Noc była jeszcze młoda, kręciłam się bez celu na zewnątrz, właściwie miałam w tym, jeden jedyny cel - nie widzieć córki, bo nie mogłam nawet na nią patrzeć, czułam wyraźnie że jest demonem, to było na tyle obce uczucie... Jak była mała, nie odczuwałam tego tak wyraźnie. Dolly nie często zatrzymywała się na noc w jaskini, gdzieś się krzątała, jakby w ogóle nie potrzebowała snu. Nie dziwne że jeszcze rzadziej spała tam do rana, tak więc czekałam, w ciemności nocy aż w końcu wyjdzie. Położyłam się wśród traw, przez te kilka godzin chodziłam też trochę, będąc tutaj tylko z własnymi myślami, a ich było całe mnóstwo. Jakimś dziwnym sposobem, ostatnio krążyły wokół Elliot'a, może i z chęci odegrania się na nim. Pamiętałam jak kiedyś mi groził, że to Dolly będzie silniejsza ode mnie, wtedy nie wierzyłam że to możliwe. Teraz nie zamierzałam na to pozwolić, musiałam ją zgładzić, by przerwać jej i moje cierpienie, na razie było to niewykonalne.
Poderwałam się z ziemi, jak tylko mijał środek nocy, dłużej czekać nie będę. Poszłam w kierunku gór, często to tam właśnie nocowałam, czy kręciłam się wokół. Minęłam miejsce śmierci córki, z coraz większą obojętnością, chciałam już całkiem o niej zapomnieć, ale nie mogłam, nie potrafiłam... Nie ważne zresztą... Położyłam się kawałek dalej, nad ranem, prawie bym zasnęła, gdyby promienie słońca nie postanowiły mi świecić prosto w oczy. Zirytowana ciągle przewracałam się z boku na bok. Wstałam gwałtownie, kierując się dosyć szybko nad wodopój, nie było sensu dłużej się męczyć. Na miejscu zastałam Elliot'a, lekko parsknęłam, jeszcze z daleka, by nie słyszał, pił wodę, nawet nie odrywając głowy. Zbliżałam się nieubłaganie, wczuwając się po woli w Ignis, krok miałam dumny, a emocje pozornie trzymałam na wodzy. Odwrócił się w moją stronę, jednak niech sobie nie myśli że mnie rozproszy, udawałam już wielokrotnie, przywykłam. Popatrzyłam na niego z wyższością. W sumie czemu by się nie zabawić? Jako Ignis mogłabym polecić na niego. Ciekawe jak zareaguje.
- Więc to ty jesteś synem przywódców? - zaczęłam nie wyrażającym żadnych uczuć głosem, zupełnie innym, niż miałam w poprzednim ciele, wcześniej jakoś się nad tym nie zastanawiałam, ale przy nim zaczęłam szukać różnic w tym i wcześniejszym życiu.
Elliot
-No może, a co?- podszedłem bliżej niej ze swoim nieco "cwaniackim" uśmieszkiem
-A nic takiego- udniosła dumnie głowę, jakby chciała być równa ze mną? trochę śmiesznie to musiało z boku wyglądać, bo nawet nachylony byłem dużo większy
-Hmyyy- usniosłem głowę, przyglądałem się jej, jej sylwetce, maści, grzywie, ogonowi...aż w końcu zatrzymałem się na oczach- dziwne...- zbliżyłem do niej pysk chcąc się bardziej przyjrzeć
-Eyy pilnuj się trochę- parsknęła lekko, wydawało się jakby jedynie mocniej powietrze wyrzuciła z chrap. Odsunęła się odemnie, rzucając wzrok jakbym jej coś zrobił
-No nic, to papa- zaśmiałem się pod nosem
-Wiesz co...- odparła w momencie kiedy chciałem już odchodzić- spotykasz się z kimś może?- podeszła do mojego boku
-Może tak...może nie, mogę zacząć jeśli pytasz
-W sumie, to niczego sobie jesteś, duży, silny i każdy się ciebie boi, ogier marzenie, do tego przystojny i na wysokim stanowisku
-No cóż...- stanąłem przed nią- może tak drobna, dumna i śliczna klacz chciałaby się na spacer wybrać?- zmieniłem swój ton głosu o 360 stopni, na szarmancki i milszy, ale w duszy...śmiałem się jak opętany..w sumie, trafne określenie jak dla demona, czy ona na prawdę zrobiła się taka głupia? od początku wiedziałem że to Feliza, te oczy...nigdy ich nie zapomnę, jedyne w swoim rodzaju, czerwone jak rubiny oświetlone przez promienie słońca...tego się nie zapomina.- to jak? emm...
-...Ignis, zwą mnie Ignis
-Oh tak, Ignis, pięknie...to jak? chętna na spacer?
-No pewnie- poszła przodem, z uniesionym dumnie ogonem i łbem, powstrzymywałem się od śmiechu i od tego, aby nie być wrednym, oh jak przypomnę sobie te wszystkie docinki...aż tęsknię za tymi czasami
-Pewnie się nie możesz odgonić od adoratorów- szturchnąłem ją lekko łbem, próbując jakoś zagadać dla podstrzymania tej atmosfery
-Hah no jasne- powiedziała z ironią, nosz jakby tu można było tego nie wyczuć...
-A tak serio?
-No serio mówię
-Mnie nie oszukasz- stanąłem patrząc w jej stronę, prosto w te piekielnie czerwone oczy
-Co masz na myśli?
-Ależ nic...
-Mów- parsknęła uderzając przy tym kopytem o ziemię
-Wiesz...nie wiem czy ktoś cię informował czy nie, ale do końca normalny to ja nie jestem, a kłamstwa wyczuwam na odległość
-No więc...- zawachała się
-No przecież wiem że tak nie jest, nie jesteś typem klaczy która chętnie by przyjmowała adoracje, a ogiery raczej się trzymają od ciebie z daleka, ze względu na twoją naturę
-...a to no...no tak, możesz czuć się wyróżniony, jesteś pierwszy którego nie pogoniłam
-Oh co za zaszczyt księżniczko
-Cudna ironia
-Ironia? ależ skądże, mówię serio
-Oh błagam
-Zapomniałbym...aż mi wstyd, zapomniałbym się przedstawić, mam na imię Elliot
-Wiem o tym
-Ale grzeczność wymaga przedstawić się klaczy, kiedy i ona to robi
-No jaki getleman
-Zawsze i wszędzie- zaśmiałem się
-Idziesz czy zamierzasz jeszcze więcej gadać?
-Lecę- pobiegłem, chcąc nie chcąc Ignis, tfu..Feliza, pobiegła za mną dorównując mi prawie kroku
-Masz ochotę pójść w góry?
-Zależy po co
-Powspinać się, pozwiedzać, pooglądać widoki
-Znam już te tereny
-Zapewne bardzo dobrze
-Taa...
-Musiałaś bardzo dużo tam przebywać
-Tak pewnie, od początku jak tu jestem to lubię tam przebywać
-A wiesz co...widziałem się kiedyś z Dolly, to jakaś twoja znajoma czy rodzina?
-Dolly...a ona..ona każdego się tak czepia, wiesz, i mnie też się uczepiła
-Hah to ja mam chyba tylko takie szczęście, że odemnie trzyma się z daleka, i lepiej dla niej, bo ogólnie klaczy nie biję..ale są pewne wyjątki
-A na przykład jakie?
-Wiesz..na przykład kiedyś była w stadzie taka Feliza, działała mi na nerwy od źrebaka, uważała że skoro jesteśmy podobni, to powinniśmy trzymać się razem, trochę się pomyliła, bo w odróżnieniu od niej, nie zabijałem kogo popadnie, ona chyba była pierwszą klaczą na której wyżyłem się fizycznie
-I co z nią później było?
-Nic, nie podziałało to nawet, teraz jej już nie ma, nawet nie wiem co się z nią stało, pamiętam tylko tego jej źrebaka..takie samo zło wcielone jak jego matka...- byłem ciekaw jej reakcji na moje słowa, ale ona zbyt dobrze grała, nie była ani trochę wzruszona, jakby ją to nie interesowało- a szkoda że tak zniknęła, niby mnie wkurzała i miałem..w sumie nadal mam, ochotę się zemścić, ale jednak..coś poczułem do niej- no teraz jak ją to nie ruszy, to już nie wiem jak sprawić aby się wygadała, a moje słowa to celowy zamiar, nosz kurde...dobra, odpuszczam- chodźmy już może, co? nie lubię wspominać tego co było
-Jak chcesz, ale ja wolałabym plaże
-Jak sobie życzysz
-Dziękuję...
Feliza
Nie ruszyły mnie jego słowa, zupełnie, jakby mówił o kimś obcym. Może trochę, gdzieś głęboko, ale wiedziałam że jak teraz to do siebie dopuszczę to nie dam rady dłużej tego ciągnąć. Chwilami gdy mówił o Dolly, o mnie, miałam wrażenie jakby celowo o tym wspomniał, poznał mnie? Mógł wyczuć że jestem demonem... Ale to nie dawało mu pewności, więc... To zwykły zbieg okoliczności?
Szłam obok jego boku, jak zwykle dumnie z uniesionym łbem, bez krzty emocji. Oczy, oczy miałam takie same, ale... Jasne, niby by pamiętał? To śmieszne. Chyba musiałby być zakoch... Choć nienawiść to też silne uczucie, odwrotne do miłości. Nie wierzyłam w to co powiedział, czułby coś do mnie? Zabawne.
- Co taka milcząca się zrobiłaś? - przerwał ciszę, w połowie drogi na plaże.
- Milczenie niekiedy jest korzystne - popatrzyłam mu w oczy: - Poczułam się trochę zazdrosna, co ci się spodobało w tej Felizie? - może i nie chciał kontynuować tego tematu, ale co się będę powstrzymywała. Zbyt długo już udawałam Ignis by popełnić błąd.
- Czemu pytasz?
- Nie chcesz mówić to nie - wpatrywałam mu się w oczy w lekkim uśmiechu i tajemniczym za razem. To musiało być subtelne, tak by nie wypaść z roli: - Lubie być na pierwszym miejscu, jeśli ta klacz dalej przysłania ci oczy to nie ma co próbować - zwodziłam go, śmiejąc się w duchu, może nieświadomie się mną wtedy bawił, ale teraz zamierzałam odwrócić tą rolę. Ignis by się nie wahała, chciała być najlepsza, tak sobie ją stworzyłam i trochę pomogło mi wychowanie matki, która starała się nakierować mnie na niektóre kierunki, jak to poczucie lepszym od innych...
- Serio? - spytał nieco ironicznie, miałam ochotę przewrócić oczami, ale ani drgnęłam. Odwróciłam na chwilę głowę w kierunku plaży: - Matka opowiadała mi kiedyś - wróciłam do Elliota, już z nic nie wyrażającą miną: - O klaczy, o tym imieniu, może to ta sama? - zaczekałam aż zechce kontynuować temat. Hira przy mnie o tym nie wspominała, ale on o tym nie wiedział.
- I co? - spytał, byłam ciekawa co teraz sobie myśli.
- To zwykła zabójczyni, zupełnie nic nie warta - serce zabiło mi mocniej, ale nie na tyle by je usłyszał: - Do tego głupia - dziwne uczucie, mówić tak o sobie, ale skoro coś tam do mnie czuł, to może uda mi się go zranić? Choć z każdym słowem coraz mniej tego chciałam, nie mogąc zupełnie tego pojąć. To przecież Elliot, powinnam go nienawidzić.
- Jej próby zemsty były żałosne, jak ona sama. Chciałabym to zobaczyć, co zrobiła jej matka - tym razem musiałam bardziej się postarać i spojrzeć na niego jadowicie, by zobaczył całą game negatywnych emocji, wręcz zabójczych w stosunku do... To śmieszne, do siebie. To było łatwe, wystarczyło wyobrazić sobie śmierć córki i już nie wyszło na udawane. Ciężko mi potem było przestać wpatrywać się na niego jak na Hire, a w tamtym momencie myślałam tylko o tym by zabić. Ale to musiało trwać krótko, odwróciłam głowę, wystarczyło kilka sekund. Nieco się przez to zagranie zdekoncentrowałam. Stanęłam typowo dla Ignis, znowu niczym nie wzruszona.
- Zabiła mi brata, nigdy go nie poznałam... Chociaż być może bym się nie urodziłam, matka musiała się przecież kimś pocieszyć. Wiem to ile kroć wspominała o Remzesie - jak miło przekręcać historie, ale musiałam mieć jakiś powód, dla którego tu jestem: - Pokłóciłam się z nią o to... Jestem ważniejsza, a skoro ona tego nie rozumie, no to sam widzisz. Nawet nie wie gdzie jestem - stwierdziłam głosem nie wyrażającym emocji. Doszliśmy w końcu na tą plaże.
Elliot
-Jakoś mnie to nie dziwi, od zawsze taka była- parsknąłem, myśląc o tym jak chciała pozbyć się mojej siostry, stanąłem na chwilę biorąc głęboki oddech, próbowałem się uspokoić aby nie wybuchnąć, nie lubiłem tematu Felizy
-Dwulicowa?
-Dokładnie...ale w sumie, mimo to...ehh miała w sobie coś..coś takiego co mnie przyciągnęło do niej
-Ouuhh..czyli jednak nadal ją kochasz?
-Co? hah nie, nie kochałem jej i nie kocham, to przeszłość, po co wspominać? Tylko ta jej córka...czy ta mała gówniara musiała się urodzić? nienawidzę jej jak nie wiem co, nie przyczepiła się ani razu ale ona sama...po prostu chce mi się wymiotować na jej widok
-Najlepiej nie zwracać uwagi..i ignorować większość koni dookoła, lepiej oszczędzić swoje nerwy
-Wiesz, mnie na ogół nikt nie denerwuje, no..chyba że jakiś ogier sie stawia, i trzeba go ustawić do pionu, to tylko wtedy..ale ignorowanie nie pomaga
-No to zrób coś, w końcu jesteś synem przywódców
-Synem, ale jak narazie należę do stada i jestem jego członkiem, jak każdy inny w tym stadzie, tylko inni uważają że jestem jakiś ważniejszy, jak narazie to nie, a każdy zachowuje się jakby nie wiadomo z kim miał doczynienia...
-Może dlatego że na przykład, klacze liczą na to że, zostaną partnerką przyszłego przywódcy
-Skończmy już ten temat
-Jak uważasz
-Wiesz..bardzo mi ją przypominasz
-Że niby kogo?
-Felize
-Że w czym niby jestem podobna?- spojrzała na mnie krzywo, przeszywając wręcz wzrokiem
-Chociażby te oczy- podszedłem bliżej- tak bardzo znajome...
-Wydaje ci się coś chyba, nie ja jedna mam taki kolor oczu
-Tak tylko że...ten odcień, ten ich wyraz...zwykły koń takich nie będzie posiadał
-Insynuujesz mi coś?
-Skądże- przewróciłem oczami- mówię tylko co widzę
-I chyba źle widzisz- uniosła łeb, niczym urażona dama, odwróciła się i ruszyła w inną stronę
-Poczekaj moja droga damo- zatrzymałem ją chwytając na grzywę
-Trzymaj ten swój pysk przy sobie- wyrwała się
-Bo co?
-Bo poż...bo sobie tego nie życzę
-Nie wygłupiaj się, chodź ze mną
-Po cholere?
-Nie daj się prosić- uśmiechnąłem się zalotnie, a co mi tam, może uda mi się ją nakręcić, trochę zabawy nie zaszkodzi
-No dobrze- zgodziła się, zaśmiałem się w duchu, coraz częściej zdaję sobie sprawę z tego, że jestem draniem, ale to mi daje taką cholerną satysfakcje, szczególnie jeśli chodzi o nią...- a gdzie?
-Zobaczysz- ruszyłem w stronę lasu, pamiętam jak rodzice tam chodzili aby być sam na sam, czasami ich śledziłem za źrebaka, dlatego też i to wiem...
-Jakie zgrabne nóżki- zagadałem muskając ją po zadzie, odskoczyła naglę jak poparzona
-Co ty wyprawiasz?!
-Nie mów że ci się to nie podoba
-Nigdy! i trzymaj się lepiej z pyskiem przy sobie- już jestem blisko, jeszcze tylko trochę, jak by tu ją bardziej zdenerwować? chyba wiem...
-Chyba w twoich snach- chwyciłem ją za ogon i przyciągnąłem gwałtownie do siebie, kiedy już się znalazła obok, złapałem mocno za grzywę, tak bliżej łba aby nie mogła się zbytnio wyrwać, lub by mnie ugryźć, wskoczyłem na jej grzbiet, specjalnie opierając też na niej cały swój cieżar i kładać kopyta na jej grzbiecie, przez co ich ostre krawędzie haczyły o jej skórę, raniąc przy tym. Jeśli to nie spowoduje tego, że się ujawni i przyzna, to chyba jej to wykrzyczę w pysk, fałszywa, dwulicowa jędza...
Feliza
- Puszczaj mnie kretynie! - wyrywałam się, jak na złość odczuwając przy tym większy ból. Straciłam całe swoje opanowanie, nie znaczyło to jednak że zamierzam się ujawnić, po moim trupie.
Mimo że Hira uczyła mnie walczyć, to na niego nie mogłam znaleźć konkretnego ciosu, był zbyt ciężki, w końcu moje nogi ugięły się pod jego ciężarem, spadłam boleśnie na ziemie, a Elliot jeszcze mnie do niej przygwoździł. To tak jakby zmiażdżyła mnie jakaś skała, a nie koń. Rzucać nawet się nie mogłam, tym samym wydostać spod jego cielska.
- Chyba nie chcesz mieć do czynienia z całym stadem mojej matki?! - wrzasnęłam, zaciskając zęby i wypuszczając gwałtownie z chrap powietrze. Już nawet nie myślałam co by w takim momencie zrobiła Ignis, przecież on umiejscowił się na moim grzbiecie! Jak mogłam w ogóle myśleć o tej całej grze?! Pożałuje tego...
- Ale mi groźba - stwierdził ironicznie, jeszcze bardziej dociskając, ciężko mi już nawet było oddychać.
- No dalej! Ulżyj sobie jeśli jesteś taki słaby by rzucać się na klacz! - krzyknęłam nienawistnie, już zdesperowana, płacąc tym chwilowym nie złapaniem oddechu, przez co się zakrztusiłam. Podniósł się nagle, oberwałam od niego w pysk, tak mocno że przewrócił mnie na drugi bok.
- Żałuje że z tobą poszłam! - poderwałam się z ziemi, zanim jeszcze chwyciłam równowagę, popchnął mnie na drzewo, przytrzymując przy nim, był szybki i nieobliczalny. Mogłabym wezwać demony... Zdradziłabym się, ale teraz nie miałam z nim szans.
- O nie nie. Nigdzie nie pójdziesz!
- Nienawidzę cię! Czego ty chcesz?! - krzyknęłam, naparł na moje ciało, znów chciał wejść na mój grzbiet.
- Czego chcesz?! - specjalnie ugięłam tylne nogi, przysiadając na zadzie, by mu to utrudnić. A mogłam go kopnąć!
- Ciebie - szczypnął mnie boleśnie w zad, podnosząc siłą za ogon.
- Jesteś kompletnym kretynem Elliot, Ignis nie istnieje! Jestem tylko ja, słyszysz?! - nie chciałam mieć z nim bachora, nie z nim, nie w taki sposób. Wnioskując po tym co robił to chyba o to mu chodziło. Musiałam go jakoś zniechęcić i to zaraz.
- Czyli kto? - uśmiechnął się z satysfakcją w oczach, już teraz mogłam podejrzewać że od początku wiedział... I poczuć wyraźny gniew. Chciałam się nim zabawić, a tym czasem zrobił to ze mną.
- Feliza - parsknęłam, poddałam się, najwyraźniej taki był jego cel.
- A już myślałem że się nie przyznasz - zaśmiał się szyderczo prosto w mój pysk, swoim przejeżdżając przez mój grzbiet. Zmierzyłam go wzrokiem, pełnym nienawiści. Wezwałam już demony, tym razem w przypływie złości, zamierzałam się na niego rzucić.
- Uwielbiasz mnie dręczyć! - odsunęłam go od siebie, z nową siłą jaką dały mi duchy złych. Wstając i rzucając się na niego, kontratakował, obrzucaliśmy się przez chwilę ciosami. Tym razem robiłam szybsze uniki, atakowałam skuteczniej i szybciej, ale przy nim i tak to nie robiło wrażenia, niby walczyliśmy równo, tak wyglądało to z boku, ale Elliot miał przewagę.
- I to jeszcze jak! - kopnął mnie prawie w głowę, jego znajdowała się za wysoko, mogłam tylko uderzyć go w szyję, z łatwością przysłaniał ją przednimi kopytami. Pod wpływem jego ciosów miałam gdzieniegdzie rozciętą skórę, przez ostre krawędzie jego kopyt. Podciął mi w pewnej chwili nogi, gdy już po woli się męczyłam. Jak upadałam przeciął mi policzek kopytem.
- Sama to zaczęłaś - stanął nade mną. I sama skończę! Poderwałam się momentalnie, chcąc trafić prosto zębami w jego krtań...
Elliot
-Ty mała...- uderzyłem ją jak tylko do mnie wyskoczyła z zębami, chyba trochę za mocno...bo upadła na ziemię z rozciętym łbem
-Nienawidzę cię! niby taki niewinny, nic nikomu nie robi, bzdura! jesteś mordercą, takim samym jak i ja!
-Zamknij się oszustko!- podniosłem kopyto
-No śmiało! uderz!
-Oszczędzę ci już tego...- odsunąłem się o kilka kroków od niej
-Co to za nagła zmiana? co? nie chcesz mnie już zabić?!
-Nie jestem tobą wariatko, a po za tym...przydasz się jeszcze
-No chyba po moim trupie, nie będziesz mnie wykorzystywał- podniosła się, rzuciła mi spojrzenie pełne odrazy do mnie
-Myślałaś że mnie oszukasz? no sorry, każdego ale nie mnie, zapomniałaś już kim jestem? najwyraźniej..i te oczy, nigdy nie zapomnę, nie te...
-A co?? żeś się zakochał że tak w nie zapatrzony jesteś?
-Nie ośmieszaj się, w tobie? ja? zakochany?...po moim trupie
-A co ty niby lepszy?! znalazł się kasanowa, ciekawe czemu nadal nie masz partnerki? chyba wiem, z pyska okropny jesteś
-Tak mnie to zabolało że aż wcale, odezwała się piękna
-Wiesz co? nie będę rozmawiać z kimś takim jak ty
-To proszę bardzo, idź! ale nie skończyłem jeszcze z tobą, jeszcze zabawa nie skończona- zrobiłem krok w przód, uderzyłem kopytem o ziemię robiąc tym samym dziurę
-Nawet nie myśl że będę miała z tobą bachora- parsknęła
-Oj tam odrazu bachora, ale trochę zabawy nie zaszkodzi- czemu by się trochę nad nie popastwić? co mi może zrobić? tylko te demony...cóż, trochę więcej siły będzie mieć ale i tak sobue poradzę, będzie przynajmniej ciekawiej
-Trzymaj się odemnie z daleka!- odskoczyła, nie minęło nawet kilka minut a zerwała się do biegu, prosto w stronę łąki. Nie zamierzałem jej gonić, co mi po tym, i tak ją dorwę, prędzej czy później, ale i tak się nią pobawię albo może...nawet i jej córeczką, ale tamtą małą naiwną gówniarę, będzie łatwiej zbajerować.
Następnego dnia
Obudziłem się z samego rana, ba..bardzo wczesnego rana, słońce ledwie wschodziło a większość jeszcze spała, w tym moi rodzice i siostry, ale ja nie zamierzałem leżeć, nie chciało mi się, stwierdziłem więc że wyjdę. Słońce było wyjątkowo mocne, a ledwie co wschodziło, jego promienie uderzyły o moje oczy, zmuszając mnie do ich przymróżenia.
-Ktoś tu się całą noc szwędał- powiedziałem nie odwracając się do Felizy, która akurat wracała do jaskini
-A co cię to obchodzi- rzuciła w moją stronę, i prawie że zrezygnowana, weszła do środka
-Ey poczekaj- podbiegłe do niej łapiąc za grzywę
-Puść mnie, tutaj w stadzie zacznę krzyczeć- ostrzegła szeptem
-I tak wyjdzie na moje...co jest?
-Nie mów że cię to interesuje, no błagam- zaśmiała się, ale sztucznie, jakby z przymusu
-Nie jestem takim zimnym sukinsynem
-Jasne, a to wczoraj to nie byłeś ty
-Nie dramatyzuj, no chodź- pociągnąłem ją
-Nie będę szła tam gdzie ty chcesz, nigdy mnie więcej nie dotykaj- wyrwała mi z pyska swoją grzywę, odeszła jeszcze kilka kroków dalej i się położyła
-Nie to nie- wyszedłem, i jak na złość, wpadłem jeszcze na Dolly która była dziwnie w bardzo dobrym humorze, aż za dobrym, tylko że..to nie było takie zachownie jak zawsze, kiedy to wszystkich wkurzała i robiła swoje głupie żarty, wyczułem u niej coś negatywnego
-Zejdź mi z drogi małolato
-A no bo co?
-Bo cię do tego zmuszę, złaź
-Hmyy..nie- wlazła mi centralnie przed pysk, z wymalowanym ironicznym uśmieszkiem na pysku
-Bo podzielisz los matki, złaź!- wrzasnąłem, wyjątkowo bardzo nienawidziłem tej gówniary, jeszcze bardziej niż Felizy
-Ty chyba nie wiesz z kim rozmawiasz- odezwała się srogo, jakby chciała mi się zaraz rzucić do gardła
-Ty chyba maleńka też, a teraz zejdź grzecznie mi z oczu zanim stracę panowanie nad sobą...
Feliza
Ułożyłam się idealnie w mroku, który panował na końcu jaskini. I już miałam zasnąć, chociażby się zdrzemnąć, bo wczoraj jak zwykle nic z tego nie wyszło, a tutaj było mi dosyć dobrze. Zamknęłam już oczy. Jak na złość wybudził mnie Elliot, dosłownie po chwili, wrzeszczał na kogoś na zewnątrz, a dokładniej na Dolly, nie trudno było mi poznać jej głos. Wdał się z nią w dyskusje. Odruchowo chciałam wstać, już nawet opierając się na przednich nogach, szybko jednak położyłam się z powrotem. Obróciłam się na drugi bok z krótkim parsknięciem. Miałam to gdzieś, niech sobie robi z nią co chcę!
Nagle zaczęła krzyczeć jakby obdzierał ją ze skóry, zacisnęłam ze złości zęby, czując że długo tak nie uleżę. To nie jest już ta małą klaczka, którą urodziłam! Dlaczego po prostu nie mogę tego zwyczajnie zignorować?! Trzeba było zostać w tych zakichanych górach!
- Przestań się drzeć! - ledwo przebił się głos Elliot'a przez jej jęki.
- Zostaw ją! - wybiegłam na zewnątrz. Dolly zaczęła się śmiać, Elliot nic jej nie zrobił, stała na przeciwko niego. Ledwo opanowałam złość. Zbiegło się tutaj jeszcze kilka koni, posyłając mojej córce krzywe spojrzenia, sama zachowałam się jak oni, tyle że mierząc ją nieco bardziej nienawistnym wzrokiem, nie obejrzała się nawet na chwilę w moim kierunku, jakby widziała wyłącznie Elliot'a.
- Zabolały cię bębenki? Hm? - zachichotała szalenie.
- Tylko poczekaj, a się przekonasz jak ciebie coś zaboli! - zagroził Elliot, zerkając na odchodzące konie. Prawie wymknęłam się do jaskini, wtem tuż przed moim pyskiem spadła z góry ogromna skała, powodując niezły huk, gdybym stała kawałek bliżej zgniotło by mi głowę.
- Wybierałaś się dokądś, mamo? - ostatnie słowo wypowiedziała z dziwnym naciskiem, nagle jakaś siła rzuciła mnie w kierunku Elliot'a. Zderzyłam się z nim, niemal go przewracając, sama i tak wylądowałam na ziemi. Elliot przeklną pod nosem, naskakując momentalnie na Dolly, szarpnął ją za grzywę, rzucając wprost na drzewo. Po takim ciosie powinna stracić przytomność w najlepszym razie, ale się podniosła, otarcia i ta największa rana na głowie, którą trafiła z całym impetem o drzewo, przekrzywiając je w bok, zaczęła jej znikać, odnawiać się w ułamku sekundy.
- Ja nie czuje bólu - zbliżyła się do niego, z dziwnym spojrzeniem w oczach jakby za chwilę miała mu coś zrobić, sam nie odwracał od niej wzroku, już chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam.
- Idź stąd! - krzyknęłam w kierunku córki, podniosłam się z ziemi, nieco obolała.
- A wiesz, mamy bym posłuchała, ale ty sama mówiłaś że nią nie jesteś - zmierzyła mnie wzrokiem, uśmiechając się przy tym złowrogo.
- Chcesz być taka jak ja?! To przestań!
- Ja? Taka jak ty? - roześmiała się kpiąco: - Jestem silniejsza od ciebie i od niego! - wskazała na Elliot'a, nagle spoważniała, morderczo wpatrując się w nas. Z tego co pamiętałam i tak nie panowała nad swoją mocą, więc nie będzie w stanie nic nam zrobić. Chyba że coś się zmieniło, powinnam była ją obserwować... Zignorowałam takie zagrożenie, wczoraj także zresztą... Inaczej nie przyszło mi by do głowy by zbliżać się do tego drania. Nie zamierzałam w ogóle walczyć, ale Elliot chyba jej nie odpuści, odsunęłam się od niego z odrazą, jak mogłam tak długo przy nim stać?!
- No dalej! Co tam tak stoisz? Dalej, pokaż jaka jesteś silna! - prowokował ją Elliot.
- Rób sobie co z nią chcesz... - szepnęłam, zupełnie nie zależało mi na córce, zwłaszcza teraz...
- Ah, już pędzę... - odpowiedziała mu z ironią, obeszła nas na około, dosyć sporym łukiem, zrobiła tak kilka kółek zaczynając liczyć od 10 do tyłu.
Elliot
-Ogarnij swoją córeczkę zanim ja to zrobię- parsknąłem zirytowany
-Ona nie jest już moją córką- zacisnęła zęby spoglądając co chwilę w stronę córki
-Mało mnie to obchodzi, jesteś Feliza? jesteś, Dolly to córka Felizy? tak, więc rusz dupsko i coś zrób!- wrzasnąłem popychając ją
-Ktoś tu się zaczyna bać- Dolly wybuchła śmiechem, denerwując mnie coraz to bardziej, nie chciałem aby wyprowadziła mnie całkowicie z równowagi, pamiętam co było kiedyś...przez to zabiłem prawie kiedyś stado i...rodzinę, nie chcę powtórki z rozrywki przez jakąś gówniarę
-Zrobisz to przy całym stadzie? przy świadkach?- zrobiłem kilka kroków w przód
-Nikogo tu nie ma
-Tak? a jaskinia nieopodal? głusi są?..chcesz się zmierzyć? to proszę bardzo, czekam...jutro wieczorem, w górach
-Zgoda- stanęła naglę, niczym jak jej matka, dumnie i z tym swoim durnowatym uśmieszkiem
-No i dziękuję bardzo- parsknąłem odchodząc, jedynie Feliza stała jak słup
-A ty co? zamarłaś?- zatrzymałem się kierując do niej swoje słowa
-A co cię to obchodzi?!
-Jeju, tylko spytałem- popatrzyłem na nią dziwnie, odbiegła, prosto w stronę jaskini
-Zacznij się żegnać z rodzinką- rzuciła do mnie Dolly zanim odeszła w swoją stronę. "Chyba raczej ty" pomyślałem, w głowie miałem już jak ją zabijam, nie dam jej się pokonać, nie tej gówniarze, myśli że jest silna...ha! po moim trupie.
Wróciłem do jaskini, jakoś odechciało mi się spaceru
-Elliot co się działo na zewnątrz- spytał tata, zatrzymując mnie w wejściu
-Ta mała gówniara Dolly miała jakiś problem, bez powodu się wydarła, i jeszcze mi groziła
-Ale nic jej nie zrobiłeś?...
-Oh tato...bez powodu nic nikomu nie robię
-Wiem synu..ale wiem też jak łatwo cię wyprowadzić z równowagi
-Spokojnie tato nic jej nie zrobiłem- "jeszcze"
-No dobrze, wierzę ci...
-Dzięki
-Ale wiesz, jakby coś było nie tak, to przyjdż najpierw do mnie
-Będę pamiętał, idę się położyć, kiepsko spałem
-No dobrze, idź, ja z mamą idziemy na obchód
-Uważajcie tylko na siebie- oczywiście miałem na myśli Dolly, nie wiadomo co jej do łba strzeli
-Nie martw się- uśmiechnął się i poszedł do mamy, wyszli, a ja położyłem się nieopodal Felizy
-Feliza?
-Czego ty jeszcze chcesz?
-Niczego takiego, o coś spytać tylko
-To mów szybciej, i nie zawracaj mi już głowy
-Powiedz mi coś o Dolly- zbliżyłem się, leżałem kilka kroków dalej, na przeciwko niej
-Po co ci to?
-Chcę wiedzieć z kim mam doczynienia
Feliza
- A więc to tak, chcesz poznać jej słabości? Zabawne - parsknęłam, miałam się zaśmiać, ale tylko się zezłościłam, kładąc głowę na ziemi i zamykając oczy, z zamiarem zaśnięcia, choć wiedziałam z góry że nic z tego nie będzie.
- Po prostu masz mi coś o niej powiedzieć, to takie trudne? A może nic o niej nie wiesz? Nie zdziwiłbym się nawet, nawet uspokoić jej nie potrafiłaś...
- Przestań dobra?! - poderwałam łeb, wymierzając w niego krzywe spojrzenie: - Już nie jestem jej matką! Byłam jej matką i niech to dotrze do twojego tępego łba!
- Ja to rozumiem, nie jest taka jakbyś chciała to się jej wypierasz, żałosne.
Zacisnęłam zęby, czy on zawsze musiał mnie tak denerwować?! Opanowałam się po chwili, a nawet poczułam lekkie przygnębienie, nienawidziłam tego uczucia, ani do tego wciąż wracać.
- Problem w tym że jest zupełnie inna niż kiedyś - powiedziałam zrezygnowanym tonem, niech już mu będzie, byle dał mi spokój: - Jak była mała niczym nie różniła się od zwykłych źrebiąt, miała nawet opory przed krzywdzeniem kogoś, lubiła się wygłupiać i bawić, nie lubiłam tego u niej, ale potrafiła mnie załagodzić, wystarczy że zobaczyłam jej łzy, albo gdy się do mnie wtuliła, taka mała i bezradna, później zdarzało jej się wpadać w bójki czy się pokłócić... Nie ważne. To przez jej dobrą stronę jej nie zabiłam, a planowałam to po jej narodzinach... - zacisnęłam zęby, mając w oczach niewątpliwie smutek, ale nie łzy, jeszcze tego by brakowało. A mogłam ją zabić, zanim jeszcze się nie narodziła! To był największy błąd jaki popełniłam, nie byłoby żadnej więzi, żadnej rozpaczy, żadnych słabych uczuć godnych zwykłego konia, a nie demona, którym w istocie byłam, ja i on. Dlatego tak bardzo gardziłam Elliot'em tym jego zżyciem się z rodzinką, powinnam też gardzić sobą, bo sama się tego dopuściłam, a zaczęło się od Melindy...
- Mów dalej, to ja sam wiem - przerwał moje rozmyślenia Elliot.
- Ona ma, miała dwie natury, demona i zwykłego konia, nie miałam okazji poznać zbyt dobrze tej złej strony i przez jakiś czas próbowałam ją w niej obudzić, nie dostrzegałam że wolałam ją taką jaka była... - ściszyłam nieco głos, po co mu to mówię? Jak miałam zamiar się wygadać to... I tak nie miałabym komu, a skoro nadarzyła się taka okazja... Później to pewnie wykorzysta przeciwko mnie.
- Zrozumiałam to dopiero wtedy kiedy ją straciłam - zmieniłam ton na obojętny, niewzruszony, znów miałam zamiar udawać przed nim Ignis, by ukryć prawdziwe emocje, które zaczęły mną targać, tęskniłam za córką, przeżywałam jej stratę i nie potrafiłam dostrzec tej małej klaczki jaką znałam w Dolly, która teraz była zupełnie inna niż ją pamiętałam. I tak na prawdę nie wiedziałam zbyt dużo o niej teraz, przecież ciągle ją unikałam.
- Kończmy już ten temat - poruszyłam się nerwowo: - Co musisz wiedzieć? Odrodziła się jako demon, bo mi ją zabili. Drażni ją mój temat, bo nie może do mnie wrócić, chociaż nie wiem czy tak jak wcześniej... Nie radzę ci tego poruszać, czym bardziej się ją zdenerwuje tym bardziej jest niebezpieczna, miałam okazje się przekonać że siedzi w niej jakaś moc, której istnienia nie jestem w stanie zrozumieć, ona sama nie potrafi nad nią do końca panować. Jest nieprzewidywalna... - przerwałam, odczułam lekki niepokój o Elliot'a, jakbym się przez chwilę o niego martwiła... W końcu nie wiadomo z czym ma do czynienia... To takie żałosne, przecież go nienawidzę!
- I co dalej? - spytał Elliot.
- Co niby mam ci powiedzieć?! Jest nieprzewidywalna, nigdy nie wiesz co zrobi i co głupiego wpadnie jej do łba... Ma tylko słabość do mnie, specjalnie dla mnie wybrała to całe zło! - po wypowiedzeniu tych słów, Elliot spojrzał na mnie dziwnie, chyba nie zamierzał mnie wykorzystać w walce z nią?
- Czyżbyś się obwiniała?
- A jak myślisz?! - wrzasnęłam, to chyba było oczywiste że to moja wina, choć nie do końca, gdyby Hira jej nie zabiła do niczego by nie doszło! Jak mogłam jeszcze pozwolić jej żyć?! Ale niech się nie cieszy długo, jeszcze trochę i nie zawaham się dopełnić zemsty do końca i żadne głupie uczucia mnie nie powstrzymają!
Elliot
-Dobra już dobra, tylko zapytałem
-I nie potrzebnie, daj mi święty spokój!- odwróciła się do ściany, ignorując już cokolwiek co do niej mówiłem
-Nie wrzeszcz na mnie- wstałem, zamachnąłem się już, z chęcią uderzenia jej, ale stado...gdyby nikogo nie było to by oberwała, ale mimo że jestem synem przywódców, nie chcę mieć problemów
-Trzeba było to zrobić, odwagi ci brak?- odezwała się, ale ciszej niż wcześniej
-Nie będę robił zadymy przy wszystkich- wstałem, miałem zostać w jaskini, ale tak mnie zaczęło wszystko wyprowadzać z równowagi, że musiałem wyjść, choćbym miał leżeć w upale, albo w mrozie, wolę to, niż przebywać w jednym miejscu z Felizą i..Dolly
Poczułem jakieś szarpnięcie, lekkie za ogon
-Tigran? o co chodzi?- klęknąłem przed nim na przednich nogach. Mały był jakiś poddenerwowany, dreptał w miejscu, próbował coś powiedzieć, ale bez skutecznie, wskazywał gdzieś łbem, w oczach miał też strach
-Coś się dzieje?- pokiwał szybko łebkiem, i pobiegł kilka kroków dalej, czekając na mnie
-Już idę, prowadż- wstałem i ruszyłem za nim, dosyć szybko biegł jak na źrebaka, ale to urodzony biegacz, więc nic dziwnego
-Zostaw mnie! puszczaj!- usłyszałem krzyki mojej siostry, Majii
-Wracaj do stada!- krzyknąłem do Tigrana, a sam przyśpieszyłem, łamiąc wszelkie gałęzie i młode drzewa po drodze, zatrzymałem się za ogromnym drzewem, musiałem się zorientować w sytuacji
-Zamknij się bo pożałujesz- do drzewa przycisnął ją jakiś ogier, w sumie, łudząco podobny do Toli i Tigrana, bynajmniej z wyrazu pyska, bo maści był nieco innej
-Po co przyszedłeś? błagam..daj mi spokój
-Uciekłaś mi z moim synem ladacznico!- uderzył ją
-Dobrze wiesz dlaczego, chciałeś go zabić
-A teraz po niego wróciłem, po niego, i po ciebie, żadna klacz jeszcze mi się nie sprzeciwiła
-A twoja mat..
-Nie wspominaj o niej! to twoja wina! rozumiesz?! twoja! przez ciebie mój ojciec ją zabił! pobił na śmierć! i to samo spotka ciebie, jeśli spróbujesz jeszcze raz się sprzeciwić- szarpnął ją za grzywę uderzając przy tym w klatkę piersiową, krzyknęła, a wtedy oberwała w pysk i w przednie nogi
-Zabiję cię!- wyskoczyłem prosto na niego, przygniatając do drzewa z całej siły- Nic ci nie jest siostrzyczko?
-Chyba...nie- powiedziała z trudem łapiąc powietrze
-Ty gnojku! pożałujesz za wszystko co jej zrobiłeś!- zagroziłem, zaczął się śmiać, i to jak jakiś opętany, do tego ten uśmieszek który malował się na jego pysku między przerwami w śmiechu
-Zobaczymy- ktoś uderzył mnie od tyłu, puściłem go, okazało się że zrobił to drugi ogier, podobny do niego, zapewne ojciec o którym wspominał, rzucili się obaj na mnie
-Połamię wam te parszywę mordy!- stanąłem dęba, byłem od nich większy, sięgali mi nieco po za połowę mojego ciała. Kopnąłem tego młodszego w głowę, ogłuszając porządnie na dobre kilka minut, w trakcie zabrałem się za jego ojca, który niewiadomo skąd, wyleciał na mnie z ostrą gałęzią, dosyć długą, i zanim zdąrzyłem się obronić, wbił mi ją prosto w brzuch, prawie że na wylot
-Elliot! nie!!- wrzask siostry rozniósł się po całym lesie, rozpłakała się i próbowała wstać, pomimo ciągłych upadków
-A taki niby miał być silny ten twój braciszek- szydził ze mnie, zbliżając się też do mojej siostry
-Odejdź od niej- uniosłem się na przednich nogach, zobaczyłem pod sobą ogromną plamę krwi, która była większa z sekundy na sekundę
-A teraz popatrz- zwrócił się do mnie, podnosząc Maję za grzywę- jak przez ciebie umiera ci siostra- nacisnął na jej kręgosłup, ciągnąc zarazem za grzywę, zmuszając do wykręcenia jej łba. Krzyknąłem ze złości, złapałem za kij i wręcz wyrwałem go sobie z boku, i rzuciłem się w jego stronę, uderzałem już bez opamiętania kiedy leżał, po czasie nie wiedziałem już co się dzieje, straciłem świadomość.
"Obudziłem" się dopiero po jakimś czasie, stałem na środku tego wszystkiego, drzewa, trawa..wszystko było we krwi i...nie tylko w niej, po jednej i drugiej stronie leżały ciała tych ogierów, zmasakrowane i...porozrywane na części? jak? to nawet nie wyglądało jakby to zrobił koń. Po chwili zorientowałem się jednak że nigdzie nie ma mojej siostry
-Maja? Majka!!- krzyknąłem nieco wystraszony, no chyba nic..nic jej nie zrobiłem?
-Tutaj Elliot- usłyszałem cichy głos, cichy i wystraszony
-Gdzie?
-O tu- wychyliła się zza drzewa
-Przepraszam cię- podszedłem do niej szybko, poczułem się winny jej przerażenia
-Nie masz za co, pomogłeś mi..
-Tak wiem..ale to wszystko, musiałaś na to patrzeć, schowałaś się...przedemną?
-Poniekąd..tak
-Czemu?
-Elliot, wracajmy juz do domu
-Powiedz mi, proszę
-Wpadłeś w jakąś furię, musiałam sie schować bo bałam się, że i ja tak skończę
-Nigdy bym ci nic nie zrobił
-Elliot...to nie byłeś nawet ty
-Powiedz mi co się tu wydarzyło, muszę wiedzieć
-Wyglądałeś jak...jak jakieś monstrum, do tego to coś dookoła ciebie, ich ciała wręcz same się rozrywały, rzucałeś nimi..a na koniec..
-Co na koniec?- dopytywałem, siostra wskazała mi na nich łbem, zbliżyłem się i..i mnie zamurowało, oboje nie mieli serca, a nigdzie nie leżało, do tego te znaki na ich łbach, które jako jedyne, nie były zmasakrowane
-Co ja zrobiłem?- odwróciłem łeb, mówiąc do niej, ale jednocześnie do siebie
-Wyrwałeś im serca...
-Że..co?- byłem w szoku, nie byłem świadom tego co robię, pierwszy raz coś takiego mnie spotkało, nawet wtedy gdy przy stadzie straciłem kontrolę, nawet wtedy byłem tego wszystkiego świadomy, a to?
Przypomniałem sobie też o mojej ranie, spojrzałem w jej miejsce, nie było jej, a jedynie widniał delikatny biały znak, podobny do tych na łbie, ale ledwie widoczny
-Wracajmy już- zwróciłem się do siostry- dasz radę wstać?
-Z trudem..
-Wezmę cię- pomogłem jej wstać i wziąłem ją na grzbiet, wróciliśmy do stada, na łące spotkałem się z dziwnymi spojrzeniami
-Emm Elliot?
-O co chodzi?
-Jesteś cały we krwi..nawet pysk i zęby..
-Nosz kurde- szybkim krokiem skierowałem się do jaskini, zostawiłem tam siostrę a sam czym prędzej pobiegłem nad wodospad, i jeszcze jak na złość, była tam też Feliza, odwróciła głowę zanim jeszcze wbiegłem do wody, która z resztą, zabarwiła się na czerwono od krwi, zanurzyłem się cały, dosłownie, musiałem zmyć z siebie całą tą krew.
Wyszedłem na brzeg, otrzepując się, spojrzałem się w lustro wody, coś było nie tak, moje oczy...były jakieś dziwne, jedno było jaśniejsze od drugiego, i to znacznie jaśniejsze...
Feliza
To chyba jakaś ironia losu, znów on? Nie zamierzałam nawet... Czy to była krew? Odwróciłam głowę, wcześniej patrząc gdzieś w dal i czekając aż sobie pójdzie, ale coś takiego musiało zwróć moją uwagę. Czyżby kogoś zabił? Nie zamierzałam go o to pytać, aż taka ciekawska nie byłam. Już miałam iść, ale on przypatrywał się czemuś we wodzie. Obejrzał się za siebie najwyraźniej czując na sobie mój wzrok. Jego oko...
Zbliżyłam się do niego, przypatrując się z bliska temu oku, wydawało się znajome i jednocześnie obce w stosunku do tego normalnego. Byłam strasznie blisko niego, prawie się stykaliśmy pyskami.
- Odsuń się! - odepchnął mnie nagle.
- Elliot... - wciąż nie odwracałam wzroku: - Nie pozwól by to cię pochłonęło, nie będziesz już taki jak dawniej - mówiłam całkiem poważnie, wyczułam to, choć nie wiedziałam dokładnie czym jest... Nie chciałam i jego stra... Znaczy, wolałam nie mieć do czynienia z kimś gorszym niż był. Odeszłam od razu po tych słowach, w góry, tam najwyraźniej było moje miejsce. Tylko tam mam spokój...
Ob drogę myślałam o nim... Żałosne jak te głupie myśli krążyły wokół niego. Przejęłam się tym co mu się stało? Nie, to nie miałoby sensu. Jesteśmy wrogami i zawsze... Westchnęłam, docierając już do znajomego miejsca. Wszędzie były kwiaty, parsknęłam zdenerwowana, już domyślając się czyja to robota. Poszłam nieco dalej niż zwykle, ale szlag by to trafił, bo te kwiaty się nie kończyły. Dolly je pewnie zerwała i porozrzucała wszędzie wokół, do Elliot'a nie pasowałoby coś takiego... Dlaczego niby pomyślałam że on by to zrobił? Chyba padłam na głowę.
- Nareszcie, jesteś - usłyszałam głos córki, wyszła za jednej ze skał podbiegając do mnie w podskokach i głupim uśmiechem na pysku.
- Idź stąd - powiedziałam szorstko.
- Nie podoba ci się?
Zignorowałam ją idąc na przód. Szła przy moim boku, wciąż kładąc na mój grzbiet swoją głowę, odpychałam ją, ale nie dawała mi spokoju.
- Powiedziałam żebyś mnie zostawiła! Nie chce cię znać! - wybuchłam, popychając ją dosyć brutalnie, ale co ja tam mogłam jej zaszkodzić. Popatrzyła na mnie dziwnie jakby miała się popłakać.
- Dobrze - powiedziała morderczym głosem, odchodząc w swoją stronę. Nareszcie mogłam się położyć, widząc jak wszystkie kwiaty wokół niej zamierają i gniją, jak tylko między nimi przeszła. Zniknęła w końcu za rogiem, zamknęłam już oczy. Do głowy przyszło mi nagle że mogła pójść do Elliot'a. Spróbowałam to zignorować i zasnąć, wciąż pobudzana tą myślą. Poderwałam się zezłoszczona, idąc do niego zobaczyć. Szukałam go, tym razem gdy chciałam go celowo spotkać nigdzie nie mogłam go znaleźć. Za to usłyszałam śmiech Dolly dobiegający z jaskini. Weszłam do środka widząc ją przy Maji.
- Wyjdź stąd - pociągnęłam ją za grzywę, nie przestawała się śmiać.
- Do reszty zwariowałaś! - wypchnęłam ją na zewnątrz, nie upewniając się nawet czy coś jej zrobiła czy nie. Maja była ranna, więc to mogła być sprawka Dolly, albo kogoś innego... Może dlatego Elliot był od krwi... O wilku mowa.
- Co tu robicie?! - dobiegł mnie nagle jego głos, odepchnęłam od siebie córkę, która wciąż nie przestawała się śmiać i przesuwać do mnie. Uczepiła się mnie gorzej niż rzep! Zachowywała się jak nie znośny źrebak, jak gdyby podsłuchała moją rozmowę o niej, z Elliot'em.
Elliot
-Wyjazd stąd- stanąłem osłaniając siostrę, mierzyłem wzrokiem je obie, Felize jak i jej córeczkę
-A bo co?- Dolly z uśmieszkiem na pysku, zbliżyła się do mnie pewnym krokiem
-Bo tak do cholery mówię! już! obie! nie chcę was widziec na oczy
-Dolly wychodzimy!- krzyknęła Feliza
-Słuchaj się matki, wyjdź!
-Sama się mnie wyparła, więc słuchać się nie muszę
-To ja cię zmuszę- złapałem ją za grzywę i siłą wyrzuciłem z jaskini, rzuciłem nią o ziemię z całej siły, normalnie, zwykły normalny koń powinien sobie coś przy tym złamać, a ona nic, jeszcze bardziej mnie to wkurzyło
-Ja się wtrącać nie będę- Feliza wyszła zaraz za mną z jaskini
-Ty gnoju!- Dolly zmieniła się naglę o 360 stopni, rzuciła się na mnie, prawie mnie powalając, co mnie mocno zdziwiło, bo nawet Feliza pod wpływem demonów, nie miała takiej siły. Odepchnąłem ją swoim bokiem, ale ta nie przestawała, aż w końcu zaczęliśmy walczyć, czułem że używa do tego swojej mocy, jeśli można to tak nazwać, naglę jakaś siła powaliła mnie, dociskając do podłoża z całej siły, zbliżyła się
-Ojej jaki bezradny- roześmiała się
-Ty...- użyłem całej swojej siły i udało mi się wyrwał, chwyciłem ją zębami za kark i przycisnąłem do ziemi, krzyknęła jakby z bólu a z rany polała się czarna krew, puściłem i w tym samym momencie coś mnie odepchnęło
-Co jest..-spojrzała po sobie, rana nie znikała a leciała z niej dziwnego koloru krew. Momentalnie jej oczy zrobiły się wściekle czerwone, wyraz pyska miała morderczy, ścisnęło coś jakby moje ciało i z impetem rzuciło o ścianę, w tym też momencie straciłem przytomność...
Śniło mi się mnustwo zwłok, wszędzie krew i...wnętrzności, wybite całe stado. Szedłem między nimi, szukałem kogoś, zapewne rodziny, widok ich zmasakrowanych ciał zwalił mnie z nóg, rozpłakałem się, z oczu leciały i krwawe łzy, ale w kolorze prawie że czarnym, każda łza która kapała na ziemię, wypalała ją.
-Elliot!- dobiegł do mnie czyjś krzyk, był niewyraźny więc nie wiedziałem do kogo należał, ale poszedłem w tym kierunku
-Przestań! Dolly!- to była Feliza, zauważyłem ją we mgle, cofała się kiedy to w jej stronę szła córka
-Moja droga mamusia, a przepraszam, przecież ja matki już nie mam- zaśmiała się
-Jak mogłaś to zrobić?! ich wszystkich...wymordować, i jego...
-Jego? no dokończ, proszę
-Uwieść! jak tak mogłaś?! i zrobić to wszystko?!
-Sam chciał, po za tym, to nie tylko moja zasługa, większość to jego sprawka, widzisz to co się tam dzieje? te wszystkie udręczone dusze unoszące się nad ciałami, desperacko próbujące odnaleźć, rozpoznać swoje ciała, próbują wrócić, ale bez skutecznie, i zaraz zostaną pochłonięte...Elliot też będzie martwy, razem z tobą! wasze moce razem..
-Przestań!- krzyknąłem, nie mogłem tego słuchać, nie docierało to do mnie, nie ja, nie mogło do tego dojść
Obudziłem się, i to gwałtownie, przez to uderzyłem się w głowę bo odrzuciłem ją do tyłu
-No w końcu- odezwał się ktoś obok, byłem jeszcze otumaniony, doszedłem do siebie po kilku minutach
-A ty tutaj czego?- ten widok mnie nie ucieszył, bo była to Feliza
-Nie ważne, już idę- wstała i skierowała się do wyjścia
-Ehh..czekaj, Feliza- podniosłem się, jeszcze się chwiałem, było mi słabo i kręciło się w głowie, w jaskini nikogo nie było, nawet mojej siostry, być może zdołała wyjść na łąkę, albo...oby nie to co myślę...
-Co chcesz?- odwróciła się niechętnie
-Siedziałaś tu cały czas?
-Nie ważne, już ci nic nie jest
-No czekaj- zatrzymałem ją- nie zniknęła jej nadal ta rana?
-Była tu jeszcze...i nie
-Nie dziwi cię to?...
Feliza
- Dziwi - przyznałam, zerkając na jego dziwnie jasne oko: - Dobra, idę...
- Gdzie teraz jest? - stanął mi na drodze, nie miałam ochoty się znów z nim użerać, co prawda rozmawialiśmy w miarę normalnie, ale to kwestia czasu i znów się w najlepszym razie pokłócimy.
- Nie mam pojęcia... I nawet nie chce tego wiedzieć - parsknęłam, zamierzałam odetchnąć od Dolly raz a dobrze. Wybiorę się nad wulkany, tam nie pomyśli nawet by mnie szukać, a na pewno trochę jej zajmie nim... Choć po tym co zrobiła nie byłam pewna co zamierza.
- Wiesz chociaż w którą stronę poszła?
- Gdzieś tak w góry... To wszystko? - spojrzałam na niego ze złością, chciałam już iść.
- Miałem sen i myślę że by ci się nie spodobał.
- Jakiś koszmar? - spytałam znudzonym tonem, chciałam go zdenerwować by mnie już puścił, nie byłam mu już do niczego potrzebna. Był cały? Był, więc mogłam być spokojna. Choć wcale mi się to nie podobało że tak mi na tym zależy...
- Przyśniło mi się całe stado, wybite, dusze błąkające się i nie mogące rozpoznać swoich ciał, tak były zmasakrowane i to wszystko było sprawką twojej córki, na końcu chciała zabić też nas, chciała naszej mocy...
Miałam wrażenie że nie powiedział mi wszystkiego, zresztą...
- To tylko sen - udałam przed nim nie przejętą, przecież wiedziałam że Dolly jest do wszystkiego zdolna. Ale w tym momencie mnie to nie obchodziło, chciałam się w końcu porządnie wyspać.
- Nie rusza cię to?! Zupełnie, nie obchodzi, co? - odparł ironicznie, wyraźnie zdenerwowany.
- I tym właśnie się różnimy... - parsknęłam, wymijając go, już miałam pójść, w końcu już nie stał mi na drodze, ale... Kiedyś też śnił mi się koszmar z wybitym stadem, nie taki jak jego, ale podobny, tam Dolly zabawiała się moimi emocjami, dlatego wróciłam do stada... W obawie że skrzywdzi... Nie ważne. Wizja tego że córka mogła mi zaszkodzić była coraz bardziej realna, już teraz wykazywała także wobec mnie negatywne emocje, choć wcześniej tego nie robiła i ten atak na Elliota... Ten jego sen, czy był wizją czy zwykłym koszmarem, mógł się ziścić.
- Chodźmy ją znaleźć - dogoniłam go jak już zmierzał do stada: - Zagraża nam obojgu... Więc co? Chwilowy sojusz? - byłam ciekawa czy mi uwierzy, mówiłam serio, ale mógł uznać to za podstęp, którego tym razem nie było, o dziwo... Chociaż mogło wyglądać to inaczej.
- Myślisz że jestem głupi?
- Nie wierzysz że stanę przeciwko córce? Ona nawet już nią nie jest! Musimy ją zgładzić, zanim to będzie nie możliwe...
- Chyba dla ciebie.
- Ty zawsze... - urwałam, nie miałam zamiaru się teraz z nim kłócić, czym szybciej będziemy to mieć z głowy tym lepiej: - Rozdzielmy się, tak szybciej ją znajdziemy, mi też się nie uśmiecha współpracować z tobą - odeszłam już od niego, nie pytając go o zdanie, ani nie słysząc co powiedział na moje słowa. Jeśli nie, to nie! Równie dobrze poradzę sobie bez niego. Obejrzałam się tylko raz za siebie, widząc jak Elliot kogoś szuka, chyba swojej siostry. Nic mnie to...
W górach już tak łatwo mi nie było z myślą zabicia córki... Ale była już zbyt niebezpieczna, bym dalej mogła ją ignorować... Choć ją odtrąciłam, nadal miałam w pamięci tą małą klaczkę, którą pokochałam. I tak na prawdę nie potrafiłam przyjąć do wiadomości że tej małej już w niej nie ma... Bez Elliot'a nie miałam z nią szans, chyba że spróbuje tym razem sama ją zaskoczyć... Udam przed nią to czego tak chciała - kochającą matkę i uderzę w najmniej spodziewanym momencie... Nadarzała się okazja, ta rana którą zrobił Elliot, mogłam ją wykorzystać... Musiałam ją potraktować jak jednego z demonów, który mi zagrażał pokonać i pochłonąć, już nawet nie zabić, to nic by nie pomogło... Nie ważne jaki ból to przyniesie nam obu, ona już nie jest taka sama. Czas przestać z tym zewlekać i pozbyć się wszelkich skrupułów, to dobre dla zwykłych koni.
Przeszłam kawałek, kryjąc się za skałami, ostrożnie by nie stuknąć nawet lekko kopytem. Nie sądziłam że tak łatwo da się ją znaleźć, była dosłownie w miejscu w którym zginęła. Z jej ranny zadanej przez Elliot'a, wciąż wypływała czarna maź, którą trudno było nazwać krwią, ale nie wątpliwie to była krew... A teraz w dodatku unosiło się z niej coś w rodzaju czarnego dymu, zaczęło pojawiać się go coraz więcej, oplatał jej ciało, płynnie przepływając blisko niego i zatruwając wokół powietrze. Ziemia sama z siebie zaczęła obumierać pod jej kopytami. Zakasłałam, gdy ów dym, czy czymkolwiek to było dostał mi się do chrap. Odwróciła głowę, z obłąkanym uśmiechem na pysku i pustymi jak nigdy oczami. Całe były czerwone i świeciły oślepiająco. Zwykły koń pewnie by się wystraszył, ale ja już widziałam wiele i wiele istnień skrzywdziłam. Zmierzyłam ją wzrokiem przywołując do siebie demony... Nie tak miało wyjść, ale teraz byłam pewna że żadne udawanie nic nie da, nic do niej nie dotrze w tym stanie...
- Mam dla ciebie prezent - powiedziała pozbawionym uczuć głosem, ale też złowrogim, pragnącym krwi.
- Radzę ci przestań! - podsycałam się energią złych duchów, wchłaniałam ich ile się dało.
- Powstrzymaj mnie - zaczęła się zbliżać, z tyłu za mną podniósł się pył z ziemi, wydobywał się z jej wnętrza przenikając przez podłoże, formował się po woli w coś.
- Co taka zdziwiona? Mówiłam że mam dla ciebie prezent mamo - ostatnie słowo wypowiedziała z nienawiścią, już wtedy wiedziałam że się spóźniłam...
- Ja też! - rzuciłam się w jej stronę, ale od razu mnie odepchnęło, przycisnęło do ziemi, nie mogłam nawet drgnąć. Drobinki za mną już układały się w czyjeś kości, zapatrzyłam się na to. Pojawiały się narządy i mięśnie, wszystko zaczynała zamykać skóra, na której rosła sierść... Po Dolly nie było widać by zabierało jej to energie. Ale rana pozostawała, wciąż ją miała... Po chwili zaczynałam rozpoznawać to ciało, które powstawało dosłownie na moich oczach.
- Już pora - córka zaśmiała się demonicznie. Starałam się uwolnić z tej dziwnej energii, która nie pozwalała mi się ruszyć, nawet siła jaką dawały mi demony mi nie pomogła.
- Przestań!
- Nie tęskniłaś?
Coś weszło w nowo powstałe ciało, próbowało się desperacko z niego wydostać, nim zorientowałam się że to duch... I to w dodatku Melindy, było już za późno, zamknęła go w jej ciele, ale zawładniętym złem. To przekroczyło granice, których ja nie potrafiłam nigdy przekroczyć... Oczy Mel były przez ułamek sekundy jak u demona, po czym zastąpił je jej prawdziwy kolor.
- Córeczko... - położyła się przy mnie, nie dam się zwieść! Dolly uwolniła mnie na chwilę z tej niewidzialnej siły, a Melinda przytuliła mnie do siebie, tęskniłam za nią, nie potrafiłam temu zaprzeczyć... Ale to nie ona, już miałam ją odepchnąć... Poczułam nagły ból, Melinda szarpnęła mnie tak że prawie zwichnęła mi kark, uderzyłam ją z całą siłą, widząc jej bolesny upadek kilka metrów dalej, coś zakuło mnie w środku, nie mogła wstać, chciałam jej pomóc. Walczyłam sama ze sobą.
- I ty nazywasz się demonem? - Dolly zaszła mnie od tyłu nawet nie wiem kiedy.
- Dolly przestań... Spójrz na mnie... Jestem twoją matką... - popatrzyłam w jej oczy, z łzami w swoich, to musi na nią zadziałać...
- Twój czas dobiegł końca, ale nie martw się, nie przegapisz całej zabawy - zaczęła ożywiać kolejnych niegdyś zmarłych. A jednocześnie poczułam jak zabiera mi całą energie, upadłam, próbując jeszcze w trakcie się na nią rzucić, trafiłam na dym który wciąż oplatał jej ciało, zostawił mi ranne na pysku, aż do kości, już nawet nie leciała z tego krew...
- I ty chciałaś nazywać się moją córką?! - wrzasnęłam, próbując desperacko zranić jej uczucia, ale ich chyba już nie było... Ożywieni wyglądali jak niegdyś, ruszyli w kierunku stada, Melinda także, zupełnie już nic jej nie było, zmusiła ich dusze do czynienia zła, zawładnęła ich wolą... Dolly zadała mi ogromny ból, każda moja śmierć w porównaniu z tym co mi robiła była niczym. Wyciągała dusze, jak i demony, które niegdyś pochłonęłam, krzyczałam wniebogłosy razem z nimi, nie mogąc tego znieść, mój głos, te jęki niósł się na bardzo daleką odległość.
- Zobacz tylko... I ty to nazywałaś siłą? Ja jestem prawdziwą siłą, potęgą! - wrzasnęła, zagłuszając swoim głosem wszelkie ogłuszające jęki wokół, w tym mój. Wcale nie pochłaniała tych duchów, otaczała się nimi, jej spojrzenie chłonęło ich ból i mój, napawała się tym widokiem... Potrafiłam to zrozumieć, sama niegdyś patrzyłam z rozkoszą na cierpienie innych, teraz byłam tak jakby po drugiej stronie, role się odwróciły... Mogłam odczuć to co oni... Gdy ostatnia dusza wydostała się poniewierana jej siłą, opadłam kompletnie z sił.
- Teraz już nie będziesz w stanie nigdy się odrodzić... - Dolly stanęła nade mną: - Po wszystkim dołączysz do mnie, jak i Elliot - popatrzyła głęboko w moje oczy.
- Nienawidzę cię... - wyszeptałam w bólu: - Co się z tobą stało? - zacisnęłam zęby.
- Jestem tym czym chciałaś bym była! - wrzasnęła. Zobaczyłam w oddali Elliot'a... Dlaczego musiał tu przyjść?!
- Uciekaj stąd! - krzyknęłam w jego stronę, Dolly się odwróciła, zaatakowałam ją ostatkiem sił w jej ranę, czując jak przeszła przeze mnie kolejna fala bólu, krzyknęła, odrzuciło mnie wprost na skałę. Zderzyłam się z nią prawie u jej szczytu, moje ciało zesunęło się po niej bezwładnie, pozostawiając krwawy szlag za sobą. Dolly już ruszyła w jego stronę, nie spieszyła się, jakby chciała przeciągnąć ten moment, wzbudzić we mnie większy niepokój... Odczułam że tylko jej energia utrzymuje mnie przy życiu, już dawno bym umarła... Ona miała w tym swój cel... Chciała bym na wszystko patrzyłam, musiałam wyzbyć się wszelkich uczuć, ale nie mogłam... Nie rozumiałam co się ze mną ostatnio działo, przez najbliższe lata... Demony nie mają uczuć, ale Elliot miał... Więc nie byłam wyjątkiem... Teraz moja córka zbliżała się nieuchronnie do niego, a ja nie mogłam nic zrobić...
Elliot
Widziałem wszystko, wszystko co robiła, te wszystkie ciała, dusze które na nowo powracały do stada, przez chwilę pokazała mi się wizja tego snu...musiałem najpierw ich zatrzymać, ale nie mogłem się teraz cofnąć przed Dolly.
-Elliot zrób coś w końcu!- wrzasnęła Feliza, wiedziałem że ma na myśli tamtych, przywołałem kilka najsilniejszych demonów i wysłałem ich tam, zaufałem temu że ich zatrzymają, jakoś nad nimi zawładną a ja w tym czasie się z nią rozprawię
-No patrzcie, niby potrafi wszystko, a ta rana to co?- zakpiłem z jej "wszechmogącej" siły
-To się jeszcze okaże- coś jakby pył, uniosło się, otaczając nas dookoła
-To zatruwa twoje parszywe serce i duszę!- nie zostałem jej dłużny, sam wytworzyłem dookoła siebie pewną siłę, która między innymi, chroniła mnie przed tym czymś, chodziliśmy w kole, śledząc swój każdy ruch
-Myślisz że mnie pokonasz? jestem silniejsza od ciebie! od każdego!
-To się jeszcze okaże!- ruszyłem na nią, nie zamierzałem tak jak ona robić wszystko na odległość, wiedziałem że moją mocniejszą stroną jest bezpośrednie starcie, w przeciwieństwie do niej.
Starliśmy się, chyba postanowiła także tak powalczyć. W pewnym momencie usniosła mnie mocą, do góry wysoko ponad ziemię, do tego czułem jakby ktoś wbijał w moje ciało mnustwo malutkich kolców, moje mięśnie mocno się pospinały, i to niewyobrażalnie mocno, czułem jak powoli moje ciało się temu poddaje i jest bliskie powykręcaniu, chciałem powzywać demony, nawet tego jednego z najsilniejszych, władcę wszystkich, ale nie...sam dam radę, i bez nich, ona czerpie z nich energię, ja nie muszę, to mnie wyróżnia, nie karmię się duszami i demonami, sam nim jestem i żadnego innego nie potrzebuję! wyswobodziłem się z tego uścisku, ale za to rzuciła mną o ten "pył", odbiłem się od niego, był twardy jak skała, upadłem na ziemię, pełen małych ran z których wypływała ciurkiem krew.
-Jakże łatwo cię pokonać, i ty się nazywasz demonem?! chyba kpisz!
-Taka jesteś mocna? to korzystaj ze swojej mocy a nie karmisz się duszami innych- wstałem, nieo obolały, szybko jednak zignorowałem ból
-Dobra- szybko poszło, nawet nie przypuszczałem że tak szybko się zgodzi
-Bez oszukiwania
-Bez- wyszło z niej coś, pewnie ci co ich pochłonęła i czerpała z nich energię, ale kiedy to zniknęło, pojawiło się coś nowego, taka jakby mgła otulająca jej ciało, czarna i cuchnąca siarką, jej wyraz pyska się zmienił, oczy były krwisto czerwone, aż się świeciły, przeszywały całe ciało, powoli przestawała wyglądać jak ona sama
-W końcu zaczyna się zabawa- uśmiechnąłem się szyderczo, jeszcze zobaczy kto tu jest silniejszy. Czułem że tracę powoli świadomość, były pewne tylko urywki mojej świadomości, zapamiętałem na pewno wygląd Dolly, wyglądała jak jakieś pieprz*ne montrum, ale nadal pozostawała przy postaci konia, i szło rozpoznać że to ona, i ten ostatni urywek, Feliza która zdołała się przedostać przez to coś dookoła nas, reszty już nie widziałem...
Feliza
Widok szybko przesłonił mi jakby pył, te drobinki wirowały wokół nich w zwrotnym tempie. Śledziłam je wzrokiem, próbując wypatrzeć chociażby same sylwetki Elliot'a i Dolly. Słyszałam tylko część tego co mówili. Niespodziewanie zobaczyłam uwolnione demony, tak, same demony, choć jeszcze przed momentem były zwykłymi duchami i powinny nimi pozostać, wszystkie te duchy które ze mnie wyciągnęła, te przed chwilą uwięzione w jej mocy, ale też nowe... W jaki sposób mogły zmienić swoją naturę, w jaki sposób ona mogła to zrobić?... Nie zastanawiałam się długo, nadarzyła się okazja bym odzyskała siły. Dolly najwyraźniej nie przemyślała wszystkiego, najwyraźniej była zbyt pewna siebie, kompletnie się zatraciła, ale tym samym zapłaci za swój błąd.
Podniosłam się ledwo... Na razie chwiałam się na nogach, podpierając skały i brudząc się od własnej krwi, bolało niesamowicie, ale po każdym pochłoniętym demonie wszelkie rany znikały, moja siła rosła ze zdwojoną prędkością, ale też nienawiść do córki, zapragnęłam jej potęgi, której mogłam odczuć część... I tak wpadłam w ich wir walki, oboje byli w swej mroczniejszej postaci. Dwa monstra przeciwko sobie, demony w czystej postaci.
Ciało Dolly dynamicznie zmieniało kształty przy każdym ciosie Elliot'a, wyginając się przy tym we wszystkich znanych kierunkach, choć całe wciąż zamykało się w sylwetce konia. Była cała czarna, nie padały na nią żadne cienie czy światła, przez co części ciała zlewały się ze sobą i tylko oczy żarzące się krwistą czerwienią wyróżniały się na tym tle. Elliot natomiast był cały kruczoczarny, miał dłuższy pysk niż normalnie, ogromne chrapy, długie uszy, z głowy odstawały mu długie rogi, zakręcone ku tyłowi, przywodzące na myśl te koźle i oczy... Zupełnie były mi obce, duże i czerwone niczym u demona, którym przecież był, teraz już rozumiałam że to... To co w nim było, to monstrum w jakie się przemienił w którym drzemała potężna siła. Wycofałam się do tyłu momentalnie unikając, jego ciosu, wymierzonego w Dolly, choć w tej jej postaci ciężko mi było ją tak nazwać. Kopyta Elliot'a w zetknięciu z ziemią pozostawiały na niej żar. Ogień palił się przez chwilę w miejscach w których stąpał. Dolly przeszła nagle przez jego ciało, tylko po to by z tyłu zaatakować, otwierając nienaturalnie szeroko pysk, naładowany samymi zębami, wbiła je w niego, a on w niemal tym samym momencie złapał też ją. Wyglądało to tak jakby zgniótł jej głowę. Czarne smugi oderwały się od jej ciała, pochłonęłam je nim z powrotem by zdążyła je odzyskać. Wydostała się z uścisku Elliot'a w formie czegoś przypominającego dym, ale o wiele gęściejszego, a mimo to potrafiło zachowywać się tak jak powietrze, przepuszczać wszystko przez siebie. Jej oczy nagle zwróciły się na mnie. Spojrzałam na nią nienawistnie, nie odczuwając strachu, jakimkolwiek potworem by nie była. Dawała się ranić Elliot'owi, z każdą chwilą ją osłabiał. Śmiałam się w duchu, chłonąc wszystko, każdy odłamek tej energii, nigdy nie czułam takiej siły... Coś było jednak nie tak. Dlaczego się nie broniła?... Wciąż wpatrywała się na mnie... Chciała mnie ukarać własnym końcem? Nie... Już wiedziałam co biega jej po głowie... Ona miałaby grać fair? Chyba jej nie znał... Ja najwyraźniej też... To wszystko co zrobiła... Wpadłam w pułapkę... To nie była zbyt duża pewność siebie, tylko precyzyjny plan. Dałam się nabrać... Chciała mnie nasączyć swoją mocą, te demony, odłamki jej energii które wchłonęłam... To wszystko pozwoliło jej by zamknęła mnie w sobie, dosłownie... Najpierw jednak weszła do mojego ciała. Jeśli Elliot był świadomy, a chyba nie był w tym stanie... Ale jeśli był... Mógł zobaczyć chyba pierwszy raz takie przerażenie w moich oczach... W ostatniej sekundzie, nim moje ciało i duch zniknął w jej mroku, stanowił teraz jedną z części poddanej jej woli... Wiedziałam tylko co robi, nie czując własnego bytu i właściwie niczego... Zaśmiała się demonicznie, milionem głosów, zwiększyła swoją posturę. Góry zaczęły się walić i zapadać, w zetknięciu z tym dziwnym pyłem, wirującym wokół.
Elliot
Odzyskałem świadomość, nie wiem w jaki sposób, i to jeszcze w jakim momencie..wszystko się waliło, zatrzymałem wszystko tuż nad swoją głową, nie mogłem patrzeć na to co robi, niszczyła wszystko
-Przestań!- wrzasnąłem i to co wisiało mi nad łbem, poleciało w jej stronę, ale zaraz przed nią, rozpłynęło się
-Nie bądź śmieszny- zwróciła na mnie swój wzrok, pozbawiony jakichkolwiek uczuć
-Chyba o czymś zapomniałaś! po mnie...rany ci się nie goją- zaśmiałem się, wyczułem moment i pojawiłem się obok niej w ułamku sekundy, wgryzłem się w jej szyję, prosto w tętnicę, na wszystko rozbryzła się czarna krew, gęsta i cuchnąca, upadła kiedy puściłem, patrzyła na wszystko nie wiedząc co sie dzieje
-Co? zapomniałaś już jak to ciebie działa?- przycisnąłem do niej swoje kopyto, zaczęło jej wypalać sierść i skórę
-To mnie nie zabije..
-Nie?- stanąłem dęba i uderzyłem w jej klatkę piersiową, z taka siłą, że ją przebiłem, włożyłem pysk i wyrwałem jej serce, momentalnie wszystko ucichło, a z niej coś wyszło. Wyplułem to serce z pyska, aż mnie zapiekł, ciekła z niego czarna maź
-Feliza?- dostrzegłem ją leżącą nieopodal, podszedłem bliżej, odrazu się obudziła, wręcz zerwała na równe nogi
-Co jest?- rozejrzała się
-Już po wszystkim...
-Co? to nie możliwe
-A jednak..mówiłem że jestem silniejszy od..
-Nie! to nie jest możliwe, ona powróci..ale ze zdwojoną siłą
-Wszystko zależy od tego- wskazałem na serce- to odbiera jej możliwość bytu, jeśli się je zamknie i ukryje, będzie cisza, ale to nie będzie pewne, umierając...coś z niej wyszło, i...skierowało się w twoją stronę, tyle że zniknęło dosłownie 2 metry przed tobą
-Ona to zamknęła we mnie...
-W tobie?- zbliżyłem się
-Elliot proszę- pierwszy raz ją taką widziałem, Feliza?? mnie o coś prosi? i ten strach w oczach, jak nie ona
-Ty jesteś sobą czy nie?
-Muszę iść
-Nigdzie nie pójdziesz- szarpnąłem ją, zapomniałem że nadal jestem w postaci demona, i mam jeszcze więcej siły niż normalnie, tak mocno ją pociągnąłem, że wyrwałem jej kilka włosów z ogona, i aż się przewróciła na pysk
-Zapomniałbym- nie wiedziałem jak mam wrócić do swojego ciała, kompletnie...- Jak się czujesz? tak jak wtedy czy jakoś inaczej? psychika, coś fizycznego? zmieniło się coś?...masz inne oczy..
-Skąd wiesz że są inne?
-Nie ważne- trochę mi się głupio zrobiło, nosz przecież nic do niej nie czuję, po prostu zbyt dużo już się na nią napatrzyłem, tyle razy mi w drogę wchodziła...
-I po cholere ci to było?!- wrzasnąłem na nią- Gdyby cię tutaj nie było, to by nie wlazła w ciebie, nie byłoby jej duszy, niczego! a tak co?! siedzi w tobie!
Nie podnosiłam się nawet z ziemi, niech sobie wrzeszczy i tak gorzej już być nie mogło... A mogłam ją zabić, wtedy kiedy jeszcze była bezbronna, kiedy nosiłam ją w łonie... Teraz nie czułabym czegoś w rodzaju rozpaczy, kompletnie ją straciłam, a może tak właśnie miało się stać... Nie mogłam kochać, ani zaznać jakiegokolwiek szczęścia, to nie było mi pisane, demony nie czują, są bezwzględne... Czerpią siłę z czyjegoś cierpienia... To właśnie zobaczyłam w Dolly, pozbawionej wszelkich uczuć i skrupułów, była w stanie zniszczyć cały świat i nie oszczędzić przy tym nikogo... Nawet własnej matki... To tak bardzo mnie przeraziło, choć kilka pokoleń wstecz byłabym w stanie zrobić to samo... Teraz tkwiła we mnie, nie córka, a zło w czystej postaci... Wyniszczało moją duszę od środka, czekając tylko na tę chwilę by pochłonąć ją całą i wrócić w jeszcze silniejszej formie. A wtedy czeka mnie już tylko koniec, zwłaszcza że utknęłam w tym ciele.
- Pomóż mi... - popatrzyłam na Elliot'a gdy choć trochę się uspokoił, oczy miałam coraz bardziej zasnute mgłą, którą najwyraźniej tylko on mógł dostrzec, dla innych miały tylko nieco wyblakły kolor, odzwierciedlały stan mojej duszy, nie mogłam się już od tego uwolnić. Nie chciałam tak skończyć, skończyć istnieć... Pogrążyć się w kompletniej nicości, pustce, gdzie nie było niczego...
- Co? - popatrzył na mnie dziwnie.
- Po prostu mi pomóż... Uwolnij mnie od niej... - prosiłam, czułam wyraźną różnice... Jakbym wróciła do stanu pierwotnego, bo w istocie tak było, nie miałam w sobie ani grama pochłoniętych dusz. Sama straciłam swoją własną w połowie, gdyby nie Elliot, Dolly odebrałaby mi ją całą.
Wiedziałam że cierpią, ilekroć przyjmowałam nowe życie, odbierając je innej duszy, ale już teraz wiedziałam też, jak bardzo, choć ten stan był gorszy od całkowitego pochłonięcia... Ciało stanowiło swoiste więzienie, z którego nie można było uciec, nie potrafiłam w pełni okazywać emocji, Dolly wysączyła ze mnie część życia...
- Sama sobie to zrobiłaś! Było się nie wtrącać! I jeszcze prosisz mnie o pomoc?! - wrzasnął, przyciskając mnie do ziemi, czułam jak wypala mi kopytami po woli skórę, krzyczałam z bólu, próbując mozolnie się wyszarpać. W końcu mnie puścił, pozostawiając na moim brzuchu dosyć głębokie oparzenia.
- Pamiętasz? Jak ci mówiłam.. - odezwałam się przez zaciśnięte zęby z bólu i w nierównomiernym oddechu, który dodatkowo utrudniał zapach spalonej skóry: - Żebyś się temu nie dał... Dla mnie już od dawna było na to za późno... - podniosłam się, czując nieprzerwany ból: - Jeśli już raz zawładnie tobą zło, nigdy nie będziesz w stanie się od niego uwolnić... - wymamrotałam, dziwiąc się że w ogóle stoję na nogach... No tak... Dolly, przecież była we mnie, to i wzmacniała to kruche ciało... Wiedziałam też że tak samo jak i ja poczuła ból...
Elliot
"Spokojnie Elliot, opanuj się, nie jesteś taki..." mówiłem sobie w myślach, i o dziwo, to pomogło, spojrzałem po sobie, byłem normalny
-Nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę tak pochłonięty złem
-Tak tylko uważasz..ale prawda, jest inna
-Zamknij się!- uderzyłem o ziemię
-Nawet nie zauważasz tych zmian...
-Dobra..dość!...chciałaś abym ci pomógł, jakieś propozycje?
-Zabij mnie, będzie to najlepsze rozwiązanie
-Chętnie bym to zrobił..ale nie
-Ponieważ?..
-Bo nie
-Wszyscy na tym ucierpią..
-Cicho już siedź i przestań o tym gadać
-Ale..
-Ogłuchłaś?!
-Niech ci będzie..
-Wracajmy do stada
-Ja się najlepiej będę trzymać z dala
-O nie, idziemy razem i ja cię przypilnuję
-A co ci tak zależy?
-Bo prawdopodobnie przydasz mi się do cofnięcia tego zła we mnie
-Co? jak niby?- spojrzałam na nią dwuznacznie
-Nic z tego
-Mam ci pomóc? to coś za coś, ty pomożesz mi, a ja tobie
-Jak chcesz
-No i wszystko jasne, idziemy- szarpnąłem ją aby szła przodem, pilnowałem ją później już przez całą drogę do stada, na szczęście, nic się tam nie stało
Przez resztę dnia jej pilnowałem, nie było to też takie trudne, bo odkąt przyszliśmy, to leżała cały czas w jaskini
-Elliot? wszystko jest okay?- do jaskini weszła mama, wyraźnie przejęta
-Pewnie mamuś- uśmiechnąłem się, czyli jednak nie jest tak źle ze mną
-Martwiliśmy się trochę
-Czemu?
-Wiesz że tata widzi duchy
-No tak..- żem o tym nie pomyślał, zapewne jakiś duch go o wszystkim poinformował
-O wszystkim wiecie, prawda?
-Po części...
-Dobrze postąpił- w jaskini pojawił się też ojciec
-Jednakże mógł nam powiedzieć
-Jest już dorosły, takie sprawy dotyczą jego, lepiej że sam to załatwił..wszystko poszło okey?
-Jasne- pewnie że skłamałem, bo okey wcale nie był, bo do końca jej nie zabiłem
-A jej co?- spytała mama, zauważając Felize
-Nie wiem, chyba nic, leży tu odkąd przyszedłem
-No dobrze, jakby co to z tatą jesteśmy na łące, z Mają jest wszystko dobrze
-To dobrze, martwiłem się o nią
-Nie potrzebnie, ma kilka zadrapań, po za tym jest ok
Kamień z serca, martwiłem się trochę o siostrę, wtedy jak tak zniknęła, już pomyślałem że to sprawka Dolly
-Ruszyłabyś się w końcu
-Nie mam ochoty
-Mam to zrobić siłą czy jednak spróbujesz sama podnieść tyłek?
-A rób sobie co chcesz
-Jesteś pewna?- zbliżyłem się, o dziwo potrafiłem już kontrolować przemianę, i teraz zmieniłem tylko kopyta, już prawie miałem je na niej położyć, ale zmieniła zdanie
-Dobra, już dobra...wstaję
-No i brawo- odsunąłem się czekając, podniosła zad po kilku minutach
-Będziesz żyć przez jakiś czas na ziołach, ty sama jesteś osłabiona, jakoś to trzeba wzmocnić
-Jak uważasz
-Więc jak kultura mówi, damy przodem
-Śmieszne..- parsknęła
-Staram się być miły, wykorzystaj to
-Nie ufam ci
-I vice versa, to idziesz?
-Idę..- wyszliśmy, pokierowaliśmy się do lasu, dobrze że śnieg juz stopniał, powyrastało więcej roślin, w tym także zioła
-Trzymaj, na początek wystarczy- podałem jej zerwane rośliny
-Skąd wiesz że to te?
-Po prostu to wiem, te same podawałaś Tori..
-Ty chyba nie chcesz...
-Żryj to!
-Nie wrzeszcz!- złapała je i połknęła, bez przeżuwania nawet
-Mam nadzieję że się rozumiemy, ja ci będę pomagał, wygnam ją z ciebie i zabiję na dobre, ae ty...chcę źrebaka..
-Że co?!
-Słyszałaś, nie chcę aby zło mnie pochłonęło, źrebak mi w tym pomoże..mój źrebak
-Ty wiesz jakie ono się urodzi?...
Feliza
- Nie ważne jakie, ale na pewno sobie z nim poradzę, w przeciwieństwie do ciebie.
O dziwo jego słowa nie bolały znowu tak bardzo, chwilami niczego nie czułam, tak jakby mówił o kimś innym.
- A jeśli będzie takie jak Dolly? - spytałam dziwnie obojętnym tonem, mimo że ta perspektywa mnie przerażała, co było po mnie widać z lekkim opóźnieniem: - Nie tylko ja będę matką...
- O czym ty?... - spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Nasze duchy są teraz połączone... Dalej się domyśl! - tak nagle ogarnęła mnie złość, zamknęłam na chwilę oczy by chociaż skupić się by udawać spokojną. Nie przypuszczałam że będę miała tak niestabilne uczucia, ale to normalne... Czułam też to co ona... Chwilami nie odróżniałam własnych emocji od jej...
- Zastanów się co mówisz, to źrebie będzie miało tylko jedną matkę!
- Może i masz rację, ale to nie zmienia faktu że ona siedzi we mnie... A co jeśli to przepadnie na nią, wiesz z czym będziesz miał wtedy do czynienia?
- I tak to zrobimy, nie wykręcisz się, chcesz pomocy, a ja chce za nią zapłaty!
- A ja nie chce tego znów przeżywać! - wrzasnęłam, czując jednocześnie łzy w oczach, znów krzyknęłam ni to z bólu ni ze złości... Miałam po prostu tego serdecznie dość... Wszystko zaczęło mi się mieszać, miałam ochotę się śmiać, a jednocześnie płakać, poruszyłam gwałtownie głową w bok, odwracając się lekko też w tą stronę, zaciskając zęby... Jak można zapanować, nad dwoma emocjami na raz, w dodatku tak różniących się od siebie... Nigdy tego nie robiłam... Pozostało mi ukryć uśmiech za grzywą, który sam mimowolnie pojawił mi się na pysku. Obracałam głowę, to w tą to we w tą, zatrzymując ją w końcu bliżej ziemi, z zaciśniętymi oczami... Płakać na pewno nie będę.
- Co ci jest? - zapytał Elliot.
- Nic... - odezwałam się załamanym głosem: - Nic - powtórzyłam tym razem nerwowo.
- Co jest?! - szarpnął mnie w końcu, rozproszył mnie kompletnie, spłynęła mi z jednego oka łza, a uśmiech wciąż nie znikał mi z pyska. Elliot już prawie mnie uderzył, puścił jednak, cofnęłam się, kryjąc głowę za grzywą.
- Lepiej na mnie nie patrz...
- Nie mów że ona przejmuje teraz nad tobą kontrole?!
- Nie...
- Jak to nie?! Poznałbym ten parszywy uśmiech na kilometr!
- Wolałabym umrzeć! - krzyknęłam na cały głos, mając ochotę się wyżyć i to na nim... W ostatniej sekundzie powstrzymałam się i uderzyłam o drzewo obok Elliot'a, czując przy tym ból, zrobiłam to o wiele za mocno i już po chwili leżałam na ziemi, nie mogąc się podnieść. Za bardzo bolała mnie przednia noga, nie mogłam jej wyprostować... Przyglądając jej się dłużej, chyba ją skręciłam...
- Tylko pogratulować - odezwał się ironicznie Elliot, przewracając mnie gwałtownie z brzuchu na grzbiet.
- Nie ruszaj! - wyprostowałam tą całą z przednich nóg, próbując go odepchnąć, już wiedziałam co chciał zrobić...
- Ktoś to musi nastawić z powrotem.
- Daj mi chociaż coś na... - urwałam okrzykiem bólu na cały las, tak szybko i boleśnie wykręcił mi już tą nogę z powrotem.
- Nigdzie się nie ruszaj, zrozumiałaś? - przycisnął mi kopyto do szyi.
- Tak... - mówiłam przez zaciśnięte zęby, ze złości i bólu.
- Pójdę po coś do usztywnienia, a jak cię tu nie zastanę...
- Myślisz że mogłabym gdzieś pójść w tym stanie? - przerwałam mu, nawet nie mając zamiaru się obrócić.
- Z tobą to nigdy nic nie wiadomo - Elliot już zniknął za drzewami.
Leżąc tak na grzbiecie zaczęła mnie ogarniać obojętność... Walczyłam z tym, to chyba nie był zwykły skutek uboczny tego połączenia, to ona mieszała mi w głowie. Chciała mnie otumanić już do końca by z łatwością przejąć kontrole... Elliot miał racje... "Nie próbuj, inaczej będę walczyć tak długo, aż umrzemy z wycieńczenia..." powiedziałam do niej w myślach. Jak tylko zaczęła się śmiać, zaczęłam tego żałować, że próbowałam szukać z nią kontaktu, ogarnął mnie silny ból głowy.
"Przestań!" - niemal krzyknęłam, ograniczyłam się na szczęście do myśli.
"Nie wiedziałam że jesteś taka głupia... Przejmować kontrole? To by było raczej podobne do ciebie... Ja jestem o krok dalej. Opanuje twoje myśli i emocje, aż w końcu twoją wolę. I nie... Nie powtórzysz tego Elliot'owi, nie pozwolę ci..." - ponownie zachichotała, przestając po dwóch minutach, ona również czuła ból dotyczący ciała.
"Tak cię urządzę że będziesz myśleć że jesteś mną..." odezwała się jeszcze. Próbowałam stłumić myśli, by już nie słyszeć w głowie jej głosu... Najgorsze że sama zaczęłam... Gdzie on tak długo jest?!
- Trzymaj... - Elliot przyszedł po kilku minutach, rzucając w moją stronę zioła, kawałek bliżej, a oberwałabym nimi w pysk. Te były na ból, zajęłam się nimi, nawet nie patrząc jak opatruje mi tą nogę. Sama już nie wiedziałam co bardziej mnie boli, głowa czy skręcona noga. Grunt że za chwilę mi przejdzie... Gdybym była sobą, w ogóle bym tego nie potrzebowałam.
- Muszę... - ściszył mi się głos, tak mocno że sama go nie dosłyszałam... Dolly. Popróbowałam tak kilka razy i nic z tego. Nie będę mogła go ostrzec... Elliot aż zatrzymał na mnie wzrok i wtedy się jeszcze zaśmiałam, zamykając natychmiast pysk i tłumiąc to w sobie na ile mogłam, zacisnęłam aż mocno wargi... Choć już po chwili samą ogarnęła mnie dzika radość, której nie mogłam opanować...
- To... przez... nią... - powiedziałam przez nieprzerwany śmiech.
Elliot
-Feliza spójrz na mnie- podniosłem łeb łapiąc za jej grzywę, to nie były kompletnie te oczy, a tej...momentalnie ogarnęła mnie wściekłość, miałem ochotę zakatować Felize, w głowie miałem już nawet ten obraz, ale nie..opanowałem się tłumiąc także emocje
-Jej nie ma- zaśmiała się w tym czasie roniąc łzy
-Patrz!- wrzasnąłem, zamierzałem chwilowo wyciszyć duszę Dolly, tak jakby ją uśpić, chociażby na jakiś czas aby mieć spokój, po za tym, jak zajdzie w ciążę, to też będę musiał mieć ją na oku, jeszcze tej durnowatej Dolly zachce się go zabić, a co to, to nie, po moim trupie. Wgryzłem się naglę w jej szyję, nieco się w połowie zmieniając, słyszałem jak się dusi, kaszle a nawet poczułem coś mokrego na sobie, pewnie krew którą wypluła, po wszystkim zemdlała...
Jak nastawał już wieczór, zaczęła się wybudzać, szyję zdąrzyłem już jej opatrzeć
-Co się stało?- spytała- co to?
-Opatrunek, a na co ci to wygląda?
-Ale czemu?
-Nie pamiętasz już?
-Nie..nic kompletnie
-Dolly zaczęła przejmować władzę nad twoją duszą i ciałem, musiałem coś zrobić aby chwilowo ją uśpic
-I co niby zrobiłeś? poderżnąłeś mi gardło?
-Nie bądź śmieszna- zakpiłem- tylko ci się wgryzłem w gardło
-Że co?
-Głucha nie jesteś, słyszałaś
-Ale po co?
-A po to aby po twoim ciele krążyła trucizna, nie martw się, odrazu mówię, nie zabije cię, ale to sprawi, że ją wyciszy...chociaż na chwilę dopóki trucizna krąży po twoim ciele
-Dziękuję...
-Że co? możesz powtórzyć?- zbliżyłem się
-Dziękuję..
-No patrzcie, Feliza mi dziękuje
-Coś taki zdziwiony?
-A nic, nic...- odszedłem
-Gdzie idziesz?
-A co? boisz się?
-Pewnie że nie, tylko pytam
-Do jaskini...
-To pójdę z tobą
-Do tej w lesie...
-A to...nie lepiej do stada?
-A co? czymś się przejmujesz? nie chcesz być ze mną sam na sam?- cofnąłem się idąc teraz w jej kierunku, zrobiła kilka kroków w tył
-Ale ci serce bije..- zauważyłem
-W stadzie bezpieczniej
-A no czyli się boisz
-Nie boję!
-No to chodź ze mną- wskazałem łbem na las- no co? zabić cię nie zabiję
-Niech ci będzie- zgodziła się, i dość niechętnie ruszyła ze mną w las
-Co to?- spytała przystając na chwilę
-Że co?
-No tamto- wskazała na kilka niebieskich płomyczków, które za nami podążały
-A one...to duszki
-Jakie?
-A cię zdziwię, te dobre...duszki nocne, zwiastują zorzę, śnieg już stopniał ale nadal jest chłodnawo, to tego, nadal jest pora gdzie pojawiają sie zorze..chodzą za mną co zimę, ale czasami, sprawiają że jest ci..miło, poprawiają humor swoją obecnością, po prostu na każdego dobrze wpływają, nawet na demony
-Hah w to nie uwierzę
-Nie? ktoś kto je stworzył jest silniejszy od nas wszystkich, nie jest zwykłym koniem, ma osiem nóg, porusza się bezszelestnie, zwinnie i na prawdę szybko, żyje na ziemi od milionów lat, chroni go moc...uniemożliwia ona nawet tak złym mocą, jaką są demony i piekło, do zniszczenia go, po prostu to na niego nie działa, ba...sam potrafi bardzo szybko zabić..
-To może on mi pomoże? zgładzi Dolly?
-Zawiodę cię, zobaczyć go to nielada wyczyn, pozatym...to tyko legenda
-No a te duszki?
-Tak mówią tylko inni, że należą do niego, ale równie dobrze, mogą to być najwyklejsze duszki leśne, i nic po za tym
-Ale może spróbujemy?
-Och błagam, nawet nie wiesz czy istnieje i gdzie go szukać
-No ale..
-Nie wygłupiaj się i idź- popchnąłem ją, wierzyłem w to że on istnieje..no..może nie do końca, bo to legenda, ale w każdej jest odrobina prawdy, więc nie można wykluczyć jego istnienia.
Weszliśmy do jaskini, Feliza jako pierwsza i odrazu się położyła
-Ejejej poczekaj no
-Co chcesz?
-Pamiętasz o umowie?...
Feliza
- Pamiętam, ale teraz... Jestem wykończona, myślisz że mam na to siłę? - położyłam głowę na ziemi, zamykając oczy. Choć nie liczyłam że mi tak po prostu odpuści, to Elliot...
- Kiepska wymówka - położył się obok.
- O, co za odmiana, nie szarpiesz mnie, ani nic... - otworzyłam jedno z oczu, patrząc na niego.
- Dlatego że zrobisz to dobrowolnie.
- A więc dasz mi odpocząć? - dopytałam, może te duszki na prawdę działały tak jak mówił i właśnie wprawiły go w dobry nastrój, mnie jakoś nie...
- Tylko chwilę.
Zamknęłam oczy, obracając się na bok, nawet już zaczęłam przysypiać, ale wtedy szturchnął mnie dość mocno.
- Dobra, wstawaj.
Uniosłam niechętnie łeb wzdychając, Elliot już stał na nogach. Przewróciłam oczami podnosząc się już. Nie chciałam protestować, byłam zmęczona tym wszystkim, skoro ma być gorzej, to jak sobie życzył... Ja tego źrebaka nawet na oczy nie chciałam widzieć. Jeszcze nie zaczął, a postanowiłam urodzić mu go tylko i nie mieć żadnego kontaktu z tym bachorem, nie potrzebowałam powtórki z rozrywki. Elliot właśnie oparł się na mnie, przez jego ciężar lekko zgięły mi się nogi, mimo iż był o dziwo delikatny. Przymknęłam oczy, czekając spokojnie aż skończy. Po chwili sprawiło mi to nawet przyjemność, ciekawe jak jemu...
W nocy przyśnił mi się ten ośmionogi koń, przez te opowiastki Elliot'a, może trochę w nie wierzyłam, ale... Nie był to jakiś realistyczny sen i rano go już nawet dobrze nie pamiętałam... Już dawno nie miewałam normalnych, nic nie znaczących snów, zwykle to były same koszmary... Elliot jeszcze spał, podniosłam się ostrożnie. Miałam dość tego ciągłego osłabienia, musiałam jakoś temu zaradzić, a nadarzyła się okazja, skoro Elliot "zablokował" na chwilę Dolly... Upewniłam się jeszcze czy na pewno śpi, po czym wyszłam. Musiałam znaleźć jakiegoś obcego konia, najlepiej źrebaka, oby się jakieś kręciły w okolicy...
I tak minęło kilka godzin, Elliot nie będzie zadowolony... Ale mam być wiecznie zależna od niego? Wreszcie dostrzegłam jakiś ruch w krzakach. Może to nie był koń, ale lepsze to niż nic. Młode pumy, zabiłam je od razu z łatwością, pochłaniając ich dusze, natychmiast gdy opuściły ich ciała. Poczułam cudowny, aczkolwiek nadal zbyt słaby napływ energii. Obejrzałam się za siebie, mogłam się tego spodziewać że gdzie małe tam też ich matka. Pokonałabym z łatwością dorosłą pumę, ale tym razem miałam takie szanse jak zwykły koń. Rzuciła się w moją stronę, odskoczyłam biegnąc już do jaskini. Miałam do pokonania dosyć sporą trasę, Elliot niespodziewanie wyskoczył za drzew, zahamowałam ledwo.
- Byłam tylko na spacerze - powiedziałam nim się odezwał.
- Właśnie widzę...
Obejrzałam się, puma nadal tu biegła, ale zawróciła się po chwili namysłu, dziwne że nie wyczuła u mnie że jestem demonem, ale u niego już tak. Jakie to upokarzające.
Elliot
-Idziemy do stada
-Nie lepiej iść do tej jaskini?
-Nie, musimy udawać parę, więc idziemy tam razem
-No ale...ehh dobra, niech ci będzie- poszła przodem, widać było u niej upokorzenie, pewnie przez tą sytuacje, normalnie, kiedyś puma by jej dała spokój, nie chciałaby nawet próbować mścić się za młode, a tu proszę, co? potraktowała ją jak zwykłego konia
-Co? upokorzenie?
-A ty jakbyś się poczuł?!
-Hmy no nie wiem, bo w takiej sytuacji nie byłem i nie będę
-To sie zamknij i nic nie mów
-No proszę jaka niemiła, nie zapominaj że ja ci pomagam
-I tylko dlatego wytrzymuję
-Powinnaś mi być wdzięczna, aż się przedemną płaszczyć za to, co dla ciebie robię, już dawno by cię Dolly wykończyła
-Skończmy już ten temat
-Bo co? zbyt drażliwy
-No nie, wspaniały, po prostu się tak cudownie czuję jak mi to wypominasz...
-No dobra, dobra...już kochanie, spokojnie- powiedziałem z naciskiem na "kochanie", wiedziałem że ją to wkurzy
-Bez takich zdrobnień...
-Parą jesteśmy, kochamy się w końcu
-Taa...
-Graj to przynajmniej przed stadem
-Dobra! zgoda...ale po urodzeniu źrebaka dajesz mi spokój, nie chcę go nawet widzieć
-Niech ci będzie, wtedy będziesz już na łasce Dolly, nie na mojej- parsknęła, poruszyłem temat najbardziej wrażliwy, Dolly...i to co może z nią zrobić, no i temat źrebaka
-Czy choć przez chwilę możemy iść w ciszy?
-Jasne- i jak powiedziałem, tak i zrobiłem, nie zamierzałem już nic mówić, nic a nic, chyba że jak będę musiał przed wszystkimi udawać
Weszliśmy razem na łąkę
-Zbliż się do mnie, no wiesz...tak czule bardziej- szepnąłem, Feliza tylko przewróciła oczami i podeszła nieco bliżej
-Chodź kochanie tam, poleżymy sobie w słońcu- powiedziałem przy samym stadzie, tak aby wszyscy słyszeli, ich wzrok powędrował na nas, a zdziwnie malowało się na pyskach, szczególnie klaczy
-Dobrze słyszałam braciszku?- zaczepiła nas Maja
-A że co?
-No..jesteście parą?- uśmiechnęła się
-Pewnie, Maja to jest Ignis...Ignis to jest moja siostra, Maja..poznajcie się- popchnąłem lekko Felize w stronę siostry, ale tak niezauważalnie, można powiedzieć że ją tylko szturchnąłem
-Miło mi- odezwała się pierwsza
-Mi także, musisz koniecznie poznać resztę rodziny, ucieszą się- widać było po Majii że sie bardzo ucieszyła, w sumie..od zawsze miała taki charakter i stosunek do wszystkich, niezwykle przyjazna i pomocna, dla każdego, i zawsze miała coś dobrego do powiedzenia o danym koniu
-Pewnie...ale to chyba już nie dzisiaj...
-Czemu nie?- uśmiechnąłem się kierując wzrok na nią
-No wiesz..mieliśmy plany, i nie wiem czy to nie za szybko poznawać twoja rodzinę
-No dobrze skarbie, to kiedy indziej
-To ja was zostawiam- Maja odeszła z uśmiechem, wróciła do swojego synka i mojej drugiej siostry
Położyliśmy się, nieco dalej od stada, bardziej w zagłębieniu, ale oświetlonym słońcem
-Czemu nie udawałaś Ignis?- szepnąłem ostro
-A daj mi spokój- odwróciła się
-Nie dam- szarpnąłem ją za grzywę, zmuszając aby wróciła do poprzedniej pozycji
-Dobra, przepraszam, zapomniałam o odgrywaniu rolii
-Nie kłam, robisz to specjalnie, maszu udawać Ignis, zawsze, bez względu na sytuację, i jeszcze jedno, zawsze masz być miła i uśmiechnięta przy mojej rodzinie, jasne?- szarpnąłem ją mocno do siebie
-Tak..
-Nie usłyszałem..
-Tak- spojrzała na mnie tak, jakbym jej wymordował rodzinę
-Grzeczna dziewczynka
-Nie na..
-Mówiłaś coś? kochanie?..
-Nie..
-I dobrze- ułożyłem się wygodnie na boku- jak chcesz to możesz się o mnie oprzeć..
Feliza
Nie miałam nastroju udawać i wysilać się znów by myśleć jak Ignis. Ale niech już mu będzie, poudaje...
- Z rozkoszą skarbie - uśmiechnęłam się do niego subtelnie, z głosem jakże delikatnym, kładąc łeb na nim i wpatrując mu się przez chwilę w oczy, oczywiście resztą ciała też się o niego oparłam. Gdy tak zagłębiałam się w jego spojrzeniu, przyłapałam się na tym że to akurat nie było udawane, uciekłam wzrokiem, niezbyt szybko by się nie domyślił. Pięknie, jeszcze tego brakowało.
- Tak lepiej - stwierdził. Przymknęłam oczy, namyślając się chwilę. Czy to w ogóle możliwe żeby miłość... Kompletna bzdura. Nie ważne. Ważne jest to by natychmiast pozbyć się chociażby zalążka tego uczucia. Zamknęłam oczy, chcąc nieco odespać, mimo że przespałam prawie całą noc to jednak, wciąż byłam zmęczona... Zasnęłam oparta o Elliot'a. Jak "romantycznie".
Znalazłam się w lesie, nie pamiętałam dlaczego, chodziłam po nim nie mogąc się z niego wydostać. Coraz bardziej się przy tym denerwowałam, bo wciąż wracałam do punktu wyjścia. Czym więcej chodziłam tym więcej wokół gromadziło się dymu, jakby znikąd.
- Mamo... - usłyszałam głos Dolly, jeszcze tego brakowało.
- Zostaw mnie w spokoju! - krzyknęłam, dym był coraz gęstszy, a mimo to się nie dusiłam jakbym była już... Martwa...
- Przestań! - krzyknęłam, rzeczywiście nie czując żadnego ciała. Dym rozwiał się na boki, odsłaniając Dolly, jej widok wytrącił mnie z równowagi, leżała na ziemi, z pochyloną ku dołowi głową, krople łez kapały za jej grzywą na ziemie.
- Już rozumiem, to kolejna z twoich gier... - rozejrzałam się, upewniając się czy nie ma tu przypadkiem innych "wersji" Dolly. To wszystko musiał być kolejny z tych znienawidzonych przeze mnie snów. Dolly popatrzyła na mnie, zmierzyłam ją wzrokiem, tą bitwę zamierzałam wygrać ja... Nie pozwolę jej manipulować moimi emocjami!
Córka miała błękitne oczy, z takim jakimi się urodziła, wydawały się zagubione... To tylko sztuczka.
- Przepraszam... - wyszeptała, patrząc mi prosto w oczy: - Chciałam być taka jak ty...
- Co ty masz w tej głowie?! Nie wystarczy ci co zrobiłaś?! Jeszcze będziesz mnie dręczyć podczas snu?! - zbliżyłam się do niej, miałam ochotę uderzyć, ale coś mnie powstrzymało, tym razem nie jej moc czy siła, a łzy w jej oczach... Wydawały się prawdziwe.
- Bardzo za tobą tęskniłam...
- Przestań! - parsknęłam w jej kierunku, zaciskając ze złości zęby.
- Z każdym twoim odrzuceniem coraz bardziej się zatracałam... Potrzebowałam cię...
Udało jej się, zaniemówiłam, była bardzo wiarygodna, zaczęłam mieć wątpliwości co do tego czy udaje.
- Wróciłam dla ciebie mamo...
- Dobra, dość już! - tyle razy już to słyszałam, znów starała się uderzyć w mój najczulszy punkt: - Jesteś zła, zupełnie zła i nie udawaj że jest inaczej! Jeśli jest to zostaw moją duszę w spokoju i daj się unicestwić.
- Nie mogę. Teraz pragnę zła i całkowitego zniszczenia, chce... - od tej chwili mówiła już dwoma głosami, w dodatku swoimi: - Stać się niepokonana, odebrać wszystkim to co nazywają szczęściem, bo ja nie mogłam go mieć, nie dałaś mi szansy, jesteś winna temu że odrzuciłam od siebie całkowicie jakiekolwiek dobro. Gardzę nim! Dlatego to ciebie wybrałam na ofiarę - z każdym kolejnym słowem otaczały ją jakieś czarne obłoki, a kolor oczu zmienił się momentalnie na czerwony, podniosła się idąc w moją stronę. Tym razem nie zamierzałam dać się przestraszyć to tylko sen...
Obudziłam się gwałtownie, dusiłam się przez chwilę, przez dłuższą chwilę, nie słysząc wokół żadnych głosów, mimo że Elliot nade mną stał i coś mówił, konie ze stada też się zgromadziły wokół i te ich ciekawskie spojrzenia. Czyżby Dolly chciała już teraz mnie zabić? Po kilku długich minutach dała mi spokój, opadłam zupełnie z sił.
- Ignis... - szturchnął mnie Elliot, miałam już zamknięte oczy, ale wszystko słyszałam. Mówili między sobą.
- Odsuńcie się - Elliot wziął mnie na grzbiet. Kawałek ze mną odszedł, aż do jaskini, tej głównej tym razem. Tam otworzyłam jakoś oczy.
- Co ci jest? - spytał, oglądając się ze siebie, byliśmy już sami.
- Nie wiem... - mój głos był dosyć słaby: - Może ta twoja trucizna mi zaszkodziła... A nie tylko jej...
- Nie pleć bzdur, wiem co robię.
- To Dolly... Ona jest... Nieprzewidywalna... - mimo wszystko nie odczuwałam jej obecności, choć wiedziałam że wciąż łączy się z moją duszą. Mogłam nie mieć racji.
Elliot
-Obyś w tej ciąży była, dobrze by było gdyby źrebak już się urodził
-Nawet nie chcę...
-Zamknij się, ten źrebak uratuje ci jeszcze życie
-Jasne...
-Chcesz żyć?
-Chcę...
-Będziesz mi wdzięczna, i mi i jemu...
-Skąd wiesz że to on?
-Bo wiem
-Dobra..niech będzie
-Jak się czujesz?
-Nie udawaj że cię to obchodzi
-Obchodzi, nosisz mojego źrebaka...potrzebujesz ziół?
-Narazie nie...
-Jakby co to mów
-No dobrze...
-Ja narazie wychodzę, odpoczywaj- zwróciłem się do wyjścia, już byłem kilka kroków za jaskinią..
-Elliot- zawowała cicho, cofnąłem się o dwa kroki i odwróciłem łeb
-Tak?
-A nie mogę..pójść z tobą?
-Oo a to czemu?
-Nie chcę zostać sama
-Boisz się?- zakpiłem lekko
-Może znowu próbować mnie zabić...
-Ehh no dobra, ale tylko dlatego że będziesz matką mojego źrebaka- wróciłem po nią, wziąłem ją na grzbiet i wyszliśmy, zamierzałem pójść do rodziny, no ale dobra...zmienię kierunek, stwierdziłem że najlepszym miejscem będzie wodospad, tak standardowo.
Po kilkunastu minutach ciszy, w końcu się odezwałem, za nudno się zrobiło
-Myślałaś nad tym jak go nazwiemy?
-Z tego co wiem miał to być twój syn- rzuciła ostro z naciskiem na "twój"
-Planowałem nazwać go Andrew, w skrócie Andy, co ty na to?
-Jak uważasz
-Dobra, nie będę już cię o zdanie pytał
Zapadła cisza, znowu, ehhh dobra, po co tracić na nią ślinę, jeszcze kiedyś będzie prosić o to, aby być dla niego matką.
Przysnąłem na brzegu, nawet nie wiem kiedy...Stałem w czarnej otchłani, nic dookoła mnie nie było, tylko czerń, na dole, u góry i na bokach..pustka totalna, i do tego ta cisza, nie słyszałem, o dziwo, swojego oddechu i bicia serca, czy to mogła być? nieee..to nie możliwe, w żadnym wypadku
-Tatoo- naglę dobiegł do mnie głos, źrebięcy głos należący do ogierka, mocny i donośny, jednym słowem, wręcz piękny, jak na ogiera przystał, nawet juz w takim wieku.
-Andy?- nazwałem go już po imieniu, skoro to ogierek, to musi to być mój Andy
-Tato tutaj- szedłem przed siebie, nie wiedząc gdzie, gubiłem się w tym wszystkim.
Naglę w oczy uderzyło mnie mocne światło, wyszedłem na łąkę
-Tutaj tato- spojrzałem pod nogi, w trawie leżał ogierek, kary..o pięknych, niebieskich oczach, szczupły i z gęstą krótką grzywą, i ogonkiem
-Synku...czemu mnie wołasz?- schyliłem się
-Ona mi kazała- wskazał za siebie, to była Dolly, osłoniłem syna, stając nad nim
-Czyż nie piękny?...szkoda gdyby mu się coś stało i by nie przyżył narodzin..
-Spróbuj tylko!!- wrzasnąłem, zaśmiała się i niczym jak czarna chmura, rozpłynęła się w powietrzu. Spojrzałem pod siebie, syn tam był
-Nie martw sie tato- powiedział spokojnie
-Jak mam się nie martwić o mojego syna?
-Nic mi nie zrobi
-Ona jest zła, wiesz o tym?
-Wiem...nie bój się, mama też się ucieszy
-Jasne...- uśmiechnąłem się na siłę, nie wiem jak Feliza będzie mogła go odrzucić, przecież on ma w sobie tyle uroku...zamknąłem chwilowo oczy, kiedy je otworzyłem, wszystko dookoła było przegnite, martwe, niebo zaszło czarnymi chmurami a syna nie było, na jego miejscu była jedynie wypalona ziemia, jeszcze się żarzyła
-Pozabijam was wszystkich!!- aż mnie uszy zabolały od wrzasku Dolly, dudniło mi w głowie, do tego tej ból..jakby ktoś wbijał mi szpilki, kiedy zauważyłem krew, obudziłem się...była noc
-Nadal tu siedzisz?- spytałem Felizy, mój wzrok utkwił na niej, i to na bardzo długo...
-Elliot...co jest?- spytała, najwyraźniej przerażona, dosłownie..przerażona, ja sam byłem w mocnym szoku, jej brzuch..był już duży i do tego, w tym miejscu zmieniła się sierść, na ciemniejszą
-Ona tym wszystkim manipuluje...
Feliza
Zaniemówiłam, nie spuszczając wzroku ze swojego brzucha. To było nie możliwe, po prostu nie... Nagle naszły mnie skurcze. Co teraz? Jeszcze mam urodzić?! Zaczęłam zwijać się z bólu, walcząc z tym, jeśli to przez Dolly to lepiej by on się nie wydostał.
- Przestań! - krzyknął na mnie Elliot, jeszcze bardziej w szoku, ale przynajmniej nie powstrzymało go to by działać: - Masz go urodzić!
- Nie... - zacisnęłam zęby, nie zmusi mnie do tego... Przecież minęło dosłownie kilka godzin, ciąży nie przechodzi się tak krótko. Nie było mowy bym pozwoliła się wydostać temu na świat... Wody już mi odeszły, a Elliot przytrzymał mnie mocno, bym się nie rzucała. I co z tego? I tak musiałabym pomóc źrebakowi czy czymkolwiek to było się wydostać, a tłumiłam w sobie wszelkie odruchy, normalne podczas porodu. Przez wcześniejsze zioła, a może pod wpływem Dolly nie odczułam że ciało już tego nie wytrzymuje.
- Albo urodzisz, albo sam go wydostanę - zagroził Elliot.
- Ty... Ty nie... Rozumiesz... - wysapałam ledwo, czując że zamiast potu spływa po mnie krew: - Sam... Mówiłeś że to ona! - w tej właśnie chwili straciłam przytomność i oddech przy okazji, ale z otwartymi oczami. Tak właśnie zmarłam, na kilka minut, patrząc na niego martwym wzrokiem i nie mogąc uciec z ciała. Popełniłam fatalny błąd, powinnam była urodzić... Teraz Dolly zdominowała moje ciało, wprowadzając moją część duszy w stan uśpienia, który zafundował jej Elliot. Specjalnie przyspieszyła poród... Skąd wiedziała jak zareaguje? Że to mnie przerazi... Że pomyślę że to podstęp, znów wpadłam w jej pułapkę, miałam dość. A jedyne co mogłam to zostać pod wpływem gniewu i przerażenia, i zupełnej bezsilności. O dziwo wiedziałam co dzieje się dookoła, ona pewnie też była takim biernym obserwatorem jak ja teraz, skoro byłam na jej miejscu, nie mając zupełnie na nic wpływu. Sierść pociemniała na dalszej partii brzucha sięgając już grzbietu. Elliot próbował mnie wybudzić, w końcu ugryzł w brzuch, tak by nie zranić źrebaka, poczułam ból, ona najwyraźniej też. Chyba na prawdę chciał go wydostać. Dolly dokończyła za mnie poród, w półprzytomna. Nawet nie mrugając oczami. Z bardzo płytkim oddechem.
- Adrew... - Elliot zbliżył się do syna. Nie mogłam uwierzyć że to się udało... Że mały żył i wyglądał całkiem... Nie, nie zamierzałam być dla niego matką, choćbym nie wiem co... Teraz zresztą nie mogłam... Miałam nawet wątpliwości czy odzyskam kontrole nad ciałem, w końcu umarłam i normalnie byłabym już poza nim. Adrew całkiem nieźle się trzymał w dodatku zaczął już stawać na nogi. Dolly uśmiechnęła się lekko, nie wiedziałam co ten uśmiech miał oznaczać, ale Elliot tego nie dostrzegł, całą swoją uwagę kierując na źrebaka. O dziwo zainteresował się również mną... Znaczy ją... Nie ważne...
- Masz... To co chciałeś... - wymamrotała, zupełnie jakbym to była ja.
- Nakarmisz go mlekiem - Elliot podniósł ją sam, nawet nie protestowała, uśmiechnęła się ukradkiem do małego, tak by Elliot tego nie zauważył.
Elliot
-Chodź synku- zachęciłem go, byłem dumny z tego że już samodzielnie swoi na nogach, i równie dobrze sam podszedł, zaczął pić mleko
-Feliza?..- spojrzałem na nią, była jakby nieobecna, nie protestowała przy niczym, myślałem ża zaraz zacznie od niego uciekać, nawet gdyby nie miała sił, to i tak by próbowała, a tu co?
-Tato?
-Tak synku?
-To nie mama..prawda?
-Czemu tak mówisz?..to twoja mama
-Nie czuję tego
-Nie przejmuj się, jedz- uśmiechnąłem się, wiedziałem że syn ma rację, ale nie będę przy nim tego pokazywać
-Zabierz go..- odezwała się
-Co mówisz?- podniosłem łeb
-Zabierz!!- wrzasnęła i gwałtownie go kopnęła
-Zwariowałaś?!- pchnąłem ją na ziemię- Andy? jesteś cały? nie boli cię nic?
-Nie...- popatrzył przestraszony w stronę swojej matki
-Ona była taka sama..te oczy..też miała błękitne, tak jak on!!- zaczęła wpadać w jakąś panikę, jakby po części to była Feliza, ale jednak nie, bo wykrzykując to, uśmiechała się, jednocześnie roniąc łzy
-Mama mnie nie lubi? prawda?..- skulił uszy, zrobiło mi się tak przykro...pamiętam jak to było ze mną, tak samo byłem odtrącany przez mamę..tylko tata okazywał mi troskę na samym początku, tyle miesięcy to trwało zanim mnie w pełni zaakceptowała, a teraz on musi przechodzić to samo, chciałem aby Feliza mi go tylko urodziła, nie znoszę jej ale...chcę aby była dla niego dobrą matką, dla jego dobra, wiem jak mocno to wpływa na psychikę
-To nie tak synu..- pochyliłem łeb, chciało mi się płakać jak na niego patrzyłem, na jego strach, on biedny nic nie rozumiał, chciał tylko bliskości ze swoją mamą. Zbliżyłem się do Felizy, spojrzała mi prosto w oczy, miała w nich obłęd, strach i chęć mordowania..
-Dolly proszę..- poczułem się bezradny, slaby i doniczego, wiedziałem wcześniej jak zadziała na mnie syn...dlatego tak bardzo go chciałem...ale nie...musi też wiedzieć że ma silnego ojca, ale z drugiej strony, nie chciałem na jego oczach robić Felizy to, co zazwyczaj robiłem jak wyprowadzała mnie z równowagi, nie zrobię mu tego, musiałem wymyślić coś innego, Dolly mu nic nie zrobi w końcu, więc może też...- Andy chodź do mnie
-Na pewno?
-Tak, nie bój się
-No dobrze- podbiegł wchodząc mi pod nogi
-Idź do mamy..
-Ale..
-Wiem co mówię, nie martw się..idź, połóż się obok- cofnąłem się o dwa kroki, tak, że syn już podemną nie stał, patrzył na swoją matkę, widać było że sie wacha, ale w końcu położył się obok niej, chwilowo, dosłownie na kilka sekund..jego oczy..zrobiły się czarne, calutkie, po chwili miał je już normalne, a Feliza straciła przytomność...
Zabrałem syna i ją do jaskini w lesie, przez całą drogę zastanawiałem się, jak powiedzieć rodzinie o Andy'm, nie poznali dobrze Felizy, to znaczy..Ignis, może uda mi się im wkręcić że była już w ciąży, że spotykaliśmy się dłużej..ale Maja widziała ją, ale wkręcę im że tego nie było aż tak widać, może uwierzą, a przynajmniej na to liczę, nie mogą w końcu się o tym wszystkim dowiedzieć, po prostu nie mogą...a mama tym bardziej.
-Lepiej ci?- spytałem kiedy zaczęła otwierać oczy
-Co się stało?
-Pomógł ci..
-Że kto niby?- wskazałem na śpiącego obok mnie syna
-Chyba sobie żartujesz?- krzyknęła prawie
-Ciszej bo go obudzisz
-A co mnie to obchodzi- wstała, a ja zaraz za nią, ale tak aby nie obudzić syna
-Co ty wyprawiasz- złapałem ją zanim wyszła
-To co widzisz
-O nie, nie, nie..- cofnąłem ją do jaskini- to jest twój syn, nie odrzucisz go, nie pozwolę ci, będziesz dla niego dobrą matką, pomógł ci wtedy, nie wiem jak..ale pomógł, dlatego teraz jesteś sobą a nie Dolly
-I co mnie to obchodzi? nienawidzę tego źrebaka! nie rozumiesz?! chciałeś to masz bachora, a teraz wara odemnie!
-Tak? to idź! giń w męczariach dzięki Dolly, juz nie pamiętasz? co? najwyraźniej nie, proszę bardzo, droga wolna, idź! ale nie wracaj do mnie później z podkulonym ogonem!
-Nie widzisz w nim Dolly?! będzie taki sam! w końcu zabije nas wszystkich! jak pierwsza tego nie zrobię!
-Ani mi się waż!- uderzyłem ją
-Tato nie!- syn wbiegł mi pod kopyta, w ostatniej chwili się odwróciłem, mało brakowało...
-Andy wyjdź proszę z jaskini
-Nie! nie bij mamy..proszę- stanął nad nią, nie mogłem go dalej prosić aby wyszedł, odpuściłem widząc jego wzrok, przerażony i błagający...
Feliza
Był tak blisko, mogłam go chwycić i rzucić o ścianę, licząc na to że go zabije, albo chociażby zranię, w końcu niedawno się urodził, a jednak nie zrobiłam tego. Czy to przez głupi instynkt macierzyński... Czy... Obronił mnie... Może nawet byłby w stanie narazić się ojcu. Już teraz mu się sprzeciwił. W dodatku odczułam między Andrew, a mną tą szczególną więź, więź między matką, a synem... Nie, nie mogę się na to nabrać. Ale zagrajmy w jego grę...
- Już dobrze, tata więcej nie będzie mnie bił... - dotknęłam małego delikatnie w bok, przesuwając go nieco by już wstać. Spojrzałam krzywo na Elliot'a, tylko tak okazując gniew, obserwował każdy mój ruch. Gdyby nie mały pewnie nie skończyłoby się tylko na jednym uderzeniu, które do tej pory mnie bolało. Doznawałam frustracji nie mogąc się Elliot'owi jakkolwiek odgryźć, byłam zbyt słaba, chociaż...
- Przepraszam, poniosło mnie - odezwał się Elliot, najwyraźniej w moją stronę, zdziwiłabym się gdybym nie wiedziała że to udawane. Ciężko się było nie domyślić. W końcu zapewne robił to dla syna...
- Ja też przepraszam... Nie powinnam była go odtrącać... - przesunęłam do siebie ogierka, przytulając na chwilę. Nawet miły w dotyku, jak to źrebaki, zwłaszcza własne...
- Wybaczysz mi synku? - popatrzyłam mu w oczy, miałam bardzo łagodny głos i nawet nie musiałam zbytnio udawać, łaknęłam bliskości z nim, chciałam znów być matką, przynajmniej część mnie... Nie, nie chcę znów powtórki z rozgrywki... To tylko udawanie, po to by niczego się nie domyślił, a jak zaatakuje, choćby najmniej spodziewanie, będę gotowa. Nie pozwolę mu mną manipulować jak to robiła Dolly.
- Tak mamusiu - przytulił się do mnie mocno, z każdą chwilą było trudniej udawać, musiałam wręcz powtarzać sobie w myślach że to tylko na pozór, a jednocześnie czułam dziwny wewnętrzny spokój gdy Andy był tak blisko, otuliłam go, kontem oka patrząc na Elliot'a.
- Chodź do nas tato - mały wychylił się nieznacznie. Przerzuciłam oczami w bok, dając Elliot'owi się przytulić. Hipokryzja. W jednej chwili mamy ochotę skoczyć sobie do gardeł, a teraz udajemy szczęśliwą rodzinkę, a wszystko dla tego... Dla syna.
Po tym całym przedstawieniu wyszliśmy na zewnątrz, nie odzywałam się do Elliot'a słowem, grając przez cały czas swoją rolę i więcej uwagi poświęcając ogierkowi niż jemu. Na szczęście mały szedł z przodu, albo na nieszczęście, bo Elliot w końcu musiał przerwać ciszę, szepcząc do mnie: - Co cię skłoniło żeby jednak zachować się jak matka?
- Tak bardzo ci to przeszkadza?
- Nie, ale zbyt dobrze cię znam i lepiej żebyś nic nie kombinowała - ostrzegł, popatrzyliśmy na siebie złowrogo.
- Nie będę, ale ostrzegałam cię, ja będę przygotowana ty nie musisz...
- On nie jest taki jak Dolly, jasne?! - podwyższył nieznacznie ton, nadal mówiąc szeptem.
- To się okaże. Raczej wątpię by było inaczej. I nie próbuj mnie więcej bić! Nie życzę sobie tego!
- O, jaka odważna się zrobiłaś, przypomnę ci to jak będziesz błagała o pomoc...
- Już nie będę, a na pewno nie ciebie... Za to jestem ciekawa jak długo będziesz trzymał nerwy na wodzy, Andy pewnie jeszcze nie raz zobaczy jak mnie bijesz.
- Nie będę tego robił przy nim... - przerwał patrząc w kierunku syna, nie było go.
- Andy! - zawołał.
- No i masz! - odsunęłam się zapobiegawczo: - Twój ukochany synek się zgubił, no dalej biegnij, szukaj go teraz po całym lesie.. - zaśmiałam się, urywając szybko, dziwnie się poczułam, to zachowanie było bardziej podobne do Dolly i to dziwne rozbawienie, niż do mnie... Nim się otrząsnęłam Elliot'a już e nie było obok mnie. A najdziwniejsze było to że las wokół też był jakiś inny. Zdezorientowana zdałam sobie sprawę że to nie on zniknął, a ja się przeniosłam... Albo inaczej ta dziwna moc Dolly mnie przyniosła, czułam przez chwilę jej przepływ na sobie.
- Co jest grane? - podniosłam jedno z kopyt, nie chcąc mieć kontaktu z obumarłą ziemią, wszędzie wokół mnie, zaczynając od miejsca w którym stałam.
- Elliot! Andrew! - przeszły mi aż ciarki po grzbiecie, nie miałam pojęcia co ona chcę zrobić. Ruszyłam przed siebie biegiem, nic się nie działo, po za obumierającą roślinnością wszędzie tam gdzie stawiałam kopyta. Zatrzymałam się w końcu w znajomej części lasu, to chyba tutaj byliśmy ostatnio. Najgorsze że nie wyczuwałam jej obecności, mimo że była przecież we mnie.
- Nie bój się mamo - za drzew wyszedł nagle syn.
- Nie zbliżaj się - bałam się o niego? Nie ważne co czułam, ale tak czy inaczej teraz nie opłacało mi się go uśmiercać. A nie wiedziałam co się stanie jak zetknie się z mocą Dolly.
- Mówię nie podchodź! - odezwałam się znów, gdy mnie nie posłuchał. O dziwo to na niego nie działało, a wręcz przeciwnie, wszystko wracało do normy, a gdy zbliżył się już zupełnie do mnie, po tej dziwnej mocy nie było już śladu. Utknęłam spojrzeniem na synu, wahając się czy to aby dobra decyzja.
- Boję się że będziesz taki jak Dolly, obiecaj że nie będziesz - nie chciałam już dłużej próbować go znienawidzić, bo zwyczajnie nie potrafiłam... Wcześniej ponoć mi pomógł, to możliwe, bo odzyskałam kontrole nad ciałem, potem obronił mnie przed Elliot'em, a teraz... Powstrzymał tą dziwną moc i znów czułam ten spokój, ten co wcześniej, który nie potrafiłam wytłumaczyć. W tej samej chwili pojawił się Elliot, tak szybko i nagle że nie byłam pewna czy usłyszał co powiedziałam czy nie. Wolałam by zostało to tylko między mną a synem. W końcu Elliot nie musiał wiedzieć że jestem tak słaba że ulegam od razu uczuciom do źrebaka... To nie podobne do demonów. Pewnie właśnie wpakowałam się w to samo co z córką. Skąd to wszystko mi się wzięło? Przeczę własnej demonicznej naturze...
Elliot
-Nic ci nie jest?- schyliłem się nad synem
-Nie tato- uśmiechnął się patrząc w górę, na matkę- mama mnie znalazła
-Nic ci nie jest?- schyliłem się nad synem
-Nie tato- uśmiechnął się patrząc w górę, na matkę- mama mnie znalazła
-Mama?- spytałem z niedowierzaniem, albo to było przypadkowe albo..nieee
-Jak widać- odezwała się
-Wracajmy do domu
-To chyba najlepszy pomysł- poszła pierwsza- chodź Andy
Doszedłem do nich, syn biegł na przodzie, co chwilę przez co przeskakując albo na coś wskakując
-Jak zamierzasz wszystkim o nim powiedzieć
-A co cię to obchodzi?...to moja sprawa
-No chyba raczej nie, jestem jego matką, a w oczach twojej rodziny, twoją partnerką
-Skończ już gadać
-Dopiero zaczęłam
-I już mam dość
-To jak?
-Będę musiał im wkręcić że znaliśmy się już dużo wcześniej, i że byłaś w ciaży, ale nie było jej widać bo przytyłaś nieznacznie
-I myślisz że uwierzą?
-Przekonywujący jestem, dam radę
-Jak sobie chcesz
-Będziesz musiała to potwierdzić
-Podobno nic mnie to nie obchodzi
-To się nigdy nie skończy...
-Trzeba było sobie lepiej wybrać
-Aż żałuję że cię kiedykolwiek poznałem
-I vice versa
-Tato?! a czemu tam jest tyle koni?
-To jest nasze stado synu, a dokładniej należy do twoich dziadków
-Ale ich dużoo...a są też takie małe jak ja?
-Są synku- potwierdziła Feliza
-Mogę?...
-Za chwilkę, najpierw pójdziemy do rodziny, chodź- wyszliśmy z lasu na łąkę, nie musiałem długo szukać, praktycznie cała rodzina była razem
-O wilku mowa- spojrzał na nas tata, wszyscy sie mocno zdziwili na widok Andy'ego
-Elliot? to jest...?- zaczęła mama wskazując na małego
-Tak, to mój syn, mój i Ignis- uśmiechnąłem się do niej, odwzajemniła to, nie szczerze ale ważne że próbowała udawać
-Ale niedawno się poznaliście przecież..mówiłeś mi że...
-Tak wiem Maju, no nie do końca, już od dawna się spotykaliśmy, no i jakoś tak wyszło...że Ignis zaszła w ciażę, dowiedziałem sie niedawno, nie był po niej widać, no i jest..to jest Andrew, ale mówimy do niego Andy
-Cześć wnusiu- mama odrazu się nim zajęła, skradł serce całej rodziny, nie mogli się na niego napatrzeć i nacieszyć, rodzice cieszyli się najbardziej z drugiego już wnuka
-A czemu od mi nie odpowiada?- zapytał stojąc przed Tigranem
-On skarbie nie mówi..-odparła ze smutkiem Maja
-A czemu?
-Taki się urodził
-A to nic, rozumiem go
-Że co? a jak?..
-No..normalnie, w głowie
-Elliot?- spojrzał na mnie tata
-Odziedziczył coś w końcu po ojcu
-Mamo...- powiedział ktoś cicho, spojrzeliśmy oboje na Andrew, ale to nie był on a...Tigran?
-No spróbuj- szturchnął go
-Ja...mamo ja mówię- Tigran podskoczył wysoko w górę, biegał dookoła wszystkich jak wariat, a za nim Andy
-To niemożliwe...
-Andy chodźmy już- Feliza podeszła do syna, zatrzymał się przed nią
-Ale czemu? przecież jest tak fajnie
-To jest cud..Elliot ty tego nie potrafiłeś..- siostry wzrok utkwił na mnie, nie wiedziałem co mam powiedzieć, z jednej strony się cieszyłem że Tigran mówi, że syn mu pomógł, ale z drugiej strony..no kurde, teraz zauważą że nie jest on tylko w "połowie" demonem...
-My musimy już iść, Andy chodź, posłuchaj sie mamy
-No dobrzee- podszedł zrezygnowany do mnie
-Nie zostaniecie?
-Przyjdziemy wieczorem Tori, teraz przyszliśmy tylko na chwilę aby Andy się zapoznał z rodzinom
-No dobrze...- odeszliśmy szybko w trójkę od rodziny
-Coś nie tak zrobiłem?
-Nie synu tylko...nie pokazuj przy rodzinie takich "sztuczek"
-Ale czemu? chciałem tylko pomóc..
-Wiemy o tym- weszła mi w słowo Feliza, teraz będzie grać dobrą mamuśkę...
-Ale nie pokazuj tego wszem i wobec, wiem że chcesz dobrze, pomogłeś Tigranowi, cenię to, na pewno się cieszy, i rodzina też, ale nie rób tego tak przy wszstkich
-No dobrze...przepraszam
-Nie musisz, tylko obiecaj że to ostatni raz
-Obiecuję
-Na pewno?
-Tak
-No dobrze, chodźmy może nad wodospad- zaproponowałem, zgodzili się więc i tam poszliśmy.
Zapowiadało się w miarę dobrze, ja stałem podgryzając trawę, Feliza leżała patrząc na wodospad, a syn biegał w tę i we wtę po brzegu wody, brykając i czasami lądując w niej, stanął naglę jak wryty i spojrzał się w lustro wody, stał tak kilka dobrych minut w bezruchu
-Andy?- podniosłem łeb, nie zareagował- Andrew odezwij się- podszedłem do niego
-Co się dzieje?- nawet Feliza się zainteresowała i wstała
-Nie wiem- stanąłem za synem przypatrując się w to, co on, ale nic nie widziałem
-Elliot spójrz- stanąłem obok, syn miał całe czarne oczy, jak węgiel, wydawało się nawet jakby nie oddychał
-Wiedziałam że tak będzie!- krzyknęła
-Zamknij się i nie panikuj!
-Nie panikuję! ale doskonale wiedziałam że będą takie akcje
-Bo to wszystko przez Dolly! przez tą twoją parszywą córeczkę!
-Nie waż się tak o niej mówić!
-Bo co? Dolly?...znowu przejęłaś kontrolę..- zerknąłem na syna, coś naglę wyskoczyła z wody i złapało za jego pysk, wciągając błyskawicznie pod wodę
-Andy!- rzuciłem się za nim, nurkowałem nawet, nigdzie go nie było, panikowałem coraz bardziej
-Co mu zrobiłaś?!- rzuciłem nią o ziemię, wiedziałem że teraz kontrolę przejęła Dolly, to jej sprawka, na pewno...
-Zmuś mnie- zaśmiała się
-A żebyś wiedziała że to zrobię!- przemieniłem się, miałem się już rzucać, kiedy jakby z pod ziemi..no dosłownie, wyłonił się Andy, wyglądał tak jak przed chwilą, z czarnymi oczami, stał między mną a Felizą, stojąc do niej przodem..
-Mamo...
Feliza
- Mamy tu nie ma - zaśmiała się Dolly, znów mając kontrolę nad moim ciałem, w dodatku jej moc na nie wpływała.
- Jest tylko siostrzyczka... - zachichotała.
- Oddaj mamę - zagroził jej syn.
- Och... Chcesz walczyć? Po co? Połączmy siły, zabawmy się - szepnęła mu do ucha, znikając i pojawiając się z tyłu za nim.
- Skończ z tym... - Elliot nie zdążył dokończyć, a zemdlałyśmy. Najwidoczniej pod wpływem Andy'ego. Tym razem nie była to zwykła utrata przytomności, bo spotkałam się z córką w jakimś pokręconym śnie. Wokół leżało martwe stado, a ich zwłoki powykręcane we wszystkie możliwe strony.
- To ci się nie uda - odezwałam się pierwsza, mierząc Dolly z nienawiścią w oczach.
- Nie? Już mi się udało... Tym razem to nie mały tak jak myślałaś, a ja... - uderzyła kopytem o ziemie, wszystko wokół zniknęło, stałyśmy obok własnego ciała, poprawka, mojego ciała. Nie zamierzałam myśleć że jest też jej, bo nie było... Andrew wciąż miał całe czarne oczy, patrzył w naszym kierunku.
- Co ty kombinujesz? - spytałam.
- Już pora na ciebie... I czas na mnie - odparła tajemniczo wpatrując się w mojego syna, chciała pochłonąć moją duszę, zaczęłam z nią walczyć, weszłyśmy z powrotem do ciała. Czułam że nie dam rady, ale nie zamierzałam dać się jej unicestwić. Od tylu pokoleń potrafiłam przetrwać, myślała że teraz tak nagle dam się pokonać? Sama starałam się rozszarpać jej duszę, o ile można nią było tak nazywać. Nie miałam żadnych sił, a ta pozyskana od tych duchów małych pum, była śmieszna, by mogła mi teraz pomóc. Ciało o dziwo zamiast się rzucać, było kontrolowane przez moc Dolly i leżało nieruchomo. Domyśliłam się co chciała zrobić, pochłonąć mnie, a potem wejść w ciało syna. O dziwo to dało mi więcej woli do walki, mimo że nie miałam z nią żadnych szans...
Elliot
-Andy przestań, cofnij się od niej- mówiłem do syna, ale nie działało, nawet szturchanie, był jakby w transie
-Niech zostawi mamę!- wrzasnął jakby nie swoim głosem
-Nie będziesz się narażał! przestań! odejdź od niej
-Nie!- odepchnął mnie niewidzialną siłą, która coraz bardziej narastała, przybierając postać czarnej powłoki która go otaczała, nie wiedziałem co się dzieje, to znaczy...widziałem coś podobnego nie raz, coś podobnego nie raz otaczało mnie, ale on jest...źrebakiem, kilku dniowym źrebakiem który nie jest świadom jeszcze własnego ja, a już coś takiego robi. To czarne coś weszło w Felize, przechodziło z Andy'ego do niej, łączyła ich tylko ta smuga, wyglądało to jakby próbował z niej kogoś wyszarpać, zapewne Dolly
-Andy ona umrze jak to zrobisz!- krzyknąłem, dusza Dolly trzyma przy życiu Felize, więc jeśli jej nie będzie, Feliza umrze, nie pozwolę aby żył bez matki
-Andrew!!- pchnąłem go przebijając się przez to coś, zerwało się też takie jakby połączenie między nimi
-Nie! tato!- wstał panicznie wykrzykując "nie"
-Musiałem synu, to by zabiło mame, Dolly ją trzyma przy życiu, bez jej duszy jest nikim, tylko martwym ciałem
-Ona chce zawładnąć nad nami wszystkimi
-Skąd wiesz?
-Po prostu wiem, czuję to
-Ale w ten sposób tego nie załatwimy
-No a jak?...
-Jesteś jeszcze zbyt mały aby wiedzieć co robisz i jak...poczekajmy aż będziesz starszy
-Ale chcę pomóc teraz
-Nie możesz
-Ale chcę!
-Andy nie! zabraniam ci tego!
-Ale tato!..
-Nie..- tupnąłem kopytem patrząc na syna surowym wzrokiem
-No dobrze..- westchnął
-Teraz pozwól że ja to załatwię- zawróciłem do Felizy, wgryzłem jej się w szyję, momentalnie przez chwilę zrobiła się sztywna i zimna, ale po chwili wróciła do siebie, ale nadal była nieprzytomna
-Co z mamą?...
-Będzie okey, jak narazie- wrzuciłem ją na grzbiet- chodź, pójdziemy do jaskini
-Nio dobzie- pobiegł przodem, zatrzymując się kilka metrów dalej i czekając na mnie, jest taki uroczy, ale dociera też do mnie...że niebezpieczny..
Zatrzymaliśmy się w jaskini w lesie
-A czemu tutaj?- spytał syn
-Tutaj jest ciszej- położyłem ją
-Ale w tamtej jest z kim się bawić
-Pobawisz się jutro, dzisiaj musimy nocować tutaj, mama musi dojść do siebie
-Nic jej nie będzie?
-Nie...-"chyba"
-Martwię się...
-Wiem synku...wiem- położyłem się, "a ja martwię się o ciebie"
-Dolly to moja siostra..prawda?
-Że co?- spytałem ponownie, nie byłem pewny czy na pewno dobrze usłyszałem
-Dobrze wiesz tato...jak to jest?
-Chodź do mnie..powiem ci- syn ułożył się wygodnie obok mnie- no więc..- zacząłem mu opowiadać, jak to było, zacząłem od jej narodzin...
Feliza
Feliza
- Mamy tu nie ma - zaśmiała się Dolly, znów mając kontrolę nad moim ciałem, w dodatku jej moc na nie wpływała.
- Jest tylko siostrzyczka... - zachichotała.
- Oddaj mamę - zagroził jej syn.
- Och... Chcesz walczyć? Po co? Połączmy siły, zabawmy się - szepnęła mu do ucha, znikając i pojawiając się z tyłu za nim.
- Skończ z tym... - Elliot nie zdążył dokończyć, a zemdlałyśmy. Najwidoczniej pod wpływem Andy'ego. Tym razem nie była to zwykła utrata przytomności, bo spotkałam się z córką w jakimś pokręconym śnie. Wokół leżało martwe stado, a ich zwłoki powykręcane we wszystkie możliwe strony.
- To ci się nie uda - odezwałam się pierwsza, mierząc Dolly z nienawiścią w oczach.
- Nie? Już mi się udało... Tym razem to nie mały tak jak myślałaś, a ja... - uderzyła kopytem o ziemie, wszystko wokół zniknęło, stałyśmy obok własnego ciała, poprawka, mojego ciała. Nie zamierzałam myśleć że jest też jej, bo nie było... Andrew wciąż miał całe czarne oczy, patrzył w naszym kierunku.
- Co ty kombinujesz? - spytałam.
- Już pora na ciebie... I czas na mnie - odparła tajemniczo wpatrując się w mojego syna, chciała pochłonąć moją duszę, zaczęłam z nią walczyć, weszłyśmy z powrotem do ciała. Czułam że nie dam rady, ale nie zamierzałam dać się jej unicestwić. Od tylu pokoleń potrafiłam przetrwać, myślała że teraz tak nagle dam się pokonać? Sama starałam się rozszarpać jej duszę, o ile można nią było tak nazywać. Nie miałam żadnych sił, a ta pozyskana od tych duchów małych pum, była śmieszna, by mogła mi teraz pomóc. Ciało o dziwo zamiast się rzucać, było kontrolowane przez moc Dolly i leżało nieruchomo. Domyśliłam się co chciała zrobić, pochłonąć mnie, a potem wejść w ciało syna. O dziwo to dało mi więcej woli do walki, mimo że nie miałam z nią żadnych szans...
Elliot
-Andy przestań, cofnij się od niej- mówiłem do syna, ale nie działało, nawet szturchanie, był jakby w transie
-Niech zostawi mamę!- wrzasnął jakby nie swoim głosem
-Nie będziesz się narażał! przestań! odejdź od niej
-Nie!- odepchnął mnie niewidzialną siłą, która coraz bardziej narastała, przybierając postać czarnej powłoki która go otaczała, nie wiedziałem co się dzieje, to znaczy...widziałem coś podobnego nie raz, coś podobnego nie raz otaczało mnie, ale on jest...źrebakiem, kilku dniowym źrebakiem który nie jest świadom jeszcze własnego ja, a już coś takiego robi. To czarne coś weszło w Felize, przechodziło z Andy'ego do niej, łączyła ich tylko ta smuga, wyglądało to jakby próbował z niej kogoś wyszarpać, zapewne Dolly
-Andy ona umrze jak to zrobisz!- krzyknąłem, dusza Dolly trzyma przy życiu Felize, więc jeśli jej nie będzie, Feliza umrze, nie pozwolę aby żył bez matki
-Andrew!!- pchnąłem go przebijając się przez to coś, zerwało się też takie jakby połączenie między nimi
-Nie! tato!- wstał panicznie wykrzykując "nie"
-Musiałem synu, to by zabiło mame, Dolly ją trzyma przy życiu, bez jej duszy jest nikim, tylko martwym ciałem
-Ona chce zawładnąć nad nami wszystkimi
-Skąd wiesz?
-Po prostu wiem, czuję to
-Ale w ten sposób tego nie załatwimy
-No a jak?...
-Jesteś jeszcze zbyt mały aby wiedzieć co robisz i jak...poczekajmy aż będziesz starszy
-Ale chcę pomóc teraz
-Nie możesz
-Ale chcę!
-Andy nie! zabraniam ci tego!
-Ale tato!..
-Nie..- tupnąłem kopytem patrząc na syna surowym wzrokiem
-No dobrze..- westchnął
-Teraz pozwól że ja to załatwię- zawróciłem do Felizy, wgryzłem jej się w szyję, momentalnie przez chwilę zrobiła się sztywna i zimna, ale po chwili wróciła do siebie, ale nadal była nieprzytomna
-Co z mamą?...
-Będzie okey, jak narazie- wrzuciłem ją na grzbiet- chodź, pójdziemy do jaskini
-Nio dobzie- pobiegł przodem, zatrzymując się kilka metrów dalej i czekając na mnie, jest taki uroczy, ale dociera też do mnie...że niebezpieczny..
Zatrzymaliśmy się w jaskini w lesie
-A czemu tutaj?- spytał syn
-Tutaj jest ciszej- położyłem ją
-Ale w tamtej jest z kim się bawić
-Pobawisz się jutro, dzisiaj musimy nocować tutaj, mama musi dojść do siebie
-Nic jej nie będzie?
-Nie...-"chyba"
-Martwię się...
-Wiem synku...wiem- położyłem się, "a ja martwię się o ciebie"
-Dolly to moja siostra..prawda?
-Że co?- spytałem ponownie, nie byłem pewny czy na pewno dobrze usłyszałem
-Dobrze wiesz tato...jak to jest?
-Chodź do mnie..powiem ci- syn ułożył się wygodnie obok mnie- no więc..- zacząłem mu opowiadać, jak to było, zacząłem od jej narodzin...
Feliza
Andrew nie był świadomy że zadał mi niewyobrażalny ból, nie wiedziałam czy Dolly także to czuła, straciłam z nią przez chwilę kontakt, prawie oderwałyśmy się od siebie za sprawą mocy Andy'ego... A wtedy praktycznie byłby mój koniec... Zapamiętałam jedynie że Dolly chciała wykorzystać ten moment i pozbyć się z siebie części zwykłej duszy, oddzielić ją od tej demonicznej. To takie oczywiste. Jak mogłam się nie zorientować. Przecież nie była w pełni demonem, odziedziczyła to po mnie, ale jej ojciec był zwykłym koniem... Zaryzykowała, byłam niemal pewna, musiała ryzykować, skoro trzymała tamtą część siebie głęboko ukrytą pod powłoką zła, a teraz ją uwolniła, by się jej pozbyć... Później już nie wiedziałam co się stało...
Kiedy odzyskiwałam przytomność i kontrole nad ciałem do uszu docierały mi skrawki słów Elliot'a, opowiadał o czymś synowi. Dobrze wiedziałam o czym, bo doskonale znałam tą historie... O Dolly. Elliot chyba znów ją uśpił - tą trucizną, jak wtedy, bo byłam wyraźnie osłabiona i nie odczuwałam śladu obecności córki. Otworzyłam oczy, szybko zraziło mnie światło, w dodatku wydawało mi się że nie widzę na jedno oko. Przy drugiej próbie podniosłam już głowę z ziemi, przymykając chwilę oczy: - Musisz o niej teraz gadać? - parsknęłam. Rzeczywiście nie widziałam na jedno oko. Tylko ciekawe dlaczego, to pewnie przez tą jego truciznę... Normalnie cudownie.
- Co? - spytałam zmieszana, gdy oboje utkwili na mnie wzrokiem, czemuś się przypatrywali. Zaczęło mnie to irytować, zwłaszcza przez to nie widzące oko.
- Twoje oczy... - pierwszy odezwał się Elliot.
- Co znowu? Co z nimi nie tak? - denerwowałam się już. To się nigdy nie skończy, będę męczyć się już chyba całe wieki, zawsze coś... Poderwałam się, Elliot, szybko mnie powstrzymał, nie pozwolił wstać.
- Zamierzasz teraz jeszcze tak wyjść?!
- Może byś mi powiedział, no właśnie co. Co jest ze mną nie tak?!
- Nie jestem pewien unieszkodliwiłem Dolly i...
- Chyba raczej nie - wcięłam mu się w słowo.
- Chcesz wiedzieć czy nie?
- No mów... - przewróciłam okiem.
- Jedno masz normalne, drugie błękitne, w dodatku chyba porusza się samoistnie.
- Nie... - nie dowierzałam: - Przecież na nie nie widzę...
- To tylko potwierdziło że nad nim nie panujesz.
- Może chodźmy nad wodę? - zaproponował syn: - Mama wtedy zobaczy w własnym odbiciu to oko.
- Ma racje - wstałam, ale Elliot stanął mi na drodze.
- Myślisz że nie zauważą?
- Nie... - skryłam je za grzywą, chyba... Kompletnie nie widziałam na tą stronę. Elliot dotknął mojej głowy, a dokładniej czoła, nieco mnie zaskoczył, a okazało się tylko że poprawiał mi grzywkę.
Doszliśmy ukradkiem nad wodospad, Elliot się rozejrzał, upewniając się że nie ma nikogo prócz nas. Źle kojarzyłam to miejsce, po tym co tu się stało. Pochyliłam się nad wodą, odsłaniając grzywkę z lewego oka. Od razu poznałam to oko, jego źrenica utknęła na chwilę w tafli wody, przemieszczając się w kierunku Elliot'a, a potem patrzyło na Andy'ego, oko zamknęło się nagle.
- To Dolly, prawda? - zapytał syn, zjawiając się przy moim lewym boku, gdyby nie odbicie w tafli wody, nawet bym go nie zobaczyła.
- Tak... - położyłam się już tyłem do wody. Elliot nad czymś się namyślał.
- Jest niegroźna - oznajmił syn.
- Skąd to możesz wiedzieć?
- Wiem, czuję...
- Dobra, nie chcę już o tym słyszeć.
- Lepiej dla ciebie by nie wymknęła się z pod kontroli, jak godzinę temu - dodał Elliot.
- Mamo, spróbuj się z nią skontaktować - doradzał mi Andrew.
- Że co? Nie ma w ogóle mowy...
- Zrób co każe - poparł go Elliot.
- Co?! Myślałam że chociaż ty...
- Nie słyszysz?
Westchnęłam, nie chciałam w ogóle słyszeć jej głosu, ani dać się znów manipulować, wystarczyła mi ta głupia sztuczka z tym okiem. Po namyśle w końcu dałam za wygraną. Zrobię to dla syna, Elliot nie musi wiedzieć że to dla ogierka.
- Niech będzie... - obróciłam głowę, zamykając oko w skupieniu i z zupełną niechęcią. A może to wszystko... Może to ona panowała nad tym wszystkim, zamknęła mnie w jakimś śnie, iluzji czymkolwiek... Co było złudzeniem. Może ich wcale tutaj nie było, ani niczego... Otworzyłam na chwilę oczy, oko.
- Na co jeszcze czekasz? - odezwał się Elliot.
"Dolly..." zawołałam ją w myślach, skupiając wzrok na jednym punkcie w oddali, już tego żałowałam.
"Odpowiadaj, na co czekasz?!" spróbowałam znowu gdy postanowiła sobie milczeć. Może to zwykły wpływ jej mocy na moje ciało, choć nie czułam jej obecności i na pewno nie byłabym wtedy osłabiona.
"Umieram mamo, wciąż na nowo..." wreszcie odpowiedziała, jej głos rozbrzmiał w mojej głowie, ale jakby z oddali.
"Znów chcesz mi coś wmówić"
"Część mnie jest martwa, nieistotna, nie potrzebnie wybudzona, gdy ocknie się druga obie zginiemy"
"Co mam przez to rozumieć?"
"Popełniłam błąd, wybacz mi... Ty także zginiesz... Ja nie pozwolę sobie istnieć, nie tej słabej części mnie..."
"Dolly?" gdybym mówiła, głos pewnie by mi się załamał, na szczęście to były myśli, wyprane z uczuć, bo tylko takie chciałam jej przekazywać.
"Wybrałam zło mamo, już się nie uwolnię..."
"Nie mów tak!"
"Dlaczego tak pragniesz słabej części?"
"Tego ci nie wytłumaczę, tak jak tego że nie byłam w stanie cię zabić... Wróciłaś... Możesz wrócić całkowicie, zrób to dla mnie" poczułam jak wyleciała mi łza z oka.
"Już nie potrafię, nie zauważyłaś, czekałam aż wrócisz i mi pomożesz, odtrąciłaś mnie, dałaś powód by wciąż łaknąć zła..."
"Nie, to... Znów próbujesz mnie nabrać, wzbudzić poczucie winy? Zapomnij" znowu zaczynała ten temat, chciałam już urwać rozmowę, ale Elliot pewnie mnie o wszystko wypyta.
"W tym momencie nie potrafię. To, to wszystko, to była twoja wina, zabiłaś tego ogierka i skazałaś mnie na ten los..."
"Mogłaś nie wracać to by mniej bolało!" we mnie burzyły się emocje, ona zdawała się ich nie mieć.
"Nie wiem czym tak na prawdę jestem i jak to się skończy, ale gdy obie części mnie, się spotkają i obie będą aktywne to będzie koniec. Twój również"
"I coś ty najlepszego zrobiła?"
"Chciałam stać się całkowicie demonem, wtedy moja moc byłaby nie ograniczona, przepełniałam się złem, aż w końcu druga część stała się zbędna, przeszkadzająca, stanowiąca słaby punkt, który całkiem nie zniknął, choć pozbyłam się jej, ale nie całkowicie, miałam okazje i zaryzykowałam. Andrew prawie by mi w tym pomógł, nieświadomy co robi. A ty mamo przecież nie pozwolisz mi zginąć, bo sama także zginiesz"
"Chciałaś mnie pochłonąć!"
"Część mnie nie chciała, ale nie była aktywna i nie może być dłużej"
"Elliot ją będzie usypiał"
"To nie zadziała długo, musicie zniszczyć tą część"
"A może tą drugą, złą?"
"Tą będzie łatwiej"
"Ale ja się nie zgodzę, możesz wrócić..."
"Ty tego chcesz, ale to nie możliwe, mam własną wolę i ona mnie zgubiła. Zniszczysz tą część i przejmiesz drugą, zyskasz moc o jakiej marzyłaś, taką będziesz miała po mnie pamiątkę"
"Nie chcę jej! Chcę żebyś wróciła i wrócisz..." nagle nie słyszałam już jej głosu, przestała odpowiadać.
"Dolly..." nawoływałam ją, milczała, ponowiłam próbę jeszcze kilka razy. W końu popatrzyłam po Elliot'cie i synu.
- I co?
- To... Co z tym okiem?
- Jest zamknięte, zaciśnięte wręcz - opisał Elliot: - A teraz mów...
Nie mogłam tak po prostu powiedzieć mu prawdy, nie chciałam. Musiałam coś wymyślić, jakąś inną wersje.
- Musisz trzymać ją w uśpieniu, ta twoja trucizna musi stale przepływać przez moje ciało - powiedziałam, udając perfekcyjnie zwykły ton, nie mogłam się zdradzić, muszę ją chronić... Zresztą powiedziałam część prawdy... Drugiej części nie zamierzałam mu powtarzać, wmówię mu jakieś kłamstwa jak będzie trzeba. Nie pozwolę sobie odebrać nadziei na odzyskanie córki, tej którą kochałam i straciłam...
Andy
-No dobra, powiedzmy że ci wierzę- odezwał się tata stojąc nad mamą
-Nie ufasz mi?- tata zerknął na mnie kątem oka, po czym nachylił się nad mamy uchem, to co jej powiedział, już nie usłyszałem
-Chodźmy już stąd- zrobił kilka kroków w tył- wstawaj
-Jak sobie życzysz- mama spojrzała krzywo na tatę
-Chodź Andy- podeszła do mnie mama, poszedłem za nią, tata szedł przodem
-Mamuś..- szepnąłem
-Hmm?- zerknęła na mnie
-To nie jest prawda to co powiedziałaś tacie...co nie?- szeptałem, nie chciałem aby tata się zezłościł na mamę
-Co? skąd ten pomysł?
-Mamo no bo ja...słyszę myśli innych, potrafię do nich wejśc no i..
-Podsłuchiwałeś
-Nie chciałem..
-Ehh no dobra, ale ani słowa ojcu
-Nic nie powiem...ale mamo, ja nie chcę abyś umierała
-Nie umrę
-Ona ci nic nie zrobi..
-Jest w połowie demonem, to jest możliwe Andy
-A ja kim jestem?...- sam nie byłem świadom tego kim jestem, te wszystkie rzeczy które potrafiłem, ta energia która przepływała przez moje ciało i te sny...te sny o których nie mówiłem rodzicom, za każdym razem widziałem w nim spaloną trawę i drzewa, patrząc pod kopyta widziałem jak się pali ziemia, moje kopyta wtedy też wyglądały inaczej, ale ani razu nie widziałem siebie całego, bo gdy dochodziłem do wodospadu, był on zapadnięty, w wodzie były tylko głazy, a ze szczelin wydobywała się para...
-Ty...wiesz że ojciec jest demonem?
-No..tak, wiem
-No i mama też
-No..tak
-Więc ty też
-A to jest złe?
-To zależy..
-Mamo?..- naglę przyśpieszyła, odwróciła odemnie łeb i nie odpowiadała już
-Mamo...- ściszyłem głos, szedłem z tyłu..za rodzicami, czasami odzywał się w mojej głowie pewien głos, sprawiał u mnie chwilową złość, wściekłość i pokazywał różne obrazy, ale potrafiłem to uciszyć..
Elliot
-O czym mówiliście?- spytałem Felizy
-O niczym
-Jasne...- rzuciłem jej znaczący wzrok
-Oh no o niczym, martwił się i pytał czy jest okey
-Na pewno?
-Tak
-Mam go spytać
-A proszę cię bardzo
-Dobra..wierzę ci
-To chyba święto
-Staram sie być miły, doceń to
-No..
-Andy chodź szybciej, nie zostawaj tak w tyle- zawołałem
-Już tato
Wróciliśmy tym razem do stada, a nie do jaskini w lesie, ileż można tak się ukrywać, kazałem tylko Felizy pilnować tego oka, cały czas ją praktycznie poprawiałem.
-Mogę iść się pobawić?- spytał syn
-Jasne, idź- uśmiechnąłem się
-Jest okey?- nachyliłem się nad nią
-Od kiedy się tak o mnie troszczysz?
-Jak pytam, to odpowiadaj
-Tak, jest okey, zadowolony?
-Nie, ale nie chcę mi się robić ci problemu
-Jakże to miłe..
-Dobra, ja idę się przejść, a ty zostań..ktos musi syna popilnować
-Poradzi sobie
-Masz go pilnować
-A ty gdzie idziesz?
-Nie muszę ci się spowiadać
-Tak synka swojego zostawisz
-Od czegoś ma też matke, idę..pilnuj go
-Ty...- parsknęła, odeszła kilka metrów dalej od stada, położyła się tam i patrzyła w stronę źrebaków, a ja tym czasem wybrałem się do lasu...z Felizą nie miałem jak odreagować, nie z nią..więc czemu by nie rozładować emocji na innej.
Wyszedłem już prawie po za granicę, i tam też i była, czekała na mnie
-To gdzie idziemy?- uśmiechnęła się muskając mnie po szyi
-Gdzie sobie życzysz- odwzajemniłem uśmiech
-Chodź za mną- poszliśmy razem do lasu na obcym już terenie, panowała w nim cisza i półmrok, kiedy byliśmy juz na miejscu, oboje mogliśmy się do siebie bardziej zbliżyć...
Obudziłem się obok niej, leżała wtulona we mnie, Renja, bo tak ma na imię, odkryłem jej oczy, które zasłaniała długa grzywka.
-Elliot...- poderwałem się na równe nogi, odwróciłem się, a za mną stała Feliza
-Czego tu?- parsknąłem, Feliza patrzyła na śpiącą Renje- miałaś pilnować syna
-Jest już do cholery następny dzień, rano...sam mi powiedział gdzie jesteś
-Wyjazd stąd- ruszyłem w jej stronę
-Jakże słodko śpi- uśmiechnęła się szyderczo
-Odejdź zanim stracę cierpliwość
-No to proszę bardzo- nie cofnęła się, wręcz przeciwnie, stała z dumnie uniesioną głową patrząc mi w oczy, nawet to oko należące do Dolly patrzyło centralnie na mnie
-Nie chcesz abym to zrobił- zacisnąłem zęby odpychając ją na drzewo
-Gdzie jest syn?- zminiłem temat
-W stadzie- parsknęła...
Andy
Nie zamierzałem czekać na rodziców w stadzie, wymknąłem się zaraz za mamą, szedłem za nią całą drogę, nawet mnie niezauważyła, ale w głowie cały czas przewijały mi się obrazy taty i tej klaczy...próbowałem to wyrzucić z głowy, bo coraz bardziej narastała we mnie złość i chęć...zabicia jej...
Podszedłem ostrożnie bliżej kłócących się rodziców, ona spała...spała i to w najlepsze!! Poszedłem na około, stałem za drzewami, kilka metrów od taty, a bardzo blisko niej, ukryłem się między dwoma ogromnymi drzewami, patrzyłem na nią, coraz bardziej z mojej głowy wypierała się jakakolwiek dobroć, czułem ogromną nienawiść do niej, w pewnym momencie tak się wściekłem że uderzyłem kopytem o ziemię, z tego miejsca wydobył się jakiś dym, i małą dróżką powędrował aż do niej, wszedł do jej chrap, zaczęło naglę nią rzucać, jakby spięła wszystkie mięśnie tak mocno, że aż sprawiało jej to ból, dusiła się a nad jej ciałem zaczęła unosić się biało-czarna powłoka, wiedziałem że wzrokiem to kontroluję, że wzmagam to..to działo się tak szybko, zajmowało to kilka sekund, przestraszyłem się naglę tego co robię i zerwałem się do biegu, uciekłem...nie wiedziałem nawet skąd mam tyle energii i siły aby dobiec do stada...
Feliza
Zamilkłam słysząc coś przez kilka sekund, jakby ktoś się dusił.
- Renja! - Elliot odwrócił się nagle, już nawet do niej pobiegł, ale było za późno miałam nadzieje. Chciałam już pochłonąć jej duszę, tylko czekałam aż opuści jej ciało, oby nie przeżyła. Momentalnie Elliot mnie szarpnął, prawie uderzył mną o siebie.
- Zwariowałeś?!
- To twoja sprawka!
- Moja? - zdziwiłam się: - Zrobiłabym to oczywiście z chęcią, ale to nie ja!
- Andy...
- Co? Nie, on... - w to na pewno nie uwierzę, chociaż... Elliot pobiegł niespodziewanie, nie czekając na mnie. Nie pozostało mi nic innego jak ruszyć za nim i pierwsza znaleźć syna. Błądziłam nieco po lesie, wpadając lewą stroną na gałęzie, albo same drzewa, przez to oko... Nie byłam o nie zła, choć to niewidzenie irytowało, ale skoro Dolly miała wrócić, ta dawna Dolly, to mogłam to przeboleć. Nie zamierzałam myśleć że będzie inaczej, mimo jej zapewnień że to się nie uda. Nie może tego wiedzieć.
- Andrew! - zawołałam podbiegając kawałek, musiałam obracać łbem, rozglądać się, by w nico nie wpadać. Strasznie to nie wygodne.
- Andy! Synku! - zwolniłam, mając wrażenie jakby ktoś przebiegł obok.
- Andy? - obejrzałam się natrafiając na Elliot'a.
- Zobacz w stadzie, ja jeszcze tu poszukam - powiedział, myślał że zamierzam go słuchać? Ciągle by tylko... I tak pobiegłam. Na miejscu prawie zapominając zakryć oko. Jeśli go tu nie będzie, w miejscu które zna doskonale to może być praktycznie wszędzie. Wśród koni go nie było, ani źrebiąt, ruszyłam w kierunku wodospadu.
"Też się byś mogła rozejrzeć" napomknęłam w myślach, odsłaniając Dolly oko, tu nikogo nie było, przez całą drogę do wodospadu.
- Andy - wreszcie go znalazłam przy samej wodzie: - To ty zaatakowałeś tą klacz? Zabiłeś ją? - byłam z niego dumna, nie kryłam tego zbytnio. Tamtej trzeba było się pozbyć, nikt nie będzie zajmował mojego miejsca, nawet jeśli jest ono dosyć sztucznie utrzymywane. To nie miałam zamiaru pozwolić żeby Elliot mnie zdradzał i sam się zabawiał, jak mamy się męczyć i udawać parę to męczymy się oboje... Chwila, wróćmy do syna, co ja... Chyba oszalałam... On nie może robić czegoś takiego... Nie może stać się zły.
- Synku... - położyłam się przy nim: - Możesz mi się zwierzyć, twój tata o niczym się nie dowie... - szturchnęłam go lekko, bo leżał jakby nieobecny, odwrócił głowę w moją stronę...
Andy
-Ja nie chciałem tego mamo...- bałem się że mama będzie na mnie zła, no i tata też, ja...niby tego nie chciałem, ale z drugiej strony...pragnąłem tego
-Czemu to zrobiłeś??
-Wkurzyła mnie...chciała mi odebrać tatę! chciała wszystko zniszczyć!- uderzyłem o ziemię, wściekłem się przez chwilę, ogarnęła mnie taka złość, i znowu ten głos w głowie...
-Spokojnie synu..spokojnie- mama przysunęła mnie do siebie i przytuliła, uspokoiłem sie trochę, próbując wyciszyć ten głos
-Chciałem tylko aby przestała się wtrącać między was..
-Wiem synku..wiem o tym, ale pozwól że ja i tata, będziemy to załatwiać między sobą, jesteś jeszcze mały, nie chcę abyś się wtrącał w sprawy dorosłych
-Chciałem tylko pomóc
-Wiem
-Ona umarła?..prawda?
-Tak...- powiedziała jakby smutno, ale z drugiej strony..zauważyłem u mamy lekki uśmiech kiedy to wypowiadała
-Tata będzie zły
-Na ciebie nie będzie
-A jeśli będzie?
-Uwierz mi, nie będzie- wstała, odwróciłem się zaraz po tym jak zrobiła to mama, szedł tutaj tata..
Elliot
Nie mogłem uwierzyć w to co zrobił syn...nie wiedziałem też co mam mu powiedzieć, być zły czy nie...
-Andy..- podszedłem, miałem surową minę, mimo wszystko...byłem zły, ale bardziej uwierzyłbym w to, że to Felizam u kazała
-Tato ja przepraszam..- wstał robiąc kilka kroków w moją stronę
-Nic nie mów...
-Ale tato..
-Czemu?
-Wkurzyłem się, na to że chciała mi cię odbrać! i rozdzielić ciebie z mamą! nie pozwolę na to nikomu! każdy kto spróbuje to skończy tak samo!- wrzasnął, przez kilka sekund miał czarne oczy a głos jakby niższy, silniejszy i nie należący do źrebięcia, popatrzyłem na niego, nie wiedziałem jak się zachować, widać był że jest wściekły, raz się uspakajął aby po chwili znowu wybuchnąć gniewem
-Kazałaś mu- spojrzałem wściekle na Felize
-Co? ja? niby jak? jakbym mogła?! nawet o tym nie wiedziałam
-Powiedział ci! a ty kazałaś mu to zrobić
-Kazałam mu zostać w stadzie
-Jasne, bo uwierzę, Andy, to mama ci kazała to zrobić? prawda?
-Nie! sam tego chciałem- uśmiechnął się spokojnie, stanął prosto i jakby dumnie- zasłużyła sobie, mogła trzymać się z dala od ciebie tato...była zła, bo chciała wszystko zniszczyć, a tak się nie robi? prawda? grzeszników trzeba karać, a szczególnie tych co próbują rozbić rodzinę...no czyż nie?
Zamurowało mnie, skąd on w ogóle wiedział cokolwiek na ten temat, to kilkudniowe źrebię..nic nie wie jeszcze o życiu, o otaczającym go świecie...ale to demon.
Wróciliśmy do stada, syn się nie odzywał przez całą tą drogę, milczał i szedł na przodzie i się nawet nie odwracał za nami
-Wiedziałam że tak będzie, jest jeszcze gorszy niż Dolly
-Nie mów tak
-Sam widziałeś...myślisz że to mu przejdzie? będzie narastać z wiekiem
-Przestań tak mówić, nie będzie..zadbam o to, a ty się nie wtrącaj
-Też nie chcę aby był zły, nie chcę powtórki z rozrywki, nie chcę tego samego co było z Dolly, sam widzisz do czego to wszystko z nią doprowadziło, z nim może być gorzej
-Bo jest czystym demonem?...- spojrzałem na nią, jakby z wyrzutem ale też pytająco, chciałem tym samym jej uświadomić że Andy jest lepszy od tej jej Dolly
-Być może i tak...ale zobacz ile on ma, to kilkudniowe źrebię, zachowuje się jakby miał rozdwojenie jaźni, raz jest miły i potulny, a po chwili zamienia się w potwora, który najchętniej by wszystkich zabił
-Też taki byłem, i co? jakoś wyszedłem na normalnych
-Taaa..jasne- powiedziała ironicznie
-W przeciwieństwie do ciebie, nie zabijałem niewinnych
-Zamknijmy już ten temat
-Bo co? drażliwy?
-Nie mam po prostu ochoty o tym rozmawiać, po prostu skończ o tym już gadać
-Niech ci będzie- przyśpieszyłem, dogoniłem tym samym syna
-Wszystko okey synu?
-Tak..
-Jakiś taki zamyślony się wydajesz
-Wydaje ci się tato
-Może i tak...nie mam ci tego za złe, nie byłeś sobą- spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczami
-Ten głos mi kazał..
-Tak wiem, dlatego to nie twoja wina
-Często do mnie mówi...
-Ten głos?
-Tak..
-A co takiego mówi?
-Namawia do złego, wzbudza we mnie wściekłość, pokazuje różne obrazy
-Jakie obrazy?
-Mam też sny..
-Opowiesz mi?
-Są straszne...wszędzie jest ogień, spalona trawa i drzewa, wodospad i góry to jedna wielka ruina, kiedy patrzę pod kopyta, pali się ziemia, a one same są...takie dziwne, ale nigdy się nie widziałem, bo nie było gdzie...była też krew, ale nikogo dookoła, ale zawsze miałem wrażenie że ktoś jest nieopodal i na mnie patrzy
-Wiesz kto to?
-Nie..zawsze się budziłem kiedy coś mnie dotykało i się odwracałem, w tym momencie już się wybudzałem
-Często je masz?
-Codziennie
-Następnym razem jak wstaniesz idź odrazu do mnie, pomogę ci, dobrze?
-Dobrze tato...
-Jesteśmy już koło stada, jak chcesz to idź się pobawić
-Będzieie tutaj?
-Tak, idź- Andrew pobiegł do innych źrebaków, ja tym czasem zawróciłem do Felizy
-Musimy pogadać
-O czym znowu?
-O Andy'm....
-No dobra, powiedzmy że ci wierzę- odezwał się tata stojąc nad mamą
-Nie ufasz mi?- tata zerknął na mnie kątem oka, po czym nachylił się nad mamy uchem, to co jej powiedział, już nie usłyszałem
-Chodźmy już stąd- zrobił kilka kroków w tył- wstawaj
-Jak sobie życzysz- mama spojrzała krzywo na tatę
-Chodź Andy- podeszła do mnie mama, poszedłem za nią, tata szedł przodem
-Mamuś..- szepnąłem
-Hmm?- zerknęła na mnie
-To nie jest prawda to co powiedziałaś tacie...co nie?- szeptałem, nie chciałem aby tata się zezłościł na mamę
-Co? skąd ten pomysł?
-Mamo no bo ja...słyszę myśli innych, potrafię do nich wejśc no i..
-Podsłuchiwałeś
-Nie chciałem..
-Ehh no dobra, ale ani słowa ojcu
-Nic nie powiem...ale mamo, ja nie chcę abyś umierała
-Nie umrę
-Ona ci nic nie zrobi..
-Jest w połowie demonem, to jest możliwe Andy
-A ja kim jestem?...- sam nie byłem świadom tego kim jestem, te wszystkie rzeczy które potrafiłem, ta energia która przepływała przez moje ciało i te sny...te sny o których nie mówiłem rodzicom, za każdym razem widziałem w nim spaloną trawę i drzewa, patrząc pod kopyta widziałem jak się pali ziemia, moje kopyta wtedy też wyglądały inaczej, ale ani razu nie widziałem siebie całego, bo gdy dochodziłem do wodospadu, był on zapadnięty, w wodzie były tylko głazy, a ze szczelin wydobywała się para...
-Ty...wiesz że ojciec jest demonem?
-No..tak, wiem
-No i mama też
-No..tak
-Więc ty też
-A to jest złe?
-To zależy..
-Mamo?..- naglę przyśpieszyła, odwróciła odemnie łeb i nie odpowiadała już
-Mamo...- ściszyłem głos, szedłem z tyłu..za rodzicami, czasami odzywał się w mojej głowie pewien głos, sprawiał u mnie chwilową złość, wściekłość i pokazywał różne obrazy, ale potrafiłem to uciszyć..
Elliot
-O czym mówiliście?- spytałem Felizy
-O niczym
-Jasne...- rzuciłem jej znaczący wzrok
-Oh no o niczym, martwił się i pytał czy jest okey
-Na pewno?
-Tak
-Mam go spytać
-A proszę cię bardzo
-Dobra..wierzę ci
-To chyba święto
-Staram sie być miły, doceń to
-No..
-Andy chodź szybciej, nie zostawaj tak w tyle- zawołałem
-Już tato
Wróciliśmy tym razem do stada, a nie do jaskini w lesie, ileż można tak się ukrywać, kazałem tylko Felizy pilnować tego oka, cały czas ją praktycznie poprawiałem.
-Mogę iść się pobawić?- spytał syn
-Jasne, idź- uśmiechnąłem się
-Jest okey?- nachyliłem się nad nią
-Od kiedy się tak o mnie troszczysz?
-Jak pytam, to odpowiadaj
-Tak, jest okey, zadowolony?
-Nie, ale nie chcę mi się robić ci problemu
-Jakże to miłe..
-Dobra, ja idę się przejść, a ty zostań..ktos musi syna popilnować
-Poradzi sobie
-Masz go pilnować
-A ty gdzie idziesz?
-Nie muszę ci się spowiadać
-Tak synka swojego zostawisz
-Od czegoś ma też matke, idę..pilnuj go
-Ty...- parsknęła, odeszła kilka metrów dalej od stada, położyła się tam i patrzyła w stronę źrebaków, a ja tym czasem wybrałem się do lasu...z Felizą nie miałem jak odreagować, nie z nią..więc czemu by nie rozładować emocji na innej.
Wyszedłem już prawie po za granicę, i tam też i była, czekała na mnie
-To gdzie idziemy?- uśmiechnęła się muskając mnie po szyi
-Gdzie sobie życzysz- odwzajemniłem uśmiech
-Chodź za mną- poszliśmy razem do lasu na obcym już terenie, panowała w nim cisza i półmrok, kiedy byliśmy juz na miejscu, oboje mogliśmy się do siebie bardziej zbliżyć...
Obudziłem się obok niej, leżała wtulona we mnie, Renja, bo tak ma na imię, odkryłem jej oczy, które zasłaniała długa grzywka.
-Elliot...- poderwałem się na równe nogi, odwróciłem się, a za mną stała Feliza
-Czego tu?- parsknąłem, Feliza patrzyła na śpiącą Renje- miałaś pilnować syna
-Jest już do cholery następny dzień, rano...sam mi powiedział gdzie jesteś
-Wyjazd stąd- ruszyłem w jej stronę
-Jakże słodko śpi- uśmiechnęła się szyderczo
-Odejdź zanim stracę cierpliwość
-No to proszę bardzo- nie cofnęła się, wręcz przeciwnie, stała z dumnie uniesioną głową patrząc mi w oczy, nawet to oko należące do Dolly patrzyło centralnie na mnie
-Nie chcesz abym to zrobił- zacisnąłem zęby odpychając ją na drzewo
-Gdzie jest syn?- zminiłem temat
-W stadzie- parsknęła...
Andy
Nie zamierzałem czekać na rodziców w stadzie, wymknąłem się zaraz za mamą, szedłem za nią całą drogę, nawet mnie niezauważyła, ale w głowie cały czas przewijały mi się obrazy taty i tej klaczy...próbowałem to wyrzucić z głowy, bo coraz bardziej narastała we mnie złość i chęć...zabicia jej...
Podszedłem ostrożnie bliżej kłócących się rodziców, ona spała...spała i to w najlepsze!! Poszedłem na około, stałem za drzewami, kilka metrów od taty, a bardzo blisko niej, ukryłem się między dwoma ogromnymi drzewami, patrzyłem na nią, coraz bardziej z mojej głowy wypierała się jakakolwiek dobroć, czułem ogromną nienawiść do niej, w pewnym momencie tak się wściekłem że uderzyłem kopytem o ziemię, z tego miejsca wydobył się jakiś dym, i małą dróżką powędrował aż do niej, wszedł do jej chrap, zaczęło naglę nią rzucać, jakby spięła wszystkie mięśnie tak mocno, że aż sprawiało jej to ból, dusiła się a nad jej ciałem zaczęła unosić się biało-czarna powłoka, wiedziałem że wzrokiem to kontroluję, że wzmagam to..to działo się tak szybko, zajmowało to kilka sekund, przestraszyłem się naglę tego co robię i zerwałem się do biegu, uciekłem...nie wiedziałem nawet skąd mam tyle energii i siły aby dobiec do stada...
Feliza
Zamilkłam słysząc coś przez kilka sekund, jakby ktoś się dusił.
- Renja! - Elliot odwrócił się nagle, już nawet do niej pobiegł, ale było za późno miałam nadzieje. Chciałam już pochłonąć jej duszę, tylko czekałam aż opuści jej ciało, oby nie przeżyła. Momentalnie Elliot mnie szarpnął, prawie uderzył mną o siebie.
- Zwariowałeś?!
- To twoja sprawka!
- Moja? - zdziwiłam się: - Zrobiłabym to oczywiście z chęcią, ale to nie ja!
- Andy...
- Co? Nie, on... - w to na pewno nie uwierzę, chociaż... Elliot pobiegł niespodziewanie, nie czekając na mnie. Nie pozostało mi nic innego jak ruszyć za nim i pierwsza znaleźć syna. Błądziłam nieco po lesie, wpadając lewą stroną na gałęzie, albo same drzewa, przez to oko... Nie byłam o nie zła, choć to niewidzenie irytowało, ale skoro Dolly miała wrócić, ta dawna Dolly, to mogłam to przeboleć. Nie zamierzałam myśleć że będzie inaczej, mimo jej zapewnień że to się nie uda. Nie może tego wiedzieć.
- Andrew! - zawołałam podbiegając kawałek, musiałam obracać łbem, rozglądać się, by w nico nie wpadać. Strasznie to nie wygodne.
- Andy! Synku! - zwolniłam, mając wrażenie jakby ktoś przebiegł obok.
- Andy? - obejrzałam się natrafiając na Elliot'a.
- Zobacz w stadzie, ja jeszcze tu poszukam - powiedział, myślał że zamierzam go słuchać? Ciągle by tylko... I tak pobiegłam. Na miejscu prawie zapominając zakryć oko. Jeśli go tu nie będzie, w miejscu które zna doskonale to może być praktycznie wszędzie. Wśród koni go nie było, ani źrebiąt, ruszyłam w kierunku wodospadu.
"Też się byś mogła rozejrzeć" napomknęłam w myślach, odsłaniając Dolly oko, tu nikogo nie było, przez całą drogę do wodospadu.
- Andy - wreszcie go znalazłam przy samej wodzie: - To ty zaatakowałeś tą klacz? Zabiłeś ją? - byłam z niego dumna, nie kryłam tego zbytnio. Tamtej trzeba było się pozbyć, nikt nie będzie zajmował mojego miejsca, nawet jeśli jest ono dosyć sztucznie utrzymywane. To nie miałam zamiaru pozwolić żeby Elliot mnie zdradzał i sam się zabawiał, jak mamy się męczyć i udawać parę to męczymy się oboje... Chwila, wróćmy do syna, co ja... Chyba oszalałam... On nie może robić czegoś takiego... Nie może stać się zły.
- Synku... - położyłam się przy nim: - Możesz mi się zwierzyć, twój tata o niczym się nie dowie... - szturchnęłam go lekko, bo leżał jakby nieobecny, odwrócił głowę w moją stronę...
Andy
-Ja nie chciałem tego mamo...- bałem się że mama będzie na mnie zła, no i tata też, ja...niby tego nie chciałem, ale z drugiej strony...pragnąłem tego
-Czemu to zrobiłeś??
-Wkurzyła mnie...chciała mi odebrać tatę! chciała wszystko zniszczyć!- uderzyłem o ziemię, wściekłem się przez chwilę, ogarnęła mnie taka złość, i znowu ten głos w głowie...
-Spokojnie synu..spokojnie- mama przysunęła mnie do siebie i przytuliła, uspokoiłem sie trochę, próbując wyciszyć ten głos
-Chciałem tylko aby przestała się wtrącać między was..
-Wiem synku..wiem o tym, ale pozwól że ja i tata, będziemy to załatwiać między sobą, jesteś jeszcze mały, nie chcę abyś się wtrącał w sprawy dorosłych
-Chciałem tylko pomóc
-Wiem
-Ona umarła?..prawda?
-Tak...- powiedziała jakby smutno, ale z drugiej strony..zauważyłem u mamy lekki uśmiech kiedy to wypowiadała
-Tata będzie zły
-Na ciebie nie będzie
-A jeśli będzie?
-Uwierz mi, nie będzie- wstała, odwróciłem się zaraz po tym jak zrobiła to mama, szedł tutaj tata..
Elliot
Nie mogłem uwierzyć w to co zrobił syn...nie wiedziałem też co mam mu powiedzieć, być zły czy nie...
-Andy..- podszedłem, miałem surową minę, mimo wszystko...byłem zły, ale bardziej uwierzyłbym w to, że to Felizam u kazała
-Tato ja przepraszam..- wstał robiąc kilka kroków w moją stronę
-Nic nie mów...
-Ale tato..
-Czemu?
-Wkurzyłem się, na to że chciała mi cię odbrać! i rozdzielić ciebie z mamą! nie pozwolę na to nikomu! każdy kto spróbuje to skończy tak samo!- wrzasnął, przez kilka sekund miał czarne oczy a głos jakby niższy, silniejszy i nie należący do źrebięcia, popatrzyłem na niego, nie wiedziałem jak się zachować, widać był że jest wściekły, raz się uspakajął aby po chwili znowu wybuchnąć gniewem
-Kazałaś mu- spojrzałem wściekle na Felize
-Co? ja? niby jak? jakbym mogła?! nawet o tym nie wiedziałam
-Powiedział ci! a ty kazałaś mu to zrobić
-Kazałam mu zostać w stadzie
-Jasne, bo uwierzę, Andy, to mama ci kazała to zrobić? prawda?
-Nie! sam tego chciałem- uśmiechnął się spokojnie, stanął prosto i jakby dumnie- zasłużyła sobie, mogła trzymać się z dala od ciebie tato...była zła, bo chciała wszystko zniszczyć, a tak się nie robi? prawda? grzeszników trzeba karać, a szczególnie tych co próbują rozbić rodzinę...no czyż nie?
Zamurowało mnie, skąd on w ogóle wiedział cokolwiek na ten temat, to kilkudniowe źrebię..nic nie wie jeszcze o życiu, o otaczającym go świecie...ale to demon.
Wróciliśmy do stada, syn się nie odzywał przez całą tą drogę, milczał i szedł na przodzie i się nawet nie odwracał za nami
-Wiedziałam że tak będzie, jest jeszcze gorszy niż Dolly
-Nie mów tak
-Sam widziałeś...myślisz że to mu przejdzie? będzie narastać z wiekiem
-Przestań tak mówić, nie będzie..zadbam o to, a ty się nie wtrącaj
-Też nie chcę aby był zły, nie chcę powtórki z rozrywki, nie chcę tego samego co było z Dolly, sam widzisz do czego to wszystko z nią doprowadziło, z nim może być gorzej
-Bo jest czystym demonem?...- spojrzałem na nią, jakby z wyrzutem ale też pytająco, chciałem tym samym jej uświadomić że Andy jest lepszy od tej jej Dolly
-Być może i tak...ale zobacz ile on ma, to kilkudniowe źrebię, zachowuje się jakby miał rozdwojenie jaźni, raz jest miły i potulny, a po chwili zamienia się w potwora, który najchętniej by wszystkich zabił
-Też taki byłem, i co? jakoś wyszedłem na normalnych
-Taaa..jasne- powiedziała ironicznie
-W przeciwieństwie do ciebie, nie zabijałem niewinnych
-Zamknijmy już ten temat
-Bo co? drażliwy?
-Nie mam po prostu ochoty o tym rozmawiać, po prostu skończ o tym już gadać
-Niech ci będzie- przyśpieszyłem, dogoniłem tym samym syna
-Wszystko okey synu?
-Tak..
-Jakiś taki zamyślony się wydajesz
-Wydaje ci się tato
-Może i tak...nie mam ci tego za złe, nie byłeś sobą- spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczami
-Ten głos mi kazał..
-Tak wiem, dlatego to nie twoja wina
-Często do mnie mówi...
-Ten głos?
-Tak..
-A co takiego mówi?
-Namawia do złego, wzbudza we mnie wściekłość, pokazuje różne obrazy
-Jakie obrazy?
-Mam też sny..
-Opowiesz mi?
-Są straszne...wszędzie jest ogień, spalona trawa i drzewa, wodospad i góry to jedna wielka ruina, kiedy patrzę pod kopyta, pali się ziemia, a one same są...takie dziwne, ale nigdy się nie widziałem, bo nie było gdzie...była też krew, ale nikogo dookoła, ale zawsze miałem wrażenie że ktoś jest nieopodal i na mnie patrzy
-Wiesz kto to?
-Nie..zawsze się budziłem kiedy coś mnie dotykało i się odwracałem, w tym momencie już się wybudzałem
-Często je masz?
-Codziennie
-Następnym razem jak wstaniesz idź odrazu do mnie, pomogę ci, dobrze?
-Dobrze tato...
-Jesteśmy już koło stada, jak chcesz to idź się pobawić
-Będzieie tutaj?
-Tak, idź- Andrew pobiegł do innych źrebaków, ja tym czasem zawróciłem do Felizy
-Musimy pogadać
-O czym znowu?
-O Andy'm....
Feliza
- Znowu? - zaskoczył mnie, przed chwilą przecież o tym rozmawialiśmy.
- Posłuchaj, on ma sny, koszmary w dodatku... - Elliot opowiedział mi o wszystkim tym co dowiedział się od syna. Nie zapowiadało się zbyt dobrze. Wiedziałam, po prostu wiedziałam że tak będzie.
- Czemu się dziwić? W końcu jest demonem, zło ma we krwi tak jak ty czy ja.
- Nie porównuj mnie do siebie...
- Tak tak - przewróciłam oczami... Okiem, a już prawie zapomniałam, w pewnym sensie grzywka przysłaniająca to drugie oko, pomagała mi nie pamiętać że na nie nie widzę, tylko... A nie ważne, wróćmy lepiej do rozmowy: - Ty nikogo niewinnego nie zabiłeś i tak dalej - przedrzeźniałam go.
- To poważna sprawa - spojrzał na mnie krzywo.
- Doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale co niby chcesz zrobić? Możemy go jedynie wychować i nauczyć dobrego - ostatnie słowo zabrzmiało dosyć dziwnie wypowiedziane tak przeze mnie, już dawno zapomniałam co znaczy "dobro", na pewno nie będę się mazać jak te inne słabe klacze, choć teraz Dolly dała mi nieco odczuć jak to jest być na ich miejscu. Doskonała lekcja życia, w której nie matka uczy córkę, a córka matkę... Nie mówiąc o tym że teoretycznie, jak jeszcze żyła była ode mnie starsza. Teoretycznie, bo w praktyce liczyłam sobie kilkanaście pokoleń i kilkanaście przechodzeń z okresu źrebięcego do dorosłości. Aż trudno uwierzyć że to ciało miałoby być tym ostatnim, a wszystko przez... Wiadomo kogo. Może sam fakt że chciałam ją odzyskać był tym "dobrem" i to że martwiłam się o syna. Trudno mi było ocenić teraz kto tak na prawdę jest dla mnie ważniejszy.
- Tylko tyle? Widziałaś już co zrobił tu nie wystarczy wychowanie.
- Jak będzie chciał być zły to i tak będzie, to zależy od niego. Zresztą ty dałeś mu powody, po coś...
- To moja sprawa. A ty chyba nie do końca zdajesz sobie sprawę...
- Wiem, ten głos, ty też tak miałeś, ale ja nie, nie urodziłam się demonem, tylko nim zostałam już po pierwszej śmierci, wieki temu... Już nawet nie pamiętam, później to znów się rodziłam, ale już do końca zła, bo widzisz demonem można się stać, albo urodzić, tak czy inaczej nigdy nie pozbędziesz się do końca swojej natury. A wypieranie jej, nie mnie o to pytaj, skąd mam to wiedzieć? I co jeśli miałam racje? Co jeśli Andy...
- Przynajmniej ja na to nie pozwolę - tupnął kopytem.
- Ale co zrobisz jeśli on... - urwałam, spuszczając na chwilę głowę: - Lepiej się nacieszmy nim póki możemy - zamknęłam oczy... Tak, oczy, wyraźnie to poczułam. Znów miałam pełną kontrole, chwilową kontrole. Nie wiem już co mówił, być może mu przerwałam, ale...
- Elliot... - popatrzyłam na niego w przerażeniu, na pewno już zauważył... Nie wiedziałam tylko czy zdąży powstrzymać Dolly, bo nagle straciłam świadomość tego co się wokół mnie dzieje.
Otaczała mnie ciemność i ogłuszające jęki innych dusz, czułam ich całe mnóstwo wokół, jak tylko otworzyłam oczy... Zabawne, nie wiedziałam czy żyje, czy nadal jestem w ciele, czy może w jakieś dziwnej pustej, przepełnionej jedynie zmarłymi przestrzeni. Rozglądanie się na nie wiele dało, wszędzie był tylko mrok, w który duchy się aż zatapiały i ginęły. Po drugim mrugnięciu obraz z nagła się rozjaśnił, leżałam na przeciwko syna, stał nade mną z czarnymi oczami.
- Andy? - szepnęłam, wyraźnie osłabiona, wybiegł nagle... Dopiero teraz zorientowałam się że jestem w jaskini, zupełnie obcej jaskini, z zewnątrz dało się czuć zapach spalenizny. Nie mogłam się podnieść na nogi.
- Andy! - zawołałam, jak najgłośniej umiałam. Wrócił, po kilku minutach, już chyba normalny.
- Andy... - wymamrotałam, czułam że... Że to koniec? Sama nie wiem, po prostu jakbym była w półmartwa, może to przez to że Dolly odebrała mi połowę duszy. Przytuliłam go do siebie mocno.
- Co się stało? Gdzie twój tata? - wyszeptałam, mimo dziwnej rozpaczy w środku, nie chciało mi się płakać, ani jakkolwiek to okazywać, zamiast tego ogarniał mnie dziwny spokój, jakby na siłę chciał zastąpić niepokój jaki tlił się we mnie...
Andy
-Spokojnie mamo- spojrzałem na nią
-Proszę..powiedz
-To tylko twoja podświadomość, fikcja mamo...jestem w twojej głowie, tata zaniósł cię do jaskini
-A ty?
-Wszedłem do niej, to wina Dolly, manipuluje twoja podświadomością, pokazując ci to, co jest...nieprawdą, kłamie cię
-Czyli ja...żyję?
-Źle z tobą mamo..ale tak
-Zabierz mnie stąd..błagam- położyła głowę, spoglądając na mnie jednym okiem
-Próbuję...-wstałem zbliżając się do wyjścia
-Andy nie..proszę, zostań
-Zaraz przyjdę mamo
-Proszę nie
-Nic ci nie będzie- powiedziałem spokojnie, przekroczyłem próg jaskini, znalazłem się na zewnątrz, wszystko było spalone...tak jak w moich koszmarach, im dalej szedłem, tym bardziej moje kopyta się paliły..ale ten ogień wydobywał się z nich, nie paliły się z powodu żaru na ziemi
-Dolly- zawołałem, ale odpowiedziała mi głucha cisza
-Dolly!- krzyknąłem, coś się zaczęło pojawiać przedemną, to była ona, skąd wiedziałem? poznałem po oczach, bo to samo miała mama, i dlatego, ponieważ widziałem ją zanim się urodziłem
-Słucham..braciszku??- mocno zaznaczyła słowo "braciszku", wypowiadając to z nienawiścią
-Dlaczego to robisz?...
-Ale że co niby?
-Ne udawaj głupiej- spojrzałem na nią krzywo
-Myślisz że patrząc tak na mnie, wyglądasz groźnie i się wystraszę?- zaśmiała sie, zirytowała mnie jeszcze bardziej, i znowu ten głos w głowie, głośny, nie słyszałem nawet własnych myśli, ba..nie miałem ich bo mi je blokował, warknąłem na nią, zupełnie nieświadomie
-Nie wyjdę z jej głowy! nikt mnie nie zmusi, chce sie uwolnić, dobrze...to zginie, wtedy nie będzie ani mnie, ani jej- uderzyła kopytami o ziemię, pękła pod nią, aż do mnie, ziemia się roztąpiła, wypłynęła z niej magma, odskoczyłem daleko w tył, mimo to wskoczyłem w to, ale ku mojemu zdziwieniu...nic mi sie nie stało, w pewnym momencie straciłem świadomość, nie wiedziałem co się dzieje i co robię...
Elliot
Stałem nad Felizą, i nad synem który leżał obok niej w transie, widziałem po jej wyrazach pyska, że coś się dzieje, co jakiś czas spinała mocno mieśnie, ale bardziej martwiłem się o syna, nic się nie działo...do czasu, bo naglę jego ciało mocno się uniosło pod wpływem spięcia mięśni, otworzyl momentalnie oczy, były czarne..czarne jak smoła, nic się nawet w nich nie odbijało..nic..a promienie słońca padało prosto na niego.
Szturchałem go, mówiłem do niego, ale zero reakcji, wydawało się że nadal jest w transie, tyle że z otwartymi oczami, zaczął się zmieniać, ale tylko na chwilę, po to..aby zaraz znowu wrócić do normy, i tak cały czas, zacząłem się martwić o niego, o to co sie tam dzieje...
Po kilku dobrych godzinach, wszystko minęło, uspokoiło się, i Feliza leżała spokojnie, jak i Andy spał obok niej
-Synku- wstałem do niego, zaczął się budzić
-Tato...- wymamrotał podnosząc łeb
-Nic ci nie jest? co tam się działo?- położyłem się obok niego
-Nie wiem..nie pamiętam, jestem zmęczony- położył się opierając o mój bok
-Dobrze się czujesz?
-Tak..tylko jestem bardzo zmęczony
-No dobrze, odpoczywaj- przytuliłem go do siebie, dosyć szybko na nowo usnął
-Ej- kiedy syn już spał, wysunąłem nogę aby szturchnął Felizę
-Feliza- szturchnąłem ją znowu, zaczęła się przebudzać
-Czego budzisz?...
-Co tam się działo?
-Gdzie?
-Dobrze wiesz gdzie, Andy był zbyt zmęczony aby powiedzieć, ale ty pewnie pamiętasz...
Feliza
- Nie pamiętam - skłamałam, nie chciałam do tego wracać miałam już dosyć, po namyśle stwierdziłam że i tak od tego nie ucieknę, westchnęłam ciężko.
- Coś ci nie wierze.
- Dobrze, powiem ci, ale musisz coś dla mnie zrobić...
- Co?
- Dowiesz się w trakcie. Andy wszedł jakoś do mojej podświadomości, dopiero wtedy zrozumiałam... - zaczęłam opowiadać.
Byłam we własnej podświadomości i nawet nad nią nie miałam kontroli? Najgorsze że jak spróbuje walczyć z Dolly to sama na tym ucierpię, nasze dusze były złączone, a raczej połowa mojej z nią, to tak jakbym sama siebie atakowała. I czułam to kiedy zaczęła walczyć ze swoim bratem. Dwie potężne siły zderzyły się, powodując rozpad wszystkiego wokół, już nie byłam w jaskini, ona nie tyle co się zawaliła, a po prostu rozpadła się w drobny mak. Pył - jedyne co pozostało po ogromnej skalnej konstrukcji, opadł na mój grzbiet i na spękaną ziemie, którą przepełniała, pomiędzy coraz większymi pęknięciami, magma. Andy w jakiś sposób sprawiał że nie odczuwałam bólu, każdy cios był wymierzany bezpośrednio w Dolly. Do czasu.
Byłam w swojej podświadomości, więc teoretycznie powinnam mieć wpływ na to co jest wokół mnie, a tymczasem ogarniała mnie zupełna bezsilność. Zaczęłam odczuwać skutki walki na sobie. Coś czarnego, niczym cień, znalazło się pode mną i zaczęło oplatać moje ciało, byłam pewna że to przez to zaczęłam odczuwać jej ból. Najgorsze że nie wiedziałam czy to coś pochodziło od Dolly czy Andrewa? Przepełniał mnie strach, co się stanie jeśli Dolly pokona teraz mojego syna, walczyli oboje bardzo zażarcie, dynamicznie, oboje władali potężną siłą, która zadawała mi coraz dotkliwszy ból, domyślałam się że im także. Nie mogłam się poruszyć.
- To przeznaczenie, to siła, kiedy zło przestanie ze złem walczyć, a złączy się w całość, razem opanujemy świat, a dobro raz na zawsze zniknie z powierzchni ziemi, pozostanie tylko to co doskonale znasz, mrok, nienawiść, śmierć i strach - z czarnej otoczki wydobyły się głosy, byłam przekonana że to Dolly, ale te były zupełnie inne, widziałam też ich oczy, niezliczoną ich ilość przeszywających mnie na wylot. Nie zlękłam się, poczułam jakby moje ciało paliło się żywcem w z zetknięciu z czarnymi mglistymi stworami, pojęłam że to demony.
- Nie wtrącajcie się! - krzyknął Andy, zmienionym głosem, wydawał się o wiele silniejszy.
- Pozwoliłam im wejść, nie cieszycie się z gości? - zaśmiała się Dolly, nagle zniknęła, pojawiając się z tyłu za mną: - Chcą się na tobie zemścić mamusiu, tak długo musieli cię słuchać, teraz odpłacą się pięknym za nadobne, a wśród nich są też ci, których skrzywdziłaś za życia, stali się demonami na własne życzenie, zemsta najlepiej smakuje na paląco co nie? - zachichotała, jej śmiech rozniósł się wokół, wtem jakaś siła, pochodząca od syna uderzyła wprost w nią, wszystko zniknęło i ucichło, miałam wrażenie że to cisza przed burzą.
- Andy... - wymamrotałam, syn stał w tym samym miejscu i nie miałam bladego pojęcia co zrobi
- Nie odwracaj się ode mnie - prosiłam, bo na prawdę już nie wiedziałam co się z nim dzieje.
- Nie bój się mamo - powiedział tylko tyle po czym i on zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu. Po jakimś czasie przebywania tutaj, wydawałoby się że w nicości, która dziwnie mnie uspokajała i pozwalała mi odpocząć i zebrać siły, nie czuć bólu. Miałam wrażenie jakbym zagłębiała się w nią coraz bardziej, zmieniała się powoli w sen, piękny sen... Byłam pewna, a wtedy obudził mnie Elliot.
- Wybacz że ci przerwałem - odeparł ironicznie, po całym moim wywodzie: - Ale ważniejsze jest to co tam się działo, a nie to co by ci się przyśniło.
- Może to też byłoby ważne? - odwróciłam zdenerwowana od niego głowę: - Mam dość. Nawet nie wiem czy z tymi demonami to prawda... Mogła mi to wmówić... - położyłam z powrotem głowę na ziemi: - Może pewnego dnia oszaleje przez nią... Choć demonom takim jak my to przecież nie grozi, ale to ciało - zacisnęłam zęby: - Czasami mam ochotę się z niego wydostać, ale wiem że to byłyby mój koniec. Jak ja mam to wszystko...
- Dlaczego mi się żalisz? - przerwał mi, a już się przed nim otwierałam.
- A mam komu innemu, kochanie? - ostatnie słowo wypowiedziałam z sarkazmem: - Na pewno jesteś zadowolony że jestem w takim stanie, gdyby nie Dolly to nie miałbyś żadnych zmartwień, byłbyś w niebo wzięty - parsknęłam: - Daj mi spać - zamykając oczy, oko... Nie ważne zresztą.
- Najpierw powiedź czego chciałaś, choć w sumie już się domyślam.
Teraz jeszcze przyszło mi się przed nim poniżyć: - Jeśli te demony zechcą się zemścić, jeśli to prawda to...
- Mam cię obronić, tak? Wiedziałem.
- Dałam ci syna, zresztą on mnie potrzebuje, pomyśl że robisz to dla niego - przewróciłam oczami, odwracając się na drugi bok, tyłem do Elliot'a i zerkając na śpiącego Andy'ego. Tyle już dla mnie zrobił. Może to ja potrzebowałam bardziej jego?
Elliot
Westchnąłem i odwróciłem się od niej tyłem, jeszcze mam ją bronić, pfff...dobre żarty, i czego jeszcze, a kim ja jestem, trzymam się przy niej tylko i jedynie ze względu na syna, bo nie chcę go ranić a wiem jak ważna jest dla niego matka...ehhh albo dobra, niech jej będzie
-No dobra- odparłem bez wyrazu
-Że co dobra?
-Będę cię bronić, skoro tak bardzo jest to dla ciebie ważne
-Z przymusu
-Ty mnie na pewno nie zmusiłaś, sam chcę, więc się lepiej ciesz bo mogę się rozmyślić
-Nie no...okey, dziękuję
-Robię to po części dla ciebie, ale bardziej dla syna- podniosłem się
-Że co?..
-Że co, co?
-Dla mnie?
-Nawet nie w połowie, nie łudź się że coś do ciebie czuję, albo że chociaż cię lubię, bo nawet przyjaciółmi nie zostaniemy
-Nie łudzę się nawet, ale pamiętaj że coś nas łączy, a mianowicie syn, nasz wspólny syn
-I tylko to
-Chyba aż
-Jak wolisz, wychodzę się przejść, niedaleko...pilnuj go, masz mnie wołać jak coś się będzie dziać- wyszedłem, niedaleko, bo kilkanaście metrów dalej od jaskini się zatrzymałem, odetchnąłem głęboko nieco chłodnym powietrzem, było takie świeże...już dawno nie zauważałem i nie zadawalałem się tym co najzwyklejsze, drobnymi rzeczami, chociażby pogodą czy krajobrazem, te wszystkie problemy...nawet ja chciałbym żyć w świętym spokoju
Andy
-Mamo?...- otworzyłem oczy, niezbyt długo spałem, nie mogłem
-Tak synku?- przysunęła się do mnie
-Zabiłem ją?...- podniosłem lekko łeb spoglądając na mame
-Nie wiem skarbie
-Zniknęła, nie było jej...kiedy zniknęła już nic nie poczułem, nawet jej obecności a zawsze ją wyczuwałem, a teraz...wcale
-Może i sobie odpuściła...
-A jeśli tylko zniknęła...mamo?
-Tak?
-Boisz się? prawda?
-Nie..to znaczy...wiesz że jestem bezbronna w pewnym stopniu
-Nie martw się...ja cię obronię- wstałem i podszedłem do mamy, przytuliłem się do niej
Elliot
Ochłonąłem, więc i mogłem wrócić do jasini, wszedłem do niej i stanąłem w samym wejściu
-Już lepiej synku?
-Tak tato, dużo lepiej- uśmiechnął się podnosząc się przy tym, stanął tak między mną a Felizą
-Możemy wracać do stada- stwierdziłem
-Nie lepiej jeszcze zostać?- spytała
-Wieczność tutaj leżeć nie będziesz, wstawaj...pora wrócić, może będzie tak jak kiedyś- zawróciłem, syn pobiegł za mną, później się tylko odwróciłem patrząc czy Feliza się ruszyła z miejsca, szła wolno za mną i za synem
-Elliot poczekaj- przyśpieszyła
-Co?- odrzekłem bez odwracania łba
-Ale spójrz chociaż na mnie jak do ciebie mówię
-Ehhhh- przewróciłem oczami i spojrzałem na nią- zadowolona?
-Tak
-No więc co chciałaś?
Feliza
- Nie czuje jej, jakby, mnie zostawiła - musiałam mu powiedzieć, niepokoiłam się tą "ciszą".
- Kto? Dolly?
- Dokładnie, ale to nie w jej stylu, myślisz że Andy coś zrobił by zniknęła?
- Ciekawe skąd miałbym to wiedzieć - odpowiedział ironicznie: - Ale dobrze by było, na samo imię twojej córki robi mi się nie dobrze.
Zignorowałam jego uwagę, mimo że się zezłościłam, ale przecież byłam na jego łasce, jeszcze by się rozmyślił.
- Nasz syn też jej nie czuje - szepnęłam, upewniając się że Andy nas nie słyszy, szliśmy już dalej, z tyłu za nim.
- Jakoś nie chce mi się wierzyć że zniknęłaby od tak.
- Mi też...
W stadzie było spokojnie, za spokojnie, nic się kompletnie nie działo, Andrew bawił się ze źrebakami, Elliot i ja udawaliśmy zgraną parę przed innymi końmi, w końcu gdzieś poszedł się przejść, a ja miałam mieć na oku syna, jak zwykle. Oby tylko nie szlajał się z innymi klaczami, wątpliwe by miał tylko te jedną co zginęła.
Wrócił wieczorem, widziałam go w towarzystwie sióstr, słysząc jak tłumaczył im dlaczego z nim razem nie byłam, podobno "nie czułam się na siłach", choć musiałam przyznać że byłam mu wdzięczna, nie znosiłam przed jego rodzinką udawać jaka to jestem z nim szczęśliwa. I tak minął cały dzień, na noc spaliśmy normalnie w jaskini, ze stadem. Spokojnie, jakby najgorsze chwilę minęły.
Niespodziewanie się obudziłam, w środku nocy, a czułam się dziwnie wyspana, w dodatku na zewnątrz musiała być jakaś dusza, miałam ochotę ją pochłonąć, dodałaby mi nieco siły. To był duch konia. Wyszłam już, oglądając się na Elliot'a i syna, obaj spali, o dziwo. A duch należał do klaczy, czekała na mnie i od razu ją poznałam, to tak jakbym widziała własne odbicie, tyle że z innymi oczami, jej, prawdziwymi oczami, nie swoimi.
- Ignis... - pochłonęłam ją już raz i przez Dolly się wydostała, ale teraz nie zaszkodzi jeszcze raz...
- No zobacz, czy to nie jest ta bezbronna duszyczka, którą przywłaszczyłaś sobie i jej ciało? - usłyszałam chichot córki.
- Wiedziałam... - odwróciłam się do niej, była poza moim ciałem, ale łączyła się z nim jakąś niewidzialną nicią.
- Odpuść... Mój syn jest teraz dla mnie najważniejszy i silniejszy od ciebie.
Zaśmiała się jeszcze bardziej, krążąc między mną, a duszą Ignis, ta wydawała się być jak cień, czy powietrze, nijaka. Tak właśnie wyglądały duszę, które nie miały okazji się narodzić, bez wspomnień, bez osobowości, neutralne, nie stające ani po stronie zła, ani dobra i nie odczuwające zupełnie niczego. Mogła widzieć własne ciało, które od dawna należało do mnie, a nie wywoływało to w niej żadnej reakcji.
- Kogo ty chcesz oszukać, zależy ci i na mnie - zaśmiała się Dolly: - Ale... Otóż to! Masz rację matko... Braciszek rośnie w siłę i będzie mógł mnie za chwilę unicestwić, nie nadążam za nim... To twoja wina, ty mnie osłabiasz! - zahuczało mi w głowie na jej słowa: - Ale pora to zakończyć, od teraz staniemy się jednością, a ona stanowi ostatnią część tej układanki... - wskazała na ducha.
- Zostaw mnie w spokoju! - chciałam się cofnąć, ale nie mogłam się poruszyć, zobaczyłam czarną mgłę, która wirowała wokół moich nóg, tułowia, aż w końcu całego ciała. Była wszędzie, dookoła nas. Dolly śmiała się czysto psychopatycznie.
- To będzie nasz wspólny koniec, by dać szanse nowemu początkowi.
- Nie obchodzą mnie twoje nienormalne...
- Matko... - zbliżyła się do mojego pyska aż za nad to: - Od dziś nie będziemy tylko jedną duszą, ale i osobowością, osobą, narodzi się całkiem nowy koń, z ciebie i mnie!
- Nie chcę! Przestań! - krzyknęłam: - Pomocy! - czułam już jak jej moc się do mnie wdarła.
- Chodź do nas... - Dolly zwróciła się do ducha Ignis nęcącym głosem: - Chodź...
- Zostań tam! - krzyknęłam, ale ta i tak zaczęła się zbliżać, sunąć w naszą stronę, Dolly weszła z powrotem do mnie, znów ją czułam i to że oplotła moją połowę duszy jaką mi zostawiła... Wszystko wokół zaczęło wirować, cała ta jej moc wchodziła we mnie, nie opuszczało mnie wrażenie że ciało tego nie wytrzyma, a ten duch się zbliżał. Miałam nadzieje że to jakiś senny koszmar, iluzja, ona nie miała takiego planu... Co mogłaby przez to osiągnąć... Co jej w ogóle przyszło do głowy?!
- Andy! Elliot! Pomóżcie mi! - krzyknęłam na cały głos to było ostatnie przed samym końcem...
Wokół mnie była ciemność, choć nie wiedziałam jak to nazywać, ani też nie wiedziałam że to co słyszę to dźwięki. Nie byłam świadoma tego czym jestem, ani co potrafię, w tym własnych zmysłów, otworzyłam oczy, coś podpowiadało mi by to zrobić. Czułam się przytłoczona widokami wokół mnie, wszystko było mi obce, także szybko je zamknęłam, słysząc że oni, nie wiedziałam jak ich nazwać, coś do mnie mówią, krzyczą, ale nie rozumiałam ani słowa. Nie chciałam ich słyszeć, a nie wiedziałam jak przestać. W dodatku czułam że zrobiłam coś bardzo złego, a do tego nieopisaną radość że się udało, zmieszałam się kompletnie, nie wiedząc czy się cieszyć czy nie. I co takiego zrobiłam? Czym właściwie byłam? Może cieszyłam się z samego bycia? Istnienia? Otworzyłam oczy, początkowy strach zmienił się w ciekawość, przyjrzałam się sobie i im, byliśmy różni, ale też należeliśmy do tego samego gatunku, wtedy nie wiedziałam jak to nazwać. Jeden był większy ode mnie, a drugi mniejszy, mówili do mnie, a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć, mogłabym jedynie spróbować powtórzyć co oni, bo nie wiedziałam co znaczyły ich słowa. Uśmiechnęłam się do mniejszego, nie wiem czemu cofnął się do tyłu i patrzył na mnie dziwnie. Ten duży, nie żywiłam do niego najlepszy emocji, a jednocześnie czułam coś czego nie potrafiłam opisać, przez co zagłębiałam się bezceremonialnie w jego oczy. Piękne oczy. Nie wiem skąd, ani jak, skoro nie rozumiałam ich mowy, ale wiedziałam że ten dorosły to Elliot, a mniejszy Andy, Andrew. To pierwsze to chyba zdrobnienie. A ja? Przed chwilą nie poznawałam niczego, ale w trakcie rozglądania się miałam dziwne deja vu że już tu byłam. Podniosłam się, czy ja kiedyś chodziłam? Nie miałam z tym trudności. Chciałam przytulić się do Andy'ego, byłam pewna że jest między nami jakaś bliskość, ale Elliot zastąpił mi drogę, wykrzykując coś, i groźnie mierząc mnie wzrokiem. Chciałam dostać się do źrebaka, a Elliot'a skrzywdzić, nie wiedziałam dlaczego tak, ale skoro nie chciał mnie przepuścić to chyba był moim wrogiem? Uderzyłam go, myśląc że coś mu zrobię, uśmiechnęłam się przy tym perfidnie, a wtedy on mnie przewrócił, boleśnie, nawet nie drgnął po moim ciosie, więc dlaczego oddał mi tak mocno? Przygwoździł mnie do ziemi. Zdziwiłam się, przeraziłam, jak zabrakło mi tchu, miałam w oczach łzy, które wkrótce wydostały mi się z oczu, z jakiegoś powodu nie chciałam płakać, ale i tak płakałam, wciąż zdezorientowana. Nie broniłam się już, zamykając oczy, bałam się że mnie skrzywdzi. Ból nie był przyjemnym.
Elliot
-Ty parszywa...- usniosłem kopyto już do ciosiu
-Tato nie!- przerwał mi Andy, podbiegł do mnie podskakując do mojej grzywy
-Andy wyjdź na chwilę z jaskini
-Nie..nie mogę, tato mama nie jest sobą, to przez Dolly, zawładnęła nią, mama nawet nie wie kim jest- spojrzałem na nią, wyglądała nawet z oczu na obcą, ale wydawała się nas poznawać, ale też i nie rozumieć
-Zostawiamy ją...- zszedłem z niej odchodząc kilka kroków dalej
-Że co?- spytał syn stając jak wryty
-To już nie jest Twoja matka, nie jest niczego świadoma, nie pamięta co było, nie wie kim jesteś, to już nie jest ona, nie pomożemy już jej
-Ale tato, jest jeszcze jakieś wyjście, na pewno...może..może teraz można mame zmienić?
-Ehh synu...jeśli ktoś się urodzi zły...to nic go nie zmieni, do końca życia będzie już zły, pozostanie tym czym się urodził
-Ale ona sobie nie poradzi..
-Poradzi, jakoś...ona się nawet tobą nie zajmie, nie wie kim jesteś, nie rozumie co się do niej mówi, sama się jeszcze nie odezwała słowem, tak będzie najlepiej dla nas wszystkich, a w szczególności dla ciebie Andy
-Tato błagam- spojrzał w stronę Felizy, po czym znowu na mnie- proszę
-Wiesz co..zrobimy tak, okey, zgoda, zostanie z nami ale pod jednym, jedynym warunkiem
-Jakim?
-Daję jej góra kilka dni, jeśli nadal będzie taka jak teraz...nici z tego wszystkiego, może zacząć rosnąć w niej taka nienawiść że będzie chciała zabić i ciebie, a wtedy ja ją w tym wyprzedzę i sama zginie- zmierzyłem ją wzrokiem, patrzyła na mnie, ze łzami w oczach, przerażeniem ale i nienawiścią, byłem praktycznie wobec temu obojętny, a niech tylko spróbuje mi zajść za skórę..
Andy
Z jednej strony bardzo się ucieszyłem, ale z drugiej...wiedziałeś że jeśli mama przez te kilka dni choć trochę nie znormalnieje, to znaczy...nie wróci do tego stanu w jakim była wcześniej to...to już koniec, tata ją przegna, rozumiem go...sam czuję że to nie jest już ta moja mama, ta sama, ale to nadal mama, tylko teraz...nieco zmieniona, gdyby chociaż rozumiała co do niej mówimy, a tak nie mogę wejść nawet do jej głowy, bo przecież i tak nie zrozumie.
Poszliśmy całą trójką nad wodospad, mama ciągła się za nami z tyłu, widziałem jak tata traci powoli cierpliwość, ale nie wybuchnął jeszcze tylko i jedynie z mojego powodu, kto wie co by zrobił mamie gdyby mnie by tutaj teraz nie było
-Tato ja ciebie rozumiem
-Ale w czym?
-No rozumiem cię...w tym że nienawidzisz mamy, rozumiem twoją złość
-Ehhh- westchnął spuszczając nieco łeb- jesteś bardzo inteligentny, i niezwykle dojrzały psychicznie jak na swój tak młody wiek, rozumiem czemu tak kochasz matkę, ja swoją też tak kochałem nawet wtedy gdy mnie nienawidziła, chcę jej obecności tylko i jedynie z twojego powodu, ale w tej sytuacji...sam rozumiesz
-Tak tato...rozumiem- posmutniałem nieco, szkoda mi było mamy i nie chciałem jej tracić
Westchnąłem i odwróciłem się od niej tyłem, jeszcze mam ją bronić, pfff...dobre żarty, i czego jeszcze, a kim ja jestem, trzymam się przy niej tylko i jedynie ze względu na syna, bo nie chcę go ranić a wiem jak ważna jest dla niego matka...ehhh albo dobra, niech jej będzie
-No dobra- odparłem bez wyrazu
-Że co dobra?
-Będę cię bronić, skoro tak bardzo jest to dla ciebie ważne
-Z przymusu
-Ty mnie na pewno nie zmusiłaś, sam chcę, więc się lepiej ciesz bo mogę się rozmyślić
-Nie no...okey, dziękuję
-Robię to po części dla ciebie, ale bardziej dla syna- podniosłem się
-Że co?..
-Że co, co?
-Dla mnie?
-Nawet nie w połowie, nie łudź się że coś do ciebie czuję, albo że chociaż cię lubię, bo nawet przyjaciółmi nie zostaniemy
-Nie łudzę się nawet, ale pamiętaj że coś nas łączy, a mianowicie syn, nasz wspólny syn
-I tylko to
-Chyba aż
-Jak wolisz, wychodzę się przejść, niedaleko...pilnuj go, masz mnie wołać jak coś się będzie dziać- wyszedłem, niedaleko, bo kilkanaście metrów dalej od jaskini się zatrzymałem, odetchnąłem głęboko nieco chłodnym powietrzem, było takie świeże...już dawno nie zauważałem i nie zadawalałem się tym co najzwyklejsze, drobnymi rzeczami, chociażby pogodą czy krajobrazem, te wszystkie problemy...nawet ja chciałbym żyć w świętym spokoju
Andy
-Mamo?...- otworzyłem oczy, niezbyt długo spałem, nie mogłem
-Tak synku?- przysunęła się do mnie
-Zabiłem ją?...- podniosłem lekko łeb spoglądając na mame
-Nie wiem skarbie
-Zniknęła, nie było jej...kiedy zniknęła już nic nie poczułem, nawet jej obecności a zawsze ją wyczuwałem, a teraz...wcale
-Może i sobie odpuściła...
-A jeśli tylko zniknęła...mamo?
-Tak?
-Boisz się? prawda?
-Nie..to znaczy...wiesz że jestem bezbronna w pewnym stopniu
-Nie martw się...ja cię obronię- wstałem i podszedłem do mamy, przytuliłem się do niej
Elliot
Ochłonąłem, więc i mogłem wrócić do jasini, wszedłem do niej i stanąłem w samym wejściu
-Już lepiej synku?
-Tak tato, dużo lepiej- uśmiechnął się podnosząc się przy tym, stanął tak między mną a Felizą
-Możemy wracać do stada- stwierdziłem
-Nie lepiej jeszcze zostać?- spytała
-Wieczność tutaj leżeć nie będziesz, wstawaj...pora wrócić, może będzie tak jak kiedyś- zawróciłem, syn pobiegł za mną, później się tylko odwróciłem patrząc czy Feliza się ruszyła z miejsca, szła wolno za mną i za synem
-Elliot poczekaj- przyśpieszyła
-Co?- odrzekłem bez odwracania łba
-Ale spójrz chociaż na mnie jak do ciebie mówię
-Ehhhh- przewróciłem oczami i spojrzałem na nią- zadowolona?
-Tak
-No więc co chciałaś?
Feliza
- Nie czuje jej, jakby, mnie zostawiła - musiałam mu powiedzieć, niepokoiłam się tą "ciszą".
- Kto? Dolly?
- Dokładnie, ale to nie w jej stylu, myślisz że Andy coś zrobił by zniknęła?
- Ciekawe skąd miałbym to wiedzieć - odpowiedział ironicznie: - Ale dobrze by było, na samo imię twojej córki robi mi się nie dobrze.
Zignorowałam jego uwagę, mimo że się zezłościłam, ale przecież byłam na jego łasce, jeszcze by się rozmyślił.
- Nasz syn też jej nie czuje - szepnęłam, upewniając się że Andy nas nie słyszy, szliśmy już dalej, z tyłu za nim.
- Jakoś nie chce mi się wierzyć że zniknęłaby od tak.
- Mi też...
W stadzie było spokojnie, za spokojnie, nic się kompletnie nie działo, Andrew bawił się ze źrebakami, Elliot i ja udawaliśmy zgraną parę przed innymi końmi, w końcu gdzieś poszedł się przejść, a ja miałam mieć na oku syna, jak zwykle. Oby tylko nie szlajał się z innymi klaczami, wątpliwe by miał tylko te jedną co zginęła.
Wrócił wieczorem, widziałam go w towarzystwie sióstr, słysząc jak tłumaczył im dlaczego z nim razem nie byłam, podobno "nie czułam się na siłach", choć musiałam przyznać że byłam mu wdzięczna, nie znosiłam przed jego rodzinką udawać jaka to jestem z nim szczęśliwa. I tak minął cały dzień, na noc spaliśmy normalnie w jaskini, ze stadem. Spokojnie, jakby najgorsze chwilę minęły.
Niespodziewanie się obudziłam, w środku nocy, a czułam się dziwnie wyspana, w dodatku na zewnątrz musiała być jakaś dusza, miałam ochotę ją pochłonąć, dodałaby mi nieco siły. To był duch konia. Wyszłam już, oglądając się na Elliot'a i syna, obaj spali, o dziwo. A duch należał do klaczy, czekała na mnie i od razu ją poznałam, to tak jakbym widziała własne odbicie, tyle że z innymi oczami, jej, prawdziwymi oczami, nie swoimi.
- Ignis... - pochłonęłam ją już raz i przez Dolly się wydostała, ale teraz nie zaszkodzi jeszcze raz...
- No zobacz, czy to nie jest ta bezbronna duszyczka, którą przywłaszczyłaś sobie i jej ciało? - usłyszałam chichot córki.
- Wiedziałam... - odwróciłam się do niej, była poza moim ciałem, ale łączyła się z nim jakąś niewidzialną nicią.
- Odpuść... Mój syn jest teraz dla mnie najważniejszy i silniejszy od ciebie.
Zaśmiała się jeszcze bardziej, krążąc między mną, a duszą Ignis, ta wydawała się być jak cień, czy powietrze, nijaka. Tak właśnie wyglądały duszę, które nie miały okazji się narodzić, bez wspomnień, bez osobowości, neutralne, nie stające ani po stronie zła, ani dobra i nie odczuwające zupełnie niczego. Mogła widzieć własne ciało, które od dawna należało do mnie, a nie wywoływało to w niej żadnej reakcji.
- Kogo ty chcesz oszukać, zależy ci i na mnie - zaśmiała się Dolly: - Ale... Otóż to! Masz rację matko... Braciszek rośnie w siłę i będzie mógł mnie za chwilę unicestwić, nie nadążam za nim... To twoja wina, ty mnie osłabiasz! - zahuczało mi w głowie na jej słowa: - Ale pora to zakończyć, od teraz staniemy się jednością, a ona stanowi ostatnią część tej układanki... - wskazała na ducha.
- Zostaw mnie w spokoju! - chciałam się cofnąć, ale nie mogłam się poruszyć, zobaczyłam czarną mgłę, która wirowała wokół moich nóg, tułowia, aż w końcu całego ciała. Była wszędzie, dookoła nas. Dolly śmiała się czysto psychopatycznie.
- To będzie nasz wspólny koniec, by dać szanse nowemu początkowi.
- Nie obchodzą mnie twoje nienormalne...
- Matko... - zbliżyła się do mojego pyska aż za nad to: - Od dziś nie będziemy tylko jedną duszą, ale i osobowością, osobą, narodzi się całkiem nowy koń, z ciebie i mnie!
- Nie chcę! Przestań! - krzyknęłam: - Pomocy! - czułam już jak jej moc się do mnie wdarła.
- Chodź do nas... - Dolly zwróciła się do ducha Ignis nęcącym głosem: - Chodź...
- Zostań tam! - krzyknęłam, ale ta i tak zaczęła się zbliżać, sunąć w naszą stronę, Dolly weszła z powrotem do mnie, znów ją czułam i to że oplotła moją połowę duszy jaką mi zostawiła... Wszystko wokół zaczęło wirować, cała ta jej moc wchodziła we mnie, nie opuszczało mnie wrażenie że ciało tego nie wytrzyma, a ten duch się zbliżał. Miałam nadzieje że to jakiś senny koszmar, iluzja, ona nie miała takiego planu... Co mogłaby przez to osiągnąć... Co jej w ogóle przyszło do głowy?!
- Andy! Elliot! Pomóżcie mi! - krzyknęłam na cały głos to było ostatnie przed samym końcem...
Wokół mnie była ciemność, choć nie wiedziałam jak to nazywać, ani też nie wiedziałam że to co słyszę to dźwięki. Nie byłam świadoma tego czym jestem, ani co potrafię, w tym własnych zmysłów, otworzyłam oczy, coś podpowiadało mi by to zrobić. Czułam się przytłoczona widokami wokół mnie, wszystko było mi obce, także szybko je zamknęłam, słysząc że oni, nie wiedziałam jak ich nazwać, coś do mnie mówią, krzyczą, ale nie rozumiałam ani słowa. Nie chciałam ich słyszeć, a nie wiedziałam jak przestać. W dodatku czułam że zrobiłam coś bardzo złego, a do tego nieopisaną radość że się udało, zmieszałam się kompletnie, nie wiedząc czy się cieszyć czy nie. I co takiego zrobiłam? Czym właściwie byłam? Może cieszyłam się z samego bycia? Istnienia? Otworzyłam oczy, początkowy strach zmienił się w ciekawość, przyjrzałam się sobie i im, byliśmy różni, ale też należeliśmy do tego samego gatunku, wtedy nie wiedziałam jak to nazwać. Jeden był większy ode mnie, a drugi mniejszy, mówili do mnie, a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć, mogłabym jedynie spróbować powtórzyć co oni, bo nie wiedziałam co znaczyły ich słowa. Uśmiechnęłam się do mniejszego, nie wiem czemu cofnął się do tyłu i patrzył na mnie dziwnie. Ten duży, nie żywiłam do niego najlepszy emocji, a jednocześnie czułam coś czego nie potrafiłam opisać, przez co zagłębiałam się bezceremonialnie w jego oczy. Piękne oczy. Nie wiem skąd, ani jak, skoro nie rozumiałam ich mowy, ale wiedziałam że ten dorosły to Elliot, a mniejszy Andy, Andrew. To pierwsze to chyba zdrobnienie. A ja? Przed chwilą nie poznawałam niczego, ale w trakcie rozglądania się miałam dziwne deja vu że już tu byłam. Podniosłam się, czy ja kiedyś chodziłam? Nie miałam z tym trudności. Chciałam przytulić się do Andy'ego, byłam pewna że jest między nami jakaś bliskość, ale Elliot zastąpił mi drogę, wykrzykując coś, i groźnie mierząc mnie wzrokiem. Chciałam dostać się do źrebaka, a Elliot'a skrzywdzić, nie wiedziałam dlaczego tak, ale skoro nie chciał mnie przepuścić to chyba był moim wrogiem? Uderzyłam go, myśląc że coś mu zrobię, uśmiechnęłam się przy tym perfidnie, a wtedy on mnie przewrócił, boleśnie, nawet nie drgnął po moim ciosie, więc dlaczego oddał mi tak mocno? Przygwoździł mnie do ziemi. Zdziwiłam się, przeraziłam, jak zabrakło mi tchu, miałam w oczach łzy, które wkrótce wydostały mi się z oczu, z jakiegoś powodu nie chciałam płakać, ale i tak płakałam, wciąż zdezorientowana. Nie broniłam się już, zamykając oczy, bałam się że mnie skrzywdzi. Ból nie był przyjemnym.
Elliot
-Ty parszywa...- usniosłem kopyto już do ciosiu
-Tato nie!- przerwał mi Andy, podbiegł do mnie podskakując do mojej grzywy
-Andy wyjdź na chwilę z jaskini
-Nie..nie mogę, tato mama nie jest sobą, to przez Dolly, zawładnęła nią, mama nawet nie wie kim jest- spojrzałem na nią, wyglądała nawet z oczu na obcą, ale wydawała się nas poznawać, ale też i nie rozumieć
-Zostawiamy ją...- zszedłem z niej odchodząc kilka kroków dalej
-Że co?- spytał syn stając jak wryty
-To już nie jest Twoja matka, nie jest niczego świadoma, nie pamięta co było, nie wie kim jesteś, to już nie jest ona, nie pomożemy już jej
-Ale tato, jest jeszcze jakieś wyjście, na pewno...może..może teraz można mame zmienić?
-Ehh synu...jeśli ktoś się urodzi zły...to nic go nie zmieni, do końca życia będzie już zły, pozostanie tym czym się urodził
-Ale ona sobie nie poradzi..
-Poradzi, jakoś...ona się nawet tobą nie zajmie, nie wie kim jesteś, nie rozumie co się do niej mówi, sama się jeszcze nie odezwała słowem, tak będzie najlepiej dla nas wszystkich, a w szczególności dla ciebie Andy
-Tato błagam- spojrzał w stronę Felizy, po czym znowu na mnie- proszę
-Wiesz co..zrobimy tak, okey, zgoda, zostanie z nami ale pod jednym, jedynym warunkiem
-Jakim?
-Daję jej góra kilka dni, jeśli nadal będzie taka jak teraz...nici z tego wszystkiego, może zacząć rosnąć w niej taka nienawiść że będzie chciała zabić i ciebie, a wtedy ja ją w tym wyprzedzę i sama zginie- zmierzyłem ją wzrokiem, patrzyła na mnie, ze łzami w oczach, przerażeniem ale i nienawiścią, byłem praktycznie wobec temu obojętny, a niech tylko spróbuje mi zajść za skórę..
Andy
Z jednej strony bardzo się ucieszyłem, ale z drugiej...wiedziałeś że jeśli mama przez te kilka dni choć trochę nie znormalnieje, to znaczy...nie wróci do tego stanu w jakim była wcześniej to...to już koniec, tata ją przegna, rozumiem go...sam czuję że to nie jest już ta moja mama, ta sama, ale to nadal mama, tylko teraz...nieco zmieniona, gdyby chociaż rozumiała co do niej mówimy, a tak nie mogę wejść nawet do jej głowy, bo przecież i tak nie zrozumie.
Poszliśmy całą trójką nad wodospad, mama ciągła się za nami z tyłu, widziałem jak tata traci powoli cierpliwość, ale nie wybuchnął jeszcze tylko i jedynie z mojego powodu, kto wie co by zrobił mamie gdyby mnie by tutaj teraz nie było
-Tato ja ciebie rozumiem
-Ale w czym?
-No rozumiem cię...w tym że nienawidzisz mamy, rozumiem twoją złość
-Ehhh- westchnął spuszczając nieco łeb- jesteś bardzo inteligentny, i niezwykle dojrzały psychicznie jak na swój tak młody wiek, rozumiem czemu tak kochasz matkę, ja swoją też tak kochałem nawet wtedy gdy mnie nienawidziła, chcę jej obecności tylko i jedynie z twojego powodu, ale w tej sytuacji...sam rozumiesz
-Tak tato...rozumiem- posmutniałem nieco, szkoda mi było mamy i nie chciałem jej tracić
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz