9 miesięcy później...
Tori
Zrobiło się cieplej, poczułam się na tyle dobrze że mój stan nie zagrażał już mojemu życiu. Z oddechem także było już lepiej. Ale nie miałam zbyt wiele siły, byłam bardzo słaba i wiotka, a jak już stawałam na nogi, chude jak patyki, to chwiałam się na nich tak mocno że wolałam leżeć, żeby tylko mama tego nie widziała. Zrobiły mi się odleżyny, głownie na brzuchu, to jeszcze bardziej na nim leżałam, chcąc ukryć te ranny. Oprócz tego bólu towarzyszył mi jeszcze ból przy przełykaniu, coś nowego, dobrze wiedziałam że to przez to co narobiłam, osłabiłam się tylko jeszcze bardziej. Nie wiedział o tym nikt, udawałam że wszystko jest w porządku, choć czasem cisnęły mi się łzy do oczu przy każdym kęsie. Cierpiałam w ciszy, chciałam cierpieć, nie przestałam się nienawidzić, coraz mocniej z każdym dniem. Wzrok na wiosnę mi się polepszał, a teraz nie uległ żadnej poprawie. Dbałam o siebie, jadłam, przyjmowałam zioła, choć najchętniej bym tego nie robiła, wszystko ze względu na rodzinę, żebym chociaż wyglądała lepiej, ale ciągle byłam przeraźliwie chuda, szybko traciłam z trudem utrzymaną przez góra tydzień, masę ciała, spod skóry widać było już tylko kości. Nie chciałam wyzdrowieć, nie chciałam poczuć się lepiej, wszystko robiłam po to by moja rodzina nie cierpiała, nie powinni martwić się o takie ścierwo jak ja. Przeze mnie mamie się pogarszało, każda jej próba bycia silną kończyła się jeszcze większym załamaniem, tata przez to cierpiał, moje rodzeństwo zresztą też... Gdybym tak mogła zniknąć i sprawić że zapomną o moim istnieniu, nie cierpieliby. Marzyłam by nigdy się nie urodzić. Ciągle kłamałam i ukrywałam kiedy to czułam się gorzej, z czasem nauczyłam się udawać że mnie nie boli, nawet gdy ból już przeszywał mnie na wskroś, te kilka miesięcy praktyki zrobiły swoje...
Zima
Męczyłam się i ciągle załamywałam się z powodu Tori, jednocześnie próbując być silna, miałam wyrzuty sumienia że nie mogę wziąć się w garść, to mnie przerastało. Bałam się chociażby zasnąć w nocy, bałam się że jak się obudzę to ona będzie już martwa. Przez moje obawy, Danny czasami czuwał w nocy, bym mogła spać, a i tak ciągle się przebudzałam, śniły mi się koszmary, jak traciłam wszystkich, których kochałam. Nie nadawałam się kompletnie do przewodzenia stadem, wszyscy to widzieli, chodziłam zupełnie nieobecna, zapłakana. O wiele za często tak było. Mdlałam, zmuszałam się do jedzenia, choć głównie namawiał mnie do tego Danny, niekiedy syn. Oby tylko donieść jakoś ciąże. Gdyby nie ukochany czy Elliot, czasami nam pomagał razem z Mają, nie opuszczałabym jaskini, chcąc stale czuwać przy chorej córce.
Obudziłam się w samo południe, Danny'go już nie było, zeszłą noc spędził ze względu na mnie przy Tori, mało tego, przyniósł jeszcze mi i Tori świeżą trawę, podejrzewam że z samego rana i jeszcze miał na głowie całe stado i żeby to było tylko dzisiaj... Podniosłam się z trudem, mój brzuch był ogromny, sprawiał praktycznie wrażenie większego niż był w rzeczywistości, wszystko przez to że schudłam, może nie aż tak jak Tori, ale i tak moja sierść była matowa. Poprosiłam Maje by została z Tori. Odszukałam Danny'ego w stadzie, nawet mnie nie zauważył, chyba aż tak był przemęczony.
- Kochanie... - zwróciłam na siebie uwagę, serce mi się łamało, gdy zdawałam sobie sprawę jak dużo musi przetrzymać, a ja czasami mu jeszcze dokładałam zmartwień...
- Zima, co ty tu robisz? Powinnaś odpoczywać, niedługo urodzisz.
- Nie mogę, pomogę ci choć trochę... - uparłam się.
- Lepiej nie, odpocznij sobie...
- Chcę to zrobić, dobrze się czu... - urwałam zaciskając zęby przez nagły skurcz, od razu naszły mnie kolejne, aż nogi się pode mną ugięły. Wyrywał mi się co chwilę tłumiony krzyk, z bólu. Danny czym prędzej odprowadził mnie na ubocze, oparłam się o niego by jakoś dojść, pomógł mi się położyć. Wody już odeszły, oddech mi się przyspieszył. Już to robiłam, to już trzeci raz, ale tym razem nie mogłam urodzić. Mijały godziny, a ja już byłam na skraju wykończenia, cała zalana potem, ledwie przytomna, w końcu przestałam przeć, nie miałam już na to siły.
- Widać główkę, jeszcze trochę, dasz radę skarbie... - powiedział Danny, sekundy wydawały mi się być minutami, a minuty godzinami, zbierałam się w sobie by podjąć kolejną próbę, choć byłam bliska poddania się.
- Kochanie, jeszcze trochę... - szturchnął mnie Danny, to chyba koniec, wypłynęła mi łza z oka, popatrzyłam na niego, widząc jak bardzo był przerażony, zamknęłam oczy, by w pewnym momencie, praktycznie wtedy gdy już odpuściłam, spróbować raz jeszcze, resztką sił. Poczułam najsilniejszy ze skurczów i ostatni, źrebak wydostał się na zewnątrz. Sapałam, chwilami nie mając sił złapać oddechu, a tym bardziej otworzyć oczu.
- Mamy syna... - to ostatnie co usłyszałam, nim straciłam przytomność.
Ocknęłam się po dobrych kilku godzinach, czułam przy sobie coś małego, wtulało się w mój bok, wiercąc się przy tym i chyba próbując się tarzać po ziemi. Otworzyłam oczy, okazało się że to źrebak, ogierek, przerwał swoje wygłupy, patrząc na mnie swoimi zielonymi jak moje oczami, maść choć nieco inna, przewodziła na myśl tą Danny'ego, grzywę też miał białą po ojcu. Po drugiej stronie, przy mnie leżał Danny, przestraszyłam się. Nie potrzebnie, tylko spał, nie dziwiłam mu się, nie miałam serca go budzić, pewnie po tym wszystkim zajął się naszym synem, ktoś musiał go wyczyścić i nauczyć chodzić... Powinnam to zrobić ja, chociaż połowę... Mały podniósł się z ziemi, zastrzygł uszami, nasłuchując, by po chwili zacząć brykać dookoła nas, wygłupiał się, próbował wejść pomiędzy nas, ale nie było tam żadnej luki, przez co obudził Danny'ego.
- Tata?
- Tak... To twój tata - odpowiedziałam synkowi, na moim pysku pojawił się uśmiech, ułożył się w końcu na przodzie przy nas, patrząc na nas z radosnym uśmiechem.
- Jest do ciebie podobny - uśmiechnęłam się lekko do ukochanego. Chciałam wstać, ale miałam wrażenie jakby moje ciało było zbyt ciężkie, bym mogła się podnieść.
- Pomogę ci - zaproponował ukochany, wstałam z jego pomocą, właściwie to prawie sam mnie dźwignął z ziemi. Mały przeszedł pod nami, zaczął ssać mleko.
- Tak się bałam że coś będzie z nim nie tak... - szepnęłam, przyglądając się źrebięciu. Mogłam odetchnąć, już było po wszystkim, miałam nadzieje...
- Jak go nazwiemy skarbie? - Danny również się uśmiechnął, wtuliłam się w jego grzywę.
- Nie wiem... Może... Aron? - początkową radość, znów przyćmił smutek, już teraz martwiłam się że nie podołam w opiece nad małym źrebakiem...
Kier
Brzuch mojej Szakry rósł i rósł, tak, była w ciąży, od momentu w którym się dowiedziałem chodziłem podekscytowany, z niekończącym się pytaniem kiedy się urodzi, troszkę, no dobra bardzo denerwowałem tym ukochaną, ale czego ja winny? Cieszyłem się i nie mogłem doczekać. A brzuch jej rósł nieustanie, powiedziała że jeszcze dwa miesiące do porodu, a ja już miałem wrażenie że zaraz pęknie. Doglądałem jej i skakałem nad nią, ale nie dosłownie, po prostu przynosiłem jej to trochę trawy, to jabłuszko, jak udało mi się trafić na jabłonkę, a tych to nie było tu wiele, pochowały się wredne, raz w lesie, raz za jakimś wzgórzem. Wracałem właśnie z jednym owocem, nieco się naskakałem, był największy, najsoczyściejszy pewnie też, ale rósł w samej koronie drzewa. Musiałem znieść stos kamieni z okolicy żeby doskoczyć. Nie pomyślałem że to może się źle skończyć, wskoczyłem na nie, wytrzymały, ale gdy skoczyłem znowu, zrywając prezencik dla Szakry, wszystkie się zwaliły, a ja poleciałem razem z nimi i chyba zwichnąłem sobie nogę... Sam nie wiem, miłość skutecznie przyćmiewała mój ból, kuśtykałem radosny, szukając mojej najukochańszej, problem w tym że nigdzie jej nie było. Jak ona mogła? Tak w ciąży się gdzieś oddalać? Zostawiłem tu jabłko, ukryłem w trawach.
Szakra była nad wodospadem.
- Kochanie wróciłem! I mam dla ciebie coś bombowego! - zawołałem już z daleka.
- Co ci się znowu stało? - zauważyła że nieco kuleje. Jednak zwichnięcie to nie było, nie przeszedłbym przecież taki kawał, a może jestem aż tak silny? Nie zaprzeczam, chociaż chyba coś mi tam jednak przeskoczyło i tyle.
- Jakie znowu? - udałem urażonego.
- Ciągle coś sobie zrobisz, wczoraj uderzyłeś się gałęzią w sam czubek pyska, może zostaw już te jabłonki?
- Zmienisz zdanie, oj zmienisz, takie wielkie jabłko znalazłem, w życiu takiego nie widziałem - zaprowadziłem ją, samemu mi ślinka pociekła na myśl o tym owocu. W sumie to nie wiem czy Szakra za nimi przepada, może trzeba było lepiej postarać się o rybki. Nie, tego bym chyba nie przebolał. Jak już się zbliżaliśmy dostrzegłem tam konia, a dokładniej klacz.
- Ej ty! To jabłko jest Szakry! - ruszyłem z kopyta, cwaniak zwiał, zwiała, wszystko jedno. Zostawiła marną ogryzkę...
- Dlaczego zostawiłeś to jabłko na łące? - Szakra już doszła.
- A gdzie miałem je schować?
- Ukryć gdzieś w krzakach?
- O, no tak... Ale krzaków akurat zabrakło - wytłumaczyłem, tak to jest jak się działa w myśl zasady najpierw robię potem myślę. Szakra wskazała mi na coś z tyłu.
- Co? Nie no... On musiał dopiero co tutaj wyrosnąć - skomentowałem na widok krzaczka, byłby idealny na kryjówkę, ale cóż, ogryzki już tam nie wrzucę, trzeba wybrać się po nowe...
Szakra
-Oh Kier...- przewróciłam oczami, ta jego troska i zabieganie o moje zadowolenie, było to męczące i drażniące
-Poczekaj skarbie, pójdę po nowe, jeszcze lepsze niż tamto
-Kier..
-Będzie cudowne, i takie soczyste, nasz maluch..lub maluchy będą szczęśliwe gdy ich mama zje taki smakołyk
-Kier posłuchaj mnie w końcu
-Słucham kochanie
-Uspokój się już z tym, to staje się denerwujące
-Ale chcę tylko o ciebie dbać jak najbardziej
-Przecież to nie choroba, nie trzeba mnie wyręczać, dbać o mnie na każdym kroku
-Chcę tylko aby ci nic nie brakowało...
-Kier...- spojrzałam na niego- zamiast non stop znikać po coś dla mnie, to pobył byś ze mną, nic więcej nie oczekuję jak tylko tego, abyś przy mnie był
-Przecież jestem cały czas, na każde twoje zawołanie
-Tak, i ciągle znikasz i tylko przychodzisz poobijany jakby cię stado stratowało
-Wybacz słońce, ale wiesz że chcę tylko abyś była zadowolona
-Wiem, wiem...więc przestań już ciągle tak o mnie dbać, czuję się wyśmienicie, mam siłę latać, nadal polować, moja mama gdy była w ciąży robiła rzeczy które jeszcze więcej wymagały wysiłku, i popatrz, mi nic nie jest przez to, jej też nie było
-No wiem ale..
-Ehhh chodź po prostu ze mną na spacer
-Pewnie skarbie, z tobą w końcu wszędzie
-No w końcu- uśmiechnęłam się. Poszliśmy w głąb lasu, wiosna i lato to cudowne pory roku, jest tak cudownie dookoła, te kwiaty, ptaki, rozmaite rośliny, inne zwierzęta, zające, lisy, wiewiórki, nawet łosia ostatnio tutaj zauważyłam i kilka sarenek.
Szliśmy przez wydeptaną ścieszkę, było spokojnie, tylko my i ta cisza dookoła, kiedy naglę ktoś to wszystko zepsuł, na drodze stanęła nam jakaś klacz, uśmiechnęła się dziwnie patrząc na mnie, dokładnie, na mój brzuch
-No, niezłe dziwadło sobie przygarnąłeś- zaśmiała się
-Kier kto to znowu?- spytałam wściekła
-Znowu jakaś zazdrosna szkapa- parsknął
-Tylko że ona, nie jest stąd- zauważyłam
-Olej ją, i tak nie ma prawa tutaj być- zeszliśmy ze ścieszki, ale ta nadal nie dawała spokoju, polazła za nami
-Wiesz co, szczerze, to ci współczuje Kier, pewnie naciągnęła cię na bachory- i ten jej głos, już to mnie irytowało, w głębi duszy uspokajałam sama siebie, żeby tylko nie wybuchnąć
-Nie uwierzę że nadal nie romansujesz, niech się przekona jaki jesteś
-Zamknij się! nie masz nic do gadania, nawet cię nie znam!- wrzasnął Kier, odwrócił się gwałtownie stawając przed nią
-Nie? to sobie przypomnij
-Jesteś kolejną która nie miała u niego szans- zaśmiałam się podchodząc do niego- byłaś tylko zabawką, ups, ja jestem lepsza
-Nie rozśmieszaj mnie, ty? takie dziwadło z rozdętym brzuchem?- roześmiała się, parsknęłam wściekła i najeżyłam swój ogon, uniosłam skrzydła
-Jeszcze słowo a przebiję ci tętnicę i wykrwawisz się na śmierć- ostrzegłam
-Chodź, nie warto- obca cofnęła się, wyraźnie się przestraszyła. Odeszliśmy dalej, bardziej w gęstwiny
-Mam już tego dosyć
-Kiedy to nie moja wina..
-Wszystkie te klacze...w końcu nie wytrzymam!- uderzyłam przednimi kopytami o ziemię
-Nie denerwuj się, zaszkodzisz maluszkom
-Im nic nie będzie, ale jak jeszcze raz jakaś się przypałęta, obiecuję...obiecuję że pożałuje, i każda następna również, niech pojmą że jesteś tylko mój...
Danny
Nie mogłem się nacieszyć, synek, mój malutki synek
-Cudownie skarbie- pocałowałem ją w polik- co jest?
-Nic, nic..nie ważne- uśmiechnęła się, jednak wiedziałem że coś ją gryzie, zbyt dobrze już ją znam
-Wiesz dobrze że mnie nie oszukasz
-Wiesz...obawiam się że mnie to przerośnie- szepnęła
-Ale że co?
-Opieka nad małym..
-Oh skarbie, teraz chcesz o tym myśleć? ciesz się naszym synkiem, spójrz jaki jest piękny i silny, wiesz jak szybko nauczył się chodzić?
-To cudownie
-Jest ci już lepiej
-Nieco, a co?
-Chciałbym już go wszystkim przedstawić
-No dobrze, to chodźmy
-Aronek, chodź, poznasz swoje rodzeństwo- zawołałem, tak bardzo się cieszyłem z malca, brakowało mi już tego
Zwołałem rodzinę, poprosiłem aby poczekali i poszedłem po Zimę i małego, chciałem im zrobić niespodziankę.
-Kochani...to jest nasz nowy synek, Aron- odsłoniłem go
-Witaj w rodzinie bracie- na przeciw pierwszy wyszedł mu Elliot, pochylił się nad bratem- ja jestem Elliot- przedstawialiśmy synowi każdego z rodziny, nie mógł się każdym nacieszyć, jednak najbardziej upodobał sobie swojego brata, trzymał się go najbardziej
-Aron, chodźmy już, idziemy dalej pozwiedzać
-Ale chciałbym zostać z Elliotem
-Elliot też ma swoje sprawy, chodź, później do niego przyjdziesz
-Idź mały, później się pobawimy- Elliot popchnął go nieco, w końcu mały przybiegł do nas
-Może powinien bardziej odpocząć?
-Zima spokojnie, odpoczywał gdy ty spałaś, nie wygląda na zmęczonego, Aron nie jesteś zmęczony?
-Nie- uśmiechnął się brykając dookoła nas
-No widzisz, nie masz się czym martwić
-No..dobrze
-A ty jak się czujesz?
-Znacznie lepiej, jednak no wiesz..
-Kochanie, zacznij w końcu się cieszyć życiem, szczegółami, gdzie jest ta moja silna i niewzruszona Zima? ta która zawsze potrafiła zachować zimną krew?
-Ehhh Danny...kiedy to było...
Zima
Kiedy to było? Kiedy tak szybko weszłam w dorosłe życie? Poznałam Danny'ego, zakochałam się... A potem zabiłam Nadie. Mimo powodów dla których to zrobiłam, do dziś mam wyrzuty sumienia, ale najwidoczniej już wtedy byłam słaba, nie mogłam się pogodzić ze śmiercią taty, a zabił go przecież ojciec Nadii... Ciągle popełniałam błędy. O najgorszym co zrobiłam, wolałam nie wspominać. Ten błąd trwa do dzisiaj i wiele mnie kosztował i nie tylko mnie - zapoczątkowałam klątwę... Najgorsze że przeze mnie obrywają też nasze źrebaki, Elliot, choroba Tori... Lepiej już o tym nie myśleć...
- A to? - usłyszałam głos syna, dopiero teraz zauważyłam że rozmawia z Danny'm i to od jakiegoś czasu, albo raczej wypytuje go o różne rzeczy.
- To trawa synku, żywią się nią inne konie. Jak nieco podrośniesz to ty też będziesz - wyjaśnił mu Danny.
- A jest smaczna? - dopytał mały, przebierając radośnie nogami w rytm naszych kroków, z łatwością za nami nadążał.
- Sam się przekonasz - powiedział tajemniczo Danny.
- Jak trochę podrośniesz - dodałam.
- A kiedy będę już duży?
- Nie spiesz się tak Aron, bycie źrebakiem ma swoje plusy - tym razem ja odpowiedziałam.
- A jakie? - zaciekawił się ogierek.
- Nie musisz się martwić o kolejny dzień, nie masz problemów, ani złych doświadczeń, nie przeżywasz aż tak śmierci bliskich, nikt przez ciebie nie cierpi... - westchnęłam z trudem, mój głos się łamał: - Możesz popełniać błędy, bez konsekwencji, bo za to są odpowiedzialni twoi rodzice, czyli my... I twoje życie polega praktycznie tylko na zabawie... - chciało mi się płakać, tak po prostu. To co mu powiedziałam, było w pewien sposób moim wspomnieniem z dzieciństwa. Zerknęłam na Danny'ego, wyglądał na co najmniej zdziwionego. Mały położył po sobie uszy.
- A-aha... - wydobył z siebie smutno.
- Zima... - zaczął Danny: - Chyba nie powinnaś mu mówić czegoś takiego - szepnął do mnie. Sama nie wiem dlaczego to powiedziałam, ale zamiast odpowiedzieć cokolwiek ukochanemu, tylko westchnęłam, spuszczając głowę i czując jak po policzku spływa mi łza. Wolałam już pójść, zanim znów powiem coś czego będę żałowała.
- To... To ja wolę nie dorastać - powiedział w pewnym momencie Aron.
- To nie do końca tak jak mówi mama... - Danny spróbował to naprostować, ale mu przerwałam.
- Lepiej już pójdę, poradzicie sobie, prawda?
- Nigdzie mi nie pójdziesz skarbie, pokażemy małemu jeszcze kawałek okolicy.
- Muszę zobaczyć co z Tori - znów w oczach pojawiły mi się łzy, zostawiłam chorą córkę na tak długo, nie była tam sama, ale...
- Nic jej nie będzie, nie pozwolę ci utknąć znów w jaskini - uparł się Danny. Spacer już przestał być przyjemny, przez panującą ciszę. Nawet Aron już się nie wygłupiał, szedł spokojnie obok nas. Nie chciałam zasmucić syna.
- Mamo... A co to właściwie jest śmierć? - zapytał nagle Aron. Popatrzyłam na Danny'ego z niemą prośbą, na szczęście nikt z nas nie musiał tego wyjaśniać, dlatego że na horyzoncie pojawił się obcy koń, z źrebakami u boku. Ruszyłam pierwsza, nieco się doprowadzając do ładu. Danny szybko znalazł się przede mną. Obcy ogier nie wyglądał zbyt przyjemnie, a źrebięta obok niego lekko się trzęsły, przerażone. Aron skrył się pode mną.
Kier
- Mi to tam wszystko jedno co im zrobisz, dla mnie istniejesz tylko ty, ty moje kochanie - zagadałem szczęśliwy, zbliżając się do Szakry. A miałem powody do radości. No skoro Szakra tak się denerwuje o mnie i mówi że jestem tylko jej to chyba oczywiste i bezsprzeczne że kocha mnie na zabój. A do tego źrebaczek, albo źrebaczki, w sumie to stawiałbym na dwa, jej brzuch jest zbyt ogromny by był tam jeden. A może jest ich jeszcze więcej niż dwa? Z lekka się zaniepokoiłem tą myślą, ale spokojnie, konie nie rodzą się więcej niż dwa, chyba... W przypadku Szakry to było trochę nie wiadome, w sumie...
- Ja mówię całkiem poważnie - nadal była nerwowa. Za chwilę ją udobrucham, przecież nie pozwolę by była taka spięta, no. Trąciłem ją czulę w pysk, swoim. A co mi tam, pocałowałem też od razu. Przewróciłem i już znowu mizialiśmy się pyskami, chwila...
- Co ja robię? A źrebaczki? Wszystko z nimi dobrze? - przyłożyłem ostrożnie ucho do brzucha Szakry.
- Kier...
- Tak tylko żartowałem... - no i zacząłem ją łaskotać. Wszystko, dla poprawienia humoru mojej Szakry.
Miło spędziliśmy czas, bardzo miło, trochę wygłupów, rozmów i kolejny spacer, a co. Poszliśmy zupełnie inną ścieżką i bliżej rzeki. A tu niespodzianka, kolejna klacz, do tego czyhała w ukryciu. Ta to była nie mądra, wyskoczyła za drzew prosto przede mnie, z ponętnym uśmieszkiem. Tak ja się zaskoczył, że nie zdążył zareagować. I bum! Pocałowała mnie, tak o tak, właśnie, po prostu. Odskoczyłem do tyłu jak oparzony, próbując pozbyć się tego uczucia, trochę poplułem, potarłem pysk o trawę. Byleby tylko zmazać z siebie ten haniebny pocałunek.
- Ty chora jesteś! Zaczepiaj chociaż jak należy! - wrzasnąłem na tą klacz, widząc jak Szakra wychodzi z siebie, jeszcze trochę i może być nie ciekawie. Postanowiłem sam jej przywalić, nie Szakrze, tej klaczy. Lepsze to niż krwawa miazga, jaką zrobiłaby z nią Szakra. Ale uderzyłem! Aż delikwentka padła na ziemie, z wytrzeszczem pełnym zdziwienia. Ja w sumie też, nigdy jeszcze nie uderzyłem klaczy.
- Załatwiłem to za ciebie kochanie - uśmiechnąłem się zadowolony do Szakry...
Zima
- Kim jesteś? - zapytał Danny, osłaniając mnie.
- Jestem Noso... Znaczy - odchrząknął: - Tillar - jego głos nie był zbyt przyjemny. Nie chciałam oceniać, ale nawet głuchy poznałby że obcy nie miał dobrych zamiarów, już sam jego ton w jakim się do nas zwracał.
- Zostaw te źrebaki - dodałam, mierząc go wzrokiem.
- Właśnie zamierzałem, zostawić je w waszym stadzie, jedna z klaczy pokierowała mnie do was... - popchnął jedno z źrebiąt ku nam, prawie je przewracając. Od razu uciekło, a za nim dwa kolejne. Aron przeszedł za mój bok, kiedy źrebaki znalazły się bliżej niego, a gdy wszystkie ustawiły się za mną, wolał skryć się pod Danny'm.
- Obcy nie są tu mile widziani - odezwał się Danny prawie równie nieprzyjemnie jak on. Tillar nie odchodził.
- Na co czekasz? - zapytałam, osłaniając źrebięta i zerkając na syna czy jest bezpieczny, miałam nadzieje że Danny zauważył małego tuż pod sobą. Nie byłam pewna czy nie dojdzie do walki.
- Chodzi o mój głos pewnie. Już taki jest, jakbym się nie starał i... Nie wiem po co pytam, ale przyjmiecie i mnie do stada? - powiedział to tak jakby była to ironia, jeśli na prawdę miał taki głos to mógł mówić poważnie. Popatrzyłam porozumiewawczo na Danny'ego.
- Dobrze, dajemy każdemu szanse to damy ją też tobie, ale jak coś komuś zrobisz to od razu zostajesz wyrzucony - wyjaśnił. Ogier nam jeszcze zdążył podziękować i udał się z nami, trzymając dystans, choć z początku chciał iść obok. Obserwowałam go z niepokojem o źrebaki, nie wiadomo czy nic im nie zrobił, a wyglądały jakby je skrzywdził, choć nie miały żadnych ran, ani sińców. Na miejscu zostaliśmy sami, wszyscy rozeszli się w swoją stronę.
- Gdzie Aron? - zauważyłam brak syna, rozglądając się za nim, wręcz spanikowana.
- Pobiegł do Elliot'a - wskazał mi Danny. Nasz starszy syn był z rodziną, Aron im trochę przeszkodził, ale już został z bratem i nie tylko z nim, bo i Andy'm, i Felizą.
- Zerknijmy chociaż na chwilę do Tori - prosiłam ukochanego.
- Najpierw musimy porozmawiać...
Szakra
-Poradziłabym sobie sama- powiedziałam przez zaciśnięte zęby
-Sama wiesz że musisz uważać...Szakra?- przycisnęłem łeb to klatki piersiowej- Szakra co się dzieje?
-Brzuch...- wysapałam
-Połóż się, musisz się uspokoć- i tak zrobiłam, co chwilę łapały mnie skurcze, zakryłam się skrzydłami
-A ty czego się gapisz?- parsknęłam na klacz, uciekła gdy tylko na nią spojrzałam
-Pójdę może po jakieś zioła?
-Nie..Kier- zawołałam gdy już się odwrócił- Zostań, błagam...
-Dobrze, dobrze...co mogę zrobić?
-Połóż się obok..tylko tyle, proszę
-Ale to..chyba jeszcze za wcześnie co?..
-Nie wiem..strasznie boli- zwinęłam się, tylko dzięki skrzydłom to ukrywałam, starałam się to ukryć, wytrzymać jakoś, to przecież jeszcze za wcześnie, ale w sumie, mama nigdy mi nie mówiła jak to u nas z tym jest, i nigdy nie widziałam porodu, nigdy też nie miałam doczynienia z ciężarną klaczą..
-To pewnie tylko stres, zaraz przejdzie, spokojnie. Będzie dobrze- widziałam że Kier strasznie się stresuje, chyba jeszcze bardziej niż ja się boi
-Ej Kier
-Tak?
-Nie denerwuj się, będzie okey...- uśmiechnęłam się, jakby trochę na siłę bo ból był dziwnie mocny. Kiedy naglę krzyknęłam, nie potrafiłam tego w sobie stłumić, bo poczułam tak silny skurcz i ból że nie mogłam wytrzymać
-Szakra?!- Kier podniósł się jak poparzony, kręcił się, przebierał w miejscu nogami. Teraz to już wiedziałam że to ten czas, bałam się go, bardzo, bałam się że Kier spanikuje na ten widok, więc zakrywałam się skrzydłami jak najbardziej mogłam, nie chciałam go...obrzydzić? Wiem w końcu jaki on jest...Po chwili odczułam chwilową ulgę
-Szakra..Szakra jest!- i ten jego entuzjazm, wiedziałam że jedno już jest, ale czułam że to nie koniec, nastąpił kolejny skurcz, ale z drugim poszło dużo lepiej, bo nawet się tak nie męczyłam.
-Dwójka?- spytałam uśmiechając się
-Tak..mamy dwójkę maluszków!- Kier aż podskakiwał, jak radosny źrebaczek, przytulił mnie po czym znowu zawrócił do źrebiąt. Podniosłam się, aby móc się przy nich położył i je oczyścić, maluszki takie, jeszcze zamroczone, trzęsące się, dopiero gdy je oczyściłam, z zaciekawieniem zaczęły się rozglądać
-Witajcie na świecie maluszki, jesteśmy waszymi rodzicami- Kier pochylił się nad nimi- Tak cudownie przypominają ciebie- spojrzał na mnie
-Ale spójrz- zauważyłam- mają różne oczy, jedno po mnie drugie po tobie, zielono niebieskie, no i maści odziedziczyły nieco po tobie
-A to córeczki czy synkowie?- spytał, zerknęłam, bo sama w sumie nie zwróciłam uwagi
-Synowie- uśmiechnęłam się. Faktycznie sporo odziedziczyli po mnie, ogony, skrzydła, po części maść, no i ta wielkość, nic dziwnego że miałam tak ogromny brzuch, mimo że i tak chyba trochę za wcześnie się urodzili, chyba, bo nie wiem czy u nas to norma czy nie, ale wyglądają na zdrowych i silnych.
-Nauczysz ich chodzić?
-Pewnie- ucieszył się- a jak ich nazwiemy
-Hmm, jednego na pewno Odyn, a drugiego?...
Danny
Zabrałem Zimę na bok, musiałem z nią porozmawiać, koniecznie
-O co chodzi?- spytała
-Zima on się ledwie co urodził, nie możesz mu mówić takich rzeczy
-Ja..wiem, ale...to wszystko- spuściła łeb roniąc łzy
-Wiem że nie czujesz się najlepiej, ale..- odwróciłem się patrząc w stronę syna, bawił się z Andy'm i Elliotem, nawet Feliza do nich dołączyła, to był ten widok, który zawsze pragnąłem zobaczyć u swoich dzieciaków...w swojej rodzinie, uśmiechnąłem się na ten widok- on sporo nie rozumie jeszcze, na wszystko będzie czas aby mu wytłumaczyć pewne sprawy
-Wiem, ale to mnie przerasta..Tori...Elliot, sama wiesz jaki błąd popełniłam, teraz wszyscy na tym cierpią
-To już było i minęło, dawno, wszystko się układa, popatrz na Elliota, znalazł swoją miłość, ma cudownego syna..
-A Tori nadal cierpi..
-Ehhh i muszę ci coś jeszcze powiedzieć
-Hmy?
-Wiesz że nie uda nam się przedłużać jej życia?
-Nawet tak nie mów
-Zima musisz się pogodzić że pewnego dnia ona odejdzie, jest chora, cierpi mimo że próbujemy jej tego oszczędzić...nikt nie potrafi jej już pomóc, Elliot próbował i nie pomogło
-A Andy? może jeszcze on, w końcu i on jest..
-Zima...nie przedłużajmy jej cierpienia na siłę, jeśli nadejdzie ten czas..
-Nie mów tak!
-Zima błagam cię!- wtuliła się naglę we mnie, z płaczem
-Tak bardzo się staram aby wszyscy mieli dobrze, chcę być dobrą matką, to co zrobiłam...Tori..Elliot'owi
-Zima przestań żyć przeszłością, do cholery...nie potrafisz się cieszyć z tego co jest teraz? synkiem, Elliotem i jego rodzinom, Mają i jej synem...tym co osiągnęliśmy, spójrz jakie mamy stado, każdy chciałby tutaj należeć, zazdroszczą nam terenów, im zazdroszczą przywódców..zacznij cieszyć się mną..nami
-A Tori?..
-Przy niej też zacznij tą radość okazywać bo tym ciągłym płaczem i użalaniem się nad nią bardziej ją dobijasz...Przez te być może ostatnie jej tygodnie daj jej trochę szczęścia, niech wie że nie cierpisz przez nią, nawet nie wiesz jak bardzo ją to dołuje i odbiera jej chęci do walki...- odszedłem, sam byłem tym załamany, a jednak, kryłem to w sobie, byłem oparciem dla wszystkich, zawsze, w każdym momencie, słabo sypiałem bo czuwałem nad każdym, wstawałem wcześnie rano przed stadem, aby pierwszy wyjść na łąkę, aby zobaczyć czy jest bezpiecznie, troszczyłem się o każdego, załatwiałem sprawy koni ze stada, no bo z każdym problemem przychodzą do przywódców, a że Zima często nie miała sił...robiłem to za nią. Kocham ją nad życie, robię dla niej i dla rodziny wszystko, jednak..chyba zapominam o sobie
Zima
Danny zdążył się już oddalić, a ja wciąż tu stałam, w tym samym miejscu, wciąż słyszałam jego głos, jak odbijał mi się w myślach. Nadal roniąc łzy...
"...być może ostatnie jej tygodnie..." dopiero teraz to do mnie dotarło. Tygodnie?... Tori zostało tylko... Kilka tygodni? Nie, to nie możliwe... Ona nie może odejść, nie moja córka... Wypuściłam z trudem, z siebie powietrze, nie mogąc złapać kolejnego wdechu. Ścisnęło mnie w gardle, załkałam, a nogi się pode mną ugięły.
- Nie, proszę... - wymamrotałam, zanosząc się płaczem i nisko spuszczając łeb. Zerknęłam kontem oka w stronę synów i wnuka, wycofując się do lasu, tam dopiero upadłam w rozpaczy.
"...niech wie że nie cierpisz przez nią, nawet nie wiesz jak bardzo ją to dołuje i odbiera jej chęci do walki..." przypomniałam sobie kolejne słowa ukochanego. Zacisnęłam zęby, przegryzając dolną wargę i kładąc po sobie uszy
"...nie potrafisz się cieszyć z tego co jest teraz?..." i kolejne; położyłam łeb na ziemi, nagle jakby całe napięcie ze mnie opadło, ale to była tylko cisza przed burzą. Znów zapłakałam żałośnie, nie mogłam, nie potrafię... Jakoś podniosłam się i oddaliłam w głąb lasu, co chwilę zahaczając o gałęzie, nic nie widziałam przez łzy i nie myślałam dokąd idę. I tak znam ten las, przecież się nie zgubię, jeśli pójdę w obojętnie jaką stronę to i tak odnajdę drogę powrotną. Chciałam tylko gdzieś uciec, spróbować ochłonąć, na chwilę, z daleka od wszystkich, tylko po to by nie widzieli mnie tak słabą. Nagle straciłam grunt pod kopytem, nim się zorientowałam że przede mną było niewielkie urwisko, nim spróbowałam jakoś złapać równowagę. Spadłam w dół, przeturlałam się, kończąc upadek boleśnie na boku. Nie mogłam wstać, ani złapać przez chwilę tchu, po ciele przeszedł mi nieprzyjemny ból, a potem... Straciłam przytomność.
Kier
Miałem ochotę odstawić jeszcze jeden taniec szczęścia, kiedy to patrzyłem na naszych synków, identycznych jak dwie krople wody, jak ja ich odróżnię? Ale najpierw imię. Moja kolej, będzie genialne. Spodoba się. Na pewno. Dumałem i dumałem, chciałem wymyślić coś bombowego. Imię, które zwali z nóg i może zrobi wrażenie na Szakrze? I synkowi się spodoba?
- Kier, żyjesz tam? - zapytała ukochana, gdy nie odpowiadałem już z kilkanaście minut.
- Chwila... Czekaj, czekaj - przymrużyłem w zamyśleniu oczy.
- Za bardzo się starasz, powiedź pierwsze co ci wpadnie do głowy i będzie dobrze.
- Tulipan? - no co? To pierwsze z pierwszych co mi wpadło do głowy. Popatrzyłem na synka, zrobił dziwną minkę, chyba mu się nie spodobało, no to dalej.
- Hiacynt? - coś mnie wzięło na te kwiaty, zmieniamy koncepcje: - Kamień?
- Kier, przestań już śmieszkować, poważnie... - stwierdziła nieco zniecierpliwiona Szakra.
- A może ja właśnie chcę... Już mam! Fireo! - podskoczyłem aż uradowany, szkoda że synkowie nie podzielali mojego entuzjazmu. A te poprzednie imiona, to ja chciałem zyskać na czasie, serio, przecież nie nazwałbym go kamień? Chociaż śmiesznie by się wolało.
- Piękne - uśmiechnęła się Szakra, ja też byłem wesolutki.
- Twoje też, było fenomenalne - dodałem mały komplemencik, Odyn i Fireo, a może odwrotnie? No i proszę, już ich nie odróżniałem.
- Ehem... - wydała z siebie Szakra pokazując mi na coś łbem, jakby chciała mi tym coś przekazać.
- Pamiętasz co miałeś zrobić? - zapytała po chwili.
- Przynieść ci coś?
- Nie, zgaduj dalej...
- Zanieść cię... Chociaż, wiesz że ja bym cię nie udźwignął, co? - trochę się przestraszyłem.
- Nie... - wskazała na źrebaki.
- Aaa... - myślałem że mnie już olśniło, ale niestety: - Nie, nie przypominam sobie jakoś.
- Nauczyć ich chodzić - wreszcie mi powiedziała, co ja miałem w myślach czytać? Chwila, aaa... My to już ustalaliśmy. Uśmiechnąłem się nieco głupkowato, chcąc zatuszować moje chwilowe zaćmienie umysłu.
- To jak Odynku i Firerku? Wstajemy na nogi? Tatuś was nauczy, moje dziubaski - nigdy tego nie robiłem jeszcze, ale co w tym trudnego? Zacząłem maszerować na około nich, przyglądali mi się z ciekawością: - No dalej, uczymy się chodzić - podskoczyłem.
- To ja się zdrzemnę - powiedziała Szakra.
- Oczywiście kochanie, ja wszystkiego dopilnuje, będą śmigać jak się patrzy.
Przeszedłem kółeczko dumnym krokiem, na około nich. W końcu któryś spróbował wstać, a za nim drugi. Podbiegłem do nich, pomagając im ustać, problem w tym że jak asekurowałem jednego, to drugi robił fikołki, a jak drugiego, to ten pierwszy. No ja się nie rozerwę. Na szczęście synkowie, zaczęli używać skrzydeł, trochę mi się oberwało. Bo gdy chciałem któregoś łapać, a on chroniąc się przed upadkiem rozkładał skrzydła, to mój biedny nos akurat znalazł się na drodze jego mocnych lotek, pewnie po mamusi.
Nawet nie wiem, kiedy wykończony usnąłem. Jak się obudziłem, to leżałem na grzbiecie tak jakżem się położył i za bardzo nie chciało mi się wstawać. Źrebaki to jednak są zajmujące. Źrebaki! Szakra mnie zabije, jak nigdzie ich nie było, to jestem już martwy... Poderwałem się momentalnie, omal nie wpadając na ukochaną.
- Dobrze spałeś? - uśmiechnęła się do mnie, oba synkowie ssali mleko, po obu stronach Szakry. A ja znów opadłem na grzbiet: - Uff... - wydobyłem z siebie, z ulgą, dopiero potem odpowiadając mojej Szakrze: - Tak... Całkiem przyjemnie nawet.
- Miałeś szczęście że mnie obudzili, mali rozbójnicy.
Ogierki się zaśmiały, byłem ciekaw dlaczego.
- Co?
- Głośno się bawili, aż dziw że nie zdołali cię obudzić.
- Mam twardy sen, najwidoczniej - zamknąłem oczy, całkiem wygodnie mi się tu leżało.
- Kier, no chyba mi pomożesz? Prawda?
- Yhym... - już powoli odpływałem w piękną krainę snów, ale musiałem się z niej wyrwać: - Znaczy, tak, już wstaje kochanie - podniosłem się.
Zima
Ocknęłam się w nocy, słysząc głos Danny'ego i Elliot'a, szukali mnie, po całym lesie. Spróbowałam się podnieść, z trudem uniosłam głowę, a po chwili i tak mi opadła. Nie miałam sił krzyknąć. Ich głosy były coraz cichsze, oddalali się. Po jakimś czasie obróciłam się jakoś na brzuch, mimo bólu próbując wstać, zacisnęłam zęby. Udało się, na kilka sekund, wystarczyło że oparłam się na przedniej nodze, nawet nie czułam jej do połowy, padłam na ziemie, dopiero teraz zdwajając sobie sprawę że była złamana, na szczęście to nie otwarte złamanie, gdyby tak było, wykrwawiłabym się już dawno. I chyba stało mi się coś jeszcze... Ból tak mnie osłabił że znów powoli traciłam przytomność, przebudzając się tylko po to by bezradnie słyszeć jak wracali, nie mając siły by wydać z siebie jakikolwiek głośniejszy od szeptu dźwięk. Nie zauważyli mnie, nic dziwnego, przesłaniały mnie krzaki. Kiedy się sturlałam, wpadłam wprost w nie, a rosło ich tu całe mnóstwo na dole, idealnie ukrywając moje ciało.
Fireo
Wczoraj jeszcze wszystko było takie nowe i obce, dzisiaj też, ale już trochę więcej ogarniałem wraz z bratem. Jak tylko wstaliśmy i to przed rodzicami, ekscytowaliśmy się, bo mama obiecała pokazać nam inne źrebaki. Tata spał, gdy spróbowałem go obudzić to coś tam niewyraźnie mruczał pod nosem.
- Odyn, Fireo, gotowi? - w pewnym momencie powiedziała mama, podbiegłem wraz z bratem.
- Idziemy już mamusiu?- zapytaliśmy równocześnie, przebierając niecierpliwie nogami.
- Najpierw mleko, potem idziemy.
Napiliśmy się więc szybko. I już mama odprowadziła nas do innych takich małych jak my, widziałem ich już z daleka, jak się bawili. Przez całą drogę tutaj, bawiłem się z bratem, trochę brykaliśmy i zaczepialiśmy się w walce na niby. Fajowo się razem siłowało i stawało dęba, ale jeszcze fajniej będzie w większej grupie, już nie mogłem się doczekać, Odyn także. Na miejscu staliśmy grzecznie przy mamie, kiedy podeszły do nas źrebaki, a mama zaczęła wszystkich nam przedstawiać, niektórych sama pytała o imię i nas także przedstawiła. I poszła, jeszcze się obejrzeliśmy za nią. Nie ma mamy, nie ma kto nas pilnować! Juhu! Cała na przód! Wbiegliśmy w nowych, cudem uniknęli zderzenia.
- Bawimy się w zapasy! - wykrzyknął Odyn, doskonale wiedział co mi chodziło po głowię.
- Nie będziemy się w to bawić, bawiliśmy się przed chwilą, co nie Mo? - odezwał się Jack. Zatrzymaliśmy się.
- Tak, ale ja to lubię - odpowiedział tamten.
- Widzisz? - spojrzałem na niego ze zwycięskim uśmiechem, mój brat stanął dumnie, dodając: - No to się bawimy.
- Ale my nie będziemy...
- Cicho Tay, już ja to załatwię. Jesteście tu nowi, jasne? - uciszył klaczkę i zmierzył nas wzrokiem.
- I co? - odpyskował mój brat.
- Więc nie będziemy się bawić w co wy chcecie, jasne? Jasne - okrążył nas i stanął z tyłu.
- A to czemu? Boisz się że skopiemy ci zad? - odpowiedziałem mu, odwracając się wraz z bratem.
- A może kolców się przestraszyłeś maluchu? - dodał Odyn. No nieźle. Ogierek rzeczywiście był od nas mniejszy, może starszy, ale mniejszy.
- Tak? Chcesz się bić?! No dalej, Tay, dawaj, pokażemy im! - skoczył w naszym kierunku, popatrzyłem na brata porozumiewawczo, to my pokażemy im kto tu rządzi...
Odyn
Spojrzeliśmy po sobie z bratem, a niech zobaczą kto tu jest silniejsi. Doskoczyliśmy również do nich, mamy być gorsi? O nie! Nic z tego! Narobiliśmy niezłej zadymy, inni krzyczeli coś dookoła
-Ej przestańcie!- krzyknęła Herdis
-Dorośli już idą!- krzyknęła Jofridd
Nawet to nie zaprzestało naszej bijatyki, przewróciłem Jack'a, a Fireo zajął się tą małą. Jack kopnął mnie w brzuch, kilka razy aż w końcu z niego zeskoczyłem, wskoczył odrazu na mnie. Odruchowo warknąłem na niego, sam nie wiem skad to się ze mnie wydobyło, ale jakby Jack przez chwilę przystanął jakby nie wiedział co to było, po czym na nowo rzucił się w moją stronę, najeżyłem ogon, odskoczyłem i uderzyłem go nim w bok, odskoczył krzycząc, z jego boku pociekła krew
-Hej hej! spokój już!- między nas wbiegł sporawy ogier, oboje z bratem jeszcze się na nich rzucalismy, musieli nas odciągać za grzywy, tamtych też ktoś przytrzymywał, a ja tak się rzucałem że przez przypadek jeden z kolców mi wystrzelił z ogona i prawie kogoś trafił, gdyby ten ktoś nie odskoczył.
-Kto zna rodziców tych małych?
-Oni chyba nie mają, a oni nie wiem..
-Fireo? Odyn!- na szczęście, to była mama, przecisnęła się między końmi dostając się do nas
-My to wyjaśnimy- zaczęliśmy oboje
-Ale to już na osobności- mama rozejrzała się dookoła, patrząc też na tą dwójkę- pozwolicie?- spojrzała na wszystkich
-Pilnuj ich lepiej- powiedział ogier puszczając mnie, strzepnąłem z siebie piasek i stanąłem dumnie, to im pokazliśmy, ostatni raz do nas zadzierali
-Co to miało być?- mama stanęła przed nami, z miną..chyba raczej niezbyt zadowoloną
-Sami zaczęli, chcieliśmy sie tylko pobawić, a oni nie, no i nas poniżali i powiedzieli że my nie mamy tu nic do powiedzenia bo jesteśmy tu nowi, sami się chcieli bić, no a my nie będziemy gorsi, co nie Fireo?
-No tak, my tylko się broniliśmy, i chcieliśmy im pokazać że nie jesteśmy gorsi
-Co się stało?- przyszedł i tata
-Nasi synowie narobili rabanu na pół stada bo wdali się wbójkę
-Oj ktoś tu jest bardzio niegzieczny- tata nachylił się nad nami
-Kier to poważna sprawa
-Tak, tak..wiem skarbie- spoważniał, czasami dziwnie do nas mówił, przecież..no my rozumiemy po normalnemu
-Nie wolno tak robić, Odyn ogonu nie używa się kiedy nie jest aż tak potrzebny
-Ale to tak samo
-Odyn..
-No ale mamuś
-Musicie być grzeczni, bo inaczej nie będą się chcieli z wami bawić maluchy- odezwał się tata- chodźmy może? hmy?nad wodospad
-Ja nigdzie nie idę!- krzyknął Fireo
-Firuś, nie przesadzaj, będzie fajnie- zachęcał tata
-Nie! ja tutaj zostaję
-Fireo- powiedział ostro mama, położył uszy po sobie
-No dobrze
Szakra
No to niezłe nam się ziółka udały, coś czuję że nieźle z nimi będziemy mieli, ciekawe ile jeszcze takich sprzeczek będzie trzeba przerywać
-Coś chyba nie chcą się mnie słuchać- odezwał się ciszej Kier, synowie biegli na przodzie więc i tak nie słyszeli
-Sam widzisz jakie mają charakterki, ciuciać do nich czasami nie ma co, trzeba ostrzej
-Wiesz, ale to w końcu źrebaczki, maluszki
-Maluszki nie maluszki, i niezłe z nich łobuziaki, musisz trochę spoważnieć Kier
-Ale sama wiesz że ja uwielbiam źrebaczki, no i się z nimi wygłupiać
-I sam czasami jesteś jak źrebak, a jesteś już dorosły
-No taka moja natura- uśmiechnął się zaczepiając mnie za grzywę
Odyn
Wygłupiałem się z bratem przez całą drogę, przepychaliśmy się, skakaliśmy nas sobą, próbowaliśmy nawet latać tak jak to robiły ptaki nad naszymi głowami, i kończyło się to jedynie ziemią w pysku i fikołkami. W końcu doszliśmy, do ogromnej spadającej wody, stanęliśmy jak wryci zaptrzeni na to zjawisko
-Myślisz o tym samym co ja?- spytałem
-No pewnie- ruszyliśmy pędem w stronę tej wody
-Ej ej chwila!- mama ruszyła odrazu za nami. Wskoczyliśmy odrazu na głębszą wodę
-Nie nauczyłam was...- mama stanęła zdziwiona przed wodą-...pływać
-Patrz mamo!- przebieraliśmy nogami, pomagaliśmy sobie skrzydłami
-Ej Odyn, patrz!- brat naglę zanużył się w wodzie, po chwili się pojwił, z czymś ruszajacym się w pysku
-Mamo co to?!
-Ryba skarbie- uśmiechnęła się
-Ja też chcę!- zanurkowałem, i ja wyciągnąłem niewielką rybę, wybiegliśmy na brzeg do mamy
-Mamo patrz! złapaliśmy
-Skąd wy wiedzieliście?
-No pływały to chciałem złapać
-No brawo- pochwaliła nas- Ale jak narazie nie wolno wam tego jeść- zabrała nam je sprzed nosa, i sama je pochwyciła
-Mamo a kiedy my będziemy mogli je jeść?
-Niedługo skarbie, ale jak narazie musicie pić mleczko, ale brawo maluchy, przynajmniej to mam z głowy
-Tato spójrz!- podbiegliśmy oboje do taty, zabraliśmy w tym mamie jedną z ryb
Danny
Już nie miałem siły, chodziliśmy po tym lesie już kilka dobrych godzin i nadal ani śladu po Zimie.
-Będzie dobrze tato, znajdziemy ją
-Czemu ja z nią nie zostałem?- spuściłem łeb, miałem to sobie za złe, że ją wtedy zostawiłem, odszedłem od niej
-Tato nie obwiniaj siebie, wiesz że mama prędzej czy później by sama gdzieś poszła
-Ale to ja jej nie pilnowałem, a jeśli?...
-Przestań, nawet tak nie myśl, chodź, zrobimy jeszcze jedna rundę, spróbuję ją jakoś wyczuć.
Zawróciliśmy, tak bardzo się bałem, tak bardzo miałem sobie to za złe, że ją zostawiłem, czemu odszedłem od niej? Przecież to było wiadome jak zareaguje, ale nie pomyślałem na przód, nie pomyślałem że mogłoby się jej coś stać, oby nic jej nie było, może gdzieś sie tylko zaszyła bo chce być sama, oby...
-Tato...tu są jakieś ślady- syn stanął przed skarpą, pierwszy zbiegłem na dół, leżała tu..w krzakach, tyle razy tędy szliśmy i jej nie widzieliśmy
-Zima...skarbie, przepraszam- zbliżyłem swój pysk, była nieprzytomna
-Elliot pomożesz mi?
-Jasne- zbiegł, podnieśliszmy ją razem
-Chyba ma złamana nogę, dziwnie wiotka jest
-Jeszcze tego mi brakowało...- podłamałem się, teraz to już...nie, nie mogę jej zostawić samej w sobie, zaopiekuję się nią, zajmę się wszystkim...w końću to ja jestem ogierem, to ja jestem jej partnerem, ojcem i przywódcą, jak na ogiera przystało, powinienem to wszystko wziąć na swój grzbiet i znieźć to godnie.
-Tato...
-Tak?
-Tori..
-Co? co z nią?
-Czuję że nie jest z nią teraz za dobrze
-Ja się wykończę, na prawdę...- upadłem na przednie nogi, dobrze że Elliot trzymał swoją matkę
-Tato...
-Nigdy przy tobie nie okazywałem słabości, chciałem abyś zawsze miał we mnie autorytet
-I mam..tato to nie jest wstyd
-Dla mnie jest..ale ja już tego nie wytrzymuję, ani fizycznie, ani psychicznie, jestem obolały, jak nie dźwigam Zimy, to Tori, tyle że ona już jest tak lekka że nawet tego nie czuć...ale ciąglę się czymś zajmuję, mam na głowie wszystko
-Odciążyć się?
-Nie trzeba...Jakby co to Achilles się zajmie porządkiem, on nie ma rodziny..ani partnerki, ty masz, nie chcę cię odrywać od tego, ty będziesz miał jeszcze czas
-Musimy iść do stada, chodź
-Ehh- podniosłem się, z trudem, kiedy ja ostatnio dobrze odpocząłem? kiedy dobrze spałem nie musząc czuwać nad wszystkim i nad wszystkimi.
Zanieśliszmy Zimę do stada, a dokładniej to Elliot niósł swoją matkę, ja szedłem jedynie obok, zrobiło się już szarawo, ale nie ciemno, niedługo nastaną białe noce, więc ciągle będzie jasno, dobrze że nie jakoś strasznie długo. Na szczęście spora część stada była jeszcze na łące, a jak wesziśmy do jaskini, to kilka z koni akurat wyszła. Elliot położył Zimę, i wyszedł po coś, czym można by było usztywnić nogę, a ja tymczasem podszedłem do Tori, uniosła powieki
-Córeczko..
-Jest mama?
-Ehh- odwróciłem się
-Tak, ale śpi, odpoczywa- musiałem okłamać córkę- chcesz wyjść na dwór?
-Nie..wolę tutaj być
-Tori...- położyłem się- zbyt mało dla ciebie zrobiłem- położyłem łeb obok niej- dla wszystkich, gdybym bardziej się postarał, jeszcze bardziej...- zakryłem się grzywą, zacząłem obwiniać sam siebie, to wszystko się tak naglę na mnie zwaliło, chciałem się cofnąć o te kilka lat, gdy oboje z Zimą byliśmy młodzi, bez zmartwień, zacząłbym od początku, od nowa, może inaczej by się to wszystko potoczyło, ale czy miałbym tak wspaniałe źrebaki?
Tori
- Nie tato, strasznie dużo dla mnie zrobiłeś - powiedziałam cicho, nie chciałam by się mną przejmował, nikt nie musiał, na prawdę wolałabym żeby o mnie zapomnieli, albo znienawidzili tak mocno jak ja siebie: - I starasz się wystarczająco... - przełknęłam z trudem ślinę, zabolało, ale nie okazywałam tego po sobie, właściwie to tata wciąż miał zasłonięte grzywą oczy, więc i tak nie widział.
- Powinienem jeszcze bardziej - powiedział.
- Nie, o mnie nie trzeba... - zakuło mnie, to też zniosłam w ciszy, udając że po prostu łapię oddech. To pasowało, bo łzy już popłynęły mi po policzkach: - Się martwić...
Feliza
Zdziwiłam się kiedy to mi przypadło pilnować tego małego, nie sądziłam że aż tak mi kiedykolwiek zaufają. Elliot ruszył wraz z Danny'm na poszukiwania Zimy, już kilkanaście godzin temu, a ja z Andy'm niańczyliśmy źrebaka. Choć później syn wygłupiał się z nim sam, a ja tylko ich obserwowałam. Aron uparł się żeby zaczekać na Elliot'a, głównie dlatego z nami został, zamiast pójść do Maji.
- Pora spać Aron - syn podszedł z małym do mnie, samemu już się kładąc.
- Dlaczego? - zapytał, po raz wtóry tego dnia. Andy nie był aż tak dociekliwy, może dlatego że wiele pojmował i rozumiał znacznie więcej w jego wieku.
- Jest już późno, a źrebaki takie jak ty już śpią, my zresztą też zamierzamy już spać, prawda mamo?
- Tak - przytaknęłam.
- Gdzie mama? Kiedy Elliot wróci? - zapytał znów ogierek.
- Niedługo, jak tylko ją znajdą - odpowiedziałam łagodnie, starałam się, już trochę mnie to irytowało, żeby niańczyć nie swoje źrebie, ale to rodzina, musiałam przywyknąć. Położyłam już głowę, blisko syna, przewróciłam oczami, zamykając je. Szybko zasnęłam. Obudził mnie mały, szturchając w bok.
- Czemu nie śpisz? - zdziwiłam się.
- Jestem głodny... - przyznał.
- Ja nie mam mleka, musisz zaczekać na matkę... Może już wrócili - podniosłam się, widząc jak Elliot wraca z grubym kijem i dość prostym, w sam raz by usztywnić złamanie.
- Zostań przy Andy'm - ruszyłam śladami ukochanego, docierając do jaskini, było ciepło, więc czemu nie mielibyśmy spać na łące? Poza tym część stada się jeszcze kręciła to tu, to tam. Tak to jest, kiedy w nocy nie jest porządnie ciemno. Zatrzymałam się przy wejściu, no tak, Zima znów się w coś wpakowała.
- Pomóc? - zapytałam, wchodząc do środka, zaraz za mną przyszedł syn z Aronem, pewnie musiał i go obudzić. To nie był najlepszy pomysł żeby zobaczył w tym stanie swoją matkę.
- Możesz przynieść jakieś zioła - powiedział Elliot. Wyszłam po nie, jakoś dziwnie się czując, znów zdenerwowana, tak bez powodu, cały dzień zresztą, miałam jakieś dziwne humorki, jakbym była w ciąży? Zrywając zioła, upewniłam się w tym przekonaniu. Nie miałam najmniejszej ochoty męczyć się z rosnącym brzuchem przez kilka kolejnych miesięcy, zwłaszcza to był sam początek ciąży. Namyślając się i zbierając przy tym zioła, wpadłam na pewien pomysł. Andy urodził się niemal od razu, nie byłam pewna czy to była wina Dolly, czy nasz syn miał już tyle w sobie mocy, by tak szybko móc przyjść na świat, ale mogłam to powtórzyć. Tym razem samemu przyspieszając rozwój źrebaka, brzuch już nieznacznie się zaokrąglił, zaledwie zarysował, nie zauważą różnicy. A za kilka dni zrobię Elliot'owi małą niespodziankę, albo już pojutrze, jak zobaczy jak przytyłam.
Kier
- Brawo - też ich pochwaliłem, a co, chociaż ta ryba... Ona jeszcze się ruszała! Wzdrygnąłem się nieco, robiąc dobrą minę do złej gry.
- Tato, a chcesz spróbować? - zaproponował jeden z synków, no niestety, niestety ich za bardzo nie odróżniałem. Ale zawsze jakoś wybrnąłem z sytuacji, prościzna, gorzej jak będę musiał zawołać któregoś, bez imienia ani rusz, ale na razie miałem "rybne" kłopoty.
- Nieee... Dzięki - miałem nadzieje że to im wystarczy.
- Mama mówiła że my jeszcze nie możemy, ale ty spróbuj, proszę - podsunął mi ją pod sam pysk, czułem już kropelki potu na czole.
- Jadłem już, bardzo, bardzo dużo, jestem pełen aż po brzegi... - troszkę ich okłamałem, a ten mój brzuch coś nie chciał współpracować. Odezwał się jaśnie pan żołądek, musiał aż tak głośno zaburczeć? Obaj nastawili uszu, ciekawscy, szybko łapiąc co to za dziwny dźwięk, mądre z nich źrebaczki.
- Dawaj tato! - wykrzyknął jeden: - Zjedź rybę! Zjedź rybę! - zaczął skakać na około mnie.
- Mama już zjadła, czemu nie chcesz od nas ryby?
- Ja... Ten... Mam małe dolegliwości żołądkowe... Wiecie - starałem się wybrnąć z sytuacji, ale drugi maluch wciąż skakał dookoła mnie, wprawiając mnie w coraz większą presje. Usłyszałem śmiech Szakry, popatrzyłem na nią błagalnie. No zlituj się nad swoim biednym ukochanym.
- Wasz tatuś nie może jeść ryb, bo widzicie on jest innej rasy niż ja i by mu to zaszkodziło - wyjaśniła im Szakra.
- Dzięki kochanie - szepnąłem, do niej ukradkiem: - To skoro się wyjaśniło, to może macie ochotę moi malutcy łowcy, na małe wygłupy z tatusiem? Co? - zaproponowałem.
- To znaczy że kłamałeś - powiedział oburzony syn, ten który poprzednio skakał wokół mnie.
- Tak trochę tylko...
- Powinieneś zjeść rybę za karę, nie wolno kłamać!
- Fireo - Szakra popatrzyła na niego ostrzegawczo: - Tak, nie wolno kłamać, ale nie wolno też mówić tak do taty.
- Możemy iść się pobawić? - zapytał Odyn, dzięki Szakrze byłem pewien że to ten.
- No nie wiem...
- Prosimy, będziemy tym razem grzeczni - wyrecytowali obaj.
- Na dzisiaj chyba macie dosyć, jutro - zdecydowała.
- Słuchajcie mamy, maluszki - dodałem od siebie. Szakra odciągnęła mnie na bok, gdy nasi synkowie zaczęli się ganiać i udawać że walczą.
- Nie łatwiej byłoby powiedzieć im od razu? - zapytała mnie.
- O tych rybach?
- No.
- Fakt... - popatrzyłem na źrebaki: - Trochę mi się zapomniało...
Fireo
Jutro wreszcie nadeszło, tym razem tata miał nas odprowadzić, ale nic sobie z niego nie robiłem i wybiegałem mu gdzie chciałem, śmiejąc się gdy nie mógł mnie znaleźć. Pomylił nas jeszcze kilka razy po drodze. Przecież mama z łatwością nas odróżniała. W końcu zjawiła się mama, wtedy to od razu znalazłem się przy tacie i bracie. Pobiegliśmy się bawić, kiedy rodzice zaczęli ze sobą rozmawiać, a mama nam pozwoliła.
I znów wbiegliśmy w sam środek, już ich zaczętej zabawy, Jack parsknął na nasz widok Tay też zachowała się jak obrażona, odwracając od nas głowę.
- Spadamy stąd - i poszedł sobie, wraz z tą klaczką co się przy nim stale kręciła. Przynajmniej cała łąka dla nas i pozostałe źrebaki do zabawy. Spojrzałem na brata.
- No popatrz, jak się nas boi - stwierdziłem na głos, zadowolony z siebie. Jack obejrzał się gwałtownie w naszą stronę. Uśmiechnąłem się kpiąco, w jego kierunku, brat też się się uśmiechnął.
- Ja niby się boję? Ja? - zbliżył się do nas, Tay została z tyłu.
- A nie? - Odyn podniósł ogon, strosząc na nim kolce. Grubo, to jak groźba. Aż się zdziwiłem że czarny jeszcze nie uciekł w popłochu.
- Nie z takimi już walczyłem.
- Aha, jasne - odpyskował mu brat. A ja już chciałem ukradkiem lekko dziabnąć kolcami zadek Jack'a, nie zamierzałem nimi strzelać, jeszcze nie potrafiłem, ale ukłuć czemu nie.
- Ej, co wy znowu robicie? - odwróciła naszą uwagę Herdis.
- Wasz tata to dopiero cymbał, sam widziałem jak się do was zwracał i gubił po drodze - powiedział Jack, śmiejąc się, aż mi się wstyd zrobiło, bo to niestety prawda.
- Nikt nie ma prawa mówić tak o naszym tacie! - wykrzyknął Odyn, chciał już go uderzyć i ja nastawiłem się na kolejną bójkę.
- Ani mi się ważcie - usłyszałem głos mamy, to ostudziło moje zapędy.
- O, wasza mama przyszła, biegnijcie do niej, bo jeszcze się na was pogniewa maluszki - kpił sobie z nas, to się zdenerwowałem...
- Nie ciesz się tak szybko mały - odpyskował mu Odyn.
- Fireo! Odyn! Chodźcie no tutaj - zawołała nas mama. Nie chciałem być nie posłuszny, ale nie mogłem się powstrzymać, by nie wkuć kolce w jego zadek, ale podskoczył! Śmiałem się aż do rozpuku, wraz z bratem nie mogliśmy się powstrzymać, ale ubaw! A ta jego mina, ale się wystraszył! A jak się wściekł, buchał powietrzem z chrap i tupał kopytem, co chwilę wzdrygając się z bólu. Teraz już zamierzałem posłuchać mamy i grzecznie do niej podbiec z bratem, szkoda tylko że Jack zaraz po tym moim wybryku rzucił się na Odyna, a ja nie chciałem stać z boku...
-Oh Kier...- przewróciłam oczami, ta jego troska i zabieganie o moje zadowolenie, było to męczące i drażniące
-Poczekaj skarbie, pójdę po nowe, jeszcze lepsze niż tamto
-Kier..
-Będzie cudowne, i takie soczyste, nasz maluch..lub maluchy będą szczęśliwe gdy ich mama zje taki smakołyk
-Kier posłuchaj mnie w końcu
-Słucham kochanie
-Uspokój się już z tym, to staje się denerwujące
-Ale chcę tylko o ciebie dbać jak najbardziej
-Przecież to nie choroba, nie trzeba mnie wyręczać, dbać o mnie na każdym kroku
-Chcę tylko aby ci nic nie brakowało...
-Kier...- spojrzałam na niego- zamiast non stop znikać po coś dla mnie, to pobył byś ze mną, nic więcej nie oczekuję jak tylko tego, abyś przy mnie był
-Przecież jestem cały czas, na każde twoje zawołanie
-Tak, i ciągle znikasz i tylko przychodzisz poobijany jakby cię stado stratowało
-Wybacz słońce, ale wiesz że chcę tylko abyś była zadowolona
-Wiem, wiem...więc przestań już ciągle tak o mnie dbać, czuję się wyśmienicie, mam siłę latać, nadal polować, moja mama gdy była w ciąży robiła rzeczy które jeszcze więcej wymagały wysiłku, i popatrz, mi nic nie jest przez to, jej też nie było
-No wiem ale..
-Ehhh chodź po prostu ze mną na spacer
-Pewnie skarbie, z tobą w końcu wszędzie
-No w końcu- uśmiechnęłam się. Poszliśmy w głąb lasu, wiosna i lato to cudowne pory roku, jest tak cudownie dookoła, te kwiaty, ptaki, rozmaite rośliny, inne zwierzęta, zające, lisy, wiewiórki, nawet łosia ostatnio tutaj zauważyłam i kilka sarenek.
Szliśmy przez wydeptaną ścieszkę, było spokojnie, tylko my i ta cisza dookoła, kiedy naglę ktoś to wszystko zepsuł, na drodze stanęła nam jakaś klacz, uśmiechnęła się dziwnie patrząc na mnie, dokładnie, na mój brzuch
-No, niezłe dziwadło sobie przygarnąłeś- zaśmiała się
-Kier kto to znowu?- spytałam wściekła
-Znowu jakaś zazdrosna szkapa- parsknął
-Tylko że ona, nie jest stąd- zauważyłam
-Olej ją, i tak nie ma prawa tutaj być- zeszliśmy ze ścieszki, ale ta nadal nie dawała spokoju, polazła za nami
-Wiesz co, szczerze, to ci współczuje Kier, pewnie naciągnęła cię na bachory- i ten jej głos, już to mnie irytowało, w głębi duszy uspokajałam sama siebie, żeby tylko nie wybuchnąć
-Nie uwierzę że nadal nie romansujesz, niech się przekona jaki jesteś
-Zamknij się! nie masz nic do gadania, nawet cię nie znam!- wrzasnął Kier, odwrócił się gwałtownie stawając przed nią
-Nie? to sobie przypomnij
-Jesteś kolejną która nie miała u niego szans- zaśmiałam się podchodząc do niego- byłaś tylko zabawką, ups, ja jestem lepsza
-Nie rozśmieszaj mnie, ty? takie dziwadło z rozdętym brzuchem?- roześmiała się, parsknęłam wściekła i najeżyłam swój ogon, uniosłam skrzydła
-Jeszcze słowo a przebiję ci tętnicę i wykrwawisz się na śmierć- ostrzegłam
-Chodź, nie warto- obca cofnęła się, wyraźnie się przestraszyła. Odeszliśmy dalej, bardziej w gęstwiny
-Mam już tego dosyć
-Kiedy to nie moja wina..
-Wszystkie te klacze...w końcu nie wytrzymam!- uderzyłam przednimi kopytami o ziemię
-Nie denerwuj się, zaszkodzisz maluszkom
-Im nic nie będzie, ale jak jeszcze raz jakaś się przypałęta, obiecuję...obiecuję że pożałuje, i każda następna również, niech pojmą że jesteś tylko mój...
Danny
Nie mogłem się nacieszyć, synek, mój malutki synek
-Cudownie skarbie- pocałowałem ją w polik- co jest?
-Nic, nic..nie ważne- uśmiechnęła się, jednak wiedziałem że coś ją gryzie, zbyt dobrze już ją znam
-Wiesz dobrze że mnie nie oszukasz
-Wiesz...obawiam się że mnie to przerośnie- szepnęła
-Ale że co?
-Opieka nad małym..
-Oh skarbie, teraz chcesz o tym myśleć? ciesz się naszym synkiem, spójrz jaki jest piękny i silny, wiesz jak szybko nauczył się chodzić?
-To cudownie
-Jest ci już lepiej
-Nieco, a co?
-Chciałbym już go wszystkim przedstawić
-No dobrze, to chodźmy
-Aronek, chodź, poznasz swoje rodzeństwo- zawołałem, tak bardzo się cieszyłem z malca, brakowało mi już tego
Zwołałem rodzinę, poprosiłem aby poczekali i poszedłem po Zimę i małego, chciałem im zrobić niespodziankę.
-Kochani...to jest nasz nowy synek, Aron- odsłoniłem go
-Witaj w rodzinie bracie- na przeciw pierwszy wyszedł mu Elliot, pochylił się nad bratem- ja jestem Elliot- przedstawialiśmy synowi każdego z rodziny, nie mógł się każdym nacieszyć, jednak najbardziej upodobał sobie swojego brata, trzymał się go najbardziej
-Aron, chodźmy już, idziemy dalej pozwiedzać
-Ale chciałbym zostać z Elliotem
-Elliot też ma swoje sprawy, chodź, później do niego przyjdziesz
-Idź mały, później się pobawimy- Elliot popchnął go nieco, w końcu mały przybiegł do nas
-Może powinien bardziej odpocząć?
-Zima spokojnie, odpoczywał gdy ty spałaś, nie wygląda na zmęczonego, Aron nie jesteś zmęczony?
-Nie- uśmiechnął się brykając dookoła nas
-No widzisz, nie masz się czym martwić
-No..dobrze
-A ty jak się czujesz?
-Znacznie lepiej, jednak no wiesz..
-Kochanie, zacznij w końcu się cieszyć życiem, szczegółami, gdzie jest ta moja silna i niewzruszona Zima? ta która zawsze potrafiła zachować zimną krew?
-Ehhh Danny...kiedy to było...
Zima
Kiedy to było? Kiedy tak szybko weszłam w dorosłe życie? Poznałam Danny'ego, zakochałam się... A potem zabiłam Nadie. Mimo powodów dla których to zrobiłam, do dziś mam wyrzuty sumienia, ale najwidoczniej już wtedy byłam słaba, nie mogłam się pogodzić ze śmiercią taty, a zabił go przecież ojciec Nadii... Ciągle popełniałam błędy. O najgorszym co zrobiłam, wolałam nie wspominać. Ten błąd trwa do dzisiaj i wiele mnie kosztował i nie tylko mnie - zapoczątkowałam klątwę... Najgorsze że przeze mnie obrywają też nasze źrebaki, Elliot, choroba Tori... Lepiej już o tym nie myśleć...
- A to? - usłyszałam głos syna, dopiero teraz zauważyłam że rozmawia z Danny'm i to od jakiegoś czasu, albo raczej wypytuje go o różne rzeczy.
- To trawa synku, żywią się nią inne konie. Jak nieco podrośniesz to ty też będziesz - wyjaśnił mu Danny.
- A jest smaczna? - dopytał mały, przebierając radośnie nogami w rytm naszych kroków, z łatwością za nami nadążał.
- Sam się przekonasz - powiedział tajemniczo Danny.
- Jak trochę podrośniesz - dodałam.
- A kiedy będę już duży?
- Nie spiesz się tak Aron, bycie źrebakiem ma swoje plusy - tym razem ja odpowiedziałam.
- A jakie? - zaciekawił się ogierek.
- Nie musisz się martwić o kolejny dzień, nie masz problemów, ani złych doświadczeń, nie przeżywasz aż tak śmierci bliskich, nikt przez ciebie nie cierpi... - westchnęłam z trudem, mój głos się łamał: - Możesz popełniać błędy, bez konsekwencji, bo za to są odpowiedzialni twoi rodzice, czyli my... I twoje życie polega praktycznie tylko na zabawie... - chciało mi się płakać, tak po prostu. To co mu powiedziałam, było w pewien sposób moim wspomnieniem z dzieciństwa. Zerknęłam na Danny'ego, wyglądał na co najmniej zdziwionego. Mały położył po sobie uszy.
- A-aha... - wydobył z siebie smutno.
- Zima... - zaczął Danny: - Chyba nie powinnaś mu mówić czegoś takiego - szepnął do mnie. Sama nie wiem dlaczego to powiedziałam, ale zamiast odpowiedzieć cokolwiek ukochanemu, tylko westchnęłam, spuszczając głowę i czując jak po policzku spływa mi łza. Wolałam już pójść, zanim znów powiem coś czego będę żałowała.
- To... To ja wolę nie dorastać - powiedział w pewnym momencie Aron.
- To nie do końca tak jak mówi mama... - Danny spróbował to naprostować, ale mu przerwałam.
- Lepiej już pójdę, poradzicie sobie, prawda?
- Nigdzie mi nie pójdziesz skarbie, pokażemy małemu jeszcze kawałek okolicy.
- Muszę zobaczyć co z Tori - znów w oczach pojawiły mi się łzy, zostawiłam chorą córkę na tak długo, nie była tam sama, ale...
- Nic jej nie będzie, nie pozwolę ci utknąć znów w jaskini - uparł się Danny. Spacer już przestał być przyjemny, przez panującą ciszę. Nawet Aron już się nie wygłupiał, szedł spokojnie obok nas. Nie chciałam zasmucić syna.
- Mamo... A co to właściwie jest śmierć? - zapytał nagle Aron. Popatrzyłam na Danny'ego z niemą prośbą, na szczęście nikt z nas nie musiał tego wyjaśniać, dlatego że na horyzoncie pojawił się obcy koń, z źrebakami u boku. Ruszyłam pierwsza, nieco się doprowadzając do ładu. Danny szybko znalazł się przede mną. Obcy ogier nie wyglądał zbyt przyjemnie, a źrebięta obok niego lekko się trzęsły, przerażone. Aron skrył się pode mną.
Kier
- Mi to tam wszystko jedno co im zrobisz, dla mnie istniejesz tylko ty, ty moje kochanie - zagadałem szczęśliwy, zbliżając się do Szakry. A miałem powody do radości. No skoro Szakra tak się denerwuje o mnie i mówi że jestem tylko jej to chyba oczywiste i bezsprzeczne że kocha mnie na zabój. A do tego źrebaczek, albo źrebaczki, w sumie to stawiałbym na dwa, jej brzuch jest zbyt ogromny by był tam jeden. A może jest ich jeszcze więcej niż dwa? Z lekka się zaniepokoiłem tą myślą, ale spokojnie, konie nie rodzą się więcej niż dwa, chyba... W przypadku Szakry to było trochę nie wiadome, w sumie...
- Ja mówię całkiem poważnie - nadal była nerwowa. Za chwilę ją udobrucham, przecież nie pozwolę by była taka spięta, no. Trąciłem ją czulę w pysk, swoim. A co mi tam, pocałowałem też od razu. Przewróciłem i już znowu mizialiśmy się pyskami, chwila...
- Co ja robię? A źrebaczki? Wszystko z nimi dobrze? - przyłożyłem ostrożnie ucho do brzucha Szakry.
- Kier...
- Tak tylko żartowałem... - no i zacząłem ją łaskotać. Wszystko, dla poprawienia humoru mojej Szakry.
Miło spędziliśmy czas, bardzo miło, trochę wygłupów, rozmów i kolejny spacer, a co. Poszliśmy zupełnie inną ścieżką i bliżej rzeki. A tu niespodzianka, kolejna klacz, do tego czyhała w ukryciu. Ta to była nie mądra, wyskoczyła za drzew prosto przede mnie, z ponętnym uśmieszkiem. Tak ja się zaskoczył, że nie zdążył zareagować. I bum! Pocałowała mnie, tak o tak, właśnie, po prostu. Odskoczyłem do tyłu jak oparzony, próbując pozbyć się tego uczucia, trochę poplułem, potarłem pysk o trawę. Byleby tylko zmazać z siebie ten haniebny pocałunek.
- Ty chora jesteś! Zaczepiaj chociaż jak należy! - wrzasnąłem na tą klacz, widząc jak Szakra wychodzi z siebie, jeszcze trochę i może być nie ciekawie. Postanowiłem sam jej przywalić, nie Szakrze, tej klaczy. Lepsze to niż krwawa miazga, jaką zrobiłaby z nią Szakra. Ale uderzyłem! Aż delikwentka padła na ziemie, z wytrzeszczem pełnym zdziwienia. Ja w sumie też, nigdy jeszcze nie uderzyłem klaczy.
- Załatwiłem to za ciebie kochanie - uśmiechnąłem się zadowolony do Szakry...
Zima
- Kim jesteś? - zapytał Danny, osłaniając mnie.
- Jestem Noso... Znaczy - odchrząknął: - Tillar - jego głos nie był zbyt przyjemny. Nie chciałam oceniać, ale nawet głuchy poznałby że obcy nie miał dobrych zamiarów, już sam jego ton w jakim się do nas zwracał.
- Zostaw te źrebaki - dodałam, mierząc go wzrokiem.
- Właśnie zamierzałem, zostawić je w waszym stadzie, jedna z klaczy pokierowała mnie do was... - popchnął jedno z źrebiąt ku nam, prawie je przewracając. Od razu uciekło, a za nim dwa kolejne. Aron przeszedł za mój bok, kiedy źrebaki znalazły się bliżej niego, a gdy wszystkie ustawiły się za mną, wolał skryć się pod Danny'm.
- Obcy nie są tu mile widziani - odezwał się Danny prawie równie nieprzyjemnie jak on. Tillar nie odchodził.
- Na co czekasz? - zapytałam, osłaniając źrebięta i zerkając na syna czy jest bezpieczny, miałam nadzieje że Danny zauważył małego tuż pod sobą. Nie byłam pewna czy nie dojdzie do walki.
- Chodzi o mój głos pewnie. Już taki jest, jakbym się nie starał i... Nie wiem po co pytam, ale przyjmiecie i mnie do stada? - powiedział to tak jakby była to ironia, jeśli na prawdę miał taki głos to mógł mówić poważnie. Popatrzyłam porozumiewawczo na Danny'ego.
- Dobrze, dajemy każdemu szanse to damy ją też tobie, ale jak coś komuś zrobisz to od razu zostajesz wyrzucony - wyjaśnił. Ogier nam jeszcze zdążył podziękować i udał się z nami, trzymając dystans, choć z początku chciał iść obok. Obserwowałam go z niepokojem o źrebaki, nie wiadomo czy nic im nie zrobił, a wyglądały jakby je skrzywdził, choć nie miały żadnych ran, ani sińców. Na miejscu zostaliśmy sami, wszyscy rozeszli się w swoją stronę.
- Gdzie Aron? - zauważyłam brak syna, rozglądając się za nim, wręcz spanikowana.
- Pobiegł do Elliot'a - wskazał mi Danny. Nasz starszy syn był z rodziną, Aron im trochę przeszkodził, ale już został z bratem i nie tylko z nim, bo i Andy'm, i Felizą.
- Zerknijmy chociaż na chwilę do Tori - prosiłam ukochanego.
- Najpierw musimy porozmawiać...
Szakra
-Poradziłabym sobie sama- powiedziałam przez zaciśnięte zęby
-Sama wiesz że musisz uważać...Szakra?- przycisnęłem łeb to klatki piersiowej- Szakra co się dzieje?
-Brzuch...- wysapałam
-Połóż się, musisz się uspokoć- i tak zrobiłam, co chwilę łapały mnie skurcze, zakryłam się skrzydłami
-A ty czego się gapisz?- parsknęłam na klacz, uciekła gdy tylko na nią spojrzałam
-Pójdę może po jakieś zioła?
-Nie..Kier- zawołałam gdy już się odwrócił- Zostań, błagam...
-Dobrze, dobrze...co mogę zrobić?
-Połóż się obok..tylko tyle, proszę
-Ale to..chyba jeszcze za wcześnie co?..
-Nie wiem..strasznie boli- zwinęłam się, tylko dzięki skrzydłom to ukrywałam, starałam się to ukryć, wytrzymać jakoś, to przecież jeszcze za wcześnie, ale w sumie, mama nigdy mi nie mówiła jak to u nas z tym jest, i nigdy nie widziałam porodu, nigdy też nie miałam doczynienia z ciężarną klaczą..
-To pewnie tylko stres, zaraz przejdzie, spokojnie. Będzie dobrze- widziałam że Kier strasznie się stresuje, chyba jeszcze bardziej niż ja się boi
-Ej Kier
-Tak?
-Nie denerwuj się, będzie okey...- uśmiechnęłam się, jakby trochę na siłę bo ból był dziwnie mocny. Kiedy naglę krzyknęłam, nie potrafiłam tego w sobie stłumić, bo poczułam tak silny skurcz i ból że nie mogłam wytrzymać
-Szakra?!- Kier podniósł się jak poparzony, kręcił się, przebierał w miejscu nogami. Teraz to już wiedziałam że to ten czas, bałam się go, bardzo, bałam się że Kier spanikuje na ten widok, więc zakrywałam się skrzydłami jak najbardziej mogłam, nie chciałam go...obrzydzić? Wiem w końcu jaki on jest...Po chwili odczułam chwilową ulgę
-Szakra..Szakra jest!- i ten jego entuzjazm, wiedziałam że jedno już jest, ale czułam że to nie koniec, nastąpił kolejny skurcz, ale z drugim poszło dużo lepiej, bo nawet się tak nie męczyłam.
-Dwójka?- spytałam uśmiechając się
-Tak..mamy dwójkę maluszków!- Kier aż podskakiwał, jak radosny źrebaczek, przytulił mnie po czym znowu zawrócił do źrebiąt. Podniosłam się, aby móc się przy nich położył i je oczyścić, maluszki takie, jeszcze zamroczone, trzęsące się, dopiero gdy je oczyściłam, z zaciekawieniem zaczęły się rozglądać
-Witajcie na świecie maluszki, jesteśmy waszymi rodzicami- Kier pochylił się nad nimi- Tak cudownie przypominają ciebie- spojrzał na mnie
-Ale spójrz- zauważyłam- mają różne oczy, jedno po mnie drugie po tobie, zielono niebieskie, no i maści odziedziczyły nieco po tobie
-A to córeczki czy synkowie?- spytał, zerknęłam, bo sama w sumie nie zwróciłam uwagi
-Synowie- uśmiechnęłam się. Faktycznie sporo odziedziczyli po mnie, ogony, skrzydła, po części maść, no i ta wielkość, nic dziwnego że miałam tak ogromny brzuch, mimo że i tak chyba trochę za wcześnie się urodzili, chyba, bo nie wiem czy u nas to norma czy nie, ale wyglądają na zdrowych i silnych.
-Nauczysz ich chodzić?
-Pewnie- ucieszył się- a jak ich nazwiemy
-Hmm, jednego na pewno Odyn, a drugiego?...
Danny
Zabrałem Zimę na bok, musiałem z nią porozmawiać, koniecznie
-O co chodzi?- spytała
-Zima on się ledwie co urodził, nie możesz mu mówić takich rzeczy
-Ja..wiem, ale...to wszystko- spuściła łeb roniąc łzy
-Wiem że nie czujesz się najlepiej, ale..- odwróciłem się patrząc w stronę syna, bawił się z Andy'm i Elliotem, nawet Feliza do nich dołączyła, to był ten widok, który zawsze pragnąłem zobaczyć u swoich dzieciaków...w swojej rodzinie, uśmiechnąłem się na ten widok- on sporo nie rozumie jeszcze, na wszystko będzie czas aby mu wytłumaczyć pewne sprawy
-Wiem, ale to mnie przerasta..Tori...Elliot, sama wiesz jaki błąd popełniłam, teraz wszyscy na tym cierpią
-To już było i minęło, dawno, wszystko się układa, popatrz na Elliota, znalazł swoją miłość, ma cudownego syna..
-A Tori nadal cierpi..
-Ehhh i muszę ci coś jeszcze powiedzieć
-Hmy?
-Wiesz że nie uda nam się przedłużać jej życia?
-Nawet tak nie mów
-Zima musisz się pogodzić że pewnego dnia ona odejdzie, jest chora, cierpi mimo że próbujemy jej tego oszczędzić...nikt nie potrafi jej już pomóc, Elliot próbował i nie pomogło
-A Andy? może jeszcze on, w końcu i on jest..
-Zima...nie przedłużajmy jej cierpienia na siłę, jeśli nadejdzie ten czas..
-Nie mów tak!
-Zima błagam cię!- wtuliła się naglę we mnie, z płaczem
-Tak bardzo się staram aby wszyscy mieli dobrze, chcę być dobrą matką, to co zrobiłam...Tori..Elliot'owi
-Zima przestań żyć przeszłością, do cholery...nie potrafisz się cieszyć z tego co jest teraz? synkiem, Elliotem i jego rodzinom, Mają i jej synem...tym co osiągnęliśmy, spójrz jakie mamy stado, każdy chciałby tutaj należeć, zazdroszczą nam terenów, im zazdroszczą przywódców..zacznij cieszyć się mną..nami
-A Tori?..
-Przy niej też zacznij tą radość okazywać bo tym ciągłym płaczem i użalaniem się nad nią bardziej ją dobijasz...Przez te być może ostatnie jej tygodnie daj jej trochę szczęścia, niech wie że nie cierpisz przez nią, nawet nie wiesz jak bardzo ją to dołuje i odbiera jej chęci do walki...- odszedłem, sam byłem tym załamany, a jednak, kryłem to w sobie, byłem oparciem dla wszystkich, zawsze, w każdym momencie, słabo sypiałem bo czuwałem nad każdym, wstawałem wcześnie rano przed stadem, aby pierwszy wyjść na łąkę, aby zobaczyć czy jest bezpiecznie, troszczyłem się o każdego, załatwiałem sprawy koni ze stada, no bo z każdym problemem przychodzą do przywódców, a że Zima często nie miała sił...robiłem to za nią. Kocham ją nad życie, robię dla niej i dla rodziny wszystko, jednak..chyba zapominam o sobie
Zima
Danny zdążył się już oddalić, a ja wciąż tu stałam, w tym samym miejscu, wciąż słyszałam jego głos, jak odbijał mi się w myślach. Nadal roniąc łzy...
"...być może ostatnie jej tygodnie..." dopiero teraz to do mnie dotarło. Tygodnie?... Tori zostało tylko... Kilka tygodni? Nie, to nie możliwe... Ona nie może odejść, nie moja córka... Wypuściłam z trudem, z siebie powietrze, nie mogąc złapać kolejnego wdechu. Ścisnęło mnie w gardle, załkałam, a nogi się pode mną ugięły.
- Nie, proszę... - wymamrotałam, zanosząc się płaczem i nisko spuszczając łeb. Zerknęłam kontem oka w stronę synów i wnuka, wycofując się do lasu, tam dopiero upadłam w rozpaczy.
"...niech wie że nie cierpisz przez nią, nawet nie wiesz jak bardzo ją to dołuje i odbiera jej chęci do walki..." przypomniałam sobie kolejne słowa ukochanego. Zacisnęłam zęby, przegryzając dolną wargę i kładąc po sobie uszy
"...nie potrafisz się cieszyć z tego co jest teraz?..." i kolejne; położyłam łeb na ziemi, nagle jakby całe napięcie ze mnie opadło, ale to była tylko cisza przed burzą. Znów zapłakałam żałośnie, nie mogłam, nie potrafię... Jakoś podniosłam się i oddaliłam w głąb lasu, co chwilę zahaczając o gałęzie, nic nie widziałam przez łzy i nie myślałam dokąd idę. I tak znam ten las, przecież się nie zgubię, jeśli pójdę w obojętnie jaką stronę to i tak odnajdę drogę powrotną. Chciałam tylko gdzieś uciec, spróbować ochłonąć, na chwilę, z daleka od wszystkich, tylko po to by nie widzieli mnie tak słabą. Nagle straciłam grunt pod kopytem, nim się zorientowałam że przede mną było niewielkie urwisko, nim spróbowałam jakoś złapać równowagę. Spadłam w dół, przeturlałam się, kończąc upadek boleśnie na boku. Nie mogłam wstać, ani złapać przez chwilę tchu, po ciele przeszedł mi nieprzyjemny ból, a potem... Straciłam przytomność.
Kier
Miałem ochotę odstawić jeszcze jeden taniec szczęścia, kiedy to patrzyłem na naszych synków, identycznych jak dwie krople wody, jak ja ich odróżnię? Ale najpierw imię. Moja kolej, będzie genialne. Spodoba się. Na pewno. Dumałem i dumałem, chciałem wymyślić coś bombowego. Imię, które zwali z nóg i może zrobi wrażenie na Szakrze? I synkowi się spodoba?
- Kier, żyjesz tam? - zapytała ukochana, gdy nie odpowiadałem już z kilkanaście minut.
- Chwila... Czekaj, czekaj - przymrużyłem w zamyśleniu oczy.
- Za bardzo się starasz, powiedź pierwsze co ci wpadnie do głowy i będzie dobrze.
- Tulipan? - no co? To pierwsze z pierwszych co mi wpadło do głowy. Popatrzyłem na synka, zrobił dziwną minkę, chyba mu się nie spodobało, no to dalej.
- Hiacynt? - coś mnie wzięło na te kwiaty, zmieniamy koncepcje: - Kamień?
- Kier, przestań już śmieszkować, poważnie... - stwierdziła nieco zniecierpliwiona Szakra.
- A może ja właśnie chcę... Już mam! Fireo! - podskoczyłem aż uradowany, szkoda że synkowie nie podzielali mojego entuzjazmu. A te poprzednie imiona, to ja chciałem zyskać na czasie, serio, przecież nie nazwałbym go kamień? Chociaż śmiesznie by się wolało.
- Piękne - uśmiechnęła się Szakra, ja też byłem wesolutki.
- Twoje też, było fenomenalne - dodałem mały komplemencik, Odyn i Fireo, a może odwrotnie? No i proszę, już ich nie odróżniałem.
- Ehem... - wydała z siebie Szakra pokazując mi na coś łbem, jakby chciała mi tym coś przekazać.
- Pamiętasz co miałeś zrobić? - zapytała po chwili.
- Przynieść ci coś?
- Nie, zgaduj dalej...
- Zanieść cię... Chociaż, wiesz że ja bym cię nie udźwignął, co? - trochę się przestraszyłem.
- Nie... - wskazała na źrebaki.
- Aaa... - myślałem że mnie już olśniło, ale niestety: - Nie, nie przypominam sobie jakoś.
- Nauczyć ich chodzić - wreszcie mi powiedziała, co ja miałem w myślach czytać? Chwila, aaa... My to już ustalaliśmy. Uśmiechnąłem się nieco głupkowato, chcąc zatuszować moje chwilowe zaćmienie umysłu.
- To jak Odynku i Firerku? Wstajemy na nogi? Tatuś was nauczy, moje dziubaski - nigdy tego nie robiłem jeszcze, ale co w tym trudnego? Zacząłem maszerować na około nich, przyglądali mi się z ciekawością: - No dalej, uczymy się chodzić - podskoczyłem.
- To ja się zdrzemnę - powiedziała Szakra.
- Oczywiście kochanie, ja wszystkiego dopilnuje, będą śmigać jak się patrzy.
Przeszedłem kółeczko dumnym krokiem, na około nich. W końcu któryś spróbował wstać, a za nim drugi. Podbiegłem do nich, pomagając im ustać, problem w tym że jak asekurowałem jednego, to drugi robił fikołki, a jak drugiego, to ten pierwszy. No ja się nie rozerwę. Na szczęście synkowie, zaczęli używać skrzydeł, trochę mi się oberwało. Bo gdy chciałem któregoś łapać, a on chroniąc się przed upadkiem rozkładał skrzydła, to mój biedny nos akurat znalazł się na drodze jego mocnych lotek, pewnie po mamusi.
Nawet nie wiem, kiedy wykończony usnąłem. Jak się obudziłem, to leżałem na grzbiecie tak jakżem się położył i za bardzo nie chciało mi się wstawać. Źrebaki to jednak są zajmujące. Źrebaki! Szakra mnie zabije, jak nigdzie ich nie było, to jestem już martwy... Poderwałem się momentalnie, omal nie wpadając na ukochaną.
- Dobrze spałeś? - uśmiechnęła się do mnie, oba synkowie ssali mleko, po obu stronach Szakry. A ja znów opadłem na grzbiet: - Uff... - wydobyłem z siebie, z ulgą, dopiero potem odpowiadając mojej Szakrze: - Tak... Całkiem przyjemnie nawet.
- Miałeś szczęście że mnie obudzili, mali rozbójnicy.
Ogierki się zaśmiały, byłem ciekaw dlaczego.
- Co?
- Głośno się bawili, aż dziw że nie zdołali cię obudzić.
- Mam twardy sen, najwidoczniej - zamknąłem oczy, całkiem wygodnie mi się tu leżało.
- Kier, no chyba mi pomożesz? Prawda?
- Yhym... - już powoli odpływałem w piękną krainę snów, ale musiałem się z niej wyrwać: - Znaczy, tak, już wstaje kochanie - podniosłem się.
Zima
Ocknęłam się w nocy, słysząc głos Danny'ego i Elliot'a, szukali mnie, po całym lesie. Spróbowałam się podnieść, z trudem uniosłam głowę, a po chwili i tak mi opadła. Nie miałam sił krzyknąć. Ich głosy były coraz cichsze, oddalali się. Po jakimś czasie obróciłam się jakoś na brzuch, mimo bólu próbując wstać, zacisnęłam zęby. Udało się, na kilka sekund, wystarczyło że oparłam się na przedniej nodze, nawet nie czułam jej do połowy, padłam na ziemie, dopiero teraz zdwajając sobie sprawę że była złamana, na szczęście to nie otwarte złamanie, gdyby tak było, wykrwawiłabym się już dawno. I chyba stało mi się coś jeszcze... Ból tak mnie osłabił że znów powoli traciłam przytomność, przebudzając się tylko po to by bezradnie słyszeć jak wracali, nie mając siły by wydać z siebie jakikolwiek głośniejszy od szeptu dźwięk. Nie zauważyli mnie, nic dziwnego, przesłaniały mnie krzaki. Kiedy się sturlałam, wpadłam wprost w nie, a rosło ich tu całe mnóstwo na dole, idealnie ukrywając moje ciało.
Fireo
Wczoraj jeszcze wszystko było takie nowe i obce, dzisiaj też, ale już trochę więcej ogarniałem wraz z bratem. Jak tylko wstaliśmy i to przed rodzicami, ekscytowaliśmy się, bo mama obiecała pokazać nam inne źrebaki. Tata spał, gdy spróbowałem go obudzić to coś tam niewyraźnie mruczał pod nosem.
- Odyn, Fireo, gotowi? - w pewnym momencie powiedziała mama, podbiegłem wraz z bratem.
- Idziemy już mamusiu?- zapytaliśmy równocześnie, przebierając niecierpliwie nogami.
- Najpierw mleko, potem idziemy.
Napiliśmy się więc szybko. I już mama odprowadziła nas do innych takich małych jak my, widziałem ich już z daleka, jak się bawili. Przez całą drogę tutaj, bawiłem się z bratem, trochę brykaliśmy i zaczepialiśmy się w walce na niby. Fajowo się razem siłowało i stawało dęba, ale jeszcze fajniej będzie w większej grupie, już nie mogłem się doczekać, Odyn także. Na miejscu staliśmy grzecznie przy mamie, kiedy podeszły do nas źrebaki, a mama zaczęła wszystkich nam przedstawiać, niektórych sama pytała o imię i nas także przedstawiła. I poszła, jeszcze się obejrzeliśmy za nią. Nie ma mamy, nie ma kto nas pilnować! Juhu! Cała na przód! Wbiegliśmy w nowych, cudem uniknęli zderzenia.
- Bawimy się w zapasy! - wykrzyknął Odyn, doskonale wiedział co mi chodziło po głowię.
- Nie będziemy się w to bawić, bawiliśmy się przed chwilą, co nie Mo? - odezwał się Jack. Zatrzymaliśmy się.
- Tak, ale ja to lubię - odpowiedział tamten.
- Widzisz? - spojrzałem na niego ze zwycięskim uśmiechem, mój brat stanął dumnie, dodając: - No to się bawimy.
- Ale my nie będziemy...
- Cicho Tay, już ja to załatwię. Jesteście tu nowi, jasne? - uciszył klaczkę i zmierzył nas wzrokiem.
- I co? - odpyskował mój brat.
- Więc nie będziemy się bawić w co wy chcecie, jasne? Jasne - okrążył nas i stanął z tyłu.
- A to czemu? Boisz się że skopiemy ci zad? - odpowiedziałem mu, odwracając się wraz z bratem.
- A może kolców się przestraszyłeś maluchu? - dodał Odyn. No nieźle. Ogierek rzeczywiście był od nas mniejszy, może starszy, ale mniejszy.
- Tak? Chcesz się bić?! No dalej, Tay, dawaj, pokażemy im! - skoczył w naszym kierunku, popatrzyłem na brata porozumiewawczo, to my pokażemy im kto tu rządzi...
Odyn
Spojrzeliśmy po sobie z bratem, a niech zobaczą kto tu jest silniejsi. Doskoczyliśmy również do nich, mamy być gorsi? O nie! Nic z tego! Narobiliśmy niezłej zadymy, inni krzyczeli coś dookoła
-Ej przestańcie!- krzyknęła Herdis
-Dorośli już idą!- krzyknęła Jofridd
Nawet to nie zaprzestało naszej bijatyki, przewróciłem Jack'a, a Fireo zajął się tą małą. Jack kopnął mnie w brzuch, kilka razy aż w końcu z niego zeskoczyłem, wskoczył odrazu na mnie. Odruchowo warknąłem na niego, sam nie wiem skad to się ze mnie wydobyło, ale jakby Jack przez chwilę przystanął jakby nie wiedział co to było, po czym na nowo rzucił się w moją stronę, najeżyłem ogon, odskoczyłem i uderzyłem go nim w bok, odskoczył krzycząc, z jego boku pociekła krew
-Hej hej! spokój już!- między nas wbiegł sporawy ogier, oboje z bratem jeszcze się na nich rzucalismy, musieli nas odciągać za grzywy, tamtych też ktoś przytrzymywał, a ja tak się rzucałem że przez przypadek jeden z kolców mi wystrzelił z ogona i prawie kogoś trafił, gdyby ten ktoś nie odskoczył.
-Kto zna rodziców tych małych?
-Oni chyba nie mają, a oni nie wiem..
-Fireo? Odyn!- na szczęście, to była mama, przecisnęła się między końmi dostając się do nas
-My to wyjaśnimy- zaczęliśmy oboje
-Ale to już na osobności- mama rozejrzała się dookoła, patrząc też na tą dwójkę- pozwolicie?- spojrzała na wszystkich
-Pilnuj ich lepiej- powiedział ogier puszczając mnie, strzepnąłem z siebie piasek i stanąłem dumnie, to im pokazliśmy, ostatni raz do nas zadzierali
-Co to miało być?- mama stanęła przed nami, z miną..chyba raczej niezbyt zadowoloną
-Sami zaczęli, chcieliśmy sie tylko pobawić, a oni nie, no i nas poniżali i powiedzieli że my nie mamy tu nic do powiedzenia bo jesteśmy tu nowi, sami się chcieli bić, no a my nie będziemy gorsi, co nie Fireo?
-No tak, my tylko się broniliśmy, i chcieliśmy im pokazać że nie jesteśmy gorsi
-Co się stało?- przyszedł i tata
-Nasi synowie narobili rabanu na pół stada bo wdali się wbójkę
-Oj ktoś tu jest bardzio niegzieczny- tata nachylił się nad nami
-Kier to poważna sprawa
-Tak, tak..wiem skarbie- spoważniał, czasami dziwnie do nas mówił, przecież..no my rozumiemy po normalnemu
-Nie wolno tak robić, Odyn ogonu nie używa się kiedy nie jest aż tak potrzebny
-Ale to tak samo
-Odyn..
-No ale mamuś
-Musicie być grzeczni, bo inaczej nie będą się chcieli z wami bawić maluchy- odezwał się tata- chodźmy może? hmy?nad wodospad
-Ja nigdzie nie idę!- krzyknął Fireo
-Firuś, nie przesadzaj, będzie fajnie- zachęcał tata
-Nie! ja tutaj zostaję
-Fireo- powiedział ostro mama, położył uszy po sobie
-No dobrze
Szakra
No to niezłe nam się ziółka udały, coś czuję że nieźle z nimi będziemy mieli, ciekawe ile jeszcze takich sprzeczek będzie trzeba przerywać
-Coś chyba nie chcą się mnie słuchać- odezwał się ciszej Kier, synowie biegli na przodzie więc i tak nie słyszeli
-Sam widzisz jakie mają charakterki, ciuciać do nich czasami nie ma co, trzeba ostrzej
-Wiesz, ale to w końcu źrebaczki, maluszki
-Maluszki nie maluszki, i niezłe z nich łobuziaki, musisz trochę spoważnieć Kier
-Ale sama wiesz że ja uwielbiam źrebaczki, no i się z nimi wygłupiać
-I sam czasami jesteś jak źrebak, a jesteś już dorosły
-No taka moja natura- uśmiechnął się zaczepiając mnie za grzywę
Odyn
Wygłupiałem się z bratem przez całą drogę, przepychaliśmy się, skakaliśmy nas sobą, próbowaliśmy nawet latać tak jak to robiły ptaki nad naszymi głowami, i kończyło się to jedynie ziemią w pysku i fikołkami. W końcu doszliśmy, do ogromnej spadającej wody, stanęliśmy jak wryci zaptrzeni na to zjawisko
-Myślisz o tym samym co ja?- spytałem
-No pewnie- ruszyliśmy pędem w stronę tej wody
-Ej ej chwila!- mama ruszyła odrazu za nami. Wskoczyliśmy odrazu na głębszą wodę
-Nie nauczyłam was...- mama stanęła zdziwiona przed wodą-...pływać
-Patrz mamo!- przebieraliśmy nogami, pomagaliśmy sobie skrzydłami
-Ej Odyn, patrz!- brat naglę zanużył się w wodzie, po chwili się pojwił, z czymś ruszajacym się w pysku
-Mamo co to?!
-Ryba skarbie- uśmiechnęła się
-Ja też chcę!- zanurkowałem, i ja wyciągnąłem niewielką rybę, wybiegliśmy na brzeg do mamy
-Mamo patrz! złapaliśmy
-Skąd wy wiedzieliście?
-No pływały to chciałem złapać
-No brawo- pochwaliła nas- Ale jak narazie nie wolno wam tego jeść- zabrała nam je sprzed nosa, i sama je pochwyciła
-Mamo a kiedy my będziemy mogli je jeść?
-Niedługo skarbie, ale jak narazie musicie pić mleczko, ale brawo maluchy, przynajmniej to mam z głowy
-Tato spójrz!- podbiegliśmy oboje do taty, zabraliśmy w tym mamie jedną z ryb
Danny
Już nie miałem siły, chodziliśmy po tym lesie już kilka dobrych godzin i nadal ani śladu po Zimie.
-Będzie dobrze tato, znajdziemy ją
-Czemu ja z nią nie zostałem?- spuściłem łeb, miałem to sobie za złe, że ją wtedy zostawiłem, odszedłem od niej
-Tato nie obwiniaj siebie, wiesz że mama prędzej czy później by sama gdzieś poszła
-Ale to ja jej nie pilnowałem, a jeśli?...
-Przestań, nawet tak nie myśl, chodź, zrobimy jeszcze jedna rundę, spróbuję ją jakoś wyczuć.
Zawróciliśmy, tak bardzo się bałem, tak bardzo miałem sobie to za złe, że ją zostawiłem, czemu odszedłem od niej? Przecież to było wiadome jak zareaguje, ale nie pomyślałem na przód, nie pomyślałem że mogłoby się jej coś stać, oby nic jej nie było, może gdzieś sie tylko zaszyła bo chce być sama, oby...
-Tato...tu są jakieś ślady- syn stanął przed skarpą, pierwszy zbiegłem na dół, leżała tu..w krzakach, tyle razy tędy szliśmy i jej nie widzieliśmy
-Zima...skarbie, przepraszam- zbliżyłem swój pysk, była nieprzytomna
-Elliot pomożesz mi?
-Jasne- zbiegł, podnieśliszmy ją razem
-Chyba ma złamana nogę, dziwnie wiotka jest
-Jeszcze tego mi brakowało...- podłamałem się, teraz to już...nie, nie mogę jej zostawić samej w sobie, zaopiekuję się nią, zajmę się wszystkim...w końću to ja jestem ogierem, to ja jestem jej partnerem, ojcem i przywódcą, jak na ogiera przystało, powinienem to wszystko wziąć na swój grzbiet i znieźć to godnie.
-Tato...
-Tak?
-Tori..
-Co? co z nią?
-Czuję że nie jest z nią teraz za dobrze
-Ja się wykończę, na prawdę...- upadłem na przednie nogi, dobrze że Elliot trzymał swoją matkę
-Tato...
-Nigdy przy tobie nie okazywałem słabości, chciałem abyś zawsze miał we mnie autorytet
-I mam..tato to nie jest wstyd
-Dla mnie jest..ale ja już tego nie wytrzymuję, ani fizycznie, ani psychicznie, jestem obolały, jak nie dźwigam Zimy, to Tori, tyle że ona już jest tak lekka że nawet tego nie czuć...ale ciąglę się czymś zajmuję, mam na głowie wszystko
-Odciążyć się?
-Nie trzeba...Jakby co to Achilles się zajmie porządkiem, on nie ma rodziny..ani partnerki, ty masz, nie chcę cię odrywać od tego, ty będziesz miał jeszcze czas
-Musimy iść do stada, chodź
-Ehh- podniosłem się, z trudem, kiedy ja ostatnio dobrze odpocząłem? kiedy dobrze spałem nie musząc czuwać nad wszystkim i nad wszystkimi.
Zanieśliszmy Zimę do stada, a dokładniej to Elliot niósł swoją matkę, ja szedłem jedynie obok, zrobiło się już szarawo, ale nie ciemno, niedługo nastaną białe noce, więc ciągle będzie jasno, dobrze że nie jakoś strasznie długo. Na szczęście spora część stada była jeszcze na łące, a jak wesziśmy do jaskini, to kilka z koni akurat wyszła. Elliot położył Zimę, i wyszedł po coś, czym można by było usztywnić nogę, a ja tymczasem podszedłem do Tori, uniosła powieki
-Córeczko..
-Jest mama?
-Ehh- odwróciłem się
-Tak, ale śpi, odpoczywa- musiałem okłamać córkę- chcesz wyjść na dwór?
-Nie..wolę tutaj być
-Tori...- położyłem się- zbyt mało dla ciebie zrobiłem- położyłem łeb obok niej- dla wszystkich, gdybym bardziej się postarał, jeszcze bardziej...- zakryłem się grzywą, zacząłem obwiniać sam siebie, to wszystko się tak naglę na mnie zwaliło, chciałem się cofnąć o te kilka lat, gdy oboje z Zimą byliśmy młodzi, bez zmartwień, zacząłbym od początku, od nowa, może inaczej by się to wszystko potoczyło, ale czy miałbym tak wspaniałe źrebaki?
Tori
- Nie tato, strasznie dużo dla mnie zrobiłeś - powiedziałam cicho, nie chciałam by się mną przejmował, nikt nie musiał, na prawdę wolałabym żeby o mnie zapomnieli, albo znienawidzili tak mocno jak ja siebie: - I starasz się wystarczająco... - przełknęłam z trudem ślinę, zabolało, ale nie okazywałam tego po sobie, właściwie to tata wciąż miał zasłonięte grzywą oczy, więc i tak nie widział.
- Powinienem jeszcze bardziej - powiedział.
- Nie, o mnie nie trzeba... - zakuło mnie, to też zniosłam w ciszy, udając że po prostu łapię oddech. To pasowało, bo łzy już popłynęły mi po policzkach: - Się martwić...
Feliza
Zdziwiłam się kiedy to mi przypadło pilnować tego małego, nie sądziłam że aż tak mi kiedykolwiek zaufają. Elliot ruszył wraz z Danny'm na poszukiwania Zimy, już kilkanaście godzin temu, a ja z Andy'm niańczyliśmy źrebaka. Choć później syn wygłupiał się z nim sam, a ja tylko ich obserwowałam. Aron uparł się żeby zaczekać na Elliot'a, głównie dlatego z nami został, zamiast pójść do Maji.
- Pora spać Aron - syn podszedł z małym do mnie, samemu już się kładąc.
- Dlaczego? - zapytał, po raz wtóry tego dnia. Andy nie był aż tak dociekliwy, może dlatego że wiele pojmował i rozumiał znacznie więcej w jego wieku.
- Jest już późno, a źrebaki takie jak ty już śpią, my zresztą też zamierzamy już spać, prawda mamo?
- Tak - przytaknęłam.
- Gdzie mama? Kiedy Elliot wróci? - zapytał znów ogierek.
- Niedługo, jak tylko ją znajdą - odpowiedziałam łagodnie, starałam się, już trochę mnie to irytowało, żeby niańczyć nie swoje źrebie, ale to rodzina, musiałam przywyknąć. Położyłam już głowę, blisko syna, przewróciłam oczami, zamykając je. Szybko zasnęłam. Obudził mnie mały, szturchając w bok.
- Czemu nie śpisz? - zdziwiłam się.
- Jestem głodny... - przyznał.
- Ja nie mam mleka, musisz zaczekać na matkę... Może już wrócili - podniosłam się, widząc jak Elliot wraca z grubym kijem i dość prostym, w sam raz by usztywnić złamanie.
- Zostań przy Andy'm - ruszyłam śladami ukochanego, docierając do jaskini, było ciepło, więc czemu nie mielibyśmy spać na łące? Poza tym część stada się jeszcze kręciła to tu, to tam. Tak to jest, kiedy w nocy nie jest porządnie ciemno. Zatrzymałam się przy wejściu, no tak, Zima znów się w coś wpakowała.
- Pomóc? - zapytałam, wchodząc do środka, zaraz za mną przyszedł syn z Aronem, pewnie musiał i go obudzić. To nie był najlepszy pomysł żeby zobaczył w tym stanie swoją matkę.
- Możesz przynieść jakieś zioła - powiedział Elliot. Wyszłam po nie, jakoś dziwnie się czując, znów zdenerwowana, tak bez powodu, cały dzień zresztą, miałam jakieś dziwne humorki, jakbym była w ciąży? Zrywając zioła, upewniłam się w tym przekonaniu. Nie miałam najmniejszej ochoty męczyć się z rosnącym brzuchem przez kilka kolejnych miesięcy, zwłaszcza to był sam początek ciąży. Namyślając się i zbierając przy tym zioła, wpadłam na pewien pomysł. Andy urodził się niemal od razu, nie byłam pewna czy to była wina Dolly, czy nasz syn miał już tyle w sobie mocy, by tak szybko móc przyjść na świat, ale mogłam to powtórzyć. Tym razem samemu przyspieszając rozwój źrebaka, brzuch już nieznacznie się zaokrąglił, zaledwie zarysował, nie zauważą różnicy. A za kilka dni zrobię Elliot'owi małą niespodziankę, albo już pojutrze, jak zobaczy jak przytyłam.
Kier
- Brawo - też ich pochwaliłem, a co, chociaż ta ryba... Ona jeszcze się ruszała! Wzdrygnąłem się nieco, robiąc dobrą minę do złej gry.
- Tato, a chcesz spróbować? - zaproponował jeden z synków, no niestety, niestety ich za bardzo nie odróżniałem. Ale zawsze jakoś wybrnąłem z sytuacji, prościzna, gorzej jak będę musiał zawołać któregoś, bez imienia ani rusz, ale na razie miałem "rybne" kłopoty.
- Nieee... Dzięki - miałem nadzieje że to im wystarczy.
- Mama mówiła że my jeszcze nie możemy, ale ty spróbuj, proszę - podsunął mi ją pod sam pysk, czułem już kropelki potu na czole.
- Jadłem już, bardzo, bardzo dużo, jestem pełen aż po brzegi... - troszkę ich okłamałem, a ten mój brzuch coś nie chciał współpracować. Odezwał się jaśnie pan żołądek, musiał aż tak głośno zaburczeć? Obaj nastawili uszu, ciekawscy, szybko łapiąc co to za dziwny dźwięk, mądre z nich źrebaczki.
- Dawaj tato! - wykrzyknął jeden: - Zjedź rybę! Zjedź rybę! - zaczął skakać na około mnie.
- Mama już zjadła, czemu nie chcesz od nas ryby?
- Ja... Ten... Mam małe dolegliwości żołądkowe... Wiecie - starałem się wybrnąć z sytuacji, ale drugi maluch wciąż skakał dookoła mnie, wprawiając mnie w coraz większą presje. Usłyszałem śmiech Szakry, popatrzyłem na nią błagalnie. No zlituj się nad swoim biednym ukochanym.
- Wasz tatuś nie może jeść ryb, bo widzicie on jest innej rasy niż ja i by mu to zaszkodziło - wyjaśniła im Szakra.
- Dzięki kochanie - szepnąłem, do niej ukradkiem: - To skoro się wyjaśniło, to może macie ochotę moi malutcy łowcy, na małe wygłupy z tatusiem? Co? - zaproponowałem.
- To znaczy że kłamałeś - powiedział oburzony syn, ten który poprzednio skakał wokół mnie.
- Tak trochę tylko...
- Powinieneś zjeść rybę za karę, nie wolno kłamać!
- Fireo - Szakra popatrzyła na niego ostrzegawczo: - Tak, nie wolno kłamać, ale nie wolno też mówić tak do taty.
- Możemy iść się pobawić? - zapytał Odyn, dzięki Szakrze byłem pewien że to ten.
- No nie wiem...
- Prosimy, będziemy tym razem grzeczni - wyrecytowali obaj.
- Na dzisiaj chyba macie dosyć, jutro - zdecydowała.
- Słuchajcie mamy, maluszki - dodałem od siebie. Szakra odciągnęła mnie na bok, gdy nasi synkowie zaczęli się ganiać i udawać że walczą.
- Nie łatwiej byłoby powiedzieć im od razu? - zapytała mnie.
- O tych rybach?
- No.
- Fakt... - popatrzyłem na źrebaki: - Trochę mi się zapomniało...
Fireo
Jutro wreszcie nadeszło, tym razem tata miał nas odprowadzić, ale nic sobie z niego nie robiłem i wybiegałem mu gdzie chciałem, śmiejąc się gdy nie mógł mnie znaleźć. Pomylił nas jeszcze kilka razy po drodze. Przecież mama z łatwością nas odróżniała. W końcu zjawiła się mama, wtedy to od razu znalazłem się przy tacie i bracie. Pobiegliśmy się bawić, kiedy rodzice zaczęli ze sobą rozmawiać, a mama nam pozwoliła.
I znów wbiegliśmy w sam środek, już ich zaczętej zabawy, Jack parsknął na nasz widok Tay też zachowała się jak obrażona, odwracając od nas głowę.
- Spadamy stąd - i poszedł sobie, wraz z tą klaczką co się przy nim stale kręciła. Przynajmniej cała łąka dla nas i pozostałe źrebaki do zabawy. Spojrzałem na brata.
- No popatrz, jak się nas boi - stwierdziłem na głos, zadowolony z siebie. Jack obejrzał się gwałtownie w naszą stronę. Uśmiechnąłem się kpiąco, w jego kierunku, brat też się się uśmiechnął.
- Ja niby się boję? Ja? - zbliżył się do nas, Tay została z tyłu.
- A nie? - Odyn podniósł ogon, strosząc na nim kolce. Grubo, to jak groźba. Aż się zdziwiłem że czarny jeszcze nie uciekł w popłochu.
- Nie z takimi już walczyłem.
- Aha, jasne - odpyskował mu brat. A ja już chciałem ukradkiem lekko dziabnąć kolcami zadek Jack'a, nie zamierzałem nimi strzelać, jeszcze nie potrafiłem, ale ukłuć czemu nie.
- Ej, co wy znowu robicie? - odwróciła naszą uwagę Herdis.
- Wasz tata to dopiero cymbał, sam widziałem jak się do was zwracał i gubił po drodze - powiedział Jack, śmiejąc się, aż mi się wstyd zrobiło, bo to niestety prawda.
- Nikt nie ma prawa mówić tak o naszym tacie! - wykrzyknął Odyn, chciał już go uderzyć i ja nastawiłem się na kolejną bójkę.
- Ani mi się ważcie - usłyszałem głos mamy, to ostudziło moje zapędy.
- O, wasza mama przyszła, biegnijcie do niej, bo jeszcze się na was pogniewa maluszki - kpił sobie z nas, to się zdenerwowałem...
- Nie ciesz się tak szybko mały - odpyskował mu Odyn.
- Fireo! Odyn! Chodźcie no tutaj - zawołała nas mama. Nie chciałem być nie posłuszny, ale nie mogłem się powstrzymać, by nie wkuć kolce w jego zadek, ale podskoczył! Śmiałem się aż do rozpuku, wraz z bratem nie mogliśmy się powstrzymać, ale ubaw! A ta jego mina, ale się wystraszył! A jak się wściekł, buchał powietrzem z chrap i tupał kopytem, co chwilę wzdrygając się z bólu. Teraz już zamierzałem posłuchać mamy i grzecznie do niej podbiec z bratem, szkoda tylko że Jack zaraz po tym moim wybryku rzucił się na Odyna, a ja nie chciałem stać z boku...
Odyn
I ten knypek znowu szuka guza, ale ja mu zaraz pokażę...
Odrzuciłem go tylnymi kopytami gdy wylądowałem grzbietem na ziemi, a ten durny nadal nie dawał za wygraną, po chwili przyłączył się też i mój brat, zraniłem Jack'a ogonem, a ten jeszcze zaczął gryźć, więc i my nie pozostaliśmy mu dłużni
-Takie gnojki jak wy to powinny być jeszcze szczerbate!- krzyknął gdy ugryzłem go w nogę, rzucał się ale nie zamierzałem puścić
-Dosyć!- i krzyk mamy, stała nad nami- Odyn, Fireo...- spojrzała na nas, zostawiliśmy go w spokoju odrazu
-Ale to on- odezwaliśmy się
-Widziałam..- mama popatrzyła na Jack'a
-Mamisynki- parsknął
-A ty w ogóle nie masz mamy i zazdrościsz! pewnie cię zostawiła bo jesteś takim debilem!- krzyknąłem
-Odyn nie wolno tak
-Kiedy to prawda! robi to z zazdrości! nie chcieli go i teraz mści się na innych- na szczęście brat mnie poparł, bo na pewno mieliśmy rację
-Dosyć! do jaskini! już!- krzyknęła na nas mama
-Ale my tylko..
-Nie ma gadania, do jaskini
-Przepraszamy..- położyliśmy uszy po sobie, nie chcieliśmy zezłościć mamy, ale on sam się o to prosił, nie będziemy słabsi
-A ty..- spojrzała na niego- mam nadzieję że to ostatni taki raz, następnym razem sama sobie z wami porozmawiam, a wy do jaskini, ale już- poszliśmy posłusznie, tak jak mama kazała
-Chyba mamy przechlapane- odezwał się brat
-No tak jakby chyba..- obejrzałem się za mamą- chyba będzie kara..
-Ale to on zaczął
-No wiem..- weszliśmy do jaskini, odrazu się kładąc obok siebie
-Wiecie że to było bardzo nieodpowiednie zachowanie?
-Tak mamo- odezwaliśmy się
-Wiem że wy to narwańce jesteście, ale czasami lepiej ustąpić głupszemu
-Ale ja sie tylko broniłem
-A ja broniłem brata
-Ehhh...Fireo sama widziałam że to ty zacząłeś
-No tak ale..
-Będziemy mieć karę?- spytałem
-Nie, ale musiałam z wami porozmawiać na spokojnie
-A mamoooo
-Tak?
-A czemu on powiedział że w naszym wieku powinniśmy być szczerbaci?
-Ehh bo ogólnie tak małe źrebaki jak wy, rodzą się bez zębów, dlatego przez ten okres piją mleko mamy, gdy wyrastają już ząbki, powoli zaczynają skubać trawkę, ale że wy macie geny po mnie, a my nie rozwijamy się jak każdy inny, urodziliście się z małymi ząbkami, u nas rosną one bardzo szybko i są ostre, nieco inne niż u normalnego konia, dlatego łapiemy ryby
-Aaaahaaa...a to super- uśmiechnęliśmy się
-Obiecacie mi że już nie dacie się sprowokować
-No spróbujemy
-No..a teraz przytulcie mamę- no, mama nie jest zła, przytuliliśmy się do niej oboje
-Mamo?
-Tak?
-A kiedy nauczymy się latać?
-Za niedługo, wasze skrzydła muszą nabrać więcej siły
-A kiedy jest to niedługo?
-Cierpliwości, może za tydzień, lub dwa
-A to długo?
-Minie szybciej niż wam się wydaje- wyszliśmy za mamą, tym razem musieliśmy trzymać się jej, dzisiaj mieliśmy już zakaz bawienia się z innymi, a szkoda, nie poznaliśmy tych fajnych, normalnych, przez tego głupiego Jack'a
Szakra
-Co tak długo?- doszliśmy w końcu do Kiera, czekał na nas w stadzie
-Znowu musiałam uspokajać naszych synów, mała bójka
-Ojoj znowu? nic im nie jest?
-Im? nic, poturbowali trochę tylko tamtego źrebaka
-Oj to teraz może niech pójdą się odstresować, hmyy?- nachylił się nad synami
-Mają zabronione już na dzisiaj
-Oj skarbie, chyba trochę za ostro, hm?
-O no właśnie mamuś- uśmiechnął się Odyn
-Nic z tego, muszą się nauczyć za co jest kara i że tak nie wolno
-No to ja się z nimi powygłupiam
-Mi tam pasuje- położyłam się- a głodni nie jesteście?
-Narazie nie- spojrzeli po sobie
-No to lecimy się pobawić- Kier pobiegł gdzieś na skraj łąki, w końcu, mam trochę odpoczynku, zaufałam Kierowi, niech się nimi zajmuje, musi się też nauczyć odpowiedzialności, może tylko trochę dadzą mu w kość
Danny
Wraz z Elliotem usztywniliśmy nogę Zimy, Andy na szczęście gdzieś zabrał Arona, żeby nie widział tego jak jego matka wygląda.
-Zima- szturchnąłem ją, otworzyła nieco oczy
-Przepraszam..
-Ciii nie musisz, nie masz za co- położyłem sie przy niej
-Moja noga..- spojrzała na nią, unosząc ją nieznacznie
-Spokojnie, nie ruszaj nią...Andy przyjdzie z małym, to ci pomoże, narazie musieliśmy ją usztywnić
-Zawołam go- Elliot wyszedł za jaskini, po chwili przyszedł Andy z małym
-Mamuś..- podbiegł
-Jesteś głodny?- spytała, nieco bardziej odwracając się na bok
-Yhym
-Jedz synku- odsunąłem się
-I jak? dasz radę pomóc?- spytałem Andy'iego
-To znaczy tak, zasklepię tą kość, ale usztywnienie musi być, bo zanim ona sama w sobie stwiardnieje po urazie, to trochę minie, więc tylko tyle mogę zrobić, wiecie...- spojrzał na nas poruzumiewawczo
-Tak wiem synu
-Musiałbym się zmienić, ale nie zrobię tego przy stadzie, dawno też się nie przemianiałem, nie chcę stracić kontroli nad samym sobą- szepnął
-Wystarczy tylko tyle co zrobisz, żeby nie cierpiała- spojrzałem na ukochaną i synka, zabrałem go gdy tylko się najadł.
Andy zrobił to co mógł, pomógł na tyle, że Zima mogła wstać i chodzić, może nie biegać, nie za szybko, ale to zawsze coś, tydzień wytrzyma.
-Co z Tori?- spytała gdy poczuła się nieco lepiej
-Wiesz..- odwróciłem się w jej stronę- chodź do niej...
Elliot
Trudno było mi na to patrzeć, co gorsza...wiedziałem że to wszystko przezemnie, bo ciągnę za sobą tą klątwę, przez to, że tutaj jestem, bliscy cierpią, a w szczególności..mama, ale boję się że gdy odejdę, w ramach zemsty ta klątwa mi ich zabije całkiem, może się w końcu ona wyciszy, wszystko to przezemnie...
-Elliot..przyniosłam zioła- z myśli wyrwała mnie Feliza, spojrzałem na nią, dobrze że było ciemno, nie było chociaż widać moich szklistych oczu
-Dziękuję skarbie- wziąłem od niej zioła i zaniosłem mamie, po czym wróciłem do ukochanej
-Jak się czujesz?- spytałem
-Ja? bardzo dobrze, czemu pytasz?
-A..tak jakoś..
-Elliot wszystko dobrze?
-Tak, tak...
-Nie widać jakoś
-Wyjdziemy?
-Jasne
Przed jaskinią
-Męczy mnie to..
-Ale co dokładnie?
-To że noszę na sobie tą klątwę, przez nią cierpi tylko każdy z mojej rodziny...boję się, że i nas pokara ale gorzej niż były te problemy z Andy'm, i gdy ty...
-Cii nic się nie stanie, to było tak dawno, to nie musi być tego wina, sam wiesz jak jest
-Gdyby nie to że ja jestem jej dziełem
-Oj Elliot...- zbliżyła się, wsadziła pysk pod moją grzywę muskając po szyi
-Chcę żyć tak jak każdy...normalnie
-I żyjesz, spójrz, masz mnie, syna, kochasz nas, dzięki tobie i ja pokochałam ciebie, nie jesteś ja każdy inny demon, nigdy nie byłeś
-A mogę mieć prośbę?
-Słucham?
-A poprawisz mi humor?- uśmiechnąłem się znacząco, smyrnąłem ją po grzbiecie, delikatnie i czule
-Wiesz że zawsze- poszedłem za nią, od dłuższego czasu mi tego brakowało, tak dawno nie okazywaliśmy sobie czułości, nie mieliśmy na nie po prostu czasu.
Odyn
Wygłupialiśmy się z tatą, nie zauważyliśmy nawet kiedy znaleźliśmy się obok gór, ścigaliśmy się i wariowaliśmy po drodze.
-Odyn mam pomysł- szepnął Fireo
-Jaki?- już się zaciekawiłem, czekałem niecierpliwie aż w końcu powie o co chodzi
-Pójdziemy tam?- spojrzał w górę, a szczyty pokryte jeszcze śniegiem
-A tata?
-Aj tam tata, najwyżej trochę spanikuje
-Fireo rodzice będą za to źli
-Oj mama się nie dowie, chodź
-Ale tata...
-Oj przestań, chyba się nie boisz? co?
-No chyba zwariowałeś- wyprzedziłem brata, ja? boję się? nigdy. Wbiegaliśmy po ścieszce na samą górę, w dole było słychać tylko głos taty
-Schowajmy się, szybko- Fireo wskoczy za kamień, poszedłem w jego kroki, tata szukał nas, nie byłem przekonany czy to dobry pomysł mu tak uciekać, no ale najwyżej pójdzie po mamę i ona mu pomoże.
-Poszedł, chodź
-Kto pierwszy na górę!- pobiegłem
-Ej zaczekaj!- ścigaliśmy się aż na samą górę, ale w pewnym momencie brat mi zniknął, myślałem że to jego kolejny głupi żart
-Fireo?- odwróciłem się
-Fireo bez takich głupisz żartów, jak nie wyjdziesz to idę bez ciebie, sam- i nie wychodził, no trudno, dalej poszedłem sam, na sam szczyt, na ten śnieg co mówił nam tata, i gdy tylko stanąłem na niego kopytem, odrazu się na niego rzuciłem i zacząłem się tarzać i wygłupiać, a niech Fireo żałuje, chociaż przydałby się tu teraz, bo byśmy się pobawili. Gdzie on się podział no? no przecież miał iść za mną a ten polazł sobie inną drogą.
-Fireo!- krzyknąłem podchodząc do tego zejścia- Fireo bo wrócę sam do domu i cie tutaj zostawię!- moze szybciej wyjdzie jak mu tak powiem? Ale no on nadal nie wychodził, postanowiłem więc sam go poszukać.
Chodziłem po wąskich ścieżkach, szczerze, bałem się że spadnę, mama sama powiedziała że nasze skrzydła nie są jeszcze na tyle silne, więc nawet nie miałbym jak się ratować. Wszedłem do jakiejś jaskini, wielkiej jaskini, bo szedłem i szedłem i nie było końca, na końcu zauważyłem tylko jakby wyjście, może tam się schował? albo może chciał sam pozwiedzać góry? Wyszedłem ostrożnie, rozglądałem się za bratem, pusto, nikogo nie ma, mój głos tylko się odbijał i tylko to było słychać gdy go wołałem, powoli zacząłem się niepokoić, a jeśli brat się zgubił? a jeśli coś mu się stało? mi już zaczęło burczeć w brzuchu, on pewnie też jest juz głodny. Zawróciłem, uderzyłem naglę o coś, a raczej o kogoś, spojrzałem w górę, przedemną stał jakis koń, siwy z czymś dziwnym na pysku, nie wyglądał na miłego.
-Cześć maluszku- uśmiechnąłem się, dziwnie, czułem że lepiej mu nie ufać
-Muszę iść..- minąłem go
-Ej chwileczka- zatrzymał mnie znów- zgubiłeś się?
-Nie..
-Na pewno?
-Szukam tylko brata...zostaw mnie- przyśpieszyłem
-Wracaj tutaj gówniarzu- ruszył za mną, złapał mnie za ogon, najeżyłem go, puścił, cały pysk miał we krwi, przestraszyłem się go, a przy okazji rozzłościłem jeszcze bardziej
-Ty mała paskudo...- parsknął, uciekłem w popłochu
-Fireo! Fireo błagam wyjdź!- krzyczałem biegnąc, starałem się zgubić tego obcego, w końcu wpadłem na brata, i to z takim impetem, że oboje upadliśmy
-Zgubiłem się..
-Nie ważne, szybko..uciekamy
-Co? czemu?- i on spojrzał za mnie, ten ogier tutaj szedł, wstaliśmy oboje, tylko głupi zamiast zbiegać na dół, pobiegliśmy gdzieś dalej w góry
-Musimy sie schować- brat skręcił, a ja zaraz za nim, wcisnęliśmy się w jakąś szczelinę, może on tutaj nie sięgnie...
Kier
No i wpadłem, w panikę wpadłem. Zniknęli, czemu te maluszki mi to robią? Przecież dobry ze mnie tatuś, ja bym to na wszystko im pozwalał. Może to dobrze że Szakra byłą tą rozsądną? Już chciałem pobiec po ukochaną, ale chwila, moment... Ona ma rację przecież! Jestem dorosłym ogierem, no jestem. Jestem ojcem, a jakże inaczej i ja mam sobie nie poradzić? Pokaże mojej Szakrze że poradzę sobie z naszymi synkami, a co! Będzie ze mnie dumna. A nie znów zawiedziona. Trzeba się wziąć w garść, nie ma co. A właśnie... Stałem jak kołek, a oni mi gdzieś zniknęli, zawróciłem więc błyskawicznie w góry. Szukając ich na własne kopyto. Trochę czasu minęło, coś czerwonego mignęło mi na stoku, poszedłem dalej... Chwila... Czerwonego i to kilka minut temu, Odyn i Fiero, a kto inny? Mam trop! Zacząłem się wspinać, zanim się połamią, nie daj losie. Aż sobie przypomniałem jak sam stąd zleciałem, ale dla Szakry wszystko, dla naszych synków także. Dam radę... Wystarczy nie patrzeć w dół. Tatuś nadciąga!
Fireo
Wstrzymaliśmy oddech, gdy obcy zły zatrzymał się tak blisko naszej kryjówki.
- Chodźcie tu - zawołał: - Nie zrobię wam krzywdy, tylko wyjdźcie grzecznie - powiedział, mijając szczelinę. Nie posłuchaliśmy go, nie byliśmy przecież głupi żeby się nabrać. Tupnął wściekle kopytami: - Dorwę was! - poszedł dalej.
Wreszcie mogliśmy złapać porządnie oddech.
- Odyn? - szepnąłem.
- No?
- Ty umiesz strzelać kolcami, prawda?
- Aha...
- To... - urwałem.
- Mam was! - nagle głowa ogiera wychyliła się przed szczeliną, aż wcisnąłem się głębiej. Nawet nie zdążyliśmy wyjść i mu uciec, co pewnie zrobilibyśmy gdyby odszedł na wystarczająco daleko.
- Właście stamtąd bachory! - wcisnął do nas pysk, już prawie nas nim dosięgał, brat niestety nie miał jak się zamachnąć, by strzelić, w ogóle było zbyt ciasno, by któryś z nas mógł obronić się ogonem. Pozostało nam tylko jedno. Ugryzłem go w chrapę z całej siły, krzyknął, wyrywając stamtąd pysk.
- Chodu! - i znów uciekaliśmy, musieliśmy znaleźć nową kryjówkę, biegł tuż za nami, Odyn przygotował kolce, to była nasza ostat...
- Ej! Zostaw ich! - usłyszałem głos taty, był całkiem u góry, Odyn zmienił kierunek ucieczki ku niemu, ja tam wolałem gdzieś się znów schować, ale pobiegłem za bratem.
- Ja ci dam! Kości pogruchoce! - tata zeskoczył wprost na ogiera, obcy odsunął się w bok, a nasz tata, wpadł głową w śnieżną zaspę, jeszcze nie mógł się wydostać, siłując się ze śniegiem. Parsknąłem śmiechem, nie potrafiłem się powstrzymać.
- Fireo szybko! - gdyby brat mnie nie pociągnął za grzywę, ten ogier by nas dorwał. Na szczęście mieliśmy jeszcze kilka metrów przewagi, zbliżaliśmy się na szczyt, niestety po drugiej stronie góry było strasznie ślisko, a my musieliśmy z niej zbiec by się ratować...
Kier
Wreszcie wyciągnąłem głowę z śniegu, co za gnojek mnie tu wepchnął! Ruszyłem w trymiga za nim. Tym razem trafiając perfekcyjnie, w bok ogiera, z całym swoim impetem, przewaliłem go, szkoda że razem ze sobą i jeszcze wylądowałem po jego drugiej stronie nieco tym zaskoczony. Wykonałem zryw na równe nogi: - Zaczepiasz moich synów? Tak?! O nie! Nikt ich zaczepiać nie będzie! - ustawiłem się do walki.
- Tatooo!... - usłyszałem niespodziewanie krzyk jednego z synów, prawie się ześlizgnął, zaparł się kopytami, drugi starał się zejść do niego. O mały włos oberwałbym w głowę od wroga, gdyby nie szybki unik, w ostatniej sekundzie.
- Już lecę! - zawołałem, skacząc w ich stronę. Troszkę tego nie przemyślałem, bo ześlizgnąłem się jak po zjeżdżalni, gdybym znał to słowo, w dół i nie mogłem się zatrzymać. Minąłem już synka, starając się zahamować ostro kopytami na tym śniegu i lodzie. Nierówna powierzchnia przerwała moje zjeżdżanie i znów wylądowałem głową w śniegu. Już drugi raz? No weź... Chociaż... Plus że się nie zabiłem.
Fireo
- Fiero, łap się - brat wyciągnął swoje skrzydło ku mnie, ogier już do nas schodził, ostrożnie patrząc gdzie stawia kopyta. A tata... Aż szkoda gadać. Złapałem skrzydło brata, starał się wciągnąć mnie na górę, trochę mu to ułatwiłem, trzepocząc skrzydłami, może nie polecę, ale coś mi mówiło że tak łatwiej będzie się dostać wyżej, próbowałem jeszcze wspiąć się po tym lodzie. Jak Odyn już sięgał, złapał mojej grzywy i właśnie wtedy dostałem się obok niego.
- Skaczcie! Tata was złapie! - zawołał tata, już bez głowy w śniegu.
- Tata nas nie złapie, wątpię - powiedziałem do brata, jak Odyn zdecyduje się skakać to ja też, ale go ostrzegałem, tata jest za ciamajdowaty żeby mu się cokolwiek udało. Czemu nie mógł pobiec po mamę? No czemu?
Kier
Wsparłem kopyta o wystające kamienie, usłyszałem przy tym pęknięcie, drobne, wytrzyma, chyba. Oby. Szykowałem się aby wylądowali przed moimi kopytami, by przyjąć ich ciężar na siebie i dopilnować by nie spadli. Ten który nie trafi, to go złapie za grzywę. Gorzej jak obaj źle wycelują, co wtedy? Dam radę, nie ma innego wyjścia. Ogier był za blisko nich, nie zdążyłbym się wspiąć. Przełknąłem ślinę, nawet w takim zimnie jakie panowało w górach się spociłem, stresik...
Tori
Rozbolał mnie cały przełyk, piekł jakby wbiły mi się w niego same ostre igły, bałam się że nie dam rady się odezwać, tata już podszedł do mnie z mamą, nie poderwałam nawet głowy, walcząc by nie przymknąć choćby powiek z bólu, musiałam wytrzymać.
- Córeczko... Jak się czujesz? - zapytała mama. Uśmiechnęłam się lekko: - Dobrze - udało mi się to w miarę normalnie wypowiedzieć. Jeszcze się nie domyśli, przecież mama od razu by spanikowała.
- Na pewno?
Tym razem podniosłam głowę, ciało zaczęło mi drzeć wbrew mojej woli, na szczęście lekko, przytaknęłam.
- Już mi lepiej, nie martw się - powiedziałam, całkiem nieźle mi szło to udawanie. Było źle, bardzo źle, serce zaczęło mnie kłóć, spowolniłam oddech by jak najbardziej opóźnić duszenie się.
- Nie poznałaś jeszcze Arona, prawda? - zapytał tata, pokiwałam przecząco głową.
- Myślisz że to dobry pomysł? - odezwała się mama.
- Skoro Tori czuję się lepiej, po za tym niech się poznają.
Zakrztusiłam się powietrzem, prawie też wzdrygnęłam, gdy zakuło mnie mocno. Przetrzymałam to w ciszy, kiedyś bym krzyknęła... Teraz już się nauczyłam zduszać to w sobie...
- Tori...
- To tylko kaszel mamusiu... - znów się do niej uśmiechnęłam, udawałam szczęśliwą, chciałam poprawić im humor. I mamie, i tacie. Nie bałam się śmierci, to będzie ukojenie, ale bałam się co stanie się z rodzicami, jak to przyjmą, najgorzej bałam się o mamę, ale tata... Mu też było ciężko, powiedział mi, może nie bezpośrednio, ale...
- Przyjęłaś już zioła? Nie pamiętam czy ci je podałem, tyle się działo - dodał tata.
- Tak tatusiu - odpowiedziałam, kłamałam, nie chciałam się zmuszać by przełykać te zioła, powinnam, ale... Już mówienie sprawia ogromny ból, coraz gorszy z każdą chwilą. Nie, nie mogę się nad sobą litować, zasłużyłam na cierpienie...
- Chciałabym już poznać brata - odezwałam się, gdy ani tata, ani mama po niego nie poszli. Nagle ból ścisnął mi aż całe ciało, nie mogłam tego ukryć przed rodzicami, to było samoistne.
- Tori.. - mama poderwała się z ziemi, przerażona.
- Ostrożnie kochanie, musisz uważać - szepnął tata, czasami zapominali że mam bardzo czuły słuch. Czyli jednak... Mamie musiało się coś stać? Gdybym tylko widziała wyraźniej, może coś bym zauważyła.
- Nic mnie nie boli, tylko mi trochę zimną, to taki odruch... - skłamałam, chciałam ich uspokoić, zrobić wszystko by nie wyszło na jaw jak bardzo cierpię, mama już zupełnie by się załamała, jeszcze sama by umarła z tego wszystkiego, przeze mnie...
Feliza
Obudziłam się przy Elliot'cie, zmęczona, ale szczęśliwa. Mieliśmy dość przyjemne chwilę za sobą, szkoda że tak szybko minęły. Spał i nie miałam ani ochoty go budzić, ani wstawać. Poczułam się cięższa, dosłownie, bo brzuch już o połowę się zaokrąglił, jutro druga połowa, a pojutrze poród. Tak przypuszczałam, nigdy jeszcze nie robiłam czegoś takiego z własnej woli, jak przyspieszanie rozwoju źrebięcia, ale wszystko miałam pod kontrolą. Ciekawe czy Elliot zauważy. Oparłam o niego głowę, pieszczotliwie skubiąc jego szyję, uśmiechnął się przez sen. Zamknęłam oczy by jeszcze się zdrzemnąć, było zbyt przyjemnie aby się stąd gdzieś ruszać, tylko ja i Elliot i rodzeństwo Andy'ego w moim brzuchu. Ciekawe jakiej jest płci... Oby nie klaczka, zbyt dobrze pamiętałam jeszcze Dolly, lepiej żeby urodził się syn. Ale znając moje szczęście... Nie ważne, dowiem się dopiero pojutrze, nie mam zamiaru prosić demony by zaglądały jakiej jest płci. Usnęłam przy ukochanym...
Chciałam śnić tylko o nim, ale zamiast tego znalazłam się na środku śnieżnej polany. Ze śniegu wystawały szkielety koni, nic nadzwyczajnego dla demona. Ale wśród tych szkieletów zobaczyłam swoją rodzinę.
- Elliot... Andy... - odgarnęłam szybko śnieg, odsłaniając ich kości, to tylko głupi sen... Ale widzieć ich martwych nawet w śnie mnie przerastało... Obok nich leżał jeszcze jeden szkielet... Mój... Nagle coś pojawiło się przed moimi oczami, głowa źrebaka, mignęła tak szybko, zniknęła w mniej niż ułamku sekundy.
- Mamo... - odezwało się z tyłu, odwróciłam powoli głowę, głos już wiele mi podpowiedział.
- A więc córka... - zacisnęłam zęby, patrząc na nią nienawistnie, nie była podobna do Dolly, ale i tak sama jej płeć przypominała mi o tym koszmarze jaki musiałam przejść, wraz z rodziną, z jej powodu.
- Moje serce jest jak lód, pozbawione emocji, musicie mnie ich nauczyć - powiedziała do mnie mała. Obudziłam się w tym momencie. Elliot jeszcze spał, jak dobrze że nie wiedział o ciąży... Ten sen był zbyt realny, znów jakaś przepowiednia... Postaramy się o kolejnego syna, będzie jeszcze wiele okazji, córki nie wydam na świat. Wstałam ostrożnie, odchodząc pospiesznie, stawiając bezszelestnie kopyta. Oby Elliot nie obudził się zbyt szybko. Musiałam zdążyć poronić, łatwo to wywołać, wystarczy odpowiednio się zranić i klaczka umrze... Szkoda że miałam jeszcze opory by to zrobić, w końcu to nasze źrebie, ale nikt się nie dowie, jej ducha też unicestwię...
I ten knypek znowu szuka guza, ale ja mu zaraz pokażę...
Odrzuciłem go tylnymi kopytami gdy wylądowałem grzbietem na ziemi, a ten durny nadal nie dawał za wygraną, po chwili przyłączył się też i mój brat, zraniłem Jack'a ogonem, a ten jeszcze zaczął gryźć, więc i my nie pozostaliśmy mu dłużni
-Takie gnojki jak wy to powinny być jeszcze szczerbate!- krzyknął gdy ugryzłem go w nogę, rzucał się ale nie zamierzałem puścić
-Dosyć!- i krzyk mamy, stała nad nami- Odyn, Fireo...- spojrzała na nas, zostawiliśmy go w spokoju odrazu
-Ale to on- odezwaliśmy się
-Widziałam..- mama popatrzyła na Jack'a
-Mamisynki- parsknął
-A ty w ogóle nie masz mamy i zazdrościsz! pewnie cię zostawiła bo jesteś takim debilem!- krzyknąłem
-Odyn nie wolno tak
-Kiedy to prawda! robi to z zazdrości! nie chcieli go i teraz mści się na innych- na szczęście brat mnie poparł, bo na pewno mieliśmy rację
-Dosyć! do jaskini! już!- krzyknęła na nas mama
-Ale my tylko..
-Nie ma gadania, do jaskini
-Przepraszamy..- położyliśmy uszy po sobie, nie chcieliśmy zezłościć mamy, ale on sam się o to prosił, nie będziemy słabsi
-A ty..- spojrzała na niego- mam nadzieję że to ostatni taki raz, następnym razem sama sobie z wami porozmawiam, a wy do jaskini, ale już- poszliśmy posłusznie, tak jak mama kazała
-Chyba mamy przechlapane- odezwał się brat
-No tak jakby chyba..- obejrzałem się za mamą- chyba będzie kara..
-Ale to on zaczął
-No wiem..- weszliśmy do jaskini, odrazu się kładąc obok siebie
-Wiecie że to było bardzo nieodpowiednie zachowanie?
-Tak mamo- odezwaliśmy się
-Wiem że wy to narwańce jesteście, ale czasami lepiej ustąpić głupszemu
-Ale ja sie tylko broniłem
-A ja broniłem brata
-Ehhh...Fireo sama widziałam że to ty zacząłeś
-No tak ale..
-Będziemy mieć karę?- spytałem
-Nie, ale musiałam z wami porozmawiać na spokojnie
-A mamoooo
-Tak?
-A czemu on powiedział że w naszym wieku powinniśmy być szczerbaci?
-Ehh bo ogólnie tak małe źrebaki jak wy, rodzą się bez zębów, dlatego przez ten okres piją mleko mamy, gdy wyrastają już ząbki, powoli zaczynają skubać trawkę, ale że wy macie geny po mnie, a my nie rozwijamy się jak każdy inny, urodziliście się z małymi ząbkami, u nas rosną one bardzo szybko i są ostre, nieco inne niż u normalnego konia, dlatego łapiemy ryby
-Aaaahaaa...a to super- uśmiechnęliśmy się
-Obiecacie mi że już nie dacie się sprowokować
-No spróbujemy
-No..a teraz przytulcie mamę- no, mama nie jest zła, przytuliliśmy się do niej oboje
-Mamo?
-Tak?
-A kiedy nauczymy się latać?
-Za niedługo, wasze skrzydła muszą nabrać więcej siły
-A kiedy jest to niedługo?
-Cierpliwości, może za tydzień, lub dwa
-A to długo?
-Minie szybciej niż wam się wydaje- wyszliśmy za mamą, tym razem musieliśmy trzymać się jej, dzisiaj mieliśmy już zakaz bawienia się z innymi, a szkoda, nie poznaliśmy tych fajnych, normalnych, przez tego głupiego Jack'a
Szakra
-Co tak długo?- doszliśmy w końcu do Kiera, czekał na nas w stadzie
-Znowu musiałam uspokajać naszych synów, mała bójka
-Ojoj znowu? nic im nie jest?
-Im? nic, poturbowali trochę tylko tamtego źrebaka
-Oj to teraz może niech pójdą się odstresować, hmyy?- nachylił się nad synami
-Mają zabronione już na dzisiaj
-Oj skarbie, chyba trochę za ostro, hm?
-O no właśnie mamuś- uśmiechnął się Odyn
-Nic z tego, muszą się nauczyć za co jest kara i że tak nie wolno
-No to ja się z nimi powygłupiam
-Mi tam pasuje- położyłam się- a głodni nie jesteście?
-Narazie nie- spojrzeli po sobie
-No to lecimy się pobawić- Kier pobiegł gdzieś na skraj łąki, w końcu, mam trochę odpoczynku, zaufałam Kierowi, niech się nimi zajmuje, musi się też nauczyć odpowiedzialności, może tylko trochę dadzą mu w kość
Danny
Wraz z Elliotem usztywniliśmy nogę Zimy, Andy na szczęście gdzieś zabrał Arona, żeby nie widział tego jak jego matka wygląda.
-Zima- szturchnąłem ją, otworzyła nieco oczy
-Przepraszam..
-Ciii nie musisz, nie masz za co- położyłem sie przy niej
-Moja noga..- spojrzała na nią, unosząc ją nieznacznie
-Spokojnie, nie ruszaj nią...Andy przyjdzie z małym, to ci pomoże, narazie musieliśmy ją usztywnić
-Zawołam go- Elliot wyszedł za jaskini, po chwili przyszedł Andy z małym
-Mamuś..- podbiegł
-Jesteś głodny?- spytała, nieco bardziej odwracając się na bok
-Yhym
-Jedz synku- odsunąłem się
-I jak? dasz radę pomóc?- spytałem Andy'iego
-To znaczy tak, zasklepię tą kość, ale usztywnienie musi być, bo zanim ona sama w sobie stwiardnieje po urazie, to trochę minie, więc tylko tyle mogę zrobić, wiecie...- spojrzał na nas poruzumiewawczo
-Tak wiem synu
-Musiałbym się zmienić, ale nie zrobię tego przy stadzie, dawno też się nie przemianiałem, nie chcę stracić kontroli nad samym sobą- szepnął
-Wystarczy tylko tyle co zrobisz, żeby nie cierpiała- spojrzałem na ukochaną i synka, zabrałem go gdy tylko się najadł.
Andy zrobił to co mógł, pomógł na tyle, że Zima mogła wstać i chodzić, może nie biegać, nie za szybko, ale to zawsze coś, tydzień wytrzyma.
-Co z Tori?- spytała gdy poczuła się nieco lepiej
-Wiesz..- odwróciłem się w jej stronę- chodź do niej...
Elliot
Trudno było mi na to patrzeć, co gorsza...wiedziałem że to wszystko przezemnie, bo ciągnę za sobą tą klątwę, przez to, że tutaj jestem, bliscy cierpią, a w szczególności..mama, ale boję się że gdy odejdę, w ramach zemsty ta klątwa mi ich zabije całkiem, może się w końcu ona wyciszy, wszystko to przezemnie...
-Elliot..przyniosłam zioła- z myśli wyrwała mnie Feliza, spojrzałem na nią, dobrze że było ciemno, nie było chociaż widać moich szklistych oczu
-Dziękuję skarbie- wziąłem od niej zioła i zaniosłem mamie, po czym wróciłem do ukochanej
-Jak się czujesz?- spytałem
-Ja? bardzo dobrze, czemu pytasz?
-A..tak jakoś..
-Elliot wszystko dobrze?
-Tak, tak...
-Nie widać jakoś
-Wyjdziemy?
-Jasne
Przed jaskinią
-Męczy mnie to..
-Ale co dokładnie?
-To że noszę na sobie tą klątwę, przez nią cierpi tylko każdy z mojej rodziny...boję się, że i nas pokara ale gorzej niż były te problemy z Andy'm, i gdy ty...
-Cii nic się nie stanie, to było tak dawno, to nie musi być tego wina, sam wiesz jak jest
-Gdyby nie to że ja jestem jej dziełem
-Oj Elliot...- zbliżyła się, wsadziła pysk pod moją grzywę muskając po szyi
-Chcę żyć tak jak każdy...normalnie
-I żyjesz, spójrz, masz mnie, syna, kochasz nas, dzięki tobie i ja pokochałam ciebie, nie jesteś ja każdy inny demon, nigdy nie byłeś
-A mogę mieć prośbę?
-Słucham?
-A poprawisz mi humor?- uśmiechnąłem się znacząco, smyrnąłem ją po grzbiecie, delikatnie i czule
-Wiesz że zawsze- poszedłem za nią, od dłuższego czasu mi tego brakowało, tak dawno nie okazywaliśmy sobie czułości, nie mieliśmy na nie po prostu czasu.
Odyn
Wygłupialiśmy się z tatą, nie zauważyliśmy nawet kiedy znaleźliśmy się obok gór, ścigaliśmy się i wariowaliśmy po drodze.
-Odyn mam pomysł- szepnął Fireo
-Jaki?- już się zaciekawiłem, czekałem niecierpliwie aż w końcu powie o co chodzi
-Pójdziemy tam?- spojrzał w górę, a szczyty pokryte jeszcze śniegiem
-A tata?
-Aj tam tata, najwyżej trochę spanikuje
-Fireo rodzice będą za to źli
-Oj mama się nie dowie, chodź
-Ale tata...
-Oj przestań, chyba się nie boisz? co?
-No chyba zwariowałeś- wyprzedziłem brata, ja? boję się? nigdy. Wbiegaliśmy po ścieszce na samą górę, w dole było słychać tylko głos taty
-Schowajmy się, szybko- Fireo wskoczy za kamień, poszedłem w jego kroki, tata szukał nas, nie byłem przekonany czy to dobry pomysł mu tak uciekać, no ale najwyżej pójdzie po mamę i ona mu pomoże.
-Poszedł, chodź
-Kto pierwszy na górę!- pobiegłem
-Ej zaczekaj!- ścigaliśmy się aż na samą górę, ale w pewnym momencie brat mi zniknął, myślałem że to jego kolejny głupi żart
-Fireo?- odwróciłem się
-Fireo bez takich głupisz żartów, jak nie wyjdziesz to idę bez ciebie, sam- i nie wychodził, no trudno, dalej poszedłem sam, na sam szczyt, na ten śnieg co mówił nam tata, i gdy tylko stanąłem na niego kopytem, odrazu się na niego rzuciłem i zacząłem się tarzać i wygłupiać, a niech Fireo żałuje, chociaż przydałby się tu teraz, bo byśmy się pobawili. Gdzie on się podział no? no przecież miał iść za mną a ten polazł sobie inną drogą.
-Fireo!- krzyknąłem podchodząc do tego zejścia- Fireo bo wrócę sam do domu i cie tutaj zostawię!- moze szybciej wyjdzie jak mu tak powiem? Ale no on nadal nie wychodził, postanowiłem więc sam go poszukać.
Chodziłem po wąskich ścieżkach, szczerze, bałem się że spadnę, mama sama powiedziała że nasze skrzydła nie są jeszcze na tyle silne, więc nawet nie miałbym jak się ratować. Wszedłem do jakiejś jaskini, wielkiej jaskini, bo szedłem i szedłem i nie było końca, na końcu zauważyłem tylko jakby wyjście, może tam się schował? albo może chciał sam pozwiedzać góry? Wyszedłem ostrożnie, rozglądałem się za bratem, pusto, nikogo nie ma, mój głos tylko się odbijał i tylko to było słychać gdy go wołałem, powoli zacząłem się niepokoić, a jeśli brat się zgubił? a jeśli coś mu się stało? mi już zaczęło burczeć w brzuchu, on pewnie też jest juz głodny. Zawróciłem, uderzyłem naglę o coś, a raczej o kogoś, spojrzałem w górę, przedemną stał jakis koń, siwy z czymś dziwnym na pysku, nie wyglądał na miłego.
-Cześć maluszku- uśmiechnąłem się, dziwnie, czułem że lepiej mu nie ufać
-Muszę iść..- minąłem go
-Ej chwileczka- zatrzymał mnie znów- zgubiłeś się?
-Nie..
-Na pewno?
-Szukam tylko brata...zostaw mnie- przyśpieszyłem
-Wracaj tutaj gówniarzu- ruszył za mną, złapał mnie za ogon, najeżyłem go, puścił, cały pysk miał we krwi, przestraszyłem się go, a przy okazji rozzłościłem jeszcze bardziej
-Ty mała paskudo...- parsknął, uciekłem w popłochu
-Fireo! Fireo błagam wyjdź!- krzyczałem biegnąc, starałem się zgubić tego obcego, w końcu wpadłem na brata, i to z takim impetem, że oboje upadliśmy
-Zgubiłem się..
-Nie ważne, szybko..uciekamy
-Co? czemu?- i on spojrzał za mnie, ten ogier tutaj szedł, wstaliśmy oboje, tylko głupi zamiast zbiegać na dół, pobiegliśmy gdzieś dalej w góry
-Musimy sie schować- brat skręcił, a ja zaraz za nim, wcisnęliśmy się w jakąś szczelinę, może on tutaj nie sięgnie...
Kier
No i wpadłem, w panikę wpadłem. Zniknęli, czemu te maluszki mi to robią? Przecież dobry ze mnie tatuś, ja bym to na wszystko im pozwalał. Może to dobrze że Szakra byłą tą rozsądną? Już chciałem pobiec po ukochaną, ale chwila, moment... Ona ma rację przecież! Jestem dorosłym ogierem, no jestem. Jestem ojcem, a jakże inaczej i ja mam sobie nie poradzić? Pokaże mojej Szakrze że poradzę sobie z naszymi synkami, a co! Będzie ze mnie dumna. A nie znów zawiedziona. Trzeba się wziąć w garść, nie ma co. A właśnie... Stałem jak kołek, a oni mi gdzieś zniknęli, zawróciłem więc błyskawicznie w góry. Szukając ich na własne kopyto. Trochę czasu minęło, coś czerwonego mignęło mi na stoku, poszedłem dalej... Chwila... Czerwonego i to kilka minut temu, Odyn i Fiero, a kto inny? Mam trop! Zacząłem się wspinać, zanim się połamią, nie daj losie. Aż sobie przypomniałem jak sam stąd zleciałem, ale dla Szakry wszystko, dla naszych synków także. Dam radę... Wystarczy nie patrzeć w dół. Tatuś nadciąga!
Fireo
Wstrzymaliśmy oddech, gdy obcy zły zatrzymał się tak blisko naszej kryjówki.
- Chodźcie tu - zawołał: - Nie zrobię wam krzywdy, tylko wyjdźcie grzecznie - powiedział, mijając szczelinę. Nie posłuchaliśmy go, nie byliśmy przecież głupi żeby się nabrać. Tupnął wściekle kopytami: - Dorwę was! - poszedł dalej.
Wreszcie mogliśmy złapać porządnie oddech.
- Odyn? - szepnąłem.
- No?
- Ty umiesz strzelać kolcami, prawda?
- Aha...
- To... - urwałem.
- Mam was! - nagle głowa ogiera wychyliła się przed szczeliną, aż wcisnąłem się głębiej. Nawet nie zdążyliśmy wyjść i mu uciec, co pewnie zrobilibyśmy gdyby odszedł na wystarczająco daleko.
- Właście stamtąd bachory! - wcisnął do nas pysk, już prawie nas nim dosięgał, brat niestety nie miał jak się zamachnąć, by strzelić, w ogóle było zbyt ciasno, by któryś z nas mógł obronić się ogonem. Pozostało nam tylko jedno. Ugryzłem go w chrapę z całej siły, krzyknął, wyrywając stamtąd pysk.
- Chodu! - i znów uciekaliśmy, musieliśmy znaleźć nową kryjówkę, biegł tuż za nami, Odyn przygotował kolce, to była nasza ostat...
- Ej! Zostaw ich! - usłyszałem głos taty, był całkiem u góry, Odyn zmienił kierunek ucieczki ku niemu, ja tam wolałem gdzieś się znów schować, ale pobiegłem za bratem.
- Ja ci dam! Kości pogruchoce! - tata zeskoczył wprost na ogiera, obcy odsunął się w bok, a nasz tata, wpadł głową w śnieżną zaspę, jeszcze nie mógł się wydostać, siłując się ze śniegiem. Parsknąłem śmiechem, nie potrafiłem się powstrzymać.
- Fireo szybko! - gdyby brat mnie nie pociągnął za grzywę, ten ogier by nas dorwał. Na szczęście mieliśmy jeszcze kilka metrów przewagi, zbliżaliśmy się na szczyt, niestety po drugiej stronie góry było strasznie ślisko, a my musieliśmy z niej zbiec by się ratować...
Kier
Wreszcie wyciągnąłem głowę z śniegu, co za gnojek mnie tu wepchnął! Ruszyłem w trymiga za nim. Tym razem trafiając perfekcyjnie, w bok ogiera, z całym swoim impetem, przewaliłem go, szkoda że razem ze sobą i jeszcze wylądowałem po jego drugiej stronie nieco tym zaskoczony. Wykonałem zryw na równe nogi: - Zaczepiasz moich synów? Tak?! O nie! Nikt ich zaczepiać nie będzie! - ustawiłem się do walki.
- Tatooo!... - usłyszałem niespodziewanie krzyk jednego z synów, prawie się ześlizgnął, zaparł się kopytami, drugi starał się zejść do niego. O mały włos oberwałbym w głowę od wroga, gdyby nie szybki unik, w ostatniej sekundzie.
- Już lecę! - zawołałem, skacząc w ich stronę. Troszkę tego nie przemyślałem, bo ześlizgnąłem się jak po zjeżdżalni, gdybym znał to słowo, w dół i nie mogłem się zatrzymać. Minąłem już synka, starając się zahamować ostro kopytami na tym śniegu i lodzie. Nierówna powierzchnia przerwała moje zjeżdżanie i znów wylądowałem głową w śniegu. Już drugi raz? No weź... Chociaż... Plus że się nie zabiłem.
Fireo
- Fiero, łap się - brat wyciągnął swoje skrzydło ku mnie, ogier już do nas schodził, ostrożnie patrząc gdzie stawia kopyta. A tata... Aż szkoda gadać. Złapałem skrzydło brata, starał się wciągnąć mnie na górę, trochę mu to ułatwiłem, trzepocząc skrzydłami, może nie polecę, ale coś mi mówiło że tak łatwiej będzie się dostać wyżej, próbowałem jeszcze wspiąć się po tym lodzie. Jak Odyn już sięgał, złapał mojej grzywy i właśnie wtedy dostałem się obok niego.
- Skaczcie! Tata was złapie! - zawołał tata, już bez głowy w śniegu.
- Tata nas nie złapie, wątpię - powiedziałem do brata, jak Odyn zdecyduje się skakać to ja też, ale go ostrzegałem, tata jest za ciamajdowaty żeby mu się cokolwiek udało. Czemu nie mógł pobiec po mamę? No czemu?
Kier
Wsparłem kopyta o wystające kamienie, usłyszałem przy tym pęknięcie, drobne, wytrzyma, chyba. Oby. Szykowałem się aby wylądowali przed moimi kopytami, by przyjąć ich ciężar na siebie i dopilnować by nie spadli. Ten który nie trafi, to go złapie za grzywę. Gorzej jak obaj źle wycelują, co wtedy? Dam radę, nie ma innego wyjścia. Ogier był za blisko nich, nie zdążyłbym się wspiąć. Przełknąłem ślinę, nawet w takim zimnie jakie panowało w górach się spociłem, stresik...
Tori
Rozbolał mnie cały przełyk, piekł jakby wbiły mi się w niego same ostre igły, bałam się że nie dam rady się odezwać, tata już podszedł do mnie z mamą, nie poderwałam nawet głowy, walcząc by nie przymknąć choćby powiek z bólu, musiałam wytrzymać.
- Córeczko... Jak się czujesz? - zapytała mama. Uśmiechnęłam się lekko: - Dobrze - udało mi się to w miarę normalnie wypowiedzieć. Jeszcze się nie domyśli, przecież mama od razu by spanikowała.
- Na pewno?
Tym razem podniosłam głowę, ciało zaczęło mi drzeć wbrew mojej woli, na szczęście lekko, przytaknęłam.
- Już mi lepiej, nie martw się - powiedziałam, całkiem nieźle mi szło to udawanie. Było źle, bardzo źle, serce zaczęło mnie kłóć, spowolniłam oddech by jak najbardziej opóźnić duszenie się.
- Nie poznałaś jeszcze Arona, prawda? - zapytał tata, pokiwałam przecząco głową.
- Myślisz że to dobry pomysł? - odezwała się mama.
- Skoro Tori czuję się lepiej, po za tym niech się poznają.
Zakrztusiłam się powietrzem, prawie też wzdrygnęłam, gdy zakuło mnie mocno. Przetrzymałam to w ciszy, kiedyś bym krzyknęła... Teraz już się nauczyłam zduszać to w sobie...
- Tori...
- To tylko kaszel mamusiu... - znów się do niej uśmiechnęłam, udawałam szczęśliwą, chciałam poprawić im humor. I mamie, i tacie. Nie bałam się śmierci, to będzie ukojenie, ale bałam się co stanie się z rodzicami, jak to przyjmą, najgorzej bałam się o mamę, ale tata... Mu też było ciężko, powiedział mi, może nie bezpośrednio, ale...
- Przyjęłaś już zioła? Nie pamiętam czy ci je podałem, tyle się działo - dodał tata.
- Tak tatusiu - odpowiedziałam, kłamałam, nie chciałam się zmuszać by przełykać te zioła, powinnam, ale... Już mówienie sprawia ogromny ból, coraz gorszy z każdą chwilą. Nie, nie mogę się nad sobą litować, zasłużyłam na cierpienie...
- Chciałabym już poznać brata - odezwałam się, gdy ani tata, ani mama po niego nie poszli. Nagle ból ścisnął mi aż całe ciało, nie mogłam tego ukryć przed rodzicami, to było samoistne.
- Tori.. - mama poderwała się z ziemi, przerażona.
- Ostrożnie kochanie, musisz uważać - szepnął tata, czasami zapominali że mam bardzo czuły słuch. Czyli jednak... Mamie musiało się coś stać? Gdybym tylko widziała wyraźniej, może coś bym zauważyła.
- Nic mnie nie boli, tylko mi trochę zimną, to taki odruch... - skłamałam, chciałam ich uspokoić, zrobić wszystko by nie wyszło na jaw jak bardzo cierpię, mama już zupełnie by się załamała, jeszcze sama by umarła z tego wszystkiego, przeze mnie...
Feliza
Obudziłam się przy Elliot'cie, zmęczona, ale szczęśliwa. Mieliśmy dość przyjemne chwilę za sobą, szkoda że tak szybko minęły. Spał i nie miałam ani ochoty go budzić, ani wstawać. Poczułam się cięższa, dosłownie, bo brzuch już o połowę się zaokrąglił, jutro druga połowa, a pojutrze poród. Tak przypuszczałam, nigdy jeszcze nie robiłam czegoś takiego z własnej woli, jak przyspieszanie rozwoju źrebięcia, ale wszystko miałam pod kontrolą. Ciekawe czy Elliot zauważy. Oparłam o niego głowę, pieszczotliwie skubiąc jego szyję, uśmiechnął się przez sen. Zamknęłam oczy by jeszcze się zdrzemnąć, było zbyt przyjemnie aby się stąd gdzieś ruszać, tylko ja i Elliot i rodzeństwo Andy'ego w moim brzuchu. Ciekawe jakiej jest płci... Oby nie klaczka, zbyt dobrze pamiętałam jeszcze Dolly, lepiej żeby urodził się syn. Ale znając moje szczęście... Nie ważne, dowiem się dopiero pojutrze, nie mam zamiaru prosić demony by zaglądały jakiej jest płci. Usnęłam przy ukochanym...
Chciałam śnić tylko o nim, ale zamiast tego znalazłam się na środku śnieżnej polany. Ze śniegu wystawały szkielety koni, nic nadzwyczajnego dla demona. Ale wśród tych szkieletów zobaczyłam swoją rodzinę.
- Elliot... Andy... - odgarnęłam szybko śnieg, odsłaniając ich kości, to tylko głupi sen... Ale widzieć ich martwych nawet w śnie mnie przerastało... Obok nich leżał jeszcze jeden szkielet... Mój... Nagle coś pojawiło się przed moimi oczami, głowa źrebaka, mignęła tak szybko, zniknęła w mniej niż ułamku sekundy.
- Mamo... - odezwało się z tyłu, odwróciłam powoli głowę, głos już wiele mi podpowiedział.
- A więc córka... - zacisnęłam zęby, patrząc na nią nienawistnie, nie była podobna do Dolly, ale i tak sama jej płeć przypominała mi o tym koszmarze jaki musiałam przejść, wraz z rodziną, z jej powodu.
- Moje serce jest jak lód, pozbawione emocji, musicie mnie ich nauczyć - powiedziała do mnie mała. Obudziłam się w tym momencie. Elliot jeszcze spał, jak dobrze że nie wiedział o ciąży... Ten sen był zbyt realny, znów jakaś przepowiednia... Postaramy się o kolejnego syna, będzie jeszcze wiele okazji, córki nie wydam na świat. Wstałam ostrożnie, odchodząc pospiesznie, stawiając bezszelestnie kopyta. Oby Elliot nie obudził się zbyt szybko. Musiałam zdążyć poronić, łatwo to wywołać, wystarczy odpowiednio się zranić i klaczka umrze... Szkoda że miałam jeszcze opory by to zrobić, w końcu to nasze źrebie, ale nikt się nie dowie, jej ducha też unicestwię...
Odyn
-Fireo musimy...
-Kiedy wiesz że tata nas nie złapie
-Trudo, ja się ratuję, a ty?- brat obejrzał się za siebie, ogier już tutaj wlazł, i biegł to nas
-Dobra- zgodził się, jak na zawołanie skoczyliśmy obaj, odruchowo rozłożyliśmy skrzydła, o dziwo, spowolniło to trochę nasze spadanie, i wylądowaliśmy prosto na tacie
-A nie mówiłem?!- ucieszył się
-Tato...- Fireo skrzywił się
-Wracajmy już, proszę...zanim on tutaj zejdzie
-Nie pozwolę skrzywdzić moich synków- tata ruszył w długą
-Tato damy radę iść sami
-Ale może się wam coś stać
-Tato...- Fireo sam się zgramolił z grzbietu taty, no jeśli on to i ja też, tyle że ja boleśnie wylądowałem
-Fireo..
-Jestem Odyn tato..- i znów musiałem tacie zwrócić na to uwagę
-Ups..jesteście tacy podobni- uśmiechnął się, a ja podniosłem obolały
-Mama nas jakoś nigdy nie myli- wspomniał Fireo
-Wieeesz synku, mamy jakoś zawsze tak mają
-A jeśli chodzi o mamę..jesteśy już głodni
-Za chwileczkę będzieie już u mamusi i napełnicie swoje brzuszki, tylko nie znikajcie już tak tacie, dobrze?
-Heh no pewnie..- i ta ironia brata
-Fireo- szturchnąłem go
-No co?
-Przestań, mama byłaby zła
-Ale mamy nie ma, no chyba jej nie powiesz?
-Nie..ale do taty też nie wolno tak mówić
-No pewnie..
-Chłopcy uważajcie pod nóżki
-Dobrze tato, ja uważam- zszedłem niżej, wyprzedzając brata. Pod moimi kopytami naglę przeleciało kilka skałek, odwróciłem się, biegł tutaj, ten ogier
-Tato!- krzyknąłem, odwrócił się, w tym momencie obcy w niego wleciał, sturlali się na dół, ja z bratem zdąrzyliśmy odskoczyć w bok, i jedynie się przyglądaliśmy jak tata razem z nim zlatuje w dół.
Szakra
Coś długo nie wracali, może nie powinnam się przejmować, ale...no kurde, Kier nadal bywa niedorosły, a jeśli mu zwiali? Może lepiej będzie jak pójdę ich poszukać, upewnić się nie zaszkodzi.
Szłam powoli, najpierw w stronę gór, może tam go zaciągnęli, ale czym byłam bliżej, tym wyraźniej było słychać dziwne odgłosy, krzyki i spadające pojedyńcze kamienie.
-Precz od moich synów!- krzyknął...Kier, po chwili było słychać także Fireo i Odyna, przyśpieszyłam, krzyki słyszałam, ale ich nie widziałam...
Odyn
Spadli na sam dół, wylądowali w krzakach, ogier stanął nad naszym tatą, dusił go i kopał, tata się bronił, ale ten był chyba silniejszy
-Zostaw naszego tatę!- krzyknąłem używając ogona, ogier dostał w tylną nogę, szkoda że moje kolce są jeszcze takie małe, nie takie jak mamy
-Ty mały gnojku!- podskoczył, zawrócił biegnąc w naszą stronę, tata złapał go za ogon w ostatniej chwili i ściągnął w dół, tyle że ja zleciałem też w dół, a brat pobiegł zaraz za mną, i tym samym oboje przewróciliśmy się na siebie.
-Zostaw ich!- podniósł się piach, ale po głosie wiedziałem że to mama, całe szczęście, jakoś tak mi ulżyło gdy się tutaj pojawiła. Rzuciła się na ogiera od tyłu i ściągnęła do za sobą tak, że spadł na grzbiet, podniósł się szybko
-Wybawczyni...to twoja klacz musi cię ratować?- ogier zaśmiał się w stronę taty
-Precz od mojej rodziny- mama uniosła skrzydła, najeżyła sierść, a ogonem wymachiwała na boki, najeżony kolcami
Szakra
W ostatnie chwili udało mi się interweniować, powaliłam ogiera ale ten po chwili już stał, najeżyłam sierść i ogon, może to go odstraszy?
-Dziwadła- parsknął patrząc na moich synów i na mnie
-Chodźcie do mnie- zawołałam synów, schronili się za mną, przeszłam ostrożnie na stronę Kiera, obcy zrobił krok do przodu, uderzyłam przednimi kopytami o ziemię, unosząc ogon i agresywnie "warcząc" jak to potrafi nasz gatunek.
-Żałosne..- zaśmiał się, chyba podziałało, poszedł...
Danny
Poszedłem po małego, powinien jak najszybciej poznać siostrę
-Aron?
-Tak tato?
-Chodź...poznasz swoją siostrę- poszedł za mną posłusznie, wszedł do jaskini, ostrożnie, nawet bardzo, trzymał się za mną
-Chodź Aron...to Tori- Zima podeszła do małego i to ona go podprowadziła do córki
-Cześć mały- Tori jakby lekko uniosła się na przednich nogach, ledwie, widziałem jak drży na ciele, a mimo to, trzymała się aby tylko nie wystraszyć brata
-Mamo..ja nie chcę- Aron naglę się cofnął, wyglądał na wystraszonego, nawet bardzo...
Elliot
Przebudziłem się, a Felizy obok nie było, poszedłem jej śladem, nie żebym chciał ją kontrolować czy śledzić, ale to tylko ciekawość.
-Feliza?- zaszedłem ją od tyłu, odwróciła się jak poparzona
-Elliot? czemu nie śpisz?- podeszła z uśmiechem
-Coś ty kombinowała?- wiedziałem że coś było jednak nie tak, w czymś jej przerwałem, zerknąłem na jej brzuch, jakoś tak, od tak- jesteś w ciąży?
-Noo...miaam ci powiedzieć
-Znowu będziemy rodzicami?- uśmiechnąłem się- teraz do pary może córeczka- zbliżyłem pysk do brzucha
-Heh tak..pewnie
-Coś nie tak?
-Nie, nie..wszystko w porządku
-Tak szybko ciąża? jeszcze wczoraj nie miałaś takiego brzucha
-Wiesz, nie chcę się męczyć tyle miesięcy, trochę przyśpieszyłam, Andy też się szybko urodził
-No tak, tak- przytuliłem ją- to żeś mi niespodziankę zrobiła, Andy się ucieszy z rodzeństwa
-No zapewne...
Fireo
- Już ja mu dam "dziwadła"! - zawołał jeszcze za nim tata: - I żebyś tu nie wracał! - tupnął solidnie kopytem, parskając. Serio? Teraz gdy mama go odstraszyła i pokonała? Aż spuściłem nieco głowę i położyłem uszy ze wstydu za takiego ojca. Ten ogier się z niego naśmiewał, nawet teraz gdy szedł przed siebie, nie odwracając się w naszą stronę. Szybciej Jack się z niego naśmiewał, co za obciach.
- No to słucham - mama spojrzała na tatę. Już było bezpiecznie, więc wyszliśmy z naszego matczynego schronienia pod nią.
- Hę? Ja? - tata jakby nie wiedział, miałem ochotę coś odpyskować, ale nadal byłem jeszcze troszkę przerażony tym co się działo.
- Co się stało? Przecież ty ich pilnowałeś.
- A tak, oczywiście, tak kochanie... - tata spuścił łeb: - Wybacz... - uśmiechając się jakby nic złego nie zrobił: - Coś mi to nie idzie, jak widzisz... Cóż... - spochmurniał: - Nie nadaje się najwidoczniej do pilnowania naszych maluszków... - odszedł kawałek, ze smętną miną. Trochę zrobiło mi się go szkoda, tylko trochę. Mama już chciała ruszyć za nią, ale zatrzymał ją Odyn.
- Mamo... To nasza wina, to my wpadliśmy na pomysł żeby schować się tacie i pójść w góry - powiedział brat, aż otworzyłem pysk by zaprzeczyć, ale chyba tylko bym pogorszył, bo to był mój pomysł. A brat wspaniałomyślnie wziął to także na siebie.
- Przepraszamy mamo... - dodał.
- Tak, bardzo przepraszamy - i ja się odezwałem, wolałem trzymać stronę brata, może chociaż nie będzie kary?
- Widzicie co się stało, mam nadzieje że czegoś was to nauczyło...
Kier
No i masz, cała akcja ratunkowa poszła na darmo, chociaż... Trochę chyba ich ocaliłem, nie? A co ja się oszukiwałem? Gdyby nie Szakra to ten palant by skrzywdził naszych synków... Szczęście że nie zepsułem tego bardziej. Ciągle jeszcze miałem w głowie jego słowa... Co w tym złego że obroniła mnie ukochana? Chyba to że nie jestem "prawdziwym" ogierem i... Westchnąłem ciężko i jeszcze raz, i jeszcze... Teraz już mogłem to powiedzieć.. I ojcem... Chwila. Mogę to jeszcze naprawić! Znajdę tego ogiera i skopie mu porządnie zad, aż wstać nie będzie mógł, o! Ruszyłem galopem, z powrotem w góry, potknąłem się o coś wpadając w śnieg, tym razem cały... Przez co, ukryty zupełnie, nie wstałem, bo usłyszałem słowa Szakry o mnie, jak tłumaczyła naszym synkom...
Feliza
Elliot nie zdawał sobie sprawy że właśnie ocalił jej życie, nawet nie zdążyłam nic zrobić. Wtuliłam się do ukochanego, gdy tylko mnie przytulił do siebie, patrząc przy tym w dal, nie do końca zadowolona z tego co się stało, tak na prawdę miałam mieszane uczucia. I po co przyspieszałam tą ciąże? No tak, nie pomyślałam o tym że to mogłaby być córka, powtórka z rozgrywki... Teraz już nie miałam odwrotu. Powinnam dać jej szanse?
- Czyli podoba ci się niespodzianka? - uśmiechnęłam się do ukochanego, udając szczęśliwą, tylko trochę mi nie szło, bo już wcześniej zauważył że jest coś nie tak.
- Jeszcze pytasz? Jasne że tak, chodźmy...
- A dokąd?
- Do Andy'ego, czas żeby się dowiedział - ruszył, a ja stałam jeszcze chwilę, już nic z tym nie zrobię, może lepiej nie myśleć o tym podczas tych dwóch dni? Tylko jak?
- Zaczekaj kochanie... - zatrzymałam Elliot'a, chwytając go zaczepnie za ucho, szepnęłam mu do niego: - Nasz syn będzie miał większą niespodziankę jak sam zauważy - tak na prawdę wolałam nie poruszać tego tematu, odwlec go możliwe na jak najpóźniej.
- Masz rację, zaczekamy, aż sam zapyta o twój brzuch.
I doszliśmy do syna, myślałam że będzie niańczył swojego wujka, zabawne jak taki mały źrebak... A zresztą, wolałam teraz nie myśleć o źrebakach w ogóle.
- Mamo? - Andy od razu dostrzegł różnice, już spojrzał na mój brzuch. Uśmiechnęłam się wymuszenie, na szczęście tym razem przybiegł brat Elliot'a i to jakby zobaczył jakiegoś ducha czy coś...
Aron
Nie rozumiałem co się stało z mamą i czemu leżała gdy mnie karmiła, wystraszyłem się i trochę o tym myślałem jak już tata mnie odprowadził, tym razem do Maji. Leżałem sobie, trochę zmęczony, ziewałem, ale jakoś nie mogłem usnąć, za to miałem sporo czasu do obserwowania otaczającego mnie świata i koni, ciekawsko spoglądałem we wszystkie strony, trochę zbyt senny by zadawać siostrze pytania. Pamiętam, fajnie było, jak ucieszyłem się kiedy tatuś i mamusia pokazali mi calutką rodzinę, a najbardziej gdy poznałem Elliot'a, nie mogłem się go już doczekać.
Tata po mnie przyszedł, nie wiedziałem z początku o co chodzi z ta siostrą, bo przecież widziałem już wszystkich prawda? No i poznałem już siostrę... To jaką inną siostrę miałem poznać? I czemu nie było jej ze wszystkimi? Obawiałem się tego co zobaczę w środku, ostatnio jak mama była w jaskini to chyba coś jej się stało? Prawda? Więc jaskinia jest zła? Wchodząc z tatą do środka zobaczyłem taką straszną klacz, bałem się jej, nie wyglądała jak inne konie. Mama do mnie podeszła, poszedłem za nią ufnie, okazało się że to ta przerażająca klacz jest moją siostrą, bo do niej mnie zaprowadziła. Widziałem jak coś wystaje jej z pod skóry, coś bardzo nie dobrego, a najbardziej to było widoczne na brzuchu, była bardzo chuda, bardzo, jeszcze nigdy nie widziałem tak chudego konia, miała najcieńsze nogi ze wszystkich, nawet źrebiąt, i jej oczy się różniły, nie były wcale jaskrawe, a wszystkie konie miały wyraźniejsze oczy... I z sierścią coś było nie tak... Gdy się trochę podniosła i tak drżała, ja też zacząłem się trząść, ze strachu, patrząc swoimi wielkimi, pełnymi lęku oczami na Tori.
- Mamo.. ja nie chcę - wycofałem się, ona chyba chciała na mnie spaść...
- Nie bój się, to tylko twoja siostra, nic ci nie zrobi - powiedziała mama.
- Nie bój się braciszku - uśmiechnęła się do mnie Tori, bardzo nie chciałem tu być, spojrzałem na mamę błagalnie, ale ona chyba źle to odczytała, bo popchnęła mnie lekko w kierunku Tori, nagle ona na prawdę na mnie poleciała, czmychnąłem błyskawicznie, pod tatę, kryjąc się za jego nogami. Oddychałem szybko, wystraszony, zwłaszcza gwałtowną reakcją mamy.
- Tori... - mama upadła przed nią na przednie nogi.
- Spokojnie synku... Za chwilę wrócę - tata też już poszedł szybko, ja cofnąłem się do samego wyjścia, nie mając już gdzie się ukryć.
- Tori proszę... - mama próbowała ją obudzić: - Przecież... dobrze się czuła... nic z tego nie rozumiem... - załkała mama, patrząc na tatę.
- Wszystko będzie dobrze kochanie... Oddycha, ledwo, ale oddycha, bądźmy dobrej myśli... - słyszałem jak mówi tata. Wybiegłem szybko z jaskini, w popłochu. Biegłem tak długo i przez całe stado, aż odnalazłem brata.
- Aron? Co się stało? - zapytał, kiedy momentalnie wtuliłem się do niego, cały się trzęsłem.
- Bo tata... - zapłakałem: - Zaprowadził mnie do takiej strasznej klaczy Tori i i... I ja się bałem... A potem ona źle się poczuła i i... Mama...
- Co z mamą?
- Płacze... Ja nie chciałem żeby to tak wyszło...
Feliza
Nie chciałam być złośliwa, ale niektórych przyzwyczajeń nie da się oduczyć, zaśmiałam się w duchu, kiedy mały oznajmił że przestraszył się... Tori. Na zewnątrz zachowując powagę. Nie wierzyłam że Tori aż tak potrafi przerazić. Może wyglądała jak chodząca śmierć, ale bez przesady. Ja byłam demonem, jak cała nasza rodzina, a nas ten mały nie bał się wcale, nawet widoku moich oczu się nie przeraził.
- To nie twoja wina... Pójdziemy tam, dobrze? - powiedział do niego Elliot, mały mu przytaknął, co wcale mnie nie zaskoczyło, dla swojego brata ten źrebak zrobiłby chyba wszystko.
- Pójdę z wami - zaproponowałam, może to odciągnie moje myśli od ciąży? Chyba jednak nie. Syn także poszedł z nami, trzymałam się z nim z tyłu, jak już zaczęliśmy, to byłam mu winna zdradzić to w końcu oficjalnie.
- Mamo... Ty jesteś w ciąży, prawda? - zapytał ob drogę Andy.
- Tak... - tym razem odpowiedziałam tak bardziej neutralnie, nie mając ochoty dłużej udawać zadowoloną, w końcu w ciąży ma się te humorki, a w przyspieszonej już zwłaszcza...
Tori
Opadły ze mnie nagle wszystkie siły, nie mogłam otworzyć oczu, a wokół słyszałam dziwne dźwięki, przywołujące na myśl duchy, ale tata tu był, więc skąd one? Serce co chwilę odmawiało współpracy, przestawało bić na parę sekund, by z wielkim trudem znów przytaczać coraz to słabiej krew po ciele. Płuca kuły przy każdym najmniejszym łyku powietrza, miałam wrażenie że oddycham już tylko jednym, bo drugie się zapadło... Do oczu napłynęły mi łzy, zrozumiałam że to już koniec... Tak bardzo nie chciałam by przeze mnie cierpieli, a teraz umierałam w objęciach mamy, bo ona przytuliła mnie do siebie, łkając bardzo mocno. Blisko taty, który już też oparł delikatnie o mnie głowę, chyba zabrakło mu słów, chyba wiedział na co się dzieje... Przed oczami wciąż miałam obraz przerażonego, małego jeszcze brata, nie chciałam by taką mnie zapamiętał, ale nie zdążyłam... A Elliot... Elliot, Andy, nawet Feliza... Tak bardzo żałowałam... Wciąż nie wybaczyłam sobie co chciałam zrobić, co zrobiłam... Żadne moje przeprosiny nie były nic warte, bo co one naprawią? To całe moje cierpienie, przeszywający ból, też na nic, to zbyt mała kara za to co zrobiłam... To koniec... Straciłam już oddech, zaczęłam się dusić, ale moje ciało było na tyle słabe że ani drgnęło, zamiast tego drętwiało, robiło się zimne... Walczyłam jeszcze, by móc chociaż przez te chwilę, kiedy wytrzymam bez powietrza, czuć przy sobie ciepło rodziców i żeby chociaż jeszcze jeden raz usłyszeć ich głos, ale słyszałam jedynie płacz matki i...
Danny
Uroniłem kilka łez, zabrakło mi słów, jedynie opierałem lekko łeb na delikatnym ciele córki, co ja mogłem zrobić? już nic..teraz już nic, a tyle bym chciał, ale już nie mogę, córka umiera, czuję to i wiem, może to i dobrze? przestanie cierpieć, tyle lat cierpiała, tyle wytrzymała...
Elliot
Zabrałem brata do jaskini, może przy mnie będzie nieco odważniejszy i nieco się przekona by poznać swoją siostrę.
Weszliśmy we czwórkę do jaskini, ja, Aron, Feliza i Andy, i ten widok...mama, tata...oboje płaczący przy Tori.
-Tato?- podszedłem bliżej, spojrzał na mnie, i on miał w oczach łzy
-To już jest koniec...już koniec jej cierpień
-Tori...- zbliżyłem się jeszcze, stojąc nad siostrą, miała jeszcze na tyle siły by otworzyć nieco oczy, otworzyła pysk, jakby chciała coś powiedzieć, ale jedynie złapała łapczywie powietrze, po chwili jakby się nim dusiła
-Nic nie mów...wybaczyłem ci już, w końcu jesteś moją siostrą...bliźniaczką, nie mam serca z kamienia
-Aron chodź na chwilkę- zawołałem go, podszedł powoli do mnie, a raczej podemnie
-Tak?
-Pożegnaj się ze swoją siostrą...jest bardzo chora, wiesz? nic ci nie zrobi
-No wiem ale..
-Aron to twoja siostra- zaznaczyłem znów- tak samo jak i moja
-No dobrze...- Aron zbliżył się do siostry, stanął obok mamy
-Tato wszystko w porządku?- szepnął Andy
-Tak..tak wszystko dobrze- zamyśliłem się, znowu w głowie miałem tą cholerna klątwę, ciąglę o niej myślałem
Szakra
-Oj chłopcy, to nie jest tak że wasz tata to niezdara
-Mamo ale śmieją się z nas że on się tak zachowuje i że tak do nas mówi, to obciach
-Fireo nie wolno tak myśleć o swoim tacie- upomniałam go
-No a nie jest tak?- spojrzał na mnie, zamyśliłam się, fakt...Kier jest strasznie dziecinny, próbuje na siłę udawać kogoś, kim nie jest
-Wiesz Fir...może tata nie jest idealny, może i zachowuje się dziecinnie i śmiesznie czasami, ale to wasz tata, a ja go kocham, trzeba szanować rodziców, obydwóch
-A jak to jest że ty jesteś odważniejsza?
-Wiesz skarbie, to wynika też z naszego gatunku, jesteśmy bardziej odporni i odwżniejsi, to wynika z naszej siły i pochodzeni
Odyn
Ja się praktycznie nie odzywałem, to brat szczególnie rozmawiał z mamą, a wypytywał się jej o wszystko.
-Fireo trzeba zaakceptować to jakiego mamy tatę- wtrąciłem się w ich rozmowę
-Widzisz, twój brat bardzo mądrze mówi, wiem że macie swoje charakterki, ale Fireo, nie wolno się tak zachowywać
-No dobrze mamooo...
Szakra
-No mam nadzieję że coś dotarło- obejrzałam się za siebie, a Kier to gdzie? ehhh no chyba nie zrobił tego co myślę?
-Poczekajcie tu chwilę, zaraz wrócę, a wy macie tu stać, zrozumiano?- spojrzałam na synów, przytaknęli obaj, zaufałam synom i wzbiłam się w górę, poszukać Kiera, długo nie szukałam, dobry wzrok się na coś przydaje, no i węch
-Kier...- podeszłam do miejsca gdzie wpadł, wylazł jakoś kładąc się na przeciwko mnie
-Tak skarbie?- i ten jego uśmieszek...ehhh
-Musimy porozmawiać, koniecznie...ale najpierw odprowadzimy synów do stada, i dopiero tam, sobie porozmawiamy
-Ale skarbie, wiesz że to nie moja wina, no wiesz..
-Nie o tym...
-Szakra?..- spojrzał na mnie, jakby nieco przestraszony
-Chodźmy już- zaczęłam schodzić w dół, ehhh czeka nas długa rozmowa, może coś zrozumie..może
Tori
Przestawałam odczuwać ból, nie czułam już prawie ciała, jedynie to że nie jestem już zdolna oddychać. Dźwięki z trudem do mnie docierały, po raz pierwszy w życiu, za to obraz bardzo się wyostrzył, zobaczyłam Elliot'a, wybaczył mi... Sobie samej nie potrafiłam wybaczyć, ale doznałam ogromnej ulgi gdy zrobił to mój brat... Zobaczyłam rodziców, załamał mnie widok matki; zobaczyłam siostrzeńca, Felize, młodszego brata po raz ostatni...
- Cześć Tori... - wyszeptał smutno Aron na pożegnanie. Czas drastycznie zwolnił, powieki same mi opadły, walczyłam, by jeszcze móc choć odrobinę je podnieść... Światło już przestało do mnie docierać... Zasnęłam, nie oddychałam już, serce przestało bić, wszystko się wyciszyło... Ostatnim co poczułam to strach że już nie czeka mnie nic... Nic...
Zima
Jak miałam pozwolić jej odejść?... Wciąż miałam nadzieje że będzie żyła, mimo że już nie oddychała, że powoli stawała się zimna i sztywna, że już wyglądała jak nie żywa... To... to... to tylko kolejny moment w którym jest na prawdę źle, wyjdzie z tego... Ona nie umrze, nie może... Łkałam, próbując coś powiedzieć do córki, ale płacz mi na to nie pozwalał. A gdy ona... Przestała oddychać... Nie... Zamknęła oczy... Nie, to nie może być prawda, nie... Wpadłam w jeszcze silniejszy szloch, zakuło mnie w sercu, przytuliłam się ciasno do jej ciała, przytrzymałam za grzywę, by tylko nikt mi jej nie zabierał, rozpacz raz po raz wstrząsała moim ciałem... Nie docierało do mnie kompletnie nic, trwałam tak przy... martwej... Tori, nie reagując na nic co się wokół mnie działo... Do momentu w którym z osłabienia straciłam przytomność...
Feliza
Aż chciało się powiedzieć "a nie mówiłam". Gdyby nie była taka uporczywa i nie zadała się z Jimem żyłaby nadal. To było wiadome że w końcu po czymś takim umrze. Czekałam tylko na jej ducha aż opuści ciało. Mogła czuć się bezpiecznie wśród nas, tutaj nic nie rozszarpie jej słabej duszy, będzie mogła w spokoju przejść na drugą stronę, nie miała innego wyjścia. Dla nas demonów i wszystkich co widzą duchy to w takim momencie jest dopiero koniec.
Nagle, jeszcze nim Tori opuściła ciało, złapał mnie skurcz, aż syknęłam z bólu, pochylając łeb i przytrzymując przednią nogę przy brzuchu, zdziwiłam się gdy wydał mi się większy. Urósł w oczach, ale... Zostały jeszcze dwa dni, nie przyspieszyłam tego aż tak...
- Feliza... - Elliot odwrócił się do mnie.
- To nic... - postawiłam już nogę na ziemi, głowy jeszcze nie podnosiłam, łapiąc na spokojnie oddechy. I kolejny skurcz, a za nim już następny, odpłynęły mi wody, Elliot podszedł szybko do mnie. Ból powalił mnie z nóg, już długo nie czułam aż tak silnego, jakby rozrywało mnie od środka. I to chyba wcale mi się nie wydawało, bo na ziemi pojawiała się coraz większa kałuża krwi, aż tyle nie mogłam jej stracić podczas zwykłego porodu. Nie było szans się stąd już ruszyć, nie mogłam się podnieść, Elliot też mnie zostawił, choć wcześniej chciał ze mną wyjść na zewnątrz. Nie było szans. Sapałam ciężko i jeszcze utrudniałam sobie oddychanie, jękami, które szybko zmieniły się w krzyk... Wszystko działo się błyskawicznie, a ja miałam wrażenie że cierpienie nie ma końca. Normalna klacz już dawno by umarła, podczas kiedy ja potrafiłam to przetrzymać, łzy już dawno mi pociekły z bólu. Najgorszy był ostatni moment, gdy źrebak wydostał się na świat, z bólu krzyknęłam tak głośno aż zabolało mnie w gardle, aż inni skulili uszy... Wreszcie się wydostało, opadłam łbem na ziemie, wciąż sapiąc i wciąż odczuwając, już nie tak nasilony ból. Kontem oka dostrzegłam ją - czarną, z odstającymi kościstymi kolcami, po bokach, od szyi aż do zadu i jeszcze na grzbiecie, przez skórę jak przez coś przeźroczystego prześwitywały kręgi szyjne i żebra, zamiast ogona i grzywy, unosił się ciemnoszary, układający się w kosmyki włosów, dym, a do tego wszystkiego zasklepiony pysk. Otworzyła oczy, te były czarne, jakby białko pochłonęło całe światło, źrenica zwężona, wokół niej ciemnoczerwona tęczówka, od której ledwo odbijało się światło.
Jej pysk się rozerwał formując się na coś w kształcie mnóstwa ostrych kłów, wydała z siebie przeraźliwy dźwięk, aż uszy cierpły. Nie zdążyłam poderwać porządnie głowy, a ona w ułamek sekundy, wyciągnęła i jeszcze, jak w pierwszej chwili mi się zdawało, pochłonęła Tori. Gdyby nie jej oczy, które zmieniły się w połowie sekundy na zwyczajne, tyle że z czerwoną tęczówką, nie domyśliłabym się że wcale jej nie pochłonęła, a uwięziła w sobie. Duch Tori przez chwilę odbijał jej się w tych zwykłych oczach, a stłumione jęki duszy dobiegały ze środka. Oczy wróciły do poprzedniego stanu.
- Wypuść ją, natychmiast! - wrzasnęłam na małą, dym który z niej ulatywał zmienił się w zwykłą grzywę, a ciało wracało też już do normy, jej przemiana ustępowała, oczy znormalniały jako ostatnie. Klaczka pokiwała głową na nie, patrząc na mnie przerażona.
- Zrób to co każe ci mama - kazał jej Elliot, zaprzeczała kiwnięciami głowy.
- Już - nie odpuścił.
- Nie denerwuj mnie! - krzyknęłam na źrebie, ledwie powstrzymując się by nie spojrzeć na nią nienawistnie. To ona przyspieszyła poród i jeszcze poraniła mnie w środku... Nie obchodziła mnie Tori, mogła sobie tam cierpieć w nieskończoność, wewnątrz klaczki, ale tu chodziło o rodzinę, nie miałam zamiaru się od nich odwracać.
- Spokojnie kochanie... Spróbujemy inaczej...
- Inaczej?! Dopiero się urodziła, a już... - urwałam, przypominając sobie że nie jesteśmy tu sami. Podniosłam się pełna gniewu, żałowałam że z nią nie skończyłam póki była bezbronna. Po nogach wciąż spływała mi krew, po tym wszystkim, zasklepiłam wewnętrzne obrażenia wykorzystując własną energie. Mała zmierzyła mnie wzrokiem, z chęcią mordu, a jej oczy znów zmieniły się na te demoniczne, po chwili spojrzała jeszcze tak na Elliot'a...
Fiero
Czekaliśmy na mamę grzecznie. Zająłem się dłubaniem kopytem w śniegu, Odyn też, obaj nie mieliśmy lepszego zajęcia, a zaczynanie zabawy zwyczajnie się nie opłacało. Już miałem skubnąć to co wygrzebałem, ale mama z tatą wrócili.
- No, wracamy do stada - powiedziała, obaj za nią poszliśmy. Korciło mnie by spróbować to moje znalezisko i to bardzo, ale rodzice milczeli, a jak nie byli zajęci sobą to na pewno by zauważyli gdybym zawrócił.
Doszliśmy do stada, mama oddaliła się z tatą, a ja zostałem z bratem.
- To co robimy? - zapytałem.
- Może... - zastanowił się, rozglądając za czymś ciekawym, poszedłem w jego ślady.
- O, posmakujemy jak to smakuje? - zauważyłem krzaczki, a na nich kolorowe kulki, dokładniej czerwone.
- Ale my pijemy jeszcze mleko i mama mówiła że nie możemy nic innego - przypomniał Odyn, zamyśliłem się, fakt, ale tak strasznie chciałem wziąć coś do pyska i posmakować, poznać jakiś nowy smak.
- A czy to nie dotyczyło ryb? - przypomniałem sobie nagle. Nie czekając na brata radośnie zrywając upragniony owoc, był trochę gorzkawy w smaku. Skubnąłem też liście, także gorzkie, nic smacznego... Ciekawe czy brat też się skusi.
Kier
Czułem mały stresik przed tą rozmową, ważną rozmową... Och, jak ja tęskniłem za czasami kiedy wszystko było łatwiejsze i przyjemniejsze zarazem, bez obowiązków, bycia tym odpowiedzialnym... No dobra, to nie szło mi najlepiej. Ale... Gdyby tak wrócić do przeszłości to nie miałbym z Szakrą synków, też nie dobrze, jak tak o nich myślę to za nic bym się nie cofnął. Może oni, przynajmniej Fiero nie był ze mnie dumny, ale ja owszem, byłem z nich dumny, bardzo dumny, wiadomo mieli charakterek głównie po mamusi. Małe łobuzy, ale za to jacy silni. Nie dadzą sobie w kasze dmuchać...
- Kier... - oderwała mnie od myśli Szakra: - Zostaliśmy rodzicami...
- To prawda - potwierdziłem.
- Nie przerywaj mi...
- W porządku kochanie, jestem zwarty i gotowy, żeby cię wysłuchać, oczywiście i...
Szakra już troszkę się niecierpliwiła, także zamilkłem. Tak na prawdę grałem na zwłokę, bo coś czułem w kościach że to nie będzie przyjemne.
- Dobra... - westchnęła: - Także zostaliśmy rodzicami i oboje powinniśmy być odpowiedzialnymi rodzicami, czyli... - tu przerwała.
- Muszę się zmienić? - zgadywałem.
- No niestety, skończyło się, teraz jesteś ojcem i jesteś odpowiedzialny za swoich synów, chociaż spróbuj przestać...
- Traktować życie nie na serio? Jak zabawę? - domyśliłem się.
- Mniej więcej to, bądź trochę poważniejszy Kier, bo to zaczyna...
- Kiedy tak jest lepiej, no weeeź... Fajnie jest tak sobie, o, nie za bardzo się przejmować i w ogóle, brać wszystko na luzie... Nooo... - przerwałem jej, znowu, ale po prostu nie chciałem za bardzo się zmieniać. Mówiąc nieco poruszyłem głową na bok, uchwyciłem kontem oka synów. Bawili się grzecznie w trujących krzaczkach.
- Ale jesteś już dorosły...
Trujących krzaczkach?!
- Szakra mamy problem... - wtrąciłem się.
- Najpierw...
- Nie ruszajcie się, tatuś za chwilę was uratuje! - wystartowałem do synów, w końcu trzeba ich ratować, prawda?
-Fireo musimy...
-Kiedy wiesz że tata nas nie złapie
-Trudo, ja się ratuję, a ty?- brat obejrzał się za siebie, ogier już tutaj wlazł, i biegł to nas
-Dobra- zgodził się, jak na zawołanie skoczyliśmy obaj, odruchowo rozłożyliśmy skrzydła, o dziwo, spowolniło to trochę nasze spadanie, i wylądowaliśmy prosto na tacie
-A nie mówiłem?!- ucieszył się
-Tato...- Fireo skrzywił się
-Wracajmy już, proszę...zanim on tutaj zejdzie
-Nie pozwolę skrzywdzić moich synków- tata ruszył w długą
-Tato damy radę iść sami
-Ale może się wam coś stać
-Tato...- Fireo sam się zgramolił z grzbietu taty, no jeśli on to i ja też, tyle że ja boleśnie wylądowałem
-Fireo..
-Jestem Odyn tato..- i znów musiałem tacie zwrócić na to uwagę
-Ups..jesteście tacy podobni- uśmiechnął się, a ja podniosłem obolały
-Mama nas jakoś nigdy nie myli- wspomniał Fireo
-Wieeesz synku, mamy jakoś zawsze tak mają
-A jeśli chodzi o mamę..jesteśy już głodni
-Za chwileczkę będzieie już u mamusi i napełnicie swoje brzuszki, tylko nie znikajcie już tak tacie, dobrze?
-Heh no pewnie..- i ta ironia brata
-Fireo- szturchnąłem go
-No co?
-Przestań, mama byłaby zła
-Ale mamy nie ma, no chyba jej nie powiesz?
-Nie..ale do taty też nie wolno tak mówić
-No pewnie..
-Chłopcy uważajcie pod nóżki
-Dobrze tato, ja uważam- zszedłem niżej, wyprzedzając brata. Pod moimi kopytami naglę przeleciało kilka skałek, odwróciłem się, biegł tutaj, ten ogier
-Tato!- krzyknąłem, odwrócił się, w tym momencie obcy w niego wleciał, sturlali się na dół, ja z bratem zdąrzyliśmy odskoczyć w bok, i jedynie się przyglądaliśmy jak tata razem z nim zlatuje w dół.
Szakra
Coś długo nie wracali, może nie powinnam się przejmować, ale...no kurde, Kier nadal bywa niedorosły, a jeśli mu zwiali? Może lepiej będzie jak pójdę ich poszukać, upewnić się nie zaszkodzi.
Szłam powoli, najpierw w stronę gór, może tam go zaciągnęli, ale czym byłam bliżej, tym wyraźniej było słychać dziwne odgłosy, krzyki i spadające pojedyńcze kamienie.
-Precz od moich synów!- krzyknął...Kier, po chwili było słychać także Fireo i Odyna, przyśpieszyłam, krzyki słyszałam, ale ich nie widziałam...
Odyn
Spadli na sam dół, wylądowali w krzakach, ogier stanął nad naszym tatą, dusił go i kopał, tata się bronił, ale ten był chyba silniejszy
-Zostaw naszego tatę!- krzyknąłem używając ogona, ogier dostał w tylną nogę, szkoda że moje kolce są jeszcze takie małe, nie takie jak mamy
-Ty mały gnojku!- podskoczył, zawrócił biegnąc w naszą stronę, tata złapał go za ogon w ostatniej chwili i ściągnął w dół, tyle że ja zleciałem też w dół, a brat pobiegł zaraz za mną, i tym samym oboje przewróciliśmy się na siebie.
-Zostaw ich!- podniósł się piach, ale po głosie wiedziałem że to mama, całe szczęście, jakoś tak mi ulżyło gdy się tutaj pojawiła. Rzuciła się na ogiera od tyłu i ściągnęła do za sobą tak, że spadł na grzbiet, podniósł się szybko
-Wybawczyni...to twoja klacz musi cię ratować?- ogier zaśmiał się w stronę taty
-Precz od mojej rodziny- mama uniosła skrzydła, najeżyła sierść, a ogonem wymachiwała na boki, najeżony kolcami
Szakra
W ostatnie chwili udało mi się interweniować, powaliłam ogiera ale ten po chwili już stał, najeżyłam sierść i ogon, może to go odstraszy?
-Dziwadła- parsknął patrząc na moich synów i na mnie
-Chodźcie do mnie- zawołałam synów, schronili się za mną, przeszłam ostrożnie na stronę Kiera, obcy zrobił krok do przodu, uderzyłam przednimi kopytami o ziemię, unosząc ogon i agresywnie "warcząc" jak to potrafi nasz gatunek.
-Żałosne..- zaśmiał się, chyba podziałało, poszedł...
Danny
Poszedłem po małego, powinien jak najszybciej poznać siostrę
-Aron?
-Tak tato?
-Chodź...poznasz swoją siostrę- poszedł za mną posłusznie, wszedł do jaskini, ostrożnie, nawet bardzo, trzymał się za mną
-Chodź Aron...to Tori- Zima podeszła do małego i to ona go podprowadziła do córki
-Cześć mały- Tori jakby lekko uniosła się na przednich nogach, ledwie, widziałem jak drży na ciele, a mimo to, trzymała się aby tylko nie wystraszyć brata
-Mamo..ja nie chcę- Aron naglę się cofnął, wyglądał na wystraszonego, nawet bardzo...
Elliot
Przebudziłem się, a Felizy obok nie było, poszedłem jej śladem, nie żebym chciał ją kontrolować czy śledzić, ale to tylko ciekawość.
-Feliza?- zaszedłem ją od tyłu, odwróciła się jak poparzona
-Elliot? czemu nie śpisz?- podeszła z uśmiechem
-Coś ty kombinowała?- wiedziałem że coś było jednak nie tak, w czymś jej przerwałem, zerknąłem na jej brzuch, jakoś tak, od tak- jesteś w ciąży?
-Noo...miaam ci powiedzieć
-Znowu będziemy rodzicami?- uśmiechnąłem się- teraz do pary może córeczka- zbliżyłem pysk do brzucha
-Heh tak..pewnie
-Coś nie tak?
-Nie, nie..wszystko w porządku
-Tak szybko ciąża? jeszcze wczoraj nie miałaś takiego brzucha
-Wiesz, nie chcę się męczyć tyle miesięcy, trochę przyśpieszyłam, Andy też się szybko urodził
-No tak, tak- przytuliłem ją- to żeś mi niespodziankę zrobiła, Andy się ucieszy z rodzeństwa
-No zapewne...
Fireo
- Już ja mu dam "dziwadła"! - zawołał jeszcze za nim tata: - I żebyś tu nie wracał! - tupnął solidnie kopytem, parskając. Serio? Teraz gdy mama go odstraszyła i pokonała? Aż spuściłem nieco głowę i położyłem uszy ze wstydu za takiego ojca. Ten ogier się z niego naśmiewał, nawet teraz gdy szedł przed siebie, nie odwracając się w naszą stronę. Szybciej Jack się z niego naśmiewał, co za obciach.
- No to słucham - mama spojrzała na tatę. Już było bezpiecznie, więc wyszliśmy z naszego matczynego schronienia pod nią.
- Hę? Ja? - tata jakby nie wiedział, miałem ochotę coś odpyskować, ale nadal byłem jeszcze troszkę przerażony tym co się działo.
- Co się stało? Przecież ty ich pilnowałeś.
- A tak, oczywiście, tak kochanie... - tata spuścił łeb: - Wybacz... - uśmiechając się jakby nic złego nie zrobił: - Coś mi to nie idzie, jak widzisz... Cóż... - spochmurniał: - Nie nadaje się najwidoczniej do pilnowania naszych maluszków... - odszedł kawałek, ze smętną miną. Trochę zrobiło mi się go szkoda, tylko trochę. Mama już chciała ruszyć za nią, ale zatrzymał ją Odyn.
- Mamo... To nasza wina, to my wpadliśmy na pomysł żeby schować się tacie i pójść w góry - powiedział brat, aż otworzyłem pysk by zaprzeczyć, ale chyba tylko bym pogorszył, bo to był mój pomysł. A brat wspaniałomyślnie wziął to także na siebie.
- Przepraszamy mamo... - dodał.
- Tak, bardzo przepraszamy - i ja się odezwałem, wolałem trzymać stronę brata, może chociaż nie będzie kary?
- Widzicie co się stało, mam nadzieje że czegoś was to nauczyło...
Kier
No i masz, cała akcja ratunkowa poszła na darmo, chociaż... Trochę chyba ich ocaliłem, nie? A co ja się oszukiwałem? Gdyby nie Szakra to ten palant by skrzywdził naszych synków... Szczęście że nie zepsułem tego bardziej. Ciągle jeszcze miałem w głowie jego słowa... Co w tym złego że obroniła mnie ukochana? Chyba to że nie jestem "prawdziwym" ogierem i... Westchnąłem ciężko i jeszcze raz, i jeszcze... Teraz już mogłem to powiedzieć.. I ojcem... Chwila. Mogę to jeszcze naprawić! Znajdę tego ogiera i skopie mu porządnie zad, aż wstać nie będzie mógł, o! Ruszyłem galopem, z powrotem w góry, potknąłem się o coś wpadając w śnieg, tym razem cały... Przez co, ukryty zupełnie, nie wstałem, bo usłyszałem słowa Szakry o mnie, jak tłumaczyła naszym synkom...
Feliza
Elliot nie zdawał sobie sprawy że właśnie ocalił jej życie, nawet nie zdążyłam nic zrobić. Wtuliłam się do ukochanego, gdy tylko mnie przytulił do siebie, patrząc przy tym w dal, nie do końca zadowolona z tego co się stało, tak na prawdę miałam mieszane uczucia. I po co przyspieszałam tą ciąże? No tak, nie pomyślałam o tym że to mogłaby być córka, powtórka z rozgrywki... Teraz już nie miałam odwrotu. Powinnam dać jej szanse?
- Czyli podoba ci się niespodzianka? - uśmiechnęłam się do ukochanego, udając szczęśliwą, tylko trochę mi nie szło, bo już wcześniej zauważył że jest coś nie tak.
- Jeszcze pytasz? Jasne że tak, chodźmy...
- A dokąd?
- Do Andy'ego, czas żeby się dowiedział - ruszył, a ja stałam jeszcze chwilę, już nic z tym nie zrobię, może lepiej nie myśleć o tym podczas tych dwóch dni? Tylko jak?
- Zaczekaj kochanie... - zatrzymałam Elliot'a, chwytając go zaczepnie za ucho, szepnęłam mu do niego: - Nasz syn będzie miał większą niespodziankę jak sam zauważy - tak na prawdę wolałam nie poruszać tego tematu, odwlec go możliwe na jak najpóźniej.
- Masz rację, zaczekamy, aż sam zapyta o twój brzuch.
I doszliśmy do syna, myślałam że będzie niańczył swojego wujka, zabawne jak taki mały źrebak... A zresztą, wolałam teraz nie myśleć o źrebakach w ogóle.
- Mamo? - Andy od razu dostrzegł różnice, już spojrzał na mój brzuch. Uśmiechnęłam się wymuszenie, na szczęście tym razem przybiegł brat Elliot'a i to jakby zobaczył jakiegoś ducha czy coś...
Aron
Nie rozumiałem co się stało z mamą i czemu leżała gdy mnie karmiła, wystraszyłem się i trochę o tym myślałem jak już tata mnie odprowadził, tym razem do Maji. Leżałem sobie, trochę zmęczony, ziewałem, ale jakoś nie mogłem usnąć, za to miałem sporo czasu do obserwowania otaczającego mnie świata i koni, ciekawsko spoglądałem we wszystkie strony, trochę zbyt senny by zadawać siostrze pytania. Pamiętam, fajnie było, jak ucieszyłem się kiedy tatuś i mamusia pokazali mi calutką rodzinę, a najbardziej gdy poznałem Elliot'a, nie mogłem się go już doczekać.
Tata po mnie przyszedł, nie wiedziałem z początku o co chodzi z ta siostrą, bo przecież widziałem już wszystkich prawda? No i poznałem już siostrę... To jaką inną siostrę miałem poznać? I czemu nie było jej ze wszystkimi? Obawiałem się tego co zobaczę w środku, ostatnio jak mama była w jaskini to chyba coś jej się stało? Prawda? Więc jaskinia jest zła? Wchodząc z tatą do środka zobaczyłem taką straszną klacz, bałem się jej, nie wyglądała jak inne konie. Mama do mnie podeszła, poszedłem za nią ufnie, okazało się że to ta przerażająca klacz jest moją siostrą, bo do niej mnie zaprowadziła. Widziałem jak coś wystaje jej z pod skóry, coś bardzo nie dobrego, a najbardziej to było widoczne na brzuchu, była bardzo chuda, bardzo, jeszcze nigdy nie widziałem tak chudego konia, miała najcieńsze nogi ze wszystkich, nawet źrebiąt, i jej oczy się różniły, nie były wcale jaskrawe, a wszystkie konie miały wyraźniejsze oczy... I z sierścią coś było nie tak... Gdy się trochę podniosła i tak drżała, ja też zacząłem się trząść, ze strachu, patrząc swoimi wielkimi, pełnymi lęku oczami na Tori.
- Mamo.. ja nie chcę - wycofałem się, ona chyba chciała na mnie spaść...
- Nie bój się, to tylko twoja siostra, nic ci nie zrobi - powiedziała mama.
- Nie bój się braciszku - uśmiechnęła się do mnie Tori, bardzo nie chciałem tu być, spojrzałem na mamę błagalnie, ale ona chyba źle to odczytała, bo popchnęła mnie lekko w kierunku Tori, nagle ona na prawdę na mnie poleciała, czmychnąłem błyskawicznie, pod tatę, kryjąc się za jego nogami. Oddychałem szybko, wystraszony, zwłaszcza gwałtowną reakcją mamy.
- Tori... - mama upadła przed nią na przednie nogi.
- Spokojnie synku... Za chwilę wrócę - tata też już poszedł szybko, ja cofnąłem się do samego wyjścia, nie mając już gdzie się ukryć.
- Tori proszę... - mama próbowała ją obudzić: - Przecież... dobrze się czuła... nic z tego nie rozumiem... - załkała mama, patrząc na tatę.
- Wszystko będzie dobrze kochanie... Oddycha, ledwo, ale oddycha, bądźmy dobrej myśli... - słyszałem jak mówi tata. Wybiegłem szybko z jaskini, w popłochu. Biegłem tak długo i przez całe stado, aż odnalazłem brata.
- Aron? Co się stało? - zapytał, kiedy momentalnie wtuliłem się do niego, cały się trzęsłem.
- Bo tata... - zapłakałem: - Zaprowadził mnie do takiej strasznej klaczy Tori i i... I ja się bałem... A potem ona źle się poczuła i i... Mama...
- Co z mamą?
- Płacze... Ja nie chciałem żeby to tak wyszło...
Feliza
Nie chciałam być złośliwa, ale niektórych przyzwyczajeń nie da się oduczyć, zaśmiałam się w duchu, kiedy mały oznajmił że przestraszył się... Tori. Na zewnątrz zachowując powagę. Nie wierzyłam że Tori aż tak potrafi przerazić. Może wyglądała jak chodząca śmierć, ale bez przesady. Ja byłam demonem, jak cała nasza rodzina, a nas ten mały nie bał się wcale, nawet widoku moich oczu się nie przeraził.
- To nie twoja wina... Pójdziemy tam, dobrze? - powiedział do niego Elliot, mały mu przytaknął, co wcale mnie nie zaskoczyło, dla swojego brata ten źrebak zrobiłby chyba wszystko.
- Pójdę z wami - zaproponowałam, może to odciągnie moje myśli od ciąży? Chyba jednak nie. Syn także poszedł z nami, trzymałam się z nim z tyłu, jak już zaczęliśmy, to byłam mu winna zdradzić to w końcu oficjalnie.
- Mamo... Ty jesteś w ciąży, prawda? - zapytał ob drogę Andy.
- Tak... - tym razem odpowiedziałam tak bardziej neutralnie, nie mając ochoty dłużej udawać zadowoloną, w końcu w ciąży ma się te humorki, a w przyspieszonej już zwłaszcza...
Tori
Opadły ze mnie nagle wszystkie siły, nie mogłam otworzyć oczu, a wokół słyszałam dziwne dźwięki, przywołujące na myśl duchy, ale tata tu był, więc skąd one? Serce co chwilę odmawiało współpracy, przestawało bić na parę sekund, by z wielkim trudem znów przytaczać coraz to słabiej krew po ciele. Płuca kuły przy każdym najmniejszym łyku powietrza, miałam wrażenie że oddycham już tylko jednym, bo drugie się zapadło... Do oczu napłynęły mi łzy, zrozumiałam że to już koniec... Tak bardzo nie chciałam by przeze mnie cierpieli, a teraz umierałam w objęciach mamy, bo ona przytuliła mnie do siebie, łkając bardzo mocno. Blisko taty, który już też oparł delikatnie o mnie głowę, chyba zabrakło mu słów, chyba wiedział na co się dzieje... Przed oczami wciąż miałam obraz przerażonego, małego jeszcze brata, nie chciałam by taką mnie zapamiętał, ale nie zdążyłam... A Elliot... Elliot, Andy, nawet Feliza... Tak bardzo żałowałam... Wciąż nie wybaczyłam sobie co chciałam zrobić, co zrobiłam... Żadne moje przeprosiny nie były nic warte, bo co one naprawią? To całe moje cierpienie, przeszywający ból, też na nic, to zbyt mała kara za to co zrobiłam... To koniec... Straciłam już oddech, zaczęłam się dusić, ale moje ciało było na tyle słabe że ani drgnęło, zamiast tego drętwiało, robiło się zimne... Walczyłam jeszcze, by móc chociaż przez te chwilę, kiedy wytrzymam bez powietrza, czuć przy sobie ciepło rodziców i żeby chociaż jeszcze jeden raz usłyszeć ich głos, ale słyszałam jedynie płacz matki i...
Danny
Uroniłem kilka łez, zabrakło mi słów, jedynie opierałem lekko łeb na delikatnym ciele córki, co ja mogłem zrobić? już nic..teraz już nic, a tyle bym chciał, ale już nie mogę, córka umiera, czuję to i wiem, może to i dobrze? przestanie cierpieć, tyle lat cierpiała, tyle wytrzymała...
Elliot
Zabrałem brata do jaskini, może przy mnie będzie nieco odważniejszy i nieco się przekona by poznać swoją siostrę.
Weszliśmy we czwórkę do jaskini, ja, Aron, Feliza i Andy, i ten widok...mama, tata...oboje płaczący przy Tori.
-Tato?- podszedłem bliżej, spojrzał na mnie, i on miał w oczach łzy
-To już jest koniec...już koniec jej cierpień
-Tori...- zbliżyłem się jeszcze, stojąc nad siostrą, miała jeszcze na tyle siły by otworzyć nieco oczy, otworzyła pysk, jakby chciała coś powiedzieć, ale jedynie złapała łapczywie powietrze, po chwili jakby się nim dusiła
-Nic nie mów...wybaczyłem ci już, w końcu jesteś moją siostrą...bliźniaczką, nie mam serca z kamienia
-Aron chodź na chwilkę- zawołałem go, podszedł powoli do mnie, a raczej podemnie
-Tak?
-Pożegnaj się ze swoją siostrą...jest bardzo chora, wiesz? nic ci nie zrobi
-No wiem ale..
-Aron to twoja siostra- zaznaczyłem znów- tak samo jak i moja
-No dobrze...- Aron zbliżył się do siostry, stanął obok mamy
-Tato wszystko w porządku?- szepnął Andy
-Tak..tak wszystko dobrze- zamyśliłem się, znowu w głowie miałem tą cholerna klątwę, ciąglę o niej myślałem
Szakra
-Oj chłopcy, to nie jest tak że wasz tata to niezdara
-Mamo ale śmieją się z nas że on się tak zachowuje i że tak do nas mówi, to obciach
-Fireo nie wolno tak myśleć o swoim tacie- upomniałam go
-No a nie jest tak?- spojrzał na mnie, zamyśliłam się, fakt...Kier jest strasznie dziecinny, próbuje na siłę udawać kogoś, kim nie jest
-Wiesz Fir...może tata nie jest idealny, może i zachowuje się dziecinnie i śmiesznie czasami, ale to wasz tata, a ja go kocham, trzeba szanować rodziców, obydwóch
-A jak to jest że ty jesteś odważniejsza?
-Wiesz skarbie, to wynika też z naszego gatunku, jesteśmy bardziej odporni i odwżniejsi, to wynika z naszej siły i pochodzeni
Odyn
Ja się praktycznie nie odzywałem, to brat szczególnie rozmawiał z mamą, a wypytywał się jej o wszystko.
-Fireo trzeba zaakceptować to jakiego mamy tatę- wtrąciłem się w ich rozmowę
-Widzisz, twój brat bardzo mądrze mówi, wiem że macie swoje charakterki, ale Fireo, nie wolno się tak zachowywać
-No dobrze mamooo...
Szakra
-No mam nadzieję że coś dotarło- obejrzałam się za siebie, a Kier to gdzie? ehhh no chyba nie zrobił tego co myślę?
-Poczekajcie tu chwilę, zaraz wrócę, a wy macie tu stać, zrozumiano?- spojrzałam na synów, przytaknęli obaj, zaufałam synom i wzbiłam się w górę, poszukać Kiera, długo nie szukałam, dobry wzrok się na coś przydaje, no i węch
-Kier...- podeszłam do miejsca gdzie wpadł, wylazł jakoś kładąc się na przeciwko mnie
-Tak skarbie?- i ten jego uśmieszek...ehhh
-Musimy porozmawiać, koniecznie...ale najpierw odprowadzimy synów do stada, i dopiero tam, sobie porozmawiamy
-Ale skarbie, wiesz że to nie moja wina, no wiesz..
-Nie o tym...
-Szakra?..- spojrzał na mnie, jakby nieco przestraszony
-Chodźmy już- zaczęłam schodzić w dół, ehhh czeka nas długa rozmowa, może coś zrozumie..może
Tori
Przestawałam odczuwać ból, nie czułam już prawie ciała, jedynie to że nie jestem już zdolna oddychać. Dźwięki z trudem do mnie docierały, po raz pierwszy w życiu, za to obraz bardzo się wyostrzył, zobaczyłam Elliot'a, wybaczył mi... Sobie samej nie potrafiłam wybaczyć, ale doznałam ogromnej ulgi gdy zrobił to mój brat... Zobaczyłam rodziców, załamał mnie widok matki; zobaczyłam siostrzeńca, Felize, młodszego brata po raz ostatni...
- Cześć Tori... - wyszeptał smutno Aron na pożegnanie. Czas drastycznie zwolnił, powieki same mi opadły, walczyłam, by jeszcze móc choć odrobinę je podnieść... Światło już przestało do mnie docierać... Zasnęłam, nie oddychałam już, serce przestało bić, wszystko się wyciszyło... Ostatnim co poczułam to strach że już nie czeka mnie nic... Nic...
Zima
Jak miałam pozwolić jej odejść?... Wciąż miałam nadzieje że będzie żyła, mimo że już nie oddychała, że powoli stawała się zimna i sztywna, że już wyglądała jak nie żywa... To... to... to tylko kolejny moment w którym jest na prawdę źle, wyjdzie z tego... Ona nie umrze, nie może... Łkałam, próbując coś powiedzieć do córki, ale płacz mi na to nie pozwalał. A gdy ona... Przestała oddychać... Nie... Zamknęła oczy... Nie, to nie może być prawda, nie... Wpadłam w jeszcze silniejszy szloch, zakuło mnie w sercu, przytuliłam się ciasno do jej ciała, przytrzymałam za grzywę, by tylko nikt mi jej nie zabierał, rozpacz raz po raz wstrząsała moim ciałem... Nie docierało do mnie kompletnie nic, trwałam tak przy... martwej... Tori, nie reagując na nic co się wokół mnie działo... Do momentu w którym z osłabienia straciłam przytomność...
Feliza
Aż chciało się powiedzieć "a nie mówiłam". Gdyby nie była taka uporczywa i nie zadała się z Jimem żyłaby nadal. To było wiadome że w końcu po czymś takim umrze. Czekałam tylko na jej ducha aż opuści ciało. Mogła czuć się bezpiecznie wśród nas, tutaj nic nie rozszarpie jej słabej duszy, będzie mogła w spokoju przejść na drugą stronę, nie miała innego wyjścia. Dla nas demonów i wszystkich co widzą duchy to w takim momencie jest dopiero koniec.
Nagle, jeszcze nim Tori opuściła ciało, złapał mnie skurcz, aż syknęłam z bólu, pochylając łeb i przytrzymując przednią nogę przy brzuchu, zdziwiłam się gdy wydał mi się większy. Urósł w oczach, ale... Zostały jeszcze dwa dni, nie przyspieszyłam tego aż tak...
- Feliza... - Elliot odwrócił się do mnie.
- To nic... - postawiłam już nogę na ziemi, głowy jeszcze nie podnosiłam, łapiąc na spokojnie oddechy. I kolejny skurcz, a za nim już następny, odpłynęły mi wody, Elliot podszedł szybko do mnie. Ból powalił mnie z nóg, już długo nie czułam aż tak silnego, jakby rozrywało mnie od środka. I to chyba wcale mi się nie wydawało, bo na ziemi pojawiała się coraz większa kałuża krwi, aż tyle nie mogłam jej stracić podczas zwykłego porodu. Nie było szans się stąd już ruszyć, nie mogłam się podnieść, Elliot też mnie zostawił, choć wcześniej chciał ze mną wyjść na zewnątrz. Nie było szans. Sapałam ciężko i jeszcze utrudniałam sobie oddychanie, jękami, które szybko zmieniły się w krzyk... Wszystko działo się błyskawicznie, a ja miałam wrażenie że cierpienie nie ma końca. Normalna klacz już dawno by umarła, podczas kiedy ja potrafiłam to przetrzymać, łzy już dawno mi pociekły z bólu. Najgorszy był ostatni moment, gdy źrebak wydostał się na świat, z bólu krzyknęłam tak głośno aż zabolało mnie w gardle, aż inni skulili uszy... Wreszcie się wydostało, opadłam łbem na ziemie, wciąż sapiąc i wciąż odczuwając, już nie tak nasilony ból. Kontem oka dostrzegłam ją - czarną, z odstającymi kościstymi kolcami, po bokach, od szyi aż do zadu i jeszcze na grzbiecie, przez skórę jak przez coś przeźroczystego prześwitywały kręgi szyjne i żebra, zamiast ogona i grzywy, unosił się ciemnoszary, układający się w kosmyki włosów, dym, a do tego wszystkiego zasklepiony pysk. Otworzyła oczy, te były czarne, jakby białko pochłonęło całe światło, źrenica zwężona, wokół niej ciemnoczerwona tęczówka, od której ledwo odbijało się światło.
Jej pysk się rozerwał formując się na coś w kształcie mnóstwa ostrych kłów, wydała z siebie przeraźliwy dźwięk, aż uszy cierpły. Nie zdążyłam poderwać porządnie głowy, a ona w ułamek sekundy, wyciągnęła i jeszcze, jak w pierwszej chwili mi się zdawało, pochłonęła Tori. Gdyby nie jej oczy, które zmieniły się w połowie sekundy na zwyczajne, tyle że z czerwoną tęczówką, nie domyśliłabym się że wcale jej nie pochłonęła, a uwięziła w sobie. Duch Tori przez chwilę odbijał jej się w tych zwykłych oczach, a stłumione jęki duszy dobiegały ze środka. Oczy wróciły do poprzedniego stanu.
- Wypuść ją, natychmiast! - wrzasnęłam na małą, dym który z niej ulatywał zmienił się w zwykłą grzywę, a ciało wracało też już do normy, jej przemiana ustępowała, oczy znormalniały jako ostatnie. Klaczka pokiwała głową na nie, patrząc na mnie przerażona.
- Zrób to co każe ci mama - kazał jej Elliot, zaprzeczała kiwnięciami głowy.
- Już - nie odpuścił.
- Nie denerwuj mnie! - krzyknęłam na źrebie, ledwie powstrzymując się by nie spojrzeć na nią nienawistnie. To ona przyspieszyła poród i jeszcze poraniła mnie w środku... Nie obchodziła mnie Tori, mogła sobie tam cierpieć w nieskończoność, wewnątrz klaczki, ale tu chodziło o rodzinę, nie miałam zamiaru się od nich odwracać.
- Spokojnie kochanie... Spróbujemy inaczej...
- Inaczej?! Dopiero się urodziła, a już... - urwałam, przypominając sobie że nie jesteśmy tu sami. Podniosłam się pełna gniewu, żałowałam że z nią nie skończyłam póki była bezbronna. Po nogach wciąż spływała mi krew, po tym wszystkim, zasklepiłam wewnętrzne obrażenia wykorzystując własną energie. Mała zmierzyła mnie wzrokiem, z chęcią mordu, a jej oczy znów zmieniły się na te demoniczne, po chwili spojrzała jeszcze tak na Elliot'a...
Fiero
Czekaliśmy na mamę grzecznie. Zająłem się dłubaniem kopytem w śniegu, Odyn też, obaj nie mieliśmy lepszego zajęcia, a zaczynanie zabawy zwyczajnie się nie opłacało. Już miałem skubnąć to co wygrzebałem, ale mama z tatą wrócili.
- No, wracamy do stada - powiedziała, obaj za nią poszliśmy. Korciło mnie by spróbować to moje znalezisko i to bardzo, ale rodzice milczeli, a jak nie byli zajęci sobą to na pewno by zauważyli gdybym zawrócił.
Doszliśmy do stada, mama oddaliła się z tatą, a ja zostałem z bratem.
- To co robimy? - zapytałem.
- Może... - zastanowił się, rozglądając za czymś ciekawym, poszedłem w jego ślady.
- O, posmakujemy jak to smakuje? - zauważyłem krzaczki, a na nich kolorowe kulki, dokładniej czerwone.
- Ale my pijemy jeszcze mleko i mama mówiła że nie możemy nic innego - przypomniał Odyn, zamyśliłem się, fakt, ale tak strasznie chciałem wziąć coś do pyska i posmakować, poznać jakiś nowy smak.
- A czy to nie dotyczyło ryb? - przypomniałem sobie nagle. Nie czekając na brata radośnie zrywając upragniony owoc, był trochę gorzkawy w smaku. Skubnąłem też liście, także gorzkie, nic smacznego... Ciekawe czy brat też się skusi.
Kier
Czułem mały stresik przed tą rozmową, ważną rozmową... Och, jak ja tęskniłem za czasami kiedy wszystko było łatwiejsze i przyjemniejsze zarazem, bez obowiązków, bycia tym odpowiedzialnym... No dobra, to nie szło mi najlepiej. Ale... Gdyby tak wrócić do przeszłości to nie miałbym z Szakrą synków, też nie dobrze, jak tak o nich myślę to za nic bym się nie cofnął. Może oni, przynajmniej Fiero nie był ze mnie dumny, ale ja owszem, byłem z nich dumny, bardzo dumny, wiadomo mieli charakterek głównie po mamusi. Małe łobuzy, ale za to jacy silni. Nie dadzą sobie w kasze dmuchać...
- Kier... - oderwała mnie od myśli Szakra: - Zostaliśmy rodzicami...
- To prawda - potwierdziłem.
- Nie przerywaj mi...
- W porządku kochanie, jestem zwarty i gotowy, żeby cię wysłuchać, oczywiście i...
Szakra już troszkę się niecierpliwiła, także zamilkłem. Tak na prawdę grałem na zwłokę, bo coś czułem w kościach że to nie będzie przyjemne.
- Dobra... - westchnęła: - Także zostaliśmy rodzicami i oboje powinniśmy być odpowiedzialnymi rodzicami, czyli... - tu przerwała.
- Muszę się zmienić? - zgadywałem.
- No niestety, skończyło się, teraz jesteś ojcem i jesteś odpowiedzialny za swoich synów, chociaż spróbuj przestać...
- Traktować życie nie na serio? Jak zabawę? - domyśliłem się.
- Mniej więcej to, bądź trochę poważniejszy Kier, bo to zaczyna...
- Kiedy tak jest lepiej, no weeeź... Fajnie jest tak sobie, o, nie za bardzo się przejmować i w ogóle, brać wszystko na luzie... Nooo... - przerwałem jej, znowu, ale po prostu nie chciałem za bardzo się zmieniać. Mówiąc nieco poruszyłem głową na bok, uchwyciłem kontem oka synów. Bawili się grzecznie w trujących krzaczkach.
- Ale jesteś już dorosły...
Trujących krzaczkach?!
- Szakra mamy problem... - wtrąciłem się.
- Najpierw...
- Nie ruszajcie się, tatuś za chwilę was uratuje! - wystartowałem do synów, w końcu trzeba ich ratować, prawda?
Szakra
Zirytowałam się gdy Kier mi przerwał, ale gdy ruszył naglę w stronę synów, spojrzałam na nich, oni jedli trujące owoce, ruszyłam zaraz za nim.
-Wyplujcie to szybko!- krzyknął
-Haa niee- zaśmiał się Fireo
-Są trujące- dokończył i jak na zawołanie Odyn zaczął wypluwać, a zaraz za nim także Fireo
-Do wodospadu, szybko- pośpieszałam ich
-Wezmę ich
-Polecę z nimi, będzie szybciej
-Dam sobie radę- uparł się, i zabrał synów, poleciałam za nimi. Synowie płukali swoje pyszczki, a ja w między czasie zerwałam rośliny które usuną toksyny.
-A teraz proszę zjeść to- podstawiłam im pod nos
-Ale my..
-Jeść, już
-Ale to brzydko pachnie
-Odyn, Fireo- spojrzałam na nich ostrzegawczo
-No dobrze- położyli po sobie uszy, wzięli grzecznie rośliny, jedli je z ogromnym grymasem
-Jakie to nie dobre- Fireo wystawił język, z obrzydzenia
-To dla waszego zdrowia- Kier podszedł do maluchów
-Nikt nam nie powiedział że tego nie wolno
-A ja jasno mówiłam że po za mlekiem niczego wam nie wolno
-No ale to dotyczyło ryb...
-Nie, wszystkiego, jedyne co możecie jeść to moje mleko, i nie ma brania do paszcz co popadnie, otruć się chcecie?
-Przepraszamy...
-Oj nic się nie stało, teraz będą już wiedzieć- no i Kier stanął w ich obronie
-Kier...
-Dajmy na luz, nic się nie stało przecież
-Kier!- tupnęłam kopytem- Oni mają wiedzieć że źle zrobili, i że nie wolno, dobrze że jeszcze kary nie dostali- oburzyłam się w tym momencie, jak będziemy tak ich wychowywać to będą jeszcze bardziej rozwydrzeni
Odyn
Że też posłuchałem się brata, a mogło nam się coś stać, było mi głupio przed mamą, ale tata znowu mówił że nic się nie stało, no więc?...Komu uwierzyć? mama jest bardziej stanowcza no i...czasami ostrzej nas traktuje.
-Odyn, Fireo..do mnie- zawołała mama, pobiegliśmy do niej grzecznie, tata po chwili nas dogonił
-Oj Szakra...- mama milczała, nie odpowiadała na zaczepki taty
-No Szakra...no weź
-Nie Kier, do cholery, wiecznie młody być nie będziesz, zachowuj się jak na dorosłego ogiera przystało, masz rodzinę, zachowuj się racjonalnie, i nie podważaj moich decyzji, jak oni mają być grzeczni skoro jedno mówi to, a drugie to, mają wiedzieć kiedy źle robią.
Położyliśmy z bratem po sobie uszy, mama była zła, chyba nawet bardzo, tylko na kogo? na nas czy bardziej na tatę? Chyba po równo...
Elliot
Patrzyłem na córkę, to co zrobiła...
-Oddawaj ją!- wrzasnąłem
-Elliot co ty..- spojrzał na mnie tata
-Musimy się jej pozbyć- spojrzałem nienawistnie na córkę
-Ja też jej tutaj nie chcę- Andy zjeżył sierść, oboje z córką patrzyli na siebie morderczym wzrokiem. Andy warknął zmieniając się nieco
-Zapomnij że mnie pokonasz, smarkulo- przeszedł obok niej, parskając, wydobywając z chrap dym
-Mała gówniara..- powiedziała pod nosem Feliza. Patrzyłem na córkę...może jednak dać jej szansę, ja ją uzyskałem od swojej mamy
-Nazwiemy ją Lalite- odparłem po chwili, Feliza spojrzała nam nie ze zdziwieniem
-No co?..dam jej szansę, ja ją dostałem, to ona też, zobaczymy co z tego będzie, myślałem tylko nad tym jak z Andy'm będzie jej się układać, on jest całkowicie inny, fakt, potrafi siać zniszczenie ale ma także dobrą naturę...
Danny
Nie wiedziałem co o tym myśleć, ale to życie syna, nie mogę się w to wtrącać, teraz mam inne zmartwienie...Zima
-Zima..proszę cię...musisz się teraz poświęcić naszemu malcowi- prosiłem
-Nie odejdę..nie- łkała, tuliła córkę i trzymała ją za grzywę, nawet gdybym chciał ją zabrać, to tylko siłą a nie wiem czy i to by pomogło...
-Aron...chodźmy- zabrałem stąd syna, nie mogłem pozwolić aby na to wszystko patrzył, zostawiłem go u rodziców, zawołałem jeszcze Maję aby mogła przyjść jeszcze do jaskini..
-Tori..- stanęła w wejściu, ona też wiele pomagała, opiekowała się swoją siostrą, dbała o nią. Maja zbliżyła się ostrożnie do Zimy i ciała Tori
-Już nie cierpi...- odezwałem się spuszczając łeb..
Feliza
W jednej chwili byliśmy gotowi się jej pozbyć, cała nasza trójka stanęła przeciw niej, przynajmniej tak z początku to wyglądało. I wtedy Elliot... Dał jej szanse. Jak wielkie ogarnęło mnie zdziwienie, przecież jego siostra... A to co się przed chwilą stało? Przecież ten bachor... Chciałam wyrazić sprzeciw, ale byłam już po prostu zmęczona, bez najmniejszej ochoty na kłótnie. Może i ukochany miał racje, co nie zmienia faktu że nic z tej małej gówniary nie będzie. Na samym początku pokazała już jaka jest.
Opuściliśmy jaskinie. Elliot wyniósł klaczkę. Gdy nieco ochłonęłam miałam mieszane uczucia co do źrebaka, znów instynkt macierzyński? Czy może uczucie że to nasza córka? Z zewnątrz okazywałam jej wrogość, po to by zapobiec jakiejkolwiek więzi między nami, każde moje spojrzenie, czy choćby mowa ciała pokazywała małej że jej nie chcę, choć nie do końca tak było. Sama już nie wiedziałam czy mam się temu opierać czy pójść w ślady Elliot'a i dać jej szanse. Nie chciałam powtórzyć sytuacji z Dolly, popełnić tego samego błędu. A co jeśli znów się odrodziła? Nie, Andrew ją pokonał, jej już nie było, nie ma i nie będzie, ani skrawka, jak bardzo by mnie to nie bolało, czy przynosiło ulgę. Tak, tęskniłam za Dolly, ale tą pierwszą, tą małą przed tym nim zabiła mi ją Hira, później to już nie była moja córka, nienawidziłam jej, choć teraz nie miało to już sensu, bo tak jakby nigdy nie istniała. Znając moje szczęście ona... Lalite, będzie dorównywała swojej poprzedniczce. Nie, będzie jeszcze gorsza...
Zima
Czym więcej wspominałam w myślach o zmarłej córce, tym bardziej łamało mi się serce. Już nigdy jej nie zobaczę, nie usłyszę jej głosu... Mogłam jedynie przytulić jej zimne i sztywne ciało, i nie puścić go już nigdy... Straciłam ją w najmniej spodziewanym momencie, nie pożyła nawet tych kilku tygodni więcej, chociaż tyle... Dlaczego akurat teraz? Nie byłam na to gotowa, w ogóle nie byłam gotowa. Winiłam się że nie zrobiłam wystarczająco wiele, najmniej z całej rodziny, nie potrafiłam chociażby przyjemnie spędzić z nią ostatnich chwil, tylko wciąż się o nią zamartwiałam... Nie bez powodu, ona... Ona... Umarła... Moje najgorsze obawy się spełniły, aż kuło mnie w piersi, nachodziły duszności, nie potrafiłam myśleć racjonalnie.
- Mamo... - szturchnęła mnie Maja, przycisnęłam tylko bardziej do siebie Tori, przez chwilę byłam cicho, by na powrót zacząć łkać.
- Tata ma rację Tori już nie cierpi... Musimy pozwolić jej odejść - starała mnie się pocieszyć, miała łzy w oczach, kilka z nich spłynęło po policzkach.
- Nie... mogę... - zapłakałam, kryjąc głowę w Tori: - Nie mogę... Nie... Nie zabierajcie mi jej... - błagałam, coś czułam że szybciej czy później i tak to zrobią.
Feliza
Szybko podłapała na czym polega chodzenie, przecież to demon, nic nadzwyczajnego. Elliot uczył jej tego dosłownie kilka minut. Inaczej wyobrażałam sobie te chwilę, było cicho, ponuro i brakowało Andy'ego, nie chciał znać siostry i wcale mu się nie dziwiłam.
- Pij - odezwałam się do niej szorstko, nastawiając się tak by miała tylko dostęp do mleka, głowę wygięłam w przeciwną stronę, patrząc gdzieś w dal, chciałam już mieć to za sobą, a przecież wiele jeszcze razy będą ją karmiła w ciągu dnia. Andy'ego karmiłam o wiele bardziej ochoczo, bo go się dało pokochać, ona była zła już na samym starcie. "Cudownie".
- Mogłabyś okazać jej więcej czułości - upomniał mnie Elliot.
- Staram się - parsknęłam ironicznie, oboje nie byliśmy w najlepszym humorze, czemu się dziwić? Nie muszę przytaczać co narobiła.
- Jakoś nie widać, na razie to tylko ja się staram.
- Bo tylko ty dałeś jej szanse - odwróciłam się do ukochanego.
- To nasza córka - powiedział z naciskiem na słowo "nasza": - Jesteś jej matką, więc zachowuj się jak matka!
- Dobra! Ale to i tak nic nie da - odpowiedziałam nerwowo, czując zbyt wyraźnie jak mała ssie mleko. Do delikatności jej daleko, ciągnęła i szamotała się, nie wiem co chciała tym osiągnąć, by leciało więcej mleka? Gdyby zadała mi większy ból mogłaby zapomnieć że będę ją karmiła, zdechłaby z głodu. Choć samo to że to znosiłam w ciszy...
Zbliżyłam się do partnera, wtulając głowę w jego grzywę: - Wybacz, może masz rację... - westchnęłam, po tym wszystkim pewnie mu ciężko: - Śniła mi się przed narodzinami... - streściłam Elliot'owi cały sen: - ...na końcu powiedziała że jej serce jest pozbawione emocji i musimy jej ich nauczyć...
Noc musieliśmy spędzić w jaskini w lesie, po to by trzymać małą z daleka od stada. Dziwnie się czułam bez obecności syna, właściwie był już dorosły, wcześniej czy później i tak by się nas tak nie trzymał jak kiedyś, ale jeszcze wczoraj miałam go obok, a teraz tylko ukochanego. Byłaby to idealna chwila, sami, w nocy, wtuleni w siebie, gdyby nie Lalite. Położyła się pod ścianą, daleko od nas.
- Chodź do nas córeczko - zachęcił ją Elliot, mała ani drgnęła.
- Chodź... - dodałam dosyć przyjemnym tonem, może udawałam, ale tak sama od siebie nie potrafiłam być dla niej miła, mimo że się starałam.
- Nie bój się - Elliot po nią poszedł, dała się zaprowadzić i w milczeniu położyła się przy mnie, a Elliot przy nas, brakowała tylko syna, zastanawiałam się co teraz robi, zasypiając. Jak się przebudziłam gdzieś w środku nocy, Lalite już nie było. Wiedziałam, przecież było spokojnie, za spokojnie. Poderwałam się z ziemi, omal nie budząc Elliot'a, chciałam to załatwić sama. Wyszłam pospiesznie, bez szmeru, z jaskini. Stare metody poszukiwania kogokolwiek były najlepsze, demon naprowadził mnie gdzie też podziewa się nasza "córeczka". Nie bez powodu gnałam tam wściekła.
- Coś ty narobiła?! - wrzasnęłam na nią, stała przed zmasakrowanym ciałem obcego konia, po obrażeniach od razu było widać że to jej sprawka.
- Nie zabiłam... - przeskoczyła je spłoszona, obracając się przodem do mnie i wycofując.
- Sam się zabił - stwierdziłam ironicznie. Zaprzeczyła skinięciem głowy.
- Nie kłam! - krzyknęłam.
- Ty też jesteś zła! - syknęła, zmieniając się w demoniczną formę: - Też zabijałaś.
- Skąd to możesz wiedzieć?! - parsknęłam, zbliżając się do niej, mierzyłyśmy sobie w oczy z nienawiścią: - Zresztą już tego nie robię, nie zabijam bez powodu, nawet jeśli mam na to ochotę, bo to nie ma większego sensu.
- Dlaczego?
- Już dawno zrozumiałam że i my demony możemy zaznać szczęścia, zło jest naszą naturą, ale można z niego zrezygnować i przelewać je wyłącznie na wrogów i gładzić... - urwałam, sama nie wiem czemu powstrzymałam się by nie powiedzieć "takie kreatury jak ty", popatrzyłam na nią łagodniej, na szczęście nie zabiła nikogo ze stada. Czyli praktycznie nic się nie stało, nikt nie zauważy różnicy, ale nie mogłam jej na takie coś pozwalać, to nie te czasy.
- Więcej tego nie zrobisz, bo stracisz swoją szanse, rozumiesz? - dodałam ostro: - I wypuścisz teraz Tori, jakby nie było to twoja ciotka, rodzina, a jej nie masz prawa ruszyć.
- Ty miałaś.
- Przestań! Idziemy! - złapałam ją, nie przeszkadzało mi nawet że jest w swojej drugiej formie. Przechyliła tak ciało że wbiła swoje kolce w moją klatkę piersiową, a pyskiem zgruchotała kości przedniej nogi, natychmiast się zregenerowałam, z chwilowego bólu ją wypuszczając. Uciekła mi w las, pobiegłam za nią. Wyskoczyłam za drzew blokując jej drogę ucieczki, zaraz z tyłu miała drzewo.
- Nie denerwuj mnie! Wracamy do jaskini i to już!
Pokiwała przecząco głową, wydając z siebie nieznośny odgłos, uderzyłam ją by przestała, to za bardzo przypomniało mi o Dolly, ale też głowa mi od tego pękała. Zaatakowała, rzucając się na mnie. Miała dosyć sporą siłę, chciała mnie zabić. Zrobiłaby to, albo ja zrobiłabym to z nią. Gdyby nie pojawił się Andy. Czego ja pierwsza nie zauważyłam, dopiero po tym gdy nagle Lalite zaprzestała walki, kryjąc się pode mną w normalnej postaci dostrzegłam syna. Mała drżała cała na ciele. Spojrzałam na nią z zaciśniętymi w złości zębami, w pierwszym odruchu chciałam ją stamtąd wyciągnąć, ale wyraz jej przerażonych oczu przypomniał mi kiedyś moje, jak moi, pierwsi, prawdziwi rodzice się nade mną znęcali. Powinnam stanąć po stronie syna i ją zabić, ale zamierzałam ją przed nim obronić, po prostu nie potrafiłam inaczej...
Kier
Cóż, ja też położyłem po sobie uszy, z skruchą oczywiście. Mam być racjonalny? Dorosły? Odpowiedzialny? Na prawdę muszę? No jak tak patrzyłem na moją Szakre to chyba tak, przełknąłem ślinę.
- Masz rację kochanie... Absolutną... - przytaknąłem posłusznie, no w tym momencie to wolałem nie drażnić jej bardziej, nie ma co, jak taka klacz się zdenerwuje to ho ho, biedny bym był...
Chyba nie mam innego wyjścia. Wziąłem oddech, no, czas wziąć się w garść, wziąłem drugi oddech; Moja ukochana już odeszła kawałek, chyba po to by nieco ochłonąć. To dla Szakry, wiem że to będzie bardzo bolesne, ale wszystko dla mojej Szakry, dam radę, muszę dać, co w tym trudnego? Póki jeszcze zostawała w pobliżu, a mogła w każdej chwili odejść nieco dalej... Muszę się pospieszyć, no, dawaj... Już... Teraz... Dobra. Gotowy... Chyba...
- Oookej... Macie szlaban - popatrzyłem na synów z całą swoją stanowczością, na jaką było mnie stać, zmrużyłem aż oczy by wydać się groźniejszy, tylko dlaczego wyglądali na rozbawionych?
Fireo
Tata zrobił taką minę że prawie pękłem ze śmiechu, brat nie lepiej.
- Ale ja serio mówię - powtórzył tata, jeszcze robiąc zabawniejszą minkę, padłem rozbawiony na grzbiet, śmiejąc się do rozpuku, Odyn też wybuchł śmiechem. Nie dało się inaczej, gdyby mama to widziała, może już nie byłaby na nas zła?
Kier
No co jest? Stanowczy ton? Jest. Mina wymuszająca posłuszeństwo? Jest, więc dlatego się śmieją? A, może powinienem krzyknąć? Mam krzyknąć na te maluszki? Trochę to takie okrutne... Dla Szakry wszystko, dorosły ogier musi wymusić posłuszeństwo u swoich synów, co nie?
- Do jaskini! Już! Macie szlaban na cały dzień! - krzyknąłem, niezbyt dobrze się z tym czując, ale chyba zrozumieli, bo nagle przestali się śmiać i popatrzyli na mnie z lekka wystraszeni, ups... Chyba nie o to chodziło Szakrze, a może? Właściwie trudno zgadnąć jak wyobraża sobie "prawdziwego" ogiera, a trzeba było zapytać...
Fireo
- Tata ześwirował... - szepnąłem do brata: - Musimy uciekać póki czas... - dodałem i od razu wystartowałem jak z procy do mamy.
Szakra
Chłopcy wbiegli podemnie, zdziwiłam się, uniosłam skrzydło odsłaniając ich
-A wam co?- spytałam
-Tata zwariował- pierwszy powiedział Fireo
-O co wam znowu chodzi...
-No dziwny jakiś jest- spojrzałam na Kiera, patrzył w moją stronę, jakby nieco zdziwiony
-Kier?
-No..chciałem być tylko stanowczy, krzyknąłem na nich tylko że mają szlaban- Kier położył uszy po sobie, podszedł nieo bliżej
-Ah i o to cały ten problem- znów spojrzałam na synów
-Ześwirował no, jak nigdy taki nie był tak teraz mu coś odbiło
-Fireo- upomniałam go- mówisz o swoim ojcu, ugryź się czasami w język
-No przepraszam mamo, no ale
-Tato ma rację, do jaskini, już- odeszłam w bok, odsłaniając ich
-Ale my nie chcieliśmy- podeszli obydwaj do mnie
-Bez dyskusji, słuchać się ojca i do jaskini
-No dobrzeee
Odyn
Odeszliśmy grzecznie, no w końcu mama to mama, jej się trzeba słuchać
-A widzisz, mówiłeś że to zły pomysł
-Aj przestań, nic nam przecież nie jest
-Tjaaa a gdyby było?
-No co ty, nie byłoby
-Fireo mama ma rację
-A że z czym?
-Z tym że musimy tatę traktować z szacunkiem
-Taty nawet nie da się brać na poważnie
-Ale mama mówi...
-Odyn cały czas tylko mama mówi, mama tamto, ale widzisz jaki tata jest, dziwak no
-No niby tak, ale inni zwróć uwagę nie mają nawet taty- przyśpieszyłem, trochę się zdenerwowałem na brata, zezłościliśmy tylko mamę, a tata na nas nakrzyczał, a mogło nam się coś stać
-Oj no Odyn przestań!
-Mam nową zabawę, nie rozmawiamy do siebie
-Ale ty dramatyzujeeeeesz
-Wcale że nie!
-A właśnie że taaak!
-Nie! po prostu szanuję mamy zdanie i też uważam że tatę trzeba zaakceptować takim jaki jest, bo to nasz tata
-Tylko że taki ciamajdowaty
-Idę już- i rozmawiaj tu z nim. Poszedłem już dalej sam do jaskini, położyłem się grzecznie przy ścianie i czekałem na powrót rodziców
Szakra
-No oby tak częściej, ale nie musisz odrazu krzyczeń, krzycz tylko w ostateczności, wystarczy że będziesz wobec nich poważny, to i wezmę twoje słowa na serio i będą się słuchać- doradziłam ukochanemu
-No..ale jak mi wyszło
-No powiedzmy że dobrze
-Ale chyba mało posłuchali
-Częściej bąc stanowczy skarbie, i...spoważniej, już chyba pora na to aby dorosnąć..Kier, nie zakazuję ci nie być sobą, ale czasami opanuj się, bo to aż drażni, szczególnie ta udawana odwaga...
Danny
Położyłem się jedynie znów koło ukochanej, przytuliłem ją do siebie
-Ciii...ułoży się
-Bez Tori...to nie będzie to samo- załkała w moją grzywę
-Skarbie...ona już nie cierpi, nic ją nie boli, dołączyła do twoich bliskich...spójrz na naszego syna- zerknąłem na niego kątem oka, biedny zmieszany stał i nie wiedział co ma ze sobą począć
-Musimy jemu poświęcić teraz uwagę, nie przelewaj tego na niego bo źle się to na nim odbije..- wstałem idąc do syna, ktoś musi się nim zająć w końcu...
Andy
Moje przeczucie mnie znów nie zawiodło, w ostatnim momencie zdążyłem, stałem przed nią i przed mamą, parskałem wściekle.
-Ty mała gówniaro..- zrobiłem kilka kroków w przód
-Andy... odpuśc, nie warto- zatrzymała mnie mama
-Co?..widziałaś co zrobiła, widzisz kim ona jest- zmierzyłem ją wzrokiem, skryła się jeszcze bardziej za mamy nogi
-Tak..wiem
-Skrzywdź moją mamę a cię zabiję- zagroziłem jej tupiąc kopytem, i ten jej chwilowy uśmiech na pysku i te oczy, nie wytrzymałem, i gdy byłem obok mamy, chwyciłem ją za grzywę i wytargałem na siłę, rzucając z imptetem o ziemię, słychać było tylko strzask łamiących się kości.
-Andy!- krzyknęła mama, jakby się przejmowała tym bachorem
-Jest taka jak Dolly, nawet gorsza, nie ty otrzymałaś ten zaszczyt co ja, ty mały parchaty gówniarzu!- ruszyłem w jej stronę, mama chwyciła mnie za grzywę, ale przez to tylko się przewróciła, niby jestem dopiero młodziakiem ale siłę już mam. Lalite podniosła się, z wykrzywionym łbem i grzbietem, nastawiła je z ogromnym hałasem tego gruchotu, zaśmiała się nam prosto w oczy, z tego wszystkiego, i ja się zmieniłem, tylko że w swoją demoniczną postać...
Elliot
Obudziłem się, nie było ich, ani Felizy, ani córki, wiedziałem doskonale co się wydarzy, po prostu to czułem, zerwałem się na równe nogi a natura demona poprowadziła mnie w ich miejsce. Wyskoczyłem zza drzewa, to co ujrzałem, chyba jeszcze nigdy nie widziałem Andy'iego tak rozwścieczonego, nawet gdy był mały i nie kontrolował swojej drugiej natury.
-Feliza wszystko w porządku?- podbiegłem do niej gdy zobaczyłem że leży
-Tak..Andy przez przypadek mnie ogłuszył- podniosła się, syn i córka krążyli dookoła siebie, Andy zostawiał za sobą ognisty krąg, a mała...skąd w niej tyle tej nienawiści, przecież nawet my jej w sobie tyle nie mamy...
Lalite
Nie rozumiałam świata, a jednocześnie pojmowałam wiele rzeczy lepiej niż inne źrebaki, ale to i tak nie pozwalało mi zrozumieć jego sensu, bo to co wiedziałam to tylko suche fakty.
Od samego początku nie pasowałam do świata, on wręcz chciał się mnie pozbyć jak czegoś zakłócającego jego harmonie. Wiem, dopiero się urodziłam i to normalne że wszystko jest mi obce, wszystkie źrebaki tak mają, a przynajmniej dwójka, już dorosłych, kiedyś małych, których duchy nie mogą się ze mnie wydostać. Potrzebuje ich, nie wypuszczę ich, bez względu na to jak bardzo to ich boli, i jak bardzo tego nie chcą. Bez nich nie wiedziałabym nawet o istnieniu tych wszystkich emocji, ani swojego przeciwieństwa - dobra. Tym czym byłam, nazywali złem.
Mam wrażenie... Nie, narodziny to nie jest początek, mój początek zaczął się w brzuchu matki, czy powinnam to pamiętać? Wszystko co mnie otaczało wydaje się wrogie, dziwne, a wręcz niebezpieczne. Nawet ona chciała się mnie pozbyć, nie pozwoliła mi poczuć tej więzi, matczynej miłości, tylko nienawiść. Ale dlaczego? Dlaczego chora klaczka była bardziej wyczekiwana i kochana ode mnie, dlaczego ten ogier miał kochającą rodzinę, teraz już martwy... Mi została po tym jedynie pustka. Rodzice nie chcą bym ją zapełniła martwymi - duchy cierpią, a ja jeszcze dodatkowo zadaje im ból, nie mogę się oprzeć tej pokusie, ale wcale nie czerpie z tego radości, bardzo bym chciała. Tymczasem nie wiem czym jest radość, widziałam ją tylko jak inne uczucia w wspomnieniach Tori i Drosa. Próbowałam się uśmiechać, śmiać... A to wszystko wydawało mi się takie sztuczne.
Kim jest Dolly? Nie wiem. Szyderczy śmiech wymierzony ku mojemu bratu, był sztuczny, nie czułam tego, starałam się go wystraszyć, pokazać że jego ruch nie zrobił na mnie wrażenia, ale tylko bardziej zezłościłam... Jedyne co czułam to nienawiść i nieodpartą chęć by go zabić, ale i strach, przeszywający strach. Chce żyć. Ta energia brata... On jest silniejszy, ale nikt mi nie pomoże, wszyscy chcą bym zginęła. Muszę się bronić, muszę i chcę go unicestwić. Z matką się prawie udało... W śnie widziałam że zabiłam ich wszystkich i w końcu byłam bezpieczna, śnił mi się też drugi sen, w którym to ze mnie nie został nawet szkielet...
Okrążaliśmy się, widziałam jaki jest wściekły, widziałam ogień uchodzący z jego kopyt, jego skrzydła, które dopiero co wyrosły, przywodzące na myśl te nietoperza, ale znacznie bardziej upiorne z punktu widzenia zwykłego konia, na przykład takiego Drosa; mój brat był teraz większy w swojej demonicznej formie, z ostrzejszymi niż moje kłami... A rodzice przyglądali się z boku, obawiałam się że przyłączą się do niego i mnie zniszczą.
- Teraz z tobą skończę - zagroził, parskając przy tym. Nienawiść nie ustępowała, nienawidziłam go z całych sił, bałam się, a jednocześnie chciałam podjąć to ryzyko, sprawić mu ból, pokonać. Sama byłam tak jak wyglądam na prawdę, nie kryłam się, za bardzo się bałam, by walczyć z nim pod postacią zwykłego źrebaka. Wewnątrz mnie coś buchało, a po rozwarciu pyska wyciekła lawa. Chciałam go poparzyć, ale to chyba nie zadziała. Zaatakowałam, wbijając mu się w ciało pyskiem, poparzenia nawet się nie pojawiły, za to sama poczułam przeszywający ból na karku, krew ściekła mi po ciele, najpierw czerwona, później coraz ciemniejsza. Wiłam się, kąsając go i kując kościstymi kolcami, wyrastającymi z mojego ciała, potrafiłam je przedłużać. Wbijały się w Andy'ego, chyba nawet poczuł ból, ale ja czułam go o wiele silniej, bo aż wydawałam z siebie kwiki, a z oczu ciekła mi czarna maź imitująca łzy, niewidoczna na mojej chropowatej skórze. Łamał mi kości, powoli traciłam siły by je odbudować.
Odrzucił mnie na sporą odległość, krew wtapiała mi się w całe ciało, bo ona już też była czarna. Czerń tak czarna że pochłaniała światło, które normalnie powinno się na mnie odbijać, jak na wszystkim dookoła, przez co i cienie nie były widoczne.
Ból ograniczał mi kontakt z rzeczywistością, wydawałam z siebie jęki, takie same jak wydają rozrywane na części duchy, mnóstwo duchów. Andy, rodzice, nie mogli znieść tych odgłosów, trzymając się z daleka. Do momentu aż brat pokonał tę barierę, wbił mi głowę w ziemie. Znalazła się pod jej powierzchnią, straciłam oddech, zalewając się własną magmą, która mimo że nie mogła zrobić mi krzywdy to znacznie szybciej odcinała dopływ powietrza. Próbowałam się wydostać, złamał mi przy tym kark. Miałam coraz mniej siły, zaczęłam ją czerpać z duchów, aby chociaż mu uciec, nie odbudowałam kość w pełni, zostały drobne pęknięcia. Andy przewrócił mnie na grzbiet, wydostając mi łeb z ziemi, wbiły się w nią teraz moje kolce, kilka pękło, bo brat przyciskał mnie palącymi się żywym ogniem kopytami, całe moje ciało zaczęło imitować dym, chyba chciał zadać mi ból, ale ogień na mnie nie działał... Wbił swój wzrok w moje ślepia, z demonicznych zmieniły się na te zwykłe, przez jego moc. Uwolnił ze mnie oba duchy, walczyłam do ostatniej chwili, to był najgorszy ból jaki do tej pory poczułam, w akcie desperacji, pod wpływem bólu, rzuciłam się na niego. Udało mi się nawet go bardziej zranić, on za to wbił już w moją szyję swoje kły. Miał już ostatni raz złamać mój kark i tym razem skutecznie zabić, bo nie miałam już energii...
- Andrew dość! - przerwał mu tata: - Zostaw ją.
- Chciała zabić mamę, a jak dorośnie będzie jeszcze gorsza! - zacisnął kły bardziej, przymknęłam oczy, odczuwając zbliżającą się śmierć, tym razem własną.
- Tato... - zmieniłam się w swoją zwyczajną formę, patrząc w kierunku taty, łzy same ciekły mi z oczu, a na grzbiecie i boku, i szyi miałam poważne ranny.
- Synu, proszę cię... - przyszła mama.
- Ona...
- Daj jej szanse, tak jak my z tatą.
- Nie ma mowy... - puścił, wisząca nade mną śmierć zniknęła. Zamknęłam oczy, wymęczona i obolała.
- Spróbuj jeszcze raz coś zrobić, a cię zabije, podziękuj moim rodzicom że tego nie zrobię - usłyszałam jeszcze.
Zima
Danny miał rację, ale ja po prostu nie mogłam... Tak jej... Zostawić... Ukochany tłumaczył coś Aronowi. Serce co chwilę mnie kuło, a wzrok wędrował do martwej głowy córki.
- Prze-pra... Przepraszam... córeczko... - załkałam, to moja wina, to przeze mnie musiała cierpieć, umrzeć... Ta klątwa to moja wina, to ja to zaczęłam... Błagałam już w myślach by dopadła wyłącznie mnie i zostawiła moich bliskich...
- Chodź synku, wyjdziemy na zewnątrz - usłyszałam głos Danny'ego, zostawił mnie z Tori... Samą, przecież po córce zostało jedynie ciało.
- Zima... - usłyszałam czyiś szept. Odwróciłam się, ale nikogo nie było, miałam tylko wrażenie że czuję czyjąś obecność.
- Danny... - wymamrotałam, najgorsze że wstrząsnął mną lęk przed tym czymś. Podniosłam się rozglądając po jaskini. Zerknęłam na Tori, patrzyła na mnie martwymi oczami... Ona... Umarła z zamkniętymi... Krzyknęłam z przerażenia, wycofując się. Wpadłam wprost na kogoś z tyłu, znów krzyknęłam, odskakując.
- Kochanie, to ja... Co się stało? Dlaczego krzyczałaś? - okazało się że to Danny, ciało Tori też już wyglądało normalnie.
- Nie wiem... To chyba duch... Nie wiem... - wtuliłam się w niego, jak nigdy cała drżąc na ciele.
- Nie było tu żadnego ducha, spokojnie skarbie, to ze zmęczenia. Powinnaś wyjść z nami, mały cię potrzebuje...
- Nie... Nie zostawię córki... Nie... - szarpnęłam się, wracając do Tori. Podniosłam wzrok, widząc białą sylwetkę.
- Danny... - szepnęłam, tylko ja to widziałam, bo ukochany wszedł w to miejsce, a sylwetka zachowała się jak mgła, która zniknęła. Coś kazało mi się odwrócić, po ścianach jaskini spływała krew, krew Tori, pobladłam cała... To nie dzieje się na prawdę... Nie, Danny tego nie widzi... A może go wcale tu nie ma?
- Tato? - mały stanął w wejściu, krzyknęłam na jego widok... Był wychudzony jak Tori, jego boki były zapadnięte jak u zmarłem córki, a oczy wpadnięte w oczodoły... Odwróciłam wzrok, nie mogłam przyglądać się dłużej... Danny... Danny też tak wyglądał... Zaczęłam ciężko oddychać, ich głosy mieszały mi się w niezrozumiały dźwięk. Skakałam wzrokiem od ukochanego do synka... W końcu zaciskając oczy i drżąc cała na ciele, łkałam mocno... To był jak jakiś koszmar, z którego nie mogłam się obudzić, do tego jeszcze te głosy, jęki Tori...
Aron
Mama zaczęła się dziwnie zachowywać, bardzo dziwnie, jakoś już przyswoiłem że Tori mnie nie skrzywdzi, mimo że wyglądała nie tak jak trzeba i leżała tam w bezruchu i jakby w ogóle nie oddychała... Ja nie wiem... Bałem się nawet podejść do taty, by się przytulić, poczułbym się bezpieczniej... Popatrzyłem na niego w strachu, ale też błagalnie, najchętniej pobiegłbym do brata: - Tato... Boję się... - zacząłem lekko drżeć na ciele, a łzy cisnęły mi się do oczu: - Tatusiu... - zawołałem rozpaczliwie.
Lalite
Ocknęłam się w jaskini, stali nade mną rodzice, zmierzyłam ich nienawistnie, tylko się nade mną litują. Nie wiem dlaczego. Ale kiedy przyjdzie czas to mnie zniszczą.
- Pójdę do Andy'ego... - stwierdziła mama. Zostałam sama z tatą, walcząc z chęcią by wykorzystać okazje, ale on musiał być ode mnie silniejszy... Muszę zaczekać.
- Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego zaatakowałaś mamę? - zapytał nerwowo.
- Nie wiem - wbijałam w niego coraz to nienawistny wzrok.
- Przestań i posłuchaj! - parsknął, uciekłam spojrzeniem na ziemie.
- Jesteśmy twoimi rodzicami, to że będziemy się starać nic nie da, ty też musisz zacząć, nie musisz być zła, ja też urodziłem się demonem i nie jestem zły, było ciężko, ale się starałem...
- Nienawidzę brata... - wydobyłam z siebie wyjątkowo lodowatym głosem.
- To też musi się zmienić. Nie zabijesz, nawet nie zranisz już nikogo, jasne?
Podniosłam się z trudem, przez wciąż obecne rany, tym razem popatrzyłam na tatę tak bez żadnej emocji, choć chciałam to zrobić tak jak Dros gdy był mały, ten ogier, którego zabiłam, a brat odebrał mi jego ducha; to jego wspomnienie, teraz nie było aż tak wyraźne, ale chciałam zrobić to samo co on wtedy - przytulić się do taty. Stałam tak i nie potrafiłam, wciąż czułam silną nienawiść w stosunku do niego i nie ufałam mu, nikomu.
- Bardzo chce się nauczyć... - drgnęłam na ciele, taka pusta, musiałam wypełnić tą przestrzeń w sobie duchami, inaczej oszaleje... Moje oczy stały się tymi demonicznymi, ojciec stał mi na drodze do osiągnięcia celu, musiałam jakoś... Złapać duchy... I jeszcze w dodatku, wyczułam że któryś właśnie się uwalnia, z umierającego konia, w górach, przy rzece, w jej pierwszym odcinku, topił się, nim się obejrzałam już przeszłam przemianę, na te demoniczną, czy tata pozwoli mi uciec? Co zrobi? Czy nie zechcę mnie teraz zniszczyć?...
Fiero
No i brat zostawił mnie samego. Też się zdenerwowałem, bo uważałem że z tatą to ja mam akurat racje, bo mam. Nie stałem tu długo sam, Odyna tak strasznie mi brakowało, przez dosłownie minute go nie było, a już czułem się jakiś taki nie swój. Szybko wbiegłem za bratem do jaskini.
- To co będziemy robić? - zagadałem jakby nigdy nic, nie chciałem znów poruszać z nim drażliwego tematu taty.
- Odyn... - podszedłem do niego: - Zasnąłeś? - trąciłem go lekko.
- Nie wygłupiaj się, noo! - szarpnąłem brata za grzywkę, to teraz na mnie popatrzył.
- Co będziemy robić? - ponowiłem pytanie: - Chyba nie będziemy tak leżeć i nudzić się, co?
- Czemu nie? - odwrócił się do mnie tyłem.
- Phi... - pokręciłem łbem, kładąc się do niego też tyłem: - Nadal się gniewasz o tatę?
- A jak myślisz?
- No dobra, mogę go zaakceptować jak chcesz... - nie chciałem się pokłócić z bratem. Z nas jest zgrany duet, czemu to zmieniać z powodu dziwactw taty? Jakoś to przeboleje, chyba.
- To jak? Zgoda? - odwróciłem się do brata.
Kier
- Rozumiem... - położyłem po sobie uszy, cóż, czas stawić czoła dorosłości... Ona mnie rozłoży na łopatki jak nic, ale nie odpuszczę: - Spróbuje, postaram się, jakoś to będzie... Chyba... - uśmiechnąłem się do mojej Szakry, stawiając oba uszy dosyć radośnie.
- Kier? - popatrzyła na mnie zmieszana.
- Łaskotki! - już chciałem zacząć się z nią wygłupiać, ale zatrzymałem się w półkroku: - Już, już... Taki chwilowy odpał, już jestem od tej chwili dorosły, nie zawiedziesz się kochanie.
- Kier, ale...
Przybrałem najpoważniejszą minę na jaką było mnie stać i chcąc nie chcą jej przerwałem: - Co powiesz na przechadzkę? Nasi synkow... Synowie są uzie... Ehem... Odbywają karę, więc mamy teraz czas dla siebie - chyba coś mi nie szło z tą mimiką, bo Szakra wyglądała tak jakby miała się roześmiać.
- Kochanie? Coś nie tak? Pomyślałem że moglibyśmy się przejść - ups, przed chwilą powiedziałem to samo, stresik: - Pog... Pardom, porozmawiać, proponuje o pogodzie... - starałem się mówić dorośle, coś ten głos nie chciał ze mną współpracować i słowa zresztą też, ciągle wkradały się te co nie trzeba: - To może wodospad?
Przytaknęła, na bank ją rozśmieszyłem, bo starała się nie otwierać pyska, a była solidnie uśmiechnięta. Ta moja wymuszona powaga. Dawaj, jakoś to będzie... Ruszyłem, całkiem dostojnie, cofnąłem się zaraz: - Klacze przodem... - pochylając łeb, czy tak się zachowuje dorosły ogier? A czy ja wiem?
Feliza
Wreszcie znalazłam syna, myślami będąc przy tym że Lalite mogła się nie urodzić, bez niej nie byłoby teraz konfliktów i nie czułabym takiego rozdarcia. Ale czemu się dziwie, Elliot uważa że to klątwa, a ja że to przez mój własny pech, czyli tak jakby podwójne fatum? Wprost "cudownie". A może to ukochany... Nie, on nie ponosi za wszystko winny, właściwie w ogóle nie powinien się o to wszystko winić. Przecież nie miał na to wpływu.
- Andy, synku... Nie gniewaj się, nie wiem co mam o niej myśleć, ale... Może warto dać jej szanse? To twoja siostra, jakby nie było - zaczęłam, sama nie wiedząc czy ja przekonam jego, czy on mnie do swoich racji. Wciąż nie wiedziałam jak traktować tą małą, byłam nadal w trakcie wahania się co do niej.
Andy
Patrzyłem na mamę, nie wierzyłem w to co mówi, no ale..ehhh dobra, chociaż się zmuszę by nie zabić tej gówniary
-No dobrze mamoo
-Kochany jesteś- podeszła przytulając mnie lekko- Pamiętaj że zawsze będziesz moim ukochanym synkiem
-Tak mamo, wiem...ale ona- zacisnąłem zęby, powstrzymywałem się by znów nie wybuchnąć, kopałem kopytem w ziemi
-Tak wiem- westchnęła jakby zmęczona- sama jeszcze nie wiem co o tym myśleć, zobaczymy z czasem
-Tjaa- poszedłem za mamą, tak o, przejść się, gdzieś, porozmawiać
Szakra
Bawiło mnie z lekka zachowanie Kiera, no ale, starał się, to najważniejsze
-Oh Kier- podąrzyłam za nim wzrokiem, z szerokim uśmiechem na pysku
-Tak słucham cię skarbie?
-Aż tak przesadnie poważny być nie musisz, bylebyś miał w sobie trochę pochamowania i żebyś racjonalnie myślał
-Oj no, uczę się dopiero
-Oh skarbie- zaśmiałam się i poszłam przodem, przed niego, machając nieco ogonem
-Pobiegamy?- podleciał naglę do mnie w podskokach- ach chwileczka, no zapomniałbym, może mały spacerek?- i nabrał tej swojej powabggi naglę
-Ścigamy się!- krzyknęłam, pchnęłam go skrzydłem zachęcając do biegu a sama tym czasem już pędziłam w stronę wodospadu. Wskoczyliśmy do niego oboje
-Ha! pierwsza- chlapnęłam go wodą
-Ej to nie fair!- wskoczył bliżej mnie, ochlapując tym samym całą mnie
-Oj chodź no tu- położyłam na nim skrzydło i przyciągnęłam do siebie, całując
-Spędźmy dzisiaj ten dzień razem, sami..- posmyrałam go delikatnie skrzydłem po grzbiecie, aż drgnął uśmiechając się zalotnie, jak to on potrafi
-Tam za wodospadem, jest jaskinia- pociągnęłam go za sobą, płynąc już do celu
Odyn
-No dobraaaa- odwróciłem się znów do brata
-Super! to teraz chodźmy się pobawić
-Fireooo, mamy karę
-Ale rodziców nie ma
-A jak przyjdą i zauważą?
-Oj tam
-Chcę zostać tutaj
-Od kiedy ty nie chcesz się bawić
-A no dzisiaj, nie chce mi się no, i mama będzie zła
-No nie daj się namawiać, chodź, chociaż na chwilkę
-Dobra, ale tylko chwila, i zaraz wracamy
-Pewnie!- no i wybiegł, nawet nie czekając na mnie, szczerze, jakoś nie zbyt chciało mi się wstawać, i znów muszę oglądać tych co nie lubię
Danny
-Zima!- szarpnąłem nią, dosyć mocno, jej oczy były wielkie, jakby zobaczyła ducha, przerażone i bardzo szkliste, w końcu udało się ją z tego wybudzić
-Danny..ty- patrzyła na mnie, wstała i naglę się we mnie wtuliła
-Co się stało?
-Nie wiedziałeś?
-Ale co?
-Duch..był tutaj, a Tori, ona..otworzyły jej się oczy, ty i syn..wyglądaliście tak samo jak Tori
-Cii to ze zmęczenia, to nic takiego, jeśli byłby tutaj duch, wyczółbym go, na pewno
-Ale to było zbyt realne
-Moze to tylko sen na jawie, spokojnie..
-To było okropne...
-Wiem skarbie...wiesz że musimy zabrać już stąd Tori...to dla bezpieczeństwa innych, jest w miarę ciepło, to zagrożenie dla innych w stadzie
-Kiedy ja nie potrafię, nie...
-Pójdziesz z nami, wybierzemy jej specjalne miejsce, oznaczymy je, będziesz tam przychodziła, Zima..daj jej już na dobre odejść, spójrz na synka...boi sie, potrzebuje teraz ciebie, ja to ja, ale ty jesteś jego mamą
-Złą matką- i znów zapłakała, przeterła łzy o moją grzywę, tuląc się przy okazji
-Nie jesteś, to nie twoja wina...pamiętaj
-Ale gdyby nie ja..
-Już, ciii...dosyc poruszania tych tematów
Elliot
Zachowałem spokój, przynajmniej próbowałem, ale mimo woli, zmieniłem się i wyrazistym warknięciem, ostrzegłem ją
-Radzę ci się uspokoić- zjeżyłem się
-Ha bardzo śmieszne- skoczyła w bok, jakby chciała dotrzeć do wyjścia, stanąłem jej na drodze
-Zdala!- krzyknąłem wymachując kopytem przed nią
-Zostaw mnie!- krzyknęła, próbowała się wydostać, siłowała się ze mną, nawet gryzła, w końcu chwyciłem ją i rzuciłem z całej siły w kąt, podszedłem przygniatając ją
-A teraz mnie słuchaj- poddusiłem ją
-Albo nabierzesz respektu do ojca, albo pożałujesz tego...
Lalite
Dusiłam się, nie będąc w stanie nic powiedzieć, swój nienawistny wzrok wbiłam w tatę, powód przez który brakowało mi powietrza, bo to on mnie przygniótł.
- Albo nabierzesz respektu do ojca, albo pożałujesz tego... - mogłam jedynie wysłuchać jego słów. Nienawiść przesłoniła mi strach, a jeszcze bardziej łaknienie tamtego ducha, co nie oznacza że ten strach zniknął. Szarpnęłam się desperacko, pogarszając sytuacje, ryzyko mojej śmierci z uduszenia drastycznie się zwiększyło.
- Masz mnie słuchać i szanować, jak mówię nie to znaczy nie - mówił zdenerwowany, chociaż bardziej tak twardo: - To samo dotyczy mamy, nie masz prawa nas atakować, powinnaś docenić to że jeszcze żyjesz, tak bardzo chcesz się w końcu doigrać?
Zmieniłam się w postać zwykłego źrebaka, kuląc uszy, na znak poddania się, spuściłam wzrok, pełen strachu. Moja szansa uciekła wraz z duszą zmarłego konia, właśnie umarł, utonął, a jego martwe ciało poniosła rzeka. Uspokoiłam się, czekając aż tata pozwoli mi normalnie oddychać. Nie zdziwiłabym się gdyby tego nie zrobił, ale jednak puścił. Krztusiłam się, łykając powietrze.
- Już... nie bę-dę... - wydobyłam z siebie pomiędzy kaszlnięciami.
- Nie wychodź stąd - tata wyszedł na zewnątrz. Nie ruszyłam na krok z kąta. Odwróciłam się jedynie przodem do ściany, oglądając się jeszcze za siebie. Słyszałam jak dokądś poszedł. Chyba mnie sprawdzał, albo nie wiem, poszedł ochłonąć? Może jak wyjdę to wtedy mnie zabije?
Aron
Uciekłem kiedy rodzice nie patrzyli, chciałem być odważny tak jak Elliot, ale chyba nie dam rady. Okropnie się bałem. Nie wiem dlaczego skręciłem do lasu, zamiast do stada gdzie mógłbym znaleźć kogoś z rodziny, zgubiłem się. Już chciałem ukryć się za drzewami, kiedy zobaczyłem brata. Podbiegłem szybko do niego, wtulając się: - Mama dziwnie się zachowuje, boję się... - mruknąłem, nieco zawstydzony, choć bardziej przerażony. Na prawdę chciałem być dzielny.
- Aron nie tutaj, chodźmy stąd - brat ruszył szybko.
- Dlaczego?
- Trochę tu niebezpiecznie, zaprowadzę cię do dziadków co ty na to?
- Ale...
- Poradzisz sobie mały, na pewno. Obiecuje że później się pobawimy, albo lepiej, coś ci pokaże.
- A co? - zaciekawiłem się, nawet zapomniałem o tym co się niedawno wydarzyło.
- To niespodzianka, a teraz się ścigamy do dziadków - Elliot ruszył pierwszy, a ja za nim, starając się go wyprzedzić, uwielbiałem zabawy ze starszym bratem, póki Elliot był obok, nic tak jakby się nie stało, po prostu o tym nie myślałem.
Lalite
Patrzyłam w dół, na pojawiające się na ziemi krople czegoś co wypływało mi z oczu. Łzy? Chyba tak je nazywali... Nie czułam się najlepiej, uczucie pustki narastało i jeszcze jedno, samotności. Dzięki duchom, które odebrał mi Andy, nie byłam tak całkiem sama, jak teraz. Żaden demon, ani duch się do mnie nie zbliżał, jakby nawet oni starali się mnie wyprzeć z istnienia.
- Dlaczego płaczesz? - usłyszałam źrebięcy głos. Popatrzyłam w stronę małej klaczki, niewiele starszej ode mnie. Nie odpowiedziałam jej, ledwo mogłam się oprzeć by się na nią nie rzucić, w jej wnętrzu była dusza, świeża dusza, żywa. I nie zapowiadało się na to by umarła, czułabym to. Podeszła do mnie, wstałam, nie wiedząc co z tym zrobić, powstrzymywałam przemianę, w strachu przed tatą. Może specjalnie ją tu wysłał?
- Nie smuć się, możemy się pobawić - skoczyła w bok, trąciła mnie w bok, brykając po całej jaskini: - Łap mnie!
Przestała po kilku minutach, stałam w tym samym miejscu patrząc na nią pytająco.
- Nie? To może mi się wygadaj, co się stało? Mama zawsze powtarza że dobrze jest się wygadać - zbliżyła się, z uśmiechem na pysku.
- Ty nic nie zrozumiesz - zamknęłam oczy, żeby się ich nie przestraszyła, przybrały demoniczny wygląd, tak bardzo łaknęłam choć jednej duszy, a ona stała tak blisko, tak łatwa do zabicia...
- Ale przynajmniej już nie płaczesz, ja nie lubię płakać, zresztą kto lubi?... - dalej już na nią nie słuchałam, ciągle coś mówiła, w kółko, nie przeszkadzało jej że się nie odzywałam. Zaczęła mnie już irytować, otworzyłam oczy, a od razu uskoczyła w tył, przerażona. Zamilkła.
- Boisz się mnie? - zapytałam.
- Nie... - szepnęła, cofała się.
- Teraz uciekniesz?
- Nie... - zadrżała, wbrew temu co mówiła zmierzała coraz szybciej do wyjścia, aż pobiegła, zablokowałam jej drogę sobą, już w pełnej przemianie, cała aż pobladła, a gdy rozwarłam pysk, krzyknęła przerażona. Czułam już tylko smak jej krwi, przegryzłam jej szyję, tak że głowa stoczyła się po ziemi. Nie chciałam znęcać się nad jej ciałem, a duszą, którą już uwięziłam w sobie, miała całkiem przyjemne wspomnienia, zazdrościłam jej aż tak udanego i... Jak to nazywali, radosnego życia, czemu ja nie mogłam tego mieć? Być jak inne źrebaki? Dlaczego tak bardzo się różniłam? Kroki... Już je znałam, to tata. Jak to zobaczy to... Zabije mnie, mogłam uciec, ale mnie złapie... Nie umiałam się powstrzymać, to będę musiała zapłacić... Muszę... Muszę ją zjeść, pozbędę się ciała, a ducha też wyciszę, to łatwe... Może nie zauważy, nie może tylko spojrzeć w moje oczy to nie zauważy tej duszy...
Zlizywałam już ostatnie krople krewi z ziemi i futra, moja szyja była bardzo elastyczna w demonicznej formie, mogłam ją wykręcać we wszystkie strony. Powstrzymywałam odruchy wymiotne, jestem demonem, nie mrocznym koniem, nie mogę jeść mięsa. Tata akurat wszedł do środka, zmieniłam się szybko, w formie zwykłego źrebaka jeszcze bardziej czułam ból brzucha, mój żołądek nie był przystosowany do trawienia mięsa, właściwie mogłam jedynie pić na razie mleko. Nie umiałam ukryć bólu, ale pozbyłam się zwłok całkowicie... Cofnęłam się do kąta, kładąc się tam. Tata nie spuszczał ze mnie wzroku. Drżałam przez ból, zamknęłam oczy, chociaż udając że staram się zasnąć, ale mimowolnie wypływały mi z nich łzy, też z bólu, dusiłam w sobie jęk i wciąż powstrzymywałam wymioty, bardzo skutecznie, przełykałam je za każdym razem jak podchodziły mi do gardła.
- Co zrobiłaś? - zapytał.
- Nic... - wymamrotałam.
Fiero
Wybiegłem już daleko, dziwiąc się że Odyn nie jest obok mnie, tylko gdzieś z tyłu, co mu jest? Nie chcę się bawić, woli siedzieć i nudzić się w jaskini? No nie. Już miałem zawracać do brata, ale tuż pode mną przemknął ogromny cień, spojrzałem w górę, widząc bardzo przerośniętą jaszczurkę i to ze skrzydłami. Pobiegłem po brata: - Widziałeś to? Ale to było wielkie! - wskazałem już niestety na puste niebo.
- Co?
- Jaszczurka ze skrzydłami, ogromna!
- Serio? - wyglądał jakby mi nie wierzył.
- Chodź znajdziemy ją! Albo go... Wolałbym żeby to był on - ruszyłem przodem, nie czekając na to co powie mi brat, tak szybko pobiegłem by nie mógł odmówić. W końcu mieliśmy wyjść na chwilkę i Odynowi mogło się to nie spodobać, nie chciałem ryzykować że przepuści taką okazje. Biegłem tam skąd odlatywał ten ogromny gad. I znalazłem coś ciekawego. Wyglądało jak ptasie jajko, tylko w mega ogromnym rozmiarze.
- Odyn! - zawołałem: - Chodź szybko! - zawróciłem po brata, tak podekscytowany że wpadłem na niego.
- Już myślałem że znów się zgubiłeś...
- Musisz to zobaczyć! - podskoczyłem, prowadząc brata do swojego znaleziska. Zatrzymaliśmy się przy nim obaj.
- No, robi wrażenie - Odyn popatrzył na sam czubek jaja, było większe od naszej mamy, a to już spore osiągnięcie. W końcu się nieco bardziej ożywił i może nawet wypadło mu z głowy by siedzieć w tej jaskini?
- A nie mówiłem?
- Ciekawe co by się z niego wykluło.
- Myślę że przerośnięty ptak, albo kolejna latająca jaszczurka... - nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł, naparłem na jajo chcąc je przetoczyć i zobaczyć jaki jestem silny.
- Co robisz?
- Chodź, zobaczymy czy damy mu rady, w dwójkę się uda, no przecież nie pęknie.
- Ostatnio dałem się namówić na wiele twoich pomysłów i...
- No weźźź - prosiłem, siłując się sam. Nagle nad nami przeleciało coś dużego, ta jaszczurka, obaj aż zadarliśmy głowy w górę przypatrując się jej z ciekawością. Zionęła ogniem, w powietrzu i wydała jakiś ryk.
Zima
Wciąż tkwiłam z utkniętym pyskiem w grzywie ukochanego i zanosiłam się co chwilę płaczem, w końcu nie mając już siły ronić łez. Starałam się z tym pogodzić, jakoś zaakceptować, ale to się chyba nigdy nie uda.
- Już ci lepiej? - zapytał Danny, popatrzyłam na niego przytakując, ale i tak wypłynęło mi jeszcze kilka łez z oczu.
- Zróbmy to... - spojrzałam na ciało Tori, przytakując jednocześnie, wbrew sobie, ale... Ona nie może tak tu leżeć, gdybym mogła nigdy bym jej nie puściła. Jej ciało przecież...
- Zbierzmy chociaż część rodziny i chodźmy - Danny udał się do wyjścia wraz ze mną, zatrzymałam się jak już mieliśmy przekroczyć próg.
- Kochanie chodźmy, nie powinnaś zostawać sama, za chwilę będzie po wszystkim.
Przytaknęłam słabo, spoglądając na Tori.
- Obiecasz że na pewno będę mogła ją odwiedzać? - spojrzałam mu w oczy.
- Na pewno.
- Gdzie Aron? - zapytał w pewnej chwili Danny, ja w ogóle nie zauważyłam jego zniknięcia, mówiłam, jestem złą matką, nie pamiętam nawet kiedy ostatnio karmiłam synka, popłakałam się jeszcze bardziej...
Kier
Całkiem przyjemnie, jeszcze bardziej przyjemnie... Miziałem się z Szakrą, a do tego ten szum wodospadu obok, wręcz za ścianą, bardzo przyjemnie, wspaniale, tak milutko... Cały się odprężyłem i moja ukochana również. No, jeszcze trochę pieszczot i będziemy chyba się starali o kolejne maluszki... Chwila, kolejne maluszki?! Otworzyłem szeroko oczy. Już sobie to wyobrażałem, czy ja podołam z czwórką takich źrebaczków? Albo z trójką, zależy ile by się urodziło, licząc je łącznie z naszymi synkami. Aż się cały spiąłem, gdy sprawy posuwały się za daleko, Szakra wtuliła się w moją grzywę, przyjemnie pieszcząc moją szyję, odpływałem... Nie, czekaj, stój! Może niech najpierw nasze źrebaczki dorosną, o. Właśnie. Ale chyba jej tego nie powiem? Jeszcze pomyśli że się mi znudziła. Nigdy w życiu!
- Słyszysz? - poderwałem się, w ostatniej chwili, tak zwanego finału.
- Jakoś nie skarbie... - otuliła mnie skrzydłami, ściągając mnie powoli w swoją stronę, jak przyjemnie... Nie mogę teraz odpłynąć...
- To chyba nasi synkowie, wołają o pomoc - starałem się być bardzo, bardzo przekonywujący, aż kropelka potu spłynęła mi po czole, jak dobrze że nie było tu zbyt jasno.
- Nic nie słyszę, w porządku Kier?
- Mamo!!! - o, no to wykrakałem. Szakra poderwała się gwałtownie, wybiegając z jaskini.
- Już lecę! - wybiegłem za nią. Pędziliśmy prosto w stronę dymu, znaczy ja, bo Szakra już leciała nade mną.
- Ładnie się mnie posłuchali, a nie mówiłem? Jakoś to ojcowanie mi chyba nigdy nie wyjdzie - skomentowałem pod nosem.
- Kochanie przecież sama mówiłaś, że są odporni na ogień, nic im nie będzie - zawołałem do niej, chciałem wykazać się odpowiedzialnością, a co, ale chyba nie tak to szło? Na miejscu to ja już nie byłem taki wyluzowa... Opanowany, znaczy się, wszędzie były pozostałości po ogniu i połamane drzewa...
- O matko... - wybąknąłem: - Odyn! Fiero! Gdzie jesteście?! - no to spanikowałem, co ich porwało? Co to było? Co... Biegłem w kółko, drąc się wniebogłosy, nawołując, w końcu mnie usłyszą co nie? Dyszałem z tego wszystkiego, spociłem się jak zmokła kura, "cudnie"... Ja panikowałem jak mały źrebaczek, który zgubił rodziców, z tą różnicą że to ja byłem rodzicem i zgubiłem źrebaczki... Dorosłość dwa, ja zero...
Elliot
Wciągnąłem powietrze do chrap, myśli głupia że mnie oszuka
-Nie kłam- podszedłem bliżej
-Na prawdę...
-Czuję do cholery tutaj krew! gadaj!- uniosłem kopyto, skuliła się, cicho jęcząc, z bólu..
-Mów...
-Będziesz zły..
-Będę bardziej jak mi nie powiesz
-Bo..ja musiałam, musiałam mieć jej duszę
-Ty zjadłaś zwłoki, mam rozumieć!?
-Tato...
-Zwymiotuj to, już!- chociaż teraz się posłuchała, zwymiotowała wszystko, całe mięso, z krwią, nawet kości
-Czy ty jesteś do cholery mądra?!- wrzasnąłem na nią podnosząc za grzywę, postawiłem ją na nogi
-Bałam się..
-Małe ścierwo- mruknąłem pod nosem, pchnąłem ją i skierowałem się do wyjścia
-Tato...- podbiegła
-Nie denerwuj mnie!- wrzasnąłem, zamknąłem w tym samym momencie oczy "no już, uspokój się, jakby nie było, to twoja córka"
-Dajcie mi szansę..proszę
-Chodź- poszedłem
-Mogę?
-Tak, chodź- odwróciłem się do niej, dobiegła, trzymała się obok mnie, jednak nie za blisko
-Zrozum że im bardziej będziesz próbowała być zła, tym bardziej rozwściczysz mnie, mamę czy też brata, a tego chyba nie chcesz, chcemy z mamą cię zaakceptować, tylko sama na to nie pozwalasz
Andy
Poszedłem z mamą do stada, oboje chyba potrzebowaliśmy odsapnać, od tej małej..gówniary, która zwie się moją siostrą...
-Mamo..pokazać ci coś?- uśmiechnąłem się, no to się mama zdziwi, jak wszyscy
-A co takiego synku?
-Patrz- wszedłem na wzniesienie, wziąłem wdech, no, gotów, no i zacząłem śpiewać, aż wszyscy się zlecieli w to jedno miejsce
Piosenka << (to jest piosenka poglądowa, bardziej chodzi tutaj o ukazanie głosu i samego śpiewu)
Elliot
W lesie rozniósł się głos, potężny, dumny głos, ogiera...i to dokładnie kogo? mojego syna, przyśpieszyłem prędko na łąkę, stanąłem za wszystkimi, aż pysk otworzyłem ze zdziwienia. Podszedłem do Felizy, lekko smyrając ją po szyi
-Udał nam się syn, co nie?- uśmiechnąłem się
-Tego się nie spodziewałam szczerze mówiąc, ale wiadomo po kim to ma- spojrzała na mnie
-Aj tam, ja śpiewać nie potrafię
-Bo nie próbowałeś, a masz równie piękny głos, w końcu mówię, po kimś to ma
-Zapewne po mamie talent a nie po tacie
Szakra
Wzbiłam się w powietrze i wleciałam w ten ogień, oraz chmurę dymu
-Odyn! Fireo!- wylądowałam na skale, rozglądałam się wszędzie, słyszałam tylko stłumione ich krzyki, kiedy w końcu zauważyłam ich..w górze, ten smok ich porwał, i zapewne planował zrzucić...wiedział zapewne że są za młodzi by polecieć, poleciałam za nim, nigdy chyba jeszcze tak szybko nie leciałam pionowo w górę. Wyleciałam mu na przeciw, zionął ogniem i ich puścił, a ja oberwałam ogonem gdy chciałam pikować w dół, zamroczyło mnie, widziałam jak przez mgłę, a ocknęłam się po jakiejs chwili. Popędziłam za synami, i złapałam ich...w ostatniej chwili, schwytałam między nogi i złapałam za grzywy, zakryłam skrzydłami i uderzyłam o ziemię, między płomienie...
Odyn
Spadaliśmy, nie pomagały nasze skrzydła, wyrywało nam je w górę i nici było z tego aby je rozłożyć tak jak mama, byliśmy już blisko..blisko skał, i wtedy mama nas złapała, i ciemność, po czym jeden wielki huk, ja z bratem prawie nic nie poczuliśmy, skrzydła mamy były zbyt potężne by nam się coś stało.
-Odyn...
-Hmm
-Mama się nie rusza...- dopiero teraz to zauważyłem gdy brat zwrócił na to uwagę, przestraszyliśmy się, obaj. Wygramoliliśmy się jakoś spod skrzydeł mamy, i jej uścisku nóg. Leżała, między tym ogniem
-Mamo!- i zaczęliśmy ją szturchać, nie budziła się, a do tego zobaczyliśmy z tyłu krew
-Tato! tato pomóż!- krzyknąłem pierwszy, Fireo spojrzał się na mnie, jakby pytał "i tak nam nie pomoże", ale po chwili pomógł mi nawoływać.
Mama odzyskała na chwilę przytomność, podniosła głowę patrząc na nas
Szakra
Nie wiedziałam co się dzieje, podniosłam głowę, patrzyłam na synów, odwróciłam się na drugi bok, spojrzałam na nogę...i przypomniałam sobie że ratowałam synów. Moja noga...moja tylna noga była cała obdarta ze skóry...prawie, no ale cała była poobdzierana, aż do mięsa a krew się lała, wiedziałam ze będę mieć głębokie blizny, nnawet bardzo, cudem jest że nic sobie nie złamałam, przy takim upadku...bałam się tylko o jedno, gdy Kier to zobaczy, moja nogę... na której wręcz wiszą skrawki skóry, a z jednej części wyrwane jest aż kawałek mięsa...
Danny
Zebrałem rodzinę, nie wszystkich, nie było naszego syna...najmłodszego też nie było, to znaczy, wiedzieliśmy gdzie jest, Elliot przyprowadził go do moich rodziców, ale nie chciałem go tym męczyć i zostawiłem pod opieką jednej z klacz w stadzie.
-Zima..- szturchnąłem ją, miała wzrok wbity w ziemię, szła wolno, co chwilę widziałem jak pojedyńcze łzy spadają na ziemię
-Nigdy już jej nie zobaczę...
-Ale nigdy juz nie będzie cierpieć, ona od zawsze tego chciała..
-Chciała być zdrowa...
-Ale wiedziała też że to nie moźliwe..że jak już, to śmierć przyniesie jej ulgę, ona już nie cierpi Zima, tyle lat się męczyła z tą chorobą, tyle razy odratowaliśmy ją od śmierci że to już nie było tego wart, znów by cierpiała, i znów podwójnie, ona zawsze rzy tobie będzie, przy nas
-Widzisz ją?...- i to pytanie sprawiło że nie wiedziałem co mam powiedzieć, bo..bo nie widziałem jeszcze ducha córki, czy był aż tak słaby? że nie przetrwał?
-Jeszcze nie, ujawni się, gdy będzie gotowa, duchy często tak robią- skłamałem, po części, ale nie chciałem martwić Zimy...
Było już po wszystkim..wróciliśmy wszyscy razem do stada, coś sie tam działo, Andy...śpiewał dla stada
-Zima? posłuchamy?- przystanąłem
-Nie mam teraz ocohoty- poszła dalej
-Zima czekaj- dogoniłem ją- gdzie idziesz?
-Nie wiem, gdzieś, odsapnąć
-Nie zapomniałaś o czymś?
-Nie..
-Na pewno?
-Chyba, nie wiem...
-Aron...nie jadł, i to od samego rana, jak nie lepiej
-Jestem okropną matką- no i się rozpłakała
-Cii...nie jesteś, to przez te wydarzenia, zaraz po niego pójdę
-Nie, nie..sama pójdę, jestem w końcu jego matką
Feliza
- Kochanie, jesteś za skromny - wtuliłam głowę w grzywę Elliot'a, odchylając ją nieco do tyłu, by móc na niego popatrzeć. Chciałam go przekonać że się myli, musiał mieć niesamowity głos: - Twój głos musi być cudowny.
- Mylisz się, Andy ma to po tobie.
- Wątpliwe. Ktoś tutaj się wstydzi - oparłam się o niego bardziej, czując przyjemną bliskość i bawiąc się jego kosmykami włosów.
- Ja? Żartujesz sobie? A może ty? W sumie to nigdy nie słyszałem byś śpiewała.
- No to co? Najpierw ty zaśpiewasz dla mnie, a wtedy zobaczymy.
- Spryciula... - pomiział mój policzek, musnęliśmy się lekko chrapami, w tle piosenki syna. Już zapomniałam, dosłownie zapomniałam o naszym problemie, który krzątał się gdzieś pod nogami i już nawet nie zwracałam uwagi że piję mleko. Zapatrzyliśmy się na syna, nie chcąc przegapić finału jego występu, a może i kolejnej piosenki. No to mi... Nam zrobił niespodziankę. Długo już nie byłam w tak dobrym nastroju.
Zima
Odchodząc od ukochanego, prawie znów zapomniałam o Aronie, za bardzo utkwiła mi w głowie Tori, nie mogłam przestać o niej myśleć, wiedziałam już że tej nocy nie zasnę, nie wyobrażałam sobie nawet bym mogła coś przełknąć. Znów to samo, nie chciałam żeby Danny się przeze mnie jeszcze bardziej zamartwiał. Minęłam syna, orientując się po kilku krokach, zawróciłam po Arona, był zasłuchany na Andy'ego, z łatwością go podeszłam od tyłu, starając się opanować odruch płaczu, udało się po paru minutach.
- Synku... - uśmiechnęłam się do małego, przytulając delikatnie do siebie, lekko się trzęsła: - Co ci jest?
- Nic mamo... - wtulił się we mnie mocno: - Cieszę się że ci przeszło.
- Pójdziemy do taty, a potem zjesz... Albo już może teraz?
- Wolałbym teraz... - po tych słowach zaburczało mu w brzuchu, wydawał się chudszy niż być powinien... To moja wina, nie karmiłam go jak należy.
- Napij się malutki - zachęciłam go, zaczął ssać mleko, poczułam się słabo, widziałam krew na ziemi. Trzepnęłam łbem, to tylko omamy, Danny ma rację, to od przemęczenia. Przez chwilę miałam zamknięte oczy, otworzyłam je powoli, dookoła mnie zrobiło się ciemniej, a wszędzie wokół widziałam sylwetki mocno wychudzonych koni, przywodzące na myśl ciało Tori, miały puste oczodoły i pyski wykrzywione w przerażeniu. Zastygłam w bezruchu z mocno bijącym sercem, zacisnęłam oczy, starając się wyrzucić z głowy ten obraz, ale jak już zaczęłam słyszeć ich jęki ruszyłam gwałtownie, w panice uciekając praktycznie na oślep, usłyszałam gruchot, jak tylko odskoczyłam przed jednym z tych upiorów...
Aron
Mama mnie staranowała, zachłysnąłem się aż mlekiem, zdezorientowany, ale i z strachem patrzyłem jak uciekła, prawie wpadając na kogoś, ale szybko odskakiwała, gdy ktoś znalazł się za blisko niej. Nie rozumiałem co jej się stało, znów dziwnie się zachowywała, skryłem się szybko za ciocią Florencją, ona była najbliżej, a ja kulałem mocno i strasznie bolała mnie noga jak tylko mama mnie przewróciła i nadepnęła na nią kopytem. Nie dałbym rady pobiec.
- Co się stało? - zapytała ciocia.
- Mama...
Kier
Przestałem się w końcu wydzierać jak głupi, biegać w około też przestałem, ale chyba zadziałało, synkowie mnie wołali.
- Tatuś już idzie! - krzyknąłem, bez zastanowienia, no dobra, nie uśmiechało mi się że wbiegam w ogień, ale jak mus to mus. Przeskoczyłem płomienie, poparzyły mi nieco brzuch już chciałem łapać nasze źrebaczki i wydostać z ognia, ale... Szakra, aż stanąłem jak ten słup, z mocno otwartym pyskiem. Widziałem jej ranę, krew, skórę, kawałek mięsa... Cały zbladłem. "Spokojnie, ogarnij się, dla Szakry. Zrób żeś coś! No już!" - krzyczałem sam do siebie, oczywiście w myślach.
- Szakra... - wydukałem, wreszcie podbiegając do niej, sprawa była poważna, wyjątkowo poważna, czułem się tak jakbym miał zemdleć, ale nie pora na to, muszę działać.
- Kochanie, nie ruszaj się... - wsunąłem pod nią pysk, potem starałem się tak z resztą ciała, by wziąć ją na grzbiet. Byłem tak wstrząśnięty że o dziwo mi się udało, nogi ugięły się pode mnie, pot aż ściekał po moim grzbiecie, a ciężar jaki czułem chciał koniecznie mnie powalić, ale robiłem krok za krokiem, wysilając mięśnie. Musiałem ją uratować... Zaraz... A dobra, synowie idą za mną, jest dobrze... Jak nawale, przynajmniej umrzemy razem.
Nagle w naszym kierunku zaczęło lecieć drzewo, cudownie... Skoczyłem, sam nie wiem jak to zrobiłem, ale udało mi się przerzucić Szakre przez płomienie i jeszcze zapobiec przygnieceniu przez drzewo, ono już za chwilę miało wylądować na mnie. Błagałem tylko żeby ktoś nie dał się wykrwawić mojej ukochanej i niech mnie zapamiętają, nich Szakra opowiada naszym maluszkom jakiego mieli dzielnego tatusia.
- Ej, ty - trącił mnie ktoś w bok, czymś ostrym w dodatku, leżałem tak z zaciśniętymi oczami. Otworzyłem je powoli, drzewo trzymała wielka gadzia łapa. Popatrzyłem w górę.
- Słuchaj, sorki za to wszystko, ale nie cierpię jak ktoś bawi się moim niewyklutym dzieckiem, troszkę mnie poniosło - okazało się że to samica smoka.
- Troszkę?! Troszkę?! Cię bardzo mocno poniosło! - ugryzłem ją, kopnąłem, rzuciłem się na jej łapę i za nic nie mogłem przebić tych łusek, popatrzyła na mnie z politowaniem.
- Zajmij się nią lepiej, chyba dasz radę, co? - przesunęła mnie do Szakry, o dziwo zgasiła chyba wcześniej wszystkie płomienie i jeszcze podała mi opatrunki: - Opatrzyć i przemyć, zapamiętasz? - mówiła do mnie jak do malucha, zmierzyłem ją wściekłym wzrokiem, tego to ja jej nie daruje.
- I co? Takie przepraszam wystarczy?!
- Wykrwawi ci się...
- Nie wystarczy!
- A co do was - spojrzała na moich synów, odwracając do nich ten wielki gadzi łeb, osłoniłem ich od razu: - Ani się wasz! Szybciej mnie zjesz niż ich tkniesz! - mierzyłem prosto w gadzie ślepia, aż sam się przestraszyłem skąd taka nagła odwaga.
- Więcej nie bawcie się moim potomstwem, a oszczędzi wam to wrażeń! - ryknęła tuż przed moimi chrapami, pokazując ostry rząd zębów, po czym wzbiła się w powietrze, powiew skrzydeł smoka był tak silny że prawie mnie przewrócił.
- Tato... Mama - odezwał się jeden z synków, ruszyłem prędko, wziąłem znów Szakrę na grzbiet i ledwo co, ale dotarłem z nią do rzeki, cudem. Chwilami miałem wrażenie że pęknie mi kręgosłup, ale Szakra nie mogła tak po prostu mi się wykrwawić, nie zostawię jej choćbym nie wiem co. Obmyłem i opatrzyłem jej nogę jak najlepiej umiałem, delikatnie w dodatku, jeszcze mówiąc przy tym słowa otuchy, że nie będzie tak źle, że wszystko się zagoi, że będę się nią opiekował. Po wszystkim już mogłem sobie zemdleć... No co? Zasłużyłem chyba?
Fiero
Byłem w szoku, tata ani nie drgnął przed tą latającą jaszczurką, a ja drżałem jak osika, nie tylko ja, nie chcieliśmy powtórki z rozrywki. Do tego ta przeprawa taty z mamą na grzbiecie, ledwie ją wlókł, co chwilę nogi mu się uginały pod jej ciężarem.
- Chyba ktoś porwał tatę - powiedziałem do brata, wielce zaszokowany tym co widziałem, chociaż to drzewo prawie go zabiło, więc i tak był ciapowaty, tylko trochę mniej niż zwykle.
- Co? Przecież tu jest.
- Porwali go i podmienił nam na innego tatę - mówiłem z przekonaniem.
Lalite
Rodzice byli zachwyceni występem mojego brata, nie, całe stado było zachwycone. A ja nie wiedziałam czy mi się podoba czy nie, bo tak na prawdę nie potrafiłam odczuwać przyjemności z czegokolwiek... Obserwowałam Andy'ego, choć bardziej rodziców, odkąd tata tu przyszedł, tak jakby sam, bo nikt nie zwrócił na mnie uwagi, jakbym przestała dla niego istnieć. Zazdrość, choć bardziej zawiść przemieszana z nienawiścią bardzo szybko mnie ogarnęła. Chyba najbardziej nie znosiłam właśnie jego, mojego brata. Dlaczego tak bardzo się różniliśmy? Dlaczego miał lepiej? Czułam się częścią niczego, bo ani stada, ani rodziny. Skończyłam ssać mleko, ten ostatni raz ciągnąc bardzo mocno, a mama i tak na mnie chociaż nie zerknęła, za to oberwałam kopytem, chciałam ją ugryźć, ale przypomniałam sobie słowa taty. Jakoś nie byłam co do tego przekonana, za to bałam się jego złości, złości ich wszystkich, bo póki co byłam za słaba by się bronić, już tyle razy cudem uniknęłam zgładzenia. Stanęłam z boku, krok od rodziców.
- Tato - odezwałam się, nie wiem dlaczego, po to by zwrócił na mnie uwagę? Położyłam po sobie uszy i tak jak duch klaczki we swoich wspomnieniach chciałam się do niego przytulić, ale znów tylko stałam i po prostu tego nie czułam, po co miałabym to zrobić? Ale tak robiły źrebaki, kochane źrebaki, a czy ja... Nie. Okazywanie akceptacji to chyba nie jest ta obca mi miłość? Tego najbardziej zazdrościłam bratu i każdemu kto mógł poczuć to na własnej skórze, a ja nie wiedziałam czym to jest. Ani jak to zdefiniować.
W strachu, ale odeszłam kawałek, chcąc opanować chęć zrobienia komuś krzywdy, tym razem żywemu, a żywych koni było tu całe mnóstwo, przechodziłam blisko nich, każdy słuchał śpiewu mojego brata. Tata będzie wściekły jak zauważy że mnie nie ma, o ile zauważy. Andy wciąż śpiewał, więc odwracał ich uwagę. Łaknęłam więcej duchów, ale nie tak bardzo jak tego jednego, gdy był uwięziony w moim wnętrzu to nie było aż tak silne. Zadawałam mu ból, czując jak desperacko próbuje uciec, z chwili na chwili silniejszy. Nie starczy jednak na długo. Zatrzymałam się, obserwując bawiące się źrebaki, ich śmiech mnie irytował, a jednocześnie chciałam poznać co w tym przyjemnego. Przyglądałam się im. W pobliżu mnie był jakiś duch, bardzo słaby. Rozejrzałam się uważnie, pojawił się przede mną. Tata mi nie daruje jak zrobię to drugi raz. Patrzyłam na nią łakomie, oczy mimowolnie przybrały demoniczny wygląd, wstrzymałam dalszą przemianę.
- Zrób to, chcę cierpieć - wręcz się pchała do mnie. Zacisnęłam powieki, odwracając łeb, opierając się pokusie, to siostra taty, będzie zły jeśli znów ją uwiężę.
- Muszę, muszę jakoś zapłacić za to co zrobiłam, to co przeżyłam to niewystarczająca kara - łkała.
Wydałam z siebie złowrogi pomruk, już przechodząc przemianę i chcąc ją odstraszyć: - Idź stąd - powiedziałam przez zasklepiony pysk, wyjątkowo złowrogo. Źrebaki się spłoszyły, za chwilę zwrócę na siebie uwagę całego stada... Wycofywałam się, namyślając się czy to coś da jak szybko pobiegnę do rodziców. Nie da... Dorosłe konie już patrzyły w moim kierunku.
- Dlaczego nie chcesz tego zrobić? Jesteś demonem.
- Bardzo chcę - rozwarłam pysk, zaczęła spływać z niego lawa, wypalając w ziemi dziury: - Nie mogę - zmusiłam się tylko w połowie by wrócić do zwykłego ciała, to nie wystarczyło, nadal tkwiłam w tej formie. Przeszywając wzrokiem potencjalną, już drugą duszę nad którą mogłabym się pastwić.
- To będzie nasza tajemnica. Już nie czuję bólu, a powinnam, nienawidzę się z całych sił, dłużej nie wytrzymam, zasługuje na karę, zrób to. Pastw się najmocniej jak potrafisz. Muszę cierpieć - mówiła Tori. Nie wytrzymałam dłużej i ją zabrałam w swoje wnętrze, zadając już w trakcie ból, przez co jej jęk odbił się po okolicy. Rzuciłam się po tym na najbliższego konia, który wręcz biegł ku mnie, łaknąc więcej.
- Lalite! - usłyszałam za sobą wściekły głos taty, obejrzałam się przerażona. Szybko go puściłam, tym razem kogoś ze stada, zostawiając klaczy głęboką ranę, bardzo mocno krwawiła, przy tym ją poparzyłam, aż do kości.
- Ona... Ona sama chciała... - na myśli miałam Tori, nie klacz, skuliłam uszy, trzęsłam się, a w oczach pojawiły mi się niechciane łzy, nie myślałam o tym ataku, ale to chyba głównie o niego chodziło, może nie widzieli jak uwięziłam Tori... Przybiegła też mama i co najgorsze, brat. Na domiar złego rzuciłam mu nienawistne spojrzenie, nie mogłam tego stłumić. Nie miałam gdzie uciec, ani się schować, wszędzie mnie dopadną, atak też nie byłby najlepszym rozwiązaniem, popłakałam się, łudząc się że wzbudzę w nich litość, wracając już do zwykłej postaci... Ten atak na tą klacz był odruchowy, zaraz po złapaniu Tori, zapragnęłam więcej i... Oni nie zrozumieją, nikomu na mnie nie zależało, nie wiem nawet jak to z tym jest, pozbędą się mnie...
Zima
Spanikowana zobaczyłam przed sobą czarne, z ogromnym pyskiem i przerażającymi oczami, o kształcie konia, ale ten był szczególnie przerażający, uśmiechnął się złowrogo otwierając paszczę nienaturalnie szeroko, jakby chciał mnie połknąć, w tym momencie zaczęłam hamować, zamroziłam połowę łąki... Poczułam silny ból, przynajmniej wróciłam do rzeczywistości... To co wydawało mi się tak wielkie było małe, ale i tak wyglądało na źrebie demona, wbiło pysk bardzo głęboko w moją klatkę piersiową, nawet nie krzyknęłam, mimo że ból był ogromny. Puściła gdy Elliot wykrzyknął jej imię, okazało się że to klaczka, bo po chwili wyglądała normalnie. Leżałam już na ziemi, w własnej krwi, dyszałam ciężko, dobiegł do mnie Elliot.
- Mamo... - usłyszałam jedynie tyle, przez ból straciłam przytomność, stopniowo ogarniała mnie ciemność, a po tym cisza...
Zirytowałam się gdy Kier mi przerwał, ale gdy ruszył naglę w stronę synów, spojrzałam na nich, oni jedli trujące owoce, ruszyłam zaraz za nim.
-Wyplujcie to szybko!- krzyknął
-Haa niee- zaśmiał się Fireo
-Są trujące- dokończył i jak na zawołanie Odyn zaczął wypluwać, a zaraz za nim także Fireo
-Do wodospadu, szybko- pośpieszałam ich
-Wezmę ich
-Polecę z nimi, będzie szybciej
-Dam sobie radę- uparł się, i zabrał synów, poleciałam za nimi. Synowie płukali swoje pyszczki, a ja w między czasie zerwałam rośliny które usuną toksyny.
-A teraz proszę zjeść to- podstawiłam im pod nos
-Ale my..
-Jeść, już
-Ale to brzydko pachnie
-Odyn, Fireo- spojrzałam na nich ostrzegawczo
-No dobrze- położyli po sobie uszy, wzięli grzecznie rośliny, jedli je z ogromnym grymasem
-Jakie to nie dobre- Fireo wystawił język, z obrzydzenia
-To dla waszego zdrowia- Kier podszedł do maluchów
-Nikt nam nie powiedział że tego nie wolno
-A ja jasno mówiłam że po za mlekiem niczego wam nie wolno
-No ale to dotyczyło ryb...
-Nie, wszystkiego, jedyne co możecie jeść to moje mleko, i nie ma brania do paszcz co popadnie, otruć się chcecie?
-Przepraszamy...
-Oj nic się nie stało, teraz będą już wiedzieć- no i Kier stanął w ich obronie
-Kier...
-Dajmy na luz, nic się nie stało przecież
-Kier!- tupnęłam kopytem- Oni mają wiedzieć że źle zrobili, i że nie wolno, dobrze że jeszcze kary nie dostali- oburzyłam się w tym momencie, jak będziemy tak ich wychowywać to będą jeszcze bardziej rozwydrzeni
Odyn
Że też posłuchałem się brata, a mogło nam się coś stać, było mi głupio przed mamą, ale tata znowu mówił że nic się nie stało, no więc?...Komu uwierzyć? mama jest bardziej stanowcza no i...czasami ostrzej nas traktuje.
-Odyn, Fireo..do mnie- zawołała mama, pobiegliśmy do niej grzecznie, tata po chwili nas dogonił
-Oj Szakra...- mama milczała, nie odpowiadała na zaczepki taty
-No Szakra...no weź
-Nie Kier, do cholery, wiecznie młody być nie będziesz, zachowuj się jak na dorosłego ogiera przystało, masz rodzinę, zachowuj się racjonalnie, i nie podważaj moich decyzji, jak oni mają być grzeczni skoro jedno mówi to, a drugie to, mają wiedzieć kiedy źle robią.
Położyliśmy z bratem po sobie uszy, mama była zła, chyba nawet bardzo, tylko na kogo? na nas czy bardziej na tatę? Chyba po równo...
Elliot
Patrzyłem na córkę, to co zrobiła...
-Oddawaj ją!- wrzasnąłem
-Elliot co ty..- spojrzał na mnie tata
-Musimy się jej pozbyć- spojrzałem nienawistnie na córkę
-Ja też jej tutaj nie chcę- Andy zjeżył sierść, oboje z córką patrzyli na siebie morderczym wzrokiem. Andy warknął zmieniając się nieco
-Zapomnij że mnie pokonasz, smarkulo- przeszedł obok niej, parskając, wydobywając z chrap dym
-Mała gówniara..- powiedziała pod nosem Feliza. Patrzyłem na córkę...może jednak dać jej szansę, ja ją uzyskałem od swojej mamy
-Nazwiemy ją Lalite- odparłem po chwili, Feliza spojrzała nam nie ze zdziwieniem
-No co?..dam jej szansę, ja ją dostałem, to ona też, zobaczymy co z tego będzie, myślałem tylko nad tym jak z Andy'm będzie jej się układać, on jest całkowicie inny, fakt, potrafi siać zniszczenie ale ma także dobrą naturę...
Danny
Nie wiedziałem co o tym myśleć, ale to życie syna, nie mogę się w to wtrącać, teraz mam inne zmartwienie...Zima
-Zima..proszę cię...musisz się teraz poświęcić naszemu malcowi- prosiłem
-Nie odejdę..nie- łkała, tuliła córkę i trzymała ją za grzywę, nawet gdybym chciał ją zabrać, to tylko siłą a nie wiem czy i to by pomogło...
-Aron...chodźmy- zabrałem stąd syna, nie mogłem pozwolić aby na to wszystko patrzył, zostawiłem go u rodziców, zawołałem jeszcze Maję aby mogła przyjść jeszcze do jaskini..
-Tori..- stanęła w wejściu, ona też wiele pomagała, opiekowała się swoją siostrą, dbała o nią. Maja zbliżyła się ostrożnie do Zimy i ciała Tori
-Już nie cierpi...- odezwałem się spuszczając łeb..
Feliza
W jednej chwili byliśmy gotowi się jej pozbyć, cała nasza trójka stanęła przeciw niej, przynajmniej tak z początku to wyglądało. I wtedy Elliot... Dał jej szanse. Jak wielkie ogarnęło mnie zdziwienie, przecież jego siostra... A to co się przed chwilą stało? Przecież ten bachor... Chciałam wyrazić sprzeciw, ale byłam już po prostu zmęczona, bez najmniejszej ochoty na kłótnie. Może i ukochany miał racje, co nie zmienia faktu że nic z tej małej gówniary nie będzie. Na samym początku pokazała już jaka jest.
Opuściliśmy jaskinie. Elliot wyniósł klaczkę. Gdy nieco ochłonęłam miałam mieszane uczucia co do źrebaka, znów instynkt macierzyński? Czy może uczucie że to nasza córka? Z zewnątrz okazywałam jej wrogość, po to by zapobiec jakiejkolwiek więzi między nami, każde moje spojrzenie, czy choćby mowa ciała pokazywała małej że jej nie chcę, choć nie do końca tak było. Sama już nie wiedziałam czy mam się temu opierać czy pójść w ślady Elliot'a i dać jej szanse. Nie chciałam powtórzyć sytuacji z Dolly, popełnić tego samego błędu. A co jeśli znów się odrodziła? Nie, Andrew ją pokonał, jej już nie było, nie ma i nie będzie, ani skrawka, jak bardzo by mnie to nie bolało, czy przynosiło ulgę. Tak, tęskniłam za Dolly, ale tą pierwszą, tą małą przed tym nim zabiła mi ją Hira, później to już nie była moja córka, nienawidziłam jej, choć teraz nie miało to już sensu, bo tak jakby nigdy nie istniała. Znając moje szczęście ona... Lalite, będzie dorównywała swojej poprzedniczce. Nie, będzie jeszcze gorsza...
Zima
Czym więcej wspominałam w myślach o zmarłej córce, tym bardziej łamało mi się serce. Już nigdy jej nie zobaczę, nie usłyszę jej głosu... Mogłam jedynie przytulić jej zimne i sztywne ciało, i nie puścić go już nigdy... Straciłam ją w najmniej spodziewanym momencie, nie pożyła nawet tych kilku tygodni więcej, chociaż tyle... Dlaczego akurat teraz? Nie byłam na to gotowa, w ogóle nie byłam gotowa. Winiłam się że nie zrobiłam wystarczająco wiele, najmniej z całej rodziny, nie potrafiłam chociażby przyjemnie spędzić z nią ostatnich chwil, tylko wciąż się o nią zamartwiałam... Nie bez powodu, ona... Ona... Umarła... Moje najgorsze obawy się spełniły, aż kuło mnie w piersi, nachodziły duszności, nie potrafiłam myśleć racjonalnie.
- Mamo... - szturchnęła mnie Maja, przycisnęłam tylko bardziej do siebie Tori, przez chwilę byłam cicho, by na powrót zacząć łkać.
- Tata ma rację Tori już nie cierpi... Musimy pozwolić jej odejść - starała mnie się pocieszyć, miała łzy w oczach, kilka z nich spłynęło po policzkach.
- Nie... mogę... - zapłakałam, kryjąc głowę w Tori: - Nie mogę... Nie... Nie zabierajcie mi jej... - błagałam, coś czułam że szybciej czy później i tak to zrobią.
Feliza
Szybko podłapała na czym polega chodzenie, przecież to demon, nic nadzwyczajnego. Elliot uczył jej tego dosłownie kilka minut. Inaczej wyobrażałam sobie te chwilę, było cicho, ponuro i brakowało Andy'ego, nie chciał znać siostry i wcale mu się nie dziwiłam.
- Pij - odezwałam się do niej szorstko, nastawiając się tak by miała tylko dostęp do mleka, głowę wygięłam w przeciwną stronę, patrząc gdzieś w dal, chciałam już mieć to za sobą, a przecież wiele jeszcze razy będą ją karmiła w ciągu dnia. Andy'ego karmiłam o wiele bardziej ochoczo, bo go się dało pokochać, ona była zła już na samym starcie. "Cudownie".
- Mogłabyś okazać jej więcej czułości - upomniał mnie Elliot.
- Staram się - parsknęłam ironicznie, oboje nie byliśmy w najlepszym humorze, czemu się dziwić? Nie muszę przytaczać co narobiła.
- Jakoś nie widać, na razie to tylko ja się staram.
- Bo tylko ty dałeś jej szanse - odwróciłam się do ukochanego.
- To nasza córka - powiedział z naciskiem na słowo "nasza": - Jesteś jej matką, więc zachowuj się jak matka!
- Dobra! Ale to i tak nic nie da - odpowiedziałam nerwowo, czując zbyt wyraźnie jak mała ssie mleko. Do delikatności jej daleko, ciągnęła i szamotała się, nie wiem co chciała tym osiągnąć, by leciało więcej mleka? Gdyby zadała mi większy ból mogłaby zapomnieć że będę ją karmiła, zdechłaby z głodu. Choć samo to że to znosiłam w ciszy...
Zbliżyłam się do partnera, wtulając głowę w jego grzywę: - Wybacz, może masz rację... - westchnęłam, po tym wszystkim pewnie mu ciężko: - Śniła mi się przed narodzinami... - streściłam Elliot'owi cały sen: - ...na końcu powiedziała że jej serce jest pozbawione emocji i musimy jej ich nauczyć...
Noc musieliśmy spędzić w jaskini w lesie, po to by trzymać małą z daleka od stada. Dziwnie się czułam bez obecności syna, właściwie był już dorosły, wcześniej czy później i tak by się nas tak nie trzymał jak kiedyś, ale jeszcze wczoraj miałam go obok, a teraz tylko ukochanego. Byłaby to idealna chwila, sami, w nocy, wtuleni w siebie, gdyby nie Lalite. Położyła się pod ścianą, daleko od nas.
- Chodź do nas córeczko - zachęcił ją Elliot, mała ani drgnęła.
- Chodź... - dodałam dosyć przyjemnym tonem, może udawałam, ale tak sama od siebie nie potrafiłam być dla niej miła, mimo że się starałam.
- Nie bój się - Elliot po nią poszedł, dała się zaprowadzić i w milczeniu położyła się przy mnie, a Elliot przy nas, brakowała tylko syna, zastanawiałam się co teraz robi, zasypiając. Jak się przebudziłam gdzieś w środku nocy, Lalite już nie było. Wiedziałam, przecież było spokojnie, za spokojnie. Poderwałam się z ziemi, omal nie budząc Elliot'a, chciałam to załatwić sama. Wyszłam pospiesznie, bez szmeru, z jaskini. Stare metody poszukiwania kogokolwiek były najlepsze, demon naprowadził mnie gdzie też podziewa się nasza "córeczka". Nie bez powodu gnałam tam wściekła.
- Coś ty narobiła?! - wrzasnęłam na nią, stała przed zmasakrowanym ciałem obcego konia, po obrażeniach od razu było widać że to jej sprawka.
- Nie zabiłam... - przeskoczyła je spłoszona, obracając się przodem do mnie i wycofując.
- Sam się zabił - stwierdziłam ironicznie. Zaprzeczyła skinięciem głowy.
- Nie kłam! - krzyknęłam.
- Ty też jesteś zła! - syknęła, zmieniając się w demoniczną formę: - Też zabijałaś.
- Skąd to możesz wiedzieć?! - parsknęłam, zbliżając się do niej, mierzyłyśmy sobie w oczy z nienawiścią: - Zresztą już tego nie robię, nie zabijam bez powodu, nawet jeśli mam na to ochotę, bo to nie ma większego sensu.
- Dlaczego?
- Już dawno zrozumiałam że i my demony możemy zaznać szczęścia, zło jest naszą naturą, ale można z niego zrezygnować i przelewać je wyłącznie na wrogów i gładzić... - urwałam, sama nie wiem czemu powstrzymałam się by nie powiedzieć "takie kreatury jak ty", popatrzyłam na nią łagodniej, na szczęście nie zabiła nikogo ze stada. Czyli praktycznie nic się nie stało, nikt nie zauważy różnicy, ale nie mogłam jej na takie coś pozwalać, to nie te czasy.
- Więcej tego nie zrobisz, bo stracisz swoją szanse, rozumiesz? - dodałam ostro: - I wypuścisz teraz Tori, jakby nie było to twoja ciotka, rodzina, a jej nie masz prawa ruszyć.
- Ty miałaś.
- Przestań! Idziemy! - złapałam ją, nie przeszkadzało mi nawet że jest w swojej drugiej formie. Przechyliła tak ciało że wbiła swoje kolce w moją klatkę piersiową, a pyskiem zgruchotała kości przedniej nogi, natychmiast się zregenerowałam, z chwilowego bólu ją wypuszczając. Uciekła mi w las, pobiegłam za nią. Wyskoczyłam za drzew blokując jej drogę ucieczki, zaraz z tyłu miała drzewo.
- Nie denerwuj mnie! Wracamy do jaskini i to już!
Pokiwała przecząco głową, wydając z siebie nieznośny odgłos, uderzyłam ją by przestała, to za bardzo przypomniało mi o Dolly, ale też głowa mi od tego pękała. Zaatakowała, rzucając się na mnie. Miała dosyć sporą siłę, chciała mnie zabić. Zrobiłaby to, albo ja zrobiłabym to z nią. Gdyby nie pojawił się Andy. Czego ja pierwsza nie zauważyłam, dopiero po tym gdy nagle Lalite zaprzestała walki, kryjąc się pode mną w normalnej postaci dostrzegłam syna. Mała drżała cała na ciele. Spojrzałam na nią z zaciśniętymi w złości zębami, w pierwszym odruchu chciałam ją stamtąd wyciągnąć, ale wyraz jej przerażonych oczu przypomniał mi kiedyś moje, jak moi, pierwsi, prawdziwi rodzice się nade mną znęcali. Powinnam stanąć po stronie syna i ją zabić, ale zamierzałam ją przed nim obronić, po prostu nie potrafiłam inaczej...
Kier
Cóż, ja też położyłem po sobie uszy, z skruchą oczywiście. Mam być racjonalny? Dorosły? Odpowiedzialny? Na prawdę muszę? No jak tak patrzyłem na moją Szakre to chyba tak, przełknąłem ślinę.
- Masz rację kochanie... Absolutną... - przytaknąłem posłusznie, no w tym momencie to wolałem nie drażnić jej bardziej, nie ma co, jak taka klacz się zdenerwuje to ho ho, biedny bym był...
Chyba nie mam innego wyjścia. Wziąłem oddech, no, czas wziąć się w garść, wziąłem drugi oddech; Moja ukochana już odeszła kawałek, chyba po to by nieco ochłonąć. To dla Szakry, wiem że to będzie bardzo bolesne, ale wszystko dla mojej Szakry, dam radę, muszę dać, co w tym trudnego? Póki jeszcze zostawała w pobliżu, a mogła w każdej chwili odejść nieco dalej... Muszę się pospieszyć, no, dawaj... Już... Teraz... Dobra. Gotowy... Chyba...
- Oookej... Macie szlaban - popatrzyłem na synów z całą swoją stanowczością, na jaką było mnie stać, zmrużyłem aż oczy by wydać się groźniejszy, tylko dlaczego wyglądali na rozbawionych?
Fireo
Tata zrobił taką minę że prawie pękłem ze śmiechu, brat nie lepiej.
- Ale ja serio mówię - powtórzył tata, jeszcze robiąc zabawniejszą minkę, padłem rozbawiony na grzbiet, śmiejąc się do rozpuku, Odyn też wybuchł śmiechem. Nie dało się inaczej, gdyby mama to widziała, może już nie byłaby na nas zła?
Kier
No co jest? Stanowczy ton? Jest. Mina wymuszająca posłuszeństwo? Jest, więc dlatego się śmieją? A, może powinienem krzyknąć? Mam krzyknąć na te maluszki? Trochę to takie okrutne... Dla Szakry wszystko, dorosły ogier musi wymusić posłuszeństwo u swoich synów, co nie?
- Do jaskini! Już! Macie szlaban na cały dzień! - krzyknąłem, niezbyt dobrze się z tym czując, ale chyba zrozumieli, bo nagle przestali się śmiać i popatrzyli na mnie z lekka wystraszeni, ups... Chyba nie o to chodziło Szakrze, a może? Właściwie trudno zgadnąć jak wyobraża sobie "prawdziwego" ogiera, a trzeba było zapytać...
Fireo
- Tata ześwirował... - szepnąłem do brata: - Musimy uciekać póki czas... - dodałem i od razu wystartowałem jak z procy do mamy.
Szakra
Chłopcy wbiegli podemnie, zdziwiłam się, uniosłam skrzydło odsłaniając ich
-A wam co?- spytałam
-Tata zwariował- pierwszy powiedział Fireo
-O co wam znowu chodzi...
-No dziwny jakiś jest- spojrzałam na Kiera, patrzył w moją stronę, jakby nieco zdziwiony
-Kier?
-No..chciałem być tylko stanowczy, krzyknąłem na nich tylko że mają szlaban- Kier położył uszy po sobie, podszedł nieo bliżej
-Ah i o to cały ten problem- znów spojrzałam na synów
-Ześwirował no, jak nigdy taki nie był tak teraz mu coś odbiło
-Fireo- upomniałam go- mówisz o swoim ojcu, ugryź się czasami w język
-No przepraszam mamo, no ale
-Tato ma rację, do jaskini, już- odeszłam w bok, odsłaniając ich
-Ale my nie chcieliśmy- podeszli obydwaj do mnie
-Bez dyskusji, słuchać się ojca i do jaskini
-No dobrzeee
Odyn
Odeszliśmy grzecznie, no w końcu mama to mama, jej się trzeba słuchać
-A widzisz, mówiłeś że to zły pomysł
-Aj przestań, nic nam przecież nie jest
-Tjaaa a gdyby było?
-No co ty, nie byłoby
-Fireo mama ma rację
-A że z czym?
-Z tym że musimy tatę traktować z szacunkiem
-Taty nawet nie da się brać na poważnie
-Ale mama mówi...
-Odyn cały czas tylko mama mówi, mama tamto, ale widzisz jaki tata jest, dziwak no
-No niby tak, ale inni zwróć uwagę nie mają nawet taty- przyśpieszyłem, trochę się zdenerwowałem na brata, zezłościliśmy tylko mamę, a tata na nas nakrzyczał, a mogło nam się coś stać
-Oj no Odyn przestań!
-Mam nową zabawę, nie rozmawiamy do siebie
-Ale ty dramatyzujeeeeesz
-Wcale że nie!
-A właśnie że taaak!
-Nie! po prostu szanuję mamy zdanie i też uważam że tatę trzeba zaakceptować takim jaki jest, bo to nasz tata
-Tylko że taki ciamajdowaty
-Idę już- i rozmawiaj tu z nim. Poszedłem już dalej sam do jaskini, położyłem się grzecznie przy ścianie i czekałem na powrót rodziców
Szakra
-No oby tak częściej, ale nie musisz odrazu krzyczeń, krzycz tylko w ostateczności, wystarczy że będziesz wobec nich poważny, to i wezmę twoje słowa na serio i będą się słuchać- doradziłam ukochanemu
-No..ale jak mi wyszło
-No powiedzmy że dobrze
-Ale chyba mało posłuchali
-Częściej bąc stanowczy skarbie, i...spoważniej, już chyba pora na to aby dorosnąć..Kier, nie zakazuję ci nie być sobą, ale czasami opanuj się, bo to aż drażni, szczególnie ta udawana odwaga...
Danny
Położyłem się jedynie znów koło ukochanej, przytuliłem ją do siebie
-Ciii...ułoży się
-Bez Tori...to nie będzie to samo- załkała w moją grzywę
-Skarbie...ona już nie cierpi, nic ją nie boli, dołączyła do twoich bliskich...spójrz na naszego syna- zerknąłem na niego kątem oka, biedny zmieszany stał i nie wiedział co ma ze sobą począć
-Musimy jemu poświęcić teraz uwagę, nie przelewaj tego na niego bo źle się to na nim odbije..- wstałem idąc do syna, ktoś musi się nim zająć w końcu...
Andy
Moje przeczucie mnie znów nie zawiodło, w ostatnim momencie zdążyłem, stałem przed nią i przed mamą, parskałem wściekle.
-Ty mała gówniaro..- zrobiłem kilka kroków w przód
-Andy... odpuśc, nie warto- zatrzymała mnie mama
-Co?..widziałaś co zrobiła, widzisz kim ona jest- zmierzyłem ją wzrokiem, skryła się jeszcze bardziej za mamy nogi
-Tak..wiem
-Skrzywdź moją mamę a cię zabiję- zagroziłem jej tupiąc kopytem, i ten jej chwilowy uśmiech na pysku i te oczy, nie wytrzymałem, i gdy byłem obok mamy, chwyciłem ją za grzywę i wytargałem na siłę, rzucając z imptetem o ziemię, słychać było tylko strzask łamiących się kości.
-Andy!- krzyknęła mama, jakby się przejmowała tym bachorem
-Jest taka jak Dolly, nawet gorsza, nie ty otrzymałaś ten zaszczyt co ja, ty mały parchaty gówniarzu!- ruszyłem w jej stronę, mama chwyciła mnie za grzywę, ale przez to tylko się przewróciła, niby jestem dopiero młodziakiem ale siłę już mam. Lalite podniosła się, z wykrzywionym łbem i grzbietem, nastawiła je z ogromnym hałasem tego gruchotu, zaśmiała się nam prosto w oczy, z tego wszystkiego, i ja się zmieniłem, tylko że w swoją demoniczną postać...
Elliot
Obudziłem się, nie było ich, ani Felizy, ani córki, wiedziałem doskonale co się wydarzy, po prostu to czułem, zerwałem się na równe nogi a natura demona poprowadziła mnie w ich miejsce. Wyskoczyłem zza drzewa, to co ujrzałem, chyba jeszcze nigdy nie widziałem Andy'iego tak rozwścieczonego, nawet gdy był mały i nie kontrolował swojej drugiej natury.
-Feliza wszystko w porządku?- podbiegłem do niej gdy zobaczyłem że leży
-Tak..Andy przez przypadek mnie ogłuszył- podniosła się, syn i córka krążyli dookoła siebie, Andy zostawiał za sobą ognisty krąg, a mała...skąd w niej tyle tej nienawiści, przecież nawet my jej w sobie tyle nie mamy...
Lalite
Nie rozumiałam świata, a jednocześnie pojmowałam wiele rzeczy lepiej niż inne źrebaki, ale to i tak nie pozwalało mi zrozumieć jego sensu, bo to co wiedziałam to tylko suche fakty.
Od samego początku nie pasowałam do świata, on wręcz chciał się mnie pozbyć jak czegoś zakłócającego jego harmonie. Wiem, dopiero się urodziłam i to normalne że wszystko jest mi obce, wszystkie źrebaki tak mają, a przynajmniej dwójka, już dorosłych, kiedyś małych, których duchy nie mogą się ze mnie wydostać. Potrzebuje ich, nie wypuszczę ich, bez względu na to jak bardzo to ich boli, i jak bardzo tego nie chcą. Bez nich nie wiedziałabym nawet o istnieniu tych wszystkich emocji, ani swojego przeciwieństwa - dobra. Tym czym byłam, nazywali złem.
Mam wrażenie... Nie, narodziny to nie jest początek, mój początek zaczął się w brzuchu matki, czy powinnam to pamiętać? Wszystko co mnie otaczało wydaje się wrogie, dziwne, a wręcz niebezpieczne. Nawet ona chciała się mnie pozbyć, nie pozwoliła mi poczuć tej więzi, matczynej miłości, tylko nienawiść. Ale dlaczego? Dlaczego chora klaczka była bardziej wyczekiwana i kochana ode mnie, dlaczego ten ogier miał kochającą rodzinę, teraz już martwy... Mi została po tym jedynie pustka. Rodzice nie chcą bym ją zapełniła martwymi - duchy cierpią, a ja jeszcze dodatkowo zadaje im ból, nie mogę się oprzeć tej pokusie, ale wcale nie czerpie z tego radości, bardzo bym chciała. Tymczasem nie wiem czym jest radość, widziałam ją tylko jak inne uczucia w wspomnieniach Tori i Drosa. Próbowałam się uśmiechać, śmiać... A to wszystko wydawało mi się takie sztuczne.
Kim jest Dolly? Nie wiem. Szyderczy śmiech wymierzony ku mojemu bratu, był sztuczny, nie czułam tego, starałam się go wystraszyć, pokazać że jego ruch nie zrobił na mnie wrażenia, ale tylko bardziej zezłościłam... Jedyne co czułam to nienawiść i nieodpartą chęć by go zabić, ale i strach, przeszywający strach. Chce żyć. Ta energia brata... On jest silniejszy, ale nikt mi nie pomoże, wszyscy chcą bym zginęła. Muszę się bronić, muszę i chcę go unicestwić. Z matką się prawie udało... W śnie widziałam że zabiłam ich wszystkich i w końcu byłam bezpieczna, śnił mi się też drugi sen, w którym to ze mnie nie został nawet szkielet...
Okrążaliśmy się, widziałam jaki jest wściekły, widziałam ogień uchodzący z jego kopyt, jego skrzydła, które dopiero co wyrosły, przywodzące na myśl te nietoperza, ale znacznie bardziej upiorne z punktu widzenia zwykłego konia, na przykład takiego Drosa; mój brat był teraz większy w swojej demonicznej formie, z ostrzejszymi niż moje kłami... A rodzice przyglądali się z boku, obawiałam się że przyłączą się do niego i mnie zniszczą.
- Teraz z tobą skończę - zagroził, parskając przy tym. Nienawiść nie ustępowała, nienawidziłam go z całych sił, bałam się, a jednocześnie chciałam podjąć to ryzyko, sprawić mu ból, pokonać. Sama byłam tak jak wyglądam na prawdę, nie kryłam się, za bardzo się bałam, by walczyć z nim pod postacią zwykłego źrebaka. Wewnątrz mnie coś buchało, a po rozwarciu pyska wyciekła lawa. Chciałam go poparzyć, ale to chyba nie zadziała. Zaatakowałam, wbijając mu się w ciało pyskiem, poparzenia nawet się nie pojawiły, za to sama poczułam przeszywający ból na karku, krew ściekła mi po ciele, najpierw czerwona, później coraz ciemniejsza. Wiłam się, kąsając go i kując kościstymi kolcami, wyrastającymi z mojego ciała, potrafiłam je przedłużać. Wbijały się w Andy'ego, chyba nawet poczuł ból, ale ja czułam go o wiele silniej, bo aż wydawałam z siebie kwiki, a z oczu ciekła mi czarna maź imitująca łzy, niewidoczna na mojej chropowatej skórze. Łamał mi kości, powoli traciłam siły by je odbudować.
Odrzucił mnie na sporą odległość, krew wtapiała mi się w całe ciało, bo ona już też była czarna. Czerń tak czarna że pochłaniała światło, które normalnie powinno się na mnie odbijać, jak na wszystkim dookoła, przez co i cienie nie były widoczne.
Ból ograniczał mi kontakt z rzeczywistością, wydawałam z siebie jęki, takie same jak wydają rozrywane na części duchy, mnóstwo duchów. Andy, rodzice, nie mogli znieść tych odgłosów, trzymając się z daleka. Do momentu aż brat pokonał tę barierę, wbił mi głowę w ziemie. Znalazła się pod jej powierzchnią, straciłam oddech, zalewając się własną magmą, która mimo że nie mogła zrobić mi krzywdy to znacznie szybciej odcinała dopływ powietrza. Próbowałam się wydostać, złamał mi przy tym kark. Miałam coraz mniej siły, zaczęłam ją czerpać z duchów, aby chociaż mu uciec, nie odbudowałam kość w pełni, zostały drobne pęknięcia. Andy przewrócił mnie na grzbiet, wydostając mi łeb z ziemi, wbiły się w nią teraz moje kolce, kilka pękło, bo brat przyciskał mnie palącymi się żywym ogniem kopytami, całe moje ciało zaczęło imitować dym, chyba chciał zadać mi ból, ale ogień na mnie nie działał... Wbił swój wzrok w moje ślepia, z demonicznych zmieniły się na te zwykłe, przez jego moc. Uwolnił ze mnie oba duchy, walczyłam do ostatniej chwili, to był najgorszy ból jaki do tej pory poczułam, w akcie desperacji, pod wpływem bólu, rzuciłam się na niego. Udało mi się nawet go bardziej zranić, on za to wbił już w moją szyję swoje kły. Miał już ostatni raz złamać mój kark i tym razem skutecznie zabić, bo nie miałam już energii...
- Andrew dość! - przerwał mu tata: - Zostaw ją.
- Chciała zabić mamę, a jak dorośnie będzie jeszcze gorsza! - zacisnął kły bardziej, przymknęłam oczy, odczuwając zbliżającą się śmierć, tym razem własną.
- Tato... - zmieniłam się w swoją zwyczajną formę, patrząc w kierunku taty, łzy same ciekły mi z oczu, a na grzbiecie i boku, i szyi miałam poważne ranny.
- Synu, proszę cię... - przyszła mama.
- Ona...
- Daj jej szanse, tak jak my z tatą.
- Nie ma mowy... - puścił, wisząca nade mną śmierć zniknęła. Zamknęłam oczy, wymęczona i obolała.
- Spróbuj jeszcze raz coś zrobić, a cię zabije, podziękuj moim rodzicom że tego nie zrobię - usłyszałam jeszcze.
Zima
Danny miał rację, ale ja po prostu nie mogłam... Tak jej... Zostawić... Ukochany tłumaczył coś Aronowi. Serce co chwilę mnie kuło, a wzrok wędrował do martwej głowy córki.
- Prze-pra... Przepraszam... córeczko... - załkałam, to moja wina, to przeze mnie musiała cierpieć, umrzeć... Ta klątwa to moja wina, to ja to zaczęłam... Błagałam już w myślach by dopadła wyłącznie mnie i zostawiła moich bliskich...
- Chodź synku, wyjdziemy na zewnątrz - usłyszałam głos Danny'ego, zostawił mnie z Tori... Samą, przecież po córce zostało jedynie ciało.
- Zima... - usłyszałam czyiś szept. Odwróciłam się, ale nikogo nie było, miałam tylko wrażenie że czuję czyjąś obecność.
- Danny... - wymamrotałam, najgorsze że wstrząsnął mną lęk przed tym czymś. Podniosłam się rozglądając po jaskini. Zerknęłam na Tori, patrzyła na mnie martwymi oczami... Ona... Umarła z zamkniętymi... Krzyknęłam z przerażenia, wycofując się. Wpadłam wprost na kogoś z tyłu, znów krzyknęłam, odskakując.
- Kochanie, to ja... Co się stało? Dlaczego krzyczałaś? - okazało się że to Danny, ciało Tori też już wyglądało normalnie.
- Nie wiem... To chyba duch... Nie wiem... - wtuliłam się w niego, jak nigdy cała drżąc na ciele.
- Nie było tu żadnego ducha, spokojnie skarbie, to ze zmęczenia. Powinnaś wyjść z nami, mały cię potrzebuje...
- Nie... Nie zostawię córki... Nie... - szarpnęłam się, wracając do Tori. Podniosłam wzrok, widząc białą sylwetkę.
- Danny... - szepnęłam, tylko ja to widziałam, bo ukochany wszedł w to miejsce, a sylwetka zachowała się jak mgła, która zniknęła. Coś kazało mi się odwrócić, po ścianach jaskini spływała krew, krew Tori, pobladłam cała... To nie dzieje się na prawdę... Nie, Danny tego nie widzi... A może go wcale tu nie ma?
- Tato? - mały stanął w wejściu, krzyknęłam na jego widok... Był wychudzony jak Tori, jego boki były zapadnięte jak u zmarłem córki, a oczy wpadnięte w oczodoły... Odwróciłam wzrok, nie mogłam przyglądać się dłużej... Danny... Danny też tak wyglądał... Zaczęłam ciężko oddychać, ich głosy mieszały mi się w niezrozumiały dźwięk. Skakałam wzrokiem od ukochanego do synka... W końcu zaciskając oczy i drżąc cała na ciele, łkałam mocno... To był jak jakiś koszmar, z którego nie mogłam się obudzić, do tego jeszcze te głosy, jęki Tori...
Aron
Mama zaczęła się dziwnie zachowywać, bardzo dziwnie, jakoś już przyswoiłem że Tori mnie nie skrzywdzi, mimo że wyglądała nie tak jak trzeba i leżała tam w bezruchu i jakby w ogóle nie oddychała... Ja nie wiem... Bałem się nawet podejść do taty, by się przytulić, poczułbym się bezpieczniej... Popatrzyłem na niego w strachu, ale też błagalnie, najchętniej pobiegłbym do brata: - Tato... Boję się... - zacząłem lekko drżeć na ciele, a łzy cisnęły mi się do oczu: - Tatusiu... - zawołałem rozpaczliwie.
Lalite
Ocknęłam się w jaskini, stali nade mną rodzice, zmierzyłam ich nienawistnie, tylko się nade mną litują. Nie wiem dlaczego. Ale kiedy przyjdzie czas to mnie zniszczą.
- Pójdę do Andy'ego... - stwierdziła mama. Zostałam sama z tatą, walcząc z chęcią by wykorzystać okazje, ale on musiał być ode mnie silniejszy... Muszę zaczekać.
- Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego zaatakowałaś mamę? - zapytał nerwowo.
- Nie wiem - wbijałam w niego coraz to nienawistny wzrok.
- Przestań i posłuchaj! - parsknął, uciekłam spojrzeniem na ziemie.
- Jesteśmy twoimi rodzicami, to że będziemy się starać nic nie da, ty też musisz zacząć, nie musisz być zła, ja też urodziłem się demonem i nie jestem zły, było ciężko, ale się starałem...
- Nienawidzę brata... - wydobyłam z siebie wyjątkowo lodowatym głosem.
- To też musi się zmienić. Nie zabijesz, nawet nie zranisz już nikogo, jasne?
Podniosłam się z trudem, przez wciąż obecne rany, tym razem popatrzyłam na tatę tak bez żadnej emocji, choć chciałam to zrobić tak jak Dros gdy był mały, ten ogier, którego zabiłam, a brat odebrał mi jego ducha; to jego wspomnienie, teraz nie było aż tak wyraźne, ale chciałam zrobić to samo co on wtedy - przytulić się do taty. Stałam tak i nie potrafiłam, wciąż czułam silną nienawiść w stosunku do niego i nie ufałam mu, nikomu.
- Bardzo chce się nauczyć... - drgnęłam na ciele, taka pusta, musiałam wypełnić tą przestrzeń w sobie duchami, inaczej oszaleje... Moje oczy stały się tymi demonicznymi, ojciec stał mi na drodze do osiągnięcia celu, musiałam jakoś... Złapać duchy... I jeszcze w dodatku, wyczułam że któryś właśnie się uwalnia, z umierającego konia, w górach, przy rzece, w jej pierwszym odcinku, topił się, nim się obejrzałam już przeszłam przemianę, na te demoniczną, czy tata pozwoli mi uciec? Co zrobi? Czy nie zechcę mnie teraz zniszczyć?...
Fiero
No i brat zostawił mnie samego. Też się zdenerwowałem, bo uważałem że z tatą to ja mam akurat racje, bo mam. Nie stałem tu długo sam, Odyna tak strasznie mi brakowało, przez dosłownie minute go nie było, a już czułem się jakiś taki nie swój. Szybko wbiegłem za bratem do jaskini.
- To co będziemy robić? - zagadałem jakby nigdy nic, nie chciałem znów poruszać z nim drażliwego tematu taty.
- Odyn... - podszedłem do niego: - Zasnąłeś? - trąciłem go lekko.
- Nie wygłupiaj się, noo! - szarpnąłem brata za grzywkę, to teraz na mnie popatrzył.
- Co będziemy robić? - ponowiłem pytanie: - Chyba nie będziemy tak leżeć i nudzić się, co?
- Czemu nie? - odwrócił się do mnie tyłem.
- Phi... - pokręciłem łbem, kładąc się do niego też tyłem: - Nadal się gniewasz o tatę?
- A jak myślisz?
- No dobra, mogę go zaakceptować jak chcesz... - nie chciałem się pokłócić z bratem. Z nas jest zgrany duet, czemu to zmieniać z powodu dziwactw taty? Jakoś to przeboleje, chyba.
- To jak? Zgoda? - odwróciłem się do brata.
Kier
- Rozumiem... - położyłem po sobie uszy, cóż, czas stawić czoła dorosłości... Ona mnie rozłoży na łopatki jak nic, ale nie odpuszczę: - Spróbuje, postaram się, jakoś to będzie... Chyba... - uśmiechnąłem się do mojej Szakry, stawiając oba uszy dosyć radośnie.
- Kier? - popatrzyła na mnie zmieszana.
- Łaskotki! - już chciałem zacząć się z nią wygłupiać, ale zatrzymałem się w półkroku: - Już, już... Taki chwilowy odpał, już jestem od tej chwili dorosły, nie zawiedziesz się kochanie.
- Kier, ale...
Przybrałem najpoważniejszą minę na jaką było mnie stać i chcąc nie chcą jej przerwałem: - Co powiesz na przechadzkę? Nasi synkow... Synowie są uzie... Ehem... Odbywają karę, więc mamy teraz czas dla siebie - chyba coś mi nie szło z tą mimiką, bo Szakra wyglądała tak jakby miała się roześmiać.
- Kochanie? Coś nie tak? Pomyślałem że moglibyśmy się przejść - ups, przed chwilą powiedziałem to samo, stresik: - Pog... Pardom, porozmawiać, proponuje o pogodzie... - starałem się mówić dorośle, coś ten głos nie chciał ze mną współpracować i słowa zresztą też, ciągle wkradały się te co nie trzeba: - To może wodospad?
Przytaknęła, na bank ją rozśmieszyłem, bo starała się nie otwierać pyska, a była solidnie uśmiechnięta. Ta moja wymuszona powaga. Dawaj, jakoś to będzie... Ruszyłem, całkiem dostojnie, cofnąłem się zaraz: - Klacze przodem... - pochylając łeb, czy tak się zachowuje dorosły ogier? A czy ja wiem?
Feliza
Wreszcie znalazłam syna, myślami będąc przy tym że Lalite mogła się nie urodzić, bez niej nie byłoby teraz konfliktów i nie czułabym takiego rozdarcia. Ale czemu się dziwie, Elliot uważa że to klątwa, a ja że to przez mój własny pech, czyli tak jakby podwójne fatum? Wprost "cudownie". A może to ukochany... Nie, on nie ponosi za wszystko winny, właściwie w ogóle nie powinien się o to wszystko winić. Przecież nie miał na to wpływu.
- Andy, synku... Nie gniewaj się, nie wiem co mam o niej myśleć, ale... Może warto dać jej szanse? To twoja siostra, jakby nie było - zaczęłam, sama nie wiedząc czy ja przekonam jego, czy on mnie do swoich racji. Wciąż nie wiedziałam jak traktować tą małą, byłam nadal w trakcie wahania się co do niej.
Andy
Patrzyłem na mamę, nie wierzyłem w to co mówi, no ale..ehhh dobra, chociaż się zmuszę by nie zabić tej gówniary
-No dobrze mamoo
-Kochany jesteś- podeszła przytulając mnie lekko- Pamiętaj że zawsze będziesz moim ukochanym synkiem
-Tak mamo, wiem...ale ona- zacisnąłem zęby, powstrzymywałem się by znów nie wybuchnąć, kopałem kopytem w ziemi
-Tak wiem- westchnęła jakby zmęczona- sama jeszcze nie wiem co o tym myśleć, zobaczymy z czasem
-Tjaa- poszedłem za mamą, tak o, przejść się, gdzieś, porozmawiać
Szakra
Bawiło mnie z lekka zachowanie Kiera, no ale, starał się, to najważniejsze
-Oh Kier- podąrzyłam za nim wzrokiem, z szerokim uśmiechem na pysku
-Tak słucham cię skarbie?
-Aż tak przesadnie poważny być nie musisz, bylebyś miał w sobie trochę pochamowania i żebyś racjonalnie myślał
-Oj no, uczę się dopiero
-Oh skarbie- zaśmiałam się i poszłam przodem, przed niego, machając nieco ogonem
-Pobiegamy?- podleciał naglę do mnie w podskokach- ach chwileczka, no zapomniałbym, może mały spacerek?- i nabrał tej swojej powabggi naglę
-Ścigamy się!- krzyknęłam, pchnęłam go skrzydłem zachęcając do biegu a sama tym czasem już pędziłam w stronę wodospadu. Wskoczyliśmy do niego oboje
-Ha! pierwsza- chlapnęłam go wodą
-Ej to nie fair!- wskoczył bliżej mnie, ochlapując tym samym całą mnie
-Oj chodź no tu- położyłam na nim skrzydło i przyciągnęłam do siebie, całując
-Spędźmy dzisiaj ten dzień razem, sami..- posmyrałam go delikatnie skrzydłem po grzbiecie, aż drgnął uśmiechając się zalotnie, jak to on potrafi
-Tam za wodospadem, jest jaskinia- pociągnęłam go za sobą, płynąc już do celu
Odyn
-No dobraaaa- odwróciłem się znów do brata
-Super! to teraz chodźmy się pobawić
-Fireooo, mamy karę
-Ale rodziców nie ma
-A jak przyjdą i zauważą?
-Oj tam
-Chcę zostać tutaj
-Od kiedy ty nie chcesz się bawić
-A no dzisiaj, nie chce mi się no, i mama będzie zła
-No nie daj się namawiać, chodź, chociaż na chwilkę
-Dobra, ale tylko chwila, i zaraz wracamy
-Pewnie!- no i wybiegł, nawet nie czekając na mnie, szczerze, jakoś nie zbyt chciało mi się wstawać, i znów muszę oglądać tych co nie lubię
Danny
-Zima!- szarpnąłem nią, dosyć mocno, jej oczy były wielkie, jakby zobaczyła ducha, przerażone i bardzo szkliste, w końcu udało się ją z tego wybudzić
-Danny..ty- patrzyła na mnie, wstała i naglę się we mnie wtuliła
-Co się stało?
-Nie wiedziałeś?
-Ale co?
-Duch..był tutaj, a Tori, ona..otworzyły jej się oczy, ty i syn..wyglądaliście tak samo jak Tori
-Cii to ze zmęczenia, to nic takiego, jeśli byłby tutaj duch, wyczółbym go, na pewno
-Ale to było zbyt realne
-Moze to tylko sen na jawie, spokojnie..
-To było okropne...
-Wiem skarbie...wiesz że musimy zabrać już stąd Tori...to dla bezpieczeństwa innych, jest w miarę ciepło, to zagrożenie dla innych w stadzie
-Kiedy ja nie potrafię, nie...
-Pójdziesz z nami, wybierzemy jej specjalne miejsce, oznaczymy je, będziesz tam przychodziła, Zima..daj jej już na dobre odejść, spójrz na synka...boi sie, potrzebuje teraz ciebie, ja to ja, ale ty jesteś jego mamą
-Złą matką- i znów zapłakała, przeterła łzy o moją grzywę, tuląc się przy okazji
-Nie jesteś, to nie twoja wina...pamiętaj
-Ale gdyby nie ja..
-Już, ciii...dosyc poruszania tych tematów
Elliot
Zachowałem spokój, przynajmniej próbowałem, ale mimo woli, zmieniłem się i wyrazistym warknięciem, ostrzegłem ją
-Radzę ci się uspokoić- zjeżyłem się
-Ha bardzo śmieszne- skoczyła w bok, jakby chciała dotrzeć do wyjścia, stanąłem jej na drodze
-Zdala!- krzyknąłem wymachując kopytem przed nią
-Zostaw mnie!- krzyknęła, próbowała się wydostać, siłowała się ze mną, nawet gryzła, w końcu chwyciłem ją i rzuciłem z całej siły w kąt, podszedłem przygniatając ją
-A teraz mnie słuchaj- poddusiłem ją
-Albo nabierzesz respektu do ojca, albo pożałujesz tego...
Lalite
Dusiłam się, nie będąc w stanie nic powiedzieć, swój nienawistny wzrok wbiłam w tatę, powód przez który brakowało mi powietrza, bo to on mnie przygniótł.
- Albo nabierzesz respektu do ojca, albo pożałujesz tego... - mogłam jedynie wysłuchać jego słów. Nienawiść przesłoniła mi strach, a jeszcze bardziej łaknienie tamtego ducha, co nie oznacza że ten strach zniknął. Szarpnęłam się desperacko, pogarszając sytuacje, ryzyko mojej śmierci z uduszenia drastycznie się zwiększyło.
- Masz mnie słuchać i szanować, jak mówię nie to znaczy nie - mówił zdenerwowany, chociaż bardziej tak twardo: - To samo dotyczy mamy, nie masz prawa nas atakować, powinnaś docenić to że jeszcze żyjesz, tak bardzo chcesz się w końcu doigrać?
Zmieniłam się w postać zwykłego źrebaka, kuląc uszy, na znak poddania się, spuściłam wzrok, pełen strachu. Moja szansa uciekła wraz z duszą zmarłego konia, właśnie umarł, utonął, a jego martwe ciało poniosła rzeka. Uspokoiłam się, czekając aż tata pozwoli mi normalnie oddychać. Nie zdziwiłabym się gdyby tego nie zrobił, ale jednak puścił. Krztusiłam się, łykając powietrze.
- Już... nie bę-dę... - wydobyłam z siebie pomiędzy kaszlnięciami.
- Nie wychodź stąd - tata wyszedł na zewnątrz. Nie ruszyłam na krok z kąta. Odwróciłam się jedynie przodem do ściany, oglądając się jeszcze za siebie. Słyszałam jak dokądś poszedł. Chyba mnie sprawdzał, albo nie wiem, poszedł ochłonąć? Może jak wyjdę to wtedy mnie zabije?
Aron
Uciekłem kiedy rodzice nie patrzyli, chciałem być odważny tak jak Elliot, ale chyba nie dam rady. Okropnie się bałem. Nie wiem dlaczego skręciłem do lasu, zamiast do stada gdzie mógłbym znaleźć kogoś z rodziny, zgubiłem się. Już chciałem ukryć się za drzewami, kiedy zobaczyłem brata. Podbiegłem szybko do niego, wtulając się: - Mama dziwnie się zachowuje, boję się... - mruknąłem, nieco zawstydzony, choć bardziej przerażony. Na prawdę chciałem być dzielny.
- Aron nie tutaj, chodźmy stąd - brat ruszył szybko.
- Dlaczego?
- Trochę tu niebezpiecznie, zaprowadzę cię do dziadków co ty na to?
- Ale...
- Poradzisz sobie mały, na pewno. Obiecuje że później się pobawimy, albo lepiej, coś ci pokaże.
- A co? - zaciekawiłem się, nawet zapomniałem o tym co się niedawno wydarzyło.
- To niespodzianka, a teraz się ścigamy do dziadków - Elliot ruszył pierwszy, a ja za nim, starając się go wyprzedzić, uwielbiałem zabawy ze starszym bratem, póki Elliot był obok, nic tak jakby się nie stało, po prostu o tym nie myślałem.
Lalite
Patrzyłam w dół, na pojawiające się na ziemi krople czegoś co wypływało mi z oczu. Łzy? Chyba tak je nazywali... Nie czułam się najlepiej, uczucie pustki narastało i jeszcze jedno, samotności. Dzięki duchom, które odebrał mi Andy, nie byłam tak całkiem sama, jak teraz. Żaden demon, ani duch się do mnie nie zbliżał, jakby nawet oni starali się mnie wyprzeć z istnienia.
- Dlaczego płaczesz? - usłyszałam źrebięcy głos. Popatrzyłam w stronę małej klaczki, niewiele starszej ode mnie. Nie odpowiedziałam jej, ledwo mogłam się oprzeć by się na nią nie rzucić, w jej wnętrzu była dusza, świeża dusza, żywa. I nie zapowiadało się na to by umarła, czułabym to. Podeszła do mnie, wstałam, nie wiedząc co z tym zrobić, powstrzymywałam przemianę, w strachu przed tatą. Może specjalnie ją tu wysłał?
- Nie smuć się, możemy się pobawić - skoczyła w bok, trąciła mnie w bok, brykając po całej jaskini: - Łap mnie!
Przestała po kilku minutach, stałam w tym samym miejscu patrząc na nią pytająco.
- Nie? To może mi się wygadaj, co się stało? Mama zawsze powtarza że dobrze jest się wygadać - zbliżyła się, z uśmiechem na pysku.
- Ty nic nie zrozumiesz - zamknęłam oczy, żeby się ich nie przestraszyła, przybrały demoniczny wygląd, tak bardzo łaknęłam choć jednej duszy, a ona stała tak blisko, tak łatwa do zabicia...
- Ale przynajmniej już nie płaczesz, ja nie lubię płakać, zresztą kto lubi?... - dalej już na nią nie słuchałam, ciągle coś mówiła, w kółko, nie przeszkadzało jej że się nie odzywałam. Zaczęła mnie już irytować, otworzyłam oczy, a od razu uskoczyła w tył, przerażona. Zamilkła.
- Boisz się mnie? - zapytałam.
- Nie... - szepnęła, cofała się.
- Teraz uciekniesz?
- Nie... - zadrżała, wbrew temu co mówiła zmierzała coraz szybciej do wyjścia, aż pobiegła, zablokowałam jej drogę sobą, już w pełnej przemianie, cała aż pobladła, a gdy rozwarłam pysk, krzyknęła przerażona. Czułam już tylko smak jej krwi, przegryzłam jej szyję, tak że głowa stoczyła się po ziemi. Nie chciałam znęcać się nad jej ciałem, a duszą, którą już uwięziłam w sobie, miała całkiem przyjemne wspomnienia, zazdrościłam jej aż tak udanego i... Jak to nazywali, radosnego życia, czemu ja nie mogłam tego mieć? Być jak inne źrebaki? Dlaczego tak bardzo się różniłam? Kroki... Już je znałam, to tata. Jak to zobaczy to... Zabije mnie, mogłam uciec, ale mnie złapie... Nie umiałam się powstrzymać, to będę musiała zapłacić... Muszę... Muszę ją zjeść, pozbędę się ciała, a ducha też wyciszę, to łatwe... Może nie zauważy, nie może tylko spojrzeć w moje oczy to nie zauważy tej duszy...
Zlizywałam już ostatnie krople krewi z ziemi i futra, moja szyja była bardzo elastyczna w demonicznej formie, mogłam ją wykręcać we wszystkie strony. Powstrzymywałam odruchy wymiotne, jestem demonem, nie mrocznym koniem, nie mogę jeść mięsa. Tata akurat wszedł do środka, zmieniłam się szybko, w formie zwykłego źrebaka jeszcze bardziej czułam ból brzucha, mój żołądek nie był przystosowany do trawienia mięsa, właściwie mogłam jedynie pić na razie mleko. Nie umiałam ukryć bólu, ale pozbyłam się zwłok całkowicie... Cofnęłam się do kąta, kładąc się tam. Tata nie spuszczał ze mnie wzroku. Drżałam przez ból, zamknęłam oczy, chociaż udając że staram się zasnąć, ale mimowolnie wypływały mi z nich łzy, też z bólu, dusiłam w sobie jęk i wciąż powstrzymywałam wymioty, bardzo skutecznie, przełykałam je za każdym razem jak podchodziły mi do gardła.
- Co zrobiłaś? - zapytał.
- Nic... - wymamrotałam.
Fiero
Wybiegłem już daleko, dziwiąc się że Odyn nie jest obok mnie, tylko gdzieś z tyłu, co mu jest? Nie chcę się bawić, woli siedzieć i nudzić się w jaskini? No nie. Już miałem zawracać do brata, ale tuż pode mną przemknął ogromny cień, spojrzałem w górę, widząc bardzo przerośniętą jaszczurkę i to ze skrzydłami. Pobiegłem po brata: - Widziałeś to? Ale to było wielkie! - wskazałem już niestety na puste niebo.
- Co?
- Jaszczurka ze skrzydłami, ogromna!
- Serio? - wyglądał jakby mi nie wierzył.
- Chodź znajdziemy ją! Albo go... Wolałbym żeby to był on - ruszyłem przodem, nie czekając na to co powie mi brat, tak szybko pobiegłem by nie mógł odmówić. W końcu mieliśmy wyjść na chwilkę i Odynowi mogło się to nie spodobać, nie chciałem ryzykować że przepuści taką okazje. Biegłem tam skąd odlatywał ten ogromny gad. I znalazłem coś ciekawego. Wyglądało jak ptasie jajko, tylko w mega ogromnym rozmiarze.
- Odyn! - zawołałem: - Chodź szybko! - zawróciłem po brata, tak podekscytowany że wpadłem na niego.
- Już myślałem że znów się zgubiłeś...
- Musisz to zobaczyć! - podskoczyłem, prowadząc brata do swojego znaleziska. Zatrzymaliśmy się przy nim obaj.
- No, robi wrażenie - Odyn popatrzył na sam czubek jaja, było większe od naszej mamy, a to już spore osiągnięcie. W końcu się nieco bardziej ożywił i może nawet wypadło mu z głowy by siedzieć w tej jaskini?
- A nie mówiłem?
- Ciekawe co by się z niego wykluło.
- Myślę że przerośnięty ptak, albo kolejna latająca jaszczurka... - nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł, naparłem na jajo chcąc je przetoczyć i zobaczyć jaki jestem silny.
- Co robisz?
- Chodź, zobaczymy czy damy mu rady, w dwójkę się uda, no przecież nie pęknie.
- Ostatnio dałem się namówić na wiele twoich pomysłów i...
- No weźźź - prosiłem, siłując się sam. Nagle nad nami przeleciało coś dużego, ta jaszczurka, obaj aż zadarliśmy głowy w górę przypatrując się jej z ciekawością. Zionęła ogniem, w powietrzu i wydała jakiś ryk.
Zima
Wciąż tkwiłam z utkniętym pyskiem w grzywie ukochanego i zanosiłam się co chwilę płaczem, w końcu nie mając już siły ronić łez. Starałam się z tym pogodzić, jakoś zaakceptować, ale to się chyba nigdy nie uda.
- Już ci lepiej? - zapytał Danny, popatrzyłam na niego przytakując, ale i tak wypłynęło mi jeszcze kilka łez z oczu.
- Zróbmy to... - spojrzałam na ciało Tori, przytakując jednocześnie, wbrew sobie, ale... Ona nie może tak tu leżeć, gdybym mogła nigdy bym jej nie puściła. Jej ciało przecież...
- Zbierzmy chociaż część rodziny i chodźmy - Danny udał się do wyjścia wraz ze mną, zatrzymałam się jak już mieliśmy przekroczyć próg.
- Kochanie chodźmy, nie powinnaś zostawać sama, za chwilę będzie po wszystkim.
Przytaknęłam słabo, spoglądając na Tori.
- Obiecasz że na pewno będę mogła ją odwiedzać? - spojrzałam mu w oczy.
- Na pewno.
- Gdzie Aron? - zapytał w pewnej chwili Danny, ja w ogóle nie zauważyłam jego zniknięcia, mówiłam, jestem złą matką, nie pamiętam nawet kiedy ostatnio karmiłam synka, popłakałam się jeszcze bardziej...
Kier
Całkiem przyjemnie, jeszcze bardziej przyjemnie... Miziałem się z Szakrą, a do tego ten szum wodospadu obok, wręcz za ścianą, bardzo przyjemnie, wspaniale, tak milutko... Cały się odprężyłem i moja ukochana również. No, jeszcze trochę pieszczot i będziemy chyba się starali o kolejne maluszki... Chwila, kolejne maluszki?! Otworzyłem szeroko oczy. Już sobie to wyobrażałem, czy ja podołam z czwórką takich źrebaczków? Albo z trójką, zależy ile by się urodziło, licząc je łącznie z naszymi synkami. Aż się cały spiąłem, gdy sprawy posuwały się za daleko, Szakra wtuliła się w moją grzywę, przyjemnie pieszcząc moją szyję, odpływałem... Nie, czekaj, stój! Może niech najpierw nasze źrebaczki dorosną, o. Właśnie. Ale chyba jej tego nie powiem? Jeszcze pomyśli że się mi znudziła. Nigdy w życiu!
- Słyszysz? - poderwałem się, w ostatniej chwili, tak zwanego finału.
- Jakoś nie skarbie... - otuliła mnie skrzydłami, ściągając mnie powoli w swoją stronę, jak przyjemnie... Nie mogę teraz odpłynąć...
- To chyba nasi synkowie, wołają o pomoc - starałem się być bardzo, bardzo przekonywujący, aż kropelka potu spłynęła mi po czole, jak dobrze że nie było tu zbyt jasno.
- Nic nie słyszę, w porządku Kier?
- Mamo!!! - o, no to wykrakałem. Szakra poderwała się gwałtownie, wybiegając z jaskini.
- Już lecę! - wybiegłem za nią. Pędziliśmy prosto w stronę dymu, znaczy ja, bo Szakra już leciała nade mną.
- Ładnie się mnie posłuchali, a nie mówiłem? Jakoś to ojcowanie mi chyba nigdy nie wyjdzie - skomentowałem pod nosem.
- Kochanie przecież sama mówiłaś, że są odporni na ogień, nic im nie będzie - zawołałem do niej, chciałem wykazać się odpowiedzialnością, a co, ale chyba nie tak to szło? Na miejscu to ja już nie byłem taki wyluzowa... Opanowany, znaczy się, wszędzie były pozostałości po ogniu i połamane drzewa...
- O matko... - wybąknąłem: - Odyn! Fiero! Gdzie jesteście?! - no to spanikowałem, co ich porwało? Co to było? Co... Biegłem w kółko, drąc się wniebogłosy, nawołując, w końcu mnie usłyszą co nie? Dyszałem z tego wszystkiego, spociłem się jak zmokła kura, "cudnie"... Ja panikowałem jak mały źrebaczek, który zgubił rodziców, z tą różnicą że to ja byłem rodzicem i zgubiłem źrebaczki... Dorosłość dwa, ja zero...
Elliot
Wciągnąłem powietrze do chrap, myśli głupia że mnie oszuka
-Nie kłam- podszedłem bliżej
-Na prawdę...
-Czuję do cholery tutaj krew! gadaj!- uniosłem kopyto, skuliła się, cicho jęcząc, z bólu..
-Mów...
-Będziesz zły..
-Będę bardziej jak mi nie powiesz
-Bo..ja musiałam, musiałam mieć jej duszę
-Ty zjadłaś zwłoki, mam rozumieć!?
-Tato...
-Zwymiotuj to, już!- chociaż teraz się posłuchała, zwymiotowała wszystko, całe mięso, z krwią, nawet kości
-Czy ty jesteś do cholery mądra?!- wrzasnąłem na nią podnosząc za grzywę, postawiłem ją na nogi
-Bałam się..
-Małe ścierwo- mruknąłem pod nosem, pchnąłem ją i skierowałem się do wyjścia
-Tato...- podbiegła
-Nie denerwuj mnie!- wrzasnąłem, zamknąłem w tym samym momencie oczy "no już, uspokój się, jakby nie było, to twoja córka"
-Dajcie mi szansę..proszę
-Chodź- poszedłem
-Mogę?
-Tak, chodź- odwróciłem się do niej, dobiegła, trzymała się obok mnie, jednak nie za blisko
-Zrozum że im bardziej będziesz próbowała być zła, tym bardziej rozwściczysz mnie, mamę czy też brata, a tego chyba nie chcesz, chcemy z mamą cię zaakceptować, tylko sama na to nie pozwalasz
Andy
Poszedłem z mamą do stada, oboje chyba potrzebowaliśmy odsapnać, od tej małej..gówniary, która zwie się moją siostrą...
-Mamo..pokazać ci coś?- uśmiechnąłem się, no to się mama zdziwi, jak wszyscy
-A co takiego synku?
-Patrz- wszedłem na wzniesienie, wziąłem wdech, no, gotów, no i zacząłem śpiewać, aż wszyscy się zlecieli w to jedno miejsce
Piosenka << (to jest piosenka poglądowa, bardziej chodzi tutaj o ukazanie głosu i samego śpiewu)
Elliot
W lesie rozniósł się głos, potężny, dumny głos, ogiera...i to dokładnie kogo? mojego syna, przyśpieszyłem prędko na łąkę, stanąłem za wszystkimi, aż pysk otworzyłem ze zdziwienia. Podszedłem do Felizy, lekko smyrając ją po szyi
-Udał nam się syn, co nie?- uśmiechnąłem się
-Tego się nie spodziewałam szczerze mówiąc, ale wiadomo po kim to ma- spojrzała na mnie
-Aj tam, ja śpiewać nie potrafię
-Bo nie próbowałeś, a masz równie piękny głos, w końcu mówię, po kimś to ma
-Zapewne po mamie talent a nie po tacie
Szakra
Wzbiłam się w powietrze i wleciałam w ten ogień, oraz chmurę dymu
-Odyn! Fireo!- wylądowałam na skale, rozglądałam się wszędzie, słyszałam tylko stłumione ich krzyki, kiedy w końcu zauważyłam ich..w górze, ten smok ich porwał, i zapewne planował zrzucić...wiedział zapewne że są za młodzi by polecieć, poleciałam za nim, nigdy chyba jeszcze tak szybko nie leciałam pionowo w górę. Wyleciałam mu na przeciw, zionął ogniem i ich puścił, a ja oberwałam ogonem gdy chciałam pikować w dół, zamroczyło mnie, widziałam jak przez mgłę, a ocknęłam się po jakiejs chwili. Popędziłam za synami, i złapałam ich...w ostatniej chwili, schwytałam między nogi i złapałam za grzywy, zakryłam skrzydłami i uderzyłam o ziemię, między płomienie...
Odyn
Spadaliśmy, nie pomagały nasze skrzydła, wyrywało nam je w górę i nici było z tego aby je rozłożyć tak jak mama, byliśmy już blisko..blisko skał, i wtedy mama nas złapała, i ciemność, po czym jeden wielki huk, ja z bratem prawie nic nie poczuliśmy, skrzydła mamy były zbyt potężne by nam się coś stało.
-Odyn...
-Hmm
-Mama się nie rusza...- dopiero teraz to zauważyłem gdy brat zwrócił na to uwagę, przestraszyliśmy się, obaj. Wygramoliliśmy się jakoś spod skrzydeł mamy, i jej uścisku nóg. Leżała, między tym ogniem
-Mamo!- i zaczęliśmy ją szturchać, nie budziła się, a do tego zobaczyliśmy z tyłu krew
-Tato! tato pomóż!- krzyknąłem pierwszy, Fireo spojrzał się na mnie, jakby pytał "i tak nam nie pomoże", ale po chwili pomógł mi nawoływać.
Mama odzyskała na chwilę przytomność, podniosła głowę patrząc na nas
Szakra
Nie wiedziałam co się dzieje, podniosłam głowę, patrzyłam na synów, odwróciłam się na drugi bok, spojrzałam na nogę...i przypomniałam sobie że ratowałam synów. Moja noga...moja tylna noga była cała obdarta ze skóry...prawie, no ale cała była poobdzierana, aż do mięsa a krew się lała, wiedziałam ze będę mieć głębokie blizny, nnawet bardzo, cudem jest że nic sobie nie złamałam, przy takim upadku...bałam się tylko o jedno, gdy Kier to zobaczy, moja nogę... na której wręcz wiszą skrawki skóry, a z jednej części wyrwane jest aż kawałek mięsa...
Danny
Zebrałem rodzinę, nie wszystkich, nie było naszego syna...najmłodszego też nie było, to znaczy, wiedzieliśmy gdzie jest, Elliot przyprowadził go do moich rodziców, ale nie chciałem go tym męczyć i zostawiłem pod opieką jednej z klacz w stadzie.
-Zima..- szturchnąłem ją, miała wzrok wbity w ziemię, szła wolno, co chwilę widziałem jak pojedyńcze łzy spadają na ziemię
-Nigdy już jej nie zobaczę...
-Ale nigdy juz nie będzie cierpieć, ona od zawsze tego chciała..
-Chciała być zdrowa...
-Ale wiedziała też że to nie moźliwe..że jak już, to śmierć przyniesie jej ulgę, ona już nie cierpi Zima, tyle lat się męczyła z tą chorobą, tyle razy odratowaliśmy ją od śmierci że to już nie było tego wart, znów by cierpiała, i znów podwójnie, ona zawsze rzy tobie będzie, przy nas
-Widzisz ją?...- i to pytanie sprawiło że nie wiedziałem co mam powiedzieć, bo..bo nie widziałem jeszcze ducha córki, czy był aż tak słaby? że nie przetrwał?
-Jeszcze nie, ujawni się, gdy będzie gotowa, duchy często tak robią- skłamałem, po części, ale nie chciałem martwić Zimy...
Było już po wszystkim..wróciliśmy wszyscy razem do stada, coś sie tam działo, Andy...śpiewał dla stada
-Zima? posłuchamy?- przystanąłem
-Nie mam teraz ocohoty- poszła dalej
-Zima czekaj- dogoniłem ją- gdzie idziesz?
-Nie wiem, gdzieś, odsapnąć
-Nie zapomniałaś o czymś?
-Nie..
-Na pewno?
-Chyba, nie wiem...
-Aron...nie jadł, i to od samego rana, jak nie lepiej
-Jestem okropną matką- no i się rozpłakała
-Cii...nie jesteś, to przez te wydarzenia, zaraz po niego pójdę
-Nie, nie..sama pójdę, jestem w końcu jego matką
Feliza
- Kochanie, jesteś za skromny - wtuliłam głowę w grzywę Elliot'a, odchylając ją nieco do tyłu, by móc na niego popatrzeć. Chciałam go przekonać że się myli, musiał mieć niesamowity głos: - Twój głos musi być cudowny.
- Mylisz się, Andy ma to po tobie.
- Wątpliwe. Ktoś tutaj się wstydzi - oparłam się o niego bardziej, czując przyjemną bliskość i bawiąc się jego kosmykami włosów.
- Ja? Żartujesz sobie? A może ty? W sumie to nigdy nie słyszałem byś śpiewała.
- No to co? Najpierw ty zaśpiewasz dla mnie, a wtedy zobaczymy.
- Spryciula... - pomiział mój policzek, musnęliśmy się lekko chrapami, w tle piosenki syna. Już zapomniałam, dosłownie zapomniałam o naszym problemie, który krzątał się gdzieś pod nogami i już nawet nie zwracałam uwagi że piję mleko. Zapatrzyliśmy się na syna, nie chcąc przegapić finału jego występu, a może i kolejnej piosenki. No to mi... Nam zrobił niespodziankę. Długo już nie byłam w tak dobrym nastroju.
Zima
Odchodząc od ukochanego, prawie znów zapomniałam o Aronie, za bardzo utkwiła mi w głowie Tori, nie mogłam przestać o niej myśleć, wiedziałam już że tej nocy nie zasnę, nie wyobrażałam sobie nawet bym mogła coś przełknąć. Znów to samo, nie chciałam żeby Danny się przeze mnie jeszcze bardziej zamartwiał. Minęłam syna, orientując się po kilku krokach, zawróciłam po Arona, był zasłuchany na Andy'ego, z łatwością go podeszłam od tyłu, starając się opanować odruch płaczu, udało się po paru minutach.
- Synku... - uśmiechnęłam się do małego, przytulając delikatnie do siebie, lekko się trzęsła: - Co ci jest?
- Nic mamo... - wtulił się we mnie mocno: - Cieszę się że ci przeszło.
- Pójdziemy do taty, a potem zjesz... Albo już może teraz?
- Wolałbym teraz... - po tych słowach zaburczało mu w brzuchu, wydawał się chudszy niż być powinien... To moja wina, nie karmiłam go jak należy.
- Napij się malutki - zachęciłam go, zaczął ssać mleko, poczułam się słabo, widziałam krew na ziemi. Trzepnęłam łbem, to tylko omamy, Danny ma rację, to od przemęczenia. Przez chwilę miałam zamknięte oczy, otworzyłam je powoli, dookoła mnie zrobiło się ciemniej, a wszędzie wokół widziałam sylwetki mocno wychudzonych koni, przywodzące na myśl ciało Tori, miały puste oczodoły i pyski wykrzywione w przerażeniu. Zastygłam w bezruchu z mocno bijącym sercem, zacisnęłam oczy, starając się wyrzucić z głowy ten obraz, ale jak już zaczęłam słyszeć ich jęki ruszyłam gwałtownie, w panice uciekając praktycznie na oślep, usłyszałam gruchot, jak tylko odskoczyłam przed jednym z tych upiorów...
Aron
Mama mnie staranowała, zachłysnąłem się aż mlekiem, zdezorientowany, ale i z strachem patrzyłem jak uciekła, prawie wpadając na kogoś, ale szybko odskakiwała, gdy ktoś znalazł się za blisko niej. Nie rozumiałem co jej się stało, znów dziwnie się zachowywała, skryłem się szybko za ciocią Florencją, ona była najbliżej, a ja kulałem mocno i strasznie bolała mnie noga jak tylko mama mnie przewróciła i nadepnęła na nią kopytem. Nie dałbym rady pobiec.
- Co się stało? - zapytała ciocia.
- Mama...
Kier
Przestałem się w końcu wydzierać jak głupi, biegać w około też przestałem, ale chyba zadziałało, synkowie mnie wołali.
- Tatuś już idzie! - krzyknąłem, bez zastanowienia, no dobra, nie uśmiechało mi się że wbiegam w ogień, ale jak mus to mus. Przeskoczyłem płomienie, poparzyły mi nieco brzuch już chciałem łapać nasze źrebaczki i wydostać z ognia, ale... Szakra, aż stanąłem jak ten słup, z mocno otwartym pyskiem. Widziałem jej ranę, krew, skórę, kawałek mięsa... Cały zbladłem. "Spokojnie, ogarnij się, dla Szakry. Zrób żeś coś! No już!" - krzyczałem sam do siebie, oczywiście w myślach.
- Szakra... - wydukałem, wreszcie podbiegając do niej, sprawa była poważna, wyjątkowo poważna, czułem się tak jakbym miał zemdleć, ale nie pora na to, muszę działać.
- Kochanie, nie ruszaj się... - wsunąłem pod nią pysk, potem starałem się tak z resztą ciała, by wziąć ją na grzbiet. Byłem tak wstrząśnięty że o dziwo mi się udało, nogi ugięły się pode mnie, pot aż ściekał po moim grzbiecie, a ciężar jaki czułem chciał koniecznie mnie powalić, ale robiłem krok za krokiem, wysilając mięśnie. Musiałem ją uratować... Zaraz... A dobra, synowie idą za mną, jest dobrze... Jak nawale, przynajmniej umrzemy razem.
Nagle w naszym kierunku zaczęło lecieć drzewo, cudownie... Skoczyłem, sam nie wiem jak to zrobiłem, ale udało mi się przerzucić Szakre przez płomienie i jeszcze zapobiec przygnieceniu przez drzewo, ono już za chwilę miało wylądować na mnie. Błagałem tylko żeby ktoś nie dał się wykrwawić mojej ukochanej i niech mnie zapamiętają, nich Szakra opowiada naszym maluszkom jakiego mieli dzielnego tatusia.
- Ej, ty - trącił mnie ktoś w bok, czymś ostrym w dodatku, leżałem tak z zaciśniętymi oczami. Otworzyłem je powoli, drzewo trzymała wielka gadzia łapa. Popatrzyłem w górę.
- Słuchaj, sorki za to wszystko, ale nie cierpię jak ktoś bawi się moim niewyklutym dzieckiem, troszkę mnie poniosło - okazało się że to samica smoka.
- Troszkę?! Troszkę?! Cię bardzo mocno poniosło! - ugryzłem ją, kopnąłem, rzuciłem się na jej łapę i za nic nie mogłem przebić tych łusek, popatrzyła na mnie z politowaniem.
- Zajmij się nią lepiej, chyba dasz radę, co? - przesunęła mnie do Szakry, o dziwo zgasiła chyba wcześniej wszystkie płomienie i jeszcze podała mi opatrunki: - Opatrzyć i przemyć, zapamiętasz? - mówiła do mnie jak do malucha, zmierzyłem ją wściekłym wzrokiem, tego to ja jej nie daruje.
- I co? Takie przepraszam wystarczy?!
- Wykrwawi ci się...
- Nie wystarczy!
- A co do was - spojrzała na moich synów, odwracając do nich ten wielki gadzi łeb, osłoniłem ich od razu: - Ani się wasz! Szybciej mnie zjesz niż ich tkniesz! - mierzyłem prosto w gadzie ślepia, aż sam się przestraszyłem skąd taka nagła odwaga.
- Więcej nie bawcie się moim potomstwem, a oszczędzi wam to wrażeń! - ryknęła tuż przed moimi chrapami, pokazując ostry rząd zębów, po czym wzbiła się w powietrze, powiew skrzydeł smoka był tak silny że prawie mnie przewrócił.
- Tato... Mama - odezwał się jeden z synków, ruszyłem prędko, wziąłem znów Szakrę na grzbiet i ledwo co, ale dotarłem z nią do rzeki, cudem. Chwilami miałem wrażenie że pęknie mi kręgosłup, ale Szakra nie mogła tak po prostu mi się wykrwawić, nie zostawię jej choćbym nie wiem co. Obmyłem i opatrzyłem jej nogę jak najlepiej umiałem, delikatnie w dodatku, jeszcze mówiąc przy tym słowa otuchy, że nie będzie tak źle, że wszystko się zagoi, że będę się nią opiekował. Po wszystkim już mogłem sobie zemdleć... No co? Zasłużyłem chyba?
Fiero
Byłem w szoku, tata ani nie drgnął przed tą latającą jaszczurką, a ja drżałem jak osika, nie tylko ja, nie chcieliśmy powtórki z rozrywki. Do tego ta przeprawa taty z mamą na grzbiecie, ledwie ją wlókł, co chwilę nogi mu się uginały pod jej ciężarem.
- Chyba ktoś porwał tatę - powiedziałem do brata, wielce zaszokowany tym co widziałem, chociaż to drzewo prawie go zabiło, więc i tak był ciapowaty, tylko trochę mniej niż zwykle.
- Co? Przecież tu jest.
- Porwali go i podmienił nam na innego tatę - mówiłem z przekonaniem.
Lalite
Rodzice byli zachwyceni występem mojego brata, nie, całe stado było zachwycone. A ja nie wiedziałam czy mi się podoba czy nie, bo tak na prawdę nie potrafiłam odczuwać przyjemności z czegokolwiek... Obserwowałam Andy'ego, choć bardziej rodziców, odkąd tata tu przyszedł, tak jakby sam, bo nikt nie zwrócił na mnie uwagi, jakbym przestała dla niego istnieć. Zazdrość, choć bardziej zawiść przemieszana z nienawiścią bardzo szybko mnie ogarnęła. Chyba najbardziej nie znosiłam właśnie jego, mojego brata. Dlaczego tak bardzo się różniliśmy? Dlaczego miał lepiej? Czułam się częścią niczego, bo ani stada, ani rodziny. Skończyłam ssać mleko, ten ostatni raz ciągnąc bardzo mocno, a mama i tak na mnie chociaż nie zerknęła, za to oberwałam kopytem, chciałam ją ugryźć, ale przypomniałam sobie słowa taty. Jakoś nie byłam co do tego przekonana, za to bałam się jego złości, złości ich wszystkich, bo póki co byłam za słaba by się bronić, już tyle razy cudem uniknęłam zgładzenia. Stanęłam z boku, krok od rodziców.
- Tato - odezwałam się, nie wiem dlaczego, po to by zwrócił na mnie uwagę? Położyłam po sobie uszy i tak jak duch klaczki we swoich wspomnieniach chciałam się do niego przytulić, ale znów tylko stałam i po prostu tego nie czułam, po co miałabym to zrobić? Ale tak robiły źrebaki, kochane źrebaki, a czy ja... Nie. Okazywanie akceptacji to chyba nie jest ta obca mi miłość? Tego najbardziej zazdrościłam bratu i każdemu kto mógł poczuć to na własnej skórze, a ja nie wiedziałam czym to jest. Ani jak to zdefiniować.
W strachu, ale odeszłam kawałek, chcąc opanować chęć zrobienia komuś krzywdy, tym razem żywemu, a żywych koni było tu całe mnóstwo, przechodziłam blisko nich, każdy słuchał śpiewu mojego brata. Tata będzie wściekły jak zauważy że mnie nie ma, o ile zauważy. Andy wciąż śpiewał, więc odwracał ich uwagę. Łaknęłam więcej duchów, ale nie tak bardzo jak tego jednego, gdy był uwięziony w moim wnętrzu to nie było aż tak silne. Zadawałam mu ból, czując jak desperacko próbuje uciec, z chwili na chwili silniejszy. Nie starczy jednak na długo. Zatrzymałam się, obserwując bawiące się źrebaki, ich śmiech mnie irytował, a jednocześnie chciałam poznać co w tym przyjemnego. Przyglądałam się im. W pobliżu mnie był jakiś duch, bardzo słaby. Rozejrzałam się uważnie, pojawił się przede mną. Tata mi nie daruje jak zrobię to drugi raz. Patrzyłam na nią łakomie, oczy mimowolnie przybrały demoniczny wygląd, wstrzymałam dalszą przemianę.
- Zrób to, chcę cierpieć - wręcz się pchała do mnie. Zacisnęłam powieki, odwracając łeb, opierając się pokusie, to siostra taty, będzie zły jeśli znów ją uwiężę.
- Muszę, muszę jakoś zapłacić za to co zrobiłam, to co przeżyłam to niewystarczająca kara - łkała.
Wydałam z siebie złowrogi pomruk, już przechodząc przemianę i chcąc ją odstraszyć: - Idź stąd - powiedziałam przez zasklepiony pysk, wyjątkowo złowrogo. Źrebaki się spłoszyły, za chwilę zwrócę na siebie uwagę całego stada... Wycofywałam się, namyślając się czy to coś da jak szybko pobiegnę do rodziców. Nie da... Dorosłe konie już patrzyły w moim kierunku.
- Dlaczego nie chcesz tego zrobić? Jesteś demonem.
- Bardzo chcę - rozwarłam pysk, zaczęła spływać z niego lawa, wypalając w ziemi dziury: - Nie mogę - zmusiłam się tylko w połowie by wrócić do zwykłego ciała, to nie wystarczyło, nadal tkwiłam w tej formie. Przeszywając wzrokiem potencjalną, już drugą duszę nad którą mogłabym się pastwić.
- To będzie nasza tajemnica. Już nie czuję bólu, a powinnam, nienawidzę się z całych sił, dłużej nie wytrzymam, zasługuje na karę, zrób to. Pastw się najmocniej jak potrafisz. Muszę cierpieć - mówiła Tori. Nie wytrzymałam dłużej i ją zabrałam w swoje wnętrze, zadając już w trakcie ból, przez co jej jęk odbił się po okolicy. Rzuciłam się po tym na najbliższego konia, który wręcz biegł ku mnie, łaknąc więcej.
- Lalite! - usłyszałam za sobą wściekły głos taty, obejrzałam się przerażona. Szybko go puściłam, tym razem kogoś ze stada, zostawiając klaczy głęboką ranę, bardzo mocno krwawiła, przy tym ją poparzyłam, aż do kości.
- Ona... Ona sama chciała... - na myśli miałam Tori, nie klacz, skuliłam uszy, trzęsłam się, a w oczach pojawiły mi się niechciane łzy, nie myślałam o tym ataku, ale to chyba głównie o niego chodziło, może nie widzieli jak uwięziłam Tori... Przybiegła też mama i co najgorsze, brat. Na domiar złego rzuciłam mu nienawistne spojrzenie, nie mogłam tego stłumić. Nie miałam gdzie uciec, ani się schować, wszędzie mnie dopadną, atak też nie byłby najlepszym rozwiązaniem, popłakałam się, łudząc się że wzbudzę w nich litość, wracając już do zwykłej postaci... Ten atak na tą klacz był odruchowy, zaraz po złapaniu Tori, zapragnęłam więcej i... Oni nie zrozumieją, nikomu na mnie nie zależało, nie wiem nawet jak to z tym jest, pozbędą się mnie...
Zima
Spanikowana zobaczyłam przed sobą czarne, z ogromnym pyskiem i przerażającymi oczami, o kształcie konia, ale ten był szczególnie przerażający, uśmiechnął się złowrogo otwierając paszczę nienaturalnie szeroko, jakby chciał mnie połknąć, w tym momencie zaczęłam hamować, zamroziłam połowę łąki... Poczułam silny ból, przynajmniej wróciłam do rzeczywistości... To co wydawało mi się tak wielkie było małe, ale i tak wyglądało na źrebie demona, wbiło pysk bardzo głęboko w moją klatkę piersiową, nawet nie krzyknęłam, mimo że ból był ogromny. Puściła gdy Elliot wykrzyknął jej imię, okazało się że to klaczka, bo po chwili wyglądała normalnie. Leżałam już na ziemi, w własnej krwi, dyszałam ciężko, dobiegł do mnie Elliot.
- Mamo... - usłyszałam jedynie tyle, przez ból straciłam przytomność, stopniowo ogarniała mnie ciemność, a po tym cisza...
Elliot
Byłem już przy mamie, wykrwawiała się coraz szybciej, wszyscy ze stada już się zbiegli, inni szukali już czegoś do tamowania, a we mnie narastała wściekłość, podniosłem się gwałtownie, odwróciłem do niej, do tej która śmiała się nazywać moją córką.
-Nienawidzę cię bachorze! Zabiję!- rzuciłem się w jej stronę, nawet nie uciekała, powaliłem na ziemię, a wręcz ją w nią wbiłem, szlochała kuląc się przedemną
-Nie chciałam..- odsuwała się coraz bardziej, i bardziej, a ja miałem jedynie ochotę jej wykręcić ten łeb
-Elliot daj spokój!- gdzieś przebił się krzyk taty, i gdyby nie on, to nie wiem co by ją spotkało
-Nie chcę tego ścierwa już widzieć na oczy- parsknąłem, swoje słowa skierowałem głównie do Felizy, a teraz...musiałem pomóc ratować moją mamę. Spróbowałem użyć swojej energi do zasklepienia rany, ale nie pomogło, dziwne...to pewnie dlatego że zadał ja inny demon, udało mi się po pewnym czasie, ale tylko połowicznie, bo rana nadal była spora...
-Przeniesmy ją do jaskini, tam już opatrzymy ją do końca- pomogłem tacie, wyręczyłem go i wziąłem mamę, teraz liczyło sie tylko to, aby nic jej nie było...
Andy
Patrzyłem z pogardą na tego małego gówniaka, miałem taką ochotę jej coś zrobić..
-Andy zabierzesz ją stąd? jak najdalej, ma jej nie być
-Jasne mamo, z wielką przyjemnością- złapałem ją za grzywę, a ta jeszcze sie zaczęła wyrywać
-Przestań bo ci przetrącę kark!- wrzasnąłem rzucając nią o ziemię, i to z taką siłą że aż się od niej odbiła- idziesz ze mną- chwyciłem ją znów, tym razem ani drgnęła, nawet nie wydała z siebie żadnego dźwięku.
Wyszliśmy po za granice już, tutaj ją gdzieś porzucę, a może lepiej będzie utopić? w sumie pozbyłbym się jej na dobre, i taka tez naszła mnie ochota, gdy na nią patrzyłem, widziałem już oczami wyobrażni jak ją morduję, z szyderczym uśmiechem wymalowanym na pysku, a ona krzyczy, przeraźliwie, próbuje łapać powietrze, walczy o nie ale nic nie pomaga, nawet ta jej śmieszna przemiana.
Rzuciłem ją przed rzeką, popatrzyła na mnie tym swoim nienawistym spojrzeniem
-W końcu z tobą skończę, każdy będzie miał w końcu spokój- przemieniłem się w połowie, i w tym samym momencie coś w mojej głowie jakby chciało mnie blokować, oparłem się temu otrząsając dosyć szybko
-I tak nikomu na mnie nie zależy..- przesunęła się nieco w tył, obejrzała za siebie na rwącą rzekę i znów spojrzała na mnie
-Nienawidzę was wszystkich- i naglę jej oczy się przemieniły, czułem że chce się zaraz na mnie rzucić, długo nawet nie trzeba było czekać, skoczyła w moją stronę, ha! głupie to jak nie wiem, złapałem ją w locie i przytrzasnąłem do ziemi.
-Jesteś słaba, tylko ci sie wydaje że jesteś silna- dociskałem do niej swoje kopyto, może i nie wyrządzało to jej krzywdy, a szkoda, miałem ochotę wypalić ją na wylot
-Nienawidzę cię bo rodzice cię kochają bardziej!- wyrwała się, i w tym samym momencie rzuciła się w stronę rzeki, i coś w mojej głowie, kazało mi ją złapać, poddałem się temu i tak zrobiłem, i teraz zrozumiałem co to był za głos, spojrzałem po sobie, byłem w swojej 3 fazie przemiany, płonąłem błękitnym ogniem, nawet Lalite się przemieniła w swoją zwykłą postać. Postawiłem ją na ziemi, położyła się patrząc na mnie
-Co ty mi robisz?..- odsunęła się
-Ja?
-Czuję się zbyt przyjemnie...- wstała cofając się
-Bo w przeciwieństwie do ciebie, jestem dobry- przeszedłem obok niej, zostawiając za sobą szlak z błękitnego ognia, tym samym ją otoczyłem
Danny
Starałem się zachować zimną krew, nawet bardzo, ale strach przed tym że ją stracę był silniejszy, aż mną trzęsło, nie potrafiłem się skupić a wszystko za mnie praktycznie robił Elliot, a ja? ja stałem, nie wiedziałem za co się mam zabrać..
-Tato- szturchnął mnie, byłam jakby nie obecny, zbyt dużo myslałem o tym co się stało i co może się wydarzyć
-Tak?
-Opatrzyłem już mamę, nic jej nie będzie, musi się oszczędzać...przepraszam za..to no, no za moją córkę
-Nie, nie..nie żywię urazy-położyłem się obok ukochanej, była jescze brudna od krwi
-Liczyłem na to że się jeszcze zmieni, a tu co? zabiła mi prawie matkę! jak jeszcze raz ją zobaczę..
-Elliot my tobie też daliśmy szansę
-Ale ja byłem inny, Andy też był, ona..ona to czyste zło wcielone, nie zna uczuć, chce tylko mordować, ciągle mieć nową duszę do męczenia, aby się nią żywić, ona nie potrafi mieć swoich uczuć..
-Ale jakby nie było, to twoja córka
-Tato ja wiem że ty masz dobre serce, ale zobacz co zrobiła...ja już jej nie chcę, nie dam jej kolejnej szansy, musi zniknąć
-Ehhh jesteś dorosły, zrobisz co będziesz uważał
-Elliot!- z wejścia do jaskini dobiegł czyjś głos, a dokładniej Felizy...
Elliot
Obejrzałem się na Felize, podszedłem do niej
-Coś się stało?
-Oj tak
-Co? co takiego? znów coś zrobiła?
-Nie..ale to cię zadziwi...
-Ale że co?...- pociągnęła mnie za grzywę, poszedłem za nią, nawet nie musieliśmy daleko iść, Andy wracał, ale w swojej przemianie, a obok niego kto? Lalite...
-Kazałam mu ją stąd zabrać, pozbyć się jej, a on...on z nią wraca, nienawidzi jej przecież
-Tak..ale nasz syn jest w połowie aniołem, po prostu jego dobra strona przeważa...- wyszliśmy im na przeciw, od Andy'iego biła niezwykle kojąca energia
-Andy? przecież miałeś się jej pozbyć
-No tak wiem- obejrzał się za nią- gdyby nie to, że często przeważa ta cholerna moja dobra natura
-Ona tutaj nie zostanie- parsknąłem
-To co powiem, może zabrzmieć niedorzecznie, ale dajmy jej szansę
-Co ty mówisz Andy? sam chciałeś ją zabić- zauważyła Feliza
-Tak wiem, ale no wiecie....dajcie mi tylko się nią zająć, będzie chodziła jak w zegarku
-No dobrze- spojrzałem surowo na córkę
-To jej ostatnia
-Dobrze mamo...
-A ty lepiej się pilnuj, bo jak nie, to sam się z tobą rozliczę- przeszedłem obok córki, skuliła się, hah, bo się nabiorę, takie to niby niewinne...
Odyn
-Przestań Fireo, to nadal nasz tata, ten sam, tylko ty ciągle sceptycznie nastawiony
-No ej, a nie mam racji? od kiedy on taki odważny?
-Fireo!
-No co?
-Mama jest ranna, a ty zamiast o tym myśleć, to gadasz jakieś bzdury- pobiegłem do taty, no i brat znów mnie wkurzył
-Ej no Odyn!- dogonił mnie
-Idę zobaczyć co z mamą
-No ja też
-Nie potrafisz docenić taty nawet wtedy, gdy ratuje nas i mamę
-No doceniam przecież no, ale nadal jest troche ciapowaty
-Przypomnieć ci kto tak się trząsł jak osika?
-Ej no a kto by sie nie bał? też się bałeś
-Owszem, bałem się, i ty też a robisz z siebie nie wiadomo kogo odważnego
-No ale porównaj sobie mamę i tatę, odrazu widać kto tu jest odważny
-Ale mama różni się od taty gatunkiem, już nam to przecież mówiła, dlatego jest taka, a nie inna
-Jakby tata chciał, to też by taki był, no i nie cuciał by ciągle do nas
-Jaki ty jesteś marudny
-Wcale że nie
-Tam jest tata- przyśpieszyłem, byle już nie słichać głupich tłumaczeń mojego brata
Szakra
Ocknęłam się, wszystko widziałam jak przez mgłę, przez jakiś czas, bo po chwili obraz się wyostrzył
-Kier...- wymamrotałam
-Już, ciii skarbie, już ci pomagam
-Co z małymi?
-Że z synkami?- podniósł gwałtownie łeb- uff a no idą już
-Nic im nie jest?
-Nie skarbie, nic...
-Co z moją nogą?
-Wiesz, chyba nie tak źle- wiedziałam że jest bardzo źle, po jego minie, dużo mówiła, poza tym, widziałam tą krew dookoła
-Czyli okropnie..
-Oj nie, nie skarbie, nie płacz- położył się przy mnie, uroniłam kilka łez, bałam się że nie będę już tak sprawna jak byłam wcześniej..
-Popatrz tylko...kolejne blizny, głębokie- spojrzałam na niego, tak, bałam się że mnie odrzuci, wiem jaki on jest, jak bardzo patrzy na wygląd
-Ale ja cię kocham, nie zostawię cię, na prawdę, będę cię wspierał i ci pomagał
-Spokojnie..poradzę sobie, zawsze radziłam- spróbowałam się podnieść, ale tył odmówił współpracy, gdy stanęłam na rannej nodze, automatycznie upadłam na ziemię, nie miałam siły nawet na niej stanąć
-Szakra nic ci nie jest?
-Nie..- odwróciłam się z powrotem na bok, na którym leżałam, parsknęłam, ze złości że nie mogę się podnieść
Odyn
Pobiegliśmy do mamy, leżała razem z tatą, miała już zakrytą tą nogę, ale wszędzie była jeszcze krew
-Mamo my przepraszamy...- zacząłem
-Nie chcieliśmy...-powiedział Fireo stojąc po drugiej stronie mamy
-Spokojnie, nic sie nie stało
-Ale gdyby nie my, to by ci sie nic nie stało...
-Aj tam, nic mi nie będzie kochani, ważne, że wy jesteście cali...
Wróciliśmy do stada, ja z wielkim trudem, zaciskałam zęby i szłam opierając się skrzydłem o Kiera
-Nie lepiej byłoby ci polecieć?
-Chcę iść przy was..
-Ale tylko się męczysz
-Dam radę- nie chciałam okazywać słabości, a jeśli teraz jakaś będzie próbowała mi go odebrać? po moim trupie, może i ledwie chodzę, ale dobrze latam a ogonem też uderzyć mogę, i nie tylko
-Coś potrzebujesz?- położyłam gdy tylko weszliśmy na łąkę, i ten ciekawski wzrok wszystkich, i te szepty klaczy, parskałam wściekła
-Nie, nie trzeba
-Ale jednak ja chcę- no i poszedł, zostałam tylko z synami. Widziałam że gdy Kier przechodzi między tymi końmi, to te klacze się na niego gapią, myślałam że wyjdę z siebie, z wściekłości aż strzeliłam kolcem pod ich kopyta, odskoczyły patrząc w moją stronę, zmierzyłam je wzrokiem, zirytowana, z chęcią pokazania im wszystkim kto tutaj jest silniejszy, jedna z nich szła w moją stronę...
Andy
Zabrałem Lalite z dala od stada, do lasu, do tej małej jaskini, po drodze już się zmieniłem, wracając do swojej postaci, starałem się stłumić złość, wygłuszałem ją i nie zwracałem uwagii na to, co mi moja wyobraźnia podpowiada, a podpawiadała na prawdę krwawe scenariusze...Weszliśmy do jaskini, Lalite poszła w jej kąt
-Chodź no tutaj- pokiwała przecząco głową
-Chodź nic ci nie zrobię
-Nie chcę
-Chodź!- krzyknąłem mimowolnie- chodź i nie zmuszaj mnie abym znów stał się agresywny- powiedział już przez zaciśnięte zęby, w końcu podeszła kładąc się przedemną
-Wiesz kogo mi przypominasz?- zacząłem chodzić po jaskini
-Nie...
-Dolly, no wiesz, taka tam moja siostra, córka mamy, no..nawet nie córka, już nie, wiesz czemu? była zła, chciała zwycięstwa, władać wszystkimi, chciała zabijać, karmić sie duszami..i wiesz co się z nią stało? Zgładziłem praktycznie jej ducha, nie ma jej, ups...głupia myślała że jest najpotężniejsza, więc jeśli spróbujesz zrobić coś podobnego, zabiję, ale tak, że nawet nie będziesz później istniała, nie jestem taki zły, jestem w połowie aniołem, i w połowie demonem, chcę dobrze, ale sama prowokujesz do tego, że mam ochotę cię zabić, ba..nawet gorzej, ale skoro chcesz aby wszyscy ci pokazali czym jest dobro i miłość, zgoda, nie ma sprawy, ale musisz chcieć, jeśli nie, zmuszę cię, ale ostrzegam, to będzie bolesne..
Danny
Leżałem przy ukochanej, przyszedł też Aron, podszedł, ale dość nieśmiale
-No chodź synku
-Co z mamą?
-Wiesz...zraniła się i źle się czuje
-Znowu się zerwała do biegu...i noga mnie boli- faktycznie..nawet nie zauważyłem że syn kuleje
-Podejdź, zobaczę- złamana na pewno nie jest, nie mógłby nawet na niej stanąć, więc pewnie tylko stłuczona, ale za to okropnie spuchnięta
-Połóż się obok mamy, ja przyniosę coś czym ci opatrzę tą nogę
-Tato..
-Tak?
-Nie chcę zostać sam..
-Zostaniesz z mamą, teraz śpi...ale nie będziesz sam
-Nie chcę, boję się
-Mamy?
-Yhym...- spuścił łebek
-Oj ale czemu?
-No bo ona się dziwnie zachowuje
-Ehh mamusia jest przemęczona, bardzo ostatnio się stresuje, ale jak się obudzi, to się pewnie ucieszy że cię widzi, a jeśli jesteś jeszcze głodny, to skorzystaj i zjedz troszeczkę, a ja za chwileczkę wrócę- wyszedłem, przecież synowi nic nie będzie, no bo co może sie takiego stać?
Zerwałem kilka ziół, dla Zimy i dla synka, takich, które nałoże na nogę i opatrzę, nie trudno byo też znaleźć kawałek liny i materiału, wszystko to było na plaży, woda ciągle wyrzucała jakieś ludzkie rzeczy.
Wracałem już, ze spokojem, powoli, chciałem trochę odsapnąć, zrelaksować się, czy to fatum się kiedyś skończy?
Dochodziem już do jaskini, i naglę roznózł się krzyk syna, wybiegł, i wleciał prosto we mnie
-Aron co jest?
-Tam..w jaskini..- cały drżał, popędziłem szybko, bałem się że ktoś obcy lub jakiś drapieżnik wlazł do jaskini, ale..nie, po jaskini, a dokładniej po jej ścianach, przemieszczała się jakaś czarna smuga, gdy mnie zobaczyła, ześlizgnęła się, przybrała postać konia, zakrwawionego, z widocznymi połamanymi żebrami, wystawały z przebitej skóry, poznawałem ją, bo to była klacz ale...nie mogłem sobie przypomnieć kto to
-Karma wraca..- zaśmiała się, Zima się przebudziła, krzyknęła na widok zmory
-Nadia...- wymamrotała. Czyli, ona wróciła? ale aż dziwne że może się zbliżyć do mnie na taką odległość...
Zima
Wstrzymałam oddech. Zamarłam, bledsza od własnej sierści, wypowiedziałam jedynie jej imię i nie potrafiłam wydusić z siebie już głosu, mimo że chciałam, miałam nawet otwarty pysk, strach mnie sparaliżował, mimowolnie przez głowę przeleciało mi wspomnienie jak spadała, wzrok utknął mi na niej, jej ślepia, spuchnięte, z zapadniętymi oczodołami przeszywały mnie na wylot. Uśmiechnęła się złowrogo.
- A fortuna kołem się toczy...
Ona... Zniknęła, a moim ciałem coś wstrząsnęło, jakby uderzył w nie silny powiew wiatru.
- Przepraszam... - omal się nie zakrztusiłam, zaczęłam szybko i ciężko oddychać, sapać. W jednej chwili chciałam zerwać z siebie cały ten opatrunek i dopaść do rany, przekonana że coś w niej jest i muszę się tego pozbyć, czułam nawet jak kręci się i wije pod moją skórą. Zerwałam część opatrunku, w tej samej chwili ktoś mnie powstrzymał, przytulił mnie do siebie, wystraszona spojrzałam wprost w brązowe oczy... Natychmiast się uspokajając, Danny, wtuliłam się w niego mocno, bardzo mocno. To przeszło, musiało mi się wydawać...
- Widziałam ją... Nadie... - wyłkałam, z trudem oddychając, pewna że znów dopadły mnie omamy.
- Nic nie może ci zrobić, już odeszła - mówił uspokajająco, był tak blisko mnie że słyszałam jak szybko biło mu serce, albo się wystraszył, albo był w szoku, sama byłam że ją zobaczył... Na wszelki wypadek nie otwierałam oczu, zacisnęłam je mocno, skryłam pysk pod grzywą ukochanego, mocząc go pojedynczymi łzami.
- Widziałeś ją?... - spytałam z trudem.
- Tuż przed tym jak cię obudziła... Nie wiem jak oparła się mojej mocy, ale już jej nie ma, spokojnie...
Aron
Bałem się wejść za tatą do środka, jak tylko doszedłem do jaskini, słuchałem o czym mówią rodzice i czy... czy to czarne coś już zniknęło... Chyba zniknęło, tata tak mówił, ale ja bałem się chociażby zajrzeć, oglądałem się nerwowo do tyłu, na ziemie też patrzyłem. Trzęsłem się z każdą chwilą coraz bardziej, ale chyba poza jaskinią było bezpiecznie i to... To straszne coś się nie pojawi...
Zima
Poczułam się słabo, głowa bezwładnie zesunęła mi się na grzbiet Danny'ego, miałam problem by ją unieść. Nagle jego grzbiet stał się zimny i twardy, jak ziemia... Otworzyłam ledwo oczy, powoli, tak na prawdę w strachu przed tym co zobaczę. Ściany zalewała czerń, ze skały wypływały kropelki krwi, jakby krwawiła, już to kiedyś widziałam... Przeskakiwałam spojrzeniem z ściany na ścianę w przestrachu.
- Danny... - wyszeptałam, nie mogąc zawołać go głośniej, tak nagle zniknął... Bałam się że już tracę zdolność postrzegania rzeczywistości, może to wszystko mi się wydawało... Może go wcale przy mnie nie było, albo tego nie było... Nic już nie wiem...
Zobaczyłam jakąś sylwetkę przed sobą. Otworzyłam szerzej oczy na jej widok, który zmroził mi krew w żyłach...
- Nie, proszę...
- O co? O litość? - Nadia stanęła nade mną.
Aron
- Zima... Kochanie, obudź się... - usłyszałem przejęty głos taty, sam się wystraszyłem i w końcu zajrzałem do środka.
- Zima, nie rób mi tego... - tata szarpnął mamę, dobiegłem wystraszony: - Mamo... - szepnąłem, trącając ją pyskiem, nie wiem co to znaczyło, ale była zimna, Tori też była zimna i... Już więcej jej nie zobaczyłem.
- Aron, znajdź Elliot'a, szybko! - kazał mi tata. Miałem już łzy w oczach, nie chciałem żeby mama odeszła, wybiegłem od razu, strasznie wolno, noga nie pozwalała mi poruszać się szybciej... Mimo bólu postarałem się by mimo wszystko pobiec szybko, co chwilę się przewracałem, ale za bardzo bałem się że mógłbym dotrzeć za późno do brata.
Feliza
Tego nie przewidziałam. Nie mam pojęcia jak Andy... Przyprowadził ją z powrotem, nie możliwe... Nie miałam ochoty nawet poruszać tego tematu, dostała ostatnią szanse, ostateczną, którą i tak pewnie zawali.
Chcieliśmy odetchnąć z Elliot'em, ochłonąć, spędzić razem czas, chociaż na chwilę w spokoju, to chyba zrozumiałe. Już mieliśmy się kłaść przy wodospadzie, ponoć szum wody uspokajał, nie wszystkich. A już zwłaszcza jak dobiegł do nas Aron i jeszcze przewrócił się na ziemie.
- Nic ci nie jest? - Elliot podszedł szybko do brata: - Co z twoją nogą?
- Mama... - wysapał mały: - Jest zimna i...
- Zostań tutaj...
- Nie... Chciałbym iść z tobą, proszę... - przewał mu źrebak, z łzami w oczach, w trakcie mówienia uronił ich kilka: - A jak mama tak jak Tori...
- Nawet tak nie mów, trzymaj się - Elliot zabrał go na grzbiet i pobiegł. Westchnęłam ciężko, ani chwili spokoju. Zdecydowałam się tu zostać, raczej jestem tam zbędna, chociaż wiedząc że Elliot ma znów kłopoty z matką ciężko będzie się zrelaksować. Nie martwiłam się o nią, ale o ukochanego już tak, wiedziałam jak mu zależy na rodzinie. Zawróciłam do stada, w razie czego, by jednak być w pobliżu.
Lalite
Znów to imię, kogo takiego przypominałam? Kim była Dolly? Córką mamy... Tak jak ja teraz, jestem jej córką, córką Felizy i Elliot'a, ale nie jestem nią... Ja nawet jej nie znam... Wspomnienia Tori są zbyt skąpe, bym mogła wiedzieć coś więcej o tej całej Dolly. Dowiedziałam się tylko tyle ile powiedział mi mój brat. Nienawidzę jej, wszystkich nienawidzę, ale jej szczególnie, tak jak brata, bo to przez nią mama chciała się mnie pozbyć... I nawet brat, nawet rodzice, wszyscy, ją we mnie widzieli... Na pewno.
Domyślałam się już co z nią zrobił, w środku czułam strach, przeszły mi dreszcze po grzbiecie, nie musiał mówić tego na głos, ja wiedziałam... Wiedziałam od samego początku że wszyscy chcą się mnie pozbyć. I nie wierzyłam w zapewnienia brata że jest dobry... Nie, on jest dobry, ale dobro przecież niszy zło, gładzi je... A jeśli byłam złem to... Ale w nim istniało dobro i zło jednocześnie. Anioł i demon, ja byłam tylko demonem, dlatego nie znam tej drugiej strony? Nie... Rodzice ją znali. Więc dlaczego ja nie?
- Nie jestem Dolly - odezwałam się po dłuższej chwili, z nutą złości: - Jestem Lalite - chciałam tylko pokazać że jestem sobą, ale wypowiedziałam to takim tonem, jakbym uważała się za lepszą, może i tak było... Na pewno, bo chciałam być potężniejsza od wszystkich. Ciężko było mi się temu opierać. Skuliłam uszy, w strachu że go tym zezłościłam, nie patrzyłam nawet na niego, nie chcąc się tego dowiadywać.
- Tylko tyle masz do powiedzenia? - zapytał, o dziwo spokojniej niż się spodziewałam.
- Nie... - popatrzyłam na niego błagalnie: - Ja chcę czuć... Znowu - chciałam by znów się zmienił, ten niebieski ogień, wtedy nad rzeką. Czułam, coś dziwnego, zupełnie nowego, może to właśnie ułamek szczęścia, to było... Przyjemne, chciałam znów się tak poczuć, pierwszy raz czułam się tak właśnie tam, przyjemnie.
- Musisz sama się tego nauczyć.
- Nie potrafię... - przyznałam.
- Mówiłem już, że ci to pokażemy, ale więcej nic nie zrobisz... Zresztą, nie będę się z tobą cackał, masz ostatnią szanse, więc ją lepiej wykorzystaj.
Nie ufałam mu, a nienawiść ciągle i ciągle dawała o sobie znać, dlaczego nie mógł się znów zmienić i zapłonąć niebieskim ogniem? To tak wiele? Spuściłam szybko wzrok, wbijając nienawistne spojrzenie w ziemie, zaczął się ze mnie unosić dym.
- Lalite - usłyszałam ostrzegawczy głos brata. Zacisnęłam zęby, starając się ostudzić, powstrzymałam przemianę, leżąc już cicho i wciąż oglądając ziemie. Nie ufałam mu, nikomu... Najchętniej znów bezsensownie bym się na niego rzuciłam, nie, to byłby mój koniec... Już nie mogę dłużej milczeć.
- Czuję tylko to co złe... Ze zdwojoną siłą i... Czasem nie umiem się opanować... - wymamrotałam, łzy zgromadziły mi się w oczach, uciekłam szybko do kąta, jakby za to miała czekać mnie kara, tak na prawdę nie chciałam okazywać swoich słabości, a już zwłaszcza przed nim. Pewnie i tak nie uwierzy, a już zwłaszcza w to że wcześniej się starałam, próbowałam starać... Mogłabym jedynie udawać, naśladować podpatrzone ze wspomnień duchów zachowania, niczego nie czując, ale... Może tak byłoby lepiej, przynajmniej nie chcieliby mnie zgładzić...
Kier
Szukałem trochę ziółek trochę przysmaków, dla mojej Szakry oczywiście, zerwałem już całkiem łady stosik, który co chwile zlatywał mi z grzbietu, a to dopiero zioła. Najgorzej to będzie z tym jabłkami, wiadomo że jabłonki mnie nie cierpią, uwzięły się jak nic, ale czego się nie robi żeby moje kochanie poczuło się lepiej.
Zostawiłem wszystko co zebrałem pod największą w okolicy jabłonką, wpadłem na pomysł jak załatwić parę z jej soczystych owoców, tym razem niezawodny! Pogalopowałem wesolutki na plaże, mina mi trochę zrzedła, bo niczego tu nie było co miałem tu znaleźć, według mojego skrupulatnie obmyślonego planu. Ale co tam, może znajdzie się dalej, plaża jest dosyć spora.
Zaszedłem dosyć daleko i coś ciągle ciągnęło mnie za nogę, obejrzałem się w końcu za siebie, jakaś długa nitka się za mną rozwlekła, bo uczepiła do kopyta, w sumie to mogła się przydać, zebrałem ją sobie, aż doszedłem do większego zbioru nitek i sznurów, pogrzebałem w nich trochę pyskiem i kopytami... Chwila, a gdyby tak zrobić coś z tego dla Szakry, pozbierałbym muszelki, owinął sznurkiem i byłby ładny wisiorek, mnóstwo tu kolorowych nici, a klacze uwielbiają ozdoby. To by jej poprawiło humor!
Minęło pół godziny, a ja biedny wylądowałem na grzbiecie z kompletnie splątanymi nogami, szyją zresztą też, pysk mi utknął w nogach, kopyta już tak trochę jakby zastępowały uszy, te to mi się poplątały, bo to były tylne kopyta, przednie splątały się z moim brzuchem. A muszelki stukały o siebie, z każdym moim wzdychnięciem, kilka spadło na moje biedne chrapy. No jak to się mogło stać? Taką ładną ozdobę planowałem zrobić! Jedynie ogon miałem wolny, ale co ja sobie nim mogłem, pomajtać? Parsknąłem zrezygnowany, widać nitki to się jeszcze bardziej na mnie uwzięły! A zaczęło się o tej jednej niepozornej. No i spadłem na bok, jeszcze lepiej... Chociaż z drugiej strony to dobrze że z niczego nie spadłem i się nie obiłem, ale chwila... Jak tak tu utknę to chyba zostanie ze mnie tylko szkielecik, bo mogą mnie nie znaleźć i ocalić, no nie? To całkiem możliwe... Przełknąłem ślinę, w tej pozycji to to nie było łatwe.
Fiero
Tata nie wracał, a mama pokłóciła się z klaczą i to wyglądało na coraz poważniejsze, może lepiej byłoby pójść po tatę? Chociaż on i tak nic pewnie nie zrobi, więc czy tu jest czy go nie ma to to samo, może przynajmniej popatrzymy sobie jak mama daje jej w kość, bo jakby tamta coś naszej mamie zrobiła to niech lepiej pomyśli co bym zrobił ze swoim uzbrojonym w kolce ogonem, albo lepiej, mój brat, w końcu Odyn umiał już z niego strzelać, też z chęcią bym się nauczył, muszę go raz o to poprosić, szkoda że gdzieś poszedł, pewnie po tatę. Nawet się nie zdziwiłem że mnie nie zapytał. Jak ja nie lubiłem być sam, znaczy bez brata. Szkoda że nie spytał, też bym poszedł. Starałem się nie denerwować, myślałem o tym strzelaniu z ogona by czymś zająć myśli, abym nie myślał że nie ma obok Odyna. Pewnie to łatwe, to strzelanie z ogona, może wystarczy tylko machnąć, jak pomyślałem tak zrobiłem... Jeden z kolców wbił się prosto w nogę klaczy, ale śmiesznie podskoczyła.
- Przywódcy już się o tym dowiedzą! Wyrzucą cię za to, to jawny atak! - zagroziła naszej mamie, skryłem się w krzakach, powstrzymując śmiech i po to by mama mnie nie nakryła, ale się ta klacz zrobiła czerwona. Nie wytrzymałem tu długo i pobiegłem szukać brata. Skuliłem się nieco jak mama za nami zawołała, no to będzie kara jak wrócimy, ale nic, a nic nie zamierzałem dać znać bratu, w końcu to moja wina i mógłby być na mnie zły, a tego nie chciałem.
- Czemu tak sobie zniknąłeś? - dogoniłem Odyna, okazało się że dopiero co poszedł kilka minut temu. Byliśmy w trakcie szukania taty.
- Bo znów byś coś miał do taty.
- Może i tak, mama nie będzie zła że poszliśmy?
- Oby nie zauważyła, zresztą wrócimy z tatą, strasznie długo już go nie ma. A ty to ile razy namówiłeś mnie żeby się wymknąć?
- Fakt, trochę tego było... - no i znaleźliśmy tatę, leżał sobie na plaży w dosyć dziwnej pozycji... Kiedy zorientowaliśmy się że się zaplątał i to tak porządnie. Nie mogłem się powstrzymać i wybuchnąłem śmiechem, aż się tarzałem na ziemi ze śmiechu. Mówiłem że tata to łamaga, ale żeby aż tak?
Zima
Zerwałam się z ziemi, uciekając do wyjścia, przed Nadią... Ta jaskinia... To nie jest nasza jaskinia... Wyskoczyłam na zewnątrz, dookoła panował mrok, niebo przebrało krwistą barwę, a ziemia była tak grząska że nie mogłam wydobyć z niej kopyt. Łzy popłynęły mi po policzkach, czułam obecność Nadii z tyłu za mną. Zauważyłam że nie mam już rany.
- Czy ja...
- Jak myślisz? - zapytała, stając przede mną: - Gdzie twoja córeczka? Czekałam na nią, a już się nie pokazała...
- Nie... - załkałam.
- Już wiesz jak się czuła nasza matka po mojej śmierci?
- Wybacz mi... Błagam, ja... Ja nie wiedziałam co robię... - starałam się wyszarpać, oderwałam tylko jedno kopyto od bagnistej, klejącej ziemi, Nadia wepchnęła mnie do jaskini, upadłam, uderzyłam grzbietem o ziemie.
- Ale wszystko zaplanowałaś - a ona wylądowała na moim brzuchu kopytami, zabrakło mi powietrza, zaczęła przesuwać mnie po chropowatej skale pod spodem, czułam przeszywający ból, krzyczałam, starła mi skórę do żywego mięsa na grzbiecie, widziałam szlak krwi za sobą, przesunęła mnie w ten sposób, aż do samej ściany. Z bólu wydobywał się ze mnie jedynie jęk, zamiast jakiekolwiek zrozumiałe słowa, ledwo się poruszyłam, a ból stawał się nie do zniesienia. Szlochałam, zaciskając oczy i drżąc na ciele, Nadia stała nade mną, czułam jak wydychane z jej chrap powietrze drażni moją skórę niczym wżerający się kwas. Jak otworzyłam oczy, na prawdę nim był, kwas ciekł z niej całej, a ze mnie unosił się okropny zapach, własnej wypalonej przez kwas skóry. W ten sposób poparzyła mi całą szyję i brzuch...
- Zemsta... - wydusiłam: - Myśl-ałam... o... zemście... Nie wie-sz jak... Bolało... stracić... Ojca...
- Nie ja go zabiłam.
Przytaknęłam, łkając coraz mocniej.
- To nie koniec siostro... - wyszeptała mi do ucha, krzyknęłam, gdy poparzyła mi je w środku.
Otwierając ponownie oczy znalazłam się już w naszej jaskini, Elliot, Danny i Aron tu byli. Mały stał blisko brata, a Danny, leżał przy mnie, Elliot natomiast stał przed nim, o czymś rozmawiali, żaden nie zauważył że się ocknęłam. Poderwałam głowę, która natychmiast mi opadła z hukiem na ziemie, zacisnęłam zęby z bólu, łzy popłynęły mi po policzkach mimowolnie.
- Zima... - usłyszałam głos Danny'ego, patrząc po sobie kątem oka, te obrażenia, które zadała mi Nadia... One nie zniknęły, miałam je i wcześniejszą ranę także...
- Skąd ma te rany? Pojawiły się od tak - zapytał ukochany.
- Nadia dokądś ją zabrała, jej ducha, pewnie po to byśmy nie mogli się wtrącić... Mamo... Musisz opisać to miejsce...
Byłem już przy mamie, wykrwawiała się coraz szybciej, wszyscy ze stada już się zbiegli, inni szukali już czegoś do tamowania, a we mnie narastała wściekłość, podniosłem się gwałtownie, odwróciłem do niej, do tej która śmiała się nazywać moją córką.
-Nienawidzę cię bachorze! Zabiję!- rzuciłem się w jej stronę, nawet nie uciekała, powaliłem na ziemię, a wręcz ją w nią wbiłem, szlochała kuląc się przedemną
-Nie chciałam..- odsuwała się coraz bardziej, i bardziej, a ja miałem jedynie ochotę jej wykręcić ten łeb
-Elliot daj spokój!- gdzieś przebił się krzyk taty, i gdyby nie on, to nie wiem co by ją spotkało
-Nie chcę tego ścierwa już widzieć na oczy- parsknąłem, swoje słowa skierowałem głównie do Felizy, a teraz...musiałem pomóc ratować moją mamę. Spróbowałem użyć swojej energi do zasklepienia rany, ale nie pomogło, dziwne...to pewnie dlatego że zadał ja inny demon, udało mi się po pewnym czasie, ale tylko połowicznie, bo rana nadal była spora...
-Przeniesmy ją do jaskini, tam już opatrzymy ją do końca- pomogłem tacie, wyręczyłem go i wziąłem mamę, teraz liczyło sie tylko to, aby nic jej nie było...
Andy
Patrzyłem z pogardą na tego małego gówniaka, miałem taką ochotę jej coś zrobić..
-Andy zabierzesz ją stąd? jak najdalej, ma jej nie być
-Jasne mamo, z wielką przyjemnością- złapałem ją za grzywę, a ta jeszcze sie zaczęła wyrywać
-Przestań bo ci przetrącę kark!- wrzasnąłem rzucając nią o ziemię, i to z taką siłą że aż się od niej odbiła- idziesz ze mną- chwyciłem ją znów, tym razem ani drgnęła, nawet nie wydała z siebie żadnego dźwięku.
Wyszliśmy po za granice już, tutaj ją gdzieś porzucę, a może lepiej będzie utopić? w sumie pozbyłbym się jej na dobre, i taka tez naszła mnie ochota, gdy na nią patrzyłem, widziałem już oczami wyobrażni jak ją morduję, z szyderczym uśmiechem wymalowanym na pysku, a ona krzyczy, przeraźliwie, próbuje łapać powietrze, walczy o nie ale nic nie pomaga, nawet ta jej śmieszna przemiana.
Rzuciłem ją przed rzeką, popatrzyła na mnie tym swoim nienawistym spojrzeniem
-W końcu z tobą skończę, każdy będzie miał w końcu spokój- przemieniłem się w połowie, i w tym samym momencie coś w mojej głowie jakby chciało mnie blokować, oparłem się temu otrząsając dosyć szybko
-I tak nikomu na mnie nie zależy..- przesunęła się nieco w tył, obejrzała za siebie na rwącą rzekę i znów spojrzała na mnie
-Nienawidzę was wszystkich- i naglę jej oczy się przemieniły, czułem że chce się zaraz na mnie rzucić, długo nawet nie trzeba było czekać, skoczyła w moją stronę, ha! głupie to jak nie wiem, złapałem ją w locie i przytrzasnąłem do ziemi.
-Jesteś słaba, tylko ci sie wydaje że jesteś silna- dociskałem do niej swoje kopyto, może i nie wyrządzało to jej krzywdy, a szkoda, miałem ochotę wypalić ją na wylot
-Nienawidzę cię bo rodzice cię kochają bardziej!- wyrwała się, i w tym samym momencie rzuciła się w stronę rzeki, i coś w mojej głowie, kazało mi ją złapać, poddałem się temu i tak zrobiłem, i teraz zrozumiałem co to był za głos, spojrzałem po sobie, byłem w swojej 3 fazie przemiany, płonąłem błękitnym ogniem, nawet Lalite się przemieniła w swoją zwykłą postać. Postawiłem ją na ziemi, położyła się patrząc na mnie
-Co ty mi robisz?..- odsunęła się
-Ja?
-Czuję się zbyt przyjemnie...- wstała cofając się
-Bo w przeciwieństwie do ciebie, jestem dobry- przeszedłem obok niej, zostawiając za sobą szlak z błękitnego ognia, tym samym ją otoczyłem
Danny
Starałem się zachować zimną krew, nawet bardzo, ale strach przed tym że ją stracę był silniejszy, aż mną trzęsło, nie potrafiłem się skupić a wszystko za mnie praktycznie robił Elliot, a ja? ja stałem, nie wiedziałem za co się mam zabrać..
-Tato- szturchnął mnie, byłam jakby nie obecny, zbyt dużo myslałem o tym co się stało i co może się wydarzyć
-Tak?
-Opatrzyłem już mamę, nic jej nie będzie, musi się oszczędzać...przepraszam za..to no, no za moją córkę
-Nie, nie..nie żywię urazy-położyłem się obok ukochanej, była jescze brudna od krwi
-Liczyłem na to że się jeszcze zmieni, a tu co? zabiła mi prawie matkę! jak jeszcze raz ją zobaczę..
-Elliot my tobie też daliśmy szansę
-Ale ja byłem inny, Andy też był, ona..ona to czyste zło wcielone, nie zna uczuć, chce tylko mordować, ciągle mieć nową duszę do męczenia, aby się nią żywić, ona nie potrafi mieć swoich uczuć..
-Ale jakby nie było, to twoja córka
-Tato ja wiem że ty masz dobre serce, ale zobacz co zrobiła...ja już jej nie chcę, nie dam jej kolejnej szansy, musi zniknąć
-Ehhh jesteś dorosły, zrobisz co będziesz uważał
-Elliot!- z wejścia do jaskini dobiegł czyjś głos, a dokładniej Felizy...
Elliot
Obejrzałem się na Felize, podszedłem do niej
-Coś się stało?
-Oj tak
-Co? co takiego? znów coś zrobiła?
-Nie..ale to cię zadziwi...
-Ale że co?...- pociągnęła mnie za grzywę, poszedłem za nią, nawet nie musieliśmy daleko iść, Andy wracał, ale w swojej przemianie, a obok niego kto? Lalite...
-Kazałam mu ją stąd zabrać, pozbyć się jej, a on...on z nią wraca, nienawidzi jej przecież
-Tak..ale nasz syn jest w połowie aniołem, po prostu jego dobra strona przeważa...- wyszliśmy im na przeciw, od Andy'iego biła niezwykle kojąca energia
-Andy? przecież miałeś się jej pozbyć
-No tak wiem- obejrzał się za nią- gdyby nie to, że często przeważa ta cholerna moja dobra natura
-Ona tutaj nie zostanie- parsknąłem
-To co powiem, może zabrzmieć niedorzecznie, ale dajmy jej szansę
-Co ty mówisz Andy? sam chciałeś ją zabić- zauważyła Feliza
-Tak wiem, ale no wiecie....dajcie mi tylko się nią zająć, będzie chodziła jak w zegarku
-No dobrze- spojrzałem surowo na córkę
-To jej ostatnia
-Dobrze mamo...
-A ty lepiej się pilnuj, bo jak nie, to sam się z tobą rozliczę- przeszedłem obok córki, skuliła się, hah, bo się nabiorę, takie to niby niewinne...
Odyn
-Przestań Fireo, to nadal nasz tata, ten sam, tylko ty ciągle sceptycznie nastawiony
-No ej, a nie mam racji? od kiedy on taki odważny?
-Fireo!
-No co?
-Mama jest ranna, a ty zamiast o tym myśleć, to gadasz jakieś bzdury- pobiegłem do taty, no i brat znów mnie wkurzył
-Ej no Odyn!- dogonił mnie
-Idę zobaczyć co z mamą
-No ja też
-Nie potrafisz docenić taty nawet wtedy, gdy ratuje nas i mamę
-No doceniam przecież no, ale nadal jest troche ciapowaty
-Przypomnieć ci kto tak się trząsł jak osika?
-Ej no a kto by sie nie bał? też się bałeś
-Owszem, bałem się, i ty też a robisz z siebie nie wiadomo kogo odważnego
-No ale porównaj sobie mamę i tatę, odrazu widać kto tu jest odważny
-Ale mama różni się od taty gatunkiem, już nam to przecież mówiła, dlatego jest taka, a nie inna
-Jakby tata chciał, to też by taki był, no i nie cuciał by ciągle do nas
-Jaki ty jesteś marudny
-Wcale że nie
-Tam jest tata- przyśpieszyłem, byle już nie słichać głupich tłumaczeń mojego brata
Szakra
Ocknęłam się, wszystko widziałam jak przez mgłę, przez jakiś czas, bo po chwili obraz się wyostrzył
-Kier...- wymamrotałam
-Już, ciii skarbie, już ci pomagam
-Co z małymi?
-Że z synkami?- podniósł gwałtownie łeb- uff a no idą już
-Nic im nie jest?
-Nie skarbie, nic...
-Co z moją nogą?
-Wiesz, chyba nie tak źle- wiedziałam że jest bardzo źle, po jego minie, dużo mówiła, poza tym, widziałam tą krew dookoła
-Czyli okropnie..
-Oj nie, nie skarbie, nie płacz- położył się przy mnie, uroniłam kilka łez, bałam się że nie będę już tak sprawna jak byłam wcześniej..
-Popatrz tylko...kolejne blizny, głębokie- spojrzałam na niego, tak, bałam się że mnie odrzuci, wiem jaki on jest, jak bardzo patrzy na wygląd
-Ale ja cię kocham, nie zostawię cię, na prawdę, będę cię wspierał i ci pomagał
-Spokojnie..poradzę sobie, zawsze radziłam- spróbowałam się podnieść, ale tył odmówił współpracy, gdy stanęłam na rannej nodze, automatycznie upadłam na ziemię, nie miałam siły nawet na niej stanąć
-Szakra nic ci nie jest?
-Nie..- odwróciłam się z powrotem na bok, na którym leżałam, parsknęłam, ze złości że nie mogę się podnieść
Odyn
Pobiegliśmy do mamy, leżała razem z tatą, miała już zakrytą tą nogę, ale wszędzie była jeszcze krew
-Mamo my przepraszamy...- zacząłem
-Nie chcieliśmy...-powiedział Fireo stojąc po drugiej stronie mamy
-Spokojnie, nic sie nie stało
-Ale gdyby nie my, to by ci sie nic nie stało...
-Aj tam, nic mi nie będzie kochani, ważne, że wy jesteście cali...
Wróciliśmy do stada, ja z wielkim trudem, zaciskałam zęby i szłam opierając się skrzydłem o Kiera
-Nie lepiej byłoby ci polecieć?
-Chcę iść przy was..
-Ale tylko się męczysz
-Dam radę- nie chciałam okazywać słabości, a jeśli teraz jakaś będzie próbowała mi go odebrać? po moim trupie, może i ledwie chodzę, ale dobrze latam a ogonem też uderzyć mogę, i nie tylko
-Coś potrzebujesz?- położyłam gdy tylko weszliśmy na łąkę, i ten ciekawski wzrok wszystkich, i te szepty klaczy, parskałam wściekła
-Nie, nie trzeba
-Ale jednak ja chcę- no i poszedł, zostałam tylko z synami. Widziałam że gdy Kier przechodzi między tymi końmi, to te klacze się na niego gapią, myślałam że wyjdę z siebie, z wściekłości aż strzeliłam kolcem pod ich kopyta, odskoczyły patrząc w moją stronę, zmierzyłam je wzrokiem, zirytowana, z chęcią pokazania im wszystkim kto tutaj jest silniejszy, jedna z nich szła w moją stronę...
Andy
Zabrałem Lalite z dala od stada, do lasu, do tej małej jaskini, po drodze już się zmieniłem, wracając do swojej postaci, starałem się stłumić złość, wygłuszałem ją i nie zwracałem uwagii na to, co mi moja wyobraźnia podpowiada, a podpawiadała na prawdę krwawe scenariusze...Weszliśmy do jaskini, Lalite poszła w jej kąt
-Chodź no tutaj- pokiwała przecząco głową
-Chodź nic ci nie zrobię
-Nie chcę
-Chodź!- krzyknąłem mimowolnie- chodź i nie zmuszaj mnie abym znów stał się agresywny- powiedział już przez zaciśnięte zęby, w końcu podeszła kładąc się przedemną
-Wiesz kogo mi przypominasz?- zacząłem chodzić po jaskini
-Nie...
-Dolly, no wiesz, taka tam moja siostra, córka mamy, no..nawet nie córka, już nie, wiesz czemu? była zła, chciała zwycięstwa, władać wszystkimi, chciała zabijać, karmić sie duszami..i wiesz co się z nią stało? Zgładziłem praktycznie jej ducha, nie ma jej, ups...głupia myślała że jest najpotężniejsza, więc jeśli spróbujesz zrobić coś podobnego, zabiję, ale tak, że nawet nie będziesz później istniała, nie jestem taki zły, jestem w połowie aniołem, i w połowie demonem, chcę dobrze, ale sama prowokujesz do tego, że mam ochotę cię zabić, ba..nawet gorzej, ale skoro chcesz aby wszyscy ci pokazali czym jest dobro i miłość, zgoda, nie ma sprawy, ale musisz chcieć, jeśli nie, zmuszę cię, ale ostrzegam, to będzie bolesne..
Danny
Leżałem przy ukochanej, przyszedł też Aron, podszedł, ale dość nieśmiale
-No chodź synku
-Co z mamą?
-Wiesz...zraniła się i źle się czuje
-Znowu się zerwała do biegu...i noga mnie boli- faktycznie..nawet nie zauważyłem że syn kuleje
-Podejdź, zobaczę- złamana na pewno nie jest, nie mógłby nawet na niej stanąć, więc pewnie tylko stłuczona, ale za to okropnie spuchnięta
-Połóż się obok mamy, ja przyniosę coś czym ci opatrzę tą nogę
-Tato..
-Tak?
-Nie chcę zostać sam..
-Zostaniesz z mamą, teraz śpi...ale nie będziesz sam
-Nie chcę, boję się
-Mamy?
-Yhym...- spuścił łebek
-Oj ale czemu?
-No bo ona się dziwnie zachowuje
-Ehh mamusia jest przemęczona, bardzo ostatnio się stresuje, ale jak się obudzi, to się pewnie ucieszy że cię widzi, a jeśli jesteś jeszcze głodny, to skorzystaj i zjedz troszeczkę, a ja za chwileczkę wrócę- wyszedłem, przecież synowi nic nie będzie, no bo co może sie takiego stać?
Zerwałem kilka ziół, dla Zimy i dla synka, takich, które nałoże na nogę i opatrzę, nie trudno byo też znaleźć kawałek liny i materiału, wszystko to było na plaży, woda ciągle wyrzucała jakieś ludzkie rzeczy.
Wracałem już, ze spokojem, powoli, chciałem trochę odsapnąć, zrelaksować się, czy to fatum się kiedyś skończy?
Dochodziem już do jaskini, i naglę roznózł się krzyk syna, wybiegł, i wleciał prosto we mnie
-Aron co jest?
-Tam..w jaskini..- cały drżał, popędziłem szybko, bałem się że ktoś obcy lub jakiś drapieżnik wlazł do jaskini, ale..nie, po jaskini, a dokładniej po jej ścianach, przemieszczała się jakaś czarna smuga, gdy mnie zobaczyła, ześlizgnęła się, przybrała postać konia, zakrwawionego, z widocznymi połamanymi żebrami, wystawały z przebitej skóry, poznawałem ją, bo to była klacz ale...nie mogłem sobie przypomnieć kto to
-Karma wraca..- zaśmiała się, Zima się przebudziła, krzyknęła na widok zmory
-Nadia...- wymamrotała. Czyli, ona wróciła? ale aż dziwne że może się zbliżyć do mnie na taką odległość...
Zima
Wstrzymałam oddech. Zamarłam, bledsza od własnej sierści, wypowiedziałam jedynie jej imię i nie potrafiłam wydusić z siebie już głosu, mimo że chciałam, miałam nawet otwarty pysk, strach mnie sparaliżował, mimowolnie przez głowę przeleciało mi wspomnienie jak spadała, wzrok utknął mi na niej, jej ślepia, spuchnięte, z zapadniętymi oczodołami przeszywały mnie na wylot. Uśmiechnęła się złowrogo.
- A fortuna kołem się toczy...
Ona... Zniknęła, a moim ciałem coś wstrząsnęło, jakby uderzył w nie silny powiew wiatru.
- Przepraszam... - omal się nie zakrztusiłam, zaczęłam szybko i ciężko oddychać, sapać. W jednej chwili chciałam zerwać z siebie cały ten opatrunek i dopaść do rany, przekonana że coś w niej jest i muszę się tego pozbyć, czułam nawet jak kręci się i wije pod moją skórą. Zerwałam część opatrunku, w tej samej chwili ktoś mnie powstrzymał, przytulił mnie do siebie, wystraszona spojrzałam wprost w brązowe oczy... Natychmiast się uspokajając, Danny, wtuliłam się w niego mocno, bardzo mocno. To przeszło, musiało mi się wydawać...
- Widziałam ją... Nadie... - wyłkałam, z trudem oddychając, pewna że znów dopadły mnie omamy.
- Nic nie może ci zrobić, już odeszła - mówił uspokajająco, był tak blisko mnie że słyszałam jak szybko biło mu serce, albo się wystraszył, albo był w szoku, sama byłam że ją zobaczył... Na wszelki wypadek nie otwierałam oczu, zacisnęłam je mocno, skryłam pysk pod grzywą ukochanego, mocząc go pojedynczymi łzami.
- Widziałeś ją?... - spytałam z trudem.
- Tuż przed tym jak cię obudziła... Nie wiem jak oparła się mojej mocy, ale już jej nie ma, spokojnie...
Aron
Bałem się wejść za tatą do środka, jak tylko doszedłem do jaskini, słuchałem o czym mówią rodzice i czy... czy to czarne coś już zniknęło... Chyba zniknęło, tata tak mówił, ale ja bałem się chociażby zajrzeć, oglądałem się nerwowo do tyłu, na ziemie też patrzyłem. Trzęsłem się z każdą chwilą coraz bardziej, ale chyba poza jaskinią było bezpiecznie i to... To straszne coś się nie pojawi...
Zima
Poczułam się słabo, głowa bezwładnie zesunęła mi się na grzbiet Danny'ego, miałam problem by ją unieść. Nagle jego grzbiet stał się zimny i twardy, jak ziemia... Otworzyłam ledwo oczy, powoli, tak na prawdę w strachu przed tym co zobaczę. Ściany zalewała czerń, ze skały wypływały kropelki krwi, jakby krwawiła, już to kiedyś widziałam... Przeskakiwałam spojrzeniem z ściany na ścianę w przestrachu.
- Danny... - wyszeptałam, nie mogąc zawołać go głośniej, tak nagle zniknął... Bałam się że już tracę zdolność postrzegania rzeczywistości, może to wszystko mi się wydawało... Może go wcale przy mnie nie było, albo tego nie było... Nic już nie wiem...
Zobaczyłam jakąś sylwetkę przed sobą. Otworzyłam szerzej oczy na jej widok, który zmroził mi krew w żyłach...
- Nie, proszę...
- O co? O litość? - Nadia stanęła nade mną.
Aron
- Zima... Kochanie, obudź się... - usłyszałem przejęty głos taty, sam się wystraszyłem i w końcu zajrzałem do środka.
- Zima, nie rób mi tego... - tata szarpnął mamę, dobiegłem wystraszony: - Mamo... - szepnąłem, trącając ją pyskiem, nie wiem co to znaczyło, ale była zimna, Tori też była zimna i... Już więcej jej nie zobaczyłem.
- Aron, znajdź Elliot'a, szybko! - kazał mi tata. Miałem już łzy w oczach, nie chciałem żeby mama odeszła, wybiegłem od razu, strasznie wolno, noga nie pozwalała mi poruszać się szybciej... Mimo bólu postarałem się by mimo wszystko pobiec szybko, co chwilę się przewracałem, ale za bardzo bałem się że mógłbym dotrzeć za późno do brata.
Feliza
Tego nie przewidziałam. Nie mam pojęcia jak Andy... Przyprowadził ją z powrotem, nie możliwe... Nie miałam ochoty nawet poruszać tego tematu, dostała ostatnią szanse, ostateczną, którą i tak pewnie zawali.
Chcieliśmy odetchnąć z Elliot'em, ochłonąć, spędzić razem czas, chociaż na chwilę w spokoju, to chyba zrozumiałe. Już mieliśmy się kłaść przy wodospadzie, ponoć szum wody uspokajał, nie wszystkich. A już zwłaszcza jak dobiegł do nas Aron i jeszcze przewrócił się na ziemie.
- Nic ci nie jest? - Elliot podszedł szybko do brata: - Co z twoją nogą?
- Mama... - wysapał mały: - Jest zimna i...
- Zostań tutaj...
- Nie... Chciałbym iść z tobą, proszę... - przewał mu źrebak, z łzami w oczach, w trakcie mówienia uronił ich kilka: - A jak mama tak jak Tori...
- Nawet tak nie mów, trzymaj się - Elliot zabrał go na grzbiet i pobiegł. Westchnęłam ciężko, ani chwili spokoju. Zdecydowałam się tu zostać, raczej jestem tam zbędna, chociaż wiedząc że Elliot ma znów kłopoty z matką ciężko będzie się zrelaksować. Nie martwiłam się o nią, ale o ukochanego już tak, wiedziałam jak mu zależy na rodzinie. Zawróciłam do stada, w razie czego, by jednak być w pobliżu.
Lalite
Znów to imię, kogo takiego przypominałam? Kim była Dolly? Córką mamy... Tak jak ja teraz, jestem jej córką, córką Felizy i Elliot'a, ale nie jestem nią... Ja nawet jej nie znam... Wspomnienia Tori są zbyt skąpe, bym mogła wiedzieć coś więcej o tej całej Dolly. Dowiedziałam się tylko tyle ile powiedział mi mój brat. Nienawidzę jej, wszystkich nienawidzę, ale jej szczególnie, tak jak brata, bo to przez nią mama chciała się mnie pozbyć... I nawet brat, nawet rodzice, wszyscy, ją we mnie widzieli... Na pewno.
Domyślałam się już co z nią zrobił, w środku czułam strach, przeszły mi dreszcze po grzbiecie, nie musiał mówić tego na głos, ja wiedziałam... Wiedziałam od samego początku że wszyscy chcą się mnie pozbyć. I nie wierzyłam w zapewnienia brata że jest dobry... Nie, on jest dobry, ale dobro przecież niszy zło, gładzi je... A jeśli byłam złem to... Ale w nim istniało dobro i zło jednocześnie. Anioł i demon, ja byłam tylko demonem, dlatego nie znam tej drugiej strony? Nie... Rodzice ją znali. Więc dlaczego ja nie?
- Nie jestem Dolly - odezwałam się po dłuższej chwili, z nutą złości: - Jestem Lalite - chciałam tylko pokazać że jestem sobą, ale wypowiedziałam to takim tonem, jakbym uważała się za lepszą, może i tak było... Na pewno, bo chciałam być potężniejsza od wszystkich. Ciężko było mi się temu opierać. Skuliłam uszy, w strachu że go tym zezłościłam, nie patrzyłam nawet na niego, nie chcąc się tego dowiadywać.
- Tylko tyle masz do powiedzenia? - zapytał, o dziwo spokojniej niż się spodziewałam.
- Nie... - popatrzyłam na niego błagalnie: - Ja chcę czuć... Znowu - chciałam by znów się zmienił, ten niebieski ogień, wtedy nad rzeką. Czułam, coś dziwnego, zupełnie nowego, może to właśnie ułamek szczęścia, to było... Przyjemne, chciałam znów się tak poczuć, pierwszy raz czułam się tak właśnie tam, przyjemnie.
- Musisz sama się tego nauczyć.
- Nie potrafię... - przyznałam.
- Mówiłem już, że ci to pokażemy, ale więcej nic nie zrobisz... Zresztą, nie będę się z tobą cackał, masz ostatnią szanse, więc ją lepiej wykorzystaj.
Nie ufałam mu, a nienawiść ciągle i ciągle dawała o sobie znać, dlaczego nie mógł się znów zmienić i zapłonąć niebieskim ogniem? To tak wiele? Spuściłam szybko wzrok, wbijając nienawistne spojrzenie w ziemie, zaczął się ze mnie unosić dym.
- Lalite - usłyszałam ostrzegawczy głos brata. Zacisnęłam zęby, starając się ostudzić, powstrzymałam przemianę, leżąc już cicho i wciąż oglądając ziemie. Nie ufałam mu, nikomu... Najchętniej znów bezsensownie bym się na niego rzuciłam, nie, to byłby mój koniec... Już nie mogę dłużej milczeć.
- Czuję tylko to co złe... Ze zdwojoną siłą i... Czasem nie umiem się opanować... - wymamrotałam, łzy zgromadziły mi się w oczach, uciekłam szybko do kąta, jakby za to miała czekać mnie kara, tak na prawdę nie chciałam okazywać swoich słabości, a już zwłaszcza przed nim. Pewnie i tak nie uwierzy, a już zwłaszcza w to że wcześniej się starałam, próbowałam starać... Mogłabym jedynie udawać, naśladować podpatrzone ze wspomnień duchów zachowania, niczego nie czując, ale... Może tak byłoby lepiej, przynajmniej nie chcieliby mnie zgładzić...
Kier
Szukałem trochę ziółek trochę przysmaków, dla mojej Szakry oczywiście, zerwałem już całkiem łady stosik, który co chwile zlatywał mi z grzbietu, a to dopiero zioła. Najgorzej to będzie z tym jabłkami, wiadomo że jabłonki mnie nie cierpią, uwzięły się jak nic, ale czego się nie robi żeby moje kochanie poczuło się lepiej.
Zostawiłem wszystko co zebrałem pod największą w okolicy jabłonką, wpadłem na pomysł jak załatwić parę z jej soczystych owoców, tym razem niezawodny! Pogalopowałem wesolutki na plaże, mina mi trochę zrzedła, bo niczego tu nie było co miałem tu znaleźć, według mojego skrupulatnie obmyślonego planu. Ale co tam, może znajdzie się dalej, plaża jest dosyć spora.
Zaszedłem dosyć daleko i coś ciągle ciągnęło mnie za nogę, obejrzałem się w końcu za siebie, jakaś długa nitka się za mną rozwlekła, bo uczepiła do kopyta, w sumie to mogła się przydać, zebrałem ją sobie, aż doszedłem do większego zbioru nitek i sznurów, pogrzebałem w nich trochę pyskiem i kopytami... Chwila, a gdyby tak zrobić coś z tego dla Szakry, pozbierałbym muszelki, owinął sznurkiem i byłby ładny wisiorek, mnóstwo tu kolorowych nici, a klacze uwielbiają ozdoby. To by jej poprawiło humor!
Minęło pół godziny, a ja biedny wylądowałem na grzbiecie z kompletnie splątanymi nogami, szyją zresztą też, pysk mi utknął w nogach, kopyta już tak trochę jakby zastępowały uszy, te to mi się poplątały, bo to były tylne kopyta, przednie splątały się z moim brzuchem. A muszelki stukały o siebie, z każdym moim wzdychnięciem, kilka spadło na moje biedne chrapy. No jak to się mogło stać? Taką ładną ozdobę planowałem zrobić! Jedynie ogon miałem wolny, ale co ja sobie nim mogłem, pomajtać? Parsknąłem zrezygnowany, widać nitki to się jeszcze bardziej na mnie uwzięły! A zaczęło się o tej jednej niepozornej. No i spadłem na bok, jeszcze lepiej... Chociaż z drugiej strony to dobrze że z niczego nie spadłem i się nie obiłem, ale chwila... Jak tak tu utknę to chyba zostanie ze mnie tylko szkielecik, bo mogą mnie nie znaleźć i ocalić, no nie? To całkiem możliwe... Przełknąłem ślinę, w tej pozycji to to nie było łatwe.
Fiero
Tata nie wracał, a mama pokłóciła się z klaczą i to wyglądało na coraz poważniejsze, może lepiej byłoby pójść po tatę? Chociaż on i tak nic pewnie nie zrobi, więc czy tu jest czy go nie ma to to samo, może przynajmniej popatrzymy sobie jak mama daje jej w kość, bo jakby tamta coś naszej mamie zrobiła to niech lepiej pomyśli co bym zrobił ze swoim uzbrojonym w kolce ogonem, albo lepiej, mój brat, w końcu Odyn umiał już z niego strzelać, też z chęcią bym się nauczył, muszę go raz o to poprosić, szkoda że gdzieś poszedł, pewnie po tatę. Nawet się nie zdziwiłem że mnie nie zapytał. Jak ja nie lubiłem być sam, znaczy bez brata. Szkoda że nie spytał, też bym poszedł. Starałem się nie denerwować, myślałem o tym strzelaniu z ogona by czymś zająć myśli, abym nie myślał że nie ma obok Odyna. Pewnie to łatwe, to strzelanie z ogona, może wystarczy tylko machnąć, jak pomyślałem tak zrobiłem... Jeden z kolców wbił się prosto w nogę klaczy, ale śmiesznie podskoczyła.
- Przywódcy już się o tym dowiedzą! Wyrzucą cię za to, to jawny atak! - zagroziła naszej mamie, skryłem się w krzakach, powstrzymując śmiech i po to by mama mnie nie nakryła, ale się ta klacz zrobiła czerwona. Nie wytrzymałem tu długo i pobiegłem szukać brata. Skuliłem się nieco jak mama za nami zawołała, no to będzie kara jak wrócimy, ale nic, a nic nie zamierzałem dać znać bratu, w końcu to moja wina i mógłby być na mnie zły, a tego nie chciałem.
- Czemu tak sobie zniknąłeś? - dogoniłem Odyna, okazało się że dopiero co poszedł kilka minut temu. Byliśmy w trakcie szukania taty.
- Bo znów byś coś miał do taty.
- Może i tak, mama nie będzie zła że poszliśmy?
- Oby nie zauważyła, zresztą wrócimy z tatą, strasznie długo już go nie ma. A ty to ile razy namówiłeś mnie żeby się wymknąć?
- Fakt, trochę tego było... - no i znaleźliśmy tatę, leżał sobie na plaży w dosyć dziwnej pozycji... Kiedy zorientowaliśmy się że się zaplątał i to tak porządnie. Nie mogłem się powstrzymać i wybuchnąłem śmiechem, aż się tarzałem na ziemi ze śmiechu. Mówiłem że tata to łamaga, ale żeby aż tak?
Zima
Zerwałam się z ziemi, uciekając do wyjścia, przed Nadią... Ta jaskinia... To nie jest nasza jaskinia... Wyskoczyłam na zewnątrz, dookoła panował mrok, niebo przebrało krwistą barwę, a ziemia była tak grząska że nie mogłam wydobyć z niej kopyt. Łzy popłynęły mi po policzkach, czułam obecność Nadii z tyłu za mną. Zauważyłam że nie mam już rany.
- Czy ja...
- Jak myślisz? - zapytała, stając przede mną: - Gdzie twoja córeczka? Czekałam na nią, a już się nie pokazała...
- Nie... - załkałam.
- Już wiesz jak się czuła nasza matka po mojej śmierci?
- Wybacz mi... Błagam, ja... Ja nie wiedziałam co robię... - starałam się wyszarpać, oderwałam tylko jedno kopyto od bagnistej, klejącej ziemi, Nadia wepchnęła mnie do jaskini, upadłam, uderzyłam grzbietem o ziemie.
- Ale wszystko zaplanowałaś - a ona wylądowała na moim brzuchu kopytami, zabrakło mi powietrza, zaczęła przesuwać mnie po chropowatej skale pod spodem, czułam przeszywający ból, krzyczałam, starła mi skórę do żywego mięsa na grzbiecie, widziałam szlak krwi za sobą, przesunęła mnie w ten sposób, aż do samej ściany. Z bólu wydobywał się ze mnie jedynie jęk, zamiast jakiekolwiek zrozumiałe słowa, ledwo się poruszyłam, a ból stawał się nie do zniesienia. Szlochałam, zaciskając oczy i drżąc na ciele, Nadia stała nade mną, czułam jak wydychane z jej chrap powietrze drażni moją skórę niczym wżerający się kwas. Jak otworzyłam oczy, na prawdę nim był, kwas ciekł z niej całej, a ze mnie unosił się okropny zapach, własnej wypalonej przez kwas skóry. W ten sposób poparzyła mi całą szyję i brzuch...
- Zemsta... - wydusiłam: - Myśl-ałam... o... zemście... Nie wie-sz jak... Bolało... stracić... Ojca...
- Nie ja go zabiłam.
Przytaknęłam, łkając coraz mocniej.
- To nie koniec siostro... - wyszeptała mi do ucha, krzyknęłam, gdy poparzyła mi je w środku.
Otwierając ponownie oczy znalazłam się już w naszej jaskini, Elliot, Danny i Aron tu byli. Mały stał blisko brata, a Danny, leżał przy mnie, Elliot natomiast stał przed nim, o czymś rozmawiali, żaden nie zauważył że się ocknęłam. Poderwałam głowę, która natychmiast mi opadła z hukiem na ziemie, zacisnęłam zęby z bólu, łzy popłynęły mi po policzkach mimowolnie.
- Zima... - usłyszałam głos Danny'ego, patrząc po sobie kątem oka, te obrażenia, które zadała mi Nadia... One nie zniknęły, miałam je i wcześniejszą ranę także...
- Skąd ma te rany? Pojawiły się od tak - zapytał ukochany.
- Nadia dokądś ją zabrała, jej ducha, pewnie po to byśmy nie mogli się wtrącić... Mamo... Musisz opisać to miejsce...
Elliot
-Ja..nie..nie wiem..
-Przypomnij sobie, jakis szczegół, cokolwiek
-No..nie wiem, było ciemno, panował mrok...ziemia była bardzo grząska, jak bagno
-Tato..- spojrzałem na tate, poznawałem to miejsce
-Znasz je?
-Gdy byłem mały, raz przeniosłem się w takie miejsce, we śnie, z tej ziemi wystawały kości, widziałem wtedy jakąś klacz, ale na mój widok, rozpłynęła się, uciekła
-Może to jakieś miejsce na wyspie? albo podobne?...- zamyślił się
-Jest takie miejsce w górach...jest tam bagno
-Myślisz że tam? Tam nie ma chyba raczej jaskiń, na takim podłożu?
-Jest, jedna taka...-wybiegłem z jaskini, zatrzymałem się przed nią, myśląc, zawróciłem, no bo w końcu mama jest do tego potrzebna
-Musimy tam iść
-Gdzie?- rodzice popatrzyli na mnie
-No tam, Arona zastawimy u dziadków, mamo musimy tam iść, chyba wiem jak ją wywołać
-Nie chcę tam wracać..
-Zima musimy, słyszałaś
-Dobrze wiesz co...tam się stało
-To już nie ma znaczenia, chodźmy, może jeśli jej się pozbędziemy, to wszystko zacznie się uspokajać- tata spojrzał na mnie, doskonale wiedziałem o co mu chodzi, jednak...i tak uważam że to fatum to moja wina
Szakra
Wkurzyłam się, bezszelna szkapa, niech ja tylko będę miała siłę wstać, no dorwę to odrazu sie nauczy respektu, jeszcze ta dwójka, no musieli zniknąć, no i jeszcze Kier. Położyłam łeb, układając się na boku, i zakrywając skrzydłami.
-To za moje!- naglę wylądowałam na drugim boku, ktos nieźle mi przyłożył. Otrząsnęłam się i dopiero zobaczyłam że to ta klacz
-Życie ci nie miłe?- parsknęłam
-Nie ma miejsca dla takich jak ty, lepiej stąd odejdź, razem z tymi swoimi bachorami odmieńcami!
-Wara ci od moich synów!
-Tak? bo co? co mi teraz zrobisz? ty bezużyteczna..- powaliłam ją na ziemię, ktoś tu zapomniał że mam potężny długi ogon, wystarczyło się zamachnąć
-Jeszcze słowo...- naglę zaatakował mnie ktoś jeszcze, nosz do cholery ta sprawiedliwość, broniłam się skrzydłami, i ogonem, potraktowałam nimi tą dwójkę.
-Coś jeszcze macie mi do powiedzenia?!- warknęłam, co jest typowe dla naszego gatunku, i pokazałam swoje zęby, które również dużo się różniły od innych koni, były ostrzejsze i były widoczne małe kły
-Chodź, nie warto, niech się tylko dowódcy dowiedzą
-A proszę bardzo! to wy zaatakowaliście rannego! śmiecie..- parsknęłam wściekle
Odyn
Przewróciłem oczami gdy brat zaczął się śmiać
-Poczekaj tato, przegryzę to- podszedłem, nie zwracając uwagi na mojego brata, no bo po co mi pomóc
-Wiecie no, to miał być tylko prezent dla waszej mamusi
-Że to?- w tle zaśmiał się Fireo
-Powagi trochę a nie, pomógłbyś- spojrzałem na niego z wyrzutem
-No idę już idę- podszedł nadal się śmiejąc. Przegryźliśmy te sznurki w końcu, łatwo nie było, bo przy tym prawie i my się zaplątaliśmy
-Tak się śmiałeś, a sam lepszy nie jesteś!- teraz to i ja się zaśmiałem, ale z brata, bo zaplątały mu się nogi
-Wcale że nie, to tak o tylko- spróbował wyciągnąć nogę, ale sznurki pociągnęły ją tylko w dół i brat wylądował prosto na piasku
-Pomóc?- próbowałem się nie śmiać, ale było to jakieś takie trudne
-Nie, dam sobie radę- przekręcił sie na grzbiet, i przebierał nogami, próbując wyciągnąć nogi
-Może jednak?
-Nieee
-Oj wracajmy już może do mamusi, mam dla niej kilka smakołyków
-Tak, tak tato, już idziemy- pociągnąłem za te sznurki, ale zamiast rozplątać brata, przekręciłem go na bok i zacisnąłem bardziej linki. Przebierałem z nogi na nogę, ze śmiechu
Danny
Niosłem Zimę na swoim grzbiecie, długa była przed nami droga, bo w sumie musieliśmy najpierw znaleźć przejście do tego miejsca, a łatwe to nie będzie skoro są tam bagna.
-Może jest przejśćie dookoła, pójdziemy tędy- podążałem za synem, on ma lepszy insktykt odemnie, lepiej będzie wiedział gdzie mamy iść
-Nie wydaje ci się że jest tu jakoś dziwnie?- zwolniłem nieznacznie, to powietrze, nie było normalne a w górach na pewno takiego nie ma
-Tak jakby- zatrzymał się- poczekajcie tu chwilę- i odszedł, gdzieś, nawet nie wiem dokładnie bo poszedł za skały i tylko przez chwilę było słychać jego stukot kopyt. Położyłem Zimę na ziemi, na w miarę równej powierzchni, przed skałami aby w razie czego nie spaść.
-Dziwne...- syn zszedł do nas z góry
-Co?
-Nic nie ma, ale wydaje się jakby to był smród palonej sierści
-Nie musimy być tutaj jedyni, góry są duże, może to być ktokolwiek, a jeszcze mieszkają tu smoki, więc może to i normalne
-Gdyby nie to że wzmacnia się on tylko tutaj, tam go nie było
-Danny to jej sprawka
-Wątpię..
-A jeśli tak? jeśli tym chce odwrócić naszą uwagę? albo ten smród ma na nas jakoś zadziałać?
-Elliot możesz cos zrobić?
-Z tym raczej nic, z nią tak, ae z tym nie bo nie wiem jakie jest tego źródło
-Chodźmy już lepiej, teraz ja cię wezmę mamo
-Nie trzeba, poradzę sobie- wtrąciłem
-Odetchnij tato, zamęczysz się niedługo, poniosę mamę, to żaden problem
-Ehh no dobrze
Odyn
Wróciliśmy w końcu do stada, do mamy, odpątałem brata tylko datego że tacie się śpieszyło i nie chciał nas zostawiać samych.
-Precz odemnie!- wrzasnęła mierząc wzrokiem kilka klaczy które przy niej stały, spojrzeliśmy z bratem po sobie, tak, doskonale o tym samym myśleliśmy.
Pobiegliśmy odrazu do mamy i stanęliśmy przed nią, na przeciw tych klaczy
-Od naszej mamy to wynocha!- krzyknęliśmy jeżąc się i swoje ogony
-Zastępca już tutaj idzie, teraz ci się oberwie, karykaturo..
Zima
Czułam ogromne zmęczenie, walczyłam z całych sił by nie zasnąć, już nawet nie uczestniczyłam w rozmowie ukochanego i Elliot'a, nie miałam siły się na tym skupiać. Nie mogę tu zasnąć. Nie tutaj. Obejrzałam się za siebie, na ukochanego. Nie chciałam tu być, miałam złe przeczucia, które pewnie sobie ubzdurałam.
Z Elliote'm byliśmy bezpieczni, byłam prawie pewna że Nadia się nie zbliży dopóki jest przy nas. Zmieniła się, poznałam ją jako młodą, nie doświadczoną klacz, wręcz naiwną, teraz nie przejawiała żadnej z tych cech. Przypominała mi kogoś, kogoś znajomego - dawną mnie, choć nie do końca, tylko te negatywne cechy, ale to wystarczyło. Przepełniała mnie wtedy taka gorycz, rozpacz, byłam zaślepiona zemstą za śmierć ojca, zbyt pewna siebie, nie myślałam nad tym co chcę zrobić, oczy otworzyły mi się dopiero gdy było już za późno... Ta klątwa, ona nie była powiązana z zabójstwem Nadii, to nie możliwe, zaczęła się po tym...
Nagle usłyszałam przeraźliwy krzyk, poderwałam gwałtownie głowę, kilka metrów dalej zobaczyłam tą górę, na której zginęła, nic tam nie było, tylko ten krzyk, taki sam jaki wydała z siebie Nadia spadając. Ukochany i syn nadal rozmawiali, nie słyszeli tego, zaczęłam dygotać, roniąc łzy. To tylko omamy... To muszą być omamy... Albo Nadia mi to robi...
- Mamo, co ci jest? - Elliot obejrzał się na mnie, krzyk ucichł, tak jak wtedy, zapadła martwa cisza, z tą różnicą że teraz byłam tutaj, z nimi.
- Ta... Ta góra... - ledwo zdążyłam wskazać kierunek, a przede mną pojawiła się czarna postać, w oczach miała śmierć, a pysk wygięty w bólu w nienaturalny sposób, serce mi na moment stanęło, straciłam przytomność...
Słyszałam jak próbowali mnie obudzić, sama próbowałam uciec z powoli ogarniającej mnie ciemności, ich głosy ucichły, aż zupełnie zniknęły. Leżałam już na ziemi, nie mogłam określić jaka była, nie było tu niczego, czułam jej obecność, odwróciłam się do tyłu, Nadia tam stała... Przekręciła kark, to w jedną to w drugą stronę, aż trzasnęły kości. Zbliżała się do mnie, jakby chciała mnie zabić, powoli rozkoszując się każdą ciągnącą się chwilą, bo ona szła, a każdy jej krok powodował u mnie dreszcze. Zerwałam się do biegu, przez lęk, potrafiłam ignorować ból, błądziłam w ciemnościach, z której co chwilę atakowały mnie jakieś zjawy, cienie, szkielety... W końcu dotarło do mnie że ona i tak jest obok, nie mogłam przed nią uciec, jak bardzo bym się starała.
- Proszę... - zaszlochałam: - Zostaw mnie... Proszę... - upadłam na ziemie z bezsilności.
- Nie jesteś tu bez powodu. To dotyczy tylko nas dwie, nie chce by ktokolwiek się wtrącał. Nie chodzi mi o nich, tylko o moją wyrodną siostrę.
- Czego ode mnie chcesz? - spytałam słabym głosem, nie miałam siły z nią walczyć, nawet słownie, poddałam się.
- Pozwól mi wrócić do Danny'ego i Elliot'a... - błagałam.
- Nie narzekaj. Tym razem to tylko sen, myślą że straciłaś przytomność.
- Ten zapach... To twoja...
- Nie o tym chce mówić, a o naszej matce, nienawidziła cię za to co zrobiłaś.
- To nie prawda...
- Nienawidziła cię za morderstwo, za moją śmierć, to nie wybaczalne...
- Nie... Zależało jej na mnie... Uratowała mnie... - mój głos osłabł, wciąż czułam wyrzuty sumienia, wciąż miałam przed oczami śmierć bliskich...
- Nasza mama nie miała już po co żyć, zrobiła to ze względu na Baridiego, nie na ciebie. Nie chciała mieć z tobą kontaktu ani za życia, ani po śmierci, tak jak twoja siostra, twoja córka też się odwróciła, i w końcu twój ojciec, nie pokazali się ani razu.
- Nie... - jęknęłam, z coraz większą ilością łez wypływającą z oczu.
- Wiesz, myślałam że jesteś silniejsza, mama opisywała cię zupełnie inaczej, może taka byłaś, aczkolwiek wątpliwe, od samego początku byłaś po prostu słaba - ostatnie ze słów zadudniło mi w uszach, a Nadia przywołała na pysk szyderczy uśmiech: - Shady przez ciebie zwariowała, kiedy zabiłaś grupę koni, z jakimi nas napadła. Zginęła też przez ciebie, zresztą twoje źrebaki też cierpiały, cierpią i będą cierpieć, nigdy nie pozbędziesz się klątwy, której dałaś początek. Ale wracając do przeszłości...
Łkałam na prawdę mocno, czułam jakby to wszystko co usłyszałam miało mnie za chwilę zabić.
- ...mój ojciec nie zabił twojego dla władzy, zabił go, bo znęcał się nad twoją matką.
- Przestań!!! - poderwałam się z ziemi, wbiłam w nią kilka ostrych lodowych kolców: - Łżesz!!! - już nie mogłam tego znieść, padła na ziemie, jakby martwa, miałam wyrzuty sumienia, ale przecież ona już nie żyła, nie mogłam zabić jej drugi raz, ale mimo to nie byłam w stanie się pozbyć tego co czułam, znów to zrobiłam... Zacisnęłam oczy.
- Ty sama nie wiesz co jest prawdą, co? - szepnęła mi do ucha, otworzyłam oczy, zabrakło mi tchu, nogi zaczęły mi się trząść przeraźliwie, łapiąc jakoś powietrze, mój oddech stale się urywał. Zabiłam... Zabiłam...
Fiero
Coś mi się nie wydaje, to ona oberwie, od nas, strzeliliśmy w stronę tych klaczy, ale podskoczyły, bały się tych kolców jak nie wiem co.
- Nauczyłeś się? - zagadał do mnie Odyn.
- I jak? - nie ukrywałem że jestem z tego dumny, może Odyn nieco lepiej radził sobie z wystrzałami kolców, ale to kwestia czasu kiedy mu dorównam.
- Dawaj jeszcze raz.
- Tylko pogarszacie swoją sytuacje! - krzyknęła kolejna klacz, pokazaliśmy jej język, a następnie groźnie zawarczeliśmy jak mama. Wtem przyszedł zastępca i musieliśmy przerwać.
- Co się tu dzieje? - zapytał patrząc po wszystkich.
- Ta kreatura nas zaatakowała! - wykrzyknęła jedna z klaczy: - I jeszcze te bachory!
- I groziła! - dodała druga, nie dawały dojść naszej mamie do głosu, samemu zastępcy też.
- Nic jej nie zrobiliśmy!
- To już patrzeć nie można? Zabronisz nam?!
- Są zagrożeniem dla wszystkich!
- Kto kogo atakował, ja się tylko broniłam! - wykrzyknęła mama: - Zresztą powiem jak było, wszystko od początku...
Kier
Stałem tak trochę nie za bardzo kumając co się tu wyrabia. Chwila, czy to nie był spór o mnie? No, mogłem czuć się wyjątkowy, mi... Znaczy, one mi tu groziły mojej Szakrze! Jak w ogóle śmiały?! Już ja im pokaże!
- Ej! Ej! Co to ma być? Co to za napastowanie na moją partnerkę, no, ja się pytam! - trochę nie udolnie, no bo wciąłem się w słowa ukochanej, właśnie miała o wszystkim mówić, a potem miały mówić one, a ja tak perfidnie się wtrąciłem, no, już trudno. Popatrzyłem po nich surowym okiem, zachichotały, ale tym razem nie miałem ochoty na żarty. To że stał sobie tutaj zastępca, jakby przestało mieć znaczenia. A tak sobie stał, jako taka ozdóbka tła.
- Tak się spytam moje drogie, gdzie pogubiłyście mózgi? A nie, wy ich nie mogłyście zgubić, trudno coś zgubić czego się nie ma - dopiero co się rozkręcałem, teraz im dokopie: - Wiecie, sam wygląd nie wystarczy, chociaż jak tak po was patrze to, oj coś kiepsko... - pokręciłem łbem, z udawanym niesmakiem: - I tego wam brakuje, aż dziwne że rodzice się was nie bali, wyglądacie jakbyście wyszły z bagna, zmieszane z hm? Mrocznym koniem zombie, trochę smoka, ale takiego grubego z bąblami i... O feeeee - skrzywiłem się, wyobrażając sobie najbardziej obrzydliwy widok jaki byłem w stanie, także wyszło wiarygodnie, chociaż raz: - Ciężko to nawet opisać, ten mój opis to za łagodny był. Moje oczy tu płoną! Oślepnę! - zacząłem udawać że panikuje, wytykałem język jakbym miał zwymiotować, w środku to pękałem ze śmiechu, bo ich miny były bezcenne, właściwie miny wszystkich: - Za późno, już oślepłem - stwierdziłem, chcąc jeszcze bardziej rozkręcić zabawę, rozluźnić atmosferę i dopiec tym klaczą, ale zdałem sobie sprawę że zachowuje się jak źrebak, gorzej, jak jakiś żałosny źrebak... No bo, nikt się nie śmiał...
Feliza
Nie miałam pojęcia że Elliot gdzieś wyruszył z rodzicami, dopiero dowiedziałam się od konia, który widział jak poszli w stronę gór, omijając przy tym stado, nic dziwnego że ich nie widziałam, pasłam się prawie w jego centrum.
Dziwne, wyglądało to na coś poważnego. Nie chciałam zawracać sobie tym głowy, nie potrzebne mi kolejne kłopoty, ale nudziłam się, co za ironia, przecież wyczekiwałam tej chwili spokoju. Choć myśląc o chwili spokoju, miałam na myśli chwilę we dwoje, ja i Elliot, jak zwykle coś nie wyszło. Warto było tam z nimi wyruszyć, na coś przynajmniej mogłabym się przydać, Elliot nie musiałby rozwiązywać tego sam, żałuje że z nim nie poszłam do tej jaskini, a potem w góry.
Andy zniknął gdzieś z tą małą paskudą i byłam zupełnie sama, nie licząc obojętnych mi członków stada, zresztą żaden nie szukał ze mną kontaktu.
Nie mając co ze sobą zrobić udałam się gdzieś na obrzeża, blisko gór, kręciłam się po okolicy. Wpadłam nawet na to by spróbować poszukać Elliot'a, co mi szkodzi. Poczułam coś nie do końca znajomego, jak tylko zbliżałam się do gór, emanowało złem, ale to nie demon, chyba że jakiś inny rodzaj, jakiego jeszcze nie spotkałam. Nim sprawdziłam co to, usłyszałam czyiś krzyk.
- Łżesz!!! - poznałam głos Zimy, zresztą bardzo zagniewany, może przynajmniej przestanie się użalać nad sobą.
Zaskakująco szybko dotarłam na miejsce. Tego się nie spodziewałam, Zima aktualnie była w szoku, nawet mnie nie zauważyła. Miała tym razem dosyć konkretny powód - zabiła. I to klacz ze stada, jak ona miała na imię? Wicha. Tylko gdzie Elliot i Danny?
Zleciała z nóg, dziwiłam się że w ogóle była w stanie ustać, przez te dosyć poważne rany na jej ciele, miała też inne, nie tylko tę od Lalite i kilka bardzo świeżych. Płacz wstrząsnął jej ciałem, a ja westchnęłam w irytacji. Popatrzyłam na oszołomionego ducha Wichy, tak to już koniec, nie było odwrotu.
- Co się stało? - zapytałam, Zima chyba mnie nie usłyszała, przez własne zawodzenie.
- Nie wiem... Znalazłam ją jak z kimś rozmawiała, ale nikogo nie było, chciałam uspokoić i.. I... - zniknęła, pojawiając się przy mnie: - Krzyknęła i... Ja... Czy ja nie?...
- Nie żyjesz - dziwnie się czułam, dając jej uciec, pamiętałam jeszcze jak pochłaniałam duchy i czerpałam z nich energie, teraz nie musiałam, poprzestałam tych praktyk. Podeszłam do Zimy, po prostu obraz nędzy i rozpaczy.
- Co... - ugryzłam się w język: - Gdzie Elliot? - zapytałam, miałam zamiar po niego pobiec, lepiej się zajmie swoją matką, niż ja.
- Nie... Nie wiem... - wyłkała, widząc ją w takim stanie w życiu nie domyśliłabym się że jest przywódczynią, choć bardziej abstrakcyjne wydawało się że jest matką Elliot'a. Widać kolosalną różnice między nimi.
- Uspokój się, przypomnij sobie gdzie jest Elliot i Danny, przyprowadzę go - powiedziałam do niej spokojnie, może zrozumie.
- Nie wiem... Zabije... Zabije się... - zapłakała.
- Najpierw pomyśl o Danny'm - wątpiłam żeby to zrobiła, chociaż kto wie, już zrobiła coś czego bym się nie spodziewała.
- A co jeśli... Jeśli... - zaczęła się krztusić łzami. Jak ją teraz zostawię, a ona na prawdę targnie się na życie, to Elliot mi tego nie wybaczy, na domiar złego nie było nikogo w pobliżu, kto mógłby pobiec w góry.
- Poszukamy go i przywódcy, przypomnisz sobie po drodze.
- Nie... - odmówiła mi wzięcia siebie na grzbiet, udźwignęłabym ją, zmęczyłabym się szybciej czy później, szybciej od Elliot'a, ale byłam w stanie ją nieść, z racji bycia demonem miałam po prostu więcej siły.
- Nie chcę nikogo skrzywdzić... - wymamrotała.
- Będę cię pilnowała, zresztą nie oszukujmy się, Elliot jest silniejszy od ciebie, ja jestem... Nikogo nie skrzywdzisz, gdzie poszliście? Dokąd?
Zima
Nie mogłam wyjść z osłupienia, przerażenia i rozpaczy, nie wierzyłam że to mogła być prawda, nie wiedziałam nawet z kim rozmawiam, jedynie to że to nie Nadia. Wicha się nie podnosiła, nie ruszała, próbowałam zaprzeczać jej śmierci, ale to na nic... Znów okazałam się morderczynią... Doskonale wiem co Nadia mi zrobiła, to była prowokacja... Zakuło mnie w piersi i to mocno, przez chwilę nie mogłam ani złapać oddechu, ani się poruszyć. Puściło po minucie...
- Nie wiem nawet co tu robię... Jak się tu dostałam, nie wiem... Nie pamiętam jaką przeszliśmy drogę, bo... - nie mogłam opanować płaczu, a przez niego coraz trudniej było mi mówić: - Nie wiem... Myślałam że to sen, ona tak mówiła...
- Jaka ona? Lalite?
- Nadia... - jakbym podświadomie odwróciła głowę w bok, zobaczyłam ją, stała w oddali z szyderczym uśmiechem na pysku.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam desperacko, rozpłynęła się, dosłownie, w jakąś czarną maź, z której uformował się cień, zaczął snuć po ziemi w naszą stronę.
Feliza
Kiedy w końcu na mnie spojrzała przeraziła się na mój widok, nie mam pojęcia czy to dlatego że byłam światkiem tego co zrobiła, czy to przez to że demonem.
- Co ty widzisz? - zapytałam, zbagatelizowałabym to, uznała za jej omamy, ale wcześniej czułam tu obecność czegoś.
- Cień... - wskazała na ziemie, jakoś ja nie mogłam tego zobaczyć, chociaż to czułam, bardzo słabo, ale jednak. Stanęłam przed nią, wtedy zobaczyłam, cień się ulotnił, pokazał jak znika z pod moich kopyt i ucieka w góry. Akurat stamtąd przyszedł Elliot i Danny. Raczej nie pomylą kto tak na prawdę zabił Wiche, jej ciało leżało niedaleko, podejrzenia na pewno od razu zleciałby na mnie, przynajmniej te Danny'ego, ale tak się składa że wciąż wystawał z ciała martwej lód, lekko stopniał, nieznacznie...
Szakra
-Kier- mruknęłam pod nosem, robił teraz mi bardziej wstyd, i chyba po chwili to zrozumiał, bo przestał już mówić cokolwiek
-Dobra dosyć już tej szopki- odezwał się zastępca- od nowa, o co tutaj poszło
-To ja zacznę- wyrwałam się pierwsza bo widziałam już że inne też już chcą się odezwać
-To proszę
-No więc tak, leżałam tutaj spokojnie, jak widać, ranna, a te tutaj naglę mnie zaatakowały, bo są zazdrosne o Kiera, zaatakowały mnie, miałam się nie bronić skoro nie mogę nawet wstać? a synkowie po prostu mnie bronią, to chyba nic złego że chcą chronić swoją mamę
-A wy co macie na swoje wytłumaczenie?
-Wcale żadna z nas jej pierwsza nie zaatakowała
-Właśnie, to ona pierwsza zaczęła
-Chciałybyście zazdrośnice...
-Zamknij się pokrako!
-Ej bez takich!- krzyknął zastępca- brak wam empatii? atakować rannego i to jeszcze członka stada? mam nadzieje że źrebakom nic nie zrobiłyście. Przekarzę to później przywódcą, jak tylko się pojawią, a tymczasem, rozejść się, macie pierwsze ostrzeżenie, nie kopie się leżącego, i niewinnego
Zastępca rozgonił te klacze, w końcu, miałam już dosyć i jedyne czego chciałam, to odpoczynek, nic więcej
-Szakra?
-Słucham?...
-No wybacz za tamto, chciałem dobrze
-Zrobiłeś mi wstyd, zamiast pomóc...
-No..wiem
-Nie mogłeś po prostu stanąć normalnie w mojej obronie, i powiedzieć aby się po prostu zamknęły? albo że nie mają prawa tego robić?
-Oj no poniosło mnieee
-Kier to nawet nasi synowie się tak nie zachowują, wydoroślij w końcu bo czasami to już mnie to męczy- przekręciłam się na drugi bok, było mi już tak nie wygodnie z tą nogą- gdzie zioła?
-A no tak..zioła...- obejrzał się- były tutaj
-Kier...
-Tato zostawiłeś je po drodze
-Heh..ups
Odyn
-Wrócimy po nie mamo- zaoferowałem
-Nie trzeba, to w końcu wasz tata miał to zrobić
-To nic mamuś, my po nie pójdziemy- Fireo już pobiegł, więc i ja ruszyłem za nim, mama nawet nie zdąrzyła nas zawołać
-Tata chyba ma przechlapane- zacząłem
-Dziwisz się? co to w ogóle był za tekst- brat się roześmiał- gorzej niż te maluchy ze stada
-Tjaa...wiadomo jaki tata jest...trochę teraz nie pomyślał- i faktycznie, tata chyba nie myślał gdy to mówił, a mina wszystkich...a szczególnie tego zastępcy, mówiła sama za siebie, był zirytowany, ośmieszył się bardziej
-O tutaj są!
-Weź je i chodźmy, mama nie lubi gdy tak znikamy
-No wiem, wiem..już lecę
Danny
Zima, ona zniknęłam ae no jak? odwróciliśmy sie na chwilę, a jej ciało się wręcz rozpłynęło, ale no jak?
-Ona? ale jak? byliśmy tutaj cały czas
-Nie do końca cały czas, odeszliśmy na chwilę, odwróciliśmy się i wystarczyło..musi gdzieś tutaj być w górach...- syn naglę uniósł łeb, i do chrap wciągał powietrze
-Co jest?
-Zwłoki...- poszedłem za synem, który zaczął schodzić w dół, wręcz biegł, a ja ześlizgiwałem się po skałach próbując za nim nadąrzyć.
Wbiegłem za nim do jaskini, i ten widok, mnie po prostu wmurował w ziemię...
-Nie...to nie możliwe..
-Tato..to była mama
-Wiem, ale...przecież nie zrobiłaby tego, chyba
-W tym stanie mogła mieć nawet omamy, ale skąd ona się tutaj znalazła?
-Pewnie to znowu sprawka Nadii...jak to zabić?
-Wiesz co, to jest dziwny byt tato, ni to demon, ni to zwykły duch, coś innego, bardzo dziwnego, nigdy nie miałem doczynienia z czymś takim
-Dałbyś radę ją zabić?
-Wiesz co..sęk w tym że trudno jest ją wykryć, pojawia się jako niewyraźny cień, i widzi ją tylko mama, to coś siedzi w jej podświadomości, manipuluje nią, a widać ją tylko jako niewyraźny obrys nieopodal mamy
-A Andy?
-Co Andy?
-Może on? w końcu mówiłeś kiedyś że ma on trochę inne umiejętności
-Wiesz, to w połowie anioł, potężniejszy byt niż demon..
-No właśnie, więc skoro...
-Tato, narazie musimy znaleźć mamę
Elliot
Coraz bardziej grała mi na nerwach ta Nadia, kim ona jest? dziwny byt...nawet ja nie potrafię określić czym ona jest, ale wiem jedno, próbuje nami i przedewszystkim mamą, manipulować...Gdybym potrafił wejść w głowę mamy, byłoby mi łatwiej, jednak tej umiejętności nie posiadam, ja nie..ale mój syn już tak, ale teraz mniejsza z tym, trzeba poszukać mamy, i to lepiej szybko
Andy
Powoli udawało mi się ogarniać tą smarkulę, mimo że czasami na prawdę prawie puszczały mi nerwy, to udawało mi się to opanować, i dalej starałem się ją uczyć, sama nad tym nie panuje, więc musi się tego wyczuć, samokontroli
-Lalite- stanąłem w jaskini
-Hm?- uniosła łeb, leżała, czułem jej strach, wiedziałem że się mnie boi, nie raz w końcu jej groziłem, ale to i lepiej, nie będzie podskakiwać
-Chodź, poszukamy mamy, musisz coś jeść
-Nie mam ochoty...
-Idziemy, nie wygłupiaj się, sam mam do ciebie podejść?
-Nie...
-To chodź
-Dobrze...- wyszła z jaskini, trzymała się za mną, nigdy jeszcze nie szła obok mnie lub przedemną
-Szukałem tutaj mamy, i jej nie ma, pójdziemy w góry, razem, przynajmniej nauczysz się kolejnej pożytecznej rzeczy
-Mama i tak mnie nie chce
-Jak zmienisz swoje zachowanie to będzie chciała, bądź jak ja, wtedy cię zaakceptuje
-Nie jestem tobą, i nigdy nie będę
-Grzeczniej- warknąłem na nią kiedy odezwała się do mnie z wyraźną nienawiścią
-Przepraszam...
-Stój- zatrzymałem się tóż przed górami, dziwne krzyki, jęki, i ta energia, dziwny byt, na pewno nie demon bo emanowałby inną energią, i nie byłaby tak rozprzestrzeniona na cały obszar gór.
Wszedłem na pierwsze skały, ehh jeszcze musiałem zwracać uwagę na Lalite, bo ta co chwilę się potykała, i tak nic sobie nie zrobi ale nie mam ochoty po nią złazić, a akurat mi się nie chce.
-Chodź tutaj, nie chcę się ciągnąć nie wiadomo ile- zawróciłem i złapałem ją za grzywę, lepiej już ją nieść niż się użerać i iść na górę wieczność.
Usłyszałem na samej górze płacz, czyjś głos, kiedy wszedłem na górę, między skały i krzaki, ujżałem babcię, samą
-Babciu?- zrobiłem krok do przodu
-Nie..- poderwała się z ziemi, patrzyła się na mnie jakby nigdy mnie nie widziała
-To ja..Andy- zbliżyłem się jeszcze, rozglądała sie na boki
-Odejdź stąd!- krzyknęła gdzieś w bok
-Tutaj nikogo nie ma..- próbowałem jej wytłumaczyć, bo mimo tej dziwnej energi, nikogo nie widziałem
-Andy..- Lalite pociągnęła mnie za ogon
-Co?
-To...coś..- naglę ta zerwała się do biegu, tak szybko że nawet nie zdąrzyłem zareagować
-Lalite do cholery!- krzyknąłem, pobiegłbym, ale musialem zostać z babcią
-Do kogo ty mówisz?..
Szakra
Westchnęłam, to że byłam obolała to jeszcze ta sytuacja, a zachowanie Kiera wręcz mnie załamało, kiedy on się w końcu nauczy czegokolwiek
-Ile ty masz lat?- spojrzałam na niego z wyrzutem, nawet teraz nie potrafił być poważny
-Oj no wiesz że się staram
-Nie widać..zachowuj się jak chcesz, ale takie gadanie to przesada, gorzej niż źrebak, wiesz jak się czułam? teraz to mam wrażenie że im mnie szkoda że...
-Że?...
-Nie ważne- spróbowałam się podnieść, ledwie mi się udało, utrzymywałam się tylko dzięki skrzydłom
-Szakra powiedz, proszę...
-Zobacz jak ty się zachowujesz, widziałeś ich wzrok? ich politowanie?
-Aj tam z nimi, to tylko głupie klaczuchy
-Kier! czasami się zastanawiam co w tobie widziałam takiego że się w tobie zakochałam, sama nie wiem czemu, w czym, ale liczyłam na to że chociaż trochę wydoroślejesz, staniesz się ogierem, prawdziwym, ale nie, ty nadal żyjesz tak, jakbyś był gówniarzem...
-Mamo! mamy zioła!- dobrze że przybiegli synowie, nie musiałam chociaż tego kontynuować
-Szakra...
-Fireo, Odyn..chodźcie
-A tata?
-Tata ma coś do załatwienia- kulałam, ale odeszłam, miałam jak narazie tego dosyć, przerasta mnie to, czuję się jakbym miała 3 źrebaki, a nie 2...Może przemyśli to co do niego powiedziałam, przydałoby się...
Odyn
-Rodzice chyba się pokłócili- szepnął do mnie Fireo
-Chyba tak, mama wygląda na złą
-Nie dziwię się, po tym co zrobił tata, jak się zachował
-Ale czy to powód..
-Odyn to było głupie...oboje to wiemy, to nasz tata a zachowuje się gorzej niż my
Feliza
Nie mało że widziałam że tu idą to jeszcze wyszłam im na przeciw, słysząc z tyłu wyraźny szloch Zimy. Coś było nie tak, jakby patrzyli na mnie, ale mnie nie widzieli.
- Elliot? - odezwałam się, ale on tego nie zrobił, ani Danny, po chwili rozpłynęli się w powietrzu. Stałam tak przez parę sekund, powoli rozumiejąc że to były omamy, nie, iluzja wywołana przez to coś.
- Żałosne... - szukałam wzrokiem cienia, nie mam pojęcia jak to inaczej nazwać, nagle zorientowałam się że jest zbyt cicho, obejrzałam się, ale przywódczyni już nie było... Pobiegłam jej szukać, musi być gdzieś w tych górach, a jak nie na nią, trafię chociażby na Elliot'a.
Potknęłam się nagle o coś, wcześniej tego tu nie było - czarne coś wyrastające z ziemi, gumowate, elastyczne i lepiące. Wtem, to coś oplotło mi tylną nogę.
- Puszczaj! - wyrwałam ją. Czarnej mazi, przybywało z każdą sekundą coraz więcej, oplatała mi nogi, sklejała futro, wyszarpywałam się i odskakiwałam, a kiedy w to uderzałam, tylko rosło.
- Zaczyna mnie to już irytować, przestańcie się wtrącać! - usłyszałam głos, ale nie mogłam określić skąd dochodził, to coś rozwlekło się na całe góry.
- Pokarz się! - wrzasnęłam, w zdziwieniu i gniewie, nie mogłam tego wyczuć, a co dopiero przywołać i zniszczyć. Ziemia zaczęła pękać pod moimi kopytami, czarna maź przykleiła mi je do rozpadającego się podłoża. Włożyłam w to całą siłę, by odskoczyć. Nie zdążyłam, wpadłam do jakiegoś wgłębienia z większą ilością tej mazi, czarne macki zaklepywały sufit i oplatały ściany, nie działała na nie moja moc. Byłam silniejsza niż kiedykolwiek, a na to coś moja energia w ogóle nie robiła wrażenia. Było coraz ciaśniej, w pewnym momencie przestrzeń przestała się kurczyć, a mi zaczęło brakować powietrza. Z całych sił nacierałam na sufit, zasklepiając sobie powstałe przez to rany, to na nic...
Kier
Stałem jak ten kołek, widząc jak rodzinka się ode mnie oddala, chociaż nie, rodzina, jakoś nie miałem teraz humoru na zdrobnienia, w ogóle kij z zdrobnieniami, koniec z nimi. Położyłem się, wzdychając ciężko. Kogo ja oszukiwałem, jestem, no... Jakiś taki, taki jak powiedziała moja Szakra, dokładnie, taki jestem. Marzy o prawdziwym ogierze, a co ma? Niech się zastanowię, nieprawdziwego?... Dobra, koniec, myśl jak dorosły, albo nie, jak twardziel, prawdziwy ogier to twardziel i...
Coś ciemno się zrobiło, popatrzyłem w górę, prosto na smoczy łeb, tym razem to samiec, jestem pewien. Też westchnął: - Źrebaku...
- Wypraszam sobie - poderwałem się z ziemi.
- Mnie chcesz oszukać? Jesteś tępy i dzieciny że szkoda gadać, a to co odwaliłeś, ho ho... - pokręcił łbem: - Żal mi ciebie.
- Niby skąd o tym wiesz?
- Ptaki ćwierkały, serio, cała zwierzyna się z ciebie śmieje - wskazał łapą na drzewo, popatrzyłem na wróble, zwykłe wróble, rzeczywiście z czegoś miały radochę, odfrunęły jak mnie zobaczył ze śmiechem.
- A klacze, no szczeniaku, otworzyłeś im wreszcie oczy, na jakiego głąba one leciały - smok wypuścił z nozdrzy kłąb dymu w rozbawieniu.
- Wiem, już nie musisz tak z tym...
- Ale - przerwał mi, podkreślając to słowo: - Mogę ci pokazać jak być prawdziwym samcem, czy tam ogierem.
- Czyli? Że jak?
- Nie rozpędzaj się tak, coś za coś... Popatrz no tam - odsunął swoje gadzie cielsko, wskazując mi pyskiem, szczyt góry?
- Tam jest taka maciupka grota, niewielka, łapa mi się nawet nie zmieści, a w niej kryształy, widzisz, nie tylko ty masz smoczyce... Nie smoczyce, klacz, partnerkę bądź razie - wypuścił nieco ognia z pyska w długim westchnięciu: - Z tymi samicami to dużo roboty. Moja uparła się na naszyjnik z łusek, tych mam sporo, często je gubimy i zmieniamy na nowe i kryształów; wszedłbyś tam, wydłubał kilka ze ścian, chociażby tym - oderwał z siebie jedną łuskę, czubkami kłów. Spadła tuż przed moimi chrapami, wbiła się w ziemie, tak łatwo w nią weszła, że pewny byłem że by mnie przecięła na pół. Tak ostra była. Przełknąłem ślinę, tak tyci tyci źle by poleciała i już by ze mnie zostały dwa marne kawałki. Drgnąłem aż, pozbywając się nieprzyjemnych ciarek.
- To dam ci kilka lekcji szczeniaku, jak być samcem, a mówię ci smo... Klacze na to lecą, a w zamian ty wydobędziesz dla mnie te kryształy, w dodatku to będzie dla ciebie test, już nie z jednego mięczaka zrobiłem twardziela, zwykle to były smoki, ale żaden smok mi tam nie wpełznie, także to twój szczęśliwy dzień - trącił mnie łapą, a właściwie to przewrócił, pyskiem w ziemi, aż się cały obiłem.
- Fajnie się zaczyna - poderwałem łeb, oczywiście to była ironia, bo jak mogło być fajnie z prawie złamanym nosem?
- Wskakuj, kilka dni cię nie będzie.
- Ej, ale... - owinął mnie ogonem, podsadzając na grzbiet, jakiś taki twardy, nie wygodny: - Ej! Halo! Ej! Ja muszę Szakrze powiedzieć...
- Pierwsza zasada, prawdziwy samiec nie tłumaczy się przed klaczą, klaczą? Tak, dobrze powiedziałem. To one mają się przed nim tłumaczyć, ty jesteś głową rodziny, nie odwrotnie - i się wzbił w powietrze, aż drzewa się zgięły pod siłą podmuchu, jego skrzydeł, aż wszystko co dziś zjadłem podeszło mi do gardła, serce zresztą też tam już było.
- To chyba nie będzie bolało? - przełknąłem ślinę.
- Jeszcze jak - nie mam pojęcia czy tak ze mnie żartował, czy mówił serio. Przełknąłem ślinę i to nie na darmo się cały spociłem, jak ruszył to aż życie mignęło mi przed oczami, leciał jak szalony, w ostatnich sekundach mijając przeszkody, nawet głos utknął mi w gardle, pewny byłem że zbladłem jak śnieg. Jak wrócę z tego cały to moja ukochana powinna być zadowolona, na pewno będzie. Choć przyznam że mi się coś nie uśmiechało to szkolenie.
Fiero
Ściemniało, a tata jeszcze nie wracał, może już nie wróci? Mama kazała nam iść spać, pomyślałem że będzie nam lepiej bez taty, by rano, jak się obudziłem i go nie było, już myśleć coś innego, nawet nikt go nie widział w stadzie. Może i był ciamajdowaty, ale... Tak jakoś dziwnie bez niego, mimo wszystko.
- Myślisz że tata... Nie żebym się o niego martwił, ale... - spojrzałem na brata, budząc już go.
- Odszedł? - zgadywał Odyn, nieco sennie: - Oby nie.
- A jego strata - stwierdziłem: - Znów wszystko na naszej głowie, to co, idziemy po zioła? Kurcze, to my będziemy dorośli szybciej niż tata.
Odyn już tego nie skomentował, dodał tylko: - Może tata się znajdzie niedługo - popatrzył na mamę, jeszcze spała. Uda nam się wrócić, zanim się obudzi?
Zima
Nie chcieli mnie zostawić, nie mogłam nawet się bronić, bałam się że znów zabije nie potwora, a kogoś bliskiego. Dlatego właśnie się nie broniła. Gdzieś w tle przebijał się czyiś głos, nie mogłam sobie przypomnieć do kogo należał, te czarne stwory mi go zasłoniły. To chyba był Andy, ale nie jestem pewna.
- Łatwo było zabić, prawda? I co nadal twierdzisz że nie chciałaś... - Nadia pojawiła się obok mnie.
- Zostaw mnie! Zostaw... - z krzyku przeszłam do łkania.
- Babciu, słyszysz mnie? - poczułam szarpnięcie, okazało się że to Andy, stał nade mną. Przytaknęłam, byłam przerażona.
- Do kogo mówisz?
- Do... Do... - nie mogłam niczego wydusić, nagle zaczęła wypływać mi z pyska jakaś czarna maź, on jej chyba nie widział, nie wiem... Zemdlałam, widząc jeszcze Nadie z tyłu za nim, patrzącą na niego jak na intruza.
- Nie martw się, jeszcze zostaniemy tu same... - zabrzmiał jej głos, a mnie ogarnęła ciemność.
Lalite
Biegłam tak szybko że straciłam równowagę i sturlałam się z góry. Czułam to coś, było wszędzie, musiałam jak najszybciej opuścić góry, zagrażało mi. Na dole poderwałam się z ziemi, zmieniając swoją postać na te demoniczną, chciałam wydać się temu, cokolwiek to było, groźniejsza. Poczułam momentalnie coś jeszcze, czyjąś zbliżając się śmierć... Ale to, mama się dusiła, gdzieś pod ziemią, nie mogłam się skupić, kilkanaście, nie... Urwało się. Uciekłam stąd, zgubiłam się w górach, nie wiedziałam jak z nich wyjść, jedynie jak wrócić do brata.
Wyczułam po raz kolejny czającą się śmierć nad mamą i już nawet wiedziałam gdzie była, postanowiłam się stamtąd oddalić, jej duch byłby dla mnie zbyt potężny bym mogła go uwięzić... Właściwie to, to nie rozumiałam tego, ale nie chciałam żeby zginęła, nie wiem dlaczego, po prostu bardzo tego nie chciałam. Zawróciłam do Andy'ego.
- Lalite - brat zauważył jak wskoczyłam do środka, wyraźnie wystraszona, ciągle w swojej przemianie. Był na mnie zły: - Możesz się stąd łaskawie nie ruszać? - prawie krzyknął.
- Mama... - powiedziałam: - Umiera...
- Co ty... - podszedł do mnie, nie dałam mu dokończyć.
- Ma mało czasu, brakuje jej powietrza... - urwałam, gdy zbliżył się do mnie gwałtownie, skuliłam się: - Jest kilkanaście metrów stąd, pod ziemią... - nie mogłam sobie więcej przypomnieć, a musiałam podać jeszcze kierunek, znów coś zakłóciło moją energie: - ...na północ... - zgadywałam, brat złapał mnie podrzucając na grzbiet, popędził tam, coś mnie zrzuciło po drodze, krzyknęłam krótko. Nim wstałam złapało mnie z tyłu, przytulając do siebie, to było dziwne uczucie, bardzo obce, ale... Sama nie wiem...
- Nie bój się maleńka - powiedziała łagodnym głosem, nikt tak do mnie jeszcze nie mówił. Czułam wyraźnie że to to... Coś, chciałam się wyszarpać, Andy już był daleko.
- Nie masz się czego bać, wracajmy do środka - zaprowadziła mnie do... Babci, Andy tak ją nazwał, więc to musiała być też moja babcia.
- Pokaż teraz babci, Tori, pokaż jej jak się pastwisz nad duchem jej córki... - mówiła w dalszym ciągu łagodnie, przysuwając mnie do babci. Ta wyglądała dziwnie, trzęsła się, mamrocząc coś i łkając, jakby przez sen. Obejrzałam się na to coś, widząc klacz, jakby po śmierci, uśmiechała się do mnie złowrogo, cieszyła się z tego co miałam zrobić.
- Mama...
- Co mama?
- Nie wiem, nie chce by zginęła...
- Co? Co mama? Nie chcesz by zginęła? A więc dajesz im się zwieść, nie widzisz że cię kontrolują, musisz robić wszystko co każą, bo cię zabiją, wiesz czym się różnie? Ja ładnie proszę być to zrobiła, sprawi ci to przyjemność, albo raczej mi, chcesz sprawić mi przyjemność? Może w zamian otrzymasz coś ode mnie? Jakieś uczucia?
Nie potrafiłam jej zaufać, mimo że mocno mnie kusiła, ale z jakiegoś powodu się bałam, chciałam stąd uciec, do brata, może i go nienawidzę, ale znam lepiej niż ją i wiem czego się spodziewać, chyba. Nie jest nawet demonem. Podbiegłam do wyjścia.
- Lalite - zawołała, wejście przykryła czarna maź.
- Chodź tutaj, chodź do babci, pokaż jej to o co cię prosiłam - mówiła zbyt miło. Choć może to lepsze... Nie krzyczała na mnie, ale może chciała unicestwić, albo... Jak jej posłucham, brat mi tego nie podaruje, chcę żyć...
- Możesz wyjść, albo zostać ze mną, będę dla ciebie dobra - powiedziała, czarna maź się rozchyliła zostawiając mi otwór. Bardzo chciałam żeby ktoś był dla mnie dobry, ale... Chciałam mieć własne uczucia, a te z duchów na nic się zdawały, chciałam je poznać... Ale sama, tak bym wiedziała że są one moje.
- Wybieraj, proszę, możesz odejść, albo zostać.
Ze wspomnień Tori wiem że zaufała raz demonowi i źle się to skończyło, ja lepiej wykorzystałabym zyskaną moc, nie byłam nią. Zbliżyłam się do... Nie wiem jak miała na imię.
- Dobry wybór - uśmiechnęła się do mnie, trącając mnie pyskiem, był lodowaty, jak u trupa, ale ten dotyk wydawał się przyjemny, nie wiem nie czułam żadnych emocji w związku z nim.
Zima
Otworzyłam oczy, Nadia stała na przeciwko mnie, słyszałam jak ktoś tu biegnie.
- To mój brat, już wraca, już uwolnił mamę - powiedziała klaczka obok niej, spojrzałam na otwór w wejściu, widziałam Andy'ego, nie mogłam wydusić z siebie głosu, a otwór się zasklepił, czarną breją, która stwardniała, zamieniając się w litą skałę.
- Nikt tutaj już nie wejdzie, nie pozwolę im mi dłużej wchodzić w paradę - powiedziała: - Pokaż jej córkę - zwróciła się do małej, ta przytaknęła, zmierzyła mnie wzrokiem, w jej czerwonych oczach zobaczyłam Tori, jej ducha, cierpiała, zaczęłam słyszeć jej jęki.
- Nie... - ruszyłam się z ziemi, Nadia stanęła mi na drodze: - Wypuść ją! - pokryłam ściany lodem.
- Co? Chcesz znów kogoś zabić?
- Nie... Proszę... - załkałam: - Nie.
- Zrób co chce twoja babcia. Wypuść ją.
- Co? - mała cofnęła się do tyłu.
- Po prostu wypuść Tori i wyjdź stąd, już cię nie potrzebuje - zaśmiała się Nadia: - Naiwna mała.
- Ale przecież...
Podeszłą do niej, patrząc w jej oczy, chyba... Chyba zaczęła ją kontrolować... Mała rozchyliła pysk, a z jej ciała wyszła Tori, wyrzuciła klaczkę na ścianę, nie mam pojęcia w jaki sposób przez nią przeniknęła, dostając się na zewnątrz.
- Pożegnaj się z córką - popatrzyła na mnie Nadia.
- Nie... Nie!!! - krzyknęłam z całych sił, widząc jak rozerwała duszę Tori, w ułamku sekundy, nic z niej nie zostało... Myślałam że się uduszę z rozpaczy. I rzeczywiście nie mogłam złapać oddechu, zakuło mnie w sercu.
- Kto następny? Może twoja siostra? Nie bój się, nie pozwolę ci umrzeć, chce by moja zabójczyni cierpiała należycie.
Lalite
Otworzyłam oczy, nigdy nie czułam się tak słabo, popatrzyłam na brata i mamę, stała obok niego.
- Przepraszam - szepnęłam, przerażona: - Będziesz zły... Przepraszam - bałam się że teraz mnie za to
zabije, nie mogłabym nawet próbować uciec.
-Ja..nie..nie wiem..
-Przypomnij sobie, jakis szczegół, cokolwiek
-No..nie wiem, było ciemno, panował mrok...ziemia była bardzo grząska, jak bagno
-Tato..- spojrzałem na tate, poznawałem to miejsce
-Znasz je?
-Gdy byłem mały, raz przeniosłem się w takie miejsce, we śnie, z tej ziemi wystawały kości, widziałem wtedy jakąś klacz, ale na mój widok, rozpłynęła się, uciekła
-Może to jakieś miejsce na wyspie? albo podobne?...- zamyślił się
-Jest takie miejsce w górach...jest tam bagno
-Myślisz że tam? Tam nie ma chyba raczej jaskiń, na takim podłożu?
-Jest, jedna taka...-wybiegłem z jaskini, zatrzymałem się przed nią, myśląc, zawróciłem, no bo w końcu mama jest do tego potrzebna
-Musimy tam iść
-Gdzie?- rodzice popatrzyli na mnie
-No tam, Arona zastawimy u dziadków, mamo musimy tam iść, chyba wiem jak ją wywołać
-Nie chcę tam wracać..
-Zima musimy, słyszałaś
-Dobrze wiesz co...tam się stało
-To już nie ma znaczenia, chodźmy, może jeśli jej się pozbędziemy, to wszystko zacznie się uspokajać- tata spojrzał na mnie, doskonale wiedziałem o co mu chodzi, jednak...i tak uważam że to fatum to moja wina
Szakra
Wkurzyłam się, bezszelna szkapa, niech ja tylko będę miała siłę wstać, no dorwę to odrazu sie nauczy respektu, jeszcze ta dwójka, no musieli zniknąć, no i jeszcze Kier. Położyłam łeb, układając się na boku, i zakrywając skrzydłami.
-To za moje!- naglę wylądowałam na drugim boku, ktos nieźle mi przyłożył. Otrząsnęłam się i dopiero zobaczyłam że to ta klacz
-Życie ci nie miłe?- parsknęłam
-Nie ma miejsca dla takich jak ty, lepiej stąd odejdź, razem z tymi swoimi bachorami odmieńcami!
-Wara ci od moich synów!
-Tak? bo co? co mi teraz zrobisz? ty bezużyteczna..- powaliłam ją na ziemię, ktoś tu zapomniał że mam potężny długi ogon, wystarczyło się zamachnąć
-Jeszcze słowo...- naglę zaatakował mnie ktoś jeszcze, nosz do cholery ta sprawiedliwość, broniłam się skrzydłami, i ogonem, potraktowałam nimi tą dwójkę.
-Coś jeszcze macie mi do powiedzenia?!- warknęłam, co jest typowe dla naszego gatunku, i pokazałam swoje zęby, które również dużo się różniły od innych koni, były ostrzejsze i były widoczne małe kły
-Chodź, nie warto, niech się tylko dowódcy dowiedzą
-A proszę bardzo! to wy zaatakowaliście rannego! śmiecie..- parsknęłam wściekle
Odyn
Przewróciłem oczami gdy brat zaczął się śmiać
-Poczekaj tato, przegryzę to- podszedłem, nie zwracając uwagi na mojego brata, no bo po co mi pomóc
-Wiecie no, to miał być tylko prezent dla waszej mamusi
-Że to?- w tle zaśmiał się Fireo
-Powagi trochę a nie, pomógłbyś- spojrzałem na niego z wyrzutem
-No idę już idę- podszedł nadal się śmiejąc. Przegryźliśmy te sznurki w końcu, łatwo nie było, bo przy tym prawie i my się zaplątaliśmy
-Tak się śmiałeś, a sam lepszy nie jesteś!- teraz to i ja się zaśmiałem, ale z brata, bo zaplątały mu się nogi
-Wcale że nie, to tak o tylko- spróbował wyciągnąć nogę, ale sznurki pociągnęły ją tylko w dół i brat wylądował prosto na piasku
-Pomóc?- próbowałem się nie śmiać, ale było to jakieś takie trudne
-Nie, dam sobie radę- przekręcił sie na grzbiet, i przebierał nogami, próbując wyciągnąć nogi
-Może jednak?
-Nieee
-Oj wracajmy już może do mamusi, mam dla niej kilka smakołyków
-Tak, tak tato, już idziemy- pociągnąłem za te sznurki, ale zamiast rozplątać brata, przekręciłem go na bok i zacisnąłem bardziej linki. Przebierałem z nogi na nogę, ze śmiechu
Danny
Niosłem Zimę na swoim grzbiecie, długa była przed nami droga, bo w sumie musieliśmy najpierw znaleźć przejście do tego miejsca, a łatwe to nie będzie skoro są tam bagna.
-Może jest przejśćie dookoła, pójdziemy tędy- podążałem za synem, on ma lepszy insktykt odemnie, lepiej będzie wiedział gdzie mamy iść
-Nie wydaje ci się że jest tu jakoś dziwnie?- zwolniłem nieznacznie, to powietrze, nie było normalne a w górach na pewno takiego nie ma
-Tak jakby- zatrzymał się- poczekajcie tu chwilę- i odszedł, gdzieś, nawet nie wiem dokładnie bo poszedł za skały i tylko przez chwilę było słychać jego stukot kopyt. Położyłem Zimę na ziemi, na w miarę równej powierzchni, przed skałami aby w razie czego nie spaść.
-Dziwne...- syn zszedł do nas z góry
-Co?
-Nic nie ma, ale wydaje się jakby to był smród palonej sierści
-Nie musimy być tutaj jedyni, góry są duże, może to być ktokolwiek, a jeszcze mieszkają tu smoki, więc może to i normalne
-Gdyby nie to że wzmacnia się on tylko tutaj, tam go nie było
-Danny to jej sprawka
-Wątpię..
-A jeśli tak? jeśli tym chce odwrócić naszą uwagę? albo ten smród ma na nas jakoś zadziałać?
-Elliot możesz cos zrobić?
-Z tym raczej nic, z nią tak, ae z tym nie bo nie wiem jakie jest tego źródło
-Chodźmy już lepiej, teraz ja cię wezmę mamo
-Nie trzeba, poradzę sobie- wtrąciłem
-Odetchnij tato, zamęczysz się niedługo, poniosę mamę, to żaden problem
-Ehh no dobrze
Odyn
Wróciliśmy w końcu do stada, do mamy, odpątałem brata tylko datego że tacie się śpieszyło i nie chciał nas zostawiać samych.
-Precz odemnie!- wrzasnęła mierząc wzrokiem kilka klaczy które przy niej stały, spojrzeliśmy z bratem po sobie, tak, doskonale o tym samym myśleliśmy.
Pobiegliśmy odrazu do mamy i stanęliśmy przed nią, na przeciw tych klaczy
-Od naszej mamy to wynocha!- krzyknęliśmy jeżąc się i swoje ogony
-Zastępca już tutaj idzie, teraz ci się oberwie, karykaturo..
Zima
Czułam ogromne zmęczenie, walczyłam z całych sił by nie zasnąć, już nawet nie uczestniczyłam w rozmowie ukochanego i Elliot'a, nie miałam siły się na tym skupiać. Nie mogę tu zasnąć. Nie tutaj. Obejrzałam się za siebie, na ukochanego. Nie chciałam tu być, miałam złe przeczucia, które pewnie sobie ubzdurałam.
Z Elliote'm byliśmy bezpieczni, byłam prawie pewna że Nadia się nie zbliży dopóki jest przy nas. Zmieniła się, poznałam ją jako młodą, nie doświadczoną klacz, wręcz naiwną, teraz nie przejawiała żadnej z tych cech. Przypominała mi kogoś, kogoś znajomego - dawną mnie, choć nie do końca, tylko te negatywne cechy, ale to wystarczyło. Przepełniała mnie wtedy taka gorycz, rozpacz, byłam zaślepiona zemstą za śmierć ojca, zbyt pewna siebie, nie myślałam nad tym co chcę zrobić, oczy otworzyły mi się dopiero gdy było już za późno... Ta klątwa, ona nie była powiązana z zabójstwem Nadii, to nie możliwe, zaczęła się po tym...
Nagle usłyszałam przeraźliwy krzyk, poderwałam gwałtownie głowę, kilka metrów dalej zobaczyłam tą górę, na której zginęła, nic tam nie było, tylko ten krzyk, taki sam jaki wydała z siebie Nadia spadając. Ukochany i syn nadal rozmawiali, nie słyszeli tego, zaczęłam dygotać, roniąc łzy. To tylko omamy... To muszą być omamy... Albo Nadia mi to robi...
- Mamo, co ci jest? - Elliot obejrzał się na mnie, krzyk ucichł, tak jak wtedy, zapadła martwa cisza, z tą różnicą że teraz byłam tutaj, z nimi.
- Ta... Ta góra... - ledwo zdążyłam wskazać kierunek, a przede mną pojawiła się czarna postać, w oczach miała śmierć, a pysk wygięty w bólu w nienaturalny sposób, serce mi na moment stanęło, straciłam przytomność...
Słyszałam jak próbowali mnie obudzić, sama próbowałam uciec z powoli ogarniającej mnie ciemności, ich głosy ucichły, aż zupełnie zniknęły. Leżałam już na ziemi, nie mogłam określić jaka była, nie było tu niczego, czułam jej obecność, odwróciłam się do tyłu, Nadia tam stała... Przekręciła kark, to w jedną to w drugą stronę, aż trzasnęły kości. Zbliżała się do mnie, jakby chciała mnie zabić, powoli rozkoszując się każdą ciągnącą się chwilą, bo ona szła, a każdy jej krok powodował u mnie dreszcze. Zerwałam się do biegu, przez lęk, potrafiłam ignorować ból, błądziłam w ciemnościach, z której co chwilę atakowały mnie jakieś zjawy, cienie, szkielety... W końcu dotarło do mnie że ona i tak jest obok, nie mogłam przed nią uciec, jak bardzo bym się starała.
- Proszę... - zaszlochałam: - Zostaw mnie... Proszę... - upadłam na ziemie z bezsilności.
- Nie jesteś tu bez powodu. To dotyczy tylko nas dwie, nie chce by ktokolwiek się wtrącał. Nie chodzi mi o nich, tylko o moją wyrodną siostrę.
- Czego ode mnie chcesz? - spytałam słabym głosem, nie miałam siły z nią walczyć, nawet słownie, poddałam się.
- A jak myślisz? Nie trudno zgadnąć. Właściwie, jestem tu po części na twoje własne życzenie - zaśmiała się - Jestem skutkiem klątwy, sama chciałaś wspaniałomyślnie wziąć na siebie całą klątwę, to teraz masz. Choć równie dobrze mogłabyś poprosić by ta klątwa zniknęła. Dlaczego tego nie zrobiłaś?
- Mogłam? Jak to? - zdziwiłam się. Wpadła w niepohamowany śmiech, nie mogła aż niczego wykrztusić, dopiero gdy się uspokoiła, znów się odezwała: - I kto tu teraz jest głupi? - zaśmiała się, tym razem krótko i już nie tak mocno: - Doprawdy, pomyślałaś że wystarczy chcieć i klątwa zniknie? Że twoi bliscy nie będą cierpieli? - zaczęła chodzić w tę i we wte, uważnie mi się przypatrując, nie umiałam odczytać jej emocji.- Pozwól mi wrócić do Danny'ego i Elliot'a... - błagałam.
- Nie narzekaj. Tym razem to tylko sen, myślą że straciłaś przytomność.
- Ten zapach... To twoja...
- Nie o tym chce mówić, a o naszej matce, nienawidziła cię za to co zrobiłaś.
- To nie prawda...
- Nienawidziła cię za morderstwo, za moją śmierć, to nie wybaczalne...
- Nie... Zależało jej na mnie... Uratowała mnie... - mój głos osłabł, wciąż czułam wyrzuty sumienia, wciąż miałam przed oczami śmierć bliskich...
- Nasza mama nie miała już po co żyć, zrobiła to ze względu na Baridiego, nie na ciebie. Nie chciała mieć z tobą kontaktu ani za życia, ani po śmierci, tak jak twoja siostra, twoja córka też się odwróciła, i w końcu twój ojciec, nie pokazali się ani razu.
- Nie... - jęknęłam, z coraz większą ilością łez wypływającą z oczu.
- Wiesz, myślałam że jesteś silniejsza, mama opisywała cię zupełnie inaczej, może taka byłaś, aczkolwiek wątpliwe, od samego początku byłaś po prostu słaba - ostatnie ze słów zadudniło mi w uszach, a Nadia przywołała na pysk szyderczy uśmiech: - Shady przez ciebie zwariowała, kiedy zabiłaś grupę koni, z jakimi nas napadła. Zginęła też przez ciebie, zresztą twoje źrebaki też cierpiały, cierpią i będą cierpieć, nigdy nie pozbędziesz się klątwy, której dałaś początek. Ale wracając do przeszłości...
Łkałam na prawdę mocno, czułam jakby to wszystko co usłyszałam miało mnie za chwilę zabić.
- ...mój ojciec nie zabił twojego dla władzy, zabił go, bo znęcał się nad twoją matką.
- Przestań!!! - poderwałam się z ziemi, wbiłam w nią kilka ostrych lodowych kolców: - Łżesz!!! - już nie mogłam tego znieść, padła na ziemie, jakby martwa, miałam wyrzuty sumienia, ale przecież ona już nie żyła, nie mogłam zabić jej drugi raz, ale mimo to nie byłam w stanie się pozbyć tego co czułam, znów to zrobiłam... Zacisnęłam oczy.
- Ty sama nie wiesz co jest prawdą, co? - szepnęła mi do ucha, otworzyłam oczy, zabrakło mi tchu, nogi zaczęły mi się trząść przeraźliwie, łapiąc jakoś powietrze, mój oddech stale się urywał. Zabiłam... Zabiłam...
Fiero
Coś mi się nie wydaje, to ona oberwie, od nas, strzeliliśmy w stronę tych klaczy, ale podskoczyły, bały się tych kolców jak nie wiem co.
- Nauczyłeś się? - zagadał do mnie Odyn.
- I jak? - nie ukrywałem że jestem z tego dumny, może Odyn nieco lepiej radził sobie z wystrzałami kolców, ale to kwestia czasu kiedy mu dorównam.
- Dawaj jeszcze raz.
- Tylko pogarszacie swoją sytuacje! - krzyknęła kolejna klacz, pokazaliśmy jej język, a następnie groźnie zawarczeliśmy jak mama. Wtem przyszedł zastępca i musieliśmy przerwać.
- Co się tu dzieje? - zapytał patrząc po wszystkich.
- Ta kreatura nas zaatakowała! - wykrzyknęła jedna z klaczy: - I jeszcze te bachory!
- I groziła! - dodała druga, nie dawały dojść naszej mamie do głosu, samemu zastępcy też.
- Nic jej nie zrobiliśmy!
- To już patrzeć nie można? Zabronisz nam?!
- Są zagrożeniem dla wszystkich!
- Kto kogo atakował, ja się tylko broniłam! - wykrzyknęła mama: - Zresztą powiem jak było, wszystko od początku...
Kier
Stałem tak trochę nie za bardzo kumając co się tu wyrabia. Chwila, czy to nie był spór o mnie? No, mogłem czuć się wyjątkowy, mi... Znaczy, one mi tu groziły mojej Szakrze! Jak w ogóle śmiały?! Już ja im pokaże!
- Ej! Ej! Co to ma być? Co to za napastowanie na moją partnerkę, no, ja się pytam! - trochę nie udolnie, no bo wciąłem się w słowa ukochanej, właśnie miała o wszystkim mówić, a potem miały mówić one, a ja tak perfidnie się wtrąciłem, no, już trudno. Popatrzyłem po nich surowym okiem, zachichotały, ale tym razem nie miałem ochoty na żarty. To że stał sobie tutaj zastępca, jakby przestało mieć znaczenia. A tak sobie stał, jako taka ozdóbka tła.
- Tak się spytam moje drogie, gdzie pogubiłyście mózgi? A nie, wy ich nie mogłyście zgubić, trudno coś zgubić czego się nie ma - dopiero co się rozkręcałem, teraz im dokopie: - Wiecie, sam wygląd nie wystarczy, chociaż jak tak po was patrze to, oj coś kiepsko... - pokręciłem łbem, z udawanym niesmakiem: - I tego wam brakuje, aż dziwne że rodzice się was nie bali, wyglądacie jakbyście wyszły z bagna, zmieszane z hm? Mrocznym koniem zombie, trochę smoka, ale takiego grubego z bąblami i... O feeeee - skrzywiłem się, wyobrażając sobie najbardziej obrzydliwy widok jaki byłem w stanie, także wyszło wiarygodnie, chociaż raz: - Ciężko to nawet opisać, ten mój opis to za łagodny był. Moje oczy tu płoną! Oślepnę! - zacząłem udawać że panikuje, wytykałem język jakbym miał zwymiotować, w środku to pękałem ze śmiechu, bo ich miny były bezcenne, właściwie miny wszystkich: - Za późno, już oślepłem - stwierdziłem, chcąc jeszcze bardziej rozkręcić zabawę, rozluźnić atmosferę i dopiec tym klaczą, ale zdałem sobie sprawę że zachowuje się jak źrebak, gorzej, jak jakiś żałosny źrebak... No bo, nikt się nie śmiał...
Feliza
Nie miałam pojęcia że Elliot gdzieś wyruszył z rodzicami, dopiero dowiedziałam się od konia, który widział jak poszli w stronę gór, omijając przy tym stado, nic dziwnego że ich nie widziałam, pasłam się prawie w jego centrum.
Dziwne, wyglądało to na coś poważnego. Nie chciałam zawracać sobie tym głowy, nie potrzebne mi kolejne kłopoty, ale nudziłam się, co za ironia, przecież wyczekiwałam tej chwili spokoju. Choć myśląc o chwili spokoju, miałam na myśli chwilę we dwoje, ja i Elliot, jak zwykle coś nie wyszło. Warto było tam z nimi wyruszyć, na coś przynajmniej mogłabym się przydać, Elliot nie musiałby rozwiązywać tego sam, żałuje że z nim nie poszłam do tej jaskini, a potem w góry.
Andy zniknął gdzieś z tą małą paskudą i byłam zupełnie sama, nie licząc obojętnych mi członków stada, zresztą żaden nie szukał ze mną kontaktu.
Nie mając co ze sobą zrobić udałam się gdzieś na obrzeża, blisko gór, kręciłam się po okolicy. Wpadłam nawet na to by spróbować poszukać Elliot'a, co mi szkodzi. Poczułam coś nie do końca znajomego, jak tylko zbliżałam się do gór, emanowało złem, ale to nie demon, chyba że jakiś inny rodzaj, jakiego jeszcze nie spotkałam. Nim sprawdziłam co to, usłyszałam czyiś krzyk.
- Łżesz!!! - poznałam głos Zimy, zresztą bardzo zagniewany, może przynajmniej przestanie się użalać nad sobą.
Zaskakująco szybko dotarłam na miejsce. Tego się nie spodziewałam, Zima aktualnie była w szoku, nawet mnie nie zauważyła. Miała tym razem dosyć konkretny powód - zabiła. I to klacz ze stada, jak ona miała na imię? Wicha. Tylko gdzie Elliot i Danny?
Zleciała z nóg, dziwiłam się że w ogóle była w stanie ustać, przez te dosyć poważne rany na jej ciele, miała też inne, nie tylko tę od Lalite i kilka bardzo świeżych. Płacz wstrząsnął jej ciałem, a ja westchnęłam w irytacji. Popatrzyłam na oszołomionego ducha Wichy, tak to już koniec, nie było odwrotu.
- Co się stało? - zapytałam, Zima chyba mnie nie usłyszała, przez własne zawodzenie.
- Nie wiem... Znalazłam ją jak z kimś rozmawiała, ale nikogo nie było, chciałam uspokoić i.. I... - zniknęła, pojawiając się przy mnie: - Krzyknęła i... Ja... Czy ja nie?...
- Nie żyjesz - dziwnie się czułam, dając jej uciec, pamiętałam jeszcze jak pochłaniałam duchy i czerpałam z nich energie, teraz nie musiałam, poprzestałam tych praktyk. Podeszłam do Zimy, po prostu obraz nędzy i rozpaczy.
- Co... - ugryzłam się w język: - Gdzie Elliot? - zapytałam, miałam zamiar po niego pobiec, lepiej się zajmie swoją matką, niż ja.
- Nie... Nie wiem... - wyłkała, widząc ją w takim stanie w życiu nie domyśliłabym się że jest przywódczynią, choć bardziej abstrakcyjne wydawało się że jest matką Elliot'a. Widać kolosalną różnice między nimi.
- Uspokój się, przypomnij sobie gdzie jest Elliot i Danny, przyprowadzę go - powiedziałam do niej spokojnie, może zrozumie.
- Nie wiem... Zabije... Zabije się... - zapłakała.
- Najpierw pomyśl o Danny'm - wątpiłam żeby to zrobiła, chociaż kto wie, już zrobiła coś czego bym się nie spodziewała.
- A co jeśli... Jeśli... - zaczęła się krztusić łzami. Jak ją teraz zostawię, a ona na prawdę targnie się na życie, to Elliot mi tego nie wybaczy, na domiar złego nie było nikogo w pobliżu, kto mógłby pobiec w góry.
- Poszukamy go i przywódcy, przypomnisz sobie po drodze.
- Nie... - odmówiła mi wzięcia siebie na grzbiet, udźwignęłabym ją, zmęczyłabym się szybciej czy później, szybciej od Elliot'a, ale byłam w stanie ją nieść, z racji bycia demonem miałam po prostu więcej siły.
- Nie chcę nikogo skrzywdzić... - wymamrotała.
- Będę cię pilnowała, zresztą nie oszukujmy się, Elliot jest silniejszy od ciebie, ja jestem... Nikogo nie skrzywdzisz, gdzie poszliście? Dokąd?
Zima
Nie mogłam wyjść z osłupienia, przerażenia i rozpaczy, nie wierzyłam że to mogła być prawda, nie wiedziałam nawet z kim rozmawiam, jedynie to że to nie Nadia. Wicha się nie podnosiła, nie ruszała, próbowałam zaprzeczać jej śmierci, ale to na nic... Znów okazałam się morderczynią... Doskonale wiem co Nadia mi zrobiła, to była prowokacja... Zakuło mnie w piersi i to mocno, przez chwilę nie mogłam ani złapać oddechu, ani się poruszyć. Puściło po minucie...
- Nie wiem nawet co tu robię... Jak się tu dostałam, nie wiem... Nie pamiętam jaką przeszliśmy drogę, bo... - nie mogłam opanować płaczu, a przez niego coraz trudniej było mi mówić: - Nie wiem... Myślałam że to sen, ona tak mówiła...
- Jaka ona? Lalite?
- Nadia... - jakbym podświadomie odwróciła głowę w bok, zobaczyłam ją, stała w oddali z szyderczym uśmiechem na pysku.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam desperacko, rozpłynęła się, dosłownie, w jakąś czarną maź, z której uformował się cień, zaczął snuć po ziemi w naszą stronę.
Feliza
Kiedy w końcu na mnie spojrzała przeraziła się na mój widok, nie mam pojęcia czy to dlatego że byłam światkiem tego co zrobiła, czy to przez to że demonem.
- Co ty widzisz? - zapytałam, zbagatelizowałabym to, uznała za jej omamy, ale wcześniej czułam tu obecność czegoś.
- Cień... - wskazała na ziemie, jakoś ja nie mogłam tego zobaczyć, chociaż to czułam, bardzo słabo, ale jednak. Stanęłam przed nią, wtedy zobaczyłam, cień się ulotnił, pokazał jak znika z pod moich kopyt i ucieka w góry. Akurat stamtąd przyszedł Elliot i Danny. Raczej nie pomylą kto tak na prawdę zabił Wiche, jej ciało leżało niedaleko, podejrzenia na pewno od razu zleciałby na mnie, przynajmniej te Danny'ego, ale tak się składa że wciąż wystawał z ciała martwej lód, lekko stopniał, nieznacznie...
Szakra
-Kier- mruknęłam pod nosem, robił teraz mi bardziej wstyd, i chyba po chwili to zrozumiał, bo przestał już mówić cokolwiek
-Dobra dosyć już tej szopki- odezwał się zastępca- od nowa, o co tutaj poszło
-To ja zacznę- wyrwałam się pierwsza bo widziałam już że inne też już chcą się odezwać
-To proszę
-No więc tak, leżałam tutaj spokojnie, jak widać, ranna, a te tutaj naglę mnie zaatakowały, bo są zazdrosne o Kiera, zaatakowały mnie, miałam się nie bronić skoro nie mogę nawet wstać? a synkowie po prostu mnie bronią, to chyba nic złego że chcą chronić swoją mamę
-A wy co macie na swoje wytłumaczenie?
-Wcale żadna z nas jej pierwsza nie zaatakowała
-Właśnie, to ona pierwsza zaczęła
-Chciałybyście zazdrośnice...
-Zamknij się pokrako!
-Ej bez takich!- krzyknął zastępca- brak wam empatii? atakować rannego i to jeszcze członka stada? mam nadzieje że źrebakom nic nie zrobiłyście. Przekarzę to później przywódcą, jak tylko się pojawią, a tymczasem, rozejść się, macie pierwsze ostrzeżenie, nie kopie się leżącego, i niewinnego
Zastępca rozgonił te klacze, w końcu, miałam już dosyć i jedyne czego chciałam, to odpoczynek, nic więcej
-Szakra?
-Słucham?...
-No wybacz za tamto, chciałem dobrze
-Zrobiłeś mi wstyd, zamiast pomóc...
-No..wiem
-Nie mogłeś po prostu stanąć normalnie w mojej obronie, i powiedzieć aby się po prostu zamknęły? albo że nie mają prawa tego robić?
-Oj no poniosło mnieee
-Kier to nawet nasi synowie się tak nie zachowują, wydoroślij w końcu bo czasami to już mnie to męczy- przekręciłam się na drugi bok, było mi już tak nie wygodnie z tą nogą- gdzie zioła?
-A no tak..zioła...- obejrzał się- były tutaj
-Kier...
-Tato zostawiłeś je po drodze
-Heh..ups
Odyn
-Wrócimy po nie mamo- zaoferowałem
-Nie trzeba, to w końcu wasz tata miał to zrobić
-To nic mamuś, my po nie pójdziemy- Fireo już pobiegł, więc i ja ruszyłem za nim, mama nawet nie zdąrzyła nas zawołać
-Tata chyba ma przechlapane- zacząłem
-Dziwisz się? co to w ogóle był za tekst- brat się roześmiał- gorzej niż te maluchy ze stada
-Tjaa...wiadomo jaki tata jest...trochę teraz nie pomyślał- i faktycznie, tata chyba nie myślał gdy to mówił, a mina wszystkich...a szczególnie tego zastępcy, mówiła sama za siebie, był zirytowany, ośmieszył się bardziej
-O tutaj są!
-Weź je i chodźmy, mama nie lubi gdy tak znikamy
-No wiem, wiem..już lecę
Danny
Zima, ona zniknęłam ae no jak? odwróciliśmy sie na chwilę, a jej ciało się wręcz rozpłynęło, ale no jak?
-Ona? ale jak? byliśmy tutaj cały czas
-Nie do końca cały czas, odeszliśmy na chwilę, odwróciliśmy się i wystarczyło..musi gdzieś tutaj być w górach...- syn naglę uniósł łeb, i do chrap wciągał powietrze
-Co jest?
-Zwłoki...- poszedłem za synem, który zaczął schodzić w dół, wręcz biegł, a ja ześlizgiwałem się po skałach próbując za nim nadąrzyć.
Wbiegłem za nim do jaskini, i ten widok, mnie po prostu wmurował w ziemię...
-Nie...to nie możliwe..
-Tato..to była mama
-Wiem, ale...przecież nie zrobiłaby tego, chyba
-W tym stanie mogła mieć nawet omamy, ale skąd ona się tutaj znalazła?
-Pewnie to znowu sprawka Nadii...jak to zabić?
-Wiesz co, to jest dziwny byt tato, ni to demon, ni to zwykły duch, coś innego, bardzo dziwnego, nigdy nie miałem doczynienia z czymś takim
-Dałbyś radę ją zabić?
-Wiesz co..sęk w tym że trudno jest ją wykryć, pojawia się jako niewyraźny cień, i widzi ją tylko mama, to coś siedzi w jej podświadomości, manipuluje nią, a widać ją tylko jako niewyraźny obrys nieopodal mamy
-A Andy?
-Co Andy?
-Może on? w końcu mówiłeś kiedyś że ma on trochę inne umiejętności
-Wiesz, to w połowie anioł, potężniejszy byt niż demon..
-No właśnie, więc skoro...
-Tato, narazie musimy znaleźć mamę
Elliot
Coraz bardziej grała mi na nerwach ta Nadia, kim ona jest? dziwny byt...nawet ja nie potrafię określić czym ona jest, ale wiem jedno, próbuje nami i przedewszystkim mamą, manipulować...Gdybym potrafił wejść w głowę mamy, byłoby mi łatwiej, jednak tej umiejętności nie posiadam, ja nie..ale mój syn już tak, ale teraz mniejsza z tym, trzeba poszukać mamy, i to lepiej szybko
Andy
Powoli udawało mi się ogarniać tą smarkulę, mimo że czasami na prawdę prawie puszczały mi nerwy, to udawało mi się to opanować, i dalej starałem się ją uczyć, sama nad tym nie panuje, więc musi się tego wyczuć, samokontroli
-Lalite- stanąłem w jaskini
-Hm?- uniosła łeb, leżała, czułem jej strach, wiedziałem że się mnie boi, nie raz w końcu jej groziłem, ale to i lepiej, nie będzie podskakiwać
-Chodź, poszukamy mamy, musisz coś jeść
-Nie mam ochoty...
-Idziemy, nie wygłupiaj się, sam mam do ciebie podejść?
-Nie...
-To chodź
-Dobrze...- wyszła z jaskini, trzymała się za mną, nigdy jeszcze nie szła obok mnie lub przedemną
-Szukałem tutaj mamy, i jej nie ma, pójdziemy w góry, razem, przynajmniej nauczysz się kolejnej pożytecznej rzeczy
-Mama i tak mnie nie chce
-Jak zmienisz swoje zachowanie to będzie chciała, bądź jak ja, wtedy cię zaakceptuje
-Nie jestem tobą, i nigdy nie będę
-Grzeczniej- warknąłem na nią kiedy odezwała się do mnie z wyraźną nienawiścią
-Przepraszam...
-Stój- zatrzymałem się tóż przed górami, dziwne krzyki, jęki, i ta energia, dziwny byt, na pewno nie demon bo emanowałby inną energią, i nie byłaby tak rozprzestrzeniona na cały obszar gór.
Wszedłem na pierwsze skały, ehh jeszcze musiałem zwracać uwagę na Lalite, bo ta co chwilę się potykała, i tak nic sobie nie zrobi ale nie mam ochoty po nią złazić, a akurat mi się nie chce.
-Chodź tutaj, nie chcę się ciągnąć nie wiadomo ile- zawróciłem i złapałem ją za grzywę, lepiej już ją nieść niż się użerać i iść na górę wieczność.
Usłyszałem na samej górze płacz, czyjś głos, kiedy wszedłem na górę, między skały i krzaki, ujżałem babcię, samą
-Babciu?- zrobiłem krok do przodu
-Nie..- poderwała się z ziemi, patrzyła się na mnie jakby nigdy mnie nie widziała
-To ja..Andy- zbliżyłem się jeszcze, rozglądała sie na boki
-Odejdź stąd!- krzyknęła gdzieś w bok
-Tutaj nikogo nie ma..- próbowałem jej wytłumaczyć, bo mimo tej dziwnej energi, nikogo nie widziałem
-Andy..- Lalite pociągnęła mnie za ogon
-Co?
-To...coś..- naglę ta zerwała się do biegu, tak szybko że nawet nie zdąrzyłem zareagować
-Lalite do cholery!- krzyknąłem, pobiegłbym, ale musialem zostać z babcią
-Do kogo ty mówisz?..
Szakra
Westchnęłam, to że byłam obolała to jeszcze ta sytuacja, a zachowanie Kiera wręcz mnie załamało, kiedy on się w końcu nauczy czegokolwiek
-Ile ty masz lat?- spojrzałam na niego z wyrzutem, nawet teraz nie potrafił być poważny
-Oj no wiesz że się staram
-Nie widać..zachowuj się jak chcesz, ale takie gadanie to przesada, gorzej niż źrebak, wiesz jak się czułam? teraz to mam wrażenie że im mnie szkoda że...
-Że?...
-Nie ważne- spróbowałam się podnieść, ledwie mi się udało, utrzymywałam się tylko dzięki skrzydłom
-Szakra powiedz, proszę...
-Zobacz jak ty się zachowujesz, widziałeś ich wzrok? ich politowanie?
-Aj tam z nimi, to tylko głupie klaczuchy
-Kier! czasami się zastanawiam co w tobie widziałam takiego że się w tobie zakochałam, sama nie wiem czemu, w czym, ale liczyłam na to że chociaż trochę wydoroślejesz, staniesz się ogierem, prawdziwym, ale nie, ty nadal żyjesz tak, jakbyś był gówniarzem...
-Mamo! mamy zioła!- dobrze że przybiegli synowie, nie musiałam chociaż tego kontynuować
-Szakra...
-Fireo, Odyn..chodźcie
-A tata?
-Tata ma coś do załatwienia- kulałam, ale odeszłam, miałam jak narazie tego dosyć, przerasta mnie to, czuję się jakbym miała 3 źrebaki, a nie 2...Może przemyśli to co do niego powiedziałam, przydałoby się...
Odyn
-Rodzice chyba się pokłócili- szepnął do mnie Fireo
-Chyba tak, mama wygląda na złą
-Nie dziwię się, po tym co zrobił tata, jak się zachował
-Ale czy to powód..
-Odyn to było głupie...oboje to wiemy, to nasz tata a zachowuje się gorzej niż my
Feliza
Nie mało że widziałam że tu idą to jeszcze wyszłam im na przeciw, słysząc z tyłu wyraźny szloch Zimy. Coś było nie tak, jakby patrzyli na mnie, ale mnie nie widzieli.
- Elliot? - odezwałam się, ale on tego nie zrobił, ani Danny, po chwili rozpłynęli się w powietrzu. Stałam tak przez parę sekund, powoli rozumiejąc że to były omamy, nie, iluzja wywołana przez to coś.
- Żałosne... - szukałam wzrokiem cienia, nie mam pojęcia jak to inaczej nazwać, nagle zorientowałam się że jest zbyt cicho, obejrzałam się, ale przywódczyni już nie było... Pobiegłam jej szukać, musi być gdzieś w tych górach, a jak nie na nią, trafię chociażby na Elliot'a.
Potknęłam się nagle o coś, wcześniej tego tu nie było - czarne coś wyrastające z ziemi, gumowate, elastyczne i lepiące. Wtem, to coś oplotło mi tylną nogę.
- Puszczaj! - wyrwałam ją. Czarnej mazi, przybywało z każdą sekundą coraz więcej, oplatała mi nogi, sklejała futro, wyszarpywałam się i odskakiwałam, a kiedy w to uderzałam, tylko rosło.
- Zaczyna mnie to już irytować, przestańcie się wtrącać! - usłyszałam głos, ale nie mogłam określić skąd dochodził, to coś rozwlekło się na całe góry.
- Pokarz się! - wrzasnęłam, w zdziwieniu i gniewie, nie mogłam tego wyczuć, a co dopiero przywołać i zniszczyć. Ziemia zaczęła pękać pod moimi kopytami, czarna maź przykleiła mi je do rozpadającego się podłoża. Włożyłam w to całą siłę, by odskoczyć. Nie zdążyłam, wpadłam do jakiegoś wgłębienia z większą ilością tej mazi, czarne macki zaklepywały sufit i oplatały ściany, nie działała na nie moja moc. Byłam silniejsza niż kiedykolwiek, a na to coś moja energia w ogóle nie robiła wrażenia. Było coraz ciaśniej, w pewnym momencie przestrzeń przestała się kurczyć, a mi zaczęło brakować powietrza. Z całych sił nacierałam na sufit, zasklepiając sobie powstałe przez to rany, to na nic...
Kier
Stałem jak ten kołek, widząc jak rodzinka się ode mnie oddala, chociaż nie, rodzina, jakoś nie miałem teraz humoru na zdrobnienia, w ogóle kij z zdrobnieniami, koniec z nimi. Położyłem się, wzdychając ciężko. Kogo ja oszukiwałem, jestem, no... Jakiś taki, taki jak powiedziała moja Szakra, dokładnie, taki jestem. Marzy o prawdziwym ogierze, a co ma? Niech się zastanowię, nieprawdziwego?... Dobra, koniec, myśl jak dorosły, albo nie, jak twardziel, prawdziwy ogier to twardziel i...
Coś ciemno się zrobiło, popatrzyłem w górę, prosto na smoczy łeb, tym razem to samiec, jestem pewien. Też westchnął: - Źrebaku...
- Wypraszam sobie - poderwałem się z ziemi.
- Mnie chcesz oszukać? Jesteś tępy i dzieciny że szkoda gadać, a to co odwaliłeś, ho ho... - pokręcił łbem: - Żal mi ciebie.
- Niby skąd o tym wiesz?
- Ptaki ćwierkały, serio, cała zwierzyna się z ciebie śmieje - wskazał łapą na drzewo, popatrzyłem na wróble, zwykłe wróble, rzeczywiście z czegoś miały radochę, odfrunęły jak mnie zobaczył ze śmiechem.
- A klacze, no szczeniaku, otworzyłeś im wreszcie oczy, na jakiego głąba one leciały - smok wypuścił z nozdrzy kłąb dymu w rozbawieniu.
- Wiem, już nie musisz tak z tym...
- Ale - przerwał mi, podkreślając to słowo: - Mogę ci pokazać jak być prawdziwym samcem, czy tam ogierem.
- Czyli? Że jak?
- Nie rozpędzaj się tak, coś za coś... Popatrz no tam - odsunął swoje gadzie cielsko, wskazując mi pyskiem, szczyt góry?
- Tam jest taka maciupka grota, niewielka, łapa mi się nawet nie zmieści, a w niej kryształy, widzisz, nie tylko ty masz smoczyce... Nie smoczyce, klacz, partnerkę bądź razie - wypuścił nieco ognia z pyska w długim westchnięciu: - Z tymi samicami to dużo roboty. Moja uparła się na naszyjnik z łusek, tych mam sporo, często je gubimy i zmieniamy na nowe i kryształów; wszedłbyś tam, wydłubał kilka ze ścian, chociażby tym - oderwał z siebie jedną łuskę, czubkami kłów. Spadła tuż przed moimi chrapami, wbiła się w ziemie, tak łatwo w nią weszła, że pewny byłem że by mnie przecięła na pół. Tak ostra była. Przełknąłem ślinę, tak tyci tyci źle by poleciała i już by ze mnie zostały dwa marne kawałki. Drgnąłem aż, pozbywając się nieprzyjemnych ciarek.
- To dam ci kilka lekcji szczeniaku, jak być samcem, a mówię ci smo... Klacze na to lecą, a w zamian ty wydobędziesz dla mnie te kryształy, w dodatku to będzie dla ciebie test, już nie z jednego mięczaka zrobiłem twardziela, zwykle to były smoki, ale żaden smok mi tam nie wpełznie, także to twój szczęśliwy dzień - trącił mnie łapą, a właściwie to przewrócił, pyskiem w ziemi, aż się cały obiłem.
- Fajnie się zaczyna - poderwałem łeb, oczywiście to była ironia, bo jak mogło być fajnie z prawie złamanym nosem?
- Wskakuj, kilka dni cię nie będzie.
- Ej, ale... - owinął mnie ogonem, podsadzając na grzbiet, jakiś taki twardy, nie wygodny: - Ej! Halo! Ej! Ja muszę Szakrze powiedzieć...
- Pierwsza zasada, prawdziwy samiec nie tłumaczy się przed klaczą, klaczą? Tak, dobrze powiedziałem. To one mają się przed nim tłumaczyć, ty jesteś głową rodziny, nie odwrotnie - i się wzbił w powietrze, aż drzewa się zgięły pod siłą podmuchu, jego skrzydeł, aż wszystko co dziś zjadłem podeszło mi do gardła, serce zresztą też tam już było.
- To chyba nie będzie bolało? - przełknąłem ślinę.
- Jeszcze jak - nie mam pojęcia czy tak ze mnie żartował, czy mówił serio. Przełknąłem ślinę i to nie na darmo się cały spociłem, jak ruszył to aż życie mignęło mi przed oczami, leciał jak szalony, w ostatnich sekundach mijając przeszkody, nawet głos utknął mi w gardle, pewny byłem że zbladłem jak śnieg. Jak wrócę z tego cały to moja ukochana powinna być zadowolona, na pewno będzie. Choć przyznam że mi się coś nie uśmiechało to szkolenie.
Fiero
Ściemniało, a tata jeszcze nie wracał, może już nie wróci? Mama kazała nam iść spać, pomyślałem że będzie nam lepiej bez taty, by rano, jak się obudziłem i go nie było, już myśleć coś innego, nawet nikt go nie widział w stadzie. Może i był ciamajdowaty, ale... Tak jakoś dziwnie bez niego, mimo wszystko.
- Myślisz że tata... Nie żebym się o niego martwił, ale... - spojrzałem na brata, budząc już go.
- Odszedł? - zgadywał Odyn, nieco sennie: - Oby nie.
- A jego strata - stwierdziłem: - Znów wszystko na naszej głowie, to co, idziemy po zioła? Kurcze, to my będziemy dorośli szybciej niż tata.
Odyn już tego nie skomentował, dodał tylko: - Może tata się znajdzie niedługo - popatrzył na mamę, jeszcze spała. Uda nam się wrócić, zanim się obudzi?
Zima
Nie chcieli mnie zostawić, nie mogłam nawet się bronić, bałam się że znów zabije nie potwora, a kogoś bliskiego. Dlatego właśnie się nie broniła. Gdzieś w tle przebijał się czyiś głos, nie mogłam sobie przypomnieć do kogo należał, te czarne stwory mi go zasłoniły. To chyba był Andy, ale nie jestem pewna.
- Łatwo było zabić, prawda? I co nadal twierdzisz że nie chciałaś... - Nadia pojawiła się obok mnie.
- Zostaw mnie! Zostaw... - z krzyku przeszłam do łkania.
- Babciu, słyszysz mnie? - poczułam szarpnięcie, okazało się że to Andy, stał nade mną. Przytaknęłam, byłam przerażona.
- Do kogo mówisz?
- Do... Do... - nie mogłam niczego wydusić, nagle zaczęła wypływać mi z pyska jakaś czarna maź, on jej chyba nie widział, nie wiem... Zemdlałam, widząc jeszcze Nadie z tyłu za nim, patrzącą na niego jak na intruza.
- Nie martw się, jeszcze zostaniemy tu same... - zabrzmiał jej głos, a mnie ogarnęła ciemność.
Lalite
Biegłam tak szybko że straciłam równowagę i sturlałam się z góry. Czułam to coś, było wszędzie, musiałam jak najszybciej opuścić góry, zagrażało mi. Na dole poderwałam się z ziemi, zmieniając swoją postać na te demoniczną, chciałam wydać się temu, cokolwiek to było, groźniejsza. Poczułam momentalnie coś jeszcze, czyjąś zbliżając się śmierć... Ale to, mama się dusiła, gdzieś pod ziemią, nie mogłam się skupić, kilkanaście, nie... Urwało się. Uciekłam stąd, zgubiłam się w górach, nie wiedziałam jak z nich wyjść, jedynie jak wrócić do brata.
Wyczułam po raz kolejny czającą się śmierć nad mamą i już nawet wiedziałam gdzie była, postanowiłam się stamtąd oddalić, jej duch byłby dla mnie zbyt potężny bym mogła go uwięzić... Właściwie to, to nie rozumiałam tego, ale nie chciałam żeby zginęła, nie wiem dlaczego, po prostu bardzo tego nie chciałam. Zawróciłam do Andy'ego.
- Lalite - brat zauważył jak wskoczyłam do środka, wyraźnie wystraszona, ciągle w swojej przemianie. Był na mnie zły: - Możesz się stąd łaskawie nie ruszać? - prawie krzyknął.
- Mama... - powiedziałam: - Umiera...
- Co ty... - podszedł do mnie, nie dałam mu dokończyć.
- Ma mało czasu, brakuje jej powietrza... - urwałam, gdy zbliżył się do mnie gwałtownie, skuliłam się: - Jest kilkanaście metrów stąd, pod ziemią... - nie mogłam sobie więcej przypomnieć, a musiałam podać jeszcze kierunek, znów coś zakłóciło moją energie: - ...na północ... - zgadywałam, brat złapał mnie podrzucając na grzbiet, popędził tam, coś mnie zrzuciło po drodze, krzyknęłam krótko. Nim wstałam złapało mnie z tyłu, przytulając do siebie, to było dziwne uczucie, bardzo obce, ale... Sama nie wiem...
- Nie bój się maleńka - powiedziała łagodnym głosem, nikt tak do mnie jeszcze nie mówił. Czułam wyraźnie że to to... Coś, chciałam się wyszarpać, Andy już był daleko.
- Nie masz się czego bać, wracajmy do środka - zaprowadziła mnie do... Babci, Andy tak ją nazwał, więc to musiała być też moja babcia.
- Pokaż teraz babci, Tori, pokaż jej jak się pastwisz nad duchem jej córki... - mówiła w dalszym ciągu łagodnie, przysuwając mnie do babci. Ta wyglądała dziwnie, trzęsła się, mamrocząc coś i łkając, jakby przez sen. Obejrzałam się na to coś, widząc klacz, jakby po śmierci, uśmiechała się do mnie złowrogo, cieszyła się z tego co miałam zrobić.
- Mama...
- Co mama?
- Nie wiem, nie chce by zginęła...
- Co? Co mama? Nie chcesz by zginęła? A więc dajesz im się zwieść, nie widzisz że cię kontrolują, musisz robić wszystko co każą, bo cię zabiją, wiesz czym się różnie? Ja ładnie proszę być to zrobiła, sprawi ci to przyjemność, albo raczej mi, chcesz sprawić mi przyjemność? Może w zamian otrzymasz coś ode mnie? Jakieś uczucia?
Nie potrafiłam jej zaufać, mimo że mocno mnie kusiła, ale z jakiegoś powodu się bałam, chciałam stąd uciec, do brata, może i go nienawidzę, ale znam lepiej niż ją i wiem czego się spodziewać, chyba. Nie jest nawet demonem. Podbiegłam do wyjścia.
- Lalite - zawołała, wejście przykryła czarna maź.
- Chodź tutaj, chodź do babci, pokaż jej to o co cię prosiłam - mówiła zbyt miło. Choć może to lepsze... Nie krzyczała na mnie, ale może chciała unicestwić, albo... Jak jej posłucham, brat mi tego nie podaruje, chcę żyć...
- Możesz wyjść, albo zostać ze mną, będę dla ciebie dobra - powiedziała, czarna maź się rozchyliła zostawiając mi otwór. Bardzo chciałam żeby ktoś był dla mnie dobry, ale... Chciałam mieć własne uczucia, a te z duchów na nic się zdawały, chciałam je poznać... Ale sama, tak bym wiedziała że są one moje.
- Wybieraj, proszę, możesz odejść, albo zostać.
Ze wspomnień Tori wiem że zaufała raz demonowi i źle się to skończyło, ja lepiej wykorzystałabym zyskaną moc, nie byłam nią. Zbliżyłam się do... Nie wiem jak miała na imię.
- Dobry wybór - uśmiechnęła się do mnie, trącając mnie pyskiem, był lodowaty, jak u trupa, ale ten dotyk wydawał się przyjemny, nie wiem nie czułam żadnych emocji w związku z nim.
Zima
Otworzyłam oczy, Nadia stała na przeciwko mnie, słyszałam jak ktoś tu biegnie.
- To mój brat, już wraca, już uwolnił mamę - powiedziała klaczka obok niej, spojrzałam na otwór w wejściu, widziałam Andy'ego, nie mogłam wydusić z siebie głosu, a otwór się zasklepił, czarną breją, która stwardniała, zamieniając się w litą skałę.
- Nikt tutaj już nie wejdzie, nie pozwolę im mi dłużej wchodzić w paradę - powiedziała: - Pokaż jej córkę - zwróciła się do małej, ta przytaknęła, zmierzyła mnie wzrokiem, w jej czerwonych oczach zobaczyłam Tori, jej ducha, cierpiała, zaczęłam słyszeć jej jęki.
- Nie... - ruszyłam się z ziemi, Nadia stanęła mi na drodze: - Wypuść ją! - pokryłam ściany lodem.
- Co? Chcesz znów kogoś zabić?
- Nie... Proszę... - załkałam: - Nie.
- Zrób co chce twoja babcia. Wypuść ją.
- Co? - mała cofnęła się do tyłu.
- Po prostu wypuść Tori i wyjdź stąd, już cię nie potrzebuje - zaśmiała się Nadia: - Naiwna mała.
- Ale przecież...
Podeszłą do niej, patrząc w jej oczy, chyba... Chyba zaczęła ją kontrolować... Mała rozchyliła pysk, a z jej ciała wyszła Tori, wyrzuciła klaczkę na ścianę, nie mam pojęcia w jaki sposób przez nią przeniknęła, dostając się na zewnątrz.
- Pożegnaj się z córką - popatrzyła na mnie Nadia.
- Nie... Nie!!! - krzyknęłam z całych sił, widząc jak rozerwała duszę Tori, w ułamku sekundy, nic z niej nie zostało... Myślałam że się uduszę z rozpaczy. I rzeczywiście nie mogłam złapać oddechu, zakuło mnie w sercu.
- Kto następny? Może twoja siostra? Nie bój się, nie pozwolę ci umrzeć, chce by moja zabójczyni cierpiała należycie.
Lalite
Otworzyłam oczy, nigdy nie czułam się tak słabo, popatrzyłam na brata i mamę, stała obok niego.
- Przepraszam - szepnęłam, przerażona: - Będziesz zły... Przepraszam - bałam się że teraz mnie za to
zabije, nie mogłabym nawet próbować uciec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz