czwartek, 24 sierpnia 2017

Rozdział 3- Nowe problemy

Danny

Nigdy bym się tego nie spodziewał, ludzie, płyną tutaj, po co? nie wiem...może chcą zasiedlić wyspę, spodobała im się, lub dowiedzieli się o smokach i o nas, a wiadomo jak potraktują tych innych i tych, z mocą
-Danny co robimy? musimy skryć stado, nie mogą się dowiedzieć o tym że tu jesteśmy
-Tak wiem...będziemy musieli przenieść się w góry, to będzie najbezpieczniejsze miejsce
-Zrobimy to jeszcze dzisiaj
-Musimy poinformować stado
-Tak wiem..zrobię to- Zima poszła w stronę wejścia, stanęła w nim
-Słuchajcie!- całe stado spojrzało na Zimę, każdy czekał na to co powie, co mają robić, co nas czeka- musimy na jakiś czas wyprowadzić się w góry, tutaj jest niebezpiecznie, w bezpiecznym miejscu przeczekamy ten czas, być może jak zobaczą że nie ma tu czego szukać, odpłyną, a jeśli zechcą zostać...z tym sobie poradzimy, a jak narazie, nie narażamy się, nie wychodzimy, nie stajemy im na drodze, nie próbujemy walczyć, może to się skończyć źle dla całego stada, wybrani przezemnie i Danny'ego, będą zwiadowcami i naszymi pomocnikami w czasie ukrywania się, a tym czasem, zapraszam za nami- podszedłem do Zimy, czekaliśmy aż stado się zbierze, musieliśmy ich pilnować i strzec, więc Zima poszła na przód, ja na tyły, Elliot i Achilles szli po bokach. W oddali słyszałem głosy ludzi, przybyli chyba do brzegu, słyszałem uderzenia metalu o metal, pewnie zabrali bronie, żeby nie mieli nic gorszego
-Pośpieszmy się- poganiałem, czułem że zaraz zaczną się zagłębiać w wyspę
-Lepiej będzie jak przejdziemy w kłus- odezwał się Elliot
-Możemy wywołać tylko hałas
-Elliot dobrze mówi, nie ma suchych liści, dawno zgniły- poparł Achilles, zgodziłem się


Elliot

Weszliśmy w głąb gór, musieliśmy przejść w główne miejsce, czyli na polane która znajdowała się w zaciszu gór, całkowicie odosobniona od reszty, po tym jak inne wejścia się zasypały. Wraz z tatą karyliśmy wejście które tutaj prowadziło, o tyle dobrze, że są tutaj dwie niewielkie jaskinie w których można się schronić, i woda z gór spływa tworząc niewielki staw.
-Widzę że i wy się skryliście- na środku wylądował średniej wielkości smok
-Tak, nie mieliśmy wyboru, gdyby się dowiedzieli że tutaj jesteśmy...- zaczęła mama
-Tak wiem...my też nie chcemy z nimi walczyć, mają pułapki, ze specjalnej stali którą wytwarza jeden gatunek smoka, przypłynęli tu wyłapywać nas i inne okazy, na aukcje lub co gorsza..
-Na co?..
-Na skórę, do własnych celów, jako broń przeciwko innym, zarobek i tym podobne...jedna z naszych smoczyc, straciła pół ogona, tylko dlatego, że zawierał on ostre i twarde kolce, teraz po za ogniem, jest bezbronna

Danny


-To okropne..- spojrzeliśmy po sobie z Zimą, dobrze wiedzieliśmy co by nas czekało gdyby odkryli co potrafimy, może nie tyle ja co...Zima
-Muszę lecieć, jak coś jesteśmy po drugiej stronie tej polany, oby przodkowie mieli nas w opiece- wzbił się w powietrze, ale tylko tyle aby podlecieć do połowy gór, dalej już się wspiął i niepostrzeżenie prześlizgnął się między szczytami 


-Będą nam potrzebne pegazy- stwierdziłem
-Jutro ich zwołamy, a dzisiaj..chodźmy już spać, niedługo nastanie długa i mroźna zima, już teraz są mrozy, dzisiaj już im odpuścimy wrażeń
-W sumie racja..chodźmy już spać, ściemnia się

Nie mogłem usnąć, Zima dawno usnęła, tak jak cała reszta, ale ja cały czas myślałem o stadzie i o rodzinie, martwilem się...a co tu się dziwić, jestem przywódcą, partnerem i ojcem, moim zadaniem jest troszczyć się o innych, a jeśli mi się to nie uda? Spojrzałem na Zimę, tak spokojnie spała, jest przy tym taka urocza i niewinna. Uśmiechnąłem się lekko, i położyłem łeb koło niej, lekko odsłaniając jej grzywkę z oczu, ucałowałem lekko w policzek i poszedłem spać, jutro czeka mnie długi i męczący dzień..

Zima

Chociaż przez sen nie myślałam o tym co nas czeka, niestety kiedyś trzeba było się w końcu obudzić. Nowy dzień nastał w mgnieniu oka, ledwo otworzyłam oczy, a słońce było już w pełni, na zewnątrz prószył śnieg. Domyśliłam się że Danny jest już na nogach i miałam racje. Znów zostawiłam wszystko na jego głowie, przez cały ranek musiał radzić sobie sam, byłam o to zła na siebie.
Wyszłam. Rozmawiał na zewnątrz z którymś ze smoków.
- Jeśli do czegoś dojdzie to będziemy potrzebować wsparcia, tak samo jak wy - powiedział gad.
- Zmierzasz do tego by połączyć siły przeciwko ludziom? - bardziej stwierdził niż spytał Danny. Nim podeszłam, osłabiłam nieco pogodę, by chłodna zima nie dała tak w kość naszemu stadu, nie byli przyzwyczajeni do warunków w górach. Do tego niestety zmusili nas ludzie, by właśnie tutaj się schronić, oby nieprzyjazne szczyty gór zniechęciły dwunogów. Mogłam spróbować na zewnątrz gór nasilić opady śniegu mocą, ale ludzie mogliby się domyśleć że jest coś nie tak, zwabiłabym ich tu.
- Właśnie, ich atak może być nieunikniony i niespodziewany.
Stanęłam obok Danny'ego: - Ale najlepiej jak najbardziej odwlec go w czasie - wtrąciłam: - Lepiej by nikt od nas nie ucierpiał.
- Tak, do tego będziemy zmierzali, w między czasie przygotowując się na nadejście ludzi. Złączymy siły, warto sobie pomagać na wzajem - dodał Danny.
- W takim razie lecę, powiadomić resztę smoków, możecie na nas liczyć kiedy chwila kryzysu nadejdzie - przemknął niezauważenie przez góry, tak jak jego wczorajszy kuzyn. 
- Kochanie... - spojrzałam na Danny'ego.
- Szkoda czasu, zbiorę pegazy - ruszył przed siebie, dogoniłam go.
- Może trochę odpocznij, ja się tym zajmę.
- Zróbmy to razem, szybciej pójdzie.
Przytaknęłam, przytuliłam się do niego na szybko, wpatrując się ciepło w jego oczy, czasem brakowało mi tych czułości, na które nie mieliśmy zbyt wiele czasu.
- Chodźmy, masz rację, szkoda czasu - ruszyliśmy w kierunku stada, trzeba było nie tylko wysłać pegazy sprawdzić co się dzieje, ale też przygotować pozostałe konie.

Feliza

Drażniło mnie to całe zamieszanie wokół, tym bardziej to że nie rozumiałam co się dzieje. Obserwowałam konie w zdezorientowaniu. Przez ten czas jaki zdążył upłynąć, nauczyłam się, być może na nowo, bo wciąż miałam wrażenie deja vu, paru słów. Czułam się zupełnie wyobcowana, w dodatku Elliot nie traktował mnie zbyt dobrze, choć dusiłam w sobie wszystkie negatywne emocje jakie do niego czułam, w tym nienawiść. Niczym marionetka robiłam co oni chcieli, on i Andy, z tym że przy Andy'm czułam się dobrze, nazywał mnie mamą. I nawet tego nie pojmowałam, ale to słowo było ważne. Po prostu to wiedziałam, tak samo jak to że nie mam innego wyboru, coś w głębi umysłu podpowiadało mi że Elliot byłby w stanie się mnie pozbyć, gdyby uznał mnie za zagrożenie. 
Nie byłam zagrożeniem, tylko nic nie wiedzącą, obcą w własnym świecie, wśród własnego gatunku i dziwnych zjaw, jakie mogłam zobaczyć, marionetką. Elliot od przybycia tutaj z resztą stada, nie wiedziałam po co, może przez tych "ludzi", już tak mnie nie pilnował. 
Andy bawił się z innymi źrebakami, obserwowałam syna, tak mówił o nim Elliot. W pobliżu było stado i dwójka koni, która przemawiała do reszty. Nie zrozumiałam zbyt wiele z tych słów. Zbieranina w końcu się rozproszyła, a ci którzy przechodzili obok mnie, patrzyli na mnie dziwnie, często tak robili i często używali słowa "wariatka" czy "straciła kompletnie rozum" czy coś w tym stylu. 
Elliot przy rodzinie zachowywał się zupełnie inaczej w stosunku do mnie, to też czasami ktoś z jego rodziny, tak ich nazywał, czegoś ode mnie chciał. Tak jak teraz, jedna z klaczy, Maja zawołała Andy'ego, a następnie podeszła do mnie, podniosłam się.
- Ignis, schowaj się z resztą koni - powiedziała, przechyliłam głowę w bok, rozumiejąc z tego tylko własne imię, drugie imię, bo miałam jeszcze jedno, ale ono było zakazane przy innych koniach.
- Mamo, chodź - syn nagle zawrócił, prowadząc mnie za sobą, przynajmniej te proste słowa byłam w stanie zrozumieć. Maja pobiegła w kierunku innej grupki koni. 
- Nie wychodź stąd - powiedział Andy już w środku, przytaknęłam. Inne konie też tu były. Syn zniknął gdzieś w tłumie, może szukał Elliot'a? Go nazywał tatą, więc chyba... Byliśmy jego rodzicami? 

Tori

Chciałam się na coś przydać, pomóc rodzicom, ale Elliot poprosił tylko Majkę by mu pomogła zebrać stado. Ja miałam pójść wraz z innymi do jaskini. Wiedziałam że teraz mamy pod górkę, ale nie chciałam stać z boku, kiedy moje rodzeństwo i rodzice coś z tym robili. Niestety byłam chora, słaba i musiałam zostać w jaskini, nie miałam nawet głupiej mocy by jakoś pomóc pokonać ludzi, może na razie nie walczyliśmy, ale założę się że mi nie pozwolą w tym uczestniczyć. Jak na złość mój wzrok znów się osłabił.
- Nie wrócili jeszcze? - usłyszałam głos Elliot'a.
- Niestety nie - i Maji.
- Mówicie o rodzicach? - podeszłam do nich, mrużąc nieco oczy.

Zima

Staliśmy na zboczu góry, bliżej szczytu, ale nie na samym szczycie by ludzie nas nie dostrzegli. Kilkoro z nich wybrało się tutaj w góry na zwiady, mieli ze sobą ciężki sprzęt, głównie broń z metalu i hełmy z rogami na głowach.
- Pewnie wiele razy będą tu przechodzili, już obeszli całą wyspę, chcąc sprawdzić co kryje każde miejsce - odezwał się smok, to on ostrzegł nas że się tutaj zbliżają, wysłaliśmy pegazy i jeszcze nie wrócili. 
- Nie możemy dłużej na nich czekać - powiedziałam, smok już udał się do własnej kryjówki: - To zbyt ryzykowne, na pewno będą ostrożni.
- O ile już ich nie złapali. Może jeszcze zaczekam, a ty już idź kochanie.
- Co? Nie możesz tu zostać sam... - sprzeciwiłam się, nie chciałam go stracić. 
- Za chwilę ciężko będzie się wymknąć.
- No właśnie, nie możesz tak ryzykować, co jeśli nie wrócą, a ciebie złapią?
- Idź pierwsza, szybko - Danny wskazał na ścieżkę przede mną, poszłam przodem, oglądając się na niego, zejście było zbyt wąskie by iść tędy we dwójkę. Stanęłam nagle, czując mdłości, chyba coś nie tak zjadłam.
- Zima, co ci jest? - zapytał troskliwie Danny i już szeptem, podszedł na tyle ile się dało.
- To nic... - ruszyłam dalej, prawie zbiegliśmy z góry, wprost na ludzi, skryli się pod skalną półką prawdopodobnie przed padającym coraz mocniej śniegiem. I gdyby któryś z nich nie zawołał innych, to nie mielibyśmy szans ich wypatrzeć. 
- Nie zdążyliśmy - szepnął Danny: - Musimy ukryć się gdzieś tutaj.
Weszliśmy na powrót na górę, niespodziewanie, w pośpiechu trafiłam kopytem na kamień, stoczył się w dół, wprost w kierunku ludzi...

Danny

Serce szybciej mi zabiło, na szybkiego wychaczyłem duży głaz, część szczytu, pociągnąłem Zimę w jego kierunku, schowaliśmy się za nim
-Ciiii- wyjrzałem ukratkiem, chyba nie zwrócili na to uwagi, w końcu to góry, wszystko bez żadnej przyczyny może się osunąć
-Chyba nas nie zauważyli- szepnęła Zima
-Raczej, poczekamy aż pójdą- przytaknęła mi, i tak czekaliśmy. Chodzili, szukali wejścia, żadne nie było dla nich odpowiednie, na szczytach pojawiało się coraz więcej śniegu, zmrożonego, który osadzał się na skałach, całe szczęście, bo nie mogli wejść, i zrezygnowali schodząc w dół
-Teraz powoli, pójdziesz pierwsza
-Może trochę osłabię śnieg?
-Mogą to zauważyć, lepiej nie
-Jesteś pewny?
-Tak, idź- czekałem aż wejdzie na górę, byłem kilka metrów za nią.
Zima była już praktycznie na miejscu, czekała na mnie, stanąłem na kolejną półeczkę aby się podciągnąć na przednich nogach, kiedy ona naglę się oderwała, a ja zleciałem jak po ślizgawce w dół
-Danny!- krzyknęła Zimą chcąć już biec za mną. Uderzyłem o wystające skały, znalazłem się w połowie góry
-Zostań tam!
-Nie zostawie cię!
-Stój! poradzę sobie, masz tam zostać
-Danny proszę..zawołam kogoś, poczekaj tam, proszę
-Dobrze, poczekam- pobiegła, a ja spróbowałem wstać, nieźle się poobijałem i poobdzierałem, cud że niczego nie złamałem
-Słyszeliście to?- usłyszałem ludzi, schowałem się za tymi skałami, czułem że są blisko, aż za blisko
-Pewnie kolejne głazy
-Coś mi się nie wydaje
-Chcesz znowu tam włazić?
-Tylko sprawdzę- myślałem że serce mi zaraz wyskoczy z piersi, jak teraz mnie znajdą...wiem, padnę na ziemię, udam martwego. Człowiek stanął nademną, szturchnął mnie swoją nogą
-I co?
-To koń, chyba spadł z góry
-Żyje?
-Nie wydaje mi się...- schylił się i dokładnie mi się przyglądał, wstrzymywałem powietrze, ledwie już wytrzymywałem
-Danny!- usłyszałem znów Zimę, za nią był już Elliot, człowiek spojrzał do góry, wtedy skorzystałem z okazji i złapałem powietrze, zerkając na całą sytuacje
-Zima nie!- widziałem jak w ostatnim momencie syn ją łapie, prawie zleciała tutaj do mnie. Kurna, wydałem się, człowiek spojrzał na mnie
-Ty cwany oszuście..- zerwałem się na równe nogi uderzając go, ruszyłem pędem do góry
-Tato czekaj! biegnę już!
-Elliot zostań tam!
-Ani mi się śni, nic mi nie zrobią!
-Synu proszę!- na nic było moje gadanie, poczułem ból w tylnej części ciała, obejrzałem się, tkwiła w nim strzała...osunąłem się znowu w dół, spojrzałem w górę, przeleciał nademną smok, leciał w stronę Elliota.
Myślałem że to jeden z zaprzyjaźnionych smoków, ale kiedy zaatakował Elliota...wiedziałem już że służy ludziom, miał na sobie metalową obrożę. Smok zionął ogniem w stronę Elliota, ten w ostatniej chwili odskoczył za skały, spróbował użyć swojej mocy na smoku, ale najwyraźniej...one są na nas odporne... 
-Zabrać go! może się przydać, a jak nie będzie pożytku, smoki się ucieszą-zaśmiali się, ściągnęli mnie za tylne nogi i związali...

Elliot

Byłem taki rozwścieczony, pierwszy raz coś takiego mi się przytrafiło, to zawsze działało..zawsze, czyżby one były na to odporne? 
-Wszystko w porządku synku?- mama przybiegła do mnie
-Nie..nie jest w porządku, widziałaś to? nie zadziałała na niego moja moc, gdzie nigdy ona nie zawiodła, pokonywałem demona, a smok nawet nie zareagował?...Mamo, nie martw się, uratujemy tatę
-Mam nadzieję- rozpłakała się wtulając we mnie, poczułem się taki bezradny, nie mogłem nic zrobić, nie mogłem uratować taty

Wróciliśmy do stada, każdy skierował wzrok na nas
-Gdzie tata?- spytała Maja wychodząc z tłumu
-Zabrali go..
-Że co?...jak?
-Bo nie mogłem pomóc- wyminąłem ją, poczułem się niepotrzebny...położyłem się gdzieś na uboczu...
-Tato?...- podniosłem uszy w stronę syna, ale wzrok już nie, byłem zbyt przybity
-Połóż się obok..
-Co się stało?
-Nie mogłem pomóc własnemu ojcu...moja moc..moc demona, nic nie zdziałała w starciu ze smokiem, są najwyraźniej na to odporne...
-Wiesz tato...nie jesteśmy w końcu niepokonani w pełni...każdy ponosi porażki
-Zadziwia mnie twoja inteligencja synku- uśmiechnąłem się lekko- nie pozwolę im ci nic zrobić
-Wiem tato..wiem- położył się obok

Danny

Obudziłem się na plaży, tutaj się roztawili, mieli pełno klatek, w niekórych smoki, był nawet jeden pegaz, zasłonięty własnymi skrzydłami, leżał na samym środku klatki, widać było jedynie te ogromne czerwono czarne skrzydła, i długi ogon, nie taki jak u zwykłego konia, trochę taki jak ma Lakszmi, tylko że jego był wyposażony w kolce, przylegały one do ogona...
-Obudził się!- krzyknął ktoś, podeszli do mnie
-Ciekawe co ty w sobie kryjesz- złapał się za brodę przyglądając mi się- jakoś będzie trzeba go sprowokować- odszedł uśmiechając się jedynie pod nosem, śledziłem ich każdy ruch, do czasu aż nie wrzucili mnie do klatki, obok tego pegaza, zanieśli nas za statek, tak, że nic nie widzieliśmy, i nikt tutaj nie chodził
-Hej- odezwałem się- słuchaj, możemy sobie nawzajem pomóc..- pegaz podniósł skrzydło, przyglądając mi się swoimi zielonymi oczami- Danny jestem
-Szakra- uniosła głowę, bo okazało się, że to jest klacz
-Powiesz mi o co tu chodzi?
-Ehh...ja jestem tutaj już od kilku miesięcy...oni pływają z wyspy, na wyspę, i szukają okazów, smoków i innych niezwykłych stworzeń
-Ale po co?
-Różnie, zależy dla kogo pracują aktualnie, lub na co aktualnie jest zapotrzebowanie...a ty masz jakąś moc?
-Potrafię tylko widzieć i rozmawiać z duchami, chroni mnie przed nimi pole ochronne, potrafię wyczuć mroczne konie z kilku kilometrów, potrafię je tym polem je od siebie odepchnąć
-To obyś miał to szczęście że ci darują, i wypuszczą...bo jeśli nie
-To co?
-Koniec twój jest wiadomy...
-Oby tylko nie odkryli stada...
-To jest tutaj was więcej?
-Tak, jest stado, są też smoki
-Są w stadzie takie niezwykłe konie?
-Właśnie chodzi o to że tak...i to mnie martwi, bo jeśli ludzie ich znajdą, i ich zobaczą
-Oby przodkowie mieli was w opiece

Zima

Leżałam na samym końcu jaskini, z daleka od innych koni, nie chciałam by widzieli moje łzy i bezradność. Choć pewnie i tak słyszeli że płacze.
- Mamo, już wiem co się stało... - podeszła do mnie Maja.
- Zostaw mnie samą... - wyłkałam.
- Tata wróci, jakoś mu pomożemy... Elliot coś wymyśli...
- Jego moc... Ona nie zadziałała, nigdy tak nie było... - popatrzyłam przejęta na córkę: - Nie chcę już o tym mówić... Proszę, córeczko, zostaw mnie samą, idź lepiej do Tori, ona... Też to pewnie przeżywa... - ja nie byłam w stanie jej pocieszyć, chwilami myślałam że tu był, że za chwilę wróci do jaskini, że zaśnie znów obok mnie, ale Danny'ego nie było, złapali go... Mój ukochany, jeśli go stracę, nie będę już chciała żyć, nie umiem żyć bez niego, tyle już przecież straciłam, on nie mógł być następny, nie on...
- Tori jeszcze nie wie mamo... Jak nas nakryła kiedy rozmawialiśmy o was, to razem z Elliot'em okłamaliśmy ją że chodziło o pegazy, a wy jesteście w drugiej jaskini i niedługo wrócicie... Nie chcieliśmy żeby wpakowała się w kłopoty, wiesz jaka ona czasami jest. Położyła się spać... Co ja jej mam powiedzieć gdy się obudzi? 
- Nic jej nie mów, lepiej... Żeby się nie denerwowała, jeszcze by się jej pogorszyło... 
- Dobrze mamo - córka odeszła przybita, poderwałam się idąc nagle za nią: - Maja... Zaopiekujesz się siostrą, ty i Elliot poradzicie sobie, prawda? Twój brat na pewno sobie poradzi... - popatrzyłam jej w oczy, szukając w tłumie Elliot'a.
- Dlaczego tak mówisz?
- Gdyby mnie zabrakło... I... - zapłakałam, na myśl o ukochanym: - To muszę wiedzieć że sobie poradzicie...
- Nie mów tak, nigdy cię nie zabraknie, tata też wróci... - Maja miała już w oczach łzy, przytuliłam ją do siebie.
- Oby córeczko... - szepnęłam: - Spróbujmy się przespać, musimy jutro jakoś pomóc waszemu tacie - powiedziałam nim odeszłam na koniec jaskini, nie mogłam zasnąć, ani powstrzymać łez. Tyle wspólnych chwil, tych dobrych i złych, zawsze był przy mnie, wspierał mnie nawet wtedy gdy zupełnie się podłamałam, a teraz jest gdzieś sam i nie wiadomo czy nie zrobili mu krzywdy...

Feliza

Biała klacz tkwiła przy ścianie, na końcu jaskini, w rozpaczy. Izabelowaty ogier nie wrócił, dlaczego? Czyżby to było przez tych "ludzi", to słowo już tyle razy wybrzmiewało w moim otoczeniu. Kręciłam się wokół śpiących koni, nie wiedząc czy podchodzić do Elliot'a w takim stanie, nasz syn był przy nim, to miało coś wspólnego z zaginięciem tego ogiera? Elliot po jakimś czasie usnął, synek także, położyłam się przy małym, w lekkim napięciu.
- Mamo? - obudził się niespodziewanie. Przytaknęłam, w końcu pytał czy to ja. Zamknął znów oczy. Nie znużył mnie sen, tylko leżałam, patrząc to na Elliot'a, to na Andy'ego jak obaj śpią, widziałam też jak biała wychodzi na zewnątrz, nikogo po drodze nie budząc. Tak miało być? Jeśli oboje znikną to nie zapanuje chaos? Nie będę miała już szansy za niczym nadążyć. W końcu oboje jakby wprowadzali tutaj porządek? Musieli pełnić ważną rolę, bo inni się z nimi liczyli, nawet Elliot. Trąciłam go lekko, niepewnie, przecież nie będzie zadowolony moim widokiem.
- Co? - niemal krzyknął na mnie gdy się obudził, pewnie gdybyśmy byli sami to byłoby inaczej. Odwróciłam szybko wzrok.
- Biała wyszła - powiedziałam, tak jak umiałam, używając tych słów, których się nauczyłam.

Tori

Wybudziłam się, siostra spała przy mnie, tak przynajmniej zgadywałam, oczy miałam zaklejone ropą, prawie nic przez nie nie widziałam. Na zewnątrz ktoś rozmawiał. Nie rozumiałam tego języka, to mogli być ludzie, ale w pierwszej chwili po prostu nie pomyślałam i wyszłam na zewnątrz. Postacie jakie widziałam rozmazane rzeczywiście nie przypominały koni, ani żadnych innych zwierząt, problem w tym że nigdy nie widziałam ludzi, ale to musieli być oni. Mieli coś świecącego w dłoniach, po dźwięku iskrzenia poznałam że to ogień.
- Widzisz tu coś?
- Wrócimy tu rano, niczego tu nie ma.
- A mi się zdawało że tam był jakiś ruch - jeden z nich zbliżył się. Ukryłam się w cieniu jaskini. 
- To dlatego że nie spałeś, chodźmy już, lećmy do wioski.
Przyleciał smok, wsiedli na jego grzbiet, zamiast odlecieć, przeszedł kawałek. 
- Co jest? No leć.
- Chyba coś wyczuł.
- Ciekawe co? Nic tu nie ma.
- Daj mu działać, lepiej sobie radzi w ciemnościach niż my. Ogień - usłyszałam klapnięcie o smocze łuski, smok się obrócił, wystrzelając jasny płomień tuż przede mną, drgnęłam cała, gdybym nie stała z boku, już paliłabym się żywcem.
- Tam jest koń! - krzyknął jeden z ludzi. Rzuciłam się do ucieczki, nie widziałam dokładnie dokąd, zgubiłam też jaskinie, zresztą to by było głupie prowadzić do niej ludzi, złapali by całe stado i to z mojej winy. Tam wrócić nie mogłam... Oczy zaczęły mi łzawić i piec, okropnie znosiły takie niskie temperatury. Biegłam jak najszybciej mogłam, już się męcząc. Niespodziewanie straciłam grunt pod nogami, sturlałam się gdzieś w dół, uderzając o coś twardego, ledwo co poczułam że leci mi krew po boku głowy. Utknęłam w jakieś skalnej wnęce, ale na szczęście ludzie mnie tu nie znaleźli. Czekałam aż w okolicy zupełnie ucichnie, by mieć pewność że ich nie ma, miałam czulszy słuch od innych, w końcu mogłam to wykorzystać. Spróbowałam wyjść, zamrugałam oczami, obraz poprawił się na tyle żebym zobaczyła że jest zbyt strome przejście, nie mogłam się dostać na górę, a próbując w końcu dopadła mnie zadyszka i okropne kłucie w klatce piersiowej. Sapałam ciężko, upadając co chwilę, aż zupełnie nie mogłam utrzymać się na nogach, znów miałam atak, a nie było przy mnie nikogo... Kiedy ja w końcu zrozumiem że jestem tylko nic nie wartą kaleką? Czemu tak uparcie próbuje to zmienić? Powinnam tam była siedzieć... Teraz nie mogłam chwilami oddychać, ani wstać, bałam się że mnie usłyszą, przeturlałam się z trudem po ziemi, dostałam się na poród do skalnej wnęki, jakoś opierając się o ścianę. Tutaj ludzie nie powinni mnie znaleźć, a na pewno się tu nie dostaną, nawet jak będę dyszeć i kasłać, już czułam krew w pysku. Wątpiłam zresztą żeby porwali chorego konia, nawet do tego się nie nadawałam, tych swoich smoków pewnie też by mną nie nakarmili, bo jeszcze by się gady pochorowały. Rodzice nie będą zadowoleni z tego co narobiłam, pewnie znów się przeziębię i rozchoruje jeszcze bardziej, zastanawiałam się czasami czy rodzice, brat i siostra nie mają mnie dość...

Zima

Miałam nadzieje że moje już dawno dorosłe źrebaki nie wpakują się przeze mnie w kłopoty, nie wybaczyłabym sobie gdyby z mojej winy coś im się stało. Dłużej już nie mogłam, nie umiałam go zostawić. Wolałabym umrzeć, niż czekać aż coś mu zrobią. Z zdenerwowania używałam raz po raz mocy, by ułatwić sobie przebycie gór, a jednocześnie utrudnić innym wydostanie się z polany, by nie wpakowali się przeze mnie w kłopoty, mogłam już nie wrócić... Musiałam zobaczyć Danny'ego, upewnić się że jest cały i zdrowy, być przy nim, jeśli dałabym radę to go uwolnić... 

Ludzie spali w nocy, nie wszyscy, ale większość, niektórzy woleli się zabawiać przy ognisku, walczyć między sobą, choć raczej ćwiczyć walkę, czy popijać tylko im znane soki, choć nie wiem czy można to było porównać do roślinnych soków czy tych z owoców, wszystko to dla śmiechów i dla zabawy. Inni spacerowali po plaży, obserwując okolice. Na morzu pływało mnóstwo statków, niektóre zakotwiczone były przy brzegu. Moja jasna sierść nie pomagała mi się skryć w mroku. Nie widziałam też nigdzie klatki z Danny'm. Do tej pory nie zbliżałam się bliżej niż to było konieczne, ale nie przyszłam ich tu obserwować. Musiałam przemknąć niezauważona, zobaczyć gdzie się da by znaleźć ukochanego. 
- To klacz - usłyszałam szept z tyłu, obejrzałam się błyskawicznie za siebie, oni byli za mną, nie zauważyłam ich nawet. Ruszyłam szybko, nim zarzucili mi pętle na szyję, biegnąc jak najszybciej się da, nie gonili mnie.
- Mówiłem byś był cicho! - krzyknął drugi, coś świsnęło mi obok ucha.
- Dawaj to! - krzyknął ten sam głos, zobaczyłam strzałę na ziemi, to właśnie był ten świst, spudłowali. Inni ludzie też mnie zauważyli, byłam osaczona, straciłam możliwość ucieczki, nie miałam wyboru jak użyć mocy i zabić ich wszystkich na raz, chciałam ich pozamrażać od środka, szybko i boleśnie, żeby pożałowali krzywdy jaką nam wyrządzają i naszym pobratymcom. Lód dotarł jedynie do połowy, zaskoczona nie rozumiałam co się stało. I wtedy zobaczyłam jak przed nimi pojawia się smok, przez chwilę stał tam niewidzialny, miał tą samą metalową obroże na szyi co tamten. To on blokował moje moce, tak jak tamten moc mojego syna. Poczułam ukłucie na zadzie, utkwiła w nim strzała. Padłam na ziemie, a świat zawirował mi przed oczami, by w końcu zasnuła go tylko ciemność... 

Danny

Usłyszałem jakieś odgłosy, krzyki, i ryk smoka...podniosłem się podchodząc do krat
-Złapali znowu kogoś- odezwała się Szakra, podniosła się, pierwszy raz odkąd ją poznałem, jej budowa ciała kompletnie różniła się od budowy ciała konia, niby koń..pegaz, a jednak tyle się różniąca
-Wasz gatunek taki jest?- spytałem
-Czyli jaki?
-No...chodzi mi o to czy jesteście krewniakami nas, koni
-Poniekąd tak, jak widzisz, wyglądam jak wy, po za małymi różnicami, fakt...ogon i moje ciało kompletnie różni się od was, tacy już jesteśmy, od zawsze żyliśmy tylko w swoim gronie, dopiero teraz...widzę normalnego konia
-Wiesz, wyglądasz na młodą..jeszcze wiele masz do zobaczenia w życiu
-Heh taaak...młodo może i wyglądam, to kolejna specifika mojego gatunku, żyjemy dłuzej niż przeciętny koń, przez co i dłużej zachowujemy młodość
-Wow..no to..tylko pozazdrościć
-Do klatki z nią! smokoodpornej, jeśli działa na smoki, to na nią tym bardziej!- błagałem w myślach aby nie była to Zima, jeśli poszła za mną...
Zaraz przy nas postawili klatkę, ktoś leżał w środku, był przykryty płachtą
-Sięgniesz?- spytała pegazica
-No co ty..- przyglądałem się, z nadzieją aby to nie była moja ukochana
-Chodźmy spać, nad ranem się obudzi- położyłem się, ale żeby zasnąć..już nie mogłem, miałem tysiąc myśli na minutę, tak bardzo się bałem że złapali Zimę, czekałem aż ten kogo złapali, się obudzi, i wtedy się dowiem

Zmęczenie wygrało, usnąłem jakoś w środku nocy i dopiero nad ranem się obudziłem, śnieg już mocniej pruszył z nieba, zrobiło się dużo chłodniej. Obejrzałem się w strone tamtej klatki..
-Zima!- poderwałem się na równe nogi
-Tak się bałam że cię skrzywdzą...
-Czemu nie zostałaś?...
-Chciałam ci pomóc, nie mogłam tak bezczynnie siedzieć i nic nie robić..
-A Maja? Elliot...
-Poradzą sobie, są już dorośli, tyle ich nauczyliśmy...gdyby nas zabrakło..poradzą sobie, poradzą ze stadem
-Nawet tak nie mów, nie czas jeszcze na nas..wrócimy do nich...wrócimy do stada
-Gdybym mogła użyć mocy...
-Smoki są odporne na moce koni, po prostu to na nie nie działa, niektóre mają zdolność jej zablokowania, tak jak ten którego pewnie tam spotkałaś, ale inne po prostu nawet jak je zamrozisz, uwolnią się, wiecie...jest coś takiego jak klasy smoków, każdy ma inną zdolność...są takie, na które trzeba szczególnie uważać- odezwała się pegazica- a tak w ogóle jestem Szakra
-Czyli co? żadna moc nasza na nie nie zadziała?..
-Dziwne, co nie?...- uśmiechnęła się- widzisz to?- Szakra uniosła ogon- tego typu rzeczami można się bronić przed nimi, te kolce mogą przebić smoczy pancerz, może nie ten najmocniejszy, ale innego smoka już tak, nie uśmiercę go może, ale okaleczę..
-Czemu nie wykorzystałaś tego przeciw ludziom?
-Ehhh- spuściła łeb- całe szczęście że one odrastają...kiedy mnie złapali...pozbawili mnie ich, odrosły dopiero miesiąc temu..
-Przykro mi...
-Nawet nie wiecie jak to boli, robili mi to na żywca, wyrywali ze skóry...


Elliot

Mama poszła...nie mogłem sobie wybaczyć że nie zareagowałem zbyt szybko na to co powiedziała Feliza, może i jej nienawidzę, ale teraz praktycznie nic nie wie, mówi to, co widzi
-Elliot! Elliot nigdzie nie ma Tori!- do jaskini wbiegła spanikowana Maja- mamy z resztą też, ale nie mogłam jej w nocy zatrzymać, po prostu nie mogłam...kazała nam się wszystkim zająć...a Tori, jej nie ma, nie ma jej, rozumiesz...
-Spokojnie, może gdzieś wyszła, przejść się, może się gdzieś położyła zmęczona..
-Nie wiem, na prawdę...a jeśli..jeśli poszła za mamą?
-Miejmy nadzieję że nie- wybiegłem z jaskini, za mną zaraz była siostra
-Tori!- krzyknąłem z nadzieją że leży gdzieś zmęczona, i zaraz mi odpowie
-Już tyle za nią krzyczałam...
-To zrobimy inaczej- wykorzystałem swoją moc, wyczułem Tori, zobaczyłem ją "drugimi oczami"- chodź za mną- trzeba była nieźle się nachodzić aby dotrzeć do Tori, kto by pomyślał...
-Rany...siostrzyczko- Maja jako pierwsza do niej zeszła
-Przepraszam...nie wiedziałam że tam będą ludzie..- zapłakała
-Już ciii...wyciągnę cię- podszedłem bliżej i wyciągnąłem do niej łeb, musiałem ją dobrze chwycić za grzywę
-Całe szczęście że nic ci nie jest- Maja przytuliła siostrę, położyła się nawet obok niej
-Wracajmy, czuję że nie jest tutaj bezpiecznie, idźcie pierwsze, Tori..dasz radę?
-Pomogę jej, nie jest ciężka
-No dobrze, będę zaraz za wami
-Oni tutaj byli...w nocy, na polanie, mają przyjść jeszcze w dzień, bo nikogo nie znaleźli, nie licząc mnie...
-Cholera...musimy dobrze się ukryć, lepiej aby się nie dowiedzieli że jest nas więcej

 Danny

Ludzie gdzieś poszli, nie wiem czy wszyscy, ale na pewno było tu bardzo cicho
-Hey, tutaj...- odwróciliśmy się, w stronę wody, wynużył sie z niej smok- uwolnię was, przynajmniej spróbuję- wpierw podszedł do klatki Szakry, jej otworzył szybko, później zabrał się za moją, na sam koniec zabrał się za klatkę Zimy
-Łapać ich! ruszać się! szybciej!
-O cholera-smok uderzył ogonem w zamknięcie klatki, powtórzył do jeszcze kilka razy aż w końcu ją otworzył
-Łapać tą trójkę!- ludzie wybiegli nam na przeciw, osaczyli
-Uciekajcie! szybko!- Szakra wskoczyła przed nas, osłoniła skrzydłami i wystrzeliła z ogona kilka kolców, dwóch raniła, jednego zabiła- ruchy!- krzyknęła do nas, wybiegliśmy za nią znajdując szybko drogę ucieczki
-Biegnijcie, ja zatrzymam smoka- smoczyca która nam pomogła rzuciła się w stronę swojego wroga, dwukrotnie większego od siebie. Odwróciliśmy sie jeszcze za siebie, złapali Szakre, przygniatając do ziemi i zakładając jej coś metalowego na ogon, pewnie zabezpieczenie przed kolcami
-Czekaj- złapałem Zimę- nie możemy jej tak zostawić
-Wrócimy tu, jak zbierzemy siły...chodź, zanim nam złapią
-Za nimi! głupcy! jak mogliście na to pozwolić?! łapać tą klacz! przyda mi się
-Zima ruszaj!- pchnąłem ją, zerwaliśmy się oboje do biegu, chroniłem ją z tyłu, nie mogłem pozwolić aby ją złapali, wiadomo jak się to skończy z jej mocą, wykorzystają ją w okrutny sposób...zniewolą tak jak te smoki.
Naglę przed nami pojawili się ludzie, dwójka na smokach, skręiliśmy z Zimą w drugą stronę, teraz biegłem obok niej, na horyzoncie widać było już góry, Zima przyśpieszała, starałem jej się dorównać, biegłbym szybciej gdyby nie ta przeklęta boląca noga. Było tak niedaleko, kiedy naglę ziemia się nademną zerwała, akurat nademną..wpadłem do głebokiej i małej dziury
-Danny!
-Biegnij! to na tobie im zależy!
-Nie zostawię cie drugi raz!
-Nie zostawiaj stada, córek..syna...biegnij, poradzę sobie
-Ale...- spojrzała przed siebie, zawachała się
-Biegnij, proszę
-Wrócę, obiecuję...z pomocą- pobiegła, teraz tylko błagałem aby udało jej się uciec, ludzie już się nademną zatrzymali
-Co z tym robimy?
-Wiecie co? słyszałem że konina jest bardzo smaczna- zaśmiali się, położyłem uszy po sobie, jeszcze nie mogłem wstać, rozbolała mnie druga noga, teraz przednia, poobijałem się jeszcze bardziej, miałem nawet jedną glęboką ranę

Elliot

Ukryliśmy stado w najgłębszej jaskini, zakryliśmy też ją do położy głazem, zostawiliśmy tylko tyle co na wejście, Tori już dawno opatrzyliśmy...
-Ktoś tu biegnie- Maja nastawiła uszy, wyszła za zewnątrz
-Maja nie wychylaj się tak
-Ciii..- rozglądała się- to mama!- zerwała się
-Że co?- spojrzałem, faktycznie, to mama biegła
-A gdzie tata?- podbiegłem
-...wpadł w pułapkę..musimy tam wrócić
-Wrócimy, obiecuję ci mamo...ale obiecuj że tutaj zostaniesz- poprosiłem 
-Nic z tego, jeśli wy idziecie, ja też
-Mamo proszę..
-Już powiedziałam, pójdę z wami 
-Ehhh...zabronić ci nie zabronimy- westchnęła Maja
-Musimy poprosić o pomoc- spojrzała w górę, i jak na zawołanie, na polane przyleciały dwa smoki
-Wiemy już- podeszły
-Musimy coś zrobić, uwolnić go...ich
-Mieliśmy nie atakować..ale w tym momencie...złapali już dwóch od nas, szukają jeszcze tutaj, cały czas chodzą po górach
-Stado niech się dobrze ukryje, my idziemy- spojrzała na smoki i na mnie
-Maju ty zostaniesz
-Ale przecież mogę pomóc
-Zostań..proszę, zajmij się Tori, przejmij władzę w stadzie, Achilles jakby co ci pomoże-poszedłem do jaskini, ostrzegłem resztę o tym co nas czeka
-Pójdę z wami- z tłumu wyszedł Cimeries
-Mogę jeszcze ja iść- na przeciw wybiegł mój syn
-O nie, nie, nie...ty zostajesz synu
-Ale mogę pomóc
-Pamiętasz co ci mówiłem?...nasza moc nie działa na smoki
-To czemu ty idziesz?
-Bo jestem dorosły synu, to mój obowiązek
-Ale tato
-Nie, zostań..proszę-popchnąłem go lekko w kierunku Felizy
-To my idziemy- wyszedłem do mamy, przyleciała reszta smoków, czekali tylko aż my wyjdziemy
-Ja was wezmę- powiedział jeden ze smoków


Lecieliśmy już nad górami, pierwszy raz byłem tak wysoko, podziwiałem przy okazji widoki, spojrzałem w dół...i prawie dostałem zawału
-Andy!- krzyknąłem widząc jak biegnie już w dół po górach, a na dole widziałem już smoka i człowieka- zawróćmy! błagam!- krzyczałem, dodatkowo zobaczyłem jeszcze Felize, szła za nim, nosz jeszcze tego brakowało!
Smok zawrócił, postawił mnie na skałach, i jak strzała poleciałem po syna
-Andrew stój!- krzyknąłem, i w tym momencie, kiedy on się odwrócił, jego długie nogi się ześlizgnęły po oblodzonej skale
-Synu!- tego bym się nie spodziewał, Feliza przebiegła obok mnie, sama się przewróciła i zleciała w dół, syn zatrzymał się na kamieniach, poobijał się ale nie zleciał w dół, za to Feliza wylądowała na samym dole, widziałem jak przywaliła łbem o ziemię, jak pojawia się krew, nie wiem czemu, ale serce mi szybciej zabiło i ścisnęło mnie w gardle, człowiek podszedł do niej, do gardła przyłożył jej swoja broń i przycisnął, widziałem jak ostry metal wbija się w jej gardło, zszedłem niżej, po syna..i w tym samym momencie, kiedy spojrzałem w kierunku Felizy, otworzyła ona oczy, nie były czerwone takie jak kiedyś..tylko..czarne, wyrwała mu się z pod tego i rzuciła człowieka o skały, nie miała na sobie ani jednej rany, smok odleciał zostawiając swojego "pana" samego, pierwszy raz odkąt Feliza straciła świadomość..zadziało sie coś takiego, jej sierść ściemniała momentalnie, wyglądała tak jak kiedyś, nie licząc tych oczu. Zabiła go, cała ubrudzona od krwi..spojrzała w górę, na mnie, nie odrywała wzroku, uśmiechnęła się, daleko nie byłem, więc usłyszałem to co powiedziała..
-Wróciłam...- nie odrywała wzroku odemnie, nie mogłem pojąć co się w tym momencie wydarzyło
-Lećcie bezemnie...wróćcie tylko po kogoś w zastępstwo za mnie..

Zima

Chciałam ruszyć za synem, nie zdążyłam, zaczekałam na grzbiecie smoka, patrząc z przejęciem co się dzieje. Poderwałam się nagle kiedy mój wnuk ześlizgnął się w dół, to tak bardzo mi coś przypomniało... O mojej przyrodniej siostrze, Nadi, którą chciałam się pozbyć... Przed oczami przeleciał mi jej obraz i to że nie zdążyłam już zatrzymać biegu wydarzeń do jakich sama doprowadziłam... Prawie krzyknęłam, gdyby głos nie utknął mi w gardle, w strachu że teraz za to co kiedyś zrobiłam przypłaci życiem mój wnuk. Serce stanęło mi na moment, w przerażeniu nie słuchałam co się do mnie mówi i nie wiedziałam przez chwilę co dzieje się dookoła, widziałam tylko Andy'ego i to że zatrzymał się na wystających kamieniach, na szczęście nie spadł, spadła, tak jakby za niego, jego matka. Ale mu na szczęście nic się nie stało, Elliot już po niego schodził. Ulżyło mi, złapałam oddech, chciałam już do nich zejść, zeskoczyłam ze smoka... Nagle rozprysła krew człowieka i uciekł jego smok, nie zauważyłam ich wcześniej, musieli być tam na dole, pewnie Elliot dostrzegł ich z grzbietu smoka, stąd ten pośpiech... Potem jeszcze wołanie mojego syna, byśmy ruszyli dalej. Nie byłam pewna co tam się stało i co się dzieje, może moc Elliot'a tym razem zadziałała? Wierzyłam że jakoś sobie poradzi, jak zawsze. Spieszyliśmy się, Danny potrzebował pomocy. Nie chciałam zostawić wnuka, ale przecież będzie z tatą, pewnie odprowadzi go do stada... Byłam przekonana że jego matka tego nie przeżyła, albo jest poważnie ranna...
- Lecimy? - zapytał smok, szykując się do odlotu, podstawił skrzydło bym mogła na niego z powrotem wejść.
- Tak, szybko, najpierw do stada... - powiedziałam wciąż będąc od siebie, czułam kłucie w okolicy brzucha i znów te mdłości, jak wylądowaliśmy przy jaskini, zrobiło mi się ciemno przed oczami i omal nie zemdlałam schodząc ze smoka, zatoczyłam się lekko w bok, nie powiedziałam o tym nikomu, nikt na szczęście też nie zauważył, nie mogłabym tu usiedzieć spokojnie. Zabrał się z nami Isant w zastępstwie za Elliot'a, smok na którym lecieliśmy szybko dogonił resztę smoków, a te były już w drodze, gotowe by zaatakować ludzi.

Feliza

Czułam się wspaniale, jak nigdy dotąd i jeszcze ta mina Elliot'a, uśmiech nie znikał mi z pyska, cała ta ich smoczo-konna ekipa już odleciała, weszłam na górę, powoli, w ogóle się nie spiesząc, straciłam tyle czasu że kilka minut nie miało różnicy.
- Myślałeś że już zawsze tak będzie? Że będę tą niedorajdą? - zaśmiałam się, nic tak jak to mnie jeszcze nie rozbawiło i ta jego mina, mój śmiech poniósł się echem po górach. 
- Wystarczył impuls... - spoważniałam, ale nie pozbywając się od razu uśmiechu.
- Dolly... - zmierzył mnie wzrokiem.
- Nie, jej już nie ma, zgaduj dalej kochanie - weszłam do nich, Elliot zabrał syna na górę, nie spuszczając ze mnie oka.
- To kolejna twoja sztuczka - zmierzył mnie wzrokiem, osłaniając Andy'ego.
- Nie, jestem tylko ja - zamknęłam oczy, by na powrót przybrały swój odcień, krwistą czerwień: - Dolly była moją córką, a więc musiała mieć w sobie część mnie... Tak jak nasz syn ma cząstkę nas - spojrzałam na Andrew, ciepło, tak jak powinna patrzeć matka na syna. Szczerze, brakowało mi tego.
- Mamo? - podszedł do mnie, przytuliłam go do siebie.
- To niczego nie wyjaśnia, ona nie odpuściłaby tak łatwo, nie łudź się.
- Nie bądź śmieszny Elliot, moja córka miałaby być silniejsza ode mnie? - przewróciłam oczami: - Może i tak, ale teraz nie ona wróciła, a ja, silniejsza niż kiedykolwiek, silniejsza od ciebie - spojrzałam mu prosto w oczy.
- Tak myślisz?
- Ty nie mogłeś zrobić nic jak porywali ci ojca, a ja? Zabiłabym i tego smoka, gdyby nie uciekł.
- Skąd o tym wiesz?!
- Przecież wszystko słyszałam! Kiedy ta głupia... - urwałam, nie chciałam by wiedział co się stało tamtej feralnej nocy i działo się dotychczas. 
- Mów, natychmiast! - krzyknął na mnie.
- Ani mi się śni, już nie muszę cię słuchać - odsunęłam się, złapał mnie za grzywę, odepchnęłam go nim zaczął mnie szarpać, popatrzył na mnie zdziwiony, pewnie skąd mam taką siłę.
- Nie dotykaj mnie, bo pożałujesz! - krzyknęłam, czując napływającą moc, teraz należała do mnie.
- Przestańcie - wtrącił się Andy, stając pomiędzy nas. On jeden i... Niech będzie, rodzina Elliot'a traktowała mnie ulgowo, ale to dlatego że nie mieli pojęcia z kim tak na prawdę mają do czynienia. Tylko syn się ode mnie nie odwrócił, a Elliot nie zgładził mnie ze względu na niego, wtedy gdy widziałam wszystko, czułam i rozumiałam jak Ignis; jej duch nie miał w końcu okazji żyć w tym świecie. Teraz wszystkie wspomnienia, usłyszane wcześniej słowa stały się na powrót jasne. 

Zima

Lecieliśmy na końcu za pozostałymi smokami, zaatakowali główną wioskę ludzi z powietrza, po drodze zdążyli zabić kilkoro z nich. Ludzie przebywali na naszej wyspie rozproszeni w małych grupkach, tutaj na plaży było ich już więcej. Zapanowało zamieszanie, jak tylko zobaczyli na niebie smoki, nie byli na to przygotowani, strzelali w naszym kierunku strzałami, metal wbijał się w niektóre smoki w inne nie, ale żadnym nie robił zbytniej krzywdy. Kilka służących im smoków już poleciało na nas, przybywało ich, ludzi także. Smok niosący nas na swoim grzbiecie, wylądował momentalnie na ziemi: - Szybko, my odwrócimy jeszcze ich uwagę, teraz może nie wygramy, ale uwolnimy kogo się da - powiedział, zbiegłam z jego grzbietu, wraz z Cimeries'em i Isantem. Wykorzystali swoje moce by pomóc mi przedrzeć się przez czuwających przy stadkach ludzi, ja także potraktowałam ich swoją i to z łatwością, żaden smok ich nie chronił, byli bezbronni. 
- Tam był Danny, szybko - wskazałam im statek, Cimeries pierwszy się tam dostał, wleciał do środka. Nad nami przeleciał smok, przestraszyłam się, na szczęście poznając że to ten, który nas tutaj zabrał, zniszczył część statku dostając się do środka, do klatek. Wydostało się stamtąd kilka smoków i Szakra. Nigdzie nie widziałam Danny'ego. Wbiegłam do środka, Cimeries z Isantem ruszyli sprawdzić na inne statki, pomagali smokowi uwolnić resztę. Uwolnione smoki, albo nam pomagały walczyć, albo odlatywały, została z nich tylko połowa, choć to i tak dużo, potrzebowaliśmy każdego wsparcia. Po Danny'm ani śladu... Miałam już w oczach łzy, co oni z nim zrobili?
- Gdzie Danny? - zapytałam z łamiącym się głosem pegazicy, on musiał tu być.
- Mogli go zabrać w jedno miejsce... - powiedziała Szakra.
- Zaprowadź mnie tam, proszę... 
Wskazała mi drogę. Gdy dobiegłyśmy, Danny leżał przywiązany do drzewa, był ranny. Przed nim stał stół z ostrymi narzędziami i leżał martwy człowiek, uchodził z niego dym, z gasnącego już ognia.
- Danny - podbiegłam do niego, na szczęście nie zdążyli go skrzywdzić, przytuliłam się do ukochanego mocno.
- Wróciłaś, gdzie Elliot?
- Musiał zostać... Nie ma czasu - użyłam mocy by przeciąć lodem linę, chciałam pomóc mu wstać, ale jak tylko spróbowałam go dźwignąć, poczułam mocne zakłucie w okolicy brzucha, przez chwilę zabrakło mi tchu. Wyręczyła mnie Szakra. Wtem tuż przed nami spadł już martwy smok, wzbijając dookoła nas dławiący pył, jego ogon trafił wprost we mnie, nie zdążyłam porządnie odskoczyć. Przeturlałam się po ziemi pod wpływem uderzenia. Już leżąc, zobaczyłam że mam ranę na boku, zamroziłam ją, zatrzymując krew, nie chciałam by wdało się przypadkiem jakieś zakażenie, tutaj nie będzie czasu opatrywać ran... Mimo dość głębokiego zranienia najbardziej zabolał mnie brzuch, poczułam silny skurcz, oddychałam ciężko, przed oczami mając mroczki. Nagle zrozumiałam... Ja byłam... W ciąży, te mdłości nie były przypadkowe, ani osłabienie... Zacisnęłam zęby, na szczęście ból przechodził, piekła mnie tylko rana, nie ruszałam się, w razie czego nie ruszałam się, by nie dopuścić do poronienia, musiałam się uspokoić, żeby nie zaszkodzić źrebakowi, nawet brzuch jeszcze nie był widoczny, a już miałam je stracić? Traciłam przytomność, po prostu zasłabłam, akurat teraz, akurat tutaj, nie zdołałam nawet nikogo zawołać, w ostatniej chwili, jeszcze z w pół otwartych oczu zobaczyłam sylwetkę człowieka jak kuca przy mnie i poczułam jego dłonie przy mojej ranie, lód już puścił, uwalniając ciepłą krew... 

Tori

Obudziłam się momentalnie, sapałam ciężko, miałam koszmar widziałam jak ludzie złapali wszystkich, a mnie zostawili tu samą bym zginęła z zimna w samotności, próbowałam w śnie pomóc stadu, ale moja choroba nie pozwoliła mi na to. 
- Maja? Elliot - zawołałam, usłyszałam że ktoś do mnie idzie, przetarłam przednią nogą oczy, widząc nieco lepiej, poznałam że to siostra.
- Kiedy rodzice wrócą? Mogłabym już ich zobaczyć? Nic im nie jest prawda? - to trochę dziwne że tak długo ich nie było, chyba by mnie nie okłamali prawda?
- Byli tutaj jak spałaś, odpocznij jeszcze trochę - powiedziała Majka.
- Może masz racje... - położyłam głowę, kuło mnie w płucach i dygotałam z zimna, nie pierwszy i ostatni raz źle się czułam, zimą było najgorzej. Zakasłałam, siostra dokądś poszła, spieszyła się. Zobaczyłam czerwone plamy na ziemi, chyba wykasłałam krew... Pięknie. Ciągle tylko jestem dla wszystkich utrapieniem, teraz jeszcze to. Przesunęłam się nieco by to ukryć, po co rodzeństwo i rodzice mieli wiedzieć, pewnie martwią się co teraz zrobić z tymi ludźmi, nie będę im dokładała problemów i tak sama jestem jednym wielkim problemem.

Elliot

Parsknąłem wściekły, miałem ochotę ją na nowo zrzucić z ten góry i dobić
-Uciekł bo w pobliżu było więcej smokó idiotko, a nie dlatego, że twoja gówniana moc na niego zadziałała
-Milcz, nie możesz przyjąć do siebie tego, że po prostu jestem silniejsza, nikt nie jest tak silny jak ja!- zaśmiała się
-Nie byłbym tego taki pewien- spojrzałem na syna- jest jeszcze Andy, ten źrebak jest tym razem dużo silniejszy od ciebie- widziałem po niej że chce parsknąć śmiechem, a tak jedynie przewróciła oczami uśmiechając się pod nosem
-Przestańcie, proszę..- Andy spojrzał mi w oczy, nie mogłem mu odmówić
-Ehhh dobrze synku, wracajmy już do stada- zmierzyłem ją wzrokiem, najlepiej jakby ją zabili, byłbym im wdzięczny

Danny

-Zima! Zima odezwij się!- szukałem ją w tym amoku
-Tam jest- zauważyłem przy niej człowieka, mimo bólu, zerwałem się aby go zaatakować, uderzałem na oślep chcąc go zabić
-Danny zostaw go już, zajmij się nią- Szakra odciągnęła mnie od niego, i sama go gdzieś zabrała, nieprzytomnego i rannego.
-Zima nie zostawiaj mnie, nie teraz- próbowałem ją podnieść, adrenalina była coraz większa, ale ból w nogach był okropny, kiedy tylko ją dźwignąłem, nogi wręcz ugięły się podemną, upadłem z hukiem na ziemię, słysząc tylko trzask
-Nie dam rady was obojga prowadzić
-Weź ją...proszę
-A ty?
-Ja pójdę sam- podniosłem się, przednia noga cholernie mnie bolała, myślałem że zaraz z bólu się popłaczę, przeszywał mnie on od nogi po cały kręgosłup
-Na pewno dasz radę?
-Tak dam- zacisnąłem zęby, musiałem dać sobie radę, przezwyciężyć ten ból, mimo że było to okropnie trudne. Szakra wzięła Zimę na grzbiet, była wyjątkowo silna, zrobiła to bez żadnego problemu, no ale, była ciut większa nawet odemnie, a to że ma tak drobną budowę, nie oznacza że jest słaba
-Musimy pójść naokoło, powoli się wycofują, nie możemy wejść im w drogę aby nas nie przechwycili
-Jasne..- tak szczerze to mało co jej słuchałem, trudno było mi się skupić kiedy głwę zaprzątał mi ból i troska o Zimę
-Uważaj!- Szakra szarpnęła mnie za grzywę odciągając w bok, w miejsce w którym stałem spadł wielki konar- byłoby już po tobie
-Chcę już się stąd wydostać- wysapałem, niczego tak bardzo teraz nie chciałem jak wyjść z tego piekła
-Odwrót! wszyscy odwrót!- krzyczeli ludzie wbiegając na swoje statki, zaczęli odpływać, chyba nam się udało, uciekli...smoki wylądowały na lądzie
-I jak?- spytałem
-Udało nam się uwolnić sporo smoków, niestety ponieśliśmy straty- smok spojrzał za siebie, tam gdzie leżało trzech jego pobratymców- mamy też rannych, ale udało nam się ich przegonić, pewnie będą wracać, ale jak narazie...dadzą nam spokój..podrzucić was?
-Jasne- wszyscy weszliśmy na tego największego smoka, jedynie Cimeries leciał obok i Szakra

Elliot

Zobaczyliśmy wszyscy na niebie smoki, jeden z nich wylądował, zaraz przy nim Cimeries i jakiś inny pegaz, dziwny..bardzo dziwny pegaz
-Dziękujemy za wszystko- podziękował tata
-Zawsze do usług, wiecie gdzie nas szukać jakby co-smok odleciał, a z nim reszta. Pobiegłem do mamy i taty
-Mamo..tato..- zatrzymałem się przed nimi- co mamie?
-Nie wiem...pomożesz mi synu?- tata osunął się na ziemię, złapałem go szybko
-Możemy wracać do domu..- wymamrotał
-Ja ją wezmę- wtrąciła się pegazica
-A ty to?...
-Szakra, miło mi- uśmiechnęła się biorąc moją mamę na grzbiet, jej budowa mnie niezwykle zaciekawiła i zafascynowała, do tego była mojej wielkości, no prawie, delikatnie niższa, ale wyższa od mojego taty, do tego te jej oczy...chyba się zauroczyłem
-A...a ja Elliot- powiedziałem szybko kiedy zorientowałem się że zbyt długo już się na nią gapię
-Po wszystkim już?- podeszła do nas Maja
-Tak, po wszystkim- uśmiechnąłem się
-W końcu- stado wyszło z ukrycia, wszyscy cieszyli się na nowinę, a kto by się nie cieszył?...


Wróciliśmy do domu, na łąkę, do jaskini...niby kilka dni a tak mi tego brakowało, tak jak wszystkim chyba, widać było ślady ludzi
-Prawie ci gały na wierzch wyszły jak się na nią lampiłeś- parsknąłem wściekły słysząc głos Felizy za sobą
-A co się to obchodzi?- odwróciłem się patrząc na nią zezłoszczony
-Mnie? hm..pomyślmy, z tego co pamiętam jestem twoją partnerką, mamy razem syna, i tak bardzo się kochamy- zaśmiała się kpiąc ze mnie
-Daj mi święty spokój...coś ci powiem, tak szczerze, kiedyś może i nawet coś do ciebie czułem, kiedyś...gdyby nie to że sie tak zmieniłaś i byłaś okropna, znienawidziłem cię po tym incydencie z moją siostrą, sama wszystko zniszczyłaś!- krzyknąłem popychając ją na ścianę jaskini

Danny

Bardziej szcześliwy niż dzisiaj nie byłem, nie licząc narodziny naszych źrebiąt i poznanie Zimy, a skoro mowa o Zimie, moja ukochana w końcu się obudziła
-Jak się czujesz skarbie?
-Już po wszystkim?
-Tak, w końcu- uśmiechnąłem się
-Muszę ci coś powiedzieć..- spojrzała na brzuch uśmiechając się

Zima

- Jestem w ciąży -  oznajmiłam, widząc zdziwioną minę Danny'ego.
- Serio?
- Tak, jeszcze za bardzo tego nie widać, ale miałam już pierwsze objawy - mój uśmiech nieco zmalał, gdy przypomniałam sobie że mogłam je stracić, na szczęście do niczego takiego nie doszło, nie chciałam niepotrzebnie martwić tym Danny'ego, uśmiechnęłam się na nowo, patrząc w jego oczy z uczuciem.
- Musimy to uczcić, to i pokonanie ludzi - powiedział niezwykle szczęśliwy i ja miałam powody do radości. Wybraliśmy się oboje na spacer, odpoczywając od naszych obowiązków, wreszcie mogliśmy odetchnąć i spędzić trochę czasu tylko we dwoje.

Feliza

Nawet mnie nie zabolało, gdy mnie popchnął, uderzyłam tylko w ścianę utrzymując się wciąż na nogach: - To nie mógłbyś, no nie wiem, wybaczyć?! - krzyknęłam zezłoszczona: - A może to dla ciebie za trudne?
- Weź skończ, dobra? - przycisnął mnie do ściany, odepchnęłam go od siebie.
- I tak nie zmienisz tego że jestem matką Andy'ego, a wiążąc się z kolejną klaczą - przewróciłam oczami na myśl jak może mu się podobać taka szmira: - Tylko gnębisz tym naszego syna! 
- Go w to nie mieszaj!
- To ja jestem jego matką! Nie próbuj mnie zastępować jakąś inną! - wyszłam z jaskini, nie zamierzałam dać mu tej satysfakcji i przyznać że to o niego tu chodzi, byłam zazdrosna o Elliot'a. Czasami nie mogłam na niego patrzeć, z jednej strony go nienawidziłam, z drugiej wciąż coś tam do niego czułam i nie mogłam zabić tego słabego zresztą uczucia. Na zewnątrz wpadłam niemal wprost na tą pegazice, popatrzyłam na nią morderczym wzrokiem, przechodząc obok niej: - Trzymaj się z dala od Elliot'a, chyba nie chcesz rozbić rodziny, prawda? - szepnęłam,  przesączonym nienawiścią głosem, żeby tylko ona usłyszała i dobrze zapamiętała ostrzeżenie. Zabiłabym ją z ochotą za jedno spojrzenie na niego, ale to zbyt ryzykowne, rozegramy to inaczej, bez ponoszenia ofiar i ryzyka. Nie obchodziło mnie co teraz zrobi, odeszłam w swoją stronę, chciałam pobyć z synem, przynajmniej on jeden był mi teraz bliski.

Tori

Leżałam nad wodospadem, słysząc już z oddali zbliżających się rodziców, wnioskując po ich głosach wyglądało na to że są szczęśliwi. Ukuło mnie niespodziewanie w piersi, coraz częściej przeszywał mnie ten sam, nie dający odetchnąć ból, od chwili kiedy wróciliśmy z gór wcale się nie poprawiło, przycisnęłam łeb do klatki piersiowej, mając wrażenie że już nie złapie oddechu. Zakasłałam po tym ostro, rodzice nie mogli mnie słyszeć, byli jeszcze za daleko. Zobaczyłam we wodzie mnóstwo wykasłanej krwi, podniosłam się na drżących nogach, brodząc w niej kopytem, by zniknął czerwony odcień. Moje odbicie... Widziałam jak z chrap jeszcze cieknie mi krew. Wymknęłam się nim dojdą tu rodzice, może uda mi się uciec i nic nie zauważą, tak dobrze szło mi jak na razie to ukrywanie. I udało się, słyszałam jak bardzo są zaangażowani w rozmowę, więc nawet nie zwrócili uwagi że przeszłam, około kilka metrów od nich. Upadłam w trawę, sapiąc zmęczona, wciąż leciała mi krew, próbowałam jakoś przetrzeć chrapy to o przednie nogi, to od trawę. Krew przestała cieknąć dopiero po kilku minutach, ale za to obraz wirował mi przed oczami.
- Tori, gdzie się podziewasz? - przybiegła Maja.
- A co? Nie mogę pospacerować? - skryłam pobrudzone krwią przednie nogi pod sobą, a trawa? Liczyłam że Maja nie zauważy.
- Lepiej żebyś nie była zupełnie sama.
- Jasne, wiem co chcesz powiedzieć, ale nic mi nie jest, uważam na siebie - sapnęłam nieco: - W porządku - zamknęłam oczy, czekając aż siostra sobie pójdzie, nie chciałam żeby ciągle i ciągle mnie pilnowała, miałam tego dość. 

Zima

- To miłe - uśmiechnęłam się do Danny'ego, gdy muskał mnie po szyi, leżeliśmy już nad wodospadem, rozkoszując się szumem spadającej wody i swoją obecnością. 
- Cieszę się że się uśmiechasz.
- Ja też cieszę że jesteś szczęśliwy - zagłębiłam się w jego oczy: - Znów nas to będzie czekało, wiesz o czym mówię? - zerknęłam na swój brzuch.
- Tak, taki maluch jest rozkoszny.
- Ale też zajmujący - dodałam, chciałam napić się wody, kiedy na ziemi zauważyłam ślad krwi, zaledwie parę kropel: - Danny...
- Może ktoś się zranił?
- Pewnie tak - podniosłam się, gasząc pragnienie, a zaraz po tym wracając do ukochanego, czułam lekkie mdłości, takie już uroki ciąży.

Feliza

W drodze do syna usłyszałam jakby szepty i to we własnej głowie "zabij ją, zabij wszystkich" po tym znajomy śmiech. Dolly. A już myślałam że ją pochłonęłam, właściwie mogłabym, to by wyjaśniało skąd taki wzrost mocy i siły, i to że mój duch znów był w całości, o ile demony go mają. Zaśmiałam się, nie miałam nawet zamiaru nawiązywać z nią kontaktu, zepchnęłam ją na skraj świadomości, pragnęłam by cierpiała, po tym co zrobiła, nie czułam wobec niej nic innego jak nienawiści, gotowa ją zniszczyć przy najbliższej okazji. Zobaczyłam Andy'ego wśród źrebaków, zawołałam go do siebie, spędzimy razem czas, podczas gdy Elliot najprawdopodobniej właśnie zabawia się z tą paskudą, niech synek zobaczy kto tutaj jest lepszym rodzicem, nastawie go przeciwko Elliot'owi jak dalej będzie chciał mnie zdradzać.

Elliot

Uderzyłem wściekły o ścianę, miałem ochotę za nią pobiec i skopać jej tą mordkę, ale co mi po tym jak i tak jej to nie zaboli...
-Co ci zrobiła ta ściana?- w wejściu pojawiła się Szakra
-Zdenerwowałem się tylko trochę
-Widać- popatrzyła ze spokojem- twoja partnerka chyba niezbyt mnie lubi, kompletnie nie wiem o co jej chodzi
-A nie zwracaj na nią uwagi
-Wiesz, ja tam się jej nie boję, kim kolwiek tam sobie jest...
-Wiesz...?
-Heh jakby to powiedzieć, z konia to ja mam tylko wygląd, wyczuwam takich jak wy- spojrzała na mnie- to tak jak ze smokami, jestem akurat na to odporna
-Chociaż tyle dobrego...to jakiej ty jesteś rasy?
-Powiem tak, uznać mnie można za konia, poniekąd nim jestem, ale poniekąd też nie..a moja rasa to pegaz zbrojny północnik
-Pierwsze słyszę..
-Występujemy dużo dalej od waszej wyspy, raczej nie podróżujemy, gdyby nie ludzie, nigdy by mnie tutaj nie było
-Nie wiem czy ci się przedstawiałem..
-Przedstawiałeś- uśmiechnęła się- pójdę już, muszę trochę pozwiedzać
-Może ci potowarzyszę?
-Wolę sama, ale dziękuję za propozycję

Andy

Pobiegłem do mamy, przytuliłem się do niej, w końcu wróciła poprzednia mama, tak bardzo się cieszyłem
-A gdzie tata?
-Tata wolał zostać sobie z inną klaczą
-Koleżanką?
-Nie, tatuś chce mamusie zostawić, wiesz?
-Ale..jak to? 
-Chce mnie zastąpić, i chce abyś miał nową mamusię
-Ale ja nie chcę innej
-Ja cię nie zostawię synku- przytuliła mnie- nigdy cię nie zostawię
-Czemu tata tak robi?
-Bo mnie nienawidzi
-No..wiem że tata za tobą nie przepada...wiesz mamuś jak było wcześniej
-Ale ty mnie synku nie zostawisz?
-Nie mamuś- wtuliłem się w nią, nie mogłem zrozumieć czemu tata tak robi, ale ja wiem..wiem że on mamy nie kochał i nie kocha, nie raz to widziałem, nie lubi jej, dawno się z tym pogodziłem, i wiedziałem że akcpetuje ją ze względu na mnie
-Chodźmy już
-A gdzie?
-A na mały spacerek
Pobiegłem za mamą, cieszyłem się że spędzę z nią czas, brakowało mi tego odkąd "zachorowała".
Tak świetnie się bawiliśmy, mama ganiała się ze mną, jeszcze świeży śnieg był  taki fajny, rzucałem się w niego i tarzałem, a mama mnie łaskotała, naglę zamarła w bezruchu, nastawiła uszy i spojrzała się przed siebie, spojrzałem w tą stronę
-Dolly...-szepnąłem, widziałem po mamie wściekłość, zaczęła się śmiać naglę, jak opętana- zostaw nas!- krzyknąłem wstając i wybiegając jej na przeciw
-Andy wróć do mnie-powiedziała mama
-Dam sobie radę- cofnąłem uszy do tyłu, widziałem w niej to zło, tego demona...

Danny

Nie dało się słowami opisać mojej radości, byłem tak podekscytowany, nie mogłem się doczekać aż minie te 12 miesięcy i na świat przyjdzie nasze nowe źrebię, i znowu będziemy sie opiekować takim malcem
-Ciekawe czy to będzie klaczka czy ogierek- uśmiechnąłem się
-Zobaczymy, a ty co byś wolał?
-Wiesz że dla mnie to obojętne, chociaż..mamy juz dwie córeczki, teraz mógłby być synek do kompletu
-W sumie, prawda- uśmiechnęła się
-Odpocznij skarbie, pewnie jesteś zmęczona
-Troszeczkę..a jak twoje rany?
-Ehhh da się przeżyć, chodzenie nadal sprawia mi ból, niedługo może minie
-To odpoczynek chyba będzie wskazany
-Szczególnie dla mojej pysi, śpij słońce, zaopiekuję się tobą- smyrnąłem ją po policzku, i czule po szyji, usnęła, tak słodko wtulona we mnie

Szakra

Spacerowałam po wyspie, zwiedzałam jej zakątki, śnieg pruszył z nieba, to początek długiej i mroźnej zimy, wzbiłam się w powietrze zadowalając się mroźnym powietrzem, było takie przyjemne, moje ogromne skrzydła przecianały powietrze, poleciałam nad wodę, oby się tylko nikt o tym nie dowiedział, uznają mnie za wariatkę, szczególnie tutaj. Zanurkowałam z lotu do wody, prosto w ławicę ryb, wyłowiłam dwie z nich i poleciałam w ustronne miejsce, aby je zjeść..tak..nie tylko żywię się trawą, ale i rybami, a nimi w szczególności zimą kiedy o trawę jest trudniej, moje zęby także się nieco różnią, ale czy ktoś to musi wiedzieć?
Ukryłam się w zaroślach, i zabrałam się za ryby, jedną już zjadłam, teraz została tylko druga, gdyby były mniejsze szybciej bym sobie poradziła, a tak musiałam się pomęczyć.
Naglę rozbrzmiał krzyk, aż rozłożyłam gwałtownie skrzydła, to była córka przywódców, to ona krzyknęła widząc mnie..
-Nie mów nikomu..proszę- spojrzałam na nią, widziałam i słyszałam jak szybko i mocno bije jej serce

Tori

Poszłam poszukać jakiś ziół, co chwilę musiałam robić sobie postój, kilka razy upadałam na przednie nogi, przez głupie przejście kilkunastu kroków, może to dlatego że wcześniej przecież trochę chodziłam, ale i tak miałam dość tego ciągłego zmęczenia. W głowie okropnie mi dudniło, przez ten śnieg i tak nie znalazłam żadnych ziół, do jaskini nie miałam już siły dojść, zmarzłam, więc skryłam się w jakieś gęstwinie. Nie wiedziałam co mi jest i jak mam sobie pomóc, zwykle to rodzina mi pomagała, ale teraz nie mieli się dowiedzieć, może jak odpocznę będzie lepiej? Zamknęłam oczy, usnęłam na chwilę, ledwie drzemałam, wybudził mnie szelest i trzepot skrzydeł, i jeszcze inny dziwny dźwięk, dość niepokojący, jakby ktoś coś rozrywał. Otworzyłam oczy, czekając aż obraz dojdzie w miarę do ładu, musiałam je przetrzeć i zmrużyć by coś zobaczyć, gdybym czuła zapachy, w tym woń krwi to od razu wiedziałabym że trzeba było uciekać. Zobaczyłam pegazice, która coś pożerała, przeraziłam się i krzyknęłam głośno, zupełnie odruchowo... Nie uciekłabym, i tak bym przecież nie uciekła, ledwie przeszłam te parę metrów. Usłyszałam jej słowa od razu kiwając przecząco głową nie zamierzałam niczego nikomu mówić, nie chciałam mieć kłopotów. 
- Nie... Nie smakowałabym ci... Jestem chora... Nikomu ni-e pow-iem... - wymamrotałam, mając problemy ze złapaniem oddechu, zaniosłam się kaszlem, serce biło mi tak szybko że od razu dostałam ataku duszności. 
- Nie, nie, ja żywię się tylko rybami, bo to normalne dla mojego gatunku, jemy trawę, ale też ryby, zwłaszcza gdy jest zima - wyjaśniła. I tak jej nie uwierzyłam, chociaż właściwie nie miałam wyboru, mogła sobie zrobić ze mną co chciała. Już mówić nie mogłam, bo walczyłam o każdy oddech, nie znosiłam tego... Nie mogłam uciec, ba, nie mogłam wstać...
- Co tobie jest? - zapytała, podchodząc do mnie blisko i porzucając to zwierze, które jadła, jakby się przejęła.
- Nic... - wykasłałam krew, ona stała zbyt blisko by to przed nią ukryć, objawy ustały tak nagle, myślałam że już mi przeszło i to szybciej niż zwykle, ale to był dopiero początek, ścisnęło mnie w piersi, jakby wszystko zlazło się do kupy. Chwyciłam ją za grzywę, by nigdzie nie leciała, straciłam oddech na całe dwie minuty, już myślałam że teraz to już koniec. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, nie chciałam żeby mama się dowiedziała o mojej śmierci, ona by tego nie przeżyła... A mogłam umrzeć, zawsze było to ryzyko, przez całe moje życie... Uderzyłam łbem o ziemie, kiedy mi na nią opadł bezwładnie, wciąż trzymałam mocno jej grzywy.
- Polecę po pomoc... - szarpnęła się lekko, może nie chciała zrobić mi krzywdy? Sama już nie wiedziałam...
- Nie... - sapnęłam, wypuszczając z pyska jej grzywę, choć rozpaczliwie nadal chciałam ją zatrzymać, mogłam się założyć że ubrudziłam ją od krwi: - Zostań... - prosiłam, nie widząc przez chwilę niczego, zamknęłam oczy, przerażona tym stanem, jak je otworzyłam wszystko stało się zamazane, ale chociaż były kolory, a nie sama czerń...
- Nie mów... N-nikomu - dodałam ledwie: - Inaczej... Powiem im co... Co robiłaś... - było mi słabo, bardzo słabo, walczyłam by nie stracić przytomności. Wpatrzona na nią, a przynajmniej miałam nadzieje że na nią, błagalnie, w oczach zebrała mi się na nowo ropa, której wcześniej się pozbyłam i łzy. Już było po ataku, ale ja byłam za słaba by ją powstrzymać, albo udawać że wszystko ze mną dobrze... Rodzina nie mogła się dowiedzieć o tym że wykasłuje krew...

Feliza

Podbiegłam szybko do syna, osłoniłam go, bez cienia litości mierząc wzrokiem có... Nie, na to już nie zasługiwała. 
- Czas cię zgładzić - zmierzyłam ją wzrokiem, zachichotała jak szalona.
- O, jakie huczne powitanie mamusiu, widzę że się bardzo stęskniłaś za mną, o a jak mój braciszek urósł od kiedy się ostatnio widzieliśmy - zbliżyła się, miałam ochotę ją rozszarpać, rzuciłam się na nią bez zastanowienia.
- Mamo! - krzyknął Andy.
- Nie wtrącaj się, musisz być bezpieczny, sama ją załatwię! - krzyknęłam na niego, nie chciałam, poniosły mnie nerwy, przygwoździłam Dolly do ziemi.
- Teraz cię zabije! - wrzasnęłam, ogarnięta żywą nienawiścią.
- Jestem twoją córeczką, nie pamiętasz? - zrobiła smutną minkę, uśmiechając się kpiąco: - Tak łatwo było ci zrobić pranie mózgu, pozdrów... Kogo tam masz zmarłego - odrzuciła mnie od siebie na parę metrów, uderzyłam o ziemie, łamiąc sobie kości: - Zapomniałabym, przecież po tobie nie zostanie nawet mały skraweczek - wybuchła śmiechem. Kości zrosły się, nie poczułam bólu, poderwałam się z ziemi: - Jesteś bezmózgim potworem! Oto czym się stałaś! Nie pomyślałaś że jak zabijesz wszystkich, to nie zostanie już nic, a ty będziesz tkwiła w tej pustce?! - chciałam pobiec, ale córka pojawiła się przede mną.
- Och! Jak ty mnie uraziłaś... - udała zranioną: - Nie wiesz jaki nowy porządek planuje tu wprowadzić, to będzie wspanialszy świat, pełen zła i okrucieństw, odnalazłabyś się w nim, ale jak nie chcesz...
- Zostaw moją mamę! - Andy niespodziewanie znalazł się pomiędzy nami. Dolly się zaśmiała: - To sprawa między nią, a mną braciszku mój kochany, a teraz zabiorę co moje - popatrzyła mi w oczy, poczułam gwałtowny ból, jak część mojej mocy wraca do niej, zacisnęłam zęby, bardziej z gniewu, niż bólu, próbowałam to wchłonąć co mi zabierała, sprzeciwiałam się jej całą sobą. Wcisnęłam w ziemie kopyta, nagle wpadając na pewien pomysł. 
- Dolly... Przestań córeczko, już ci wybaczyłam, potrzebujesz wsparcia, stanę po twojej stronie - powiedziałam, z łzami w oczach, wymuszonymi, ale tak doskonale to udałam że nie mogła wiedzieć: - Tęsknie za złem, jakie mogłam dawniej popełniać ile tylko chciałam, sama rozumiesz - uśmiechnęłam się szyderczo.
- Ty?
- Dlaczego nie... Pragnę zła tak samo jak ty - podeszłam do niej: - A ty odzyskałabyś matkę. Daj mi tylko połowę swojej mocy córeczko, tylko połowę - zmierzyłam Andy'ego wzrokiem, mrugnęłam mu dyskretnie okiem, gdy wróciłam spojrzeniem do Dolly, to był podstęp.
- Ojej, zmądrzałaś, brawo, w końcu zrozumiałaś kto tutaj tak na prawdę się liczy - obeszła mnie na około, wtulając się do mnie: - Mamusiu, razem nam będzie tak dobrze...
- Mamo, nie rób tego - prosił Andrew, domyślałam się że udawał tak jak i ja. Przytuliłam do siebie Dolly,  czując obrzydzenie, nie sądziłam że kiedykolwiek tak znienawidzę własną córkę, najwyraźniej ona na to solidnie zapracowała.
- Nie zaprzeczam, zgładzimy Elliot'a i nic nam już nie przeszkodzi - szepnęłam jej na ucho.
- Tak! - zaśmiała się psychopatycznie i podskoczyła, zaczęła mi dawać trochę swojej mocy, czułam jej napływ.
- Myślałam że się bardziej ucieszysz - stwierdziłam.
- Nie masz pojęcia jak się cieszę! Zaskakujesz mnie swoją inteligencją - powiedziała ironicznie po czym się zaśmiała, tak głośno że aż stuliłam uszy przez ten jazgot: - Co za mina, myślałaś że dam się nabrać? Serio? - nie mogła przestać się śmiać. Przewróciłam oczami, nie zamierzając się poddać: - Nabrać? Mówiłam poważnie - spojrzałam jej w oczy.
- Jasne, ja przecież ci wierzę... - wyznała z ironią, nagle łapiąc Andy'ego za grzywę i przysuwając do siebie.
- Zost... - urwałam, kiedy jej moc przygwoździła mnie do ziemi: - Zostaw go!!! - nie mogłam ani drgnąć, choć wkładałam w to całą siłę. 
- Hm? - wydała z siebie w chichocie, jakby zastanawiała się co zrobić.

Zima

Zasnęłam może na godzinkę, cudownie było się obudzić przy ukochanym ze świadomością że dziś mamy wolne i ten dzień jest tylko dla nas: - Skarbie - szepnęłam.
- Tak? - odpowiedział mi równie cicho pochylając głowę.
- Kocham cię - uśmiechnęłam się, to nie było to co chciałam mu powiedzieć, więc dodałam: - A tak na poważnie, to obejrzymy dziś gwiazdy?
- Tak na poważnie? To to kocham cię nie było na poważnie kwiatuszku? - połaskotał mnie, śmiałam się: - Było... Danny przestań, poddaje się - nie mogłam przestać się śmiać, oboje nagle popatrzyliśmy w bok, ktoś ze stada stał tam ze zdziwioną miną, chyba jeszcze nie widział jak się wygłupiamy, zwykle to przywódcy byli tacy poważni. 
- Coś się stało? - zapytał ukochany.
- Nie, skąd - klacz się uśmiechnęła podchodząc by się napić, zarumieniłam się nieco.
- Prześpij się jeszcze skarbie.
- Mam lepszy pomysł - wtuliłam głowę w jego grzywę.

Szakra

Nie widziałam co mam zrobić, polecieć po kogoś i narazić się że mnie wyda, zabrać ją i podrzucić przy stadzie, ale to też mogłaby powiedzieć, lub pomóc jej sama..
-Nie chcę mieć cię na sumieniu- wrzuciłam ją na grzbiet i wzbiłam się w powietrze, chwila moment i znalazłam się w stadzie, wylądowałam na samym środku, między końmi
-Jak ma na imię twoja siostra?
-M..Maja..
-Maja! Maja! pomóż mi!- krzyczałam, w końcu ktoś się wyłonił z pomiędzy koni
-Co jej sie stało?!- podbiegła przejęta
-Znalazłam ją w zaroślach, kaszle krwią, wygląda jakby zaraz miała umrzeć...
-Tori..a tak prosiłam abyś się nie oddalała
-Zaniosę ja może do jaskini, tutaj może być jej za zimno
-Racja...- pobiegłyśmy obie do jaskini, zaniosłam Tori w jej głąb, tam gdzie było cieplej
-Pomóc ci jeszcze?- spytałam
-Nie będzie takiej potrzeby, dziękuję że z nią tutaj przyleciałaś
-Nie mogłam w końcu jej tam zostawić..- spojrzałam na nią...miałam nadzieję że to co mówiła nie okaże się prawdą i nikomu nie powie o tym co widziała, wyleciałam z jaskini

Andy

-Mamo!- krzyczałem szarpiąc się- pożałujesz tego!- krzyknąłem do Dolly, wyrwałem się jej pomagając sobie mocą, przygwoździła mnie swoim kopytem do ziemi
-Nawet ty braciszuku nie jesteś tak silny jak ja, nikt nie jest!- śmiała się, położyłem uszy po sobie, to aż drażniło w uszy
-Nic z tego...- powiedziałem, jakby kilkanostoma głosami na raz, energia którą wytworzyłem odrzuciła ją na kilka metrów dalej, wstałem otrzepując się, podszedłem do mamy uwalniając ją z mocy Dolly
-Andy...- spojrzała na mnie i przerwała, przez chwilę nic nie mówiła, nie wiedziałem czemu, rozstopiłem śnieg pod sobą tworząc z tego lustro, widziałem swoje odbicie...byłem..dużo większy, do tego skrzydła jak u nietoperza i czerwone oczy ze źrenicami jak szpilki...niby się przeraziłem ale z drugiej strony, poczułem w sobie taką siłę..
-Myślisz że jesteś potężniejszy?- usłyszałem głos za sobą, to była Dolly, odwróciłem się wściekły
-Tak..tak właśnie myślę- zrobiłem dwa kroki w jej stronę, rozłożyłem skrzydła które mi wyrosły
-Zabiję cię szczylu! nikt mi nie stanie na drodze!- ruszyła w moją stronę
-To mnie złap!- zaśmiałem się, nie kontrolowałem tego kompletnie, wzbiłem się w górę zmieniając się tak jakby w czarną mgłę

Elliot

Chodziłem bez celu w tę, i we w tę, nie wiedziałem co ze sobą zrobić, ciągle w myślach miałem Szakre, mimo iż próbowałem ją wyrzucić ze swojej głowy, jej obraz ciągle wracał mi przed oczy
-Do cholery co się z tobą dzieje- stanąłem zamykając mocno oczy, poodychałem powoli, i do moich uszu dotarły jakieś odgłosy, jakbym już je kiedyś słyszał...pogalopowałem w tym kierunku, wybiegłem gdzieś na skraje wyspy. Wmurowało mnie kiedy zobaczyłem Felize...Dolly i..to był Andy?!

Danny

Wróciliśmy do stada, ściemniało się, w sumie nic dziwnego, nastała zima, teraz dnie będą dużo krótsze, czasami dzień będzie trwał tylko kilka godzin, a później wyspa będzie pogrążona w ciemnościach nocy...
Prawie już wchodziliśmy do jaskini, kiedy centralnie przed nami przebiegła Maja, chyba nas nie zauważyła, ale biegła tak szybko jakby coś się działo
-Maju?- odezwałem się
-Co się dzieje?- Zima podeszła bliżej- Tori, dziecko drogie..- Maja przesunęła się na bok, Tori leżała na ziemi, ciały czas kaszlała...kaszlała krwią
-Już jej się polepszyło, było gorzej...Szakra przyleciała z nią do stada, znalazła ją w zaroślach
-Czemu ty nam nic nie powiedziałaś?- Zima leżała już przy córce, tuliła ją do siebie
-Nie chciałam was martwić..
-Córcia, zawsze nam mów jeśli coś się dzieje...- zmartwiłem się, czemu ona nic nam nie mówiła..tyle się męczyła a my tego nie widzieliśmy- ta krew na podospadem..to twoja?
-Yhym- przytaknęła- przepraszam
-Ciii...nie masz za co kochanie
-Cały czas jestem tylko cieżarem
-Nie mów tak nawet- położyłem się nigdy nie byłaś
-Muszę coś jeszcze powiedzieć..
-Co takiego?
-Ta nowa...Szakra..ona żywi się mięsem, widziałam..ukryła to przed wszystkimi- stado które zebrało się już w jaskini, spojrzało się w naszą stronę, zaczęły się szepty

Szakra

Ściemniło się, postanowiłam już wrócić do stada, wleciałam do jaskini otrzepując się ze śniegu, wzrok wszystkich powędrował na mnie
-Dziwadło- parsknął ktoś
-Kolejny miesożerca
-Nikt cię tutaj nie chce morderco
Nie wiedziałam co mam mówić, jak się bronić, spojrzałam na Tori, powiedziała im...
-Dajcie mi spokój!- najerzyłam ogon i wyleciałam z impetem z jaskini, dzisiaj chyba spędzę noc na dworze...

Tori

Wciąż czułam żal że mnie zdradziła, przecież tak ją błagałam, nie chciałam tego robić, ale sama do tego doprowadziła. Mimo że ruszyło mnie sumienie, kiedy tak wszyscy na nią siedli, to przecież... Znów się zacznie, będą mnie pilnować, zamartwiać się, drżeć o taką słabiznę jak ja. Nie chciałam być powodem zmartwień rodziny, ciężarem... Tak dobrze mi szło. 
- Mamo, tato... Muszę odpocząć - zamknęłam już oczy.
- Dobrze córeczko, będziemy tutaj - powiedział tata, słyszałam jak mama roniła łzy, poznałam to po jej urywanym cichym oddechu. Rodzice nie odstąpili mnie nawet na krok. 

Feliza

Patrzyłam przez chwilę jak mój syn walczy z Dolly, czy raczej jak przed nią ucieka, atakując raz po raz znienacka. Wściekała się, uśmiechnęłam się w jej kierunku fałszywie, życząc jej najgorszego. Rzeczywiście, akurat zła to trochę mi już brakowało. Andy uwolnił mnie z jej mocy, więc nic nie stało na przeszkodzie bym sama też zaatakowała Dolly, marzyłam by wykończyć ją razem z synem, tak żeby cierpiała. Odrzuciła mnie od siebie, jakoś utrzymałam się na nogach, i tak lecąc kilka metrów dalej, wyryłam długi ślad kopytami w ziemi.
- No proszę, dwóch na jednego, tak? - zaśmiała się, ale to był raczej nerwowy śmiech, Andy akurat ją zaatakował od tyłu, wbijając w ziemie jej pysk.
- Trzech - poprawiłam, zauważając Elliot'a, liczyłam że przyłączy się do nas, razem zabawimy się w wykańczanie mojej córki, którą była już chyba tylko z biologicznego punktu widzenia. 
Dolly zniknęła nagle pojawiając się za mną, przewróciła mnie na ziemie, a jej moc wniknęła mi do głowy. 
- Wyrównamy szanse? - zachichotała, oddzielając Elliot'a i Andy'ego swoją mocą, od nas.
- Nie... Dasz... - zacisnęłam zęby z bólu: - Im.. Rady?... - zapytałam z trudem ironicznie. Chciała mnie skłonić bym przejęła jej stronę, zmienić tok myślenia.
- Nie wiesz połowy tego co potrafię. Chwila, czy nie chciałaś się do mnie przyłączyć? Coś mi świta że o to prosiłaś, teraz ci to umożliwię.
- Nie! - rzucałam się, próbując wyprzeć z siebie jej moc, do głowy zaczęły napływać mi wspomnienia jakie się nie wydarzyły, odwróciła wszystko, bym uznała nawet syna za wroga, a ją za sprzymierzeńca i rodzinę.
- Szczerze cię nienawidzę, nie zmienisz tego - już resztą sił się opierałam, czując jak głowa mi pęka.
- Ach! - Dolly poczuła jak Elliot i Andrew przebijają się przez jej czarną, gęstą prawie jak skała, mgłę.
- Wystarczy mi kilka sekund, już nie zdołają mnie powstrzymać - uśmiechnęła się psychopatycznie, zawodząc swoim śmiechem.
- Nie zrobi... Córeczko... - spojrzałam na nią z łzami w oczach: - Nie!!! Nie... - już tylko resztkami świadomości wiedząc że to co wciskała mi we wspomnienia to kłamstwo... To ona była wrogiem... Ona... Była moją ukochaną córką...
 - Witaj z powrotem mamo... 
Podniosłam się, stając przy boku córki.

Zima

Wszystko wróciło do normy, znów mogliśmy być szczęśliwi i nagle wydarzyła się kolejna tragedia... Tori wyglądała na ledwo żywą, bałam się że ją stracę, jak zasnęła sprawdzałam ciągle czy oddycha.
- Nie zamartwiaj się kochanie - Danny przytulił mnie do siebie, wypłakałam się w jego grzywę: - Ona nie może umrzeć...
- Nie umrze mamo - powiedziała Maja: - Już jej się polepszyło.
- Gdzie Elliot? - zapytał ukochany.
- Może ze swoją rodziną? 
- Pewnie tak. Zima wszystko będzie dobrze, nie możesz się denerwować...
- Masz rację... - przyznałam.
- O co chodzi? - spytała Majka.
- Będziesz miała braciszka, albo siostrzyczkę - uśmiechnęłam się przez łzy do córki: - To miała być niespodzianka - próbowałam się uspokoić, Danny miał racje, teraz nie było to wskazane, muszę to zrobić choćby dla naszego jeszcze nienarodzonego źrebaka. Dobrze że nie wiedział że raz już prawie je straciłam. Tori nie mogła umrzeć, spała spokojnie. Próbowałam sobie wbić do głowy że wszystko będzie z nią dobrze, ale nie mogłam przestać się martwić.

Andy

-Nie!- krzyknąłem zwracając wzrok ku Dolly- zabrałaś mi mamę!- rzuciłem Dolly na ziemię
-Zostaw ją!- mama wbiegła mi przed nos, chciała nawet uderzyć, ale z tych nerwów..i ją odrzuciłem, nie poczułem nic, żalu do samego siebie, teraz czułem ogromną wściekłość
-Myślisz że mi coś zrobisz- Dolly śmiała się, co chwilę próbując wstać
-Milcz!- wrzasnąłem, znowu wydobyło się ze mnie kilkanaście głosów, co chwilę miotałem nią po ziemi- jestem sielniejszy od ciebie i parszywa gnido- zaśmiałem się, podchodząc do niej kiedy leżała
-Nie..to nie możliwe, nikt nie jest tak silny jak ja!- czarny obłok pojawił się dookoła niej, oczy rozbłysły czerwienią, wchodziła w moją głowę
-Zapomnij..- spojrzałem w jej oczy, wyparłem z siebie, otworzyłem pysk, ze mnie do niej zaczął przechodzić czarny cień, gęsty że trudno byłoby go przerwać..

Elliot

Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, to był mój syn...czułem z jednej strony dumę z niego, uśmiechałem się nawet złowieszczo, na samą myśl że wykończy tą małą paskudę
-Zabiję cię! zostaw ją! zostaw!- Feliza odzyskała przytomność, wstała chcąc biec w stronę syna, stanąłem jej na drodze przewracajac na ziemię
-Spróbuj tylko mu przerwać a cię zniszczę
-Chyba sobie kpisz, zabiję cię jeśli mnie nie puścisz!
-Jaka ty jesteś śmieszna- parsknąłem przyciskając ją do ziemi- nigdy nie pozwolę ci mu zrobić krzywdy, nigdy...już zapomniałaś jak córeczka chciała cię pozbawić życia?!- kopnąłem ją z całej siły w pysk- myślisz że się ciebie boję?! że coś mi zrobisz?! gdyby nie syn już dawno gryzłabyś piach!- nie panowałem już nad sobą, nie chciałem jej zabić, a jedynie skatować, wiedziałem że mi nic nie zrobi, kiedy wpadałem w amok...siła mi wzrastała, a rany po mnie, skoro nie znikały Dolly to jej też nie powinny, pobiję ją tak aby cierpiała, ale nie umarła

Szakra

Gdyby nie to, że wytrzymuję mrozy, to byłoby kiepsko ze mną, jeszcze dwa razy wypatrzyły mnie drapieżniki przez moją sierść..nawet spać nie dali spokojnie.
Nastał ranek, niewyspana i zmęczona, wstałam i poszłam nad wodospad, i jak na złość...musiało tam być kilka koni ze stada, odrazu przywitali mnie krzywym spojrzeniem
-No i co się gapicie- rzuciłam w ich stronę
-Dziwadło, do tego żre mięso- parsknął ogier zbliżając się o kilka kroków
-Odwalcie się..
-Nikt cię tutaj nie chce!- ruszył w moją stronę, pchnął mnie prosto do wody, spadłam do niej pyskiem
-Wy jesteście normalni?!- wrzasnęłam kiedy się roześmiali, wstałam a on na nowo mnie pchnął, wkurzyłam się, najeżyłam ogon i rozpostarłam skrzydła
-Precz odemnie!- machnęłam nimi, uderzyłam kopytami o wodę chcąc ich odstraszyć
-Gdyby nie ten twój ogon, pożałowałabyś- odwrócił się, już myślałam że odpuszczą mi, opuściłam nieco łeb, a wtedy z nienacka oberwałam w niego, aż mnie zamroczyło, przysiadłam na zadzie przez chwilę próbując złapać ostrość w oczach
-Odejdziesz stąd szybciej niż ci się wydaje- zaatakowałam go, mimo że ledwie jeszcze stałam na nogach, uderzyłam go ogonem w zad, zadałam mu kilka głębokich ran swoimi kolcami
-A wy nauczycie się trzymać odemnie z daleka!- parsknęłam, nie dam sobą pamiatać
-Poczekaj aż się przywódcy dowiedzą- pobiegł, wiedziałam że będę miała teraz przechlapane, ale broniłam się...spojrzałam w wodę, miałam szramę po kopycie na policzku, dość głęboką, może mi uwierzą że się broniłam

Danny

Nie odstępowaliśmy Tori na krok, niby czuła się już znacznie lepiej, mogła już wstać i chodzić
-Czegoś potrzebujesz córciu?- spytałem troskliwie wchodząc do jaskini, teraz się zamieniłem z Zimą, ona poszła odetchnąć na łąkę, a ja przyszedłem do córki, w końcu Zima musi mieć trochę spokoju i mniej stresu
-Nie tato..nie chcę wam tak zawracać głowy
-No co ty, nie zawracasz, w końcu jesteś naszą córką
-Tak..tą słabą która nie potrafi sobie poradzić
-Oj nie mów tak- położyłem się obok, lekko uśmiechając
-Kiedy to prawda
-Jesteś nieco słabsza od innych, i to tyle...musisz po prostu się oszczędzać, nie biegać, nie forsować się, spokojnie sobie spędzać czas, ale wiesz że nie możesz sama, wiem że byś chciała, ale widzisz jak to się kończy...może kiedy minie już zima, no..trochę ona potrwa, to nazrywamy ziół które będą chociaż trochę cię uodparniać, hm?
-A jest sens? pewnie będzie tak samo, albo znowu się uzależnię od nich i jak odstawię to będzie gorzej
-Obiecuję że tak nie będzie, nawet teraz można by było pójść, pewnie są takie które wytrzymują zimno
-Nie chcę zawracać głowy
-Jesteś moją córką, będę się zawsze o ciebie troszczył, i pamiętaj, nie jesteś gorsza od innych
-Ale..
-Ciii, pójdę po trawę dla ciebie, musisz coś zjeść, poradzisz sobie, prawda?
-Tak tato, idź
-Jakby co to krzycz po nas, pozatym mogę kogoś do ciebie wysłać
-Nie potrzeba
-Na prawdę za chwilkę wrócę, nazrywam ci najlepszą trawę- wybiegłem, zamierzałem iść na łąkę, i tam pozrywać dla córki trawę. Zauważyłem że Zima rozmawia z kimś ze stada, nie widziałam dokładnie, padał śnieg a do tego Zima akurat stała tak, że zasłaniała tego kogoś, postanowiłem pójść i zobaczyć o co chodzi

Andy

Wysysałem z niej tą jej parszywą duszę, bo ją ma, demoniczną, ale ma, pochłonę to co ma, pochłonę ją..zdobędę taką siłę i moc której nikt nie widział!
Resztkami sił odrzuciła mnie jeszcze od siebie

Szakra

Z ciekawości poszłam w kierunku stada, liczyłam się z tym że mogę zostać zlinczowana, a czemu? tylko i jedynie dlatego że wyglądam inaczej i jestem tu poniekąd obca. Zauważyłam że ten ogier, i kilka jeszcze koni, które były wtedy nad wodospadem, rozmawiają z przywódcami, aż byłam ciekawa co za głupoty wygadują na mój temat, postanowiłam aż po złości, polecieć złowić rybę, i przy wszystkich ją zjeść, i tak też zrobiłam. Przyleciałam po kilku minutach, rzuciłam na śnieg ogromną rybę, zrobiłam to jak najbliżej stada, aby wszyscy dokładnie widzieli, chciałam zagrać im na nerwach...nieliczni tylko nie zwrócili na to uwagi, mroczny ogier, klacz obok niego, i ta biała, z kłami i z podobnym ogonem do mojego, tylko że bez kolców i z sierścią na końcu, i jeszcze jakaś dwójka, oni kompletnie nie zwrócili nawet na mnie uwagi, odeszli od tych co robili na mnie nagonkę

Feliza

Z każdym jego uderzeniem, docierało do mnie że nie dam mu rady. Złe duchy napłynęły zewsząd, przywołałam je, stanowiły jedyny ratunek dla mnie i córki. Byłam pewna że Elliot chciał mnie zabić, a Andrew wykończy Dolly. Pochłonęłam to co mi dały w ułamku sekundy, wyrywając się Elliot'owi i doskakując do córki zniknęłam wraz z nią używając do tego energie jaką przekazały mi demony. Pojawiłam się za górami, na końcu wyspy, padając na ziemie obok córki wyczerpana. Pochłonęłam kilka duchów koni, które zginęły wpadając do oceanu i rozbijając się o skały, wciąż nawiedzały to miejsce. Niestety nie wystarczyło ich do zagojenia wszystkich ran.
- Dolly? - stanęłam nad córką, wyglądała na martwą, otworzyła oczy.
- Andy pochłonął ze mnie niemal całe zło... - nie otwierała pyska, a jej oczy patrzyły na mnie martwe, ale słyszałam jej słaby głos, coś mnie tchnęło i obejrzałam się za siebie, widząc nikłą kruchą zjawę. Nie mogłam tego nawet nazwać duchem, z Dolly została jedynie drobna cząstka, która przypominała jedynie bardzo lekki, ledwie widoczny zarys jej sylwetki.
- Nic już ze mnie nie zostało...
- Nie możesz odejść! - krzyknęłam rozpaczliwie, znów to czułam, ten ból po stracie córki, czemu wciąż ją traciłam?! Jakkolwiek bym nie próbowała, to wciąż to samo.
- Mamo, to co teraz myślisz i czujesz, co myślisz że się wydarzyło to wszystko fałsz, to ja byłam twoim wrogiem, a Andy to twój ukochany syn... Nie mogę odwrócić tego co ci zrobiłam, namieszałam ci w głowie.
- Co ty... wygadujesz?! - przepełnił mnie gwałtownie gniew, teraz słowa Elliot'a miały sens, nagle nienawiść do córki wróciła, czułam jak czarny obłok wydostaje się z mojego łba gdzieś w przestrzeń tam gdzie osiadł ziemia obumarła i popękała. Wspomnienia na powrót ułożyły się w całość, wyrzucając te fałszywe.
- To przez ciebie ich zaatakowałam! - wbiłam w nią przyprawiające o ciarki spojrzenie, nie wiedzieć czemu się przeraziła, zabolało ją nawet gdy moje kopyta przeszły przez nią na wylot chcąc zadać jej cios.
- Mamo proszę...
- Już po tobie! - mogłam ją pochłonąć szybciej niż w ułamku sekundy.
- Nie! Posłuchaj! Wybacz mi... Proszę... Ja jestem tą dobrą częścią twojej córki... Andy oddzielił mnie od mojej demonicznej połowy, która już całą mną zawładnęła. Proszę daj mi zostać... - błagała, parsknęłam. To jakaś kpina.
- Wybacz, proszę... Wybacz mi, wybacz... - jej głos zabrzmiał jakby się łamał.
Zobaczyłam jak coś kapie z jej sylwetki, wyglądało jak krwawe łzy, powodowały że coraz bardziej zanikała. Miała do czynienia z demonem, a jak już kogoś znienawidzę to nie znam litości. 
- Przez ciebie jeszcze mój syn mnie znienawidzi! Wszystko chciałaś mi zniszczyć?! Manipulować mną?! A teraz śmiesz błagać o litość?!
- Tak bardzo się bałam... Nie chciałam umierać, mamo... Myślałam że będziesz ze mnie dumna... Przepraszam...
- Nie zagrasz już na moich uczuciach! - krzyknęłam, pochłonęłam ją, choć nie dało mi to żadnej siły czy energii. Jej ciało rozsypało się w proch, który rozniósł wiatr. Musiałam przejść całe góry by wrócić do Elliot'a i syna. Czując ból przy najmniejszym kroku, przez ranny jakie zadał mi Elliot.

Zima

- Widzicie, widzicie! Mówiłem - ogier wskazał na Szakre, chociaż nie musiał, już wszyscy patrzyli w jej stronę, w tym ja z Danny'm. Nie mogłam uwierzyć że to zrobiła, pomogła nam z ludźmi, miałaby teraz zagrażać stadu? 
- Może teraz wysłuchamy co ona ma do powiedzenia - Danny poszedł w jej stronę, a ja z nim.
- Zostańcie - powiedziałam nieco podenerwowana tą całą sytuacją, zwłaszcza że pchali się tam razem z nami.
- Szakra, co to ma znaczyć? - odezwałam się pierwsza, może o drobinę za ostro.
- Tylko jem... Nasz gatunek nie żywi się tylko trawą, ale też rybami, to coś złego? - wyjaśniła.
- Nie, ale wyjaśnisz może skąd jeden z ogierów miał rany na zadzie po twoich kolcach? - zapytał Danny, nieco bardziej spokojniejszy ode mnie. Nasłuchałam się już tyle skarg na nią że miałam już dość, wciąż z tyłu ktoś wykrzykiwał obelgi w kierunku Szakry i to że zagraża stadu i trzeba się jej pozbyć.
- Cisza! - krzyknął na nich Danny. Na szczęście to wystarczyło, rozbolała mnie już głowa, a ciąża znów dała o sobie znać, poczułam nieprzyjemne mdłości. Szakra powiedziała nam co wydarzyło się nad wodospadem. Nie wiedziałam czy mam jej wierzyć. Słowo przeciwko słowu. Ogier twierdził że też tylko się bronił, a oboje mieli rany, nie miałam pojęcia kto tu zawinił i nie wiedziałam już co myśleć.

Tori

Tata nie wracał, zostałam praktycznie sama w jaskini, nie powinnam narzekać, w końcu nie chciałam być ciężarem, ale ta cisza mnie dobijała. Nie mogłam nic zrobić, nawet pójść na głupi spacer, bo się zmęczę w najlepszym wypadku. Po kilkunastu minutach zaczęłam się już niepokoić, a co jeśli ludzie wrócili i ten koszmar co niedawno mi się śnił okaże się prawdą? Wstałam momentalnie, za szybko, bo chwilowo nie mogłam złapać oddechu. Wyszłam na zewnątrz, kierując się bardziej dźwiękiem niż tym co widziałam. Dochodziłam mozolnie do stada, kiedy nagle złapał mnie atak kaszlu, nawet mnie nie zakuło, co dziwne, ale na śniegu pojawiło się mnóstwo krwi i wciąż ją wykasływałam. Padłam na ziemie, nie mając siły poruszyć chociażby uszami, oddech miałam płytki, ledwie widziałam na oczy, ale wystarczająco by zauważyć że z pyska wciąż wypływa mi krew. Serce zwolniło drastycznie, ale wciąż biło. Śnieg zaczął prószyć z nieba, mógł mnie całą zasypać, nic nie byłam w stanie zrobić, a jeśli już pod nim utknę to albo się uduszę, albo nikt mnie nie znajdzie. Nic z tego nie rozumiałam, co mi się stało? Wydawało mi się że już mi przeszło, a ta znienawidzona przeze mnie choroba znów zaatakowała w najmniej spodziewany sposób... W głowie miałam słowa taty, on miał racje, wiedziałam to, mimo moich własnych humorów. Nie chciałam by znaleźli mnie tu martwą, znów nie posłuchałam... Powinni mnie tam byli związać, wtedy bym się może nie władowała w kolejny kłopot, nie musiałam się zbytnio starać, wystarczyło kilka metrów i znów coś mi się stało... Wypłynęła mi łza z oka, nim się zamknęły, a ja po prostu zasnęłam z myślą o kolejnym końcu, prosiłam w duchu by jeszcze nie teraz...


Szakra

-Pomogłam wam z ludźmi, walczyłam z wami, pomogłam tobie- spojrzałam na Danny'ego- i Zimie też, jestem tutaj dla nich intruzem, tylko dlatego że jestem inna, bo żywię się nie tylko trawą, co w tym złego że jem ryby? czy mój gatunek musi być idealny do waszego? dlaczego oni na mnie nie naskakują?- wskazałam na grupkę koni, która jedynie obserwowała sytuację
-Już spokojnie- odpowiedział Danny- nie ty pierwsza, i ostatnia jesteś tutaj nieakceptowana, ale..nie będę tolerował tego w stadzie, i żadnej przemocy i poniżania kogoś ze względu na gatunek!- wykrzyknął Danny odwracając się do koni ze stada, położyli uszy po sobie cofając się o krok, budził w nich ogromny respekt
-Dziękuję..- ściszyłam głos- na prawdę nie robię krzywdy nikomu, nie zabijam dla przyjemności, żadnego mięsa po za rybami nie jest, żywię się nimi przeważnie zimą, kiedy trawy jest mało, nie utrzymałabym odpowiedniej temperatury ciała i mięśni gdybym nie żywiła się rybami, które zawierają odpowiednie dla mnie tłuszcze, zaakceptujcie to, że tylko w połowie jestem z waszego gatunku...

Danny

Nie ukrywam, że cała ta sytuacja mnie zdenerwowała, nie będę tolerował nienawiści i poniżania w tym stadzie, dyskryminowanie kogoś ze względu na nas gatunek to głupstwo, nie znają a oceniają..Naglę przypomniało mi się o córce, miałem szybko do niej wrócić
-Zima, ja muszę iść, zostawiam cię z Mają i Achillesem, pomogą ci ogarnąć stado
-A gdzie idziesz?
-Do Tori, obiecałem jej że narwę jej trawy
-No dobrze, pamiętaj że niedługo mamy zmianę
-Tak wiem, ale jak narazie relaksuj się na łące- uśmiechnąłem się, przytuliłem ją na pożegnanie i ruszyłem do córki.

Nieźle się śnieg rozsypał, i pomyśleć że będzie tak przez kilka miesięcy, ehh przywykłem już w sumie. Brodziłem już w śniegu, podnosiłem wysoko nogi aby było mi wygodniej, naglę, kiedy powoli stawiałem nogę, coś pod nią poczułem, miękkiego...zacząłem w nim kopać, przeraziłem się, prawie mi serce stanęło kiedy zobaczyłem swoją córkę, Tori
-Dziecko drogie- powiedziałem drżącym głosem, wyciągnąłem ją z tej zaspy i prędko zaniosłem do jaskini, jeśli ona...umrze, to sobie nie wybaczę
Położyłem ją w jaskini, przyłożyłem ucho, serce bije..wolno i słabo, ale bije, oddech bardzo płytki, ale żyje..najważniejsze, tak zmarzła. Wybiegłem na zewnątrz, pod drzewa, tam śniegu było mniej, narwałem trawę i zaniosłem do jaskini, drugi raz wróciłem i wyrwałem duży kawał mchu z ziemi, musiałem ją czymś dodatkowo przykryć.
-Tori..- szturchnąłem ją, lekko poruszyła uszami, może mnie słyszy..- będzie dobrze skarbie, odpoczywaj- zacząłem się okropnie martwić o córkę, wyglądała tak marnie

Elliot

Mnie samego przerażał wygląd syna, podszedłem do niego
-Czuję w sobie taką energię...to zło- zaśmiał się patrząc na mnie, zmienił się już, jedyne co zostało, to oczy
-Synu, już jest po wszystkim, wszystko minęło
-Zgładziłem ją..widzisz, jestem silniejszy..silniejszy od niej- uśmiechnął się
-Tak, jesteś- uśmiechnąłem się- od zawsze to wiedziałem
-To takie cudowne- wziął głęboki oddech, stając dumnie
-Możesz już wrócić do swojego poprzedniej formy
-Tak, pewnie- uśmiechnął się, w końcu wrócił mój syn..przynajmniej z wyglądu, poczułem że teraz dopiero zacznie się ostra jazda. 
Odwróciłem się, w naszą stronę szła Feliza, ledwie, zadałem jej tyle ran, wściekłem się na jej widok
-Synku..- podeszła
-Ooo, wspomnienia wróciły?- spytałem ironicznie
-Tak- zmierzyła mnie wzrokiem cofając się o krok- Dolly już nie ma, i nie będzie
-Oh no pewnie, bo już jej nie ma, zabiłem ją, pochłonąłem..zdobyłem jej moc, przejąłem duszę, tyle zła- Andy śmiał się, psychopatycznie...błagam, żeby tylko nie stało się z nim to samo co z Dolly, ona na pewno nim nie kieruje, ale zdobywając więcej siły, uwolnił demona który w nich drzemał

Andy

Nie kontrolowałem tego, czułem się tak błogo, tak potężnie, wiedziałem że mam potężną moc, ale jak tylko pokonałem Dolly, która uważała się za dużo silniejszą, poczułem się potężnie, plus jej energia którą zyskałem, w głębi duszy chciałem to wykorzystać w dobry sposób, nie być zły, ale druga część mnie, podpowiadała mi w głowie "morduj, nienawidź, przejmij władzę", próbowałem go wyciszyć, ale wiedziałem też, że to jest to drugie ja które spało we mnie od mojego poczęcia, i tylko czekała, na jeden jedyny impuls...
-No witaj...mamo- uśmiechnąłem się, podszedłem i ją przytuliłem- w końcu wróciłaś

Szakra

Odeszłam na bok, położyłam się w śniegu grzebiąc w śniegu kopytem, tak bez celu, nadal czułam się odrzucona, stado omijało mnie, mimo tego co powiedział im Danny, może czuli respekt, albo głupio im było teraz się normalnie do mnie odzywać, nie wiem...zatęskniłam za rodzinom, za stadem, za moją wyspą...nie wrócę, wszyscy pouciekali kiedy ludzie dotarli na wyspę, tylko mnie złapali...
-Hej- nastawiłam uszy, ten znajomy głos, odwróciłam niechętnie głowę wiedząc że to ten sam ogier co z nad wodospadu
-Przyszedłeś dalej mnie gnębić?
-Nie..przeprosić
-Cud..- przewróciłam oczami
-Trochę mi gupio..jestem Kier, a tobie jak na imię?
-Szakra...- odwróciłam łeb
-Ej no, na prawdę przepraszam- wstałam otrzepując się ze śniegu, byłam niewiele od niego wyższa, no..prawie równa, można tak powiedzieć
-Wiesz co? zachowałeś się jak idiota, atakować kogoś ze względu na odmienność- cofnęłam uszy
-No już przeprosiłem, co mam jeszcze zrobić?
-Sam pomyśl- odeszłam, byłam zła na tego ogiera, najpierw potraktował mnie jak intruza, a teraz się przymila?

Kier

Piękna, piękna istota, szkoda że wcześniej tego nie dostrzegłem. Jakby tak przymknąć oko na ten dziwaczny ogon i styl bycia to bez wątpienia mi się podobała, a jak mi się któraś spodoba to muszę ją mieć. W końcu która by nie chciała takiego przystojniaka jak ja? Ostatnio to miałem trochę pecha do klaczy, ale nie ona jedna była z tych trudnych do zdobycia. Poszedłem po jej śladach na śniegu. 
- No co ty? Mnie też bolało, popatrz tylko na mój zad - dogoniłem ją, nie chciała ze mną gadać.
- Moja wina wiem, zasłużyłem sobie - lubiły gdy przyznawało się im racje: - To co, Szakra? Dasz mi szanse naprawić swoje błędy? Ogier to nie klacz, działa, a dopiero potem myśli - o, chyba, chyba ją przekonałem tym sprytnym komplementem.
- W tym to akurat masz racje - przyznała: - Miło było poznać - odsunęła mnie od siebie skrzydłem idąc dalej. Lubiłem takie niedostępne, zawsze to jakieś wyzwanie.

Feliza

Przytuliłam do siebie syna już spokojna. Nie znienawidził mnie, a to najważniejsze, Elliot się w tym momencie nie liczył, nadal czułam jak wszystko mnie przez niego boli, próbując to zignorować.
- Dolly nam przerwała, porobimy coś jeszcze razem? - zaproponował.
- Pewnie synku - uśmiechnęłam się, Elliot jeszcze tu był: - A ty może idź do tych swoich kochanek - przegadałam mu.
- Uwa... 
- Tato, daj nam chwilkę, chciałbym jeszcze pobawić się z mamą - przerwał mu Andy.
- Sam widzisz, woli mnie bardziej od ciebie - poszłam z synem, oglądając się jeszcze na Elliot'a i uśmiechając się złośliwie, zamrugałam do niego oczami, tak żeby jeszcze bardziej go zezłościć. Gdyby jeszcze ten ból mnie nie spowalniał i nie drażnił.
- Mamo? - syn obejrzał się za mną.
- Idę Andy, widzisz co twój tata mi zrobił - wypuściłam z chrap powietrze. Andy znalazł fajne miejsce do zabawy, tam gdzie znajdowała się gruba warstwa śniegu. Zatrzymał się, stojąc do mnie tyłem.
- To co bawimy się? - trąciłam go z boku, obejrzał się do mnie z poważną miną, śmiejąc się nagle, ale jakoś tak złowrogo: - Pewnie mamo. 
Wtem coś uderzyło mną o ziemie, przycisnęło do niej mocno, jakby chciało zmiażdżyć mi żebra, a potem inne narządy, zacisnęłam zęby, do ostatniej chwili nie wierząc że to moc mojego syna, że to on mi to robi...

Zima

Próby relaksu spełzły na niczym, wciąż byłam drażliwa i martwiłam się już o córkę, dłużej już nie umiałam tu uleżeć mimo widoku padającego śniegu, który uwielbiałam.
- Maja, poradzisz sobie? - zapytałam córkę, przechodziła w pobliżu, podniosłam się już z ziemi.
- Tak mamo, nic się nie martw.
- Zresztą, twój tata mnie za chwilę zastąpi - skierowałam swoje kroki do jaskini, czując lekkie skurcze, pewnie przez te nerwy od tamtego zamieszania. Jak tylko przekroczyłam jej próg łzy stanęły mi w oczach na widok Tori.
- Co... - wydusiłam tylko tyle, na dodatek zbyt cicho, spróbowałam znowu: - Co jej się stało? - tym razem podbiegając do córki: - Tori... - przytuliłam ją lekko do siebie, roniąc łzy.
- Kochanie, wszystko będzie dobrze, musi odpocząć - powiedział Danny.
- Ale... Co jej się stało? Co się znowu stało naszej córce?
- Lepiej żebyś się teraz nie denerwowała, skarbie.
- Kiedy ja muszę wiedzieć, niepewność jest najgorsza... - próbowałam go nakłonić żeby mi powiedział, musiał mi powiedzieć, nie zamierzałam już zostawiać Tori, za bardzo się martwiłam, wolałam tutaj być stale z córką. I jeszcze ta ciąża, brzuch dość mocno mnie rozbolał, starałam się to ukryć przed Danny'm, zasłoniłam nieco pysk grzywą, zaciskając z bólu zęby, musiałam choć trochę się uspokoić, by to minęło, ale nie mogłam, widząc w jakim stanie jest Tori...

Tori

Słyszałam tatę, dopiero po tym się uspokoiłam, byłam już pewna że to mój koniec, ale on tu był, przy mnie mówił że wszystko będzie dobrze. Potem przyszła mama. Najgorsze że nie miałam sił się wtrącić, ani otworzyć oczu. Sama to sobie zgotowałam, tyle razy mi mówili, siostra, tata, mama, nawet brat, choć już długo się ostatnio nie widzieliśmy, wszyscy. Czemu głupia łudziłam się że tym razem będzie inaczej? Nigdy nie będzie... Podczas gdy rodzice rozmawiali, a mama płakała ja powoli odpływałam w sen. 
Skakałam po łące jako mała klaczka, wraz z Elliot'em i Mają, najdziwniejsze było to że byliśmy wszyscy w równym wieku. Bawiliśmy się. Mknęłam przed siebie nie czując zmęczenia, wokół było tyle kolorowych kwiatów. Ciekawe jak pachniały, nigdy nie mogłam się tego dowiedzieć, bo akurat mnie ten sam okrutny los pozbawił węchu. Chociaż w śnie wszystko jest możliwe to i tak nie dostarczył mi wrażeń zapachowych, nawet gdy próbowałam złapać w chrapy zapach kwiatów. Zagłębiałam się dalej i dalej w ten niemal idealny sen. Nagle czując jak braknie mi powietrza. Otoczenie przybrało szare barwy, nie widziałam już rodzeństwa, nie mogłam już biec. Za to przed oczami miałam rodziców jak opłakują moje martwe ciało. Nie mogłam krzyczeć... 
Obudziłam się niby momentalnie, a nawet się nie poderwałam, otworzyłam w połowie oczy, walcząc o każdy oddech, płuca kurczyły mi się przy tym przeraźliwie, wydawałam z siebie jęk pomieszany z świstami i kasłaniem. Pobrudziłam skalne podłoże jaskini krwią, walcząc desperacko o łyk powietrza, widząc niewyraźne sylwetki mamy i taty, poznawałam ich już tylko po kolorach...

Kier

Wprowadziłem plan B, poszedłem do źrebaków, oczywiście się bawili i choć akurat teraz nie miałem na to ochoty to i tak się włączyłem w ich zabawy. Przenosząc je sprytnie przed oczy Szakry, wystarczyło się z nimi pościgać, oczywiście dawałem im fory. Udawałem że nie mam pojęcia że mnie widzi. Wygłupiałem się z maluchami, akurat to lubiłem i źrebaki miałem nadzieje że też za mną przepadają, dla nich byłem zawsze miły i zabawny. Przerwałem dopiero kiedy się zmęczyłem, udając zdziwienie na widok Szakry.
- Ty tutaj? Co za zbieg okoliczności, pozwolisz że trochę odsapnę piękna? - popatrzyłem wymownie z szarmanckim uśmiechem na miejsce obok niej, właśnie tam zamierzałem się położyć.

Szakra

Odwróciłam od niego łeb- jak chcesz- odparłam niechętnie
-Ej no nie gniewaj się już- szturchnął mnie rzucając w moją stronę ten swój uśmieszek
-Trudno się nie gniewać gdzie chwilę wcześniej bluzgałeś na mnie i zaatakowałeś
-Oj no już taki jestem, robię a później myślę, wcale tak nie myślę, tak jak mówiłem
-Yhymmm
-No na prawdę
-Dobra, wierzę ci
-Oj coś bez przekonania- przewróciłam oczami, chyba się od nie odczepi
-Dobra, już nie jestem zła..to co? spacer?- podniosłam się otrzepując ze śniegu, lekko rozprostowując skrzydła. Uśmiechnął się i po chwili stał już obok mnie

Elliot

Miałem złe przeczucia, ukratkiem poszedłem za synem i Felizą, śledziłem ich będąc kilka metrów od nich.
Kiedy się już zatrzymali, ja położyłem się w śniegu, było go na tyle dużo, że zakrył mnie całego, obserwowałem całą sytuację, która w ułamku sekundy zmieniła się o 180 stopni, Andy rzucił Felizą o ziemię
-Andy!- krzyknąłem wychodząc z ukrycia- masz natychmiast przestać!- powiedziałem groźnie
-Oh tatuś- uśmiechnął się szyderczo, Feliza krzyknęła, z jej boku popłynęła krew, coś zakuło mnie w sercu kiedy to zobaczyłem, tak jakby...zrobiło mi się jej szkoda
-Andy!- wrzasnąłem nieco się zmieniając, wskoczyłem między niego a Felizę- wcale taki nie jesteś...a jeśli tak..to nie jesteś też moim synem- parsknąłem odwracając się od niego
-Ale..- coś jakby w jego oczach się zmieniło- nie! nie zostawiaj mnie! tato, proszę!- pobiegł za mną kiedy odwróciłem się ignorując go, siła która trzymała Felizę, puściła ją, a ta ledwie oddychała
-Tato...
-Odejdź odemnie- parsknąłem
-Ja...nie chciałem, to samo tak...
-Ostatni raz straciłeś kontrolę- odwróciłem się do niego patrząc ostrzegawczo, położył uszy po sobie cofając o kilka kroków

Andy

Sam nie wiedziałem co mi się wtedy stało, ten głos się wtedy tak nasilił, bardziej niż wcześniej...A teraz...teraz stałem przed tatą, który był wściekły na mnie, do tego ten jego wygląd...Schyliłem łeb, nie chciałem pokazać że ronię łzy
-Przepraszam- pociągnąłem nosem
-Ehh wracajmy już- kiedy spojrzałem do góry, tata był już w swojej normalnej postaci...miałem przed nim tak ogromny respekt że ten głos który mi coś wmawiał, był niczym w porównaniu do złości taty.
Poszedłem wolno za tatą, który niósł mamę na grzbiecie, miałem takie ogromne poczucie winy
-Przepraszam mamo- podszedłem bliżej, szepcząc do niej, miałem nadzieję że to słyszy. Głos w głowie..cały czas się do mnie odzywał, wmawiał mi głupoty, to był drugi ja.."zamknij się" powiedziałem groźnie w myślach, ignorując go przez resztę drogi

Danny

Widziałem że z córką dzieje się coś poważnego, jej oddehy były coraz krótsze, wręcz walczyła od każdy oddech
-Ona umiera..Danny- Zima szlochała już, trzymała się mojej grzywy, prawie mi upadła na ziemię, nie wiedziałem czy z rozpaczy czy zasłabła
-Trzymaj się córciu..walcz, błagam- uroniłem kilka łez..Ktoś wszedł do jaskini, było słychać stukot kopyt, spojrzałem kątem oka..to był Elliot
-Elliot...- zawowałem cicho, mimo to, usłyszał
-Mamo..tato..co się dzieje?- podbiegł szybko zostawiając swoją partnerkę na ziemi
-Tori...ona..
-Odchodzi- załkała Zima, już nawet ona ledwie łapała powietrze przez ten płacz
-Ona się dusi...mamo szybko stórz mi sopel
-Ale..
-Szybko!- poganiał ją, Zima zrobiła to o co poprosił syn, poprosił ja jeszcze aby stworzyła sopel pusty w środku. Elliot złapał za cienki sopel lodu, wbił go w szyję Tori a zaraz po tym ten drugi sopel, i dopiero wtedy zaciągnęła się mocno powietrzem
-Jak ty to...?- zdumiałem się
-Jakoś trzeba było doprowadzić inaczej tlen do płuc
-A co teraz z tą rurką?
-To tylko chwilowe, musiałem jakoś ją ratować...zaraz jej pomogę

Elliot

Działałem tak szybko, nie byłem nawet pewny czy dobrze robię, i czy w ogóle dobrze to zrobię, na szczęście pomogło, teraz musiałem zrobić tak, aby obeszło się bez tego. Czarny obłok wyszedł ze mnie, wchodząc do ciała Tori, widziałem wszystko przed oczami, to samo, co ta zjawa która przechodziło po jej ciele, zostawiłem ją już w jej ciele, aby dodać jej strochę siły, zregenerować ranę i aby to, co przytrafiło sie siostrze, przeminęło
-Rozchorowała się- stwierdziłem
-Co? jak? na co?
-Jest dla niej za zimno, nie dostała nawet zimowego futra...miała zapalenie płuc, infekcja przeszła do gardła, doszło do takiego stanu zapalnego że płuca wypełnij płyn a gardło się ścisnęło...oj siostra- popatrzyłem na nią, otworzyła oczy- przez jakiś czas to, co ci podarowałem, będzie ci pomagać, nieo wzmocni, osłabi przeziębienie, ale za dwa tygodnie, może trzy, to minie..będziesz już zdrowa, ale później już będziesz musiała po prostu na siebie uważać...ciesz się że przyszedłem tu w odpowiednim czasie- odszedłem, położyłem się nieco bliżej wyjścia, przy Felize i synu, on leżał odwrócony do ściany, spał, ale kiedy zajrzałem, widziałem mokre ślady, płakał..
-Co..się stało?...- obudziła się, spojrzałem w jej stronę, głupie uczucie, było mi jej szkoda, miałem nawet za złe sobie że ją pobiłem, ale nie była wtedy sobą! zasłużyła...ale teraz...co się ze mną dzieje?  no chyba się w niej nie zakochałem?...

Szakra

Postanowiłam go sprawdzić, i na spacer wybrałam się w góry, akurat teraz panowały tam świetne warunki, szkoda że nie ma tutaj lodowca tak jak na mojej dawnej wyspie...
-Fajne miejsce na spacer- skomentował
-A co? nie dajesz rady?- uśmiechnęłam się nieco wrednie
-Co? pewnie że daję- przyśpieszył doganiając mnie
-Jak chcesz to później ci coś jeszcze pokaże
-Ooo a co?
-Zobaczysz, chodź tam..na skraj gór..nad ocean
-Emm...no dobra- może go trochę nastraszę, ciekawe co zrobi. Zaśmiałam się w duszy już z tego, widząc jego minę

-No i to jest to co chciałaś mi pokazać?- stanęliśmy na skraju gór, na dole była już tylko woda, której fale rozbijały się od skały
-Cudowny widok..co nie?- spojrzałam na niego
-Cudny..ale nie tak cudowny jak ty- zbliżył się z uśmieszkiem
-Poczekaj chwileczkę- wystawiłam nogę po za krawędź, po chwili pikowałam już w dół, wlatując w w wodę, mogę pod nią długo wytrzymać, więc ciekawe co zrobi, plus mój dobry wzrok z pod wody, przynajmniej wszystko widziałam, tylko że przepłynęłam bardziej w głąb oceanu, przy okazji nadziałam na ogon dwie ryby, no cóż, będzie na później

Kier

Widziałem jak spada w dół, czekając jak rozpostrze skrzydła i poszybuje nad oceanem, pewny że chciała się przede mną popisać, podobałem się jej. Zamiast tego wpadła do wody, otworzyłem aż pysk z szoku. Po kilkunastu sekundach stresu, czyli przebierania nogami i chodzenia w tą i wewte po krawędzi, w końcu nie miałem skrzydeł by polecieć i tak jakby nie mogłem tam zejść. Właściwie to mogłem skoczyć za nią, ale zostałaby ze mnie tylko miazga. Zorientowałem się nagle że przecież ona zjada ryby, no przecież. Widziałem jak jedną jadła. Przewróciłem oczami, uśmiechając się rozbawiony, choć musiałem przyznać że z lekka się zdenerwowałem, nie chciałem oglądać jak je pożera, ale jak już musi to niech jej będzie.
- Niezły żart maleńka - powiedziałem, mimo że prawdopodobnie mnie nie usłyszała. Zaczekałem aż się wynurzy. 

Feliza

- To co się w końcu stało? - zapytałam znowu, gdy tak był wpatrzony na mnie. Parsknęłam, nie usłyszawszy odpowiedzi, patrząc po jaskini, w porę zorientowałam się że byli tu przywódcy i ich truchło... Znaczy córka.
- Chyba widzisz - powiedział Elliot ironicznie.
- Tak, widzę... - zamknęłam oczy, zamierzając spać. Nie licząc fizycznego bólu, czułam się tak jak wtedy, kiedy córka mnie zraniła, nie, znacznie gorzej, bo tym razem to był mój ukochany syn, jedyna osoba na jakiej mi zależało, albo inaczej... Jaką miałam, mój synek. Rozumiałam że mścił się za to że stanęłam po stronie Dolly, ale to nie była moja wina, namieszała mi w głowie, na szczęście już jej nie zobaczę, ani nie usłyszę, zniknęła bezpowrotnie, zabijając jakiekolwiek uczucia prócz nienawiści do niej. Teraz jeszcze syn miał się ode mnie odwrócić? Zrozumiałam że kocham go bardziej od zmarłej córki i nie umiem pomyśleć o nim źle, przez to to co mi zrobił jeszcze bardziej mnie bolało i w dodatku obwiniałam się za to, jakkolwiek bym tego nie wypierała. 
- Wiem że nie śpisz - powiedział w pewnym momencie Elliot, otworzyłam oczy.
- Niby po czym poznałeś?
- Po łzach.
- Po prostu oczy mi łzawią i tyle - obróciłam się do niego grzbietem, rzeczywiście uroniłam łzy a na widok śpiącego Andy'ego chciało mi się łkać. Poderwałam się gwałtownie, czując silny ból przechodzący po całym moim ciele.
- A ty dokąd?
- Zostaw mnie, dobra?! - wrzasnęłam, wychodząc na zewnątrz, miałam zamiar wchłonąć kilka dusz, może kogoś zabić? Z poza stada, z daleka od Zatopi, jak za dawnych dobrych, choć bardziej pasowałoby złych, czasów. W końcu byłam demonem i nie zamierzałam przeżywać niczego jak zwykłe konie, a każda z niewinnych dusz dodawała mi energii. Po kilku krokach upadłam w śnieg, przetrzymałabym ten ból, ale znów nie mogłam zapomnieć o synu, nie chciałam by mnie znienawidził, coś złego się z nim wtedy stało, to przez tą przeklętą moc mojej córki. Zaklęłam pod nosem, kiedy rana na moim boku się otworzyła i znów zaczęłam krwawić, wpadłam łbem w śnieg, specjalnie, wzdychając gniewnie. Przynajmniej już łzy nie cisnęły mi się do oczu. Gdybym wiedziała że Andy tego żałował, ale byłam wtedy nieprzytomna i nie mogłam usłyszeć jego szeptu.

Kier

Minęło kilka minut, a mój szarmancki (bo jakby inaczej?) uśmiech zniknął mi z pyska, przełknąłem ślinę, w strachu patrząc w bezkresny ocean i mrożące krew w żyłach zabójcze falę. Szakra się wcale nie wynurzyła, a jeśli się nie wynurzyła... Poderwałem się z ziemi, przymarzłem już trochę, tutaj nie było zbyt ciepło. A już zwłaszcza wtedy kiedy po moim grzbiecie zaczynało przechodzić multum ciarek. Szukałem przerażonym wzrokiem jej ciała, albo krwi unoszącej się na wodzie. Krew była, ale czy jej to trudno określić, a może już poszła na dno? Cóż, piękna z niej była klacz, trochę szkoda że znaliśmy się tak krótko. Na szczęście nie ona jedyna jest piękna, znajdę sobie inną i już. Przytaknąłem sam sobie, odchodząc, zrzuciłem tylnym kopytem kamyk do wody, na znak że mam to w nosie. Przecież nie będę próbował oczarować trupa, szkoda, tak dobrze mi szło. Jak mogła tak głupio dać się zabić? Może zwariowała zauroczona moją przystojnością? Nie pomyślałbym że jestem aż tak przystojny że klacze przeze mnie wpadają do wody. Na pewno zapatrzyła się na mnie oczarowana i nie zdążyła rozprostować skrzydeł. 
W głowie już miałem by poderwać inną klacz, zadowolony, namyślałem się nad kolejną kandydatką. Kiedy nagle, nie patrząc za bardzo pod nogi, stanąłem na czymś śliskim i jakbym nie próbował ześlizgnąłem się w dół, pędziłem coraz szybciej i szybciej, bez możliwości zatrzymania się. Całe życie przeleciało mi przed oczami. Miałem aż łzy w oczach, przerażony jak malutki źrebak i tak też się czułem, widząc zbliżającą się śmierć i nagle... Ktoś mnie uratował, nie miałem pojęcia kto, bo zacisnąłem w strachu oczy, szybko załapałem się grzywy tego kogoś żeby tylko się nie rozmyślił i nie puścił mnie na te skały czyhające na mnie na dole.
- Ratuj! 

Zima

Przytuliłam się mocniej do ukochanego, zanosząc się płaczem, tym razem chciałam po prostu to z siebie wyrzucić. Elliot ocalił swoją siostrę, mogłam doznać ulgi. Gdyby nie nasz syn stracilibyśmy ją, żałowałam że nie zdążyłam mu podziękować, ale ku temu będzie na pewno inna okazja. Nogi mi drżały, a brzuch okropnie rozbolał, położyłam się na ziemi z pomocą Danny'ego przy Tori, biorąc kilka wdechów.
- Kochanie? Wszystko dobrze? - zapytał Danny.
- Tak... Już tak - wtuliłam ostrożnie głowę do córki, te skurcze mnie martwiły, ale wyciszałam się, a one słabły, chyba nie powinno nic się stać źrebięciu. Nie ruszałam się już, jak wtedy, dając uspokoić się bijącemu z zawrotną prędkością sercu.
- Na pewno? - Danny ułożył się przy mnie, przytaknęłam mu. 

Tori

Byłam wdzięczna bratu, tak bardzo chciałam mu za to podziękować, ale nie miałam sił się odezwać, łapałam oddech, w strachu że za chwilę znów go stracę, ale Elliot zrobił coś dzięki czemu przychodziło mi to z łatwością. Mogłam spokojnie zasnąć, zamykając oczy dostrzegłam coś czerwonego na ziemi, otworzyłam je znów, mrużąc je by wyostrzyć obraz. Zobaczyłam krew, tym razem nie moją, a mamy. W dodatku ani ona, ani tata jej nie zauważyli. Poruszyłam się zbyt niemrawo by zwrócili na to większą uwagę, z mojego pyska wydobył się tylko niezrozumiały i zbyt cichy bełkot, zaczęłam się denerwować, nie mogłam dać im znać że z mamą dzieje się coś złego. Zbyt jeszcze osłabiona po tym wszystkim. To pewnie przeze mnie...


Szakra

Wyleciałam już z wody, i tak musiałam zaczęerpnąć powietrza. Lecąc już na skraj góry, nie zastałam tam tego całego Kiera, zostawiłam sobie ryby na później, wkładając je w śnieg, i wzbiłam się, szukając gdzie no on mógł pójść, zauważyłam go w końcu, schodził w dół, kiedy naglę poślizgnął się i jak strzała zaczął lecieć w dół, no przecież nie zostawię go na tak pewną śmierć, popędziłam za nim i chwyciłam w ostatnim momencie
-Ratuj!- krzyknął, myślałam że się zaraz roześmieję, do tego chwycił się mojej grzywy, ciągnął za nią tak że miałam wrażenie, że zaraz mi ją wyrwie, złapałam go ogonem aby mieć wolny pysk, jakoś udało mi się go odczepić od swojej grzywy, teraz trzymałam go ogonem, musiałam mocno przylgnąć swoje kolce do ciała.
Puściłam go kiedy znaleźliśmy się już znacznie niżej, no stąd nie da się już spaść. Kier nadal miał zamknięte oczy, szybko oddychał
-Ej już możesz otworzyć oczy, nadal żyjesz- powiedziałam próbując nie wybuchnąć śmiechem, otworzył jedno z oczu, widząc że to ja, poderwał się na równe nogi
-Ciesz się że się nie zabiłeś przez własną głupotę, kto mądry schodzi po najbardziej oblodzonej części stoku? do tego jeszcze krwawisz z boku- zauważyłam, pewnie zdarł sobie skórę na ostrym lodzie

Andy

Miałem ochotę ucie stąd, nie wrócić już, rodzice nie mieliby problemu...nikomu bym już więcej nie zrobił krzywdy, a tym bardziej najbliższym.
Przebudziłem się, zapadła noc, całe stado już spało. Podniosłem głowę, tata był obok, spał..ale nie było nigdzie mamy, wstałem ostrożnie, aby nikogo nie obudzić, i wyszedłem prędko, a jeśli przezemnie postanowiła odejść?
-Mamo!- krzyknąłem desperacko jej szukając, na śniegu w końcu zauważyłem krople krwi, w jednym miejscu było jej znacznie więcej, a później znowu prowadziły dalej, szedłem za nimi, w nadziei, że to mama, w końcu była ranna

Brodziłem w głębokim śniegu, do tego jeszcze znowu zaczął padać, u dorosłego konia sięgałby niewiele trochę pod brzuch, albo nawet i mniej, ale ja nie byłem jeszcze aż tak duży, miałem go w pewnych momentach aż do połowy swojego ciała, musiałem skakać, niemalże jak sarenka aby przejść dalej, a śnieg nie ustępował, padał coraz bardziej, dopiero jak wszedłem w las, mogłem trochę odetchnąć, tutaj, w iglastym, drzewa nieco zatrzymują ten śnieg, przez to jest go tutaj nieco mniej, i też tak nie wieje.
-Mamo! Proszę, odezwij się!- błagałem, bałem się że przezemnie sobie coś zrobiła. 
W końcu na coś trafiłem, kawałek jej sierści, to już na pewno wiedziałem że to moja mama, przyśpieszyłem, prawie biegnąc, znalazłem ją, leżała pod iglastą gałęzią, któa była trochę ponad ziemią, była także krew, a mam krwawiła z boku
-Mamuś- podszedłem szturchając ją
-Andy?..synku..co tutaj robisz?- uśmiechnęła się, jakby cieszyła się na mój widok
-Martwiłem się, nie było cię w jaskini
-Musiałam pobyć sama...
-Mamo..ja...ja tak bardzo przepraszam...nie chciałem, to nie byłem ja...ten głos..
-Dolly?
-Nie..mam go od urodzenia, już jak byłem u ciebie w brzuchu, od do mnie mówił...pokazywał okropne obrazy- zacisnąłem oczy, chciałem zatrzymać łzy, które mi się do nich cisnęły- długo go ignorowałem, ale kiedy pokonałem Dolly..poczułem się taki silny, wręcz potężny, bo pokonałem kogoś, kto uważał się za najsilniejszego...pochłonąłem jej zło, i wtedy to wszystko się nasiliło, on mi kazał, to drugi ja...ale to się już nigdy nie wydarzy, uczę się to kontrolować, wyciszę go całkowicie, to w końcu ja, musi się mnie słuchać...mamo..wybacz, proszę- upadłem na ziemię, na przednie nogi, rozpłakałem się
-Chodź do mnie synku- szybko zbliżyłem się do mamy, przytuliłem się do niej mocno
-Nie gniewasz się?
-Nie..nie potrafiłabym się na ciebie gniewać- poczułem takie niezwykłe ciepło w sercu, mimo tego co zrobiłem..mama mnie nadal kocha, i nawet nie jest zła
-Mamuś?...- spojrzałem na jej ranę- pomóc?
-Ehh nie trzeba synku
-Tata wtedy nie chciał
-Uwierz że chciał...nienawidzi mnie..
-Wcale nie, bronił cię przedemną, nie pozwolił cię skrzywdzić i tak delikatnie się z tobą obchodził jak byłaś nieprzytomna
-Ja...Andy, nie mówmy narazie o tym, dobrze?
-Yhymm..ale na pewno ci nie pomóc?- mama westchnęła patrząc na swoją ranę i krew dookoła
-Pomóż...ja już nawet nie mam siły
-Dobrze mamuś- w szybko sposób zregenerowałem mamy ranę, dałem przy tym trochę dusz, aby dać jej trochę siły
-Możemy wrócić? nie chcę aby tata był zły
-Za chwilkę, chcę chwilę pobyć sama, tylko z tobą-przytuliła mnie, odwzajemniłem to i wtuliłem się w mamy grzywę, zamykając oczy i szybko zasypiając

Elliot

Śniło mi się że mój syn zabija stado, Felize..moich rodziców, siostry...moją rodzinę, a ja jedyny, stałem przed nim w swojej demonicznej postaci, śmiałem się, wraz z nim, ale z jednej strony płakałem, ból po stracie bliskich był taki silny, że nie mogłem tego powstrzymać
-Tato...wybacz mi- powiedział Andy, nie wyglądał już jak demon, ja także nie...dookoła nas były duchy, duchy zabitych, wszystkich zabitych, nawet Dolly
-Zginiecie i wy- powiedziała, wtedy na niebie pojawiły się smoki, zionęły ogniem, i innym jego zamiennikiem, broniliśmy się, ale nic na nie działało, pojawiła się też Szakra, pomagała im, zaatakowała mojego syna, wbijała w niego swoje kolce, aż w końcu się wykrwawił, zostałem sam, cierpiący z bólu...
Zerwałem się prawie że na równe nogi, na szczęście nikogo nie obudziłem, oblały mnie poty, ten sen był taki okropny...po raz pierwszy w życiu taki miałem, zbyt wiele się ostatnio wydarzyło, podświadomość pewnie płata mi figle. Spojrzałem dookoła, nie było ani Felizy, ani syna, już prawie się zdenerowałem na Felize, ale po chwili zastąpiło to inne uczucie, zmartwiłem się, że mogło się coś stać, wybiegłem z jaskini, aby poszukać jej i syna, długo mi to nie zajęło, wystarczyło pujść po jej zapachu.
Po kilkunastu minutach byłem już na miejscu, oboje spali, Andy chyba jej pomógł, nie miała tej najbłębszej rany..nie zamierzałem ich budzić, więc położyłem się obok, ale nie za blisko..i tak pewnie nie będzie zadowolona że przyszedłem..Co się do cholery ze mną dzieje? jeszcze niedawno najchętniej bym ją zabił, a teraz..teraz zaczynam się troszczyć...może znowu zaczynam coś do niej czuć...?
Danny
W końcu Zima usnęła, ja też, jak narazie sytuacja się uspokoiła, miałem nadzieję że następne tygodnie będą już spokojne...
Obudziłem się, coś..a raczej ktoś mnie szturchał, to była Tori
-Coś się stało córeczko?- spytałem zaspany ledwie otwierając oczy
-Mama...-powiedziała cicho
-Co?..
-Krwawi..- podniosłem błyskawicznie łeb, faktycznie...z tylnej części ciała Zimy, leciała krew, przeraziłem się nie na żart, przecież ona jest w ciąży!
-Zima..Zima słońce obudź się- zacząłem ją budzić, szturchałem i nic, sprawdziłem czy oddycha..na szczęście oddychała, w miarę spokojnie, ale nie przestawałem z próbą obudzenia jej

Tori

Patrzyłam bezradnie na to jak mama się nie budzi, mimo że tata próbował już tyle razy. 
- Zima... Kochanie, proszę cię, musisz się obudzić! - szturchnął ją raz jeszcze, patrząc przez chwilę na mnie, przez ułamek sekundy. Bałam się że zostawi mnie tu samą z mamą że będę światkiem jak ona cierpi, albo u... Nie, nie... Nic nawet nie zrobię, nic, bo przecież nie będę mogła jej pomóc. Ale milczałam, nie mogłam go zatrzymać kiedy wybiegł po pomoc. 
Mimo to wyrwało mi się ciche: - Tato... - miałam łzy w oczach, krwi przybywało z każdą chwilą, gdyby to była rana jakoś dałoby się to zatamować, nie wiem, nie znałam się na tym, nie wiedziałam nawet co się dzieje... Mogłam dać znać, próbowałam dać znać szybciej, zbyt słaba, zupełnie do niczego, pewnie już dawno byłabym martwa, może tak byłoby dla wszystkich lepiej? Dla mnie samej lepiej? To... To wszystko moja wina, mama się źle poczuła, bo pewnie za bardzo się mną przejęła, wciąż byłam tylko powodem do zmartwień całej rodziny, nie mającym końca kłopotem, zbędnym ciężarem, a kiedy próbowałam coś na to poradzić to tylko jeszcze pogorszyłam... 
Mama się obudziła...
Cała się trzęsłam, a łzy wypływały mi z oczu, pogarszając pole widzenia, może tak było lepiej, dziękowałam tym razem w duchu że nie widzę tego w pełni, ale dźwięki za to były okropne... 

Zima

Obudził mnie silny skurcz, aż drgnęłam całym ciałem. Popatrzyłam na siebie, widząc mnóstwo krwi, wciąż ze mnie leciała, cała aż pobladłam, nagle wstrząsnął mną kolejny silny skurcz, krzyknęłam na całą jaskinie, zanosząc się przy tym płaczem, poczułam jakby... Jakbym je... Straciła...
- T-tori... - jęknęłam w jej kierunku, tylko ona tutaj była, nie miałam siły spytać gdzie Danny. Skurcze ustały. Opadłam łbem na ziemie, dysząc ciężko, bałam się spojrzeć do tyłu, zacisnęłam mocno oczy. Ktoś wbiegł nagle do środka, obejrzałam się widząc Danny'ego, może usłyszał mój krzyk? I je... Jeszcze nie do końca przypominało konia, ale było już martwe, straciłam je, zawiodłam... Ono... Umarło... Nie umiałam oderwać od niego wzroku, pełnego bólu i przerażenia. Zabrakło mi tchu, rozpacz zebrała się we mnie bym potem wybuchła płaczem, wciąż oglądając naszego źrebaka, jeszcze nie wykształconego, na którego narodziny tak bardzo się cieszyliśmy, nie odrywałam z niego wzroku... 

Kier

Otwarłem pysk w szoku, a oczy miałem pewnie jak takie małe ziarenka piasku. Ona tutaj? To ona żyje? Próbowałem coś powiedzieć, nie bardzo słuchając na to co do mnie mówi, coś tam o głupocie, o jakieś oblodzonej części stoku i coś tam jeszcze. Aż zakrztusiłem się własnymi słowami. Uratowała mnie, to jej zawdzięczałem życie i to klaczy, co za wstyd, teraz to pewnie ma mnie za mięczaka, w sumie to trochę nim byłem? Jeszcze słabo mi się zrobiło, nie mogłem w to uwierzyć, chyba nie zemdleje teraz jak taka klaczka? 
- To... Miłe? - wydukałem.
- Tylko tyle? A zresztą... Chodź, opatrzę ci tą ranę - ruszyła przodem.
- Wybacz to małe zaćmienie umysłu piękna, to... - a jednak nie miałem pomysłu jak jej to wytłumaczyć, położyłem uszy po sobie, może choć raz przestałbym świrować, w końcu uratowała mi życie, a kiedy ono tak przeleciało mi przed oczami to... Niezły ze mnie drań.
- Dobra już, ok, wyszedłem jak taki nieporadny źrebak, ale... - aż korciło mnie by dodać coś na swoje usprawiedliwienie: - Jestem tchórz jakich mało... Co ja miałem? A tak... Dziękuje ci, dalej już sam sobie poradzę i w ogóle to daje ci spokój, nie zasłużyłaś sobie bym ci zawracał głowę, ani trochę, olałem nawet to że spadłaś i się tak jakby utopiłaś? Może dlatego że mało cię znam, albo że nie obchodzi mnie los innych? Lubię się po prostu zabawić z pięknymi klaczami... Choć na prawdę jesteś piękna i jak widać odważniejsza ode mnie i... Lepsza? Wiem że mogłaś mnie nie ratować, ja nie zamierzałem nikogo nawet powiadomić... Niezły ze mnie drań, co? I jeszcze to co kiedyś zrobiłem... - westchnąłem, tak jakby teraz bardziej mi na niej zależało, jakbym w końcu zaczął dostrzegać jej wnętrze, a nie tylko wygląd.
- Co zrobiłeś? - zapytała.
- Nie będę się bardziej pogrążał - na szczęście już mi przeszła ta chwilowa szczerość, przyspieszyłem kroku, choć miałem dziwną nadzieje, że mnie dogoni.

Feliza

Obudziłam się, wcale nie spiesząc się do stada, syn jeszcze spał, rozmowa z nim pomogła, znów między nami wszystko było w porządku. Ale... Ktoś tu był, spojrzałam w bok widząc Elliot'a, kogo innego mogłabym się spodziewać? Przewróciłam oczami, odwracając łeb od niego: - Nadal myślisz że zrobię mu krzywdę, dlatego tu czuwasz? - szepnęłam do niego, by nie zbudzić Andy'ego. Wolałam unikać wzroku Elliot'a, zwłaszcza w chwilach gdy ogarniało mnie to głupie uczucie do niego: - Bo chyba nie obchodzi cię mój los? - zapytałam ironicznie.

Elliot

-Zdziwiłabyś się- odwróciłem łeb, chciałem aby zabrzmiało to wrednie, nie udało sie jednak, spojrzałem na nią kątem oka
-Co?
-Słyszałaś..
-Hah bo uwierzę- parsknęła lekko
-To sobie nie wierz- podniosłem łeb, i skierowałem go w jej kierunku- i też nadal siebie oszukuj- wstałem, chciałem odejść, ze złości, ale położyłem się jedynie nieco dalej, na śniegu
-Po tym wszystkim to nie chce mi się wierzyć w nic, a na pewno, nie w twoją przemianę
-Dobrze wiesz co by się z tobą stało za takie gadanie, a jednak jeszcze nie masz śladu po uderzeniu...ciekawe czemu
-Bo jest tutaj nasz syn
-On tutaj nie ma nic do rzeczy
-Jasne- zaśmiała się- popatrz na mój pysk, tak cudownie mnie załatwiłeś, dosyć niedawno...pamiętasz?
-Nie wracajmy do tego..
-Bo co? rozzłoszczę cię? nawet obecność syna nie będzie ci przeszkadzać, no dalej, wstań i mnie uderz, bo tylko tyle potrafisz
-Zamknij się- poderwałem się z ziemi, zbliżyłem się znacznie do niej
-No dalej..- spojrzała mi prosto w oczy
-Kocham cię idiotko..zrozum to w końcu..- popatrzyłem na nią- skoro mnie tutaj nie chcesz...zgoda, pójdę sobie, będę w stadzie jakby co- kiedy nie odpowiadała, po prostu odszedłem, skoro tak bardzo chce, to dam jej spokój, syn będzie szczęśliwy że jest tylko ze swoją matką

Szakra

-Ej, ej, ej- poleciałam za nim, stając na drodze, nie odpuszczę mu teraz tak łatwo- jak już zacząłeś to dokończ
-Nie chcę i nie będę o tym rozmawiał
-No ale czemu?
-Bo nie
-To nie odpowiedź
-Nie chcę i już, to moja prywatna sprawa
-No niech ci będzie, ale nie ukrywam..to było wredne
-Tak, wiem
-Serio myślałeś że się utopiłam?- zaśmiałam się
-No..a co w tym jest takiego śmiesznego?- oburzył się jakby na mnie
-Pomyślmy, jestem pegazem który łowi ryby, jestem przystosowana do pływania, nurkowania...i miałabym na krótko wstrzymywać oddech..hmm- uśmiechnęłam się- no ale fakt, łatwiej było mnie olać- wkurzyłam się za to, jak można tak kogoś traktować? jak zabawkę..
-Dobra..już..daję ci święty spokój, nie będziesz musiała się ze mną użerać- zszedł niżej, poślizgnął się nieco na skalnej powierzchni, złapałam go szybko za grzywę
-Może pomogę?
-Nie trzeba..
-Prędzej zlecisz i się zabijesz
-Najwyżej..- szerpnął. Skoro chce iść sam, no dobra, droga wolna, nie będę go zatrzymywać
-No to jak chcesz- odleciałam, kątem oka sprawdzając czy na pewno nie zleci i się nie zabije, miałabym poczucie winy że go tak zostawiłam.

Odleciałam, niech sobie radzi sam, skoro miał mnie w cztereh literach, i zależało mu tylko na tym, aby mnie uwieść...hah..zabawne, nie jestem jak te niektóre klacze które lecą na ogiera który powie im kilka komplementów, po za tym...gdybym jeszcze to ja miała ciągle go wyciągać z kłopotów.

Wylądowałam gdzieś na plaży, wiał mroźny wiatr a fale robiły się większe, przypływ..no tak, za chwilę będę musiała zbierać się z plaży bo ocean wejdzie w głąb plaży. Poszłam więc nieco dalej, na sam jej początek, położyłam się tam w śniegu i zakryłam skrzydłami, zaburczało mi w brzuchu, no tak..ryby które złowiłam zostały wysoko w górach, nie chce mi się teraz po nie wracać, najlepiej byłoby złowić nowe, przypływ może jakieś przyniesie, bylebym się tylko nie natknęła na morskie smoki, niezbyt lubią jak ktoś obcy, a szczególnie takiego gatunku jak ja, podkrada im pokarm. Raz grozi śmierć, ale głód był silniejszy, trawą się nie najem, więc najlepiej będzie pójść upolować. Wzbiłam się w powietrze, aby po chwili pikując w dół, wlecieć do wody, i szybko złowić jakieś ryby.
Udało się, wleciałam prosto w ławicę, podniosłam kolce na ogonie, kilka nabiłam na niego, jedną złapałam w pysk, już miałam wylatywać, kiedy nademną przepłynął ogromny smok, było ich kilka, przypłynęły na żerowanie. Zamarłam w bezruchu, krew z ryb roznosiła się po wodzie, smoki pływały dookoła, gdyby nie ławica ryb byłabym całkowicie widoczna. Powoli mój czas wstrzymywania odechu się skracał, musiałam szybko wylecieć, jak najszybciej, zamachnęłam się więc skrzydłami, zauważyły mnie, i ruszyły, wyleciałam prędko z wody, ale jeden ze smoków wytrzeliłem we mnie gorącym strumieniem wody, wrzątkiem...ogólnie nasza skóra jest odporna na ogień, na wysokie temperatury, ale akurat na te przeklęte smoki..nie, poparzył mi cały zad, włącznie z ogonem i nogami, i trochę grzbietu, ból był przeokropny, przez niego ledwie machałam skrzydłami, musiałam jak najszybciej znaleźć się na lądzie.
Kiedy lądowałam, to wręcz upadłam na ten śnieg, było go na tyle dużo, że zamortyzował upadek, poczułam taką ulgę, kiedy schłodziłam rany, trochę tutaj poleżę, niestety. Spojrzałam na swój ogon, był cały poparzony, tylko kolcą się nic nie stało, ale kiedy je podnosiłam, płakałam z bólu, zjadłam te ryby które udało mi się złowić, starczy mi na jakiś czas, bo w końcu będę musiała się stąd ruszyć i pójść do stada...

Danny

Zamarłem w bezruchu...stado już nawet nie patrzyło się w stronę Zimy, w moją także nie...Maja stanęła obok mnie
-Ma..mamo- podeszła do niej- tak mi przykro- położyła się obok niej, przytulając ją. Uroniłem kilka łez, skryłem je przed wszystkimi pod grzywą, chciałem podejść do Zimy, tak bardzo chciałem, ale widok naszego źrebaka...widziałem jego maleńką i słabą duszyczkę, ledwie widoczną, pewnie zaraz pochłonie ją inny duch, to byłby synek...
-Zima...- wydusiłem z siebie, spojrzała w moim kierunku, zbliżyłem się, kiedy spojrzałem znów na maleńkiego...nie wytrzymałem, upadłem wręcz na ziemię, obok Zimy, przytuliłem się do niej i najzwyczajniej w świecie zacząłem płakać
-Nie pomogłem ci..nie pomogłem jemu- wtuliłem w nią łeb, nie chciałem..nie chciałem płakać, chciałem to ukryć, Zima pewnie czuła moje łzy na sobie, czuła jak próbuję je powstrzymać, pociągąłem nosem, cicho łkałem...nawet najsilniejszy ogier na moim miejscu uroniłby łzy

Andy

Przebudziłem się, było jeszcze ciemno, ale mama też nie spała
-Mamuś- podniosłem łebek
-Tak synku?
-Długo nie śpisz?
-Tylko trochę synku, a ty już wyspany?- ziewnąłem
-Tak jakby
-Idź jeszcze spać kochany
-Nie trzeba mamuś- podniosłem się
-Chcesz się przejść?
-Jasne- ucieszyłem się, już dreptałem w miejscu i czekałem aż gdzieś z mamą pójdę

Elliot

Nie poszedłem do stada, zatrzymałem się gdzieś w lesie, położyłem się na śniegu i tak leżałem, myślałem nad tym co się ze mną dzieje..to możliwe że..że się w niej zakochałem? tak naglę..tak naglę zaczęło mi na niej cholernie zależeć, może dlatego że..wróciła dawna Feliza, plus uroda..jest jeszcze piękniejsza niż w swoim dawnym wcieleniu..
-Cholera Elliot, ogarnij się..- uderzyłem kopytem o ziemię- ehhh nie oszukuj samego siebie- westchnąłem, okropnie biłem się z myślami, jednak..jednak uczucie zwyciężyło, w końcu przed samym sobą przyznałem się że na prawdę się w niej zakochałem

Szakra

Było jeszcze ciemno kiedy się przebudziłam, śniegu przybyło tylko trochę, przykrył moje ciało, przyjemnie chłodząc obrażenia.
Nastawiłam naglę uszy, ktoś się zbliżał...wyczułam że to drapieżniki, podniosłam przód, szły tutaj wilki, niewielka ich grupka, kiedy mnie wyczuły, przyśpieszyły warcząc. Podniosłam się, ale ból uniemożliwiał mi cokolwiek, rozłożyłam skrzydła aby je odstraszyć, ale o dziwo, nie zrobiło to na nich wrażenia, wzbiłam się więc w górę, ale jeden z nich skoczył za mną i złapał za poparzoną nogę, krzyknęłam z bólu. Wilki ściągnęły mnie w dół, nie mogłam użyć nawet ogona, ból był za silny, broniłam się, trzepocząc skrzydłami, uderzając nimi, kopałam przednimi, próbowałam gryźć, stroszyłam sierść, ale były nieugięte, chciały mnie zmęczyć, wiedziałam o tym, w duchu miałam nadzieję że ktoś będzie akurat tędy szedł i mi pomoże.
-Precz odemnie!- krzyknęłam desperacko, uderzyłam przednimi kopytami o ziemię, jakoś się podniosłam, zaciskając zęby z bólu..że też musiałam trafić na te smoki, wszystko tylko nie one...
Resztkami sił zaatakowałam wilki, uderzając trzy z nich skrzydłami, odrzuciłam je na znaczną odległość, i charakterystycznym dla naszego gatunku głosem, czyli ryk smoka połączony z głosem końskim, odstraszyłam je, uciekły..na szczęście...Spojrzałam na swoją nogę i skrzydła, całe poranione, ehhh skoro przeżyłam wyrywanie wszystkich kolców z ogona, to i to jakoś zniosę..mam nadzieję. Powoli skierowałam się w kierunku stada, zostawiałam po drodze swoją krew, żeby tylko to nie sprowadziło na mnie inne drapieżniki..

Tori

Leżałam skulona na ziemi, odwrócona do rodziców i siostry tyłem, jak i do... Tego źrebaka... Po rozmowach już domyśliłam się co się stało i wiedziałam że to moja wina, mama za bardzo się mną przejęła, dlatego je straciła, właśnie dlatego. To moja wina, nikogo innego. Powinnam była nigdy się nie urodzić... Stanowiłam jedynie wieczne nieszczęście dla rodziny...
Jakoś usnęłam, wymęczona cichym płaczem, przynajmniej tyle mogłam zrobić, by siostra i tata skupili się na pocieszaniu mamy... Słyszałam jak tata płakał, to jeszcze bardziej mnie dobiło, musieli tak cierpieć znów przeze mnie... 
Obudziłam się później, nad ranem, albo już rano, sama nie wiedziałam, ale w wejściu jaskini stanęła nagle jakaś postać, przymrużyłam oczy, kolor i mniej więcej kształt by się zgadzał. To Szakra. Wytężyłam bardziej wzrok, a ona już weszła do środka, mogłam zobaczyć jej rany i zorientować się że patrzy wprost w moje oczy, nie próbowałam nawet udawać że nie śpię. Położyłam po sobie uszy, zastanawiając się czy jest ranna przeze mnie? W końcu ją wydałam, może to konie z naszego stada tak ją pobiły i... Chyba oparzyły? Nie widziałam zbyt dobrze ran by stwierdzić od czego są, a nawet nie znałam się na tym zupełnie... 
- Przepraszam... - wymamrotałam, chyba zbyt słabo by mnie usłyszała, ułożyłam z powrotem głowę na ziemi wzdychając cicho, z łzami w oczach. Coraz bardziej upewniałam się w przekonaniu że jestem tylko utrapieniem, już nie jestem tylko do niczego, ale wręcz gorzej, wszystko przeze mnie się wali...

Kier

Ziewnąłem, leniwie obracając się na drugi bok, już zapomniałem o wczorajszym, a teraz czekał mnie kolejny dzień, tyle że na razie nie chciało mi się wstać. Czułem jednak dziwny zapach, bardzo znajomy. Poderwałem głowę, zerkając na Prakereze, to nie od niej, prześledziłem wzrokiem stado i aż otworzyłem pysk w szoku widząc w jakim stanie jest Szakra... Ten zapach, to ten specyficzny zapach po oparzeniach, jednak jej chyba nie były od lawy, nie, aż taki zbieg okoliczności chyba los by mi nie zgotował? Szakra już wyszła na zewnątrz, zerwałem się na równe nogi, sam nie wiem czemu tak ciągnęło mnie by sprawdzić co z nią. To nie były tylko oparzenia od czegoś... Ale też rany od kłów drapieżników, chyba wilków. Popatrzyłem sobie na nią z daleka, miałem jej odpuścić, zwłaszcza teraz opłacałoby się znaleźć sobie inną klacz, bo z tymi ranami i poparzeniami nie wyglądała tak pięknie jak wcześniej, ale nie znowu tak tragicznie. Jak zwykle myślałem powierzchownie, ale... Coś jednak jakbym się martwił o nią, a może i tak było? W końcu żadna z klaczy nie uratowała mi życia, chociaż to chyba nie była wdzięczność, a coś jakby więcej? Pierwszy raz czułem coś podobnego... 

Podszedłem do niej już z opatrunkami na grzbiecie i korą z wodą, w pysku: - Widzę że miałaś małe nieprzyjemności - powiedziałem kładąc wszystko na ziemi: - To może ja ci teraz pomogę?
- A tobie to co się stało? - zdziwiła się.
- Tak tylko pomyślałem że się odwdzięczę za wczoraj... - pomogłem jej opatrzyć te rany, mimo że nie było to zbyt dla mnie przyjemne, bo co może być przyjemnego w dotykaniu tego? To coś... A może to moje sumienie? Bądź razie podpowiadało mi że dobrze robię. 
- Czym się oparzyłaś? Bo na pewno nie lawą...
- Lawą? Skąd ci to przyszło do głowy? Wulkany są kawałek stąd, a my byliśmy po drugiej stronie wyspy, w górach - chyba się domyśliła że coś jest nie tak, bo skąd by wiedziała? I jeszcze ten głupi niewinny uśmieszek, który wpełzł mi na pysk, pod wpływem lekkiego stresu, on zdecydowanie jej podpowiadał że coś powiedziałem za dużo.
- A to tak, wiesz... Tak mi wpadło do głowy...
- Poparzyłam się wrzątkiem, tym z paszczy morskich smoków, zaatakowały mnie, bo łowiłam na ich siedliskach.
- To głupie...
- Przypomnieć ci wczoraj co ty...
- Nie nie, nie musisz, wiem co odwaliłem... Wybacz - położyłem się obok, choć powinienem już ją zostawić w spokoju, ale skoro gadaliśmy, a ona leżała, a ja wciąż stałem to głupio było tak dłużej sterczeć.
- To o co chodziło ci z tą lawą? - zapytała.
- Nic... - znów się uśmiechnąłem, niczym źrebak, który coś spsocił. Szakra nie spuszczała ze mnie wzroku.
- Zaatakowały cię wilki? - zapytałem, powoli wymiękałem, zwłaszcza gdy zapadła cisza, a ona wciąż patrzyła prosto mi w oczy. 
- Dobra... Powiem ci, ale... To musi zostać między nami, ok? 
- Dobra.
- Super... - speszyłem się odwracając głowę, wczoraj nie czułem się aż tak skrępowany przy niej, może dlatego że nie zamierzałem zdradzić tej mojej paskudnej strony.
- To zaczęło się jak zwykle, upatrzyłem sobie klacz, która mi się spodobała i ją zbajerowałem, łatwizna. Ona zresztą taka naiwna, no a potem to myślałem że się zakochałem tak na serio... Ale nie... - teraz w sumie czułem coś podobnego, co prawda silniejszego, bo miałem nieodpartą chęć być z nią szczery, a to mi się jeszcze nie zdarzało przy żadnej z klaczy: - Potem zobaczyłem ją już ranną, oszpeconą wręcz, ktoś ją poparzył właśnie rozgrzaną magmą, kamieniami i już nie chciałem mieć do czynienia z taką... - wolałem się nie wyrażać: - Zostawiłem ją, olałem i jeszcze naśmiewałem się później z innymi końmi, więc nie, to raczej nie było zakochanie... - poczułem się przerażony, tym że Szakra mnie teraz odtrąci, czy może nawet znienawidzi, szybko więc zacząłem się bronić, nie dając jej jeszcze dojść do głosu: - Ale to nie ja ją tak oszpeciłem, ktoś inny, ja tylko ją znalazłem i jedyne co zrobiłem to jej nie pomogłem, nic nie miałem z tym wspólnego, oprócz tego naśmiewania, ale to więcej koni też przecież... - mówiłbym dalej, broniąc swojego ego, ale Szakra mi przerwała...

Zima

Musiałam przyjąć zioła na uspokojenie, inaczej bym chyba oszalała, zasnęłam tylko dzięki nim, wtulona w młodszą córkę i ukochanego, on także to przeżywał, na prawdę rzadko kiedy byłam światkiem by płakał. Nasz mały synek... To wszystko moja wina, tyle miałam symptomów, a o żadnym nikomu nie powiedziałam, to nie jego wina, tylko moja... Choć nie byłam w stanie wtedy zaprzeczyć, słowom ukochanego... Sama doprowadziłam do śmierci naszego źrebięcia...
Męczyłam się przez sen, mały śnił mi się głównie nad ranem, bałam się że już... Wiedziałam że już... Sprzątnęli, na pewno, jego ciałko, które nie będę mogła przytulić, ani już nigdy zobaczyć, nie będę mogła nigdy się z nim pożegnać, ani nie otrzyma imienia... Kiedy się obudziłam na prawdę już nie było po niczym śladu, miejscami tylko widziałam zaschniętą krew. Wtuliłam się mocniej w Danny'ego, roniąc łzy, nie byłam w stanie myśleć już o niczym innym, zakuło mnie nagle w brzuchu, miałam wrażenie jakby zakołatało tam małe serce, należące do źrebaka. 
- Danny... Danny posłuchaj... - wymajaczyłam przez łzy, budząc ukochanego, z nagłą nadzieją.
- Kochanie? Co się stało? Źle się czujesz? - zapytał troskliwie.
- Ono żyje, wcale nie umarło - to był tylko zły sen, na pewno. Danny popatrzył na mnie przerażony.
- Posłuchaj... - uśmiechnęłam się przez łzy, wskazując mu na brzuch: - Nasz synek żyje... - ułożyłam się na boku, uważając na swój brzuch. 
- Kochanie... 
Wtuliłam czule łeb do jego łba nakierowując go na mój brzuch, chciało mi się jednocześnie płakać jak i cieszyć. 
- Zima, kochanie... - popatrzył na mnie zmartwiony: - Nie pamiętasz? Wczoraj... - urwał, przestraszyłam się, nie chciałam żeby to było prawdą.
- Nie... - jęknęłam.
- Poroniłaś mamo... - wtrąciła Majka: - Wszystko będzie dobrze - przytuliła się do mnie.
- Nie! - poderwałam się z ziemi, szukając rozpaczliwie śladu źrebaka: - Gdzie ono jest?! - wpadłam w histerie, uparcie nie dopuszczając do siebie myśli że je straciłam, a może wcale nie było nie żywe? To irracjonalne, nie możliwe, a jednak musiałam je zobaczyć, upewnić się czy aby na pewno umarło...

Feliza

Te dwa słowa, a sprawiły że stałam tam jak skamieniała i nawet teraz nie mam pojęcia co dalej do mnie mówił i dokąd pobiegł. Miałam wrażenie że to było wręcz oderwane od rzeczywistości, Elliot miałby mnie kochać? Nie, to brzmiało jak dobry żart, choć bardzo chciałam by to było prawdą i powoli oswajałam się z tym. Po co miałby mi mówić coś takiego? Skąd miałby wiedzieć co czuje? Gdyby wiedział to oczywiście nie odpuściłby sobie by mnie zranić...
- Mamo, o czym myślisz? - zapytał syn.
- Nie ważne... Tylko nie wchodź mi do głowy by to sprawdzić - pamiętałam że tak umiał, doszliśmy już do domu: - Jesteśmy już w stadzie, muszę chyba... Porozmawiać z twoim ojcem, pójdziesz się pobawić?
- Jasne mamo - przytulił się jeszcze do mnie na pożegnanie i pobiegł w stronę źrebiąt, było jeszcze dosyć wcześnie, ruszyłam szukać Elliot'a. Jeśli to prawda to mogłabym to wykorzystać i mieć nad nim przewagę, problem z tym że czułam to samo, ale nie chciałam okazywać słabości, nie przed nim. Każde uczucie u demona to jego słabość, doskonale to wiedziałam, a mimo to nie mogłam pozbyć się tych słabości. Weszłam do lasu, w końcu znajdując w nim Elliot'a. Przewróciłam nerwowo oczami, już dawno miałam ochotę to zrobić, po co czekać? Wyszłam za drzew, od razu obejrzał się na mnie.
- Na prawdę mnie kochasz? - zapytałam, wpatrując się w jego oczy: - Równie mocno jak ja ciebie? Teraz gdy moje uczucia nie mieszają się z uczuciami tego pasożyta - miałam na myśli Dolly: - Wiem co tak na prawdę czuje... Kocham cię... - a jednocześnie nienawidzę, ale tego nie musiał wiedzieć: - I nie umiem pozbyć się tego uczucia, dręczy mnie już od bardzo dawna, niestety... - zamilkłam czekając na jego reakcje, wpatrywałam się w jego oczy, głęboko, nie walcząc już z tym uczuciem, nie miałoby to sensu, bo właśnie je zdradziłam, może niezbyt w romantyczny sposób, ale czy wyznanie Elliot'a takie było?..

Elliot

Spodziewałem się tego, czułem od niej to samo, nie okazywała tego..ale czułem
-Feliza ja...przepraszam- wydusiłem z siebie, o dziwo nie przyszło mi to aż z takim trudem jak myślałem
-Ja też, chociaż to...ty mnie zawsze najgorzej traktowałem
-Wiem, miałem ci za złe wszystko...irytowałaś mnie, jednak zawsze czułem do ciebie coś więcej niż tylko nienawiść- spojrzałem w jej oczy- Wybacz mi- wstałem i momentalnie przytuliłem ją do siebie- nie musi tak być...mamy syna...wiem już..wiem że cię kocham, znasz moją naturę, jestem wybuchowy, w końcu jestem demonem, ale to uczucie..jest więcej warte niż durne zasady bycia demonem, chcę być też normalnym koniem..żyć jak każdy inny, nie być ciągle postrachem dla każdego, uchodzić za oschłego
-A co z innymi klaczami?
-Oszukiwałem sam siebie, może i szukałem pocieszenia, odregaowania od tego wszystkiego, jednak nigdy nie mogłem wyprzeć się tego uczucia do ciebie

Danny

-Zima! Zima wracaj!- krzyknąłem na nią, złapałem za grzywę aby nie przyszło do głowy jej uciec
-Muszę je zobaczyć! gdzie ono jest?!
-Zabrali je, juz go nie ma- szturchnąłem nią- poroniłaś, ono umarło...już go nie ma- załamałem głos
-Nie..to nie jest możliwe, ja je czuję- załkała
-Wydaje ci się...niedawno je straciłaś, możesz jeszcze coś odczuwać, twój mózg mówi ci coś innego
-A jeśli to wszystko to była tylko iluzja?
-Zima błagam- wypłynęła mi pojedyńcza łza
-Ale..czuję je
-Mamo...a może..może to były bliźniaki?- wtrąciła Maja
-Może i tak było- popatrzyłem na córkę, a zaraz po tem na Zimę
-Czyli...
-Będziemy mieć źrebaka- uśmiechnąłem się
-Ale..ale tamto- spojrzała w stronę wyjścia

Andy

Wygłupiałem się z innymi, niecierpliwie czekałem na powrót rodziców, może już się pogodzili? oby tak, będzie super mieć ich we dwójkę

Szakra

-Jak tak można- spojrzałam na niego oburzona, skojarzyłam która to klacz, odrazu rzuciła mi się w oczy jak dołączyłam do stada
-No ale zrozum jakoś, nic takiego nie zrobiłem, jedynie nie pomo..
-Właśnie, nie pomogłeś, a gdyby tam się wykrwawiła? nie miałbyś jej na sumieniu
-Wieeeszz...
-Wiedziałam- odwróciłam łeb
-Ej no weź
-Jesteś zapatrzony wyłącznie w siebie
-Wcale że nie...
-Jasne- przewróciłam oczami
-No..może tylko odrobinkę
-A gdybym miała poparzony pysk? a nie zad? też byś mnie szykanował?
-Ciebie też
-Aha..bo ja to jakiś wyjątek, no tak..uratowałam cię
-Wcale nie dlatego
-Bo jestem silniejsza? nie ukrywajmy..jest tak- spojrzałam na niego, cofnął uszy, najwyraźniej nieco się zirytował na moje słowa
-Najlepiej może już pójdę, i tak nie chcesz mojego towarzystwa
-Chwila, chwila...- zatrzymałam go
-To mam zostać?
-Zostań, jestem po prostu szczera, czasami zbyt...sorrka za tamto
-No dobra...
-No i dzięki za ten opatrunek, szybko się zagoi..pewnie zostaną blizny..w końcu to poparzenie, ale nie tak ogromne, sierść je chyba zakryje...nasza rasa dosyć szybko się regeneruje
-To chyba dobrze, co nie?
-Tak...gorzej że to aż tak boli...że też musiałam na nie trafić, ogólnie jesteśmy odporni nawet na ogień, możemy w niego wbiegnąć i nic nam nie będzie, ale na te smoki nie jesteśmy odporni, z jakiegoś powodu na nie tylko nie...no i jeszcze nie jesteśmy odporni na smoki które nie zieją ogniem, tylko jego bardziej niebezpiecznym zamiennikiem, niektóre smoki potrafią wytworzyć prąd, błyskawice lub wrzątek, i wytrzeliwują to z pyska..niesamowite, co nie? a ludzie chcą je wybić, nie wszyscy...ale dużo chce bo uważają je za szkodniki, lub widzą w tym zysk, tak jak widzą go w nas, już miałam z nim doczynienie- spojrzałam na ogon, zaczęłam mu się powoli zwierzać, jakoś tak lepiej mi było kiedy to wszystko powiedziałam

Elliot

Patrzyłem na Felize, liczyłem na to, że mi uwierzy, że wybaczy...w końcu..czuje to co ja
-Feliza?- spytałem po dłuższym czasie, kiedy się nie odzywała
-Wiesz co...chodźmy...przejdźmy się i może dopiero o tym porozmawiajmy
-Jasne- podniosłem się otrzepując ze śniegu- moglibyśmy zacząć od nowa?...

Danny

Zima usnęła, znowu...ehhh miałem nadzieję że to bliźniacza ciąża, i że faktycznie jest w niej drugi źrebak, bo jeśli to omamy...i tylko jej się wydaje, to będzie ciężko, dodatkowy stres, znowu problemy, ziół coraz mniej, trudno będzie coś znaleźć
-Tato?- szepnęła Tori, prawie jej nie usłyszałem
-Tak córeczko?
-Czy z mamą...będzie dobrze?
-Tak córciu, pewnie że będzie- uśmiechnąłem się- nie zamartwiaj się już, ty też niedługo się lepiej poczujesz, będziesz mogła wyjść...a za kilka dobrych miesięcy...będziesz cieszyć się nowym członkiem rodziny
-To?...ale jak?
-Mama poroniła..ale ciąża była chyba bliźniacza, bo mówi..że je czuje- szepnąłem bardzo cicho- nic jeszcze nie jest stracone- wmawiałem sam sobie, wolałem żyć z tym przekonaniem, niż że nasze źrebię umarło...

Tori

Patrzyłam zaskoczona na tatę, nie wiedząc czy to dobrze czy źle. Przełknęłam ślinę, nie chciałam by mama straciła też tego drugiego źrebaka, a przed chwilą sama wiedziałam co było, znów się denerwowała i gdyby nie zioła nie wiadomo jakby się to skończyło... Teraz spała. Okropnie się o nią bałam, nie chciałam jak kiedyś jej stracić.
- To chyba dobrze - szepnęłam.
- Chyba?
- Bo jak mama... Jak... Wolę o tym nie myśleć - spuściłam wzrok, tak strasznie czułam się temu winna: - Przepraszam, to przeze mnie mama się wtedy zestresowała i... - głos mi się złamał, a z oczu szybko popłynęły łzy, załkałam mocno przez krótki moment kasłając przy tym.
- Nie mów tak, to nie twoja wina córciu - tata przytulił mnie do siebie.
- Masz racje tato - przytaknęłam, mocząc mu sierść łzami, wcale tak nie myślałam, to moja wina, ale nie chciałam się spierać i sprawiać kolejne problemy rodzicom: - Może też odpocznę?
- Dobrze córeczko, będę obok - tata położył się przy mamie, nie chciało mi się spać, ale nie chciałam też zawracać mu głowy, nim zamknęłam oczy zerknęłam jeszcze na mamę, zasypiając po kilku minutach, czasami spałam żeby nie czuć bólu, więc potrafiłam pogrążyć się we śnie na zawołanie, a może to dlatego że jestem słaba i moje ciało wciąż i wciąż potrzebuje odpoczynku?

- Mamo! Mamo! - zawołał radośnie ogierek: - Popatrz! - nie mogąc ustać w miejscu, koniecznie chciał mi coś pokazać.
- Mamo, ja byłam pierwsza - pociągnęła mnie za grzywę klaczka, dopominając się uwagi. 
- Już dobrze, po kolei - starałam się wybrnąć jakoś z tej sytuacji, źrebaki zaczęły się kłócić przez co wyglądały tak uroczo że nie potrafiłam się nie uśmiechnąć, przebierały śmiesznie kopytkami, robiąc przy tym zagniewane minki.
- Ja byłam pierwsza!
- Nie bo ja! 
- Wcale nie!
- Ja byłam tu przez cały czas z mamą, więc ja byłam pierwsza!
- Ale ja pierwszy...
- Uspokójcie się już - wtrąciłam rozbawiona, rozdzielając maluchy, podniosłam wzrok, z jeszcze większym uśmiechem na pysku, patrząc na przystojnego ogiera podążającego w moją stronę. Stał w słońcu, które tak cudownie podkreślało jego sylwetkę. Wyszłam mu na przeciw, lekka niczym wiatr, jakbym w ogóle nie dotykała ziemi kopytami. Szybko złączyliśmy nasze pyski, z uśmiechami jak u zakochanych, zapatrzeni w sobie w oczy, zamknęłam je, a kiedy je otworzyłam stała przede mną przerażająca czarna postać, uśmiechająca się szyderczo, zrozumiałam że to demon, na jego pysku widniała rana, jakby miał coś wcześniej na niego założone, widać było wyraźne pasy - ranny. Nie mogłam się ruszyć, ani oddychać, wskazał mi na coś do tyłu, obejrzałam się, oba źrebaki leżały tam już przeraźliwie chude, z ogromnym cierpieniem wymalowanym na pyskach, błagające w rozpaczy o pomocy, chore, widziałam jak umierają... 

Wybudziłam się momentalnie, mogąc dopiero teraz złapać oddech. Serce biło mi przeraźliwie szybko, a tata już nade mną stał. Głupi sen... Ja nigdy nie założę rodziny, to nie realne, kto by chciał tak obciążać się taką chorą jak ja?
- Tori, nic ci nie jest? - spytał tata, pokiwałam mu przecząco głową.
- Miałam... zły... sen... - wydusiłam po chwili, jeszcze kilka minut męcząc się z oddechem.

Feliza

Ogarniała mnie zazdrość, jak tylko pomyślałam o tych wszystkich klaczach, które miał. Nie do końca ufałam Elliot'owi, nie do końca potrafiłam też zapomnieć co mi zrobił. Czy to możliwe by mnie kochał, po tym wszystkim? Byliśmy wrogami, chyba najgorszymi wrogami. Chciałam zaryzykować, miał racje, pragnęłam tego co on - szczęścia, czy ono musi być zarezerwowane dla zwykłych koni? Dusiłam się już tym uczuciem do niego, a niech się uwolni, mam dość walczyć z tym że go kocham.
- Tak - zgodziłam się czując ulgę, ukrywanie tego było bardziej nieznośne niż myślałam: - A nawet powinniśmy, obiecaj że nigdy nie spojrzysz na żadną klacz - popatrzyłam mu głęboko w oczy, przeszyłam wzrokiem, w których tliła się także miłość, znając Elliot'a to i tak nie robiło na nim wrażenia.
- Bez przesady, wystarczy że będę ci wierny.
- Zobaczymy... - zbliżyłam się do niego, wtulając się z rozkoszą w jego grzywę: - Wiesz że zabije każdą, czym bardziej się do siebie zbliżymy, nie dam się zranić, nie jestem jak inne słabe klacze, dobrze to wiesz - mówiłam, pozwalając sobie muskać jego szyję, posuwając się aż powoli do karku, styknęliśmy się pyskami i nagle przypomniałam sobie o synu.
- Andy...
- Nie psuj nastroju, zdążymy do niego pójść - przejechał po mojej szyi, ocierając się bokiem łba o mój, objęliśmy się czule głowami. Myślałam nad kolejnymi pieszczotami, o wiele odważniejszymi i wymyślnymi, ale przerwał nam odgłos łańcuchów, wyczułam obecność demona, Elliot najwyraźniej też, bo odsunął się ode mnie, obcy był coraz bliżej. No tak, to było do przewidzenia, szczęście nie mogło mi przecież długo dopisywać. Westchnęłam podirytowana, już wszystko tak dobrze się układało. Mierzyłam wzrokiem w zbliżającego się obcego, czy raczej nie, nie obcego. Poznałam go, wyraźnie oszołomiona, jakim cudem? Jak? On nigdy nie był demonem. Wyglądał okropnie, ale biła od niego siła typowa nam, demonom. Jim, jeszcze spętany łańcuchami, ciągnął je przy każdej nodze, choć nie sprawiał wrażenia jakby mu ciążyły, a na pysku widniał ślad po uździe, która to pewne, wyrżnęła się aż do mięsa, tak była ciasna. Pozostały jeszcze rany po biczu. Wbijałam w niego wzrok z ochotą mordu, myśląc tylko by się go pozbyć w kilka sekund, rozszarpać i pochłonąć... Ale to nie będzie takie łatwe.
- Skąd ja znam to swoje zakichane szczęście - parsknęłam, patrząc na Elliot'a. Czasami miałoby się ochotę zignorować wszystko dookoła i na przekór losowi, na ten przykład, teraz oddać się miłości, kompletnie ignorując zagrożenie, ale wiadomo co by się stało... Nagle Jim zniknął, jakby go tu nie było, jakby była to tylko jakaś fatamorgana.

Kier

Czułem się dość... Nietypowo? Nigdy nikt mi się nie zwierzał, miałem w nosie czyjeś problemy i każdy o tym wiedział, ale nie teraz. Szakra mnie interesowała i to bardzo, wręcz chciałem słuchać wszystkiego co ma do powiedzenia. Musiałem przyznać że jej głos był idealny, cała ona była... A ten ogon... A, też do niej pasował, przywyknę. Chwila, o czym ja tu myślałem? Głupi byłem? Łudząc się że mnie zechce? Chociaż przystojności przecież wciąż mi nie brakowało. Dobra. Pojąłem już że najważniejsze jest wnętrze i to ono, wnętrze Szakry bardzo mnie teraz intrygowało, dotąd nie mierzyłem tak głęboko, powierzchowny ze mnie typ.
- Boli? Chciałbym ukoić twój ból, może jest jakiś sposób - przymiliłem się.
- Kier... - popatrzyła na mnie znacząco i znów się uśmiechałem tym swoim słynnym działającym na klacze, na Szakre nie, uśmiechem. Zakłopotałem się nieco, przy takiej piękności i osobie to nic dziwnego.
- Pardom, to tak z przyzwyczajenia... To... Sporo wiesz o smokach, ja to nie wiem nic... A ludzie, mnie to nie wybrali do walki z nimi wtedy... Nie żebym tego chciał, nie mam nawet mocy. Ciszę się że cię schwytali... - ale palnąłem: - Aj, pardom, przepraszam, wybacz serio, chciałem powiedzieć że gdyby nie to to by cię tu nie było i nigdy bym cię nie poznał wiesz... Byłoby szkoda - popatrzyłem w jej oczy, może ociupeńkie zbyt natarczywie, ale cóż poradzić, oczarowała mnie z każdą chwilą coraz mocniej.

Zima

Danny leżał obok mnie, po tych ziołach jeszcze nie do końca się wybudziłam, wciąż byłam senna, przez co rozkojarzona. Wtuliłam głowę w bok ukochanego. Popatrzył na mnie z troską: - Jak się czujesz kochana? - zapytał, uśmiechając się do mnie.
- Lepiej - uśmiechnęłam się nieznacznie. Tak na prawdę nadal chciałam zobaczyć tamto źrebie, czekałam tylko na odpowiednią okazje by uciec i je znaleźć, musiałam, nie mogłam sobie tego wybić z głowy...


Szakra

Zaśmiałam się, trochę mnie rozśmiaszał, czasami jak coś palnął
-Ej, ale mam jedną prośbę
-Jaką?- spytał
-Przestań tak do mnie mówić
-Ale że jak?
-Przymilasz się i łasisz, próbujesz non stop adorować, nudne to już i śmieszne- uśmiechnęłam się- zacznij normalnie rozmawiać a będziesz dużo lepszy
-Uważasz że jestem fajny?- uśmiechnął się zalotnie, oczy aż mu zabłyszczały
-Może tak..może nie- odwróciłam łeb patrząc w dal- jednakże trochę nieporadny- podniosłam się otrzepując ze śniegu, rozprostowałam skrzydła po czym złożyłam je, zakrywając ranny zad
-Ej no bez przesady, może to tylko takie wrażenie, wiesz, nie poznałaś mnie jeszcze bardzo blisko- zbliżył się, zapewne dawno już by wylądował w tym śniegu, przez cios mojego skrzydła, ale nie, coś mi podpowiadało aby tego nie robić,  oszczędzić mu tego- Wiesz co...może nie byłoby w tym schwytaniu nic złego, gdyby nie to, że oddzielili mnie od mojej rodziny, od mojego terytorium..wyrywali kolce i ciężką metalowaą obrożę na szyję, która zawierała ślinę smoka morskiego, to potrafi nas otumanić, pozbawić siły, i przysporzyć nawet nie gojące się rany- odrzuciłam grzywę na drugi bok, pokazałam mu swoją bliznę, i brak sierści w tym miejscu- ja swoje blizny uważam za znak siły i tego, że nie poddałam się i wygrałam walkę, blizny to tylko pamiątka, przypominają dobre chwile, jak i te złe, chwilę kiedy się wygrywało, i chwile kiedy się przegrywał bo ktoś był silniejszy, ale mimo to, udało ci się...chyba się zgodzisz, prawda?

Danny

Nieco się uspokoiłem, widziałem że Zimie już jest lepiej, a ja wierzyłem w to, że będę miał źrebaka, że nic jeszcze nie jest stracone...jak ja bardzo bym chciał aby to był ogier, mały i silny, przystojny jak ja, i pełny gracji i mądrości jak jego matka, może urodzi się gniady a z czasem stanie się siwy, a może urodzi się z taką samą maścią jak ja, lub odrazu kary, kasztanowaty lub...Za dużo rozmyślam, robię sobie nadzieję która nie musi być prawdziwa
-Idiota- powiedziałem do siebie pod nosem, całe szczęście że nikt tego nie słyszał
-Danny?- szepnęła Zima, zerkając na mnie
-Tak skarbie? potrzebujesz czegoś?
-Przytul mnie- poprosiła
-Oh słońce, zawsze- przybliżyłem się, Zima wtuliła się we mnie, a ja położyłem a niej swój łeb, uspokoiłem się przy niej, ona chyba też, usnęła, mi też długo to nie zajęło, chwila moment i spaliśmy oboje

Elliot

Cofnąłem uszy do tyłu i parsknąłem, pamiętałem go, bardzo dokładnie, może kiedyś by mnie to bawiło, i twierdziłbym że zrobił dobrze..ale teraz jak myślałem o tym, co zrobił Felize...miałem ochotę ruszyć w jego stronę i go zabić, kimkolwiek jest
-Feliza, chodźmy stąd...
-Miał umrzeć, nigdy nie wrócić- parsknęła
-Pozbędziemy się go..ale jak narazie chodźmy
-Oby sam stad poszedł, a jak nie, to osobiście się go pozbędę..a jak sprobuje wrócić do stada
-Nie wróci, zajmę się tym, po za tym mój tato potrafi wykryć demona, złą siłę, jeśli spróbuje dołączyć, to postaram się aby rodzice się nie godzili
-Będzie łaził po wyspie..pewnie przylazł po mnie, chce mi wszystko zniszczyć- uderzyła kopytem o ziemię, i spojrzała w jego stronę, wydawał się nie zwracać na nas uwagi, przechodził obok. Kiedy naglę zatrzymał się, spojrzał przed siebie i uśmiechnął się...dziwnie

Andy

Postanowiłem poszukać rodziców, troche mi się znudziła zabawa, a i tak byłem najmłodszy ze wszystkich, i mimo iż jestem tam tym demonem, to jako źrebak mam mało siły jeszcze, i wszystkie starszaki mają przewagę.
Przebiegłem przez las, byłem już blisko łąki, aby wybiec na nią. Wyskoczyłem zza drzewa, zobaczyłem rodziców, patrzyli na coś i rozmawiali, powędrowałem wzrokiem tam gdzie oni...ten ogier...umarł...powstał..powstał jako demon. Opuściłem łeb, i zjeżyłem sierść, nieco zmieniłem się aby móc to zrobić, szedłem bokiem, chciałem przejść do rodziców..ogier nie odrywał odemnie wzroku

Feliza

Gdyby tak urwać mu łeb, albo zrzucić na niego skałę by tylko została mokra plama, albo pokruszyć wszystkie kości, rozerwać tkanki, powyrywać kończyny, rozerwać na pół... Ale nie, przecież teraz Jim był demonem, nic by mu się nie stało, może to powtórka z rozrywki? Dolly wersja druga, tak?! W końcu to jej ojciec! Jak ja go nienawidzę! Od początku wchodził mi w drogę. I teraz jeszcze się głupio szczerzył. Parsknęłam, znów tupiąc kopytem, którym najchętniej wgniotłabym jego pysk w ziemie.
- Długo sobie nie pożyjesz gnoju! - wrzasnęłam, na co w ogóle nie zareagował, zamiast tego gapił się w coś przed siebie, a uśmiech tylko mu się poszerzał, nienaturalnie wręcz wykrzywiał pysk, u normalnego konia już dawno pękłaby żuchwa.
- Lepiej cho... - urwał Elliot, jakby coś zauważył: - Andy? - zrobił kilka szybkich kroków na przód, sama też już wypatrzyłam syna za drzewami, na przeciwko Jima. 
- Andy! - ruszyliśmy nagle, Jim skoczył ku niemu, zniknęli, a w miejscu, w którym przed sekundą stał nasz syn, pojawił się dziwny trujący dym. Znalazłam się tam pierwsza i szybko tego pożałowałam, nawdychałam się tego, zaczęłam kasłać, poznałam już co to, tym samym mnie wtedy uspał. Menda, drań... Opadłam na Elliota, wbiegł tu za mną, ostatnie co powiedziałam przed utartą przytomności to: - Zabije go!... - po czym osunęłam się na ziemie, tuż obok kopyt Elliot'a. 

Tori

Znowu zasnęłam, nic szczególnego mi się nie śniło, dopóki nie zaczął mi się pokazywać w snach ten demon, znów wyglądał jak najprzystojniejszy ogier jakiego kiedykolwiek spotkałam, występował w tle każdego z moich snów i pamiętałam go bardziej niż to co mi się przyśniło. 
Aż wysunął się na pierwszy plan, pasłam się na łące, a on podchodził do mnie, trącał mnie zaczepnie, nie podnosiłam głowy, chcąc go zignorować.
- Proszę... Daj mi spokój - w końcu nie wytrzymałam i popatrzyłam na niego.
- Tori, Tori, Tori... Nie chciałabyś być zdrowa? - jego głos bardzo mi się podobał, nie chciałam się zakochiwać w własnych wyobrażeniach idealnego ogiera, on nie mógłby istnieć i dlaczego był demonem?... 
- Chciałabym... - cofnęłam się do tyłu, unikając go wzrokiem, chciałam już się obudzić, czułam dziwne napięcie, zwłaszcza po ostatnim koszmarze z jego udziałem.
- A chciałabyś się zemścić na Felizie? 
- Nie... - skłamałam, kusiło mnie by się odegrać, ale co ja bym mogła? I to nie miałoby sensu, ona przecież już dawno nie żyje. Elliot już się na niej zemścił, ja nie powinnam się w to wtrącać.
-  Zapomniałaś o tych ziołach co ci dawała, jak cię wykorzystała? - mówił, otulając mnie głową, z jednej strony tego chciałam, z drugiej miałam przeczucie by mu nie ufać, ale to tylko senny twór? 
- Nie zapomniałam... - w moich oczach pojawiły się łzy, przynajmniej wtedy czułam się lepiej, co z tego skoro to uzależniało i popadałam w paranoje?
- Kim jesteś? - zapytałam i w tym samym momencie się obudziłam. "Zastanów się..." usłyszałam, mimo że nikt nic nie mówił. Ponownie spróbowałam usnąć, musiałam się dowiedzieć czemu mi się to śni, zresztą dla mnie sen był często ciekawszy od jawy, lepsze to niż patrzenie w ściany, których i tak nie widziałam zbyt dobrze.

Zima

Przebudziłam się patrząc ku wyjściu to był odpowiedni moment, ale nie chciałam już martwić Danny'ego, mimo myśli by zobaczyć to zmarłe źrebie. Minęło dobre pół godziny, to było silniejsze ode mnie, musiałam go poszukać.
- Przepraszam... - szepnęłam wystarczająco cicho by nie obudzić ukochanego. Wszyłam na zewnątrz, niezauważona, udałam się w góry, tam pewnie pochowali gdzieś jego drobne ciałko... Szłam powoli nie czując się najlepiej, z każdym krokiem bałam się że stracę również to źrebie które teraz nosiłam pod sercem. 

Tori

Przyśnił mi się ponury las, ciemny, z popielną ziemią, zamiast ściółki leśnej, drzewa były powykrzywiane.
- Jesteś tu? - zawołałam, mój głos rozniósł się echem, tak jakbym go przywołała, pojawił się z tyłu wywołując u mnie ciarki.
- Jestem...
- Kim jesteś?
- Twój brat właśnie jest z Felizą, jesteś z niego dumna? - powiedział.
- On jest z jakąś tam Ignis... 
- To Feliza.
- Nie... - nie mogłam w to uwierzyć, niby jak? A może sama sobie to sugerowałam? To tylko sen, wytwór mojej wyobraźni, ale wydawał się być coraz bardziej realny. 
- Pamiętaj że ona jest demonem, odrodziła się - i nagle pojawił się z boku, zrównał się ze mną, podniósł mi głowę swoją: - Wiesz jaka to moc? Wystarczy cząstka byś stała się zdrowa...
- Czyli mam być demonem? Nie chcę...
- A może jednak? Ofiaruje ci część mnie, ale musisz przysiądź mi wierność, jeśli złamiesz nasz pakt to znów będziesz chora i słaba, mamy te same interesy, chcemy zemsty na Felizie, prawda?
- Nie wiem... - odsunęłam się, znów ukazał mi się jako przystojny ogier, oczarowywał mnie swoim spojrzeniem, zbliżyłam się, mój pysk znalazł się blisko jego pyska, nie mogłam się mu oprzeć.
- Będziesz zdrowa, skarbie...
- To nie możliwe... 
- Tylko mi zaufaj.
- Ja... Nie znam cię... - cofnęłam się z niechęcią, bo najchętniej to wtuliłabym się w niego, gdyby nie ten dziwny niepokój i to że on jest demonem...
- Więc mnie poznaj, mamy mnóstwo czasu, będę ci się śnił kiedy zechcesz, ale wystarczy że się zgodzisz by to działo się na prawdę, przyjdę po ciebie jeśli się zgodzisz, zastanów się...

Kier

To się pomyliłem, Szakra miała dosyć szpecące blizny, ukryte co prawda za grzywą, ale... I znów patrzyłem powierzchownie, cały ja. Uciekłem nawet łbem do tyłu na ten widok, wydając z sobie coś w rodzaju syku, kiedy wyobraźnia podsunęła mi jak to musiało boleć. I jeszcze wyrywali jej kolce? Aż przeszły mi ciarki po grzbiecie. Dziwne, nie posądziłbym się nigdy o to by tak właśnie zareagować, przejąłem się tym, ale już przecież ustaliłem, zakochałem się w niej niefortunnie i bezsprzecznie... Może nie tak całkiem niefortunnie, bo kto wie czy moje uczucie nie jest odwzajemnione?
- Ja... Tak jasne, czemu nie? Dobrze prawisz... - odpowiedziałem wyraźnie zamyślony. Nie słyszałem by ktoś tak traktował swoje blizny, nawet ja, no a przecież ze mnie nie aż taki słaby ogier, prawda? Jednak miałbym z tym problem by oszpecić swoją przystojną sylwetkę. 
- Wiesz, nigdy nie myślałem o bliznach w ten... sposób... - wszedłem jej w słowo, niechcący: - Ups..
- No mów - powiedziała.
- Wiesz już że jestem jaki jestem i pierwsze co zauważam to "oho jaka piękna, muszę ją mieć" - zacytowałem sam siebie, z tym moim przyprawiającym o zachwyt głosem, który działał na klacze, nie wszystkie niestety: - I blizny traktowałem jako coś szpetnego, ale masz racje, one rzeczywiście są źródłem siły, co nie oznacza że muszę sobie udowadniać moją siłę bliznami, nie żeby od razu się ranić... Ale chwila, próbujesz mi powiedzieć że Prakereza... Jest silna? - prawie wymsknął mi się śmiech, ledwie go zdusiłem, choć uśmiech który wkradał mi się na pysk zdradzał moje rozbawienie, bo przecież jak taka słabizna miałaby... Nie to by było co najmniej nierealne i zabawne... Zakryłem pysk grzywą, oby Szakra nie zauważyła.
- Wybacz - dusiłem go dusiłem, dam radę, nie zaśmieje się: - Ty jesteś silna, ale... ona? - no i nie wytrzymałem, wymsknęło mi się, śmiałem się dobre kilka sekund, w końcu zanurzając pysk w śniegu by ostudził moje prześmiewki z kogoś słabego, to na pewno nie zrobiło na niej najlepszego wrażenia, cały aż się zaczerwieniłem ze swojej denności, kładąc uszy po sobie, mogłem tylko sobie pogratulować idiotyzmu, po co w ogóle poruszałem ten temat? O, no i mam, zdradziłem się, teraz już wiedziała co to była za klacz, nie wpadłbym na to że się domyśliła już dawno.


Szakra

Cofnęłam uszy do tyłu, ze złości i irytacji, jak można być tak płytkim?
-Może odrazu pośmiej się ze mnie, dlatego że mam blizny- parsknęłam odwracając łeb
-Przepraszam- błądził wzrokiem gdzieś po ziemi- taki już jestem, wybacz...z ciebie nawet bym nie próbował się zaśmiać
-Tak? a przypomnieć ci...
-Nie trzeba...
-A już myślałam że jesteś w miarę okey
-No bo jestem
-Yhyyymmm
-To tylko jedna z moich małych wad..
-Małych?
-No..ciut większych..ale to ostatni raz, obiecuję
-Tak? to w takim bądź razie wstawaj
-A..a po co?- podniosłam się, zaraz po mnie i on to zrobił
-Pójdziemy do tej klaczy, domyśliłam się już dawno która to
-Ale że po co do niej?- zdziwił się
-Przeprosisz ją
-No chyba żar...- odwróciłam się do niego, ze wzrokiem pełnym gniewu
-No ale muszę?
-Zapewne zadziałałeś na jej psychikę, rozkochałeś i porzuciłeś..wyobraź sobie że klacz robi tak z tobą- zbliżyłam się do niego, bardzo blisko- rozkochuje cię w sobie, po czym porzuca bo naglę przestałeś jej się podobać, jesteś obiektem jej kpin- obeszłam go dookoła- jak byś się czuł- machnęłam skrzydłem rzucając w niego śnieg, zbliżyłam się znów- no jak?

Elliot

Wstrzymałem oddech, chwyciłem Felize za grzywę i wyciągnąłem po za ten dziwny dym, martwiłem się o nią, i także o syna, mimo iż wiem...jak potężny jest
-Feliza..Feliza otwóz oczy- szturchnałem ją, rozglądałem się na boki, z nadzieją że jest tutaj Andy
-Andy!- krzyknąłem, ale odpowiedziało mi echo
-"Poradzę sobie"- odezwał się głos w mojej głowie, nieco niewyraźny, ale poznałem go, to był Andy
-"Powiedz proszę gdzie jesteś"- prosiłem w myślach syna, ale już mi nie odpowiedział...

Andy

Przeniosłem się nad wulkany, wraz z tym ogierem, zmieniłem się w demona i najerzyłem sierść
-Patrzcie to, wnuka się doczekałem- zaśmiał się
-Milcz- powiedziałem
-Twój tatuś musi być dumny- śmiał się, zbliżając się do mnie
-Bo pożałujesz!- syknąłem pokazując mu swoje kły, które miałem dzięki tej postaci, w której się znajdowałem
-Grzeczniej- powiedział poważnie- widzisz mojego blizny? zrobili mi to ludzie...twoja mamusia, och jaka była cudowna kiedy to płodziłem jej córeczkę, pożałowała za to wszystko, za to, jaka dla mnie była, córeczka chyba dała jej w kość...Ale ty...ty zrodziłeś się z dwóch demonów, twoja matka jest podła!- wrzasnął, aż zadudniło mi w uszach
-Nie mów tak o niej!- rzuciłem się w jego stronie, wgryzłem się mu w krtań, ale zniknął i pojawił się z tyłu
-Oj za młodziutki jeszcze jesteś- śmiał się, niemalże histerycznie
-Rusz tylko moją mamę a ja i tata rozerwiemy twoją nedzną duszę na kawałki
-Kto powiedział...że ja?- rozpłynął się, nigdzie już go nie było, krzyknąłem na cały głos ze złości, uderzałem kopytami o skałę, tak długo, aż się nie uspokoiłem

Danny

Przebudziłem się jakoś nad ranem, całe stało jeszcze spało, nikomu się nie śpieszyło aby wyjść na śnieg, ale i tak była jeszcze szarówka, nawet słońce nie wstało. Przeciągnąłem się, odwracając w stronę Zimy, kiedy naglę...
-Zima?- zdziwiłem się, przecież...była tutaj. Poderwałem się na równe nogi, chyba nie poszła szukać tych zwłok...
Wybiegłem z jaskini, wpadłem przy tym na jakiegoś ogiera...bardzo znajomego
-Wybacz- powiedział dziwnie
-Uważaj trochę...i jesteś tu obcy- zmierzyłem go wzrokiem- precz stąd!- uderzyłem koptami o śnieg, trochę źle zareagowałem na kogoś, kto może chciał dołączyć do stada, ale byłem teraz strasznie zdenerwowany
-Spokojniej- cofnął się o krok
-Nie zbliżaj się lepiej do stada- parsknąłem- obcych nie tolerujemy, mój syn, tym bardziej- nie mogłem tyle zwlekać, odbiegłem dalej szukać Zimy
-Zima!- krzyknąłem stając na pograniczu gór i wodospadu. Odpowiedziała mi głucha cisza, w tym śniegu trudno będzie mi ją teraz znaleźć..

Elliot

Feliza ocknęła się dopiero bardzo wczesnym rankiem, osowiała i niezbyt wiedząca co się stało
-Co jest?...gdzie Andy?
-Zniknął razem z tym ogierem...Jimem
-Ta parszywa męda...czemu on jeszcze nie zdechł- parsknęła wściekle
-Spokojnie, pozbędę się go, nie pozwolę mu się nawet zbliżyć do ciebie- wstałem, stanąłem nad nią i zbliżyłem łeb do niej, pochylając się- nikomu...
-Wiem..- uniosła łeb ocierając nim o mój- musimy poszukać Andy'iego
-Tak wiem...ale nie wiem jak ty sie czujesz
-Nieco lepiej, dam radę iść
-Na pewno
-Tak- uśmiechnęła się do mnie, był mi tak straszliwie ciepło na sercu, kiedy to robiła..

Andy

Szedłem powoli w stronę, gdzie ostatnio byli rodzice, nieco podłamany że nie zabiłem tej gnidy kiedy miałem okazję...Kim on był? coś czułem że jest powiązany z Dolly, jednak...nie wiedziałem co to takiego...może mama mi to wyjaśni

Zima

Ułożyłam się w śniegu, zaszłam tylko kawałek w góry bojąc się ryzykować pójściem dalej, ogarniały mnie duszności i lekki ból w podbrzuszu. Nie mogłam stracić drugiego źrebaka, wolałabym umrzeć, niż zobaczyć je drugie martwe. Nie zniosę tego po raz drugi...
- Zima! - zawołał ktoś z oddali, poznałam głos ukochanego. Z jednej strony powinnam wrócić, z drugiej serce mi się łamało na myśl że już nigdy nie zobaczę synka, nie pożegnam się z nim, muszę go zobaczyć... Danny nie rozumiał co czułam, chciałam je przeprosić, to przez moją nie ostrożność umarło. Okropna ze mnie matka, jak nie najgorsza. Choroba Tori, to że Elliot urodził się demonem, to także moja wina i jeszcze nie chciałam go zaakceptować, jak mogłam go tak zranić? Jak mogłam odtrącić własnego syna? Gdzie ja miałam sumienie? Może już było po wszystkim, ale to nie zmieni przeszłości, Elliot na pewno doskonale pamięta jak go traktowałam, mój biedny synek... A jego brat? Doprowadziłam do jego śmierci... Jak mogłam? Co ze mnie za matka? Co za przywódczyni? Zapłakałam, przerywając okoliczną ciszę, usłyszałam jak biegnie tu Danny, na prawdę nie spodziewałam się nikogo innego, przecież słyszałam jego głos tak niedawno. Ku mojemu zdziwieniu przy mnie pojawił się zupełnie obcy koń, zbliżył się aż nadto, gdyby chciał zabiłby mnie zanim odwróciłam głowę, nie spieszyłam się z tym. Słyszałam jak ciężko sapał.
- Kim jesteś? - poderwałam się z ziemi, patrząc na niego całego: - Co cię tutaj sprowadza?
- Niebezpieczeństwo... To... Jest blisko... - wykasłał, brudząc mnie krwią, która wyprysła mu w dużej ilość z pyska, upadł od razu martwy na ziemie, cofnęłam się o dobre kilka kroków, ten koń nie miał żadnej rany, ani nie wyglądał na chorego. Nie zauważyłam niczego co mogłoby być przyczyną tej nagłej śmierci. Wtem dobiegł Danny.
- Kochanie, nic ci nie jest? - zapytał.
- Nie... To nie moja krew, on mnie pobrudził... - wskazałam na obcego, wtuliłam się nagle do Danny'ego, już nie mogłam tego znieść: - Przepraszam... Ja musiałam je zobaczyć, nadal muszę, pozwól mi się chociaż z nim pożegnać - popatrzyłam zapłakana w jego oczy, chciałam żeby zrozumiał że to dla mnie ważne. Już nie miałam siły myśleć o tym co przed chwilą się stało.

Feliza

Znaleźliśmy w końcu Andy'ego, a właściwie wyszedł nam na przeciw, na szczęście bez żadnego szwanku. Wreszcie mogłam odetchnąć z ulgą.
- Chyba nic ci nie zrobił? - podbiegłam do syna, oglądając go raz jeszcze, wraz z Elliot'em.
- Nie.
- Co on ci nagadał za bzdur?
- Mówił o tobie mamo...
- Nie wierz w ani jedno jego słowo.
- Mamo, co on ma wspólnego z Dolly? - zapytał nagle, myślałam że wyjdę z siebie, teraz tu, miałabym się przyznać przed synem że... Dostawałam białej gorączki na samą myśl, ale może dzięki temu znienawidzi tak samo Jima jak i ja. 
- To jej ojciec - powiedziałam nerwowo: - Nic więcej nie powiem - chciałam odejść, ale zatrzymał mnie Elliot.
- Spokojnie... 
- Jak mam byś spokojna?! Słyszysz co mu powiedział! - krzyknęłam, choć wcale nie chciałam tak na niego, wreszcie się pogodziliśmy, a nawet między nami było już coś więcej, ale jak mogłam być teraz spokojna?
- Ale dlaczego z nim byłaś? - dopytał Andy.
- Ja? Z nim? - parsknęłam, wywracając oczami, kopytem, aż zaorałam o ziemie, przykrytą w dodatku śniegiem: - Nigdy z nim nie byłam! Po moim trupie! Zmieńmy lepiej temat synu, nie warto do tego wracać - nie mogłam się opanować, miałam ochotę coś kopnąć, albo najlepiej rozerwać czyjąś duszę, nie, zniszczyć Jima. Chciałam dla niego jak najgorzej, z nieopisaną ochotą sama zapewniłabym mu jego unicestwienie.
- Wykończmy go wreszcie, na co czekać? - popatrzyłam na Elliot'a.
- Nie wiemy gdzie jest.
- To go zna... - "...jdź!" urwałam w porę: - Wybacz, ponosi mnie na samą myśl o tym chamie - przyznałam, łagodniejąc gdy zapatrzyłam się w oczy Elliot'a, bez zahamowań, wsunęłam pysk pod jego grzywę, czułam jego zapach, wciągnęłam go w chrapy, nieco mnie ukoił, musnęłam mu czule szyję, przesuwając łeb, aż pod jego podbródek, musiałam nieco podnieść się na nogach, w końcu Elliot był ode mnie wyższy. Łaknęłam jego bliskości, pozwalała mi ukoić nerwy, może teraz nie był odpowiedni moment, ale wiadomo że przy Andy'm nie będziemy się za daleko posuwać. Chciałam jedynie rozładować napięcie, jakie odczuwałam. I tak straciliśmy mnóstwo okazji na przyjemności, lepiej było podbierać je sobie teraz, niż liczyć że później będziemy mieli spokój. Póki Jim wciąż istniał nie mogłam na to liczyć.

Kier

Nie była jeszcze aż tak blisko mnie, aż ciężko było mi skupić uwagę na tym co mówi, miałem ochotę ją dotknąć... A musiałem skupiać się na słowach, równie dobrze mogłaby milczeć i razem... Zaraz... Słuchałem i nie wierzyłem, nie spuszczałem zapatrzonych w nią oczu. Moja mina sama mogła mówić przez się, takie "że co?". Ja miałbym się komuś znudzić? Przestać podobać, taki przystojniak? To wykraczało poza moje granice wyobraźni, więc odpowiedź mogła paść tylko jedna: - Nie wiem, czemu miałbym się przestać podobać? Niczego mi nie brakuje, co nie? - uśmiechnąłem się szarmancko, a co, ale chyba jej to się wcale nie podobało.
- Dobra, widzę że szkoda na ciebie słów - odeszła kawałek.
- Czekaj, no czekaj! - wyskoczyłem jej na przeciw, aż stuknęliśmy się chrapami, trochę zabolało, ale i tak mi się spodobało, mimo bólu: - Wybacz, to było niechcący, serio... - cofnąłem się o drobinkę: - Oczywiście że ją przeproszę... Tak, zrobię to, bo... - trochę improwizowałem, żeby tylko nie odchodziła: - Już wiem co chciałaś mi przekazać, miałaś na myśli to gdybym zamienił się z nią miejscami i miał te... - aż się wzdrygnąłem: - Blizny... Dobra, masz racje, to... Było okrutne - a jednak wcale nie trudno było to sobie na sobie wyobrazić, strasznie głupio mi się zrobiło, jak mogłem się z tego naśmiewać, aż wstyd mi było popatrzeć w jej oczy: - Ale ja jestem drań.
- Przynajmniej to zrozumiałeś, mam nadzieje.
- Tak... Teraz już tak... To nadal muszę ją przepraszać? - mówiłem całkiem poważnie, mimo że zażartowałem co do tego pytania, choć Szakra miała się o tym dowiedzieć po chwili. Ciekaw byłem co powie, a potem wyskoczę z słowem "żarcik", albo coś z tym stylu. Gorzej jak weżnie to moje pytanie na poważnie i nie wybrnę z tego, no to byłby klops... A chciałem tylko rozluźnić atmosferę, no dobra i trochę przeciągnąć te przeprosiny, to trochę obciach jednak.

Tori

Nie wiedziałam czy aby dobrze robię, każdy kolejny sen z jego udziałem podobał mi się coraz bardziej, nie chciałam się budzić, zaczynałam mu powoli ufać wbrew intuicji, choć patrząc na to jak szybko upływał sen za snem, a w nich miało się nieco inne poczucie czasu, to w rzeczywistości zaczęłam mu ufać po nocy spędzonej z nim w wielu sennych fantazjach, które zdawało mi się trwały kilka dni, a nie godzin. To nie była rzeczywistość i nigdy nią nie będzie, nie powinnam do tego dopuścić.
- Smutna? - pojawił się nagle z tyłu, byłam pewna że już nie śpię, rodziców nie było, stado też już wyszło na zewnątrz.
- Dlaczego? - zapytałam nie oglądając się na niego do tyłu, może na prawdę mi się wydawało, zaczęłam mieć omamy, to możliwe. A może tak bardzo bałam się uwierzyć że to może być prawda. Zaufałam obcemu, demonowi, co więcej zakochałam się w nim, zaczynałam pragnąć... Nie, ja cały czas marzyłam o tym by być zdrowa... 
- Na szczęśliwą nie wyglądasz - położył się przy mnie, spojrzałam na niego, wyglądał zupełnie tak jak w moich snach, nie mogłam oderwać wzroku.
- Na pewno tego nie chcesz? Ja zniknę i znów...
- Nie - przerwałam mu: - Nie zostawiaj mnie, ty także mnie kochasz, prawda?
- Bardzo bym chciał, ale musiałabyś być zdrowa, mogę ci to dać, moja umowa wciąż jest aktualna.
Zapadła cisza, nie mogłam tego zrobić, bez względu na to jak bardzo chciałam, nie mogłam... Ale Feliza zrobiła mi tyle złego, nie, nie mogę stać się zła. On był ze mną szczery, na pewno.
- Czego się boisz? - spytał: - Nad wszystkim będziesz miała kontrole, to tylko cząstka, niewielka cząstka demona.
- I już zawsze pozostanę zdrowa? Przysięgnij...
- Przysięgam - patrzył mi prosto w oczy, wydawało mi się że mówił prawdę, otoczyła mnie dziwna siła, emanująca z niego, pod jej wpływem, zmieniał się w demona, moje oczy jeszcze dobrze go nie zobaczyły: - A rodzina?... Obiecaj że nic im się nie stanie...
- Będziesz to kontrolować... A ja będę kontrolował ciebie.
- Co? - wydusiłam, czując silny ból, który nie pozwalał mi mówić, ani oddychać, ani myśleć, traciłam przytomność, widząc coraz to wyraźniej... On, on nie był tym kim mi się wydawał, tylko przybierał taką postać... To Jim. W moich oczach pojawiło się przerażenie, co ja narobiłam?
- Zrobisz wszystko żeby nie wrócić do poprzedniego stanu - powiedział, kilka sekund przed tym zanim zemdlałam.

- Tori, co ci się stało? - usłyszałam głos siostry, ocknęłam się akurat wtedy, stała na przeciwko mnie, trzymając w pysku zioła, pewnie dla mnie. Widziałam wszystko bardzo wyraźnie, jak nigdy dotąd.
- Nie wiem, ja... Nie wiem... - poczułam coś, nie wiedziałam co, ale czułam to jak tylko bardziej dostawało mi się powietrze do chrap, jakby pochodziło z tych ziół. Maja wyglądała na mocno zdziwioną. A ja chyba... Czułam ich zapach, woń ziół. Pierwszy raz w życiu.
- Dziwnie wyglądasz, jak nie ty - odezwała się Majka, kładąc je już na ziemi.
- Czuje ich zapach - odparłam uradowana, wybiegłam na zewnątrz, już aż tak nie było mi zimno, a obraz, wszystko wokół wydawało się takie przejrzyste i piękne, aż do momentu w którym zaczynałam zauważać dziwne postacie, duchy... Nie bałam się ich, za to one unikały mnie z daleka, a te złe gromadziły się wokół. Starałam się je zignorować. To znaczyło że zgodziłam się na umowę tego demona. Nie wyobrażałam sobie nawet jak to jest. Muszę zniszczyć Felize, co ona jedna znaczy? Kiedy ja dzięki jej śmierci mogę być już zawsze zdrowa, silna... Czułam się lepiej niż kiedykolwiek. Nienawiść do niej stała się znacznie silniejsza, co tylko mi to ułatwi. O tym marzyłam, od zawsze, nie chciałam wracać do tego co było, już nie będę dla nikogo ciężarem, już nie... Nie mogę tego zaprzepaścić.

Szakra

-Nie no, skądże- odparłam poirytowana
-O..no to super- zaśmiał się
-To był sarkazm- parsknęłam patrząc na niego
-Oj no, to tylko taki żarcik- uśmiechnął się rozbawiony
-Jakoś niezbyt trafny- popatrzył na mnie, jakby zakłopotany
-Oj no nie gniawaj się
-No dobra- uniosłam wysoko głowę- w takim bądź razie, idziemy do niej- ruszyłam pierwsza, wypatrzyłam ją już w oddali, na uboczu
-No ale..
-Masz ostatnią szansę aby się zgodzić- odwróciłam się- a w sumie, to jej nie masz- zawróciłam łapiąc go za grzywę, pociągnęłam go mocno za sobą
-No dobra, dobra- puściłam- pójdę już- położył uswzy po sobie, uniósł głowę i poszedł przed siebie
-Może to ja pierwsza do niej podejdę, ciebie się nie potrzebnie wystraszy- stwierdziłam. Podeszłam do leżącej klaczy, patrzyła w dal
-Hej- stanęłam przed nią lekko się uśmiechając, widać było w jej oczach strach, patrzyła na mnie swoimi wielkimi oczami, pełnymi strachu i bezzsilności- nie musisz się mnie bać- położyłam się przed nią- ale ktoś chciał cię przeprosić- spojrzałam za nią, za Kiera, niezbyt chętny był, aby tutaj do mnie podejść- no ruszysz się czy mam to zrobić za ciebie?
-No już- westchnął, podszedł do mnie, zauważyłam u Prekarezy pojedyńczą łzę
-No dawaj- podniosłam łeb do góry
-Przepraszam...
-A za co ją przepraszasz?
-Za to że byłem dupkiem i chamem
-No i słusznie, bo byłeś- skomentowałam- Nie musisz się przejmować swoimi bliznami- zbliżyłam się nieco do niej, kładąc na niej swoje skrzydło- jesteś piękna, przeżyłaś pewnie okropny ból- spojrzałam na jej okropnie głębokie blizny- Ale przetrwałaś to, bo byłaś i jesteś silna- próbowałam podnieść ją na duchu- a to co mówią inni, nie przejmuj się, widziałaś jak mnie tutaj potraktowali- spojrzałam na Kiera kątem oka- jak będziesz chciała z kimś porozmawiać, możesz do mnie przyjść, a jak ktoś cię skrzywdzi, to też przyjdź, rozprawię się z nim- podniosłam kolce na ogonie, o dziwo, już aż tak bardzo nie bolało, może to dlatego że rany się schłodziły.

Elliot

-Feliza..Andy- szepnąłem jej na ucho
-No tak- uśmiechnęła się zalotnie do mnie, nakręciła mnie w tym momencie, gdyby nie syn pewnie już byśmy się posunęli dalej
-Wróćmy może do stada- zaproponowałem
-Tak..to doskonały pomysł- syn jakoś zmienił ton głosu, jak i jego wzrok mówił, że coś chyba jest nie tak, czuł coś ale nie chciał nam powiedzieć
-Andy, wszystko okey?- spytała Feliza
-Tak, tak- odparł szybko, był dziwnie czujny, przekręcał uszami we wszystkie strony
-No..dobrze- popatrzyła na mnie
-Nie wiem co on wyczuwa...- szepnąłem kiedy syn się nieco od nas oddalił, miał on silniejszą moc nawet odemnie, więc nie wszystko potrafiłem to, co on
-Chodźcie szybciej- odwrócił się, z dziwnym napięciem w głosie, co chwilę jego mięśnie na grzbiecie drżały, tak samo kiedy odgania się od much, ale teraz przecież jest zima...i to jest zdecydowanie zbyt często

Andy

Czułem że coś nie gra, w powietrzu była dziwna aura, był tutaj...w głowie cały czas odzywał się głos..moje wewnętrzne drugie ja, teraz już nie było nastawione źle przeciwko mojej mamie, ani ojcu, nie kazał mi mordować od tak..teraz mówił jedynie "chroń swoich", "morduj tych, którzy chcą ci zaszkodzić". Coraz bardziej narastał we mnie gniew do tego kogoś.
-Andy!- z myśli wyrwał się głos taty, stanąłem jak wryty i się odwróciłem- poczekaj chwilę, gdzie ci się śpieszy?
-Nigdzie..- powiedziałem szybko.

Dotarliśmy do stada, ja szedłem pierwszy, przedzierałem się przez śnieg. Widziałem jak inni się bawią, ale ja jakoś nie miałem ochoty, zbytnio biłem się z myślami, naglę ktoś przewrócił mnie wgniatając w śnieg
-Wybacz- odezwała się szybko ciocia Tori, chwila..jakim cudem. Patrzyłem na nią zdziwiony, ale i wściekły, coś w niej było nie tak
-Dziwne..- spojrzałem na nią podejrzanie
-Nie zauważyłam cię
-Dziwne że nie zauważyłaś karego źrebaka na białym śniegu!- wściekłem się podnosząc i otrzepując ze śniegu
-Andy spokojnie..- podbiegła mama, a zaraz za nią tato
-Tori jakim ty cudem...- patrzył na nią- rozumiem że dałem ci cząstkę siebie, abyś mogła lepiej się poczuć, ale że aż tak
-A no widzisz- uśmiechnęła się radośnie, coś tu nie grało, to nie była moja ciocia w pełni
-Gadaj kim jesteś!- wrzasnąłem zmieniając się nieco, rzuciłem się na nią, i mimo iż teraz pewnie miała więcej siły, przewróciłem ją
-Andy przestań! co ci znowu odbiło!- krzyczał tata odrywając mnie od cioci, ledwie mu się udało, trzymał mnie w górze za grzywę, a ja szarpałem się i szamotałem, próbowałem każdego gryźć, już całe stado na nas patrzyło, ale wystarczyło jedno krzywe spojrzenie ojca, i wszyscy odeszli gdzieś dalej.
Wyrwałem się ojcu, i znów ruszyłem w stronę ciotki, mama mnie złapała w ostatnim momencie, ale z tego wszystkiego, odwróciłem się i ugryzłem ją w szyję, i do dosyć mocno, bo przy połowicznej zmianie, miałem również kły
-Feliza!..-tata podbiegł do mamy- cholera..- powiedział szybko- wybacz kochanie..- spojrzał na nią
-Feliza?..- odezwała się ciotka, jakoś dziwnie patrzyła na mamę
-Mamo..nie chciałem
-Andy! do jaskini! marsz!- wrzasnął tato, położyłem po sobie uszy, wróciłem do normalnej postaci, ostatni raz spojrzałem tylko na ciotkę, wściekle, i ze złością na siebie, że zraniłem mamę, i smutny, wróciłem do jaskini

Elliot

Do cholery, musiałem to powiedzieć? na prawdę?
-Jak to się stało że..-spytała Tori, jakby niedowieżając
-Nikomu nie mów- przerwałem jej
-Ale..
-Nikomu!- krzyknąłem zdenerwowany- ani mi się waż- nigdy tak nie mówiłem do żadnej ze swoim sióstr..no...pomijając fakt że za źrebaka nienawidziłem swojej bliźniaczki
-Dobrze- położyła uszy po sobie
-Poniosło mnie, ale na prawdę nikomu nie mów, nawet rodzicom, a najlepiej o tym zapomnij, i wybacz za Andy'iego

Danny

-Kochanie- westchnąłem- jego już nie ma, nie szukaj, proszę, sam nie wiem gdzie go zanieśli, masz jeszcze drugie przecież- spojrzałem na jej brzuch- dbaj o nie, błagam
-Wiem ale..
-Zima błagam, nie chcę cię stracić, i drugiego źrebaka też nie
-Wiem- spuściła łeb, roniąc łzę, za łzą
-Oh słońce- przytuliłem ją do siebie- nie płacz, będzie dobrze, zobaczysz, grunt to żebyś już się niczym nie martwiła, teraz myśl o maleństwu w twoim brzuszku- smyrnąłem ją pyskiem- musi być zdrowe- uśmiechnąłem się
-Tak, wiem
-No już, bez smutku mi tutaj, wracajmy do stada, już tak dawno nie widzieliśmy się z całą rodzinom, a jakby co, to poproś moją mamę o pomoc, wiesz, jednak jest dużo starsza, do tego to klacz, zawsze raźniej i dobra jest taka pomoc kogoś starszego i doświadczonego, a moja mama jest taką złotą duszą...

Zima

Przyjęłam słowa Danny'ego w milczeniu, ale z wdzięcznością, zamierzałam skorzystać z rady ukochanego, nie mówiąc mu o tym bezpośrednio, bo nie chciałam przyznawać się do słabości, ale miał rację, potrzebowałam wsparcia. Nie przeczę, jego matka jest doświadczona, w końcu wychowała tak wspaniałego i mądrego ogiera, jakim jest Danny, nie wiem co bym bez niego zrobiła, chyba już dawno by mnie tu nie było. Podniosłam się z ziemi, za Danny'm, trochę mi pomógł wstać, wciąż mi pomagał. Niekiedy czułam się winna temu że musi tyle znieść, miałam wrażenie że robi dla stada, dla naszej rodziny o wiele więcej niż ja. Przeszliśmy obok zwłok obcego, nie miałam głowy by chociaż zwrócić na niego uwagę. Reszta drogi upłynęła nam w milczeniu, obejrzałam się tylko raz za siebie, wciąż myśląc o naszym zmarłym źrebięciu. Wracałam spojrzeniem do ukochanego, przytuliłam do niego głowę, odwzajemnił ten gest, wspierał mnie całą drogę do stada, poczułam się lepiej, spokojniejsza. Zwłaszcza kiedy Danny zwołał rodzinę i po prostu się razem wszyscy spotkaliśmy, tak jak mówił, mogłam się nieco odprężyć przy zwykłych, ale przyjemnych rozmowach. Zapomnieć na chwilę o tym co stało się w ostatnich dniach. Martwiłam się o Tori, ale Danny uspokoił mnie że jest teraz z nią Majka. Dawno nie widziałam już Tigrana, ani Toli. Elliot'a też nie było, trochę już tęskniłam za synem, jak i wnukiem, Ignis nie znałam zbyt dobrze, więc nie mogłam wyrobić sobie o niej zdania, ważne że kochała mojego syna i byli razem szczęśliwi.

Feliza

- Dobrze, nic nie powiem - przytaknęła mu posłusznie Tori, chciałam już kończyć ten cyrk i pozbyć się tej rany na szyi, wciąż piekła jak diabli i ciekła z niej obficie krew, za chwilę pewnie się wykrwawię, znając moje szczęście. Mimo że ją przytrzymywałam pyskiem to krew spłynęła mi już z rany do szyi po nogach. Nie za bardzo rozumiałam co stało się Andy'emu, Tori miałaby być groźna? Chyba dla jakiegoś nierozwiniętego źrebięcia. Siostra Elliot'a wreszcie sobie poszła. Przypomniałam sobie nagle o czymś i musiałam jeszcze przez moment ją zatrzymać.
- A i pamiętaj, jestem Ignis! - zawołałam za nią podrywając głowę, obejrzała się na mnie, z mogłabym przysiądź, morderczym wzrokiem, zdziwiona przez chwilę nie słuchałam co mówił do mnie Elliot. Nie wiem co ta słabeuszka sobie myślała, ale... Nie ważne zresztą, ona byłaby ostatnią która mogłaby mi zagrozić, najlepiej ją zignorować, w końcu to jego siostra i coś tam dla niego znaczy, a ostatnio to przez nią się do mnie zraził...
- Trzeba to opatrzyć - szturchnął mnie Elliot.
- Nie trzeba - użyłam energii, którą jeszcze miałam w sobie od pozyskanych dusz i rana niemal zniknęła, zostało jedynie małe draśnięcie po kłach od przemiany syna.
- Nie byłeś dla niego za surowy? - zapytałam.
- Przecież widziałaś co zrobił.
- Dobra, wiem, przynajmniej jesteśmy teraz sami - uśmiechnęłam się kusząco, zbliżając się do Elliot'a na tyle że stykaliśmy się ze sobą, czułam jego oddech na sobie, a on mój, widziałam zadowolony uśmiech i zapatrywałam się z rozkoszą w jego oczy, by nieco skubnąć go po boku pyska, musnął mnie odwzajemniając się tym samym. To było o wiele przyjemniejsze niż ciągłe kłótnie, konflikty i nienawiść. Nienawiść, z każdym zbliżeniem do Elliot'a, czułam się tak jakby nigdy jej nie było, pozostawała jedynie miłość.

Kier

Miło było, przez pierwsze kilka minut, później to tylko uśmiechałem się do złej gry... Czułem jak kropelki potu spływają mi po czole, dłużej chyba nie wytrzymam tej paplaniny, miałem ją przecież tylko przeprosić, nikt nie mówił o tym że zacznie opowiadać swój jakże nieszczęśliwy i przepełniony bólem życiorys życia. Szakra w dodatku sama nalegała. Jak mogła nas skazać na tą mękę? Czy raczej mnie... Mój uśmiech był coraz bardziej wymuszony. Zirytowany machałem ogonem to w jedną to w drugą stronę, jakbym odstraszał niewidzialne pasożyty, zacząłem stukać tylnym kopytem, dziękowałem losowi że neutralizował to śnieg i żadna nie zwracała na to uwagi, byłem już chyba tłem, jakże przystojnym oczywiście, na tle ich rozmowy. Dopóki temat nie zeszedł na moją wspaniałą osobę.
-... i właśnie brat mi to zrobił, ale później żałował, wybaczyłam mu, znalazł mnie... - popatrzyła na mnie niepewnie, z łzami w oczach, teraz akurat była ta część o mnie, troszkę zrobiło mi się jej szkoda, troszkę. Szybko spuściła głowę, a z oczy popłynęły jej w ciszy łzy.
- Mów dalej, mną się nie przejmuj - powiedziałem na luzie: - Nic, absolutnie nic nie ulega wątpliwości że ze mnie był niezły cham, co nie? Nie krępuj się, możesz tak porządnie mi nawet zafundować kopniaka, albo powiedzieć coś niemiłego, przyjmę to na klatę, zasłużyłem - czekałem aż przytaknie, albo skorzysta z tej kuszącej oferty, już nastawiłem się że da mi porządnie w kość, ale nie zrobiła tego, o dziwo. Ja bym zrobił, odegrałbym się. Milczała jak zaklęta, kurcze, Szakra pomyśli sobie że jeszcze się nad nią znęcałem, albo jej groziłem, a ja tylko się naśmiewałem, ale to jeszcze nie znęcanie, prawda? 
- Ej, rozluźni się, już nie masz we mnie wroga, a... - to słowo ledwo ledwo przeszło mi przez gardło: - Przyjaciela - prawie się nie zakrztusiłem, uśmiech Szakry wszystko wynagrodził.
- Wiem że możesz mu nie ufać i rozumiem to, nawet jeśli nie będziesz chciała od niego pomocy, ale myślę że warto dać mu szanse - dodała.
- Już mu wybaczyłam - uśmiechnęła się do mnie lekko, to ja też. No to sprawa załatwiona.
- Cieszę się - i w sumie to jakiś tam kamyk z serca mi zszedł, czy jakoś tak.
- Oby się poprawił - dopowiedziała Szakra.
- Hej, ja już to zrobiłem - oznajmiłem z lekka oburzony, to ja się tu staram, a ona co?
- Dziękuje - Prakereza skierowała te słowa do Szakry, zostawiłbym już je same, bo pewnie znów będą gawędzić, ale Szakra... To przez nią jeszcze tu byłem, męczyłem się, ale chyba było warto, chyba uda mi się ją zdobyć, nie nie, to źle powiedziane, to nie była zwykła klacz-trofeum, ona była niezwykła, cudowna. Taka, w której akceptowałem każdą wadę, nawet blizny, ten dziwny ogon, nic a nic mnie do niej nie zniechęcało. Miałem nadzieje że uda mi się ją przekonać do siebie, zaprzyjaźnić się z nią, zbliżyć do niej, a potem... Potem to już będziemy razem, z grupką źrebaczków, nie ważne czy synów czy córek, choć wolałbym synów, oj, nie żebym był odpowiedzialny, ale będę się z nimi bawił, a co! A Szakra im pomatkuje i wychowa, o tak, to plan doskonały. Tatko do zabaw, mamusia do opieki.
- Kier, słyszałeś? - przerwała moje cudne marzenia Szakra.
- Co?
- Powtórz jeszcze raz - poprosiła Prakereze.
- Wolę nie...
- Śmiało, to tylko pytanie.
- Może lepiej nie...
- Dobra, ja powiem, Łza pyta cię czy dałbyś jej jeszcze jedną szanse?
Aż mnie zatkało, że jak?!
- Ty chyba uderzyłaś się porządnie w głowę, zwariowałaś - odpowiedziałem wrednie, co ona sobie myśli? O nie. Znów nie potrzebnie palnąłem, zapomniałem że Szakra tu jest i że miałem się zmienić, idiota, kretyn. 
- Przepraszam, tylko nie płacz... - dodałem błyskawicznie: - To taka moja chwila słabości, sama rozumiesz, nie łatwo się zmienić tak na hurra. I nie mogę dać ci szansy, bo kocham Szakre więc... - no i palnąłem, cały aż poczerwieniałem, to na serio nie było zamierzane, serce mi waliło jak młot, chciałem jej to wyznać w odpowiednim czasie, jakoś tak wynioślej, romantyczniej, ale teraz był chyba najgorszy moment na taki tekst...

Tori

A jednak to była prawda, mój brat był z Felizą, a bratanek miał w sobie część jej, bo była jego matką. Już teraz rozumiałam swoją niechęć do tego małego. Jim mówił prawdę. Jak ona mogła omotać tak Elliot'a? Jak mógł był z nią, nie pamiętał już jak mnie skrzywdziła, własną siostrę, a może już... Krzyknął na mnie, to ona mu tak zamąciła w głowie, a jak się o nią martwił... Zresztą to nie jedyne czego się nagle dowiadywałam, rodzina wciąż wszystko przede mną ukrywała, z troski o mnie, ponoć. Teraz już nie będą musieli. Wszystko się zmieni, muszę tylko ją zabić... Problem w tym że nikogo nigdy nie zabiłam, bałam się... Bałam się też tego co we mnie teraz siedziało, wzmacniało moje negatywne uczucia, ale bez tego znów będę słaba, chora... Nie chciałam do tego wracać. Odkryłam źdźbła traw wystające ze śniegu, wciągając ich zapach do chrap, w końcu mogłam się przekonać jak pachną, miałam ochotę biec dalej, po prostu cieszyć się z tego co miałam, bo bałam się że nagle to stracę, że to tylko chwilowe... Jeśli nic nie zrobię to tak się stanie, muszę ją zabić, jeszcze nie wiem jak...

Minęło trochę czasu, obserwowałam ich z obrzydzeniem, musiałam tu zawrócić, Elliot poszedł zajrzeć do rodziny, a Feliza ruszyła do jaskini, do syna, w już dobrym humorze. Wyskoczyłam jej w połowie drogi, z bijącym mocno sercem, bałam się, a jednocześnie czułam silną nienawiść, mierzyłam ją wzrokiem.
- Widzę że aż za dobrze się czujesz - minęła mnie.
- Stój! - zatrzymałam ją desperacko.
Obejrzała się na mnie: - Mów co musisz - przewróciła oczami.
- Jak możesz być z moim bratem? Jak śmiałaś tu w ogóle wrócić?! Wynoś się stąd razem ze swoim bachorem! - krzyknęłam, przestraszyłam się tego jak bardzo mnie poniosło i jak blisko jej już stałam.
- To nie jest żaden "bachor", a ty od mojego syna trzymaj się z daleka... - urwałam, parskając wściekle: - Nie sprowokujesz mnie, ha! Tego chcesz, prawda? Ale ja nawet nie jestem skora do kłótni, ani tego by cię w jakikolwiek sposób obrazić, Tori - powiedziała z naciskiem na moje imię, widziałam jak się w niej gotowało.
- Nie zasługujesz na miłość mojego brata, a ten bachor.
- Andy nie jest bachorem, widać miał racje i to z tobą jest coś nie tak, widać to po twoich oczach - powiedziała jeszcze ze spokojem.
- Co?
- Są czerwone.
- Co? Nie... - szukałam desperacko czegoś w czym mogłabym się przyjrzeć, zaśmiała się nieco nerwowo, ani się obejrzałam, a zniknęła mi w środku jaskini.
Pobiegłam nad wodospad. Okłamała mnie, niczego nie było widać, ale coś we mnie podpowiadało mi że czasu coraz mniej, w dodatku wyglądałam gorzej, jakby choroba wracała.
- Nie, proszę... - błagałam, w wodzie pojawiło się odbicie demona - Jima.
- Postaraj się, masz ją tylko zabić, miałaś okazje i nie wykorzystałaś jej, użyj mocy i siły jaką ci dałem.
Przytaknęłam, z łzami w oczach, zamknęłam je, gdy je otworzyłam nie było już śladu po łzach, a czysta nienawiść.

Feliza

- Nie gniewam się synku, tata też nie chciał na ciebie nakrzyczeć - położyłam się obok Andy'ego: - Też nie cierpię Tori, ale nie możesz tak jej atakować, niestety... - nie chciałam by źle mnie zrozumiał, nie pochwalałam tego co zrobił, byłoby inaczej, gdyby nie zależało mi na Elliot'cie, wtedy Andrew mógłby nawet zabić tą ofiarę losu.
- To nie oto chodzi. Coś z nią nie tak, mamo.
- Co? Ona nikomu nie zagraża.
- Tak myślisz? - z wejścia dobiegł jej głos, zaśmiałam się: - To już żałosne - patrząc na nią z kpiną.
- Rodzina chce cię zobaczyć Ignis, miałam po ciebie pójść.
- Ciekawe czemu akurat ty? - wstałam, podchodząc do niej.
- Mamo... - Andy poszedł za mną: - Pójdę z wami.
- Musisz zostać tutaj synku, masz karę, a o mnie się nie martw - popatrzyłam na Tori, przewracając rozbawiona oczami.
- Mamo, nie idź z nią.
- Andy, masz zostać, nic mi nie grozi, to tylko twoja słaba, chora ciocia - celowo tak powiedziałam, popatrzyła na mnie gniewnie, nie przejęłam się nią ani trochę idąc za nią, nie byłam głupia i wiedziałam że kłamała, ciekawe co zamierzała mi zrobić.
- Droga na skróty przez las? - powiedziałam, gdy przekroczyłyśmy gęstwinę drzew. Błądziłyśmy ładny kawałek, ja wiedziałam gdzie byłam, a ona głupia myślała że nie mam pojęcia że prowadzi mnie w głąb lasu. Rzuciła się na mnie, odepchnęłam ją z łatwością, gotowa na tak przewidywalny ruch z jej strony.
- Próbuj dalej.
- Zabije cię!
- Tak? To słabo się starasz.
- To dopiero początek.
- Szybciej ja zabiłabym ciebie, ale twój brat by tego nie chciał, dlatego jeszcze żyjesz - powiedziałam, zbliżając się do niej, cofała się, marny z niej przeciwnik, tak jak myślałam.
- Widzę że to był już cały pokaz twoich możli... - nie dokończyłam znalazłam się na ziemi, przewróciła mnie siłą podobną do tej, jaką miała Dolly, próbowałam się temu oprzeć, pochłonąć to, oparła na mnie kopyta, czułam jak zabiera ze mnie energie, powoli, ale boleśnie... Odepchnęłam ją tylnymi kopytami, jak tylko straciła kontrole nad tą mocą, albo zapomniała mnie ją przytrzymać.
- Pożałujesz tego! - rzuciłam się na nią, przygwoździłam do drzewa, szarpała się, znów zaczęła wchłaniać moje siły życiowe, musiałam odskoczyć do tyłu.
- Wreszcie się zemszczę - popatrzyła na mnie z nienawiścią i chęcią mordu.
- Taka miernota jak ty? - nie dowierzałam temu, ona miała nade mną przewagę...
- To twój koniec - zbliżyła się, nie zamierzałam się cofnąć, mimo że z każdym atakiem na nią słabłam, a gdy chciałam pochłonąć jej moce, to tylko szybciej sama je traciłam... Pomimo tego, nie chciałam się wycofać, nigdy, nie mogłabym tego przeboleć jeśli bym z nią przegrała, to by było poniżej normy, by dać się pokonać słabej nędznej duszy. Skąd ona miała taką siłę?

Tori

Ledwo już utrzymywała się na nogach, a jeszcze próbowała mi się opierać, wystarczył jeden cios bym ją... Padła na ziemie, ale z otwartymi oczami, które wydawały się puste, zobaczyłam obok siebie demona, nie poznałam od razu w nim Felizy, weszła we mnie, zaczęła pochłaniać wszystko to co dostałam od Jima, zaskoczona oparłam się jej w ostatnim momencie, wtedy też wróciła do ciała, a ja upadłam na przednie nogi, sapiąc ciężko, przestałam czuć zapach krwi, a obraz nieznacznie się pogorszył, ale jeszcze nie straciłam wszystkiego. Wróciła do ciała, powinna być już martwa. Podniosła się, górując nade mną.
- Widać że cię nie doceniłam... A powinnam - mierzyła mnie wzrokiem, chyba ledwie się powstrzymując by teraz mnie nie zabić.
- Jak... Jak to... Zrobiłaś?
- Normalnie. Zresztą teraz nie ponosiłam zbyt dużego ryzyka, duch Ignis został w ciele, nie przeszło w stan śmierci, a że jej duch jest neutralny to wszystko mu jedno, niepochłonięta jak widać bardziej się przydaje. A twoja dusza z kolei jest bardzo słaba, po czymś takim co teraz robisz sama się zabijesz, nie będę musiała nic robić, każde oderwanie osłabia cię coraz bardziej, ostrzegam cię tylko ze względu na Elliot'a. Zostawiłam ci cząsteczkę po bracie, ta nie groźna, nie szkodzi twojej duszy. A i powiedź Jimowi że się nie postarał, ty demonem? Wolne żarty... - powiedziała na koniec złośliwie się uśmiechając, odeszła. Podniosłam się, odwracając się do tyłu, on tam stał.
- Już ją miałaś, co się stało? - niemal krzyknął.
- Zaskoczyła... Mnie...
- Co ty w ogóle wiesz o demonach? 
- Pozwól mi wrócić do poprzedniego stanu - błagałam: - Ja nie chcę być chora...
- Tym razem otrzymasz ode mnie więcej, bo połowę, ale musisz ją zabić i pozbądź się słabych emocji - powiedział, czułam jak wielka siła napływa do mnie, z sekundy na sekundę czułam też się coraz bardziej nieswojo, zaczęłam mieć za złe bratu to że na mnie nawrzeszczał, przepełniła mnie też zazdrość, o wiele silniejsza niż kiedykolwiek, wcześniej zazdrościłam innym że są zdrowi, teraz zaczęłam pragnąć nad wszystkim mieć kontrole, bałam się tego, nie do końca panując nad tym. Nienawidziłam całą sobą zarówno Felizy, jak i... Andy'ego, a to przecież mój bratanek, nie powinnam nawet wtedy go potrącać, teraz to było jeszcze silniejsze...
- Co... Co się ze mną dzieje? - spojrzałam przestraszona na Jima.
- To zło pochodzące od części demona, nie walcz z tym, a będziesz silniejsza, jeśli zechcesz możesz nawet stać się demonem.
- Nie chcę skrzywdzić rodziny... 
- Co ci po niej? Zabij Felize - zniknął. 

Zima

Wszyscy powoli się rozchodzili, Danny rozmawiał jeszcze z Florencją, podeszłam tym czasem do zbierających się rodziców Danny'ego.
- Margaret... Możemy na chwilkę? - poprosiłam.
- Mów mi "mamo", w końcu już od dawna jesteś razem z moim synem, traktuje cię jak córkę...
- Zostawię was same - zaproponował James, po czym odszedł w stronę Danny'ego i jego siostry.
- Dobrze - uśmiechnęłam się lekko, zgadzając się na propozycje matki Danny'ego, dziwnie się z tym czułam, mając świadomość że moja mama... Nie żyje.
- Co cię dręczy, kochana? 
- Nic... - spuściłam nieznacznie wzrok, przywódczyni nie wypada...
- Widzę to po twoich oczach, płakałaś, prawda? - Margaret przeszła się ze mną nieco bardziej na ubocze, odpuściłam i przytaknęłam. Potrzebowałam pomocy.
- Straciłam źrebie, drugie noszę w sobie i też... Boję się że je stracę, nie mogę się pogodzić ze śmiercią synka... - wyżaliłam się jej, kryjąc łzy za grzywką.
- Pomyśl o tym że nie chciałby żebyś cierpiała, a na drugie źrebie nie wpływa to dobrze, ale nie dręcz się, nie próbuj walczyć z bólem, dobrze jest się czasem wypłakać, wyrzucić to z siebie, a potem iść dalej.
- Mi to nie wychodzi...
- Wiem że ci ciężko, ale dasz radę, wiele już przeszliście z Danny'm.
Popatrzyłam na nią niepewnie, chciałam się do niej przytulić, jak do matki, którą straciłam, ale... Nie powinnam jej o to prosić, nie byłam jej córką, nagle sama to zrobiła.
- Będzie dobrze - położyła mi swoją głowę na grzbiecie, potrzebowałam tego, mimo że to nie było to samo, tak bardzo tęskniłam za matką, choć zdawałam się o tym zapominać, Danny miał obojgu rodziców, a ja już dawno ich straciłam...

Andy

Chciałem wybiec za mamą, jednak nie chciałem złamać zakazu, i wiedziałem że mama sobie poradzi, jednakże..cały czas miałem złe przeczucia. W końcu w jaskini pojawiła się mama
-Mamo...wszystko dobrze?
-Tak synku- położyła się obok mnie
-Coś mi w niej nie pasuje...- odezwałem się po chwili milczenia
-W Tori?
-Tak
-Mi w niej też synu, ale nie ma co się nią przejmować, i tym co wtedy się pojawił, też nie
-Nie byłbym taki pewien...
-Oj synku, nie martw się już- przytuliła mnie, ciągle o tym myślałem, nie mogłem od tak tego wyrzucić z głowy...
-Prześpij się, ja wyjdę do taty- wstała
-Dobrze mamo, tylko uważaj na siebie- zdąrzyłem powiedzieć za nim wyszła, ułożyłem się w kącie jaskini i zasnąłem

Elliot

Brakowało mi już od dawna takiego rodzinnego spotkania, tyle nowych rzeczy się dowiedziałem...brakowało mi teraz tylko Felizy, w końcu pokazała się, szła w moją stronę, w moją i mojej rodziny
-Ignis- uśmiechnąłem się wychodząc jej na przeciw- może jednak poznasz moją rodzinę?- spytałem kiedy byliśmy nieco od nich dalej. Popatrzyła za mnie, na nich
-To jak?
-W sumie..- spojrzała na mnie- czemu nie- uśmiechnęła się, ucieszyłem się, rodzice już dawno chcieli ją bliżej poznać, no..w sumie to już się poznali, ale nie muszą wiedzieć że to jest Feliza, chyba że tato..tato może wyczuć u niej demona, on może jedyny wiedzieć, ale nikt więcej, a tym bardziej mama
-Chciałbym wam kogoś przedstawić- stanęliśmy przed całą moją rodzinom- to jest Ignis, moja partnerka, i matka naszego cudownego syna- spojrzałem na nią z uśmiechem
-No w końcu Elliot- odezwał się dziadek podchodząc do mnie- już myślałem że nigdy nam oficjalnie nie przedstawisz swojej wybranki, na wyjątkowo piękną trafiłeś- szturchnął mnie zaczepnie, śmiejąc się. Długo rozmawialiśmy, z całą moją rodzinom, mama także się przyłączyła z babcią, brakowało tylko Maji...jej syn i przybrana córka tu byli, ale nie ona. Kiedy się ściemniało, dopiero do nas przyszła, widocznie zestresowana
-Maja?..coś się stało?- spytała mama
-Ja nie wiem jak to się stało..- mówiła w ciężkim szoku
-Co? coś z Tori?- mama poderwała się na równe nogi
-Zima spokojnie- uspokajała ją babcia
-Tak ale...ale ona jest zdrowa...ja nie wiem, nie rozumiem
-Z...zdrowa?- mamie ledwo to słowo przeszło przez gardło, w tym samym momencie Feliza parsknęła
-Coś o tym wiesz?..- szepnąłem do niej
-Ten idiota Jim...oddał jej cząstkę siebie, rozumiesz?- szepnęła mi na ucho
-To chyba kpiny?
-Nie
-Andy został sam?...
-No tak- zerwałem się szybko, nie wytłumaczyłem wszystkim nawet o co chodzi, pognałem do jaskini..ale nikogo tam nie zastałem

Danny

Zima chciała już biec jej szukać, zatrzymałem ją w ostatniej chwili
-Zima!- krzyknąłem w końcu aby zwróciła na mnie uwagę
-Słyszałaś co powiedziała Majka? Tori nic nie grozi, po prostu lepiej się poczuła, pamiętasz jak Elliot jej pomógł?
-No tak...
-Właśnie, po co siejesz panikę...
-Wystraszyłam się, pamiętasz co było kiedyś
-To było kiedyś, jej już nie ma...- spojrzałem poruzumiewawczo na Zimę
-Wiem..
-Mamo spokojnie, nie ma co się denerwować- uspokoiła ją Maja-ja też trochę źle zareagowałam, przepraszam, po prostu byłam w szoku

Andy

Coś mnie obudziło, czyjś lodowaty oddech, otworzyłem oczy widząc nad sobą ciotkę
-Witaj..Andy- uśmiechnęła się szyderczo, podniosłem się jeżąc sierść na grzbiecie
-Precz mi stąd- zmieniłem się w połowie
-Wyniesiesz się stąd ze swoją mamusią na zawsze!- krzyknęła unosząc się na tylnych nogach, uderzyła w ziemię, gdzie przed chwilą stałem, udało mi się tego uniknąć
-Nie zmuszaj mnie..- mówiłem przez zaciśnięte zęby, nie chciałem stracić kontroli, mogłoby dojść do najgorszego...
-Oboje jesteście siebie warci...a twój ojciec nie lepszy! głupi! spłodził bękarta, zakałę rodziny, związał się z tą idiotkom, zapomniaj co mi zrobiła!..- umilkła na chwilę, patrzyła w ziemię, po chwili podniosła łeb, na pysku malowała jej się nienawiść a oczy błyskały czerwienią- będziesz pierwszy, niech Feliza cierpi drugi raz- ruszyła na mnie
-To mnie złap- wybiegłem, kierując się w las, trochę ją zmęczę, a co...zaraz odpuści...
Naglę coś mnie zatrzymało, wpadłem na kogoś, upadając...spojrzałem w górę, na tego ogiera
-Chodź no tu...wnusiu- uśmiechnął się
-Zostaw mnie!- syknąłem, podnosząc się z ziemi, uniosłem skrzydła, które mi wyrosły, dobiegła także Tori, złapała mnie za grzywę, próbując wykręcić kark..chyba się trochę przeliczyła, machnąłem energicznie skrzydłami, odwróciłem się i wgryzłem w jej szyję, trzymając się jej bardzo długo...poniosło mnie..nie...Zdąrzyłem przenieść na nią trującą ślinę, liczyłem na to że będąc w tej postaci, nie umrze, nie chcę tego zrobić tacie..i rodzinie
-Gówniarz!- uderzyła mnie

Szakra

Zamarłam, on? zakochał się? we mnie? najbardziej jednak było mi teraz szkoda Łzy
-Nie warto abyś marnowała się na kogoś takiego jak on- zmierzyłam go wzrokiem, rozpłakała się
-Uwierz mi, on nie jest ciebie wart- próbowałam ją pocieszyć, naglę przykrył nas czyjś cień
-Coś się stało?- spytał duży, potężny ogier, spojrzał w stronę Kiera- nic wam nie zrobił?- spytał spokojnie
-Nie...ale słowa dostatecznie potrafią kogoś zranić- spojrzałam na niego kątem oka
-To ten co się z niej naśmiewał- ogier tupnął kopytem, robiąc w śniegu ogromny ślad, ruszył w stronę Kiera
-Daj sobie spokój, nie warto- podniosłam się- wybacz Łza, ja muszę sobie wszystko przemyśleć- spojrzałam na tego ogiera- ale chyba ma się kto tobą zaopiekować- uśmiechnęłam się, widziałam jak on na nią patrzył, a wyglądał na takiego, co patrzy sercem, a nie oczami- pójdę już...- odleciałam, w las...położyłam się pod gałęzią młodej sosny
-Szakra...- nawet się nie odwracałam, wiedziałam że to Kier
-Co chcesz?- odezwałam się oschle
-Nie miało to tak wyglądać- podszedł do mnie ze skruchą
-Też mi romantyk- zaśmiałam się ironicznie
-Wiesz już przecież, że ja najpierw mówię, potem myślę...no Szakra, proszę- zbliżył się próbując się obok położyć, najeżyłam swój ogon, unosząc go nieznacznie
-Przepraszam...
-Myślałeś że ja z tych łatwiejszych? zapomnij, nie jestem pierwsza lepsza, nie dostosowuję się i jestem niezależna, wkurza mnie czyjaś ignorancja i lajtowe podchodzenie do życia- uderzyłam ogonem o śnieg- wkurzając mnie tacy jak ty, którzy mają w dupie wszystkich, widząc tylko swój zad, i swoje potrzeby, ciekawa jestem czy zaakcpetowałeś w pełni to, kim jestem, a może masz przedemną respekt? teraz czuj się jak wszystkie te klacze, którymi się bawiłeś, i które ci się znudziły, i zostały przez ciebie porzucone, teraz czuj się odrzucony przezemnie
-Wyznałem ci miłość, co w tym jest złego?...
-To w jaki sposób i czyim kosztem...- odwróciłam łeb zasłaniając się skrzydłami

Kier

Tylko Szakra mówiła mi coś tak wprost, była wyjątkowa, choć przyznaje, to trochę raniło moją dumę i nie do końca się z tym zgadzałem, może nie jestem idealny, ale zalet mi nie brakuje przecież?... Która by tam patrzyła na wady, gdy ma się przed sobą tak przystojnego ogiera? Szakra, ona była inna, wyjątkowa. Pierwsza dostrzegła moje wnętrze, a ja jej, tak przynajmniej mi się wydawało, w końcu klacze są skomplikowane, no nie?
- To... Taka chwila słabości, stare przyzwyczajenia, no przecież się starałem - próbowałem się wytłumaczyć, nie mogła mnie tak po prostu porzucić i to teraz. Byłem zbyt pewien własnych uczuć by tym razem się pomylić. Zakochałem się na zabój, na zawsze, aż do śmierci.
- Szakra - zbliżyłem się do niej, mówiąc proszącym tonem, trąciłem ją lekko: - Kocham cię - powiedziałem z uczuciem i szczerze od serca.
- Nie dotykaj mnie, rozmowa skończona, jeszcze tu jesteś? - nie uraczyła mnie spojrzeniem, jedynie ułożyła uszy do tyłu w podenerwowaniu, z lekkim, acz nerwowym westchnięciem.
- Nie obrażaj się, wymknęło mi się, nie chciałem tak kosztem Łzy... Zagalopowałem się nieco.
- Dziwnym trafem cały czas ci się coś wymyka.
- No ale przecież...
- Odtrąciłam cię, nie przeszkadzaj mi teraz - przerwała mi i odsunęła się, znów zasłaniając skrzydłami. 
- Fakt jestem jaki jestem, ale... - pogrzebałem kopytem w śniegu, milknąc na dłuższą chwilę. Czyżbym się przejął? Chciałem by było to na poważnie. Nie, nie zamierzałem przyjąć do wiadomości że ze mną tak po prostu zerwała. To miałby być definitywny koniec? W życiu. Była na mnie zła i tyle, na pewno, tylko teraz jakoś ją udobruchać... 
- Przepraszam, zmienię się, dla ciebie zrobię wszystko - obiecałem, nie otrzymując już odpowiedzi. W końcu odszedłem, niechętnie bardzo. Powoli oddalałem się od Szakry, szkoda że nie było wiosny, trochę kwiatków bym jej nazrywał, może jakoś... Nie, już przecież się przekonałem że ona to nie inne... Co robić? Może tak na początek nic? Przejdzie jej i po sprawie, zaczekam, a tymczasem połażę sobie gdzieś bez celu, a co, relaksik się przyda, może znajdę jakiś piękny kamyczek, albo inny drobiazg, który przypodoba się Szakrze, może i prezent na przeprosiny nie zadziała, ale przynajmniej spróbuje choć trochę załagodzić nim sytuacje.

Tori

Każdy kolejny cios był na oślep, bachor osłabił mnie, czymś mnie podtruł. Czułam tylko jak mnie ranił raz po raz, nie wiedząc czy trafiałam w niego. Oczy zachodziły mi mgłą.
- Feliza jest w pobliżu - przekazał mi Jim, ruszyłam od razu zostawiając siostrzeńca.

Feliza

Ruszyłam niemal od razu za Elliot'em, jak go nadgoniłam akurat wybiegł z jaskini, niemal na mnie wpadając.
- Nie ma go - oznajmił, ruszyliśmy razem do lasu.
- Myślisz że Andy sobie nie poradzi? - zapytałam, nie wierzyłam by mój silny syn nie dał rady z tym pasożytem, choć odczuwałam niepokój. Tori to Tori, zbyt słaba na cokolwiek...
- Jest jeszcze mały, choć silniejszy... Nie możemy ryzykować.
- Masz rację. Rozdzielmy się - nie czekając na odpowiedź, zmieniłam kierunek biegu, odłączając się od Elliot'a. Za drzew wyskoczyła mi wprost na drogę Tori, zamiast niej to ja wylądowałam na ziemi. Poderwałam się błyskawicznie, mierzyła we mnie morderczym wzrokiem, sapiąc przy tym, cała w krwi.
- Co mu zrobiłaś?! - wrzasnęłam, rzucając się na nią i przygważdżając do drzewa, gdyby nie miała w sobie tej części demona, to najpewniej połamałabym je żebra, dociskając ją zbyt mocno. Dopiero potem zorientowałam się że to jej krew, nie Andy'ego, poluźniłam uścisk, przewróciła się na ziemie, wciąż sapiąc, od dużego wysiłku, ale oddychaniem nie miała problemu. Spojrzała na mnie z nienawiścią, nie odrywała wzroku od moich oczu.
- Jesteś żałosna, myślałaś że coś zrobisz mojemu synowi? Jest o wiele potężniejszy od ciebie i Jima razem wziętych!
- Tak?... Przekonasz się... - wysapała.
- Najchętniej bym cię zabiła... - złapałam ją za grzywę, zmuszając by wstała, nie wiedziałam skąd u niej to osłabienie, na pewno nie pochodziło od jej choroby, nie w tej w półdemonicznej formie. 
- Niech Elliot się przekona jak wspaniałą ma siostrę - pociągnęłam ją za sobą.
- Puszczaj mnie! - wyrwała mi się.
- Najpierw powiesz... Gdzie mój syn?! - zbliżyłam swój pysk do niej, parskając jej wściekle w sam nos.
- Kto wie? Może już na tamtym świecie? - uśmiechnęła się szyderczo, nie powstrzymałam się by uderzyć ją w pysk, tak mocno że jej głowa poleciała niebezpiecznie w bok, na swej drodze spotykając drzewo, obiła ją sobie o nie. Aż dziw że nie straciła przytomności.
- Feliza! - usłyszałam za sobą Elliot'a, nie odwracałam się do niego, wystarczył jego ton głosu bym wiedziała że mu się to nie spodobało. Tori popatrzyła na mnie z nienawiścią, powoli odwracając łeb, z chrap popłynęła jej ciurkiem krew, nie mówiąc o tym że rozcięłam jej policzek. 
- Zgadnij co powiedziała! Zagroziła naszemu Andy'emu! - krzyknęłam wściekła. Elliot do niej podszedł, usunęłam mu się z drogi, chciał pomóc jej wstać, ale odsunęła się od niego, wstając o własnych siłach i cofając jeszcze od nas.
- To jeszcze nie koniec - zagroziła.
- Tori, co ty mówisz?! Skończ z tym! 
- Nie będziesz mi rozkazywał, nikt nie będzie! - wycofała się, nagle odbiegając, zniknęła nam za drzewami, popatrzyłam na Elliot'a, niepewna którą stronę wybierze, moją, czy Tori.
- Nie mam zamiaru jej zabić, ale ten cios jej się należał - powiedziałam, patrząc mu w oczy.

Tori

Pędziłam przez las, czując zbyt mocne pokłady złych emocji i to że ciało powoli odmawia mi posłuszeństwa, upadłam boleśnie na ziemie. Wbijając głowę pomiędzy przednie nogi, przycisnęłam je do skroni, nie mogłam już tego znieść, nie chciałam tego, nie chciałam być zła. Nie mogłam opanować tego demona, stawałam się nim, moja dusza mu ulegała. Uciekałam w zło, by nie czuć bólu, by przestać być zależna od choroby, ale nie powinnam, co ja narobiłam? Krzyknęłam rozpaczliwie na cały las, zaciskając oczy, z których wypłynęły łzy, to była tylko chwila, za moment znów pewnie ulegnę chęci zemsty na Felizie i całej jej rodzinie... Te inne myśli były jeszcze gorsze. Podniosłam się, osłabienie powoli mi przechodziło, wraz z uleganiem swojej demonicznej stronie, zatracaniem się w niej, którą zyskałam od Jima. Po łzach został jedynie mokry ślad, a oczy przeniknęła przeraźliwa obojętność na jakąkolwiek krzywdę, w tym momencie mogłabym zranić każdego, bez wyjątków, towarzyszyła mi bardzo silna nienawiść i chęć zemsty, czułam się przez to silniejsza z każdą chwilą. Chciałam więcej... Czas odebrać pozostałą część Jimowi, wchłonąć go całego i dokończyć sprawę z "synkiem" Felizy. Nie zamierzałam się z nikim dzielić zemstą, ta będzie tylko moja!

Zima

- Wracajmy do reszty - dodał Danny, wciąż czułam ogromny niepokój, a co jeśli to chwilowe, a po wszystkim Tori wyczerpie się na śmierć? 
- Mamo...
- Oby nic jej się złego nie stało - wróciłam do reszty wraz z Danny'm i Majką, z tego wszystkiego zauważyłam dopiero co że nie ma ani Elliot'a, ani Ignis, dziwne że odeszli tak nagle, bez słowa. Nie mogłam się skupić na rozmowie, ani odprężyć, wciąż myślami powracając do chorej, choć może już nie, córki. Czy to możliwe by nagle wyzdrowiała? Wcześniej Elliot nie mógł nic wskórać, miałam złe przeczucia...

Elliot

Nie mogłem uwierzyć w to, co się stało z Tori. Podniosłem wzrok, kierując go w stronę Felizy
-Zasłużyła..- parsknąłem, wściekły i poirytowany, coś się w głębi mnie obudziło, dawna nienawiść do bliźniaczki, ta sama, kiedy się urodziliśmy
-Gdzie idziesz?- spytała Feliza gdy minąłem ją
-Szukać Andy'iego
-Poczekaj na mnie- dogoniła mnie- mnie też wkurzyła- parsknęła ledwie powstrzymując się od wyładowania się na drzewie
-Wszystko wina tego śmiecia...
-Pozbędziemy się go...boje- wtuliła się lekko
-Jak ona mogła mu ulec?...egoistka!- wrzasnąłem odwracając łeb, miałem nadzieję że to usłyszy
-Dajmy sobie teraz z nią spokój...poszukajmy naszego syna

Andy

Oboje uciekli, trochę się zaniepokoiłem, ciotka dosyć mocno się zataczała, wyglądała na osłabioną. Leżałem tak w tym śniegu, dodatkowo jeszcze pruszył z nieba przysłaniając mnie. Ciągle przeszkadzały mi tylko moje długie nogi, z tygodnia na tydzień robiłem się większy, powoli przerastałem starsze od siebie źrebaki, dorównywałem temu mrocznemu źrebakowi, a on i tak jest sporawy...
Usłyszałem czyjeś kroki, wyjżałem nieco, to byli rodzice. Podniosłem się leniwie, otrzepując ze śniegu
-Andy nic ci nie jest?- spytała pierwsza mama
-Po za tym, że mam strzępione nerwy, to wszystko jest w porządku
-Jak narazie dosyć wrażeń na dziś..wracamy do stada- postanowił tata
-Nie mam zamiaru oglądać ciotki- tupnąłem kopytem w śnieg, oburzony
-Idziemy do stada i bez dyskusji, ciotki zapewne nie będzie- podszedł bliżej mnie- idziemy- pchnął mnie lekko pyskiem, nie chciałem już się stawiać, nie tacie...

Wróciliśmy wszyscy do stada, na miejscu zastaliśmy całą naszą rodzinę
-Andy, ty chyba jeszcze wszystkich nie poznałeś- uśmiechnął się tato, popatrzył na mnie po czym na rodzinę
-No..chyba nie- podbiegłem do nich, w sumie to wbiegłem w sam środek
-Ooo...a co to za cudowny źrebak?- spytała babcia, a raczej moja pra babcia, tato mi kiedyś tylko pokazywał pra dziadków, ale ich nie poznałem
-Widać że siłę i wielkość odziedziczył po ojcu- zachwalał pra dziadek
-Ale mądrość ma po swojej mamie- tato szturchnął mamę w bok, uśmiechając się do niej
-Czemu tak naglę zniknęliście?- podeszła babcia Zima
-Poszliśmy po Andy'iego, a przy okazji go szukaliśmy bo nam z jaskini zwiał

Danny

Zima chyba nieco ochłonęła, była, a przynajmniej tak mi się wydaje, dużo spokojniejsza
-Oo i Tori także idzie- odezwał się ktoś z rodziny, faktycznie...wyglądała wyjątkowo dobrze
-Nikt cię w tej rodzinie nie chce- naglę Elliot stanął jej na drodze
-Pozwolisz że nie ty będziesz o tym decydował- pchnęła go, przeciskając się do nas
-Ignis spokojnie...- zwrócił się do swojej partnerki
-Elliot co ci..- Zima zbliżyła się do nich
-Niech ci powie co zrobiła!- wrzasnął- nikt cię tu nie chce! a ty nie jesteś moją siostrą! nędzna...pamietasz może źrebięce lata?- zaśmiał się, nie poznawałem własnych dzieciaków...

Elliot

Rzuciłem ją na śnieg, niezwykle wściekły
-Elliot!- krzyknęła mama, próbując mnie od niej odciągnąć
-To nie jest już ta słaba klaczka!- krzyknąłem do niej
-Synu!- wtrącił się też i tata, cofnąłem się o krok kiedy stanął przedemną
-Zasłużyła..- parsknąłem- oddała swoją duszę demonowi...i ubzdurała sobie jakieś głupoty, chciała mi zabić syna i pozbyt się Ignis...nigdy ci tego nie wybaczę zdrajczynio rodziny
-Elliot odejdź- mama stanęła pomiędzy mną a Tori
-Ale...
-Odejdź..
-Jeszcze cię dorwę...siostrzyczko- powiedziałem z wyraźnym naciskiem na "siostrzyczko", dawna nienawiść powróciła, nie pozwolę nikomu skrzywdzić mojej rodziny..nikomu, to nie jest moja siostra...

Danny

-Tori o co mu chodziło?- spojrzałem na córkę
-O nic, sam sobie coś ubzdurał- wstała
-Skąd ta poprawa?- Zima widocznie była w szkodu, i to niezłym szoku
-Tori chodź na bok
-Danny a ja?...
-Poczekaj tutaj kochanie- chwyciłem córkę za grzywę i pociągnąłem ją na uboczę
-Ty wiesz że mnie nie oszukasz- powiedziałem stanowczo i dosyć groźnie, nie byłem tym typem rodzica który za każdym razem ciuciał się ze swoimi źrebakami

Szakra

Byłam taka zła...może się będzie jeszcze łudził że wrócę do niego w podskochach? chyba śni...a niech się stara, zobaczymy czy mu się uda, mój gatunek jest specyficzny, my klacze z tego gatunku również, aby nas zdobyć, trzeba udowodnić że jest się godnym aby zdobyć wybrankę, musi być silny, zawsze być gotowy do walki, aby stanąć w obronie, musi być opiekuńczy, musi potrafić zająć się źrebakami, musi umieć zdobyć pokarm podczas mroźnej zimy...Ale co ja wymagam, on nie jest z mojego gatunku.
Po około godzinie wstałam, aby rozprostować nogi, i żeby nie leżeć bezczynnie, nie lubiłam tego...
Zaszyłam się głęboko w las, chodziłam po nim bezczynnie, na dokładkę głodna jak cholera, przydałoby się coś upolować, i naglę wpadłam na cudowny pomysł, może i trochę wredny ale co tam.
Upolowałam dwie duże ryby, i poleciałam na łąkę, nie trudno było znaleźć Kiera, szwędał się po łące, przy klaczach. Wylądowałam zaraz obok niego.
-Mogę na chwilkę?
-Oo no jasne- uśmiechnął się, odeszliśmy razem na bok
-Proszę bardzo- rzuciłam mu pod nogi dwie ryby
-Yyy że co?- popatrzył na mnie dziwnie
-Wiesz, nasz gatunek jest dosyć specifyczny, ogólnie powinieneś ty mi upolować te okazy, ba..nawet większe, ale nie jesteś z mojego gatunku, nie będę tego od ciebie wymagać..
-No więc po co te ryby?...
-Zjesz je
-Co?! chyba żartujesz..co nie?
-Nie, tak bardzo mnie kochasz? udowodnij- przysunęła ryby kopytem bliżej niego
-Nie będę tak tego udowadniał- spojrzał na ryby- to obżydliwe
-Ooo na prawdę?- chwyciłam jedną z ryb w pysk, przegryzłam ją tak, że krew prysnęła na śnieg, i trochę na niego
-Chyba ci to nie przeszkadza, prawda? a wiesz że jakbyśmy mieli źrebaki, to odziedziczyłyby po mnie sporo genów, i one też by jadły ryby? prawda?- mówiłam posilając się zdobyczą, specjalnie robiłam tak, aby wybrudzić się cała we krwi
-Ja zapewne spędzałabym czas na polowaniu dla nich, na polowaniu także dla siebie aby mieć dla nich mleko, dosyć często jako młodziaki walczą między sobą, lub z innymi, szkolą się, trzeba być cierpliwym, potrafią nieźle poranić, u nas to ojcowie często się opiekują źrebakami, matki poświęcają czas na łowy, na szukaniu dobrych terenów łowieckich, wiesz, nie chciałabym zmieniać tradycji gatunku, u nas zawsze tak było

Kier

Moje futerko, od krwi, a tak niedawno urosło nieco, na te zimę, nie za dużo, nie za mało, idealnie. Najgorsze że kolejne linienie dopiero za kilka miesięcy, ale dobra, wytrzymam to, czego się nie robi dla miłości? Chociaż czym ja będę oczarowywał klacze jak przesiąknę tym zapachem "śmierci"? Zaraz, nie będę, to ma być stały związek, a to mi ulżyło, chyba... Pozbędę się tej krwi od ryby, wytrzymam; jak mogła to tak jeść? Cała się upaćkała... Najchętniej już wytarzałbym się w śniegu. Dawałem z siebie wszystko, by się nie skrzywić na ten widok. W duchu cieszyłem się że dalej nie nalegała żebym to jadł, a jednocześnie narastał we mnie niepokój, kiedy to zaczęła opowiadać o tradycji swojego gatunku, przełknąłem ślinę, czując jak grzbiet zalewa mi się zimnym potem. Ja miałbym wychowywać źrebaki? Nie... Zabawa to jedno, ale opieka nad nimi? 
- Tak bardzo agresywne? - dopytałem: - Nie żebym nie podołał czy coś, oczywiście że sobie poradzę.
- To nie jest agresja, tylko norma.
- A no widzisz, a u nas to klacze zajmują się źrebiętami, a te też czasami wpadają w bójki, no wiesz matki są bardziej odpowiedzialne i w ogóle, ogiery jedynie chronią rodziny i tyle - powiedziałem, czując jak kropelka potu spływa mi po czole, przez jej wzrok, uśmiechnąłem się nerwowo: - To tylko taka ciekawostka, oczywiście zająłbym się naszymi źrebakami, zrobię dla ciebie wszystko, tak jak mówiłem - dodałem szybko.
- No to dobrze, druga dla ciebie - uśmiechnęła się, wskazując mi pyskiem na rybę. Tego się obawiałem.
- Kiedy...
- Co?
- Mówiłem już.
- A to, na prawdę nie potrafisz się przemóc? Dla mnie? Powiedziałeś że zrobisz dla mnie wszystko.
- Oczywiście... - nie, nie mógłbym, ale nie przyznam się do tego: - Mógłby, ale... Umarłbym, tak, są dla nas trujące.
- Skąd wiesz? Ktoś od was jadł już ryby?
Zaśmiałem się nerwowo: - Nie... Znaczy tak, tak i umarł od ra... Następnego dnia - nie mogłem rozszyfrować czy mi uwierzyła czy nie. Prosiłem w duchu by tak było, bo jak dalej będzie nalegała to będę musiał... Spojrzałem na rybę, przełykając znów ślinę, będę musiał to zjeść... No przecież nie poddam się, gdy jestem tak blisko? Szakra mnie pokocha, małymi kroczkami... I będziemy razem, no nie?

Zima

Patrzyłam za ukochanym i córką, strasznie się niepokoiłam. Miałam też wyrzuty sumienia jak potraktowałam Elliot'a, może znów go zraniłam? Ale dlaczego tak się zachował, Tori to jego siostra. Dlaczego wygadywał takie rzeczy?
- Zima, w porządku? - zapytała matka Danny'ego, skinęłam łbem że tak.
- Cała pobladłaś, źle się czujesz? Nie denerwuj się tak tym co się stało...
- Nic mi nie jest, muszę się przejść - odeszłam kawałek w przeciwną stronę, choć ciągnęło mnie do Tori i Danny'ego, miałam nadzieje że Danny nie będzie wobec niej zbyt surowy i okropny mętlik w głowie. Czy to co powiedział Elliot mogłoby być prawdą? Po Tori najmniej bym się spodziewała podobnych rzeczy, zawsze wydawała mi się taka krucha i niewinna. 
Nieco się uspokoiłam, chodząc trochę w pobliżu rodziny, nie oddalałam się w razie czego, choć zerkałam wciąż w tamtym kierunku, w pewnym momencie przystanęłam, zastanawiając się czy się nie wtrącić. Nie, lepiej bym teraz nie uczestniczyła w tych rozmowach, musiałam donosić źrebaka do końca. Zawróciłam powoli, z wahaniem, do rodziny.
- Na czym skończyliśmy? - James próbował nawiązać z powrotem jakiś luźniejszy temat, nie miałam do tego głowy, jedyne co to słuchałam, niezbyt uważnie i wciąż oglądałam się na córkę i Danny'ego, rozmawiających na uboczu.

Tori

- Tak, Elliot mówił prawdę - przyznałam, serce biło mi dosyć szybko, część mnie bała się że kogoś skrzywdzę, a miałam taką ochotę, jednak mi się to zupełnie nie opłacało. Ta sama część nie chciała tego, krzyczała niemo wewnątrz mnie, zbyt słabo bym się tym przejęła, nie chciała zła, ale ja miałam wrażenie, wiedziałam że nie mam innego wyjścia.
- Jak mogłaś to zrobić? - tata niemal krzyknął, to normalne że był zły.
- Miałam dość takiego życia, a teraz mam moc i będę jej miała jeszcze więcej! - pochyliłam głowę, popatrzyłam na swój brzuch, uśmiechając się perfidnie, podnosząc wzrok na tatę: - Kiedy się urodzi, a to już wkrótce, zabije je i wezmę jego dusze. 
- Co?... - tata oniemiał, zapadła chwilowa cisza, podczas której poczułam się dziwnie, nie wiem jak, po prostu nieswojo, wędrowałam wzrokiem po rodzinie, wracając nim do taty.
- Jesteś w ciąży?! - krzyknął.
- Tak tato, oddałam mu nie tylko dusze, ale też siebie - popatrzyłam na niego z szyderczym uśmiechem, czułam nieopisaną radość, chorą radość, w końcu spełniały się moje marzenia, będę silna, zostanę matką, ale nie tego źrebaka, byłoby ode mnie silniejsze, chciałam jego moc, a więc pisana mu była śmierć, miałam zamiar przygarnąć obce źrebie, słabe, by mieć nad nim pełną kontrole. Stanę się w pełni demonem, nie tylko w połowie.
- Natychmiast z tym skończ i to teraz - kazał tata, wyraźnie rozgniewany.
- To dopiero początek, najpierw źrebie, potem Jim, wchłonę ich moce, urosnę w siłę i zniszczę Felize, Elliot'a i Andy'ego, przygotujcie się już na żałobę. A, ty nie masz pojęcia, z kim jest nasz "kochany" Elliot? Ignis to Feliza i za chwilę wszyscy się o tym dowiedzą! - krzyknęłam na cały głos, by rodzina zwróciła na nas uwagę, poczułam nagle ukłucie, biorąc momentalnie nisko głowę i przymykając oczy z bólu, zobaczyłam że po moich tylnych nogach spływa krew.
- Nie... - wymajaczyłam przez zaciśnięte w złości zęby, straciłam je, nie mogłam utrzymać ciąży, głupiego, zaledwie początku, jak to możliwe że choroba dawała o sobie znać, pomimo tej całej mocy? Dlaczego wciąż byłam zbyt słaba?! Nawet nie zdołałam pochłonąć Jima, stąd musiałam pójść z nim na ten układ.

Feliza

Z jednej strony, podobało mi się to, Elliot zaczynał, albo już jej nienawidził, już dawno chciałam się pozbyć tego słabego ogniwa. A za to co próbowała zrobić, tym bardziej nie musiałam już się powstrzymywać. Gniew ustępował, kiedy myślałam jak bolesny będzie jej koniec.
- Jestem z tobą, załatwimy ją - powiedziałam do Elliot'a, rozgniewany kopnął jakiś kamień, wystający ze śniegu, po drodze, nie odzywając się do mnie.
- Słyszysz? - powtórzyłam.
- Nie wierzę że zrobiła coś takiego, a niby to ja byłem tym złym! 
- Pora ją zabić - kusiłam Elliot'a, muskając go lekko po szyi, by nieco się uspokoił, nie chciałam by się tak denerwował przez głupią wywłokę. Zabiłabym to, tak to, (nie zasłużyła by mówić o niej jako o osobie), z rozkoszą, ale nie chciałam działać na przekór ukochanemu. W pewnym momencie wtuliłam do niego głowę: - Pozbędziemy się jej - uśmiechając się do syna: - Przez to wszystko nawet nie mamy czasu dla siebie - go też przytuliłam do siebie, mieliśmy tam odpocząć, poznać innych, chciałam spróbować, a tym czasem znów to samo. 

Elliot

Miałem niezły mętlik w głowie, z jednej strony, to moja siostra, z drugiej...wróg...i ta druga strona zaczęła wygrywać, złość i nienawiść do niej rosła. Uderzyłem kopytem o śnieg, bez słowa ruszyłem przed siebie.
-Elliot?...Elliot poczekaj- Feliza pobiegła za mną, dogoniła mnie dorównując kroku, synowi też nie sprawiło to trudności
-Zabiłbym ją, z największą chęcią, ale wiesz czemu nadal tego nie zrobiłem? ze względu na rodziców...

Andy

Nie zdziwiłem się tacie, gdybym tylko był już dorosły...pewnie przygwoździłbym ją do ziemi, czasami rozmyślałem nad tym, jak to fajnie będzie być dorosłym, będę dużo większy, silniejszy, może i dorównam tacie, każdy miałby respekt przedemną, nie zadzierali by...
Rodzice rozmawiali między sobą, jednym uchem podsłuchiwałem, jednak drugim już wypuszczałem, nie skupiałem się na ich rozmowie, a jedynie nad tym, jak dowalić mojej ciotce i temu...ogierowi

Danny

-Tori wszystko w...- spojrzałem na jej tył- szybko odejdźmy od rodziny- pchnąłem ją pyskiem, oddaliliśmy się a ona położyła się na śniegu
-Stanę się potężna..tatusiu- zaśmiał się patrząc mi prosto w oczy, tym swoim szaleńczym wręcz spojrzeniem- zabiję tego który sam kiedyś pragnął mojej śmierci
-Nikogo nie zabijesz- powiedziałem stanowczo- roześmiała się
-Co? nie obchodzi cię z kim się zadaje twój synulek?
-A z kim zadaje się moja córunia?- parsknąłem- Elliot jest szczęśliwy, jak narazie Ignis..znaczy Feliza nic nikomu nie zrobiła...
-No tak, on zawsze był twoim kochanym synkiem, nawet jak prawie mnie zabił
-On jest w głębi serca dobry, ale jak widać ty nie...i nie śmiej się nazywać moją córką...- parsknąłem wściekły, odszedłem od córki, tak..potraktowałem ją surowo, może i za surowo, ale to kim się teraz stała...uległa pokusie...wolała być zdrowa i sama być szczęśliwa, a nie pomyślała o reszcie, zachowała się egoistycznie i to jest najgorsze, a ja...a ja już dawno wyczułem u Ignis pewną energię, dosyć silną energię, jednak nie zainteresowałem się tym bardziej, mój syn jest dorosły i ma prawo robić to, co uważa sam za słuszne

Szakra

Kier schylił się nad rybą, jakby chciał ją wziąć do pyska, a nie mógł, bo w sumie, pewnie i tak jest. Zaśmiałam się gdy postanowił ją wziąć do pyska, podniósł na mnie wzrok
-Głuptas...- śmiałam się- to był test, chciałam zobaczyć jak wiele możesz dla mnie zrobić- Kier otworzył pysk ze zdziwienia, aż mu ryba wyleciała
-Że co...? to, to wszystko, to był tylko egzamin?
-No tak
-A zdałem go?
-Hmm- zastanowiłam się patrząc po nim dokładnie- powiedzmy
-Czyli tak?- ucieszył się
-Nie do końca- trochę mu ten uśmieszek z pyska zszedł gdy usłyszał moje słowa, może niech się jeszcze pomęczy, nas klacze tego gatunku nie tak łatwo zaskoczyć.- Chodź no jeszcze za mną- odrzuciłam grzywkę z oczu, unosząc nieznacznie skrzydła, to "chodź" było raczej zmyłką. Z racji że obrażenia u nas goją się dosyć szybko, no..to trochę krócej, ale nie czułam już takiego bólu na ogonie. Oplotłam Kiera mocno ogonem, i wzbiłam się w górę, lecąc szybko coraz to wyżej i coraz energiczniej machając skrzydłami, w końcu znaleźliśmy się na tyle wysoko, że było widać sąsiednie wyspy.
-Żałuj że nie masz tej zdolności- powiedziałam rozglądając się po okolicy, uwielbiałam to robić, latać, gdybym to straciła, mogłabym równie dobrze już być martwa, jeśli nie możemy latać, nasze szanse na przetrwanie spadają, już mniej sobie radzimy, to tak jak każde inne stworzenie ze skrzydłami...

Elliot

Feliza i Andy wrócili się, postanowiła że zajmie się dzisiaj naszym synem, i powiedziała abym odsapnął nieco, później wróci jak tylko zostawi Andy'iego u moich rodziców, w sumie..cieszyłem się że niedługo spędzimy czas tylko we dwoje..tak mi tego już brakuje..
Idąc, naglę dostrzegłem na śniegu krew, podążyłem jej śladem, doskonale poznałem po zapachu do kogo należy..
-No kogo ja widzę- uśmiechnąłem się fałszywie do siostry
-Widzę że jeszcze ci mało braciszku- zmierzyła mnie wzrokiem
-Nigdy już mnie tak nie nazywaj! mogłem się zabić już za źrebaka!- uniosłem się, uderzyłem przednimi kopytami o śnieg obok niej- jeden krok a naprawię ten błąd- warknąłem, dzięki swojej połowicznej przemianie

Tori

- Nie zrobisz tego, bo złamałbyś serce naszej mamie - stwierdziłam z szyderczym uśmiechem na pysku, wiedziałam że mam racje, kogo chciał oszukać? Mama od zawsze kochała mnie bardziej niż jego. Za to tata...
- Jesteś tego pewna?! - poderwał jedno z kopyt, odruchowo się skuliłam, wewnętrzny lęk przed Elliot'em dał o sobie znać, pamiętałam jak chciał mnie zabić i czułam że jest ode mnie silniejszy. Zawsze był, chciałam go zniszczyć, chciałam byśmy zamienili się miejscami, żeby zobaczył jak to jest być słabym.
- Zrób to - wyprostowałam się: - No dalej, na co czekasz... braciszku? - ostatnie słowo wypowiedziałam celowo żeby doprowadzić go do szału i udało się, wylądowałam w śniegu, obrywając tak mocno że zranił mnie do krwi, zaczęłam bardziej krwawić z wrażliwszego miejsca, mimo że tego źrebaka już się pozbyłam, jakbym nigdy nie zaszła w ciąże z demonem. Odczułam dziwną pustkę...
- Nie jestem twoim bratem! - Elliot przycisnął mnie mocno do ziemi. Spojrzałam na niego z satysfakcją: - Mama cię za to znienawidzi tak jak kiedyś, ale zrób to - dogadałam mu. 
- Gdyby wiedziała co zrobiłaś, jestem ciekaw, czy by przypadkiem ciebie znienawidziła?! - wrzasnął, ledwo chyba hamując się żeby mnie nie udusić.
- Wiesz dokładnie że nie! - kopnęłam go z całej siły w brzuch, w nadziei że go chociaż odrobinę zabolało. Nagle w głowie przeleciały mi słowa taty - "On jest w głębi serca dobry, ale ty nie... i nie śmiej się nazywać moją córką...", czułam jak jego słowa i słowa brata uderzają we mnie ze zdwojoną siłą, tata miał racje, ja... Ja stałam się zła... Elliot... On miał rację, zdradziłam rodzinę, zraniłam bliskich, ojca i brata, i bratanka... Wcześniej nie wiedziałam że był synem Felizy i jakoś nie miałam problemu by traktować go jak część rodziny, to nie jego wina że był akurat jej synem. Wkrótce wszyscy mnie znienawidzą wszystkich stracę. Nie chcę... Nie chciałam ich skrzywdzić...
- Elliot... - zabrakło mi tchu, przymknęłam wystraszona oczy, jak gdyby miał mnie uderzyć, może i chciał to zrobić. Co się ze mną stało? Co się ze mną dzieje?  Nagle rozbolała mnie głowa, znów ten charakterystyczny ból, jakbym krzyczała w środku, część mnie miała już dość i chciała się uwolnić od tego zła, ale nie umiałam się mu przeciwstawić, zwijałam się z bólu, krzycząc wniebogłosy, Elliot już mnie puścił i się odsunął. Obróciłam się jakoś, przyciskając głowę do ziemi, śnieg zabarwił się na czerwono, krew wydostawała mi się obficie z chrap i oczu. Musiałam je zacisnąć, tak mocno piekły.
- Elliot pomóż... - prosiłam: - Pomóż mi... - padłam na bok, skuliłam się, to zło wdzierało się we mnie, nie mogłam nad nim zapanować, ani się sprzeciwić, gdy się sprzeciwiałam chciało mnie całą pochłonąć, ale ja już nie chciałam... Nie chciałam żeby wszyscy mnie znienawidzili...
- Elliot... - wymamrotałam, nie wiedziałam czy tutaj w ogóle był, nie chciałam żeby mnie teraz zostawił, już nie byłam w stanie się opierać, wiedziałam że to ostatnia walka, że moja zła strona wygrywa, ulegałam jej, ta cała gorycz, zazdrość i nienawiść, którą tak często czułam, zatruwały mi umysł, pragnęłam być zdrowa, silna, dawałam się pokusie, przechylając się do tego by się poddać, nie chciałam być znów chora, słaba, do niczego... Ale ja mimo wszystko byłam słaba, inaczej nie uległabym demonowi, nie ulegałabym też teraz, z jednej strony nie chciałam tego tak na prawdę zakończyć, dlatego nie mogłam się w pełni przeciwstawić, ba, ja nawet bym nie chciała więcej mocy, gdybym pragnęła to w pełni przerwać... 
- Elliot... Zabij mnie... Błagam, uwolnij mnie od tego... - wydusiłam, otwierając oczy, łzy pomieszały mi się z krwią, a obraz brata przez to zamazał. 
- Już nie jestem twoją siostrą! Nienawidzę cię! Zabije wszystkich, całą twoją rodzinę! - krzyknęłam, w tym momencie jednak tak nie uważałam, chciałam go sprowokować żeby to zrobił, żebym nie musiała dłużej cierpieć, od zawsze tylko byłam dla wszystkich udręką, nawet dla samej siebie byłam szkodliwa, nic z tego dobrego nie wyniknie, muszę zginąć...

Zima

Ignis przyszła razem z synem po jakimś czasie, widziałam ich już z daleka, jak spacerowali razem, tylko Elliot gdzieś się zapodział, a Danny jeszcze nie wrócił, zaczęłam się niepokoić, nie słuchałam nawet o czym rozmawia moja rodzina, co chwilę tylko obijał mi się o uszy czyiś wesoły śmiech. Żeby nie podpaść, uśmiechałam się wymuszenie. Danny z Tori już dawno zniknęli mi z pola widzenia.
- Rozluźni się, źrebakowi to dobrze zrobi, ponoć odczuwają emocje matki, wolałby żebyś była wesoła - szturchnęła mnie Ignis.
- Możliwe - i znów uśmiechnęłam się wymuszenie, chciałam już pójść poszukać Danny'ego.
- Nie wiem czy to prawda musiałabym zapytać Andy'ego czy coś czuł gdy nosiłam go w brzuchu - zerknęła na syna, bawił się z Tigranem i Tolą.
- Uroczo wyglądają - dodała matka Danny'ego.
- Muszę już iść - podniosłam się z ziemi, dłużej nie mogłam już wytrzymać, musiałam sprawdzić co się dzieje.
- Danny na pewno za chwilę wróci - zatrzymała mnie Margaret.
- Nic się nie dzieje mamo - dodała Maja.
- I tak muszę... - urwałam, widząc Danny'ego kilka metrów dalej, właśnie wracał, podbiegłam do niego od razu: - Co się stało? Czemu nie wróciłeś z Tori? - zapytałam.
- Musiałem coś załatwić, a nasza córka chciała dokądś pójść - powiedział, niepokoiłam się i tak, ciągle miałam złe przeczucia.
- Puściłeś ją samą? - przestraszyłam się, wciąż miałam w pamięci że jest chora i trudno było mi się przestawić że jest inaczej, a co jeśli to tylko chwilowe?
- Nic jej już nie jest, nie potrzebnie się martwisz - Danny podszedł ze mną do reszty, wydawał mi się jakiś dziwny, może coś przede mną jednak ukrywał? 
- Tori chce się nacieszyć że jest już zdrowa, nie zamartwiaj się tak kochanie.
- A to co mówił Elliot?
- Miał zły dzień - wtrąciła Ignis: - Pokłócił się z Tori. A i... Mam prośbę, zajmiecie się Andy'm? Chcielibyśmy z Elliote'm spędzić trochę czasu razem.
- Jasne - odpowiedział jej Danny.
- To do zobaczenia - Ignis już odeszła w swoją stronę. Wróciłam do tematu, musiałam zobaczyć co z córką.

Feliza

Elliot może miał rację, jego rodzina nie była taka zła, nieco się przy nich rozluźniłam i nawet pośmiałam, wciąż nie poznałam ich zbyt dobrze, ale jak na kilka minut to sprawiali dobre wrażenie. Irytowała mnie jedynie jego matka, ciągle drżała nad tą sierotą Tori, aż chciałam jej wygarnąć że jej "córeczka" nie jest takim aniołkiem, za jakiego ją uważa. Wracałam już do ukochanego, nie mogąc się doczekać kiedy zostaniemy zupełnie sami. Wtem... Nie mogłoby być inaczej, na mojej drodze pojawił się Jim.
- Nie ma to jak zrobić coś samemu - odezwał się, zbliżając do mnie.
- Sporo ryzykujesz, osłabiłeś się - uśmiechnęłam się szyderczo, z zamiarem by go zniszczyć, byle szybko, Elliot na mnie czekał.
- Nie doceniasz mojego geniuszu - zniknął, pojawiając się przy mnie, otoczył mnie ciasno. Odepchnęłam go z obrzydzeniem: - Będziesz cierpiał, już ja się o postaram!
- Obejrzy się do tyłu - powiedział, nie zamierzałam tego zrobić, tak łatwo nie dałabym się nabrać. Już chciałam posłać na niego demony, by go rozszarpały, ale coś z tyłu weszło we mnie, dwa silne demony, były mi obce, po jego stronie. Walczyłam z nimi, moje ciało upadło na ziemie, rzucało nim, gdy z jednym wygrywałam, drugi atakował z całą siłą.
- Taki jesteś?! Czemu wyzyskujesz się kimś zamiast samemu stawić mi czoła?! - wrzasnęłam. Jim zaśmiał się demonicznie, jego łańcuchy grzmotnęły we mnie. Przeturlałam się kawałek, demony wyszły ze mnie, osłabiły mnie.
- Skoro tego chciałaś... - uśmiechnął się psychopatycznie, chcąc mnie wykończyć, nie mogłam wstać.
- Nie dam ci się zabić! Szybciej cię pochłonę! - zagroziłam, przywołując do siebie demony, czerpiąc z nich energie, Jim zrobił to samo z tymi dwojga, z tą różnicą że się z nim połączyły...

Kier

Uśmiechnięty, zadowolony, a jakby inaczej? Podszedłem do Szakry gotów na spacerek, a ona nagle porwała mnie w górę! Serce podeszło mi do gardła, miałem ochotę krzyczeć, nie, jeszcze lepiej, rozpłakać się jak źrebak. Na szczęście zachowałem się jak należy i jak na ogiera przestało, pozostałem niewzruszony, może poza przerażonym wzrokiem, ale kto by się nie przestraszył? Wreszcie się zatrzymaliśmy, ulżyło by mi gdybyśmy nie bylibyśmy aż tak wysoko, przebrałem lekko tylnymi nogami, leciutko, nie mając zamiaru wydostać się z silnych objęć ogona Szakry... Cały aż pobladłem, przez chwilę myślałem że dostałem zawału, wiadomo dlaczego, ja nie mam skrzydeł! A jak spadnę? To co ze mnie zostanie? Krwawa miazga, mało przystojna.
- Wiesz... - przełknąłem ślinę: - Ja bardzo tego żałuje... Polatalibyśmy sobie razem, a tak... 
- Właśnie latamy - powiedziała Szakra.
- Przepięknie tutaj, ale... - ugryzłem się w język, nim napomknąłem byśmy znaleźli się na bezpiecznej ziemi, to był na pewno kolejny test. Już wiem, chciała sprawdzić na ile jestem odważny. Rozluźniłem się, uśmiechnąłem: - Chociaż nawet tak wspaniały widok nie dorównuje twojej urodzie - powiedziałem jej komplement, idealnie. Szakra mnie nie puści, mogłem sobie w pełni korzystać z uroków latania. Chyba... 
- Czyli ci się podoba?
- Bardzo mi się podoba, dla takich widoków, które ci nie dorównują oczywiście, sam chciałbym mieć skrzydła... - rzeczywiście wspaniale by takie wyglądały na moim grzbiecie, prezentowałbym się jeszcze przystojniej i nie musiałbym się obawiać że Szakra mnie puści: - O tak, chciałoby się poczuć jak to jest latać - dodałem, ale palnąłem, może dlatego że się z lekka denerwowałem, no dobra, bardzo się już stresowałem i nie chciało mi wyjść to z głowy. Spokojnie. Nie puści, przecież mi tego nie zrobi, co? 
- Gniewasz się jeszcze za to że zraniłem Prakerezie? Bo wiesz, ja bardzo tego żałuje - dodałem tak w razie czego.

Szakra

-Skądże- odpowiedziałam z lekkim uśmiechem, puściłam go przez chwilę, jego krzyk rozniósł się po całej okolicy, zaśmiałam się po chwili lecąc i łapiąc go w locie
-Chyba nie myślałeś że cię w ten sposób uśmiercę?- zaśmiałam się
-Skądże..- zaśmiał się z przerażeniem
-Już ci tego oszczędzę- uśmiechnęłam się lądując bezpiecznie na małej polance w lesie- nie byłabym na tyle głupia aby cię nie złapać- szturchnęłąm go skrzydłem- i wyluzuj trochę przy mnie, cały czas jakiś spięty chodzisz..mogę ci cos jeszcze pokazać, musielibyśmy tylko pójść nad wulkany

Elliot

Wiedziałem że to prowokacja, przygniotłem ją do ziemi, wypalając na jej ciele odbicia swoich kopyt, spalało ją aż do mięsa, już chciałem ją zabić, pochłonąć jej marną duszę...ale nie...pomyślałem o mamie, jak ona to przeżyje...uwierzyła we mnie że nie jestem zły, pokochała mnie, znowu miałbym to stracić przez tą niewdzięcznicę?
-No dalej! zabij!
-Nie jesteś wart tego- zszedłem z niej- miłość matki jest dla mnie ważniejsza- parsknąłem, uderzałem raz jednym, raz drugim kopytem o ziemię- ale juz nigdy nie odzyskasz tego czego chciałaś...- uśmiechnąłem się spod grzywki, rzuciłem się na nią znów, wyciągając z niej tego demona, piekielny ogień wydobywał się z jej pyska, prosto do mojego, zabierałem jej wszystko to, co dał jej Jim.
Kiedy jej to odebrałem, poczułem taką cudowną błogość, przyrost siły, jeszcze większej...czułem nawet że stałem się większy i jeszze bardziej rozbudowany.
-Elliot...wybacz mi...błagam- mamrotała Tori, uśmiech nie schodził mi z pyska, wyobrażałem już sobie jak rozdzieram ją, jak wszędzie tryska krew, jak jej wnętrzności wszędzie się walają...Czekaj czekaj! Elliot...co się dzieje do cholery?...
-To jego wina...- mówiłem patrząc w ziemię
-Elliot...
-Zostań tu- wróciłem, czułem silną energię, demony...Szedłem za tą energią, i zobaczyłem jego...stał nad Felizą
-Tknij ją a rozerwę twoją nędzną duszę ty pseudo demonie!- wrzasnąłem, zmieniając sie całkowiecie, śnieg topił się pod moimi kopytami, paląc ziemię, rząd kłów zagościł w moim pysku. Rzuciłem nim o drzewo, które od uderzenia, złamało się, mimo wszystko, wstał on idąc w moją stronę

Danny

-Zima daj już spokój, nie możesz przez całe życie się nad nią trząść- zwróciłem jej uwagę
-Nie zależy ci juz na niej że tak mówisz?
-Zależy, to moja córka..ale Zima, to nie jest twoje jedyne zmartwienie, spójrz, masz wnuki, inne dzieciaki, w tym jedni nossz pod sercem, zadbaj teraz o to, które nosisz, a dopiero później martw się o co innego, nie chcesz chyba aby urodziło się takie same jak Tori, a tym wszystkim zaraz do tego doprowadzisz- i już zobaczyłem w jej oczach zły, wstała
-Gdzie idziesz?
-Do Tori..
-Zima wróć- poszedłem za nią
-Nie..muszę zobaczyć
-Zima!- stanąłem jej na drodze- ehh dobra, jak muszę to powiem, Tori zechciała być już zdrowa więc oddała się działaniu demona, zadowolona? ona już nie jest taka jak twoja kochana córeczka, nie chce wiedzieć nikogo, jest zdrowa, pojmij to i zajmij się nienarodzonym źrebakiem...kocham cię ale czasami mam już dosyć twojego zachowania, tyle razy proszę, dbam o ciebie, a ty ciągle ranisz mnie tym co robisz...za każdym razem martwię się podwójnie, boję się ciebie stracić...- nie mogłem już tego trzymać wyłącznie dla siebie, musiała wiedzieć też co ja czuję, czasami miałem wrażenie że myślała jedynie o sobie i swoich uczuciach, a o mnie zapominała- nawet nie wiesz jak boli mnie to, kiedy się tak zachowujesz...mam wrażenie czasami że nie patrzysz na moje uczucia a jedynie na swoje...a ja też cierpię..tylko po cichu, nie pokazuję tego...

Andy

W końcu mogłem się oderwać od problemów rodziców...teraz chciałem jedynie się wybawić i wyszaleć, nawet pra dziadek się przyłączył, zapomniałem przez chwilę o tych problemach, mogłem po prostu być źrebakiem i cieszyć się z tego...

Zima

Jak tylko mnie zatrzymał, odwróciłam od niego głowę, czując jak po policzku spływają mi łzy, spojrzałam na niego w niedowierzaniu. To nie możliwe, Tori by... Nie, ona nie zrobiłaby czegoś takiego. Ale Danny by mnie nie okłamał, przynajmniej nie teraz... To nie możliwe, może ktoś ją do tego zmusił? A może... Może za bardzo ją idealizowałam, ja przecież... Przecież też popełniałam błędy, zabiłam... Nie mogłam o tym zapomnieć, ani tym bardziej teraz powstrzymać napływające łzy, kiwałam przecząco głową, wciąż mimo wszystko nie mogąc w to uwierzyć. I wtedy słowa ukochanego wstrząsnęły mną jeszcze mocniej, chciałam od razu zaprzeczyć, to nie prawda ja... Nie, on cierpiał przeze mnie, miał rację, spuściłam wzrok, wysłuchując reszty w ciszy. Milczałam potem bardzo długo, zagubiona w własnych myślach, by w końcu popatrzeć na ukochanego.
- Danny... - wtuliłam się w niego mocno: - Nie, ja... To nie prawda że o tobie nie myślę... Ale... Masz rację, przepraszam, w ostatnim czasie... Sam wiesz... - objęłam go mocno łbem, zamykając na chwilę oczy, by pozbyć się ostatnich z łez: - Kocham cię, nie chcę byś cierpiał, nie chcę - popatrzyłam mu w oczy, tym razem sama chciałam okazać mu trochę wsparcia, ciągle wspierał mnie, podnosił na duchu, ratował od problemów, a ja nigdy... 
- Będę o nie dbała... - zerknęłam na brzuch: - Już nie będę tak faworyzować Tori i... Wezmę się w garść, obiecuje - mówiłam patrząc mu w oczy, na prawdę chciałam już z tym skończyć, kiedy wyobrażałam sobie co musiał przeze mnie przechodzić, to tak ciężko mi było na sercu, raniłam najbliższą sobie osobę, najcenniejszą...

Feliza

Ocknęłam się, mój bok był skąpany w krwi, a ciało odmówiło zupełnie współpracy, Jim zabrał mi całą energie, wszystkie demony przeszły na jego stronę. Mimo to walczyłam nadal, tym razem bezsensownie, bo o życie, które mógł mi odebrać jednym ciosem. Poderwałam głowę, dziwiąc się że jeszcze tego nie zrobił, ale gdy zobaczyłam Elliot'a, w całej swojej demonicznej okazałości, wszystko stało się jasne. Uratował mi życie. 
Patrzył na coś przed sobą. Spojrzałam w bok, Jim właśnie zbliżał się w jego stronę. Wściekła zacisnęłam zęby, wypuszczając z chrap gwałtownie powietrze i czując kolejną falę bólu, musiałam jakoś dojść do siebie. Wyszłam z ciała, pozostawiając je Ignis, tylko po to by pochłonąć kilka duchów po drodze, to musiało wystarczyć, by uleczyć choć trochę rany. Elliot już walczył z Jimem, odrzucał go na kilka metrów, a ten wstawał jakby nigdy nic, zgromadził tak mnóstwo energii, że ta wydostawała się z niego na zewnątrz, wpływając na otoczenie, a te pozornie niezmienione, działało na jego korzyść. Ziemia raz po raz zapadała się pod Elliot'em, ale nadążał odskakiwać i jeszcze atakować Jima. 
- Czekałem na ciebie - zaśmiał się Jim w trakcie walki z Elliot'em, obaj odrzucili się do siebie: - Przyszedłeś akurat na przedstawienie... - obrócił łeb w moją stronę, wykręcił go aż, z trzaśnięciem kości. Wróciłam do ciała, podnosząc się z ziemi i wbijając w niego wzrok pełen nienawiści, byłam jeszcze osłabiona, ale wątpiłam by Elliot potrzebował mojego wsparcia, pokona go, przecież to Elliot. A jak Jim będzie już słaby, z rozkoszą przyłączę się by wraz z Elliot'em się nad nim pastwić, nim to ścierwo zostanie rozerwane na strzępy.
Elliot przygwoździł go już do ziemi, w powietrzu zaczął unosić się zapach spalenizny i gnijącego ciała Jima, miał całą serie ran i obrażeń, a te zupełnie mu nie szkodziły. Elliot wgryzł się w jego ciało, pewnie chciał wyrwać mu serce. Wokół nagle zrobiło się ciemno, zupełnie ciemno. I jeszcze ta głucha cisza, akurat w tym momencie zwątpiłam w zwycięstwo Elliot'a, nie chciałam ryzykować. Los zbyt często się ode mnie odwracał.
- Elliot! - krzyknęłam, rzucając się na oślep, może nie zupełnie, bo też mogłam wyczuć tą energie, wpadłam na wroga, odrzucił mnie wprost na drzewo, wszystko na powrót się rozjaśniło, Jim stał już nade mną: - Mam zatrutą duszę... - z jego ciała wystrzeliły łańcuchy, wciąż je miał przy nogach, wbiły się w mój bok, w nie do końca jeszcze zabliźnioną ranę, niedawno wypływała z niej obficie krew, zacisnęłam zęby, z bólu pociekły mi łzy. 
- Taką jak twoja - dokończył, czułam jak jego energia oplata mi ciało, wnika w nie, dostając się do duszy... Dźwięki zaczęły się zlewać ze sobą, widziałam jak Elliot rzuca się na niego... W krwi tak rzadkiej że mogłam zobaczyć własne odbicie, zorientowałam się że moje oczy wyglądają jakby były puste, martwe, wypływała z nich czarna, gęsta krew, okalała całe moje ciało...
Nagle poczułam jak to coś chce przejąć nade mną kontrolę, miałam zaatakować Elliot'a, zabić... Nie mogąc dłużej się opierać, ruszyłam w jego kierunku, w ostatnim momencie odzyskałam kontrole, wykorzystując te kilka sekund i skręcając momentalnie w drzewo, celowo, wolałam coś sobie zrobić, niż temu ulec, tej jego obleśnej mocy. To nie było lekkie zderzenie, coś sobie złamałam, a kiedy nie mogłam się podnieść, walczyłam by oderwać tą jego energie ode mnie, niszczyła coraz bardziej moje ciało, za nic nie chcąc mnie zostawić, ale wiedziałam że nie mogę tego przerwać, bo stanę się mu poddana, już zaczęłam rozumieć czemu te demony mu służyły, władał ich wolą, sam nią był, to pewien sposób zabijania świadomości... No to miał problem, bo ja drugi raz nie zamierzałam stać się czyjąś marionetką, choćbym przypłaciła to swoim końcem...

Tori

Nie śmiałam ani drgnąć, właściwie nie bardzo mogłam, ale gdybym mogła to i tak bym tego nie zrobiła, więc leżałam z zaciśniętymi mocno oczami. Ból był nie ważny, choć sprawiał że momentami nie mogłam oddychać, raz straciłam oddech na całą minutę, co chwilę przechodziły przez moje ciało drgawki, a serce przyspieszało drastycznie, by potem zupełnie zwolnić, jakby chciało przestać bić. Przestałam czuć własne nogi, bo po prostu nie dopływała do nich krew, moje zmysły drastycznie się pogorszyły, były jak dawniej, jedynie słuch miałam w pełni sprawny. Co kilka minut, ból ściskał całe moje ciało, a najgorzej płuca, kuły przeraźliwie, wydawałam z siebie charakterystyczny przy tym świst przy każdym wdechu. Ale ból był nie ważny, mimo że mógł mnie teraz nawet zabić. To poczucie winny najbardziej mnie raniło, nie umiałam sobie z nim poradzić, łkałam mocno, nieprzerwanie. Co ja zrobiłam? Zasłużyłam sobie na śmierć, na nienawiść, na wszystko... Nie wiedziałam jak ja mam w ogóle za to przepraszać, należało mi się co mnie spotkało, jak i cała ta choroba. Sumienie nie dawało mi wytchnienia. Chciałam zaprzepaścić wszystko, nie patrząc na niczyją krzywdę, żeby tylko być zdrowa... Rodzina tyle dla mnie zrobiła, tyle kosztowałam ich poświęceń i czasu, i problemów, a ja... W tym momencie poczułam nienawiść, ogromną nienawiść, nie do nikogo innego jak do samej siebie. Nie pozwoliłam sobie dłużej rozpaczać i na to nie zasłużyłam, łzy przynoszą ulgę, a ja nie powinnam czuć ulgi, nie po tym co zrobiłam... Przeze mnie jeszcze brat miałby problemy, jeszcze jego chciałam w to wplątać, gdyby mnie posłuchał... Nienawidzę się, nie wstrzymam teraz oddechu, nie spróbuje się zabić, bo to też byłaby dla mnie ulga, powinnam cierpieć i to mocno, jak teraz, nie zamierzałam nawet wzywać pomocy, ani nawet wspominać o własnych dolegliwościach, już nie, nie pozwolę by ktokolwiek martwił się o mnie, nie warto o kogoś takiego bezwartościowego jak ja... Myślałam że najgorszą z moich wad jest choroba, a tym czasem był nią egoizm...

Kier

Ledwo, ledwo powstrzymałem się by nie utulić ziemi, jak ja się cieszyłem że już na niej stoję, bezpieczniutki. Przystąpiłem z kopyta na kopyto, odetchnąłem z ulgą, może dla Szakry było to zabawne, ale ja spadając prawie że zawału dostałem, no! Zląkłem się gdy mnie szturchnęła, wciąż rozemocjonowany, bo jakby inaczej? A gdybym jej się wyślizgnął wtedy? Chwila... "Spięty? Spięty?! Prawie został ze mnie placek, tu na ziemi, a ty mówisz że ja spięty chodzę?!" pomyślałem na jej słowa, kryjąc te swoje myśli pod z lekka nerwowym uśmiechem. Jak tylko napomknęła o wulkanach to aż cały pobladłem.
- Nad wulkany? - dopytałem, siłą woli nie przełykając jeszcze śliny. Co ona tam będzie? Przypalać mnie? Nie, nie ona nie chce mnie przecież zabić, chyba...
- Tak, nad wulkany - odpowiedziała mi z uśmiechem.
- To takie urocze miejsce - stwierdziłem, bez nutki ironii, żeby nie było: - Nie masz pojęcia jak jestem ciekaw, co mi chcesz tam pokazać - to akurat byłem, choć obawiałem się że przekonam się tego na własnej skórze: - Chodźmy, po drodze się trochę rozluźnię, sam nie wiem co ja taki spięty - i znów uśmiechnąłem się do złej gry, ruszyliśmy. Zniosę to, co tam dla mnie szykuje, dla miłości wszystko. Chociaż jak wcześniej padnę na zawał to... Może przynajmniej będzie wspominać mnie z uśmiechem? Co ja gadam, ja nie chce jeszcze umierać! Odwróciłem się do Szakry, szła za mną, z lekkim uśmiechem, cudownym uśmiechem, zapatrzyłem się w jej oczy, a może warto umrzeć za taką klacz? 

Andy

Wygłupiałem się ze wszystkimi, przewracaliśmy się w śnieg, ganialiśmy po ubitym i po tym, gdzie była jego gruba warstwa. Biegłem uciekając przed Iskrą, która ganiała, bawiliśmy się akurat w berka, naglę wpadłem na kogoś z impetem, przewróciliśmy się oboje w śnieg, zrobiłem kilka fikołków aż w końcu wylądowałem głową w zaspie. Wstałem szybko, otrzepując się i stając dumnie, odwróciłem się, aby zobaczyć na kogo wpadłem, moim oczom ukazała się wręcz puchata kulka, z rogiem na czole.
-Mógłbyś trochę uważać- odezwała się, tak..ona, bo to klaczka
-Wybacz..-powiedziałem szybko- jesteś cała? nie chciałem ci nic zrobić, to był przypadek, wiesz..trochę mam za dużo siły
-Zauważyłam..- podniosła się ciężko, jakby coś ją bolało
-Na pewno wszystko okey?
-Tak
-Ej...a co to za róg?- spytałem zaciekawiony, pierwszy raz widziałem kogoś takiego z czymś takim na czole
-Jestem jednorożcem, dlatego mam róg
-Jedno co?
-Jednorożcem, po mamie
-Aaaahaaa- niezwykle się nią zainteresowałem
-Herdis!- krzyknął ktoś z tyłu- nie uciekaj tak! martwiliśmy się już o ciebie- z lasu wyszła trójka dorosłych koni, a za nich wybiegła dwójka źrebaków, bliźniaczki, dobiegły do nas
-O kto to? jak się masz?- spytała jedna z bliźniaczek
-Joreid nie bądź taka natarczywa- upomniała ją jej siostra, ta druga bliźniaczka
-A ty jak zwykle sztywna- przewróciła oczami, odeszła odemnie stając koło swojej siostry
-Ej wiecie że tutaj nie wolno być obcym?- spytałem patrząc na nich, starałem się nie wyglądać na złego
-Spokojnie mały, właśnie szukaliśmy miejsca gdzie moglibyśmy zamieszkać- odezwała się klacz, uśmiechnęła się serdecznie- Chodźcie małe- podeszła do klaczek zabierając je w stronę stada, ogiery podążyły za nią
-Andy! Andy!
-Tak Julia?
-W końcu będzie przewaga płci pięknej- zaśmiała się biegając na tych swoich szczuplitkich nóżkach dookoła
-I tak będziemy my wygrywać- szturchnąłem ją lekko
-Jasne- przeskoczyła nademną, czasami była zbyt energiczna, ale nie potrafiłem się złościć i irytować na klaczki, jakoś tak...działały na mnie nieo inaczej, może przez swoją niewinność i często urodę

Elliot

Chwyciłem go zębami z kark, wręcz się na nim uwiesiłem, zatapiając w nim swoje kły i kopyta, żywi się demonami, ale temu demonowi nie da się pokonać, nie potrzebuję tak jak on pomocy innych nieczystych dusz..
-Zabiję cię śmieciu!- wrzasnąłem, wbiłem znów kły, przewróciłem go na grzbiet dostając się do klatki piersiowej. Uśmiechnąłem się szyderczo, no w końcu, wystarczyło tylko znów się wgryźć i serduszko moje
-Patrzysz na mnie ostatni raz- zatopiłem w nim pysk, rozniósł się jego krzyk, okropny krzyk, mnóstwa dusz. W pysku trzymałem jego bijące jeszcze serce, czarne jak smoła, krew była ciemno czerwona, bordowa, prawie czarna, i maziowata. Przegryzłem je na pół, brudząc się czymś śmierdzącym, rozszarpałem je...

-Feliza...-spojrzałem w jej stronę, zszedłem z tego ścierwa, aby dostać sie do niej, leżała...jej ciało wyglądało jakby było sztywne, patrzyła na mnie..co chwilę zaciskając mocno oczy i zęby, z chrap wypuszczała gwałtownie powietrze
-Jego już nie ma..- knęknąłem przed nią
-Ale..on...zatruł moją..duszę- wysapała
-Nie..- nie mogłem dopuścić do siebie tego że ta gnida ją jeszcze skaziła..
-Nie pozwól mu...
-Nigdy-z chrap zamiast powietrza, wyleciał ogień, pełen gniewu, wściekły i załamany tym, że zdąrzył dorwać się do mojej ukochanej...jeśli coś jej się stanie, to sobie tego nigdy nie wybaczę!
Zabrałem ją na grzbiet, do jaskini w lesie, tam się nią na spokojnie zajmę

-Feliza..ufasz mi?
-Pewnie
-Wybacz- nie wiedziałem czy to pomoże, czy może pogorszy się jej stan..ale jeśli nie zrobię nic, on nią zawładnie. Wgryzłem się w jej szyję, dusiła się, desperacko przebierała nogami, łapała powietrze...łzy podeszły mi do oczu, nawet w tej postaci, zacisnąłem je, w jej ciało wpuściłem dodatkową truciznę, swoją...może uda się jej pochłonąć tą zatrutą duszę tej gnidy
-Wybacz mi- puściłem, kilka łez spadło na nią, na jej polik...

Danny

Odwzajemniłem to, przytuliłem ją mocno, nie chciałem już nigdy puścić...Może za dużo powiedziałem, może powinienem ugryźć się w język..jednakże musiałem to z siebie wszystko wyrzucić.
-Skarbie..poczekasz na mnie chwileczkę?
-A gdzie idziesz?
-Przyniosę coś dla ciebie- uśmiechnąłem się, pamiętam że ludzie uciekając, zostawili kilka rzeczy, w tym swoją biżuterię, a w pamięci zapadła mi jedna rzecz...
-Ale wróć szybko
-Chwila moment i jestem- smyrnąłem ją w policzek i pobiegłem w stronę plaży, chciałem aby Zima się w końcu z czegoś ucieszyła, żeby nie chodziła ciągle smutna i rozżalona...

Wykopywałem rozmaite rzeczy z pod grubej warstwy śniegu, aż w końcu wyciąnąłem to, co chciałem..piękny długi wisior, złoty w czerwonym kamieniem w środku, błyszczał się gdy padało na niego słońce, a na śnieg rzucał czerwone światełka, prezent idealny...

Szakra

Byłam ciekawa jego miny, gdy będziemy już na miejscu
-Chyba się nie boisz, co?- spytałam gdy tak na mnie patrzył
-Że co?
-Boisz się, hmy?
-Ja? a niby czego?- uśmiechnąłem się, po swojemu, ehh no jak to on
-Tak tylko pytam- dogoniłam go, idąc dumnie obok, podnosiłam wysoko nogi, ponad śnieg.

Gdy byliśmy na miejscu, najpierw musieliśmy wejść na jeden z wulkanów, teraz były nieco spokojniejsze, ba..dużo spokojniejsze, lawa była jedynie w kraterze, do erupcji nie dochodziło
-Wskoczyłbyś za mną gdybym spadła?
-Heh..no pewnie że tak
-Tak?..- zbliżyłam się do krawędzi
-Ej no chyba nie zamierzasz się zabić..znaczy wiesz..
-Już raz myślałeś tak samo- uśmiechnęłam się lekko i wskoczyłam do wulkanu, zanurkowałam w lawie
-Szakra! Szakra nie..- Kier stał nad samą krawędzią, przebierał nogami, rozglądał się co chwilę na boki. "Nie będę już go tak stresować" zaśmiałam się w duchu, wypłynęłam na powieszchnię kładąc się na grzbiet, rozkładając przy tym skrzydła
-Nawet nie wiesz jak tu przyjemnie ciepło- zaśmiałam się
-Taa...zapewne- odwrócił łeb
-Chyba o czymś zapomniałeś, już ci mówiłam że moja rasa na takie coś jak lawa czy ogień jest całkowicie odporna, to jest dla mnie jak woda, nic mi nie szkodzi- wyleciałam- ciągle cię sprawdzam jakbyś nie zauważył, kochasz mnie podobno, więc musisz wiedzieć na co się piszesz, i wiedz że jeśli dojdzie do tego, że będziemy razem, a jakaś klacz się przypałęta do ciebie, lub ty do niej, to mogę być ociupinkę dla niej agresywna- mówiłam z powagą

Feliza

Kiedyś nigdy nie pomyślałabym że Elliot będzie płakał i to o mnie. To, jeszcze tak niedawno... Wydawało mi się nie możliwym. Tak jak i nasza miłość... Gdy w końcu jej doświadczyłam... Miałam odejść. Porzucić go i syna, najbliższe mi osoby. Jedyne bliskie mi osoby. Moja natura przestała się już liczyć, byliśmy demonami, ale cierpieliśmy i czuliśmy to co zwykłe konie, teraz dostrzegałam w tym głębie, zaczynałam rozumieć, wcześniej także, ale nie tak wyraźnie jak teraz... Patrzyłam na niego, z kryjącą się w oczach tęsknotą, być może to ostatni raz... Poczułam jego łzy na moim policzku, wkrótce i moje do nich dołączyły, wszystko się uspokoiło. Zaczęło brakować mi sił, to kruche ciało już tego nie zniesie... Wchłonęłam to co ofiarował mi Elliot, ciało jeszcze bardziej osłabło, organy zaczęły się wyniszczać, ból narastał. Umierałam i jedynie moja demoniczna dusza zyskała energie. Tak, byłabym teraz w stanie to coś pochłonąć, ale nie mogłam tego zrobić, tym samym przegrałabym. Jimowi oto chodziło, by to dostało się do środka, by mną całkowicie, bezpowrotnie zawładnęło, pozbawiając własnej woli... Musiałam to od siebie oderwać, pozostawić w ciele, duch Ignis przyjmie to na siebie i umrze wraz z ciałem, zniknie, bo nie jest tak silna by móc choćby przyjąć taką skażoną energie, obślizgłą tak samo jak ten padalec... Musiałam wydostać się z ciała. Miałam nadzieje, nic nie mogłam przewidzieć. Zatruty kawałek Jima, wżerał się już we mnie, już dłużej nie mogłam, nie miałam innego wyjścia, nie istniał żaden inny sposób...
- E-Elliot... - wymamrotałam: - To koniec... - podniosłam z trudem głowę, pomógł mi, wtuliłam się w niego, znów uroniliśmy łzy.
- Nie mów tak...
- Kocham cię... Zawsze będę... - szepnęłam, przestałam już czuć ciało, tym razem opuściłam je z chwilową utratą tego co się dzieje wokół, to coś wyszło za mną i mnie otoczyło, nie dając mi uciec...

Kier

Zaśmiałem się, z lekka nerwowo, to brzmiało strasznie, nawet gdy byłem z Prakerezą, "tak na poważnie", to spotykałem się na boku z pięknościami. A teraz... Koniec z tym? Ale... Dobra, jakoś przetrwam, miłość wymaga poświęceń, no nie?
- Cieszę się że jesteś o mnie zazdrosna - uśmiechnąłem się prawie że zwycięsko.
- Powiedziałam "jeśli dojdzie do tego", nie jesteśmy jeszcze razem - zauważyła, a po moim uśmiechu pozostało tylko przykre wspomnienie.
- Ale ja się tak szybko nie poddaje, nie licz na to - stanąłem przed nią dumnie, pokazując się jej w swojej najokazalszej sylwetce. Głupek, to Szakra, na niej nic nie robią takie zaloty: - No nic, jestem gotów na kolejny sprawdzian - powiedziałem, jak żeby inaczej, zwarty i gotów. 

Wróciliśmy do stada. Byłem ciekaw co ona jeszcze wymyśli, już tak się nie stresowałem, przywykłem że mnie zaskoczy, może przerazi, wystarczyło się przestawić i gotowe. Tryb "gotowy na wszystko" włączony.
- Kierku wróciłeś - podeszła mnie od tyłu jedna z piękności. 
- Ehem... - chrząknąłem, wskazując jej dyskretnie na Szakre, mniej dyskretnie, jeszcze mniej, a ona nadal kleiła się do mojego grzbietu! Chyba pora... Dam radę, to dla Szakry, przecież ją kocham, mogę z tego zrezygnować.
- Śliczna, to ten... Powiedź innym że Kierek jest już zajęty, to pa, do zobaczenia w innym życiu i w ogóle - odsunąłem się, a ona natarczywa znów mi miziała grzbiet, przyjemne, nie powiem, ale Szakra.
- No weź, nawet nie pamiętam twojego imienia... - pamiętałem, ale na niby że nie, westchnąłem, niezły ze mnie aktor, no nie? A tera na poważnie.
- Zajęty jestem! - krzyknąłem ślicznotce do ucha, tak je sobie nazywałem czasami, te klacze, mną oczarowane. Poza urodą to one tam zbyt inteligentne nie były. 
- Zrozumiałaś?
- Chyba...
- Jakaś ty otępiała, spadaj ode mnie, kończę z tym, fajnie się bawiło ale... Teraz bawię się jeszcze lepiej - stanąłem przy Szakrze, bardzo blisko, no spławiłem tamtą, na pewno zrobiłem na Szakrze wrażenie, ale powoli, jeszcze nie naruszałem jej przestrzeni, choć już się stykaliśmy prawie. Zapatrzyłem się w jej piękne, zielone oczy i odpłynąłem, po tym wszystkim, chwila relaksu, a jednocześnie nagroda się należy, czyż nie?...

Feliza

Szybko zapałałam nienawiścią do Jima, do Dolly, do wszystkich moich wrogów, to i to co dał mi Elliot sprawiło że wezbrała we mnie energia, uwolniłam ją całą z siebie, desperacko próbując się uwolnić od pozostałości Jima... Po tym już była tylko ciemność, może tak wyglądała nicość? Martwa nie mogłam umrzeć ponownie, a tym bardziej stracić przytomności...

Zaczęło się coś dziać... Życie przelatywało mi przed oczami, dosłownie, czas biegł od tyłu, byłam tylko biernym obserwatorem, ale z tej samej, własnej perspektywy, jak za życia. Nie mogłam na nic wpływać, niczego zmieniać, choć dostrzegałam mnóstwo błędów jakie popełniłam. Tęskniłam za Elliot'em, za synem... Z synkiem nawet nie zdążyłam się pożegnać... Wydawało mi się że to wszystko trwa wieki, że utknęłam tu już na zawsze. Widziałam każdy moment, począwszy od mojej ostatniej śmierci, po wspólne chwilę z Elliot'em, z Andy'm, pokonaniu Dolly... Zmierzałam aż do swoich pierwszych narodzin, momentu w którym miałam swój początek, a potem tylko pustka i znowu ciemność...

Dopóki nie poczułam jak gdybym narodziła się od nowa... Otworzyłam oczy, czułam jak otaczała mnie energia w postaci czarnej mgły, już myślałam że to Jim, ale ona pochodziła ode mnie. Popatrzyłam po sobie, mgła formowała się w żywe ciało, była coraz to rzadsza, a ono coraz wyraźniejsze, coraz mniej "rozmazane". Rozejrzałam się, nie mając pojęcia gdzie jestem, a jednocześnie to miejsce wydawało się nad wyraz znajome...

Zima

Póki Danny nie wracał, walczyłam sama ze sobą, ze swoimi obawami, myślami i przyzwyczajeniami, teraz wszystko się zmieni, musi, obiecałam... Wydeptałam już niezłą ścieżkę w śniegu, ciągle miałam złe przeczucia, ale postanowiłam je zignorować, przestać się martwić, dla Danny'ego. Zobaczyłam nagle ukochanego, nie minęło pewnie dużo czasu, ale wydawało mi się że się okropnie dłużył, gdy go wyczekiwałam. Podbiegłam do niego, jakbym na chwilę się zapomniała i znów była bardzo młoda, zakochana w nim na zabój, to drugie się nie zmieniło.
- Kochanie, miałaś...
- Dobrze się czuję - uprzedziłam go, może nie powinnam biec, ale na prawdę czułam się o wiele lepiej, niż poprzednio: - Trochę biegu nie zaszkodzi...
- Mam coś dla ciebie, moje słońce, zamknij oczy - sięgnął po coś ze swojego grzbietu, zrobiłam co chciał. Poczułam jak coś zakłada mi na szyję.
- I jak?
Otworzyłam oczy, przyglądając się wisiorkowi, bardzo mi się spodobał. Popatrzyłam na ukochanego, uśmiechając się, przypomniały mi się stare dobre czasy: - Jest prześliczny, skąd go masz?
- Znalazłem, specjalnie dla ciebie.
- Kochanie - przytuliłam się znów do niego, trąciłam czulę pyskiem. Chyba pierwszy raz od dłuższego czasu się ucieszyłam i wreszcie przestałam rozmyślać: - To wspaniały prezent, aż żal że nie mam nic dla ciebie... Nie, właściwie to mam... - zamierzałam obdarować go czułościami.

Feliza

Podniosłam się, nigdy jeszcze nie czułam się tak lekko, mgła zupełnie zniknęła. Chyba wróciłam do życia, wciąż byłam tym wszystkim oszołomiona. Podeszłam do jeziorka, woda nie należała do najczystszych, nie była też zdatna do picia, chciałam zobaczyć w niej własne odbicie i nawet to w tej mętnej wodzie łatwe nie było. Cofnęłam się gwałtownie, akurat tego się nie spodziewając. Podeszłam znowu, pochylając głowę, by lepiej się sobie przyjrzeć, wyglądałam jak ja, prawdziwa ja, miałam przez to rozumieć że odzyskałam własne ciało? Jedynie oczy się nie zgadzały, choć nie mogłam powiedzieć że te nie były moje. Były i zdawało mi się że nawet bardziej niż dotychczas, nie posiadały białka, całe były w żywej, krwawej czerwieni, a na ich tle źrenica i ta wyglądała jak u demona, którym w istocie byłam, byłam nim już teraz nawet ciałem. Usłyszałam kroki, odwróciłam się, myśląc że to Elliot, miałam nadzieje że to mój ukochany. I chyba byłam naiwna i głupia żeby myśleć że tak nagle mnie tu znalazł, jak sama nie wiedziałam gdzie się znajduje. Ale jak ona na ślepo mogła na mnie trafić?
- Hira... - zbliżyłam się w jej stronę, nie potrafiąc określić czy mnie jej pojawienie cieszy czy jest mi obojętne, a może... Nie.
- Ignis, córko...
- Nie jestem Ignis, doskonale to wiesz, więc po co jeszcze używasz tego imienia? - parsknęłam.
- Bo sama ci je nadałam, w takim razie, Feliza - pochyliła głowę, ściągając opaskę tam gdzie powinny być jej oczy, wreszcie mogłam zobaczyć do czego ją doprowadziłam: - Widać że zapomniałaś o mnie zupełnie - jej oczy...
- Ty... - popatrzyłam na nią wrogo, oszukała mnie, nie miała nawet blizn w pobliżu oczu, były całe.
- Feliza, w całej swojej okazałości - otoczyła mnie.
- To podstęp? - nie spuszczałam z niej wzroku, sama zaczęłam ją otaczać, krążyłyśmy obie wokół siebie: - Gdzie Elliot? Co ja tu robię? To twoja sprawka?
- Odrodziłaś się, próbowałaś ratować i ci się udało, takie są demony - zatrzymała się: - Doskonale je znam, a tutaj... Narodziłaś się po raz pierwszy, nadal jesteśmy rodziną, dalszą niż bliższą, bo jesteś jednym z moich przodków Felizo.
- Jesteś demonem? 
- Nie, czymś pomiędzy, dlatego nie wpływają na mnie ani duchy, ani demony, wykraczam poza nimi, jestem bliższa żywym niż martwym... Mimo wszystko tęskniłam, zdążyłam pokochać cię jak córkę i wciąż chciałabym żebyś nazywała mnie matką...
Roześmiałam się, z rozbawienia, choć mój śmiech zabrzmiał wyjątkowo złowrogo. Rozejrzałam się, powoli, to miejsce zmieniło się zupełnie, lecz poznałam je. Tutaj miałam swój początek, tutaj urodziła mnie moja prawdziwa matka. Nienawidziłam ani jej, ani ojca, dość mnie skrzywdzili. Chciałam już wrócić do domu, Hira nagle mnie do siebie przytuliła, poczułam jej łzy na sobie, nie chciała mnie puścić, wyszarpałabym się z łatwością, ale nie próbowałam, mimo wszystko chciałam ją zaakceptować jako matkę, walczyłam z tym, ale... To chyba było zbędne. W pamięci miałam to co zrobiła, wszystko, zarówno to złe jak i dobre. Nie zapomniałam też o Melindzie, ale jej już nie odzyskam.
- Wiesz skąd ta nienawiść...
- Odpłaciłam ci się za śmierć... Syna - popatrzyła mi w oczy, zupełnie jej nie przerażały, przeciwnie, jej spojrzenie było wyjątkowo ciepłe. Nie mogłam tak wrócić, wszyscy przez nie poznają kim jestem.
- Zostałaś mi tylko ty, bez miłości czułam się martwa w środku, zagrzebałam ją już dawno, kiedy on umarł, po nim już nie było nikogo. Potem straciłam moje źrebięta, zostawiłam stado, nie mam już po co żyć, ale jestem tu, dla ciebie - w jej oczach dostrzegłam ból. Milczałyśmy, pozwalałam jej się do siebie przytulać, samemu tego nie odwzajemniając, gdyby Elliot widział tą moją słabość... Chociaż nie, on przecież miał rodzinę, może podłapałam to od niego? 
- Kim jest Elliot? - zapytała od tak.
- Chyba nie myślisz że... Niech ci będzie, przedstawię ci swoją rodzinę, ale z daleka i wtedy już mnie zostawisz - wyruszyłam, nie czekając na Hirę, ta i tak za mną nadążyła, wbrew temu co tu przeżywała, wydawała się dosyć silna.
- Poznam ich z bliska, zresztą mogę ci się przydać - dodała, z łatwością dotrzymując mi kroku, choć gnałam na przód z pełną prędkością. Musiałam się jak najszybciej zobaczyć z Elliot'em, jakoś zakraść do stada, bo chyba nie pokaże się z takim oczami, nie potrafiłam sprawić by wyglądały normalnie. Miała racje, mogła mi się przez to przydać, zastosujemy jej metodę, po prostu zakryję oczy opaską i tyle, ona już mnie poprowadzi gdy przez to nie będę nic widziała... Ciekawe czy Elliot mnie rozpozna? A jak zareaguje Andy? Teraz zobaczą prawdziwą mnie, z lekka mnie to niepokoiło, nie wiedziałam jak to przyjmą...

Elliot

Jak nigdy..łkałem nad jej ciałem, zmieniłem się już dawno...teraz leżałem przy niej
-Wybacz mi proszę..- zamknąłem mocno oczy, mimo tego łzy nadal mi leciały.
Leżałem tak jeszcze przy jej ciele, nie mogłem się z nią pożegnać, opuścić...ale Andy...on się załamie..Wstałem podhodząc do wyjścia, obejrzałem się jeszcze za siebie
-Kiedyś się w końcu zobaczymy..znowu- teraz już nie chciałem żyć wiecznie, jak to demony...chciałem umrzeć tak jak każdy, być może jej duch gdzieś tam jest..może czeka na mnie...
Ruszyłem powoli do stada, ściemniło się, przez co większość zbierała się do jaskini, zostali nieliczni, no i oczywiście źrebaki, które ganiały się po śniegu, a w śród nich mój syn..
-Andy!- stanąłem wołając go
-Już idę tato!- podbiegł radośnie- a gdzie jest mama?
-Mama..ona- przełknąłem ślinę
-Co z mamą?...-wyraźnie wyczuł że coś jest nie tak- tato?...
-Ona umarła..- położyłem się, próbowałem nie uronić ani jednej łzy przy synu, zakryłem oczy grzywką, zacisnąłem zęby, ciągle miałem ją przed oczami
-Nie...tato, nie mama..przecież..ona..
-On ją zabił, rozumiesz?...zabił ją...
-Nie!- krzyknąłem naglę- nie mama...tato..- położył się przy mnie, podniósł głowę patrząc na mnie
-Wiem że płaczesz...- jego słowa sprawiły że rozpłakałem się jeszcze bardziej, jak źrebię, nigdy mi się to nie zdarzyło..nigdy, nie demonowi...co ja gadam, co z tego że jestem demonem, nie zwalnia mnie to od okazywania uczuć i słabości, a miłość...miłość chyba potrafi każdego omotać i sprowadzić i inną drogę
-Przepraszam że nie udało mi się jej pomóc- przytuliłem go mocno, leżeliśmy tak oboje jeszcze długo, aż w końcu wszyscy poszli do jaskini
-Chodź...pora spać- podniosłem się ciężko
-Bez mamy to nie to samo...- wstał idąc pierwszy, i znowu to okropne uczucie, aż mnie ściskało w sercu...

Danny

W końcu...w końcu mieliśmy czas wyłącznie dla siebie, na swoje przyjemności, w końcu trochę spokoju. Zaszyliśmy się oboje gdzieś w górach, tylko my, we dwoje...

Andy

Kiedy tata mi powiedział że mama umarła..mój świat w połowie się zawalił, nie miałem na nic chęci, a dodatkowo widok taty, który zawsze zachowywał pełną powagę, siłę i zawsze potrafił zachować zimną krew..teraz płakał, a razem z nim i ja.
Już w jaskini, położyłem się w kącie, przy tacie
-Idź spać synku...
-A ty tato?
-Narazie nie mam ochoty na sen...- położył łeb
-Może mama jeszcze wróci..- powiedziałem, ale tata już się nie odezwał, spojrzał tylko w stronę wyjścia po czym zamknął mocno oczy i przygryzł wargi...Skuliłem się zasypiając, roniąc jeszcze kilka łez

Elliot

Moje serce było aktualnie w strzępach, nikogo jeszcze nie obdarzyłem takim uczuciem...a kiedy przypominałem sobie jak ją traktowałem, chciało mi się płakać jeszcze bardziej, więc kiedy tylko Andy zasnął, wstałem i wyszedłem szybko z jaskini...
Położyłem się, gdzieś w lesie, pod jakimś drzewem, całkowicie pozbawiony chęci do życia...
Leżałem tak dłuższą chwilę, kiedy tą ciszę przerwał mi skrzypiący śnieg, jakby ktoś po nim szedł, odwróciłem głowę, jedynie z ciekawości, poczułem dziwną energię, demoniczną energię. 
Podniosłem się i powoli szedłem w kierunku tych dwóch koni, i czym bliżej byłem, energia ta stawała się dziwnie znajoma...Zatrzymałem się za drzewami
-Dasz mi zaraz tą opaskę
-Ale teraz i tak chyba wszyscy śpią- odezwała się starsza klacz
-A jak ktoś ze stada akurat będzie szedł!? Dawaj to
-Ignis..
-Już ci mówiłam- zmierzyła ją wzrokiem
-No dobrze..Feliza...nie musisz odrazu krzyczeć, spokojnie, może się gdzieś przez chwilę zatrzymamy?
Nie mogłem uwieżyć własnym uszom...Feliza? Ona..on żyje? ale ta postać w której teraz jest
-Niech ci będzie, ale nad ranem zaprowadzisz mnie do Elliota
-Kiedy nie wiem jak on wygląda
-Powiem ci- poszły dalej, wyszedłem zza drzew, stałem teraz za nimi
-Feliza?..- powiedziałem, obie stanęły, a ona odwróciła się powoli za siebie. Jej oczy..były całkowicie inne, widocznie demoniczne, niczym jak moje po przemianie.
-Elliot wyjaśnię...
-Feliza!- miałem gdzieś to jak teraz wygląda, ona żyje..rzuciłem się w jej stronę, trochę zbyt niedelikatnie, bo ją przewróciłem na śnieg, ale z tych emocji..Nie mogłem się powstrzymać- nawet nie wiesz jak tęskniłem, jak się bałem- teraz znów się popłakałem, tym razem ze szczęścia. Feliza leżała na grzbiecie, a ja stałem na nią. Spojrzałem w jej oczy.
-Są cudowne...tak samo jak ty cała- zbliżyłem pysk
-Ale nie mogę się tak pokazać w stadzie..
-Feliza..już zdecydowałem...ogłosimy przed wszystkimi kim jesteś
-Elliot już ty dobrze wiesz jak oni zareagują
-Jesteś moją partnerką, zaakceptują to czy będą chcieli czy nie, a rodzice zrozumieją, znają mnie i ufają w tym co robię...- reszta ją zaakcpetuje, jeśli akcpetują mnie, to i ją też...bałem się tylko że Andy tego nie zrobi, coś mi mówiło..że będzie z tym ciężko
-A to kto?- spojrzałem na klacz obok

Szakra

Kier zbliżył się znacznie do mnie, patrząc na mnie jak zaczarowany
-No nieźle- odparłam
-A co?- spytał wyrwany jakby z transu
-To jak ją potraktowałeś
-Przymilała się zbytnio, no wiesz, zależy mi na tobie w końcu
-Wiem to i szanuję- uśmiechnęłam się lekko, niezwykle uparty jest w tym co robi, więc albo jest taki nachalny, albo serio tak bardzo zakochany. Kilka z klaczy patrzyło się jeszcze w jego stronę, kilka ogierów w moją także, wiedziałam że wzbudzam tutaj zainteresowanie innych ,szczególnie wyglądłem. Odwróciłam się naglę do Kiera i pocałowałam go, zbliżając go swoim skrzydłem do siebie, na oczach wszystkich praktycznie, może i coś poczułam do niego?


Kier

To było... Cudowne! Zbyt piękne by mogło być... Hej! Ale to na prawdę się działo! Pocałowała mnie! Pocałowała! Cały się aż nakręciłem, cieszyłem jak malutki źrebaczek, ba, nawet bardziej, o wiele bardziej, teraz mógłbym umrzeć szczęśliwy. Nie! Co ja plote?! Przecież teraz zaczął się najpiękniejszy moment w moim życiu. Mógłbym tak trwać w tym przypieczętowaniu naszej miłości - magicznym pocałunku, najwyjątkowszym jakiego doznałem. Wiedziałem że sobie tego nie ubzdurałem, Szakra była tą jedyną, moim ideałem. Zaraz, już koniec? Ja chciałem jeszcze raz, a skoro zaczęła to nie miałem oporów bym sam ją pocałował, doznając tego wspaniałego uczucia raz jeszcze. O tak, czysta miłość, euforia, aż bałem się pomyśleć co będzie jak zrobimy, to... Aż się napaliłem, bez zbędnych słów pieściłem jej ciało, powoli odciągając na bok, od wścibskich oczu, jestem pewny że nieźle mi teraz zazdrościli. Oj nieźle. Pytanie tylko czy Szakra mi na to pozwoli? Czy za bardzo się nie zagalopowałem? Czy czuła i chciała tego co ja? Troszkę się zestresował i już nie był taki pewien, już nawet chciałem przerwać i powoli ku temu zmierzałem, bo czekałem na znak czy ona tego chcę, a bez niego to aż tak ryzykować nie śmiałem. No Szakra, czy chcesz dosięgnąć ze mną szczyt szczęścia i miłości? 

Feliza

- To Hira - odpowiedziałam wymijająco, chcąc wrócić do tematu, jeszcze nie skończyłam.
- Tak jakby jestem jej matką... - dopowiedziała, ale nie dałam jej dokończyć.
- Właśnie, "tak jakby", bo to już nieaktualne - stwierdziłam, nie zważając wcale na to, czy ją zraniłam czy nie. 
- Urodziłam ją w jej poprzednim wcieleniu, Ignis - wyjaśniła, jej wzrok od Elliot'a, powędrował na mnie: - Choć ja wciąż uważam cię za córkę Felizo i dla mnie zawsze nią będziesz, bez względu na wszystko.
- Więc to twoja matka? - zapytał Elliot. Nie powinnam się wahać, a jednak przez krótką chwilę nie wiedziałam co powiedzieć. Odpowiedź była przecież oczywista: - Nie. Tylko nią była - starałam się zabrzmieć tak jakbym mówiła o czymś mało ważnym i chyba mi się udało. 
- Nie jestem pewien czy powinnaś ją tak traktować, ale to sprawa pomiędzy wami.
- Tak - westchnęłam, może wcale nie powinnam z nią tu przychodzić, a zresztą... Okropnie się stęskniłam za Elliot'em. Dla mnie było to jak wieczność, choć minęło nie więcej niż jeden dzień? Na pewno nie aż tyle czasu jak mi się wydawało. Wreszcie mogłam być na powrót przy nim, choć w tym momencie bardziej adekwatnie brzmiałoby - pod ukochanym, bo wciąż stał nade mną, a ja wylegiwałam się w śniegu. Nie miałam nic przeciwko takiej pozycji, cudownie wyglądał z tej perspektywy, zapatrywałam się w jego oczy, uniosłam lekko głowę, by dotknąć czulę jego pyska, wciąż się nade mną pochylał i nie mogłam się powstrzymać: - Tęskniłam kochanie i też... Zwyczajnie się bałam, nie byłam pewna co się stanie, ale udało się, znów jesteśmy razem... - przyznałam, już po chwili uśmiechając się zalotnie, oczy aż mi się iskrzyły, znów nie mogłam się powstrzymać i musnęłam mu nieco szyję, po obu stronach, po czym wtuliłam się nieco. I wtedy sobie przypomniałam, co będzie jak Andy zobaczy mnie taką? Może i byłam sobą, ale syn zapamiętał mnie jako Ignis.
- Nie wiedziałam jak zareagujesz, ale nie zamierzałam zwlekać ani chwili.
- Nie mógłbym inaczej, myślałem że umarłaś, odeszłaś...
- Właściwie to... Odrodziłam się, jako prawdziwa ja, w własnym ciele, tylko te oczy... Też są moje, nawet bardziej niż poprzednie, ale demoniczne. Nie wiem jak zareaguje Andy... 
- Przekonamy się jutro - odwrócił się w kierunku Hiry, ale jej już nie było, zdziwiłam się nieco, podnosząc się z ziemi. Musiała odejść, jak nie zwracaliśmy na nią uwagę. Zresztą nie ważne, chociaż... Nie, dla mnie teraz liczył się tylko Elliot i nasz syn.
- Spędźmy tę noc tylko ty i ja, co ty na to? - wtuliłam się solidnie do Elliot'a, sam też objął mnie mocno, było już bardzo późno, a najbliższa jaskinia to ta w lesie, choć nawet nam się nie chciało do niej iść. Nie było nam zimno, a na pewno nie w swoim towarzystwie, położyliśmy się tutaj, mizialiśmy się do siebie, zmęczeni, ale szczęśliwi, w końcu usnęliśmy.

Śniło mi się jak wracamy z Elliot'em do stada i wchodzimy do jaskini, w której miał czekać na nas syn. I był, popatrzył na mnie krzywo, jak tylko weszłam wraz z jego ojcem.
- Tato, zapomniałeś już o mamie? - zapytał z żalem.
- Andy, to ja - zbliżyłam się: - Wróciłam - chcąc go przytulić do siebie.
- Co z nią zrobiłaś? - popatrzył na mnie jak na wroga.
- To ja...
- To twoja mama - dodał Elliot.
- Nie, ty nie jesteś moją mamą! - krzyknął, zmieniając swoją postać na tę demoniczną, rzucił się na mnie...

Przebudziłam się nad ranem, otworzyłam momentalnie oczy. Jeszcze wszędzie wokół było ciemno. Myśli o synu krążyły mi po głowie, chyba bez powodu, Andy mnie kochał, a ja jego, czemu miałby uważać że nie jestem jego matką? Co miał do tego wygląd? Nagle przyszła mi na myśl Hira, czy ja nie zrobiłam tego samego? Tego czego się obawiałam, odtrącenia... Nie, to nie miało powiązania. A Andy jeszcze nic nie wie, nie mogę zgadywać jak zareaguje, tylko muszę się tego przekonać, a to tylko głupi sen. Nie wiem dlaczego mnie dręczył. Tak jak i myśli o Hirze, odeszła tak bez słowa. Nie miała chyba nawet dokąd odchodzić, ponoć zostawiła stado, a może to kolejne oszustwo, jak to że udało mi się jej pozbawić wzroku? Nie powinnam się teraz nad tym głowić. Spróbowałam zasnąć, ale nic z tego już nie wyszło, nie chciałam budzić Elliot'a. Miałam ochotę krzyknąć z podirytowania.
Podniosłam się ostrożnie, najpierw idąc zajrzeć do syna, jeszcze spał, chciałam go obudzić, ale po zastanowieniu lepiej będzie jak pójdę do niego z Elliot'em, a i została jeszcze ta sprawa z przywódcami, oby Elliot się nie mylił i mnie zaakceptują.
Wracając do ukochanego, głupia myśl nie dawała mi spokoju. Już doszłam i zatrzymałam się kilka kroków od ukochanego. Wykorzystałam stare źródło informacji, złe duchy. Wymusiłam by jeden pojawił się przede mną, albo mi się zdawało, albo byłam silniejsza niż wcześniej.
- Sprawdź gdzie polazła Hira - obejrzałam się jeszcze na Elliot'a, demon wrócił szybciej niż myślałam, bo w kilka sekund.
- Nie żyję - odpowiedział.
- Co?! - nie potrzebnie krzyknęłam: - Nie... - wydawało mi się to absurdalne. Jak? Jak mogła zrobić coś tak głupiego?! Dlaczego? Stałam jak wryta, powinno być mi to obojętne.
- Zaprowadzić? - zdążył powiedzieć jeszcze demon, znikając po tym.
- Feliza? - Elliot właśnie podszedł do mnie: - Co jest?
Akurat w złym momencie, bo spłynęła mi łza po policzku: - Nic, tylko... Głupia się zabiła - parsknęłam, chcąc zakamuflować swoje uczucia. 
- Hira?
- Jestem tylko ciekawa jak - powiedziałam ze złością, wiedząc że to i tak nie da mi spokoju.
- Możemy to sprawdzić. Jest jeszcze wcześnie rano, moi rodzice pewnie śpią, Andy też.
- Tak... Widziałam go... To chodźmy.

Tori

Próbowałam otworzyć oczy, całe mi się zakleiły, nie czułam już ciała, tak bardzo przymarzło, a przy kasłaniu wydostawała mi krew z pyska, nie mówiąc o tym że przy każdym moim oddechu, świstało i kuło, sprawiając że mięśnie w pobliżu płuc kurczyły się z bólu, nie mogłam wstać, więc musiałam tu leżeć i znosić w ciszy ból, ale zasłużyłam. Zasłużyłam...

Zima

Czułam się wspaniale, wciąż uciekałam Danny'emu dla zabawy, ku szczytowi, a kiedy mnie doganiał, wtulałam się w jego grzywę, roześmiana i znów mu gdzieś czmychnęłam. Dziwnę, ale źrebakowi chyba nawet służył taki ruch, a może to przez to że już dawno zapomniałam o zmartwieniach? Miałam wrażenie jakby czas się dla nas zatrzymał, jakby problemy odeszły na chwilę w cień. Tylko Danny i ja, wspinaliśmy się, podziwialiśmy widoki, w końcu zatrzymując się w jednej z grot na górze, sprawiłam że śnieg lekko poprószył, tylko tutaj, w górach, tylko dla nas. Odsłoniłam kawałek nieba, po to byśmy mogli zobaczyć gwiazdy, śnieg i gwiazdy, przepiękny widok i wyjątkowy, bo zwykle gdy coś padało niebo zasnute było całe chmurami. Do tego może jeszcze zorza polarna? I ją dodałam. 
- I jak ci się... - urwałam, czując jakby źrebak mnie kopnął, chyba właśnie to zrobił.
- Coś cię boli? - spytał troskliwie Danny.
- Nie, tylko nasz mały, albo mała dała o sobie znać - uśmiechnęłam się, patrząc na swój brzuch, w tym momencie nie mogłam się doczekać kiedy się urodzi, znów będziemy mieli śliczne maleństwo... Zupełnie nie myślałam o problemach, może to nie było wcale takie trudne o nich zapomnieć?

Feliza

Demon wskazał drogę, to było niedaleko, na sąsiedniej wyspie, wciąż na terenach stada. Już myślałam że to jakiś podstęp, ale ona rzeczywiście leżała tam w bezruchu, nie było krwi, tylko jedno z trujących ziół blisko niej, pewnie nie zdążyła zjeść tego ostatniego. Otruła się. Podbiegłam, przewróciłam ją na drugi bok. Cała była zimna, pewnie już leżała tu od kilku godzin, na prawdę to było niedaleko od miejsca z którego wyruszyliśmy.
- Coś ty zrobiłaś?! - wrzasnęłam, szarpnęłam nią mocno, aż wypuściłam z pyska głowę, a jej ciało opadło na ziemie. Elliot był przy mnie, nie chciałam przy nim płakać, choć chyba nie musiałam się powstrzymywać, on wczoraj tego nie zrobił.
- Czego ja się mogłam spodziewać, a niby była taka silna, akurat! - krzyknęłam, próbując jeszcze z tym walczyć: - Chodźmy stąd...
- Jesteś pewna? - zapytał Elliot.
- Demony nie powinny...
- Nie, to nie ma znaczenia, mamy prawo do własnych uczuć.
- Tak, wiem... Wiem... - no i uroniłam łzę, a zaraz za nimi kolejne, głos w dodatku mi się podłamał: - To przeze mnie - odsunęłam się od Elliot'a, patrząc przez chwilę w jego oczy: - Odtrącałam ją jak mogłam, a teraz... - zaczęłam chodzić na około niej: - Umarła... - spuściłam głowę, patrząc na nią, trąciłam lekko, bez skutecznie, jej ducha też nie widziałam.
- Zginęła tak jak Mel... - dodałam po chwili. Już drugi raz musiałam przeżyć śmierć matki, to bolesne, na szczęście teraz nie byłam sama. Znów przytuliłam się do ukochanego.
- Wybacz... - powiedział Elliot, przypomniałam sobie wtem jak zginęła Melinda, przecież on mi ją zabił.
- To... Nie była twoja wina, oboje to wiemy.
- Mimo wszystko...
- Przestań, ja też nie byłam bez winy - przerwałam mu, wciąż roniłam łzy, nie spoglądałam już w stronę Hiry: - Widocznie miałam za dużo szczęścia w nieszczęściu i ten pech mnie nie opuścił... Chodźmy stąd lepiej, już się wystarczająco upewniłam że ona na prawdę nie... 
- Feliza - usłyszałam nagle jej głos, odwróciłam się w kierunku ciała, myślałam że wyjdę z siebie.
- Co niby chciałaś tym osiągnąć? - wycedziłam, mierząc ją wzrokiem, wcale nie umarła, podniosła się nawet, po oczach wyglądała jedynie na osłabioną.
- A jednak ci zależy, nie chcesz tego przyznać, ale widzisz we mnie matkę inaczej by cię tu nie było... Przyjęłam zioła, nie to trujące obok, ono było dla zmyłki, przyjęłam te które obniżają temperaturę ciała i zwalniają bicie serca, a demon, którego tu wysłałaś przekazał ci co widział.
Nie chciałam by widziała ślady po łzach, zakryłam je grzywką, aż się we mnie gotowało, gdyby nie Elliot, pewnie bym się na nią rzuciła, choć, nie będę się oszukiwała i tak nic poważnego bym jej nie zrobiła.
- Nienawidzę cię! - krzyknęłam wściekła.
- To nie prawda, co tu w takim razie robisz?
- Bo ty... - parsknęłam, wydając z siebie prawie krzyk, tak bardzo byłam wściekła.
- Chodźmy stąd, bo zaraz wyjdę z siebie - zwróciłam się do Elliot'a.
- Nie zatrzymuje was - wtrąciła jeszcze Hira, pochylając nisko głowę, jakby się podłamała czy poddała, nic mnie to nie obchodziło, znów mnie oszukała, tym razem dosyć boleśnie...

Elliot

-Chodź Feliza- spojrzałem w stronę tej całej Hiry, od samego początku coś mi się ona nie podobała, nie chciałem tylko o tym mówić Felizie
-Mam już jej serdecznie dosyć- odezwał się gdy odeszliśmy nieco dalej
-Nie dziwę ci się...wiesz, niedługo chyba zacznie świtać, pójdziemy do stada?
-Myślisz że to odpowiedni moment
-Nigdy nie będzie odpowiedniego momentu, ale też trzeba to w końcu zrobić, nie możemy tego przekładać
-Tak, tak..wiem, myślisz że Andy mnie pozna?
-Pewnie- uśmiechnąłem się, mimo iż miałem wątpliwości co do tego, nasz syn jest nieprzewidywalny...już raz chciał zabić swoją matkę...
-Pewnie będzie spory przeciw stada
-Jeśli będzie, i rodzice tego nie zaakceptują, to odejdziemy wszyscy razem...
-Elliot..na prawdę? A rodzina?
-Wy też nią jesteście..- spojrzałem na nią
-Jesteś następcą swoich rodziców...
-Tak..wiem, ale mama i tak jest w ciąży, będzie kolejne źrebię, kolejny potencjalny następca
-Wiesz..twoi rodzice chcieliby chyba raczej abyś to ty nim był
-No nie wiem...
-Chyba nie bałbyś się tej posady?
-Wiesz..nie, ale nie wiem też czy zdołałbym utrzymać stado, no wiesz, w całej tej harmonii i w ogóle
-Elliot, Elliot- uśmiechnęła się muskając mnie po boku- ja wiem że ty byś temu podołał
-Być może..nie rozmawiajmy już o tym
-No dobrze, dobrze...idziemy?
-Tak, pewnie
Poszliśmy w stronę stada, w sumie to powoli się przejaśniało, trochę przespaliśmy z Felizą nocy.
Wszyscy już powychodzili, wyszedłem wraz z Felizą na łąkę
-Chodź bliżej- odwróciłem się do niej
-Widzisz jak się patrzą...
-To nic..- wszedłem na wzniesienie, Feliza stanęła obok mnie, zasłaniając swoje oczy grzywką
-Odkryj je, niech wiedzą- przesunąłem jej grzywkę, odrazu w stadzie zaczęły się szepty, ich wzrok mówił jedno, nienawidzili już jej..
-Zanim coś zaczniecie gadać, to słuchać mnie!- krzyknąłem, zwróciłem tym samym ich uwagę na siebie
-Kogoś ty przyprowadził?!- krzyknął ktoś
-Zero odpowiedzialności- odezwał się ktos inny
-Cisza!- wrzasnąłem groźnie- To jest Feliza, zapewne większość ją zna...klacz z którą byłem wcześniej to również była ona, ale teraz powróciła w swojej postaci. I teraz, po pierwsze, to moja partnerka więc macie mieć do niej szacunek taki jak do mnie, po drugie jeśli komuś się coś nie podoba to niech przyjdzie do mnie, i powie mi to prosto w oczy, nie znacie jej więc jej nie oceniajcie...Wy sami cały czas żyjecie z demonami
-Elliot co ty..
-Ja także jestem demonem...- zmieniłem się, większość krzyknęła z przerażenia, cofając się kilka kroków- Nasz syn także- spojrzałem na Felize- szczegółów znać nie musicie, ale zaakceptować musicie
-Elliot?!- usłyszałem głos ojca, właśnie skądś z mamą przyszli
-Tato..- zeszliśmy oboje ze wzniesienia, ja już w swojej normalnej postaci- wyjaśnię- spojrzałem na Felize
-No mam nadzieję- jego wzrok powędrował na Felize- to ona, prawda?
-Tak tato..to jest właśnie Feliza
-Elliot dobrze wiesz co ona zrobiła- odezwała się mama
-Tak, wiem...ale nie znacie jej tak jak ja poznałem...z tej dobrej strony, nie jest taka jak wy sobie ją wyobrażacie...

Danny

Po cudownej nocy w górach, postanowiliśmy wrócić już do stada, w końcu był ranek, trzeba było przejść się po stadzie i po terytorium, jak codzień. Przed samym stadem, zobaczyłem że coś się dzieje, zobaczyłem Elliota..w swojej demonicznej postaci, a obok niego klacz, od której również biła energia godna demonowi.
-Elliot?!- krzyknąłem zezłoszczony całą tą sytuacją, nikt w stadzie miał nie wiedzieć...

Elliot tłumaczył się, nie byłem zbytnio zadowolony z tego co zrobił
-Zima poczekaj...Elliot, kochasz ją?- spytałem
-I to szalenie..- spojrzałem na Zimę, wiedziałem co on czuje, miłość nie wybiera, a także zmienia, jeśli on ją kocha o ona jego...
-Nie mamy nic przeciwko, prawda?- spojrzałem na Zimę
-Jeśli się kochają..mają także syna
-No więc tym bardziej nie mamy nic przeciwko...rodzina trzyma się razem- uśmiechnąłem się
-Dziękuję tato- Elliot naglę przytulił się do mniee, jak nigdy...- tobie też mamuś- przytulił także i Zimę, coś ostatnio jakby się on zmienił, no ale jak to już mówiłem, miłość zmieni każdego

Elliot

Byłem taki szczęśliwy że rodzice zaakceptowali Felize
-Chodźmy do Andy'iego- podszedłem do niej
-Teraz?
-Najlepiej zrobić to jak najszybciej- pożegnałem się z rodzicami, teraz wystarczy znaleźć Andy'iego, ciekaw jestem jego reakcji.
Andy leżał w jaskini, w tej samej pozycji co go zostawiłem w nocy, podszedłem do niego ostrożnie
-Andy- szturchnąłem go- mam dla ciebie niespodziankę- syn podniósł głowę
-Jaką?
-Popatrz- Feliza weszła do jaskini
-Cześć synku- uśmiechnęła się
-To chyba żarty- podniósł się
-Andy proszę cię- stanąłem przed nim

Andy

-To nie moja mama..- powiedziałem zirytowany
-Andy to ja..umarłam..ale odrodziłam się w swojej postaci, tej prawdziwej, pierwszej
-Nie!- krzyknąłem- może i masz jej duszę, ale nic po za tym, nawet twoja energia- uderzyłem kopytem o ziemię- Zostaw mnie- parsknąłem
-Andy proszę..- zbliżyła się
-Nie!- krzyknąłem
-Andy!- wrzasnął tata- zachowuj się! 
-Nie! tym razem się ciebie nie posłucham, nie..Tam jest moja mama, gdzieś w lesie!
-Andy proszę...nadal jestem Feliza
-Nie rozumiesz?- zbliżyłem się o dwa kroki- jesteś dla mnie konkurencją- sam nie wiem czemu to powedziałem, szczerze, jedna połowa mnie jakby się cieszyła, chciała podbiec, przytulić się, a ta druga kazała zabić..- mimo to, pamiętaj, nadal jestem od ciebie silniejszy..- wyszedłem z jaskini

Elliot

Zachowanie syna mnie zdziwiło, wręcz wmurowało mnie w ziemię...Przecież, on już opanował wewnętrznego złego siebie..
-Wiedziałam..miałam takie przeczucie- Feliza uroniła kilka łez, wtuliła się w moją grzywę
-Spokojnie, musimy to wyjaśnić...

Szakra

Dobrze wiedziałam o co mu chodzi, przed tym jak mieliśmy pójść do lasu, jakby zwolnił
-Nie idziemy?- spytałam
-Wiesz...
-Oh Kier- zaśmiałam się- no chodź- zachęcałam go, położyłam na nim swoje skrzydło- oboje tego nie pożałujemy..
-Na prawdę jesteś tego pewna?- spojrzał na mnie z iskierkami w oczach
-Yhym- ucieszył się, poszłam za nim, a prowadził mnie w góry, do jednej z jaskin która w środku całą się mieniła, dzięki malutkim kryształkom
-Nawet nie wiesz jak się cieszę- podszedł muskając moją szyję- obiecuję że będzie cudownie- z szyji przechodził dalej, na grzbiet, muskał mnie po nim delikatnie
-Kier..
-Tak piękna?
-Tylko wiesz, jesteś moim pierwszym, nigdy nikogo nie miałam...

Kier

- Serio? A ja... - ugryzłem się w język, może niektóre rzeczy lepiej przemilczeć? Ej, no nie, to wcale nie tak że robiłem to z wieloma klaczami. Tylko jeden jedyny raz, ale to z Prakerezą... Jak ja w ogóle mogłem tak z nią? Chociaż wtedy... A dobra, zostawmy to. Teraz liczyła się tylko Szakra i ja. Nie ma źrebaczka, i jedno szczęście, to nie ma dowodu. 
- Nic się nie martw. Ze mną będzie ci cudownie, zobaczysz - przyrzekłem, pieszcząc ją czulę, posuwałem się coraz bardziej i bardziej. W końcu kto tu jest ogierem? Ten powinien prowadzić. I już wspiąłem się na jej grzbiet, jak mnie nie zrzuci to oboje dosięgniemy nieba. Teraz już nie było miejsca na niepewność, chciałem dać z siebie wszystko, spełnić się w tej roli. A może dosięgnie nas zaszczyt i zostaniemy rodzicami? Z Szakrą? Zawsze i na zawsze, tylko ja i ona...

Zima

Nie byłam pewna tej decyzji, ale widziałam powody dla których była ona słuszna, Danny miał racje. Elliot ma prawo do szczęścia, ma prawo wiązać się z kim zechcę, co tylko podpowiada mu serce. Wtuliłam się do Danny'ego ciesząc się szczęściem syna, uśmiechałam się nawet. 
- Widzę że moje słońce jest dzisiaj w dobrym humorze - powiedział odwzajemniając uśmiech.
- Cieszę się że wszystko się znów układa, tylko... Tori - ostatnie słowo wypowiedziałam ostrożnie: - Co się z nią stało? - uśmiech zniknął mi z pyska, ciągle to ignorowałam, ale nadal miałam złe przeczucia i martwiłam się o chorą, nie, ona już przecież nie była chora, ale... 
- Już ci mówiłem, może nie myślmy teraz o tym?
- Ale... Masz rację... Teraz gdy jest zdrowa nic jej się nie stanie i w końcu, mam nadzieje, zrozumie swój błąd - spuściłam na chwilę wzrok. Danny milczał.
- Idziemy dalej? Czeka nas dużo pracy - odezwałam się po chwili, uśmiechając się lekko: - Kochanie, obiecałam. Nie będę się tak zamartwiała - dodałam, zerkając jeszcze na wisiorek jaki podarował mi Danny, przypominał mi o tej chwili i wciąż robił na mnie wrażenie, jak wspaniale mienił się w słońcu, przepiękną i żywą czerwienią.
- Może tak za godzinkę zrobimy sobie krótką przerwę? - zaproponował ukochany.
- Z przyjemnością.

Feliza

Wiedziałam, wiedziałam że to nie był zwykły sen, a przeczucia. I nie pomyliłam się co do syna, choć wolałabym żeby było inaczej. 
- Myślisz że to coś da? A może żadne wyjaśnienia już tego nie zmienią? Andy pamięta mnie jako Ignis... Urodziłam go jak byłam w tamtym ciele - odezwałam się, czując kolejne napływające do oczu łzy, mimo wszystko wciąż nie znosiłam poddawać się słabości.
- Nie przekonamy się jak nie spróbujemy - Elliot wyszedł już za synem, ja zostałam w środku.
- Feliza? - zawrócił.
- Muszę trochę ochłonąć, dołączę do was za chwilę... - powiedziałam, wzdychając. Elliot zostawił mnie tutaj. Poszłabym z nim, najchętniej nie okazywałabym tego, ale musiałam coś zrobić. Wychyliłam łeb z jaskini, widząc Elliot'a znikającego za drzewami, pewnie poszedł śladami naszego syna. Sama wbiegłam w las, podążając w miejsce w którym zginęłam. Weszłam do jaskini w lesie, to właśnie tutaj. Dziwne to było uczucie, ale nie zupełnie obce, przy każdym umieraniu widziałam swoje poprzednie ciało. Teraz już się rozkładało i wyglądało gorzej niż myślałam. Muszki i sam odór drażnił moje chrapy, ale zorientowałam się że potrafię zabić insekty, swoją energią, wystarczyło że przeleciały obok mnie lub dotknęły, a padały martwe na ziemie, zbliżając się do zwłok, wszystkie muszki padły. To ciało nie nadawało się nawet dla drapieżników, więc nie mogłam z nim nic zrobić. Głupia łudziłam się że coś z tego będzie, może i dobrze, i tak tego nie chciałam, ale zrobiłabym to dla syna.
- Dlaczego tego nie widzisz Andy? To ja, prawdziwa ja! - miałam ochotę w coś kopnąć, nie, rozszarpać czyjąś duszę z frustracji. 
- Synku... - spuściłam głowę, cofnęłam się od zwłok i powoli odwróciłam ku wyjściu. Andrew w nim stał, zaskoczył mnie. Elliot'a nie było, tylko ja i syn, musiał usłyszeć moje słowa...

Elliot

Poszedłem za synem, musiałem z nim porozmawiać sam na sam, jak ojciec z synem, jednak, wyjątkowo szybko zniknął mi między drzewami, i teraz, nie potrafiłem nawet go wyśledzić, więc pozostało mi tylko szukać go po lesie.

Andy

Nawet nie wiedziłem że tak potrafię, momentalnie jakbym zniknął, rozpływając się w powietrzu niczym mgła, i znalazłem się już przed jaskinią, tą małą, w lesie. Usłyszałem tam głos mojej niby matki, stanąłem jej w wyjściu.
-No witaj...mamusiu- powiedziałem z dużym naciskiem na ostatnie słowa
-Andy...proszę, to ja, ta sama, tylko w innym ciele, w swoim..w końcu w swoim ciele...- zbliżyła się
-Nie podchodź do mnie- ostrzegłem groźnie
-Andy nie rób mi tego, błagam- zaśmiałem się naglę niczym psychopata, był to tak nagły napad śmiechu że sam się go nie spodziewałem
-Przestań!- krzyknąłem przez zaciśnięte zęby, zamknąłem mocno oczy i przycisnąłem prawie że łeb do klatki piersiowej
-Andy wszystko dobrze?- Feliza..znaczy..mama, zbliżyła się znacznie do mnie
-Nie podchodź!- wrzasnąłem, po czym druga połowa mnie odpowiedziała- zamilcz do cholery! przestań!- uniosłem się na tylnych nogach, i to tak mocno że aż upadłem na zmarzniętą podłogę jaskini
-Andy spokojnie, opanuj to..Andy!- krzyki mamy zagłuszał cały czas mi ten głs w głowie, był tak głośny że byłem głuchy na dźwięki z zewnątrz. Krzyknąłem naglę, coś jakby zaczęło rozrywać moje ciało, czułem przy tym okropne pieczenie, wrzeszczałem, a do tego ten głos...

Elliot

Usłyszałem wrzaski, nie byłem pewny czy to syna, były one jakieś zniekształcone, ale przez to przystko przebijały się także krzyki Felizy. Zerwałem się do biegu, po chwili znalazłem się już koło jaskini, syn już leżał w śniegu, płonął...ale on...był żywym kościotrupem, i płonął, jego ciało tylko w niektórych fragmentach pokrywała spalona na węgiel skóra, która trochę zakrywała niektóre części ciała. Zaniemówiłem...
-Feliza?- spojrzałem na nią
-Ja..ja nie wiem, pierwszy raz widzę coś takiego, przez tyle pokoleń...
-Ja tak samo...- ledwie cokolwiek mówiłem, syn naglę się podniósł
-Złych trzeba zabić...ukarać- spojrzał na nas, cofnęliśmy się oboje o krok, naglę syn odbiegł, i to prosto w stronę stada
-Trzeba go zatrzymać!- krzyknąłem, pędziliśmy za nim, ale teraz...był tak szybki że nawet ja nie dawałem rady...

Danny

Z Zimą nie zdąrzyliśmy jeszcze pójść na obchód w głąb wyspy, jak narazie przeszliśmy się po łące, obserwowaliśmy jej okolice i konie ze stada. Naglę poczułem coś niepokojącego, silną energię, bardzo silną, spojrzałem w dal, coś się tu zbliżało i...płonęło?
-Zima zostań tu
-Nic z tego, też chcę sie dowiedzieć o co tu chodzi
-Zima proszę
-Danny nic mi nie będzie, pamiętasz? panuję nad śniegiem i lodem...
-Tak wiem, wiem...- pobiegliśmy w stronę tego "czegoś", bo sam jeszcze nie wiedziałem co to, lub kto to
-Uciekac wszyscy!- rozbrzmiał naglę krzyk Elliot'a, praktycznie całe stado wpadło w panikę
-Zima opanuj ich i zbierz do bezpiecznego miejsca, szybko, zanim sobie sami zrobią krzywdę, poproś jeszcze Achilles'a o pomoc
-Dobrze...Wszyscy za mną! już! Achilles!- Zima pobiegła do spanikowanego stada. A ja dopiero się zorientowałem kto to taki...gdy zobaczyłem Elliot'a, Felizę i...Andy'iego
-Co do cholery?...- spytałem gdy syn przybiegł
-Sami nie wiemy..
-Potrzebujecie pomocy?
-Nie...musimy to sami załatwić..- obejrzał się na Felizę
-Już wtedy było źle...a teraz nawrót...jeszcze gorszy
-Opanujcie go lepiej, i to szybko, zanim komuś zrobi krzywdę
-Wiemy...przepraszam za niego, ale on nad tym nie panuje
-Skąd ja to znam- spojrzałem na syna, swego czasu też mieliśmy z nim spory problem
-Biegnijcie już..

Elliot

Po krótkiej rozmowie z tatą, popędziliśmy dalej za synem. Kiedy dobiegliśmy do źródła krzyków, zastaliśmy Andy'iego, dorwał jakiegoś obcego konia na skraju wulkanów...nie wiem skąd i jak...ale z pod ziemi jakby wyrosły rozpalone łańcuchy które go oplotły, a Andy wyciągał z niego duszę patrząc się jedynie z jego oczy...
-Jesteś bardzo...bardzo zły...to za wszystkie cierpienia innych- zaśmiał się, a obcy padł na ziemię, nieco skamieniały
-Andy...- podszedłem nieznacznie
-A to wy- uśmiechnął się
-Adrew przestań!- krzyknęła Feliza
-Wy nic nie rozumiecie!- krzyknął- ja jestem tylko w połowie demonem...- uśmiechnął się
-Że jak?....- spytaliśmy oboje, zdziwieni i to mocno
-W drugiej połowie jestem aniołem- syn zapłonął naglę niebieskim płomieniem- ale ten demon karze mi tak robić, karze zabijać...- zmienił się, teraz dookoła niego unosiła się błękitna powłoka
-Ale jakim cudem jesteś w połowie demonem, kiedy my oboje jesteśmy demonami?
-Oboje za przodków macie aniołów...które związały się z demonem, a z tego wyszedł pół anioł, pół demon, tylko że on zazwyczaj był zły, łączył się z innym demonem, i tak później zostawało, rodziły się demony, odradzały się, ale tylko co kilkanaście pokoleń, znów rodzi sie w połowie anioł i w połowie demon...ten głos jest okropny, ten głos demona, nie jestem zły...chcę pomagać, a to że częściej przybieram demoniczną postać...ja sam nie potrafię tego wytłumaczyć...

Szakra

Stresowałam się, nie ukrywam, a stres złapał mnie dopiero po wejściu do jaskini...Ale w końcu się zgodziłam, przełamałam się...A Kier był dla mnie delikatny i czuły, na początku nie było to zbyt miłe, ale później gdy już się rozluźniłam, to i mi sprawiło to przyjemność.

Po cudownie spędzonej chwili, zasnęliśmy zmęczeni, okryłam nas moimi skrzydłami, Kier wsadził łeb pod moje skrzydło, wręcz się tak wtulił w nie, no w sumie, nic dziwnego...ją w końcu miękkie i niezwykle ciepłe.

Nad ranem do jaskini wpadło słońce, prosto na nas
-Śpioszek już się obudził?- kier zbliżył swój pysk do mojego, smyrając mnie lekko po policzku swoimi miękkimi chrapami
-Pewnie- uśmiechnęłam się podnosząc lekko skrzydło
-Podobało się?
-Bardzo- podniosłam głowę, włożyłam pysk pod jego grzywę, lekko łaskocząc go po szyi
-Mógłbym tak z tobą leżeć wieczność...kochanie- spojrzałam na niego, uśmiechnęłam się nieśmiało
-I na prawdę ci nie przeszkadza mój wygląd? mój ogon? zachowanie i no wiesz...polowanie? Nie muszę tego robić przy tobie, sama wiem jak reagujesz na to...

Kier

- A skądże, kocham cię w każdym kawałeczku - a jakby inaczej, chociaż... Skoro już sama o tym mówi, to czemu nie skorzystać? Zastanowiłem się chwilkę, może to test? Nie, przecież zdałem już wszystko celująco... No dobra, może nie celująco, ale nie znowuż aż tak źle. Chyba. Niezaprzeczalnie ten akurat ostatni teścik musiałem zdać celująco, to było cudowne... I ta jaskinia dodawała wspaniałej atmosfery. Spisałem się na medal.
- No dobra, z tym polowaniem to... Ten, skorzystam z twojej oferty - uśmiechnąłem się do niej, z lekka zestresowany, może jednak to był test?
- Dobrze - uśmiechnęła się, tak pięknie że mógłbym być zapatrzony w nią w nieskończoność i nigdy by mi się nie znudziło.
- Chociaż wiesz... Nie żebyś musiała, przywyknę jak będzie trzeba... - chyba właśnie pożałowałem tego co powiedziałem, ale już... Nagle wpadła mi do łba pewna oczywista rzecz. Klejnocik, znaczy... To pytanie.
- Chwila - poderwałem się momentalnie, rozejrzałem szybko, szukając tego najpiękniejszego z otaczających nas świecidełek. I znalazłem, był trochę wysoko. "Wspiąłem się" - stanąłem na tylnych nogach, przednimi opierając się o ścianę i tak powoli tylne kopyto za kopytem, coraz bliżej ściany, aż przylegałem już do niej brzuchem, ale było warto. Złapałem klejnot w zęby i siłowałem się by wyszedł, odepchnąłem się aż od ściany przednimi nogami... Po jaskini rozległ się mój bliżej niezindeksowany odgłos, który miał oznaczać "ała", albo "nieeeeee", sam już nie wiem, ale zderzenie grzbietem z ziemią nie było przyjemne. Wyszedłem jednak z tego zwycięsko, kryształ był mój. Szakra ledwie powstrzymała się od śmiechu, zjawiła się nade mną, niczym anioł.
- Nic ci nie jest? - zapytała, choć miałem wrażenie że za chwilę porządnie się zaśmieje.
- Nisz, psześliję... Zostlaniesz mloją partsnerką?* - zapytałem, w zębach trzymając prezencik dla mej wybranki serca... Wypowiedzieć o dziwo było łatwo, bo przecież już, wiadomo co się stało, ale stres przyszedł właśnie teraz, aż poczułem kropelki potu na grzbiecie i czole, bałem się że mnie nie zechcę, no ale jak? Takiego przystojniaka?...

*Nic, przeżyję... Zostaniesz moją partnerką?

Feliza

Demony i anioły, dzieliła nas tylko ogromna przepaść, do tej pory myślałam że nie przekraczalna, dwa czyste przeciwieństwa, w każdym calu. I nie przypominam sobie żebym spotkała jakiegokolwiek anioła na swojej drodze, ponoć lubiły się ukrywać, zarówno w świecie duchów jak i żywych, tyle o nich słyszałam, a nie wiedziałam jak jest "na pewno" zupełnie nic. Oprócz tego że nasza natura i ich natura sprawia że jesteśmy odwiecznymi wrogami. Więc jak to możliwe by anioł mógł być z demonem? Nie pojmowałam tego, milczałam jak zaklęta, próbując sobie przyswoić słowa syna. Pół anioł, pół demon... Z tego mogły być same problemy, mój syn musiał toczyć walkę z dwiema różnymi naturami, jakby z dwiema wersjami samego siebie...
- Musisz to opanować, zaakceptować obie strony... Nie wiem... Nie mam pojęcia - powiedziałam.
- Najlepiej gdyby obie połowy ze sobą współpracowały, nie walczy ze sobą, ale możemy tylko gdybać - dodał Elliot. 
- Nie wiem czy tak się da - odpowiedział Andy.
- Da, albo wymyślimy coś innego synku - przytuliłam go do siebie, tak po prostu, nie wiedziałam co zrobi, ale nie czułam też lęku, to mój syn...
- Ja tego nie kontroluje w pełni...
- Nauczysz się.

Tori

Umierałam, nie czułam już ciała, całe przymarzło, a oddech urywał się co chwilę w połowie, łapałam coraz mniej powietrza w płuca, temu towarzyszył ogromny ból. Walczyłam o swoje marne życie, tylko po to by cierpieć, bo na to zasłużyłam, nie na śmierć, która ukoić ból... Ze wszystkiego jedynie słuch funkcjonował mi w pełni, wiedziałam że w tym śniegu muszę już wyglądać jak trup, pomyślałam o tym, bo usłyszałam czyjeś kroki i nawoływania. Zupełnie obcy głos, po długich nawoływaniach, w końcu ucichł, ale słyszałam coraz wyraźniej kroki, wreszcie ten ktoś zatrzymał się przede mną.
- Alizeti nigdy nie widziała niezjedzonego, martwego konia, cóż to za słaby osobnik, Alizeti takiego też nigdy nie widziała - odezwała się, poruszyłam uchem, żeby dać znać że jeszcze żyję.
- To żyję... - przestraszyła się, słyszałam jak uskoczyła: - Alizeti sądzi że to jednak drgawki pośmiertne... Natura nie pozwoliłaby temu przetrwać, Alizeti w to nie wierzy...
Mój oddech był już słaby, ledwo słyszalny, ciało mi drętwiało, bo tlen chyba przestał wszędzie docierać, serce kuło wraz z płucami i miałam wrażenie że za chwilę stanie, próbowałam otworzyć oczy, położyłam po sobie uszy. Klacz zaczęła się oddalać, bardzo pośpiesznie...

Zima

Zatrzymałam się ze stadem w jaskini, jakoś ich uspokoiłam z pomocą Achilles'a, ciąża co chwilę dawała o sobie znać, bałam się że ten stres i wysiłek, związany z tym że nie wiedziałam co się tam teraz działo, zaszkodzi źrebakowi. Wyszłam na zewnątrz, wypatrując Danny'ego, położyłam się na ziemi. W końcu go zobaczyłam, podbiegł do mnie.
- Kochanie, coś cię boli? - zapytał, to przez to że leżałam.
- Jestem tylko zmęczona, to nic takiego... - nie chciałam go martwić tym że się źle poczułam, zresztą to nie były mocne objawy, w oddali dostrzegłam zbliżający się ku nam punkcik.
- Ktoś tu idzie - zwróciłam uwagę ukochanego, obejrzał się za siebie. Był to obcy koń, choć może i kuc, bo był niższy, nie tak wiele, ale i tak. I nieco inny, miał gęstą zimową sierść. Podniosłam się z ziemi.
- Może lepiej...
- W porządku - przerwałam ukochanemu: - Powiedź, co się tam stało? Zanim obcy... Obca... - już dało się poznać że to klacz: - ... tu dojdzie.
- Lepiej żebyś nie wiedziała, nie teraz...
- Danny... - chciałam nalegać, ale klacz, doszła szybciej niż się spodziewałam. Popatrzyła na nas, zatrzymując się kilka kroków od nas.
- Alizeti was wita i nie chce kłopotów, zgubiła swoje stado... - odezwała się pierwsza, zdziwiłam się jej sposobem mówienia, pierwszy raz spotkałam się z tym by ktoś mówił w taki sposób.
- To twoje imię? - zapytał Danny.
- Tak... Alizeti nie pochodzi stąd i zna inne zwyczaje od waszych. U nas króluje prawo natury, silniejszy, wytrwalszy przeżyje, nadąży za stadem, nie zostanie zapomniany, a słabszy, zostanie z tyłu, jako podarunek dla drapieżników. Alizeti, dotarła aż tutaj, poszukując swojego stada. Była straszna zamieć, Alizeti nic nie widziała i nawet najbardziej zahartowani z nas mieli problem trzymać się w kupie, a tutaj Alizeti zgubiła się jeszcze bardziej i prosi o pomoc, skoro jeszcze nie zginęła, nie ma co ze sobą zrobić, chyba że natura zdecyduje inaczej... Albo wy... - popatrzyła nam prosto w oczy. 
- Rozumiem że chcesz byśmy przyjęli cię do stada? - dopytałam, klacz przytaknęła, dodając: - Alizeti prosi również o opowiedzeniu o panujących u was zasadach, bo wszystko jest tu dla niej obce i nie zrozumiałe.

Danny

Zdziwiła mnie ta klacz, widać że nie stąd, w sumie, to miałem ochotę się zaśmiać gdy tak zaczęła mówić, ale zachowałem poważną minę, żeby nie było
-Wiesz...w naszym stadzie dbamy o to, aby każdy siebie szanował na wzajem bez względu na to, jaki jest, jeśli ktoś jest słabszy, pomagamy mu, w stadzie znajduje się mnustwo rozmaitych koni, nie dyskwalifikujemy innych ze względu na rasę, wygląd, na to czy jest silny czy słaby, każdego rodzaju zachowani sprzeczne z naszymi zasadami korygujemy, upominamy, zazwyczaj pomaga
-Tak, właśnie, każdemu słabszemu należy się pomoc, informujemy o tym gdy ktoś obcy znajdzie się na terytorium, i o tym, gdy ktoś ze stada jest ranny lub potrzebuje pilnie pomocy
-Alizeti dobrze rozumie, Alizeti się przystosuje i nauczy waszych zasad. Alizeti w lesie wdziała też konia, dziwne, on był jakby martwy
-Konia?- spojrzeliśmy na siebie z Zimą, czyżby myśleli o tym samym?
-Pamiętasz może jak ten koń wyglądał?- dopytała Zima
-Alizeti się dobrze nie przyglądała, ale chyba klacz, taka siwa jak ty i z cieniami takimi jak on
-Danny...- tak..dobrze myślałem, pomyśleliśmy o tym samym
-Jesteś przyjęta, zostań tu, my musimy coś sprawdzić
-Czy Alizeti zrobiła coś nie tak?
-Nie, nie..to co innego- zostawiliśmy tą klacz w stadzie, a ja wraz z Zimą, popędziliśmy do lasu
-Tori! córeczko!- krzyknąła Zima
-Tam- wskazałem łbem, wspomogłem się duchami któe powiedziały mi gdzie znajduje się moja córka. Zima dobiegła na miejsce pierwsza
-Ja wiedziałam..wiedziałam po prostu że coś jest nie tak- zapłakała
-Ale ona przecież..- nie wiedziałem co mam powiedzieć, niedawno widziałem ją taką silną, w tej swojej...demonicznej postaci
-Czemu ja odrazu nie poszłam jej szukać?- Zima położyła się obok córki, łkała, zbliżyłem się, przyłożyłem ucho
-Oddycha..jeszcze żyje- zabrałem córkę na grzbiet, coś wymamrotała pod nosem
-Przepraszam córeczko..tak bardzo przepraszam
-Nie...to...to ja..prz..przepraszam- ledwie z siebie wydusiła, Zima zanosiła się już płaczem, ledwie przez to oddychała
-Wyjdzie z tego..spokojnie- próbowałem zrobić coś aby się nie stresowała, sam się martwiłem, i to okropnie, coś było nie tak a ja tego nie czułem? byłem przekonany że gdy odzyskała siły...uciekła

Elliot

-Andy..- podszedłem do syna
-Tato przepraszam, ale to co się dzieje w mojej głowie
-Rozumiem...ale, jak to się stało że akurat ty?
-Bo jestem owocem miłości...dlatego że się pokochaliście, ten ukryty anioł, ujawnił się...ale to zło we mnie, cały czas drzemie, chciałbym to połączyć, przejąć nad tym sam kontrolę, pomagać...ale kiedy ja nie wiem jak...Mamo wybacz mi, ja się ucieszyłem że wróciłaś, ale no..
-Wiem synku, nie jestem zła- przytuliła go

Andy

Ucieszyłem się że rodzice nie są źli, przerażało mnie to, co się ze mną dzieje, w głowie ciągle wygłuszałem głosy demona, tego drugiego mnie
-Ale wiecie że będąc w połowie aniołem, jestem dużo potężniejszy?
-Od początku o tym wiemy Andy
-Ale mnie to przerasta
-Ciiiiii..opanujesz to skarbie, to kwestia czasu, będziesz starszy to sobe będziesz z tym lepiej radził- spojrzałem na mamę, może i ma rację?
-Myślisz?..
-Pewnie
-Mama ma rację, to tylko kwestia czasu, musisz się nauczyć z tym żyć, opanowywać to, wykorzystywać wtedy, gdy ty tego chcesz
-Ale sami widziecie co teraz jest..
-Po prostu nie wolno prowokować sytuacji, gdy jesteś spokojny, to i to jest uśpione
-Wiecie co..wracajmy już do stada, odpocznijmy- zaproponowała mama
-Myślę że na ten czas, to najlepszy pomysł

Wróciliśmy do stada, trochę wstyd było mi się pokazać, niektórzy dziwnie na nas spoglądali, ale gdy tylko się zatrzymaliśmy, postanowiłem odrazu pobiec i się pobawić
-No hej- podbiegłem z uśmiechem, odsunęli się odemnie
-Ej no co wy?- spytałęm zdziwiony
-Dziwisz się...boimy się ciebie- powiedziała Julia
-No co wy...- zrobiło mi się głupio
-Jeszcze i nam coś zrobisz
-Bez przesady, nie zrobię, nie rozumiecie na czym to polega, nie morduje przecież od tak każdego- uraziły mi nieco ich słowa, czułem się jak jakiś morderca którego trzeba uwięzić
-A wiecie co? ja uważam że trochę przesadzacie- Herdis wyszła na przód- nam przecież jeszcze nic nie zrobił, komuś w stadzie chyba też raczej nie, jesteśmy jeko kumplami- spojrzała na mnie- nas by nie skrzywdził- podeszła do mnie stając obok- to jak?
-No..no dobra- w końcu, uśmiechnąłem się do niej nieśmiało- dziękuję
-Proszę, nie masz za co- odwzajemniła uśmiech i dała mi całusa w polik, zamurowało mnie i stałem tak wpatrzony w nią- no chodź, reszta już czeka- nadal oszołomiony i szczęśliwy pobiegłem wraz z nią do reszty, przez całą zabawę nie mogłem się skupić...

Szakra

Kier zadał mi to pytanie..którego od zawsze się obawiałam, uśmiechnęłam się bo mnie rozbawił, ale teraz biłam się z myślami, myślałam czy się zgodzić, czy jeszcze poczekać. Kier patrzył na mnie, czekał, na tą jedną odpowiedź...
-Tak- wypowiedziałam naglę, a co tam, raz grozi śmierć
-Jej na prawdę?!- poderwał się na równe nogi, wypluł aż kamień z pyska, przytulił mnie najmocniej jak się dało
-Mam nadzieję że nie pożałuję decyzji
-No pewnie że nigdy, będę o ciebie dbał, kochał, troszczył się na każdym kroku, będziemy mieli tyle źrebaczków
-Kier- szturchnęłam go
-Tak kochanie?
-Wszystko powoli, nie tak szybko
-Ale kiedy..
-Kier..- spojrzałam na niego z uśmiechem- spokojnie, na wszystko jest czas
-Tak, tak..racja..ach zapomniałbym- podniósł kamień
-Plose- powiedział trzymając w zębach kamień
-Wiesz co, mam pomysł- wzięłam go od niego, jednym ze swoich kolców przebiłam go na wylot, po czym ogonem zaplotłam go w grzywę
-I jak?- spytałam
-Oszałamiająco, jednak twoja uroda i tak to przebija
-Uroczy jesteś- podeszłam na wyjścia- to jak? wracamy? mały spacerek?
-Och pewnie, chodźmy do stada, muszą zobaczyć jaką piękną mam wybrankę serca

Kier

Nigdy, przenigdy nie czułem się tak cudownie, nie mogłem przestać zaczepiać mojej ukochanej. Tak! Wreszcie mojej, wciąż się tuliłem do niej, trącałem czulę, szedłem tak bardzo blisko i zapatrywałem w jej oczy. Nic już nie istniało poza Szakrą, tylko ona i ja, ja i ona. Aż nogi mi się rwały by pobrykać jak małe źrebie ze szczęścia, ledwo się powstrzymywałem. Skakałbym tak na około Szakry i może nawet śpiewał, euforia mnie całego przepełniała aż po brzegi, oczy mi się iskrzyły z miłości. No nie mogłem, nie mogłem oderwać wzroku od jej oczu i to dosłownie, kilka razy się potknąłem, z uśmiechem, dopóki nie wylądowałem łbem w ziemi... Szakra się zaśmiała, z boku to musiało wyglądać komicznie. Jak ja wyrżnąłem! Aż tylne nogi utknęły mi przez chwilę u góry i nimi ja wywijał, omal nie przechyliłbym się na grzbiet.
- Nie ładnie tak... - powiedziałem spod ziemi, niezbyt poważnym głosem. Poderwałem głowę: - ...nabijać się ze swojego najukochańszego - dokończyłem, w dodatku wstając jeszcze się poślizgnąłem, sam nie wiem jak, ziemia sucha, twarda, a ja znów znalazłem się zdecydowanie za blisko gruntu. 
- Niezdarny ten mój najukochańszy - dodała rozbawiona Szakra.
- Co się dziwisz kochanie? Widok przysłoniła mi twoja uroda, świat jest za brzydki bym na niego patrzył, no i to nie wszystko, twój blask aż mnie powalił i to dosłownie - zażartowałem, przeplatając w tym oczywiście niezbędne komplementy. Wreszcie wstałem, dumnie w swojej najlepszej pozie z czarującym uśmiechem, a co, podrzuciłem jeszcze grzywą, dla podkreślenia efektu. Szakra na te moje zagrania znów wpadła w śmiech, śmiałem się razem z nią. Nie wiem czy w takim tempie dojdziemy wogóle do stada, ale co tam... A nie, musieliśmy pójść, nie mógłbym przegapić widoku jak wszystkim wyjdą oczy z orbit na widok mojej wybranki serca. Ale mi będą zazdrościć! 

Tori

Tata wniósł mnie do jaskini, zajął się mną, prosiłam w duchu by już mnie nie znaleźli, żeby zapomnieli o mnie, pomyśleli że odeszłam czy coś, nie zasługiwałam na pomoc. Słyszałam płacz mamy... Niech nie cierpi, nie przeze mnie, nie jestem tego warta, niech przestanie! Tata też nie musiał mi pomagać, nie... Ale okrył mnie czymś ciepłym, chciał podać zioła na ból, zacisnęłam zęby, nie pozwalając mu na to, chciałam cierpieć.
- Tori przestań, musisz je wziąć - powiedział: - Proszę cię...
Nie miałam sił mówić, mama jeszcze bardziej zapłakała, co skłoniło mnie by ulec, tata podał mi zioła.
- Dojdzie do siebie, to nie pierwszy raz, będzie dobrze - pocieszał mamę: - Spokojnie, nie możesz się denerwować...
- Wiem... - załkała: - Wiem, ale ona... Jak mogłam ją tak zostawić? - zapłakała jeszcze bardziej, denerwowałam się, chciałam krzyczeć żeby przestała, nie jestem tego warta! Nie, nie zasługuje na żadną troskę, na nic... Wypłynęły mi łzy z oczu, przez co nieco rozcieńczyłam ropę, która nadal sklejała mi powieki, udało mi się je nieznacznie uchylić. Zobaczyłam niewyraźną postać, wpatrującą się we mnie, jakby na mnie czekała, na moją śmierć, przestraszyłam się mimo wszystko... Zamknęłam oczy z powrotem, zakasłałam, nadal nie czułam, zmarzniętego na kość ciała. 

Zima

Nie mogłam powstrzymać łez, na widok mojej córki. Leżałam obok niej, wtulona w jej zmarznięte ciało, próbowałam ogrzać, Danny był ze mną, miałam wyrzuty sumienia że mu to robię, znów to samo, znów wszystko zostawiłam na jego głowie... Ale nie mogłam inaczej, nie mogłam przestać myśleć, ani się martwić, drżałam o Tori... Tym razem umrze, a jak straciła przytomność i...
- Danny... Ona... Ona nie oddycha... - wyłkałam spanikowana, ukochany poderwał się z ziemi, sprawdzając czy tak jest, musiał ogrzewać ją po drugiej stronie.
- Oddycha - oznajmił: - Słabo, ale oddycha, zasnęła po ziołach... Zima proszę - popatrzył mi w oczy, ukryłam je za grzywką: - Spróbuj się uspokoić, chociaż spróbuj...
- Ja wcale... Nie jestem silna, nie potrafię... - przyznałam, poczułam skurcz, to za wcześnie... Przerwałam na chwilę szloch, serce zabiło mi mocniej. Zakuło mnie w okolicy brzucha, aż się skuliłam, przyciskając przez moment brzuch kopytami, dopiero gdy się zorientowałam poluźniłam nogi. Danny znalazł się przy mnie, ledwo złapałam oddech, wtuliłam się w niego, nie wiem czy nie skrzywdziłam źrebaka, nie miałam już sił: - Daj mi coś... Cokolwiek... Na uspokojenie... - prosiłam łamiącym się głosem, choć wiedziałam że zioła mogły zaszkodzić w tym etapie ciąży, ale czy zaszkodzą źrebięciu bardziej niż ja? Obiecałam... Przyszedł najgorszy z momentów i już złamałam słowo... Nie chciałam by tak się stało, powinniśmy się z Danny'm wspierać na wzajem, a tymczasem... Znów musiał poradzić sobie z tym sam i jeszcze pocieszać mnie, nie chciałam go zawieść... Znów naraziłam nasze źrebię, znów nie umyślnie zrobiłam mu krzywdę, bałam się że i je przez to wszystko stracę... 

Kier

Stado już widniało w oddali, aż szkoda mi było odrywać wzrok od Szakry.
- Kier, spójrz, nie widziałam ich tu wcześniej - wskazała mi w bok, na jakąś tam klacz z źrebakiem.
- I co? To sprawa przywódców, co nas to... - zbliżyłem swój pysk do niej, a ona do mnie, dotknąłem jej chrap, a ona moich, by obdarować mnie po chwili pocałunkiem. Zapatrzyłem się w jej oczy, nie zamierzałem przerwać, jak ona mnie oczarowała, nie mogłem wyjść ze zdziwienia jak taka klacz potrafi zawrócić w głowię. Byłem w siódmym niebie. Z trudem, z ogromnym trudem przebijał się do nas czyiś głos, Szakra pierwsza przerwała, szturchnęła mnie i dopiero teraz popatrzyłem w stronę obcej klaczy. No jak tak można przerywać zakochanym? Trzeba być bez serca.
- Co ty nam przeszkadzasz? - odezwałem się niezadowolony, z kapryśną miną, dopiero po chwili zwracając uwagę na źrebaczka obok niej, a to ta co przed chwilą ją widzieliśmy z daleka: - Popatrz ile tam masz koni - wskazałem jej stado.
- Do nas miała bliżej Kier. O co chodzi? - zapytała Szakra: - Szukasz przywódców?
- Nie... Kier, pamiętasz mnie? - uśmiechnęła się do mnie. Przechyliłem łeb w bok w zamyśleniu, jakoś jej nie kojarzyłem, a nie... Coś mi tam świtało: - Może? Jakoś nie bardzo, a co? 
- Chciałam ci przedstawić... Naszego syna - wskazała na źrebaka, aż mnie zatkało, dosłownie, zakrztusiłem się. Przez chwilę myślałem że to tak na prawdę. Na szczęście moje zabawy z klaczami kończyły się na zwykłym flirtowaniu, aż mi ulżyło że nie posuwałem się dalej, to by było niezręcznie. Zacząłem się śmiać i to na cały głos, z tej mojej reakcji. Widać że miłość zawróciła mi w głowie.
- Kier? Co to znaczy? - Szakra popatrzyła na mnie całkiem poważnie.
- Dobre, niezły żart, widzę że tęskniłaś, ale Kierek jest już zajęty - zwróciłem się do klaczy, chciałem się wtulić do Szakry, ale dostrzegłem jej zdziwienie i może trochę zdezorientowanie?
- Kochanie? No co ty? - parsknąłem rozbawiony: - Robiłem to tylko z tobą, no dobra jeszcze z... - aż miałem ochotę wyciągnąć język na wierzch, wspominając o tym: - Prakerezą - mruknąłem, gdyby nie to, to bym się nie przyznał, aż wstyd i obciach było się przyznać.
- Uwierz, żałuje do dziś że ją tknąłem...  - dodałem zniesmaczony.
- Kier to twój syn - upierała się tamta, niezła z niej aktorka, gdybym nie znał prawdy, sam bym uwierzył.
- Jasne - stwierdziłem ironicznie: - Uroczy źrebaczek nie powiem, ale nie mój, szukaj se innego naiwniaka - odparłem lekceważąco, w ogóle sobie z tego nic nie robiłem, zazdrosna była i tyle, o moją piękną Szakre. Ja wiedziałem co robiłem. Czasami też myślę, nie narobiłem sobie jeszcze źrebaczków, nie chciałbym by te moje źrebaczki były porozrzucane po całym świecie przecież. I nie znałyby taty, sam wiem jak to boli kiedy stracisz ojca, mnie na ten przykład "kochany tatuś" porzucił gdy byłem mały, a stare dzieje...

Feliza

Patrzyłam przez chwilę z Elliot'em, na bawiące się źrebaki, wraz z naszym synem.
- Nasz syn już powoli dorasta, pierwszy całus ma już za sobą - odezwałam się, patrząc na Elliot'a z znaczącym uśmiechem, ciekawe czy myślał o tym co ja. Chyba tak... Chciałam się nieco rozluźnić.
- Tak... - zbliżył do mnie pysk, zamknęłam oczy, z nie mijającym uśmiechem i... Musieliśmy przerwać, bo ktoś do nas dobiegł...

Elliot

Już planowałem zabrać gdzieś Felize, w ustronne dla nas miejsce, ale ktoś nam przerwał, a dokładnie moja siostra, Maja
-Nie uwierzysz...
-Co się stało?
-Tori, ona znów jest chora...do tego rodzice ją znaleźli...
-Gdzie ona jest?
-Elliot chyba nie chcesz..?
-Muszę do niej zerknąć..- spojrzałem na Felizę
-Ale sam wiesz co zrobiła
-Każdemu należy się szansa...co nie?- mój wzrok mówił sam za siebie, mimo tego, co siostra zrobiła, nie potrafiłem jej całkowicie odrzucić, fakt...po tym wszystkim mam do niej niezbyt miłe nastawienia, jednak...to moja siostra, a mamie obiecałem że już nigdy jej nie zrobię krzywdy

Danny

Sam nie wiedziałem o kogo mam się martwić bardziej, czy o chorą córkę, któa jest w fatalnym stanie, czy o moją ukochaną która nosi kolejne nasze źrebię pod swoim sercem...
-Tato?- do jaskini ktoś wszedł, po głosie dopier poznałem że to syn
-Cześć...
-Co z nimi?
-Tori..no jak sam widzisz, może z tego wyjdzie...a mama? martwię się o nią coraz to bardziej- ściszyłem głos, mówiąc szeptem do syna
-Jeśli potrzebujesz pomocy to mów, czy to ze stadem czy z mamą...lub Tori
-Sam masz rodzinę, nie chcę cię obciążać swoimi obowiązkami
-Ale zawsze możesz na mnie liczyć, ty i mama
-Wiem synku, wiem...jak narazie liczę na to że Tori się poprawi, wtedy i mama będzie spokojniejsza przez to zdrowsza...

Szakra

Wkurzyłam się, i gdyby nie to źrebię...nie wiem dla kogo by się to gorzej skończyło, dla niej czy dla niego że nie był ze mną szczery i za tą akcje
-Możesz sobie szukać ojca swojego źrebaka gdzie indziej? tak to jest jak się skacze z kwiatka na kwiatek i każdemu się daje..- parsknęłam, klacz zmierzyła mnie wzrokiem oburzona i aż się czerwona zrobiła ze złości
-I mówi to jakaś pokraka
-Że co?- odwróciłam się najeżając ogon, źrebię schowało się za matką- szkoda tylko malucha, wyobraź sobie co ty mu zrobiłaś, zrobiłaś to z pierwszym lepszym i liczysz na miłość i zaakcpetowanie źrebaka? nie zbliżaj się do nas- ostrzegłam, odeszłam już dalej bez słowa, nie czekając na Kiera
-Ej kochanie zaczekaj- przybiegł- nieźle jej nagadałaś- uśmiechnął się kładąc pysk na moim grzbiecie
-Czemu mi nie powiedziałeś?
-Ale o czym?
-Że nie jestem twoją drugą a nie wiem, może trzecią, czwartą...a może trzydziestą, co?
-No za kogo ty mnie masz, słońce, przecież mówiłem ci...no Szakra, błagam
-A jeśli teraz ja urodzę źrebaki?
-To będę najszczęśliwszy na calutkim świecie- podskoczył radośnie znajdując się po chwili przed moim pyskiem- kocham cię przecież, najmocniej i najszczerzej jak tylko się da, wiesz przecież..
-Mam nadzieję że nie będę żałować tego pierwszego razu
-Obiecałem ci przecież szczerość..Szakra no chyba jej nie wierzysz?
-Sama nie wiem co mam myśleć...
-Wracajmy już do stada...proszę, uwierz mi
-No dobrze...to chodźmy

Jakoś przez resztę dnia byłam strasznie zamyślona, myślałam ciągle jakby to było gdybym urodziła źrebaka, lub źrebaki, gdzie w naszym gatunku mnogie ciąże zdarzają się często, no...moja bliźniaczka niestety nie przeżyła, nawet jej nie pamiętam po narodzinach, jak rodzice powiedzieli, żyła tylko kilka godzin a później umarła, była za słaba, jej organizm nie podołał warunkom gdzie żyliśmy, dlatego w sumie zawsze byłam oczkiem w głowie rodziców...