środa, 6 grudnia 2017

Rozdział 5- Fatum

Andy

Uderzałem w ścianę raz po raz, gdy przybiegł tata, zaczął mi pomagać, oboje się przemieniliśmy i próbowaliśmy rozbić tą ścianę.
-Dobra chwila..- podszedłem do Lalite, leżała nadal w tym samym miejscu
-Co tam się stało?
-Bo...- z oczu wyleciały jej łzy, trzęsła się cała a do tego ledwie mogła wstać na nogi
-No dobra, na spokojnie
-Bo...ta klacz, no to coś, obiecała mi że..że pokaże mi co to jest dobro i miłość..kazała mi wypuścić Tori...no i..zrobiłam to, no i ona zabiła jej ducha a mnie wygnała..oszukała mnie..
-Co to jest?- odwróciłem się patrząc na resztę pytająco
-Nie mam bladego pojęcia, to jakiś niewytłumaczalny byt, coś jakby siedziało w jej głowie? było jedynie jej snem na jawie ale jednak inni mogą go dostrzec?- odezwał się tata
-To może mieć sens...-
-Czemu?
-To krewna waszej mamy, zginęła..spod jej kopyt, szuka zemsty, Zima ostatnio była bardzo słaba psychicznie, dlatego mogła się napatoczyć
-Dziadek ma chyba rację, no bo skoro to nie duch ani nie demon, to coś innego, równie złego, a jak wiadomo najgorsze tworzy się w głowie
-Ej bo ona nadal tam z nią siedzi a my tutaj tak gadu gadu...-zwróciła uwagę mama

Podszedłem do tej skały, zmieniłem się, w tą dobrą postać
-Zaraz przyjdę- przeniknąłem przez ścianę, w jaskini zrobiło się momentalnie bardzo jasno, i ujrzałem, mamę i tą klacz, po raz pierwszy zobaczyłem w pełnej okazałości tą klacz
-Precz stąd! nikt nie ma prawa się wtrącać
-Ależ ma, jej rodzina- podszedłem bliżej, dokłodnie stojąc u jej boku prawie
-Nie macie tutaj nic do powiedzenia! zemsta musi być
-No zobaczymy- światło dookoła mnie stało się jeszcze jaśniejsze, zacząłem wchodzić w umysł babci, przedzierałem się przez wspomnienia, aż w końcu dotarłem do tego momentu, i udało mi się przywołać tutaj jej prawdziwą duszę, a nie tą wymyśloną i wykreowaną przez nią aby bardziej męczyć babcie

Elliot

Wkurzałem się że nie mogę nic zrobić, chodziłem w tę i we wtę, nie wiedziałem co mam ze sobą począć, stresowałem się tym jak Andy sobie z tym poradzi, wiadomo, ma on moc, ale czy jest na tyle doświadczony?
-Elliot zajmij się córką- zwrócił mi uwagę tata
-Ja?
-No a kto?
-Ale przecież ja, my..
-Elliot nie przesadzaj
-Ehhh no dobra już- podszedłem do córki, myślałem że rzuci mi zaraz swój zimny i morderczy wzrok
-Zgłodniałaś?- mała pokiwała głową że tak nic się nawet nieodzywała
-Feliza?..
-Że mam ją teraz nakarmić?
-Feliza ona msi coś jeść, nie przesadzaj

Danny

Myślałem już chyba o wszystkim, o Zimie, o tym co się tam dzieje, o zachowaniu mojego syna wobec córki i o Aronie, który biedny musi siedzieć ciągle przy tej rodzinie, a zapewne jest taki głodny...

Szakra

Wstałam z samego rana, synów już nie było, przywitali mnie za to jak tylko wyszłąm z jaskini
-Mamo patrz co dla ciebie zebraliśmy!- podbiegli szczęśliwi, a w pyszczkach mieli bukiety kwiatków
-Moi mali gentlemani- uśmiechnęłam się, ale po chwili...przyopomniałam sobie o Kierze? czy nie za ostro go wczoraj potraktowałam?...nie ma go do teraz a i tak nikt go nie widział
-Nie podobają ci się mamuś?
-Podobają, są śliczne..tylko wiecie, martwię się o tatę
-Spokojnie mamuś, pewnie niedługo wróci- Odyn próbował mnie pocieszyć, Fiero niby także ale jednak czułam w nim tą niechęć do ojca
-Zostaniecie na łące? ja pójdę na spacer
-Dasz radę mamuś iść?
-Tak, tak..spokojnie

Odyn

-Fiero...- szturchnąłem brata gdy mama już nieco od nas odeszła
-Co?
-Mama jest strasznie smutna..
-Przejdzie jej pewnie, zapewne znajdzie mężnego ogiera
-Fireo no wiesz co
-No co?
-Nie mów tak nawet
-Wróci, zoboczysz że szybciej niż ci się wydaje
-O ile zakład?
-Dobra to...hmmm o...a nie wiem jeszcze, coś wymyślę nieługo

Kier

- Rób to kółko mięczaku! - ryknął smok, miałem już dość, wręcz się na nogach zataczałem. Szakra ratuj... 
- Jeszcze raz, dawaj! - pchnął mnie, przywaliłem w ziemie. I to miał być ten trening? Chyba morderczy wysiłek... I w czym mi miało bieganie pomóc? No ej...
- Ehem... - gad zwrócił na siebie uwagę, gdy tak leżałem z sił opadnięty, ledwo głowę podniosłem. Z nozdrzy mu dymiło: - Chcesz być prawdziwym samcem czy nie? Bo zaraz zrobię sobie z ciebie pieczeń! - nie wierzyłem że to zrobi, ale jak buchnął ogniem to w mig mnie tam nie było. Biegłem chyba już setne, jak nie tysięczne okrążenie wokół samotnej góry, nie miałem sił myśleć, wcale, nic, a nic, kompletnie mi się mózg wyłączył...

Poczułem jak rusza się ziemia. Chwila, trzęsienie ziemi?! Poderwałem się cały, wpadając na pysk smoka, wyglądał na wściekłego, chyba mi się zemdlało, albo przysnęło.
- Jeszcze raz...
- Że co? Ej, ja chyba przytomność straciłem, no!
- Jak szczeniak... Rusz ten zad i biegnij! 
- A jak nie będę biegał to co?
- To wiesz co ci zrobię.
- Bez żartów! To ma być to? Mówiłeś że samiec... Ogier musi być silny, stanowczyyy... - i dalej mi się zapomniało.
- Odpowiedzialny, nie daje sobie w kasze dmuchać, to on jest lider nie klacz i tak dalej... Na pamięć się tego miałeś nauczyć!!! - tak ryknął że aż w mózgu mi się chyba coś poprzestawiało, o uszach nie wspomnę, przez dobrą chwilę nic nie słyszałem. Może i dobrze, bo coś tam sobie krzyczał...
- ... wydajesz się nie wzruszony... - o, odzyskałem już słuch.
- Skąd... - uśmiechnąłem się nerwowo.
- Powiem że jestem dumny, nikt tak szybko tej lekcji nie pojął.
- Jakiej lekcji? - spojrzałem na niego jak głupi.
- Nie domyślasz się? Ja ci tu grożę śmiercią, że cię pokroje, usmażę na ogniu i zjem, a ty stoisz taki nie wzruszony i jeszcze pytasz? O to właśnie chodziło! Miałeś mi się postawić, pokazać jaki z ciebie twardziel.
- Aaa... - czułem jak kropelka potu spływa mi po czole, bardzo dobrze że tego nie słyszałem. I od tego właśnie momentu stawałem się tym prawdziwym ogierem, zamiast biegać wokół góry. Szakra będzie dumna.

Fiero

Tata nie wracał już dobre kilka dni, a to oznaczało że wygrywam zakład.
- I co wymyśliłeś już coś? - zapytałem brata, zadowolony z siebie, trochę martwiłem się o tatę, nawet tak bardziej niż trochę, ale nie okazywałem tego.
- To będzie... - urwał, na jego pysku zobaczyłem zdziwienie, patrzył na coś za mną. Oby to nie to co myślę, oby nie... Odwróciłem się, widząc... Tak, to tata. Mina mi zrzedła, cały przyszedł poturbowany, znów się w coś wpakował i przegrałem zakład.
- Ciekawe co tym razem?
- Chodźmy powiedzieć mamie, strasznie się martwi - powiedział Odyn i już go nie było, udałem się do mamy razem z nim.
- Tata wrócił! - wykrzyknęliśmy obaj, ja trochę mniej uradowany. Ciekawe co brat wymyśli jako nagrodę w tym naszym zakładzie, chociaż w sumie jak nie zdążył powiedzieć to znaczy że zakład się nie liczy.
- Odyn, ten nasz zakład... - nie zdążyłem mu powiedzieć, bo wraz z mamą był już na zewnątrz. A ja wyszedłem ostatni.

Kier

No i wróciłem, wreszcie w domu, przybył całkiem nowy, ulepszony Kier. Szakra będzie oczarowana. Oczywiście bolało mnie całe ciało, ale wypinałem te swoje mięśnie, co też w sumie bolało, ale jak ma pokazać że jestem prawdziwym sam... Ogierem, zaraziłem się do pomyłek od tego smoka, to trzeba.
- Witaj kochanie - uśmiechnąłem się, nie za mocno, nie za lekko, głos też całkiem miałem taki mężny, idealnie.
- Co ci się stało? - wystraszyła się, nie potrzebnie.
- Masz na myśli te słabe zadrapania? - udałem zdziwionego, jakbym jedynie sobie spadł na ziemie i się podniósł, wcale, a wcale nie było po morderczym wysiłku. Już chciałem się wytłumaczyć gdzie to zniknąłem, ale... Prawdziwy ogier nie tłumaczy się swojej klaczy.
- Martwiłam się kochanie, gdzie ty byłeś tyle dni?
- Cóż, miałem swoje sprawy do załatwienia.
- Kier... - chciała bym powiedział? Nic z tego, zero tłumaczenia.
- A jak tam nasze źreba... - nie rób tego, prawdziwy ogier zdrobnień nie używa, cały wysiłek pójdzie na marne, nie rób tego: -...ki - zauważyłem że Fiero co dopiero wyszedł.
- Znów władowałeś się w kłopoty? - zapytał kpiąco.
- Z szacunkiem - spojrzałem na niego jakbym chciał rzucić mu wyzwanie, bo prawdziwy ogier nie pozwoli się obrażać i swojej rodziny. Chwileczkę... To nie do źrebaków było.
- Ehem... Jak się nie poprawisz to będę zmuszony pokazać ci gdzie jest twoje miejsce... - uniosłem nogę, porządnie ją napinając, by widział mojej mięśnie. Nie, nie to też chyba nie ten tekst...
- Kier, dobrze się czujesz? - zapytała Szakra.
- Wyśmienicie kochanie - popatrzyłem znów na syna.

Fiero

Nawet śmiać mi się nie chciało, stałem tak w szoku. A może teraz podmienili nam tatę, ale tak na prawdę?
- Jak natychmiast mnie nie przeprosisz i nie obiecujesz poprawy będziesz miał karę, do ojca trzeba szanować i czcić - powiedział do mnie ostro. W tej sytuacji mogła uratować mnie tylko mama, uciekłem do niej, chowając się pod nią. Tacie się coś nie dobrego stało, może uderzył się w głowę? Albo ta moja teoria podmiany jest prawdziwa. Coś mi mówiło że mój brat myśli podobnie.

Zima

Nareszcie dotarłyśmy na sam szczyt, przekonała się że miałam racje i rzeczywiście widoki stąd są niesamowite. Nie musiałam jej długo prosić by podeszła do krawędzi, stamtąd lepiej widać, stanęłam obok niej i wtedy się zaczęło. Pchnęłam Nadie, zaparła się od razu kopytami.
- Co robisz? - spojrzała na mnie przerażona.
- Muszę cie zabić... - oznajmiłam, jakbym w tym momencie nie miała żadnych uczuć i skrupułów. Liczyła się tylko zemsta.
- Nie... Dlaczego? - aż się popłakała.
- Dlatego że twój ojciec zabił mojego! - popchnęłam ją jeszcze mocniej, siłowała się ze mną rozpaczliwie. Wtem... Ktoś pociągnął mnie za grzywę... Obróciłam się momentalnie. 
- Andy... - wszystko sobie natychmiast przypomniałam, doznając kompletnej dezorientacji. To znaczy że... Cofnęliśmy się w czasie? A może on się cofnął? Ale nie mogłabym go wtedy pamiętać, ani niczego w przód... Nadia nas minęła w płaczu, zbiegając z góry nieporadnie. Potykała się co chwilę, zesuwała z krzykiem i większym szlochem. Wchodzenie tutaj na górę nie było wcale lepsze w jej wykonaniu. Jak moja matka mogła pomyśleć że poradzi sobie w roli przywódczyni, nie nadaje się na żadną ważną pozycje... Przestań tak o niej myśleć... 
- Muszę ją zatrzymać, ona wszystkim powie... - zerwałam się z miejsca, ale wnuk stanął mi na drodze, prawie na niego wpadłam.
- To tylko wspomnienie babciu.
- Jak to?
- Wszystko dzieje się w twojej głowie, wszedłem w nią dostając się aż tutaj.
- Co? Jesteś... W mojej głowie? - cofnęłam się, zapominając że stoję blisko przepaści, Andy na szczęście mnie złapał, nim bym się ześlizgnęła. Dopiero teraz dostrzegłam niewyraźną postać za nim.
- Za tobą! - krzyknęłam wystraszona.
- To prawdziwa Nadia, jej duch - wyjaśnił: - Nie było innego sposobu.
- Widziałeś to... I całą resztę wspomnień prawda? - przerażała mnie ta myśl, wiedziałam że tak, już się dowiedział co zrobiłam...
- Babciu, tamta Nadia nie jest prawdziwa, ty musisz się jej pozbyć ze swojej głowy, tak na prawdę to ty ją napędzasz i sprawiasz że jest coraz silniejsza.
- Jak? Co mam zrobić?
Wskazał mi na jej ducha, stała cicho, miała spuszczoną głowę, nie wiedziałam czego mam się spodziewać.
- Nadia? - odezwałam się do niej. Prawdopodobnie to przez to że wciąż byliśmy w tym wspomnieniu, może dlatego, czułam do niej tak silną niechęć.
- Nie ma znaczenia co zrobisz - nie podnosiła na mnie wzroku, bała się? To nie możliwe, widziałam jak się co chwilę trzęsła.
- Wisi nad tobą klątwa, nad całą twoją rodziną i ona daje mi siłę... - dodała zbyt słabym głosem, bym mogła się jej bać, jakby wcale tego nie chciała i wręcz bała się to mówić.
- To nie możliwe... Nie możliwe - popatrzyłam na wnuka: - To nie Nadia.
- To właśnie ona.
- Jest słaba, w ogóle nie przypomina tamtej... Jest tą prawdziwą... - musiałam to sobie powtórzyć, spojrzeć jeszcze na ducha, który bał się nawet unieść na mnie wzrok. 
- Ja... Ja nie chciałam tego...
- Wiem - przerwała mi: - Nie wybaczę ci, nie mogę go zdradzić, dla kogoś kto odebrał mi życie.
- O czym ty mówisz? 
- O tym że to dopiero początek - spojrzała na mnie, uśmiechając się szyderczo pod nosem i znikając...

Otworzyłam oczy, Andy stał blisko, też tak jakby się wybudził. Nie pamiętałam co tu w ogóle robiłam, dlaczego leżałam w tej jaskini? Skąd mam te wszystkie rany na ciele? Tori... Może... Przyszliśmy ją odwiedzić, miejsce w którym... Ale to niczego nie wyjaśniało...
- Wszystko dobrze babciu? - zapytał wnuk.
Przytaknęłam.
- Widzisz gdzieś Nadie, albo coś innego, niepokojącego? 
- Nie... Chyba nie... - odpowiedziałam rozkojarzona: - Dlaczego miałabym ją widzieć? Zaginęła dawno temu... Skąd o niej wiesz? - popatrzyłam na Andy'ego zmieszana jeszcze bardziej.
- Zaginęła?
- Uciekła dawno temu, jeszcze twojego taty nie było na świecie... - po tym jak próbowałam ją zabić, ale wolałam by tego nie wiedział: - Skąd o niej wiesz?

Feliza

Westchnęłam ciężko, patrząc na nasz problem, delikatnie mówiąc. 
- Pij - stwierdziłam, chcąc już mieć to z głowy, zastanawiałam się co u Andy'ego. Czyżbym się martwiła? Nie miałam o co, to nie możliwe by coś mu się stało, nasz syn jest zbyt silny na to by pokonał go jakiś cień, Nadia czy cokolwiek innego by to było. 
Zdziwiłam się, mała ssała, tak że nie było jej prawie czuć, aż spojrzałam na nią. Wyglądała mi na podłamaną, ale to pewnie po to bym się nabrała, już my się poznali na jej sztuczkach. Spojrzałam na Elliot'a, widać że się martwił.
- Twojej matce nic nie będzie, zobaczysz, Andy jej pomoże - powiedziałam.
- A ja tymczasem nie mogę nic zrobić.
- Lepiej nie pytaj jak ja prawie skończyłam - stwierdziłam ironicznie, przypominając sobie moment utknięcia pod ziemią i gdyby nie Andy, znów bym chyba zginęła, "wspaniała perspektywa". Zresztą Elliot to wiedział, wszystko tak zbiegło się w czasie że dotarliśmy tu razem, ja, syn, Elliot i Danny.

Lalite

W głowie miałam natłok myśli, myślałam o tym co mówiła mi Nadia i o tym co mówił mój brat, starając się coś z tego wywnioskować. I chyba, nie byłam zdolna do odczuwania uczuć w ogóle. Ale wtedy... Dlaczego nie chciałam by mama zginęła? To miało jakieś znaczenie? To mógłby być zaczątek... A może chodziło o mleko, przecież go potrzebuje, a ma je mama... Nie, wtedy o tym nie myślałam, a konkretnie o niej... I tak mnie nie chce. Nikt zresztą mnie tu nie chciał, mogłam się bardzo łatwo upewnić... 
- Mamo - odezwałam się, nawet na mnie nie spojrzała: - Mamo, zależy ci na mnie? - zapytałam, popatrzyła na mnie dziwnie.
- Co to za pytanie? Znów próbujesz nami manipulować? - podniosła nieznacznie ton przy końcu. Tata też na mnie spojrzał, nie przejawiałam żadnych emocji, tak chyba było lepiej, skoro mogłam poczuć tylko nienawiść, to lepiej nie czuć nic... Bynajmniej tego nie pokazywać.
- Odpowiedz - naciskałam, trochę za mocnym tonem niż bym chciała, przez co położyłam po sobie uszy.
- Na prawdę wybrałaś sobie odpowiedni moment.
- I tak czekamy - wtrącił dziadek. Brat długo już nie wracał.
- Dobra, niech ci będzie... Jak ma mi na tobie zależeć? - wystarczyło zwykłe "nie", które znaczyło dosłownie to samo co mi powiedziała.
- Dlaczego inne mamy od początku kochają swoje źrebaki? - spuściłam wzrok, by nie widziała mojego spojrzenia, ponownie przepełnionego nienawiścią i chyba... Czymś... Nie wiem, na siłę chciałam czuć coś jeszcze i wydawało mi się że chyba... Chyba miałam o to żal że z góry mnie odtrąciła, tata dawał mi szanse, nie umiałam ich wykorzystać, nawet brat, ale nie ona...
- Bo nie są demonami, tylko zwykłymi końmi? To chyba znacząca różnica, jak źrebie rodzi się niewinne to normalne, a jak... Nie chcę mi się tłumaczyć - popatrzyła na ścianę wejściową, jakby miał się tam pojawić mój brat: - Jeszcze go nie ma?... - odezwała się pewnie zmartwiona o Andy'ego.
Nie miałam na myśli chwili narodzin, ale tej jak jeszcze byłam w jej brzuchu, przecież mnie nie znała, dlaczego znienawidziła? 
Tata chciał coś powiedzieć, wcięłam mu się w słowo, nie zamierzanie, wybrałam po prostu zły moment: - Tato, zależy ci na mnie? - zapytałam, patrząc na niego tak obojętnie jak na mamę przed chwilą.


Elliot

Spojrzałem w tym momencie na córkę, wachałem się czy to powiedzieć, spojrzałem w stronę swojego ojca...ja także urodziłem się demonem..z klątwy, chciałem zabić własną siostrę, byłem rządny krwi i...tata mnie kochała, mama później także. Spojrzałem znów na córkę
-Tak- podszedłem do niej, pochylając łeb
-Elliot co ty?...
-Wiesz co?...przypomina mi trochę mnie jak byłem mały...moja mama też na początku mnie nienawidziła- spuściłem wzrok, ciężko mi się to wspominało, na prawdę bardzo ciężko
-Ale ty byłeś inny, dobrze wiesz o tym
-A pamiętasz co ci zrobiłem?...każdy zasługuje na szansę, a ona potrzebuję jej więcej...więcej cierpliwości
-Dobrze wiesz że skończy się tak samo jak z Dolly- szepnęła patrząc na nią ostro
-Każdą naszą córkę będziesz z nią porównywać, jej już nie ma, i nie będzie, nigdy- Feliza patrzyła na mnie, wyraźnie nie wiedziała co powiedzieć, dobrze wiedziała że mam rację, doskonale...

Danny

Cieszyłem się z tego jak postąpił mój syn, ta mała nie jest niczemu winna...nie jej wina że się taka urodziła, nie jej wina że...za naszą rodziną ciągnie się ta paskudna klątwa.
Ale teraz..teraz czekałem jedynie aż moja ukochana Zima w końcu się tutaj pojawi..

Andy

-Nie ważne babciu, wiesz że mam swoje zdolności, to przypadkiem
-Ale chyba...
-Już nie ważne, chodź, czekają na nas na zewnątrz
-Kto czeka?
-Tata, Feliza, Elliot i Lalite
-Ale..- podniosła się nieznacznie, obejrzała dokładnie jaskinie wzrokiem
-Co?
-Tutaj nie ma wyjścia chyba, tak?
-To nic- wejście któe było zasklepione, rozpadło się, wystarczyło że użyłem siły umysłu

Wyszliśmy na zewnątrz, między rodziną panowała dziwna atmosfera, było to widać gołym okiem, rodzice patrzyli na siebie w milczeniu, Lalite leżała obok nich, jedynie dziadek spokojnie leżał, wyczekiwał babci, i gdy tylko ja zobaczył, podbiegł tuląc ją do siebie
-Tak się o ciebie bałem, tak bardzo- tulił ją do siebie
-Co się w ogóle stało?
-Nic, już nie ważne, wracajmy do domu, do Arona...

Szakra

-Ej ej Kier- cofnęłam go skrzydłem, chyba zwiariował że sie tak odnosi do naszych synów
-Mają być posłuszni, nie będzie pyskowania
-Aha i trzeba to załatwić siłą i zastraszaniem tak? jak nie potrafisz nad nimi zapanować słowem to najlepiej nic nie rób
-Pozwól że sam o tym zdecyduję co jest lepsze
-Ty chyba zwariowałeś
-Ja? nie, chciałaś ogiera w końcu
-Ogiera a nie nadętego mięśniaka, przestań się już tak prężyć bo to bardziej śmieszne jest
-Jasne, jasne, już
-Chodź ze mną na stronę
-To klacz ma się słuchać ogiera, ogier się klaczy nie słucha, pójdę jak będę miał ja na to ochotę
-Że co przepraszam?
-Słyszałaś, ja tu jestem ogierem

Odyn

Zachowanie taty conajmniej mnie przerażało, jak nie on...
-Mamo tata zwariował..-odezwał się Fiero
-Ej młody- tata zmierzył go wzrokiem, tupiąc kopytem
-Ale to prawda- odezwałem się- mamo tata chyba się w głowę uderzył
-Jeszcze chce nami rządzić, no i tobą
-A my sobą nie samy rządzić!- krzyknęliśmy naglę oboje, jakbyśmy o tym samym myśleli, w sumie to jesteśmy bliźniakami, więc chyba też myślimy tak samo
-Cisza gnojki!- krzyknął, nawet nie zauważyłem kiedy się zamachnął i uderzył brata, mama nawet też niezareagowała, nie zdąrzyła bo stała obok a brat był zbyt blisko
-Przestań!- wstawiłem się za bratem, osłaniając go, tata już uniósł nogę na mnie
-Miarka się przebrała!- mama naglę pchnęła tatę, mimo tej rany miała na tylę siły
-Muszą znać swoje miejsce, nie wolno im do mnie pyskować, ty też musisz meć do mnie szacunek
-Ty nie zapominaj że mimo wszystko to ja jestem od ciebie silniejsza, to ja zawsze odgrywałam ważniejszą rolę, myślisz że jak staniesz sie brutalem to naglę będę się na ciebie śliniła? uderzyłeś naszego syna, to juz jest przesada, jeszcze na mnie unieś kopyto, no proszę, czekam!- mama stanęła przed tatą, widać było jaka jest zła że się tak na nas usniósł, a wiadomo jaka mama jest jak się złości...Plus jeszcze jakiś smok tutaj przyleciał i stanął za tatą, mama nas osłoniła, warcząc i strosząc kolce na ogonie, nawet jej wzrok był jakiś bardziej dziki niż normalnie

Szakra

Jeszcze ten gad tutaj musiał przylecieć, jak tylko ruszy moich synów to pożałuje, nawet smoki nie wiedzą na co stać nasz gatunek...nikt nie wie poza nami, co też trzymamy w sekrecie przed wszystkimi, inaczej każdy by się nas zbytnio bał, a my sami, nie używamy tego kiedy tylko chcemy, tylko gdy jest na prawdę duże zagrożenie, jeśli będzie trzeba, to tego użyję...a dokładnie..samozapłonu..tak, mój gatunek potrafi się sam zapalić, płonąć żywym ogniem który jest groźny nawet dla smoka, jedynie tylko na jednego to nie działa który jest odporny na ogień, ale każdy inny jest na niego wrażliwy, dzięki temu też, mój gatunek jest odporny na ogień i wysoką temperaturę

Feliza

Nie odrywaliśmy od siebie wzroku, wręcz zagłębialiśmy się we własnych spojrzeniach. Nie rozumiał. Nic nie rozumiał? Lalite tylko nami manipulowała, na pewno. Dał się nabrać, co miałam mu powiedzieć? Moje słowo przeciwko niemu. Wynikłaby kłótnia, a na nią najmniej miałam teraz ochotę. Córka już pokazała do czego jest zdolna, oczywiście że nie była Dolly i jak bardzo bym nie zaprzeczała Elliot miał rację, to porównanie straciło już dawno sens. Co nie znaczy że można jej dawać kolejne szanse. Że nie będzie powtórki z rozrywki, nie ważne zresztą, ale żeby mu na niej zależało? Nie umiałam tego pojąć. 
- Idziemy? Dziadkowie już poszli - wtrącił Andy. Ruszyłam pierwsza. Musiałam wybrać mniejsze zło i po prostu zgodzić się z Elliot'em, ewentualnie udawać jak będzie trzeba co do Lalite. Tylko nie chciałam go oszukiwać, kochaliśmy się, byliśmy w końcu razem, nie chciałam zostać na powrót jego wrogiem. 
- Elliot... - obejrzałam się na niego: - Jeśli uważasz że jest tego warta to też spróbuje ją zaakceptować - wyznałam, patrząc mu w oczy, tak będzie lepiej. Czy chciałam, czy nie, sama miałam wątpliwości co do córki, nie umiałam tak na prawdę jasno stwierdzić czy mi na niej zależy, czy jednak nie... I co mam o niej myśleć.

Lalite

Strasznie mi się pomieszało, kiedy tata... To powiedział. Tak dziwnie było to usłyszeć, na prawdę mu zależy? Pochylił głowę i gdyby nie mama, może... Przytuliłby mnie? Nie wiem. Po wymianie zdań z mamą, wywnioskowałam że to bardzo prawdopodobne że mu na mnie zależy i dziwne, byłam pewna że przecież jest inaczej. Bardzo chciałam poczuć coś w związku z tym, może radość, wdzięczność? Tak, to czuliby inni... Nadzieje? Ale nic nie czułam... Pomimo wszystko, jak ruszyliśmy szłam u boku taty, nie dając wiary w to co mówiła mama, ona na pewno mnie tu nie chciała. Co do brata, teraz już nie miałam pewności, co on myśli. Starałam się powstrzymać negatywne emocje, poczuć coś dobrego. Tak bardzo, że posunęłam się do tego by wtulić się od tak do taty, myślałam że zadziała. Przerwałam im rozmowę, chyba nawet spojrzeli na mnie, łącznie z Andy'm. Tata mógł poczuć coś mokrego, moje pojedyncze łzy. Już się odsunęłam, więcej ich nie uroniłam. Powodem było to, że mimo wszystko i tak nie poczułam... 

Zima

Nie chcieli mi nic powiedzieć, a sama nie mogłam sobie niczego przypomnieć, żeby chociaż rozbolała mnie głowa od tych prób, to oznaczałoby że jednak coś pamiętam... Zupełnie nic. Pozostała pustka, uczucie dezorientacji i setki pytań. Dlaczego byliśmy w górach? Jak długo? Co się tam stało? Skąd miałam te rany na ciele? I ta jaskinia... Pierwszy raz widziałam coś takiego. Ona nie miała wyjścia, ani wejścia, jak się tam dostałam? Co miała z tym wspólnego Nadia? Dlaczego Andy o nią pytał?
Dochodziliśmy do stada, długo walczyłam, ale i tak napłynęły mi łzy do oczu. Wystarczył znajomy widok i myśl że już nie zajrzymy do... Tori... Bo ona... Już... 
- Danny... - zaczęłam, zakrywając sobie oczy grzywką: - Nie chcę cię martwić, ale ja nie pamiętam... Co tam robiliśmy? Co...
- To nie ważne skarbie, nie myśl o tym. Najważniejsze że nic ci nie jest - przerwał mi, tuląc mnie znów do siebie, skorzystałam z tego, bo czym bliżej byliśmy domu tym było mi trudniej... Wszystko mi o niej przypominało.
- Ale...
- Czasami lepiej nie pamiętać. 
Może i tak, może to dobrze, już wystarczyło mi bólu po... Śmierci... córki, a teraz miałabym się jeszcze czegoś dowiedzieć... Chociaż... Ogarniał mnie niewytłumaczalny lęk, jakby wydarzyło się coś złego i to z moim udziałem. W dodatku, odkąd zostaliśmy sami, miałam dziwne wrażenie że ktoś nas obserwuje.

Kier

Zachowanie Szakry nic nie miało wspólnego z zadowoleniem. No ej, no przecież dla niej się tak tu poświęcałem, że aż mnie poniosło. Zaraz... Te zasady tak mi się wbiły do łba że... Co ja narobiłem?! Uderzyłem syna, chciałem uderzyć drugiego i jeszcze... Pokazać Szakrze kto tu rządzi?! W mózgu mi chyba na prawdę coś przeskoczyło. Nie wiedziałem jak teraz to odkręcić, otwierałem pysk, ale słów już nie znajdywałem i wyszło co wyszło... Czyli nic nie wyszło, najwyżej jakieś marne próby powiedzenia czegoś. Już normalnie słyszałem głos tego smoka "i znów jesteś ciapa". Podskoczyłem aż kiedy Szakra tak agresywnie zareagowała. "I po co ja się tak męczyłem? Jak ktoś jest mięczak ten pozostanie mięczakiem" tak pewnie by powiedział, nie, ostrzej by powiedział. Wycofałem się. "Prawdziwy samiec stawia czoła każdemu, co chcesz być tchórz?" i znów głos tego jaszczura, co ja się dziwiłem? Kilka dni nasłuchałem się tego i napracowałem, a tu jeszcze gorzej... Kompletna załamka... 
- No dobra... Przepraszam, ja ten... Źle zrozumiałem tę... No tą... Definicje tego... - chyba nie chce mnie zabić, co? Nie, no, kocha mnie, chociaż po tym co zrobiłem to już nie wiem, kurcze, na prawdę jestem jakiś ułomny: - Prawdziwy smo... Znaczy... Samiec? - zgadywałem już: - A dobra, kij z tym! Chciałem ci się przypodobać! Kocham cię, robiłem to dla ciebie... - cofnąłem się i wpadłem na coś twardego z tyłu, spojrzałem w górę - na smoka, tego samego co mnie szkolił: - Ten mnie tego nauczył, no, jak być prawdziwym ogierem - palnąłem, bo przecież to głupota, zwalać winę, nawet jeśli miał w tym też winę, na smoka, przecież on zabije mnie byle łapą i zostanie po mnie tylko mokra plama. Przełknąłem ślinę. Przynajmniej moja najdroższa nie zareagowała tak na mnie, kamień z serca, mogło być gorzej, zasłużyłem sobie co prawda...
- Uważaj co mówisz szczeniaku - ostrzegł smok.
- To ten... Zanim umrę, przepraszam, wybacz mi, kocham cię, naszych synków też... zróbcie mi huczne pożegnanie czy coś... Nie smutajcie za mną - mówiłem cały już spocony ze strachu. To może być najgłupsze co teraz zrobię... 
Naskoczyłem gadowi na łapę, z całej siły wbijając mu w łuski swoje czubki kopyt, a potem to już poleciałem... Jak zamachnął tą łapą i wybił mnie w powietrze...

Fiero

Patrzyliśmy przerażeni, jak tata przeleciał nad nami, hen wysoko. Mama chciała się wzbić w powietrze, go ratować, ale smok akurat zionął na nas ogniem.
- Zdziwiony?! - wrzasnęła na niego, miałem wrażenie jakby jej głos przez chwilę się złamał, nagle ciało mamy całe się zapaliło, żywym ogniem. Smok podniósł łapę tak jakby się zawahał i chciał odlecieć.
- Dawaj! - ryknął wtem, skacząc prosto na nas, chciał nas przygnieść, spróbowałem uciec razem z bratem... Ostatecznie to mama na nas wpadła i całą trójką jakoś się przeturlaliśmy, unikając przygniecenia. Ziemia zatrzęsła się i każdy kto był w pobliżu stracił równowagę, a była tam kara klaczka i to pegaz jak my, no prawie, wyglądała na pierwszy rzut oka zwyczajnie...

Kier

Wleciałem w koronę drzewa i jeszcze oczu nie otworzyłem, a może jednak umarłem? Na zawał serca chociażby? Bo co mogłem dostać, jak przed oczami ziemia mi się gwałtownie zbliżała i zaraz miałem nie zostać w jednym kawałku. Otworzyłem powoli jedno z oczu i drugie. 
- Uff... - odetchnąłem, zacząłem się histerycznie śmiać, bo ja tu sobie utknąłem, a nie wiadomo co tam się działo, kiedy do moich chrap docierał zapach dymu... Musiałem stąd się wydostać i pognać ratować moją Szakrę i synków, szamotałem się, a to drzewo nie chciało za nic współpracować...

Fiero

Mama odwróciła uwagę smoka, a my ukryliśmy się w krzakach, denerwowaliśmy się obaj co z naszą mamą, ale chyba da sobie radę, zawsze dawała sobie radę. Zaraz do nas dołączył ktoś jeszcze, właściwie to nie wiem czy chciała się ukryć, czy przyszła do nas tak po prostu. To ta sama klaczka, którą widziałem kilka minut temu, z bliska dostrzegłem jej nietypowe oczy, nigdy takich nie widziałem, przykuły moją uwagę.
- Czym się naraziliście temu smokowi? - zapytała, aż oniemiałem na jej widok, była niesamowita.
- Nie wiadomo - stwierdził Odyn.
- Jestem Fiero - odezwałem się od razu: - A ty? - strasznie chciałem poznać jej imię.
- Furia.
- O, też na "f", mamy coś wspólnego - zauważyłem, wtrącając się w słowo bratu, bo chciał coś powiedzieć. A ja strasznie chciałem się z nią zaprzyjaźnić, podobała mi się, nie wiem czemu, ani co to takiego. Chyba nie powinienem o tym myśleć w takiej chwili, mogliśmy zginąć i mama była w niebezpieczeństwie, gdybyśmy umieli latać to byśmy jej pomogli i dali popalić temu smokowi...

Zima

Aron zachował się dziwnie na nasz widok, jak gdyby nie wiedział czy podejść. W końcu do nas podbiegł pełen radości, miałam wrażenie że się mnie boi. Przywitał Danny'ego z większym entuzjazmem i wtulił się do taty, nawet na mnie nie zerkając...
- Pewnie jesteś głodny synku - zgadywał Danny.
- Bardzo... 
- To chodź tu do mnie - uśmiechnęłam się całkiem żywo, przysuwając źrebaka do siebie i mierzwiąc mu grzywkę, roześmiał się. Wpadając na mnie się przytulić, dosyć mocno, jakby się za mną stęsknił, ale przed chwilą... Zmieszałam się, patrząc na Danny'ego, uśmiechnął się do mnie, odwzajemniłam to. Aron zaczął już ssać mleko. Spłynęła mi łza po policzku.
- Kochanie... - Danny podszedł bliżej.
- Myślę o... Tori - ostatnie słowo powiedziałam najciszej, musiałam się wtulić w jego grzywę, roniąc jeszcze kilka łez.
- Nie płacz mamo, ja cię rozweselę - Aron oparł na mnie przednie nogi, stając na tych tylnych, wyglądał przy tym tak uroczo, zaczął mnie łaskotać po szyi, wywołując na moim pysku uśmiech, taki przez łzy.
- Babcia mi mówiła że każdy ma łaskotki - dodał.
- Tam akurat ich nie mam - przyznałam, uśmiech szybko zniknął, ale już za chwilę miał się pojawić na nowo.
- To co Aron? Spróbujemy znaleźć gdzie twoja mama ma łaskotki? - dodał wesoło Danny.
- Jasne tato! 
Zaczęli się wygłupiać, starałam się bronić, ale w końcu udało im się mnie doprowadzić do śmiechu, wylądowałam aż na ziemi, a oni nie odpuszczali, tym razem uroniłam kilka łez ze śmiechu.
- Starczy... Już... - obróciłam się na brzuch, uniemożliwiając dalszą zabawę, ale dobry humor pozostał. Danny spojrzał na syna, ten szybko zrozumiał o co mu chodziło.
- Ratunku, tata chce mnie załaskotać! - zaczął uciekać, śmiejąc się i to na około mnie, uśmiech nie chciał zniknąć mi z pyska na ten widok, pomogłam trochę Danny'emu i złapałam syna za grzywę.
- Ej! To nie fair mamo - zaśmiał się, wygłupialiśmy się z nim jeszcze trochę, dopóki nas nie zmęczył. Leżeliśmy już oboje na ziemi, wtuliłam się w ukochanego, brakowało mi tych czułości, odwzajemnił to patrząc mi w oczy. Niestety, mieliśmy obowiązki.
- Chyba będziemy musieli wrócić...
- Wiem o czym myślisz, na razie zostawmy to zastępcy, należy się nam chwila przerwy.
- Tym razem ci pomogę... - nie chciałam by znów zostało wszystko na jego głowie, nie miałam na to siły, ale muszę się zmusić by coś robić, Danny nie może być z tym sam jeden, jesteśmy odpowiedzialni oboje za stado.
- O czym rozmawiacie? - spytał Aron. Miał jeszcze więcej pytań w zanadrzu, roześmialiśmy się z Danny'm, gdy mały wydobył z siebie ich całą garść, połowy nawet nie zapamiętałam, ukochany podjął się próby odpowiadania na nie, większość była dosyć prosta, w końcu Aron jest jeszcze mały. Synek opowiedział nam jeszcze jak spędził czas gdy nas nie było, był ciekaw gdzie byliśmy i czy się wszystko udało i czy to już nie wróci. Ale co? Tego już się nie dowiedziałam, bo Danny szybko zmienił temat. Spędziliśmy miło czas.

Maja weszła do jaskini, wszyscy już zbierali się do snu. 
- Elliot też przyjdzie? - zapytał jej Aron, nie chciał spać, dopóki nie zobaczy się z bratem.
- Pewnie jest z rodziną, nie męcz już rodziców, dopiero co wrócili, a i widziałam że świetnie się razem bawiliście - uśmiechnęła się do niego.
- I to jeszcze jak! - ucieszył się mały: - Powtórzymy to? - popatrzył na nas, nie chciałam zawieść jego nadziei, spojrzałam porozumiewawczo na ukochanego.
- Może spędźmy z nim jeszcze trochę czasu, będziemy się zmieniać przy obowiązkach, co ty na to? Przy okazji odpoczniemy - zaproponował Danny.
- To już ustalone - zgodziłam się: - A teraz już śpijmy - popatrzyłam na syna, bo głównie do niego kierowałam te słowa, leżał w luce pomiędzy nami.
- Dobranoc - Maja już poszła na swoje miejsce, odpowiedziała jej cała nasza trójka, a następnie spróbowaliśmy zasnąć.

Przebudziłam się w środku nocy, zapłakana, na szczęście nie poruszyłam się, a tylko otworzyłam oczy. Śniła mi się śmierć córki... Później Tori też mi się śniła, obwiniłam się za wszystko, znów nie mogłam przestać o niej myśleć, ani zasnąć... Musiałam pójść w góry, tam gdzie zostawiliśmy jej ciało... Musiałam ją odwiedzić, nie mogłam już wytrzymać tego bólu po jej stracie. Podniosłam się ostrożnie, Aron o dziwo się przebudził.
- Mamo?
- Idę się napić, śpij synku... - szepnęłam, wychodząc już w pośpiechu.
W góry doszłam dość szybko, zaczęłam płakać zanim doszłam na miejsce. Tam położyłam się i po prostu wtuliłam głowę w skałę, w środku było jej ciało... Nie mogłam wydusić z siebie słowa, choć chciałam... Chciałam do niej mówić i myśleć że mnie słyszy. Miałam znów to wrażenie... Że ktoś mnie obserwuje, obejrzałam się do tyłu. W mroku kryła się Wicha, kilka kroków ode mnie.
- Co... Tu robisz? - głos mi się łamał: - Czemu nie śpisz?
- Już nie muszę... - jej głos był jakiś dziwny.
- Nie rozumiem... Zostaw mnie samą - oparłam głowę o skałę, znów zanosząc się płaczem, poczułam jak mnie dotknęła, nie wiem jak mogła dojść tu tak szybko i bez żadnego odgłosu, jej pysk był lodowaty, obejrzałam się... Krzyknęłabym, ale nie mogłam z jakiegoś powodu wydobyć głosu.
- Zabiłaś mnie - powiedziała, wyglądała jak chodzący trup, a oczy były jeszcze bardziej upiorne. Chciałam się z tego obudzić, szybko zrozumiałam że to nie jest sen, jak przycisnęła mnie do skały czułam prawdziwy ból. 
- Pożałujesz tego! - wrzasnęła, a z jej pyska wydobyło się coś obrzydliwego. W mojej głowie pojawił się obraz, wspomnienie, jak widziałam Wiche już martwą, zabitą przez moją moc... 
- Przestań... - użyłam mocy chcąc ją powstrzymać, ale ona jej nic nie zrobiła, lód ją ominął, jakby coś ją chroniło. 
- Klątwa się dopełnia - usłyszałam znajomy głos. Z mroku zaczęły wyłaniać się inne sylwetki. Shady... Moja mama... Myślałam że mi pomogą, wyglądały równie strasznie i odrażająco. Ale... Ale one też rzuciły się na mnie. Błagałam by przestały... To ta klątwa? 
Czymś czarnym oplotły mi każdą nogę, wyglądało jak gładki sznur, każda złapała za jego końcówkę i zaczęły ciągnąć, tylko czwartą nogę zostawiły wolną, ale już ktoś się zbliżał, krzyczałam z niewyobrażalnego bólu, mój głos jednak nie był słyszalny... Ta czwarta postać, właśnie nadeszła, nie potrafiłam już tego pojąć, on nie... Nie on...
- Tato... - jęknęłam, złapał za czarny "sznur" u czwartej nogi i pociągnął, myślałam że tego dłużej nie zniosę... 
- Nie... To nie może być prawda... - załkałam, zaciskając oczy. Nie mogłam określi który ból był gorszy - ten fizyczny czy raczej psychiczny... Moja moc wymknęła się z pod kontroli, niszczyła wszystko wokół z wyjątkiem ich. I tak nie potrafiłam ich zaatakować, to moi zmarli bliscy, nie umiałam, zresztą byli na to odporni... W pewnym momencie zapragnęłam umrzeć żeby to tylko dobiegło końca... Żeby przestać cierpieć...

Zobaczyłam w oddali Danny'ego, chyba... Łzy rozmazywały wszystko dookoła, a ból nie pozwalał mi racjonalnie myśleć. Cała czwórka rozpłynęła się w czarnej mgle, ta też zniknęła, podobnie jak te "sznury", pozostawiły mi tylko ślady na nogach, jakby po oparzeniach.
- Zima... - poznałam głos Danny'ego, miałam już zamknięte oczy, zaciśnięte zęby, nie mogłam poruszyć nogami, ból był zbyt silny, oni nie mogli tego zrobić, nie mogli, to moja wina... Ja zaczęłam tą klątwę... Podrzucałam głową, wciąż obijając ją o ziemie, nie mogłam tego wytrzymać i celowo zadawałam sobie ból...

Danny

Nie mogłem uwierzyć, po prostu nie mogłem...podniosłem ukochaną
-Zima..Zima spójrz na mnie- podniosłem jej głowę swoim pyskiem
-To moja wina..- wyłkała
-Nie twoja..nie mieli prawa- zabrałem ją na grzbiet, wiedziałem że nie da rady iśc sama
-To ta klątwa, to przeze mnie..rozumiesz...przeze mnie..
-Zima nie...nikt nie ma prawa ci tak robić, rozumiesz? Elliot to załatwi
-Nie..nie..on ma swoje problemy, swoją rodzinę
-Ehh...prosiłbym cię tylko o jedno...nie oddalaj się od nas, proszę
-Chciałam tylko tu wrócić...
-Wiem ale...sama widzisz, bądź przy mnie, wiesz że nie podejdą
-Wiem...
-Nie obwiniaj siebie, to nie jest twoja wina, oni nie mieli prawa..rozumiesz? nie mieli...

Szakra

Jeżyłam się, cała, sierść, ogon i skrzydła, pierwszy raz w życiu aż tak się zdenerwowałam, płonęłam cała, nawet moje kolce.
Podniosłam się stając przed smokiem, ogień się zwiększał, wręcz buchał ze mnie
-Precz od mojej rodziny- parsknęłam
-Powinnaś być mi wdzięczna
-Ciekawe z jakiego powodu
-Zrobiłem z twojego mięczaka ogiera
-To nie jest smok gnido! i wara ci od mojej rodziny i naszych spraw!
-Uważaj na słowa- podniósł łapę, zbliżając się znacznie do mnie, strzeliłam kolcem prosto w jego łapę, aż ryknął, no tak, przecież ten ogień jest dla niego bolesny
-Cholerne dziwadło- odleciał...całe szczęście, kiedy zniknął mi z pola widzenia, ochłonęłam, zgasłam i mogłam trochę się uspokoić
-Szakra! Szakra!- cofnęłam uszy do tyłu, biegł tutaj oczywiście Kier
-Już odleciała ta jaszczura? wystraszyła się
-Co ty jeszcze od nas chcesz?
-Szakra kocham ciebie i naszych synów
-Wiesz co, najpierw się zdecyduj kim ty w końcu chcesz być- minęłam go, musiałam poszukać teraz synów
-Szakra no proszę- podbiegł zatrzymując mnie
-Wiesz czego jedynie chcę? abyś był w końcu normalny, nie udawał nie wiadomo kogo, nie zachowywał się też dziecinnie, po prostu normalnie, bo nasi synowie doroślej się zachowują niż ty, a to co zrobiłeś teraz...jak mogłeś? jeszcze raczyłeś mną rządzić? już ci mówiłam, u nas klacze nie dają sobą pomiatać, jestem tak samo silna więc nie będę tak potulna jak inne klacze

Odyn

Zirytowałem się przez brata, jak zwykle oczywiście, musi udawać tego lepszego i jeszcze mnie ignoruje
-Ekhem też tutaj jestem- upomniałem go
-A jak masz ty na imię?- zwróciła się do mnie, patrząc na mnie tymi zielonymi oczami, nawet nasza mama takich nie miała jak ona..nawet kształt oczu miała inny, źrenice także nieco się różniły, po prostu miałą coś w sobie co przyciągało
-Odyn- stanąłem dumnie
-Jak się tutaj znalazłaś? skąd jesteś?
-Ja? po prostu przyszłam, nie wiem skąd jestem, ostatnie co pamiętam to góry w których się obudziłam
-No my się tutaj urodziliśmy
-To wasza mama?- spytała odwracając się
-Yhmmm
-Jest niesamowita- uśmiechnęła się, najpierw w stronę gdzie była mama, a później do nas
-Ile mas miesięcy? 
-5 miesiecy, to też tylko pamiętam, kiedy się urodziłam
-I taka duża jesteś?- zauważyłem
-Nooo...a wy?
-My mamy po 2 miesiące
-A zapoznacie mnie z resztą źrebaków? Wiecie, należę już do tego stada, ale jeszcze nikogo nie znam
-Wiesz, nie ma sprawy, chętnie cię oprowadzę po okolicy- zaoferował się Fiero, cofnąłem uszy do tyłu, zdenerwował mnie 
-A może najpierw ktoś sprawdzi czy już jest bezpiecznie?- wyszedłem z krzaków, rozejrzałem się, smoka już nie było, rodzice tylko ze sobą rozmawiamy
-Mamo my idziemy na łąkę!- krzyknęliśmy, tylko nam przytaknęła

Furia

Dziwnie się trochę zachowywali, a może to po prostu ja nie jestem nauczona takiego zachowania, od dawna już nie widziałam żadnego źrebaka, a jak już mnie ktoś spotkał to mówił że jestem inna i mnie przeganiali, sama nie rozumiem czemu..
-Hej patrzcie! ktoś nowy!- pierwszy podbiegł jakiś ogierek, taki ciemno siwy z białymi ciapkami
-O patrzcie kto biegnie- przegadał mu Fiero
-Znowu wy...
-A co? nie podoba ci się coś
-Ej bądźcie wszyscy cicho..jestem Furia- przedstawiłam się
-A ja Jack, a tutaj reszta, to jest Mo, obok niego stoi Herdis, dalej jest Tay, Mea, no i bliźniaczki Jofridd i Joreid, ale w sumie Herdis i bliźniaczki są już prawie dorosłe
-Zauważyłam, jedyne największe
-Tsaaa...a ty jak masz na imię?
-No mówiłam już że Furia
-A nie słuchałem, no więc Furia, przyłączysz się? tylko wiesz, tej dwójki to my nie chcemy
-Jack nie decyduj za wszystkich- Herdis wyszła stając obok niego
-Ja z nimi się bawić nie mam zamiaru
-No to ty, nie zapominaj kto tu jest najstarszy
-Nie rządź się już tak
-Jak narazie to ty jesteś młodszy i mniejszy, ja się chętnie z nimi powygłupiam, a wy?- odwróciła się, przytaknęli jej
-Ojoj ktoś tu jest zły- zaśmiali się przechodząc obok niego.
Zaczęliśmy się wszyscy ganiać, po czym Jack naglę rzucił hasło "siłowanie" i naglę skoczył na mnie, każdy w sumie zaczął się ze sobą siłować, postanowiłam robić to samo, jakoś wydało mi się to dziwnie znajome, jakbym już kiedyś to robiła, albo było to normalne dla mnie. Wyślizgnęłam mu się, rozpostarłam skrzydła i przygniotłam do ziemi, robiąc przy tym obrót w powietrzu, aż zakasłał gdy spadłam na jego klatkę piersiową
-Ej bez takich!- krzyknął, zeszłam z niego, nie rozumiałam o co mu chodzi
-Mieliśmy się siłować
-Chyba nie znasz zasad tej zabawy
-Siłowanie to siłowanie, nawet jeśli jest brutalne, to ty jesteś słaby w takim bądź razie
-Uuuuuu- rozbrzmiał głos wszystkich z tyłu
-No to masz przechlapane nowa- odezwała się jedna z klaczek, chyba Tay
-Jakoś się nie boję- odwróciłam się od niego, nie chciałam konfliktu na samym początku...
-Ej nowa!- krzyknął, odwróciłam się, i naglę on mnie kopnął prosto w pysk
-Ej ty! zostaw ją! Odyn i Fiero naglę naskoczyli na niego, stając przedemną
-Znaleźli się obrońcy
-Nie wstyd ci klaczki bić?!
-Poradzę sobie- przeszłam między nimi, rozpostarłam swoje skrzydła- chcesz to proszę bardzo

Elliot

Nie mogłem uwierzyć, zrobiła to, mimowolnie, tak naglę. Spojrzeliśmy wszyscy na nią, a ja na Felize, i po chwili przysunąłem małą znowu do siebie
-Pamiętaj że będziesz zawsze moją córką- wyszeptałem jej do ucha, ucieszyło mnie to jednak, może będzie dobrze, oby było
-Uważam jednak że Andy nadal powinien się nią zajmować
-Wiesz, nie wiem co on na to Feliza- spojrzałem na syna
-Wiecie, dla mnie to nie ma problemu, i tak nie mam nic do roboty
-Dziękuję- spojrzeliśmy oboje na niego
-Chcesz się pobawić?- spojrzałem na córkę, przytaknęła mi nieśmiało, jakby nie była pewna czy ma się zgadzać
-No to dawaj, ty gonisz- dotknąłem się, przeskoczyłem nad nią i zaczął uciekać, przez chwilę patrzyła na mnie, pytająco, w końcu Andy też ją zachęcił, popchnął ją lekko pyskiem i sam do mnie wybiegł, w końcu i ona do nas podbiegła, tak mnie to ucieszyło że nie mogłem pochamować radości

Kier

- Pamiętasz jak ci kiedyś mówiłem? Najpierw robię, potem myślę, każdy ma jakieś wady nie? - próbowałem się obronić. Szakra coś mi nie wyglądała na przekonaną, uśmiechnąłem się nerwowo, to jeszcze skomplikowało sprawę.
- Kier, komu ty próbujesz to wmówić, proszę cię - prawie krzyczała, położyłem uszy po sobie jak skruszony źrebak.
- Ale to prawda...
- Mam wrażenie że nic do ciebie nie dociera, nic! Mówię jak do słupa...
- Nie pra...
- Albo będziesz normalny, albo z nami...
- Nie nie nie! - wykrzyknąłem na jednym wdechu, aż musiałem po tym zaczerpnąć nieco powietrza. Tym razem sam jej przerywałem i upadłem na przednie nogi, patrząc na nią błagalnie: - Szakra, najdroższa, nie rób mi tego! Wiesz że mogłem zginąć? Nie zostawiaj mnie, bo mi serce pęknie! - zapatrzyłem się w jej oczy, znów spocony ze stresu: - Zmienię się, znaczy nie zmienię, znaczy normalny będę, cokolwiek to dla ciebie znaczy - no co? Całkiem trudno to zgadnąć. No nie może być normalny w znaczeniu że normalny, to by było zbyt proste.

Fireo

- Przegrasz - odezwał się Jack cienias.
- Zobaczymy - Furia ustawiła się na przeciw niego gotowa do walki. Popatrzyłem na brata porozumiewawczo - w razie czego wkroczymy. Nie pozwolę, znaczy, nie pozwolimy temu głupkowi skrzywdzić Furii.
I zaczęło się, kibicowaliśmy Furii, a oni kibicowali Jack'owi, w sensie Mo i Tay. Herdis i bliźniaczki tylko obserwowały. Oczywiście robiliśmy to w miarę cicho, by nie zbiegli się tu zaraz dorośli, było by już po zabawie.
Jack skoczył na Furie, uniknęła zwinnie jego ataku z pięknym obrotem i uderzeniem. Poleciał na ziemie, ryjąc w niej pyskiem. Piękny początek, tak mu dobrze. Wypluł kilka grudek ziemi, podrywając się gwałtownie. Zaczęła się jatka, rzucił się na nią wściekły i już ledwie nadążałem za ich ruchami, wokół unosiły się kłęby pyłu. Ekscytacji nie było końca, nakręcaliśmy się wszyscy tą walką. Furia dawała mu popalić, co chwilę cienias lądował na ziemi i zamiast się poddać to i tak się dalej rzucał. Nie trafił jej tyle razy co ona jego, choć widziałem że kopie z całej siły, ja bym mu dał dopiero, przecież walczy z klaczką, nie? Chociaż Furia też nie była wcale taka delikatna i bardzo dobrze, niech ma za swoje. My nie biliśmy klaczek, bo to nie fair. Mama nas uczyła, że klacze trzeba szanować.
Już było wiadomo kto wygra. Wszyscy pod koniec ucichli. Jak dla mnie to była krótka ta bójka, ale emocjonująca, zwłaszcza końcówka. Furia ostatni raz go przewróciła, przytrzymując przy ziemi z rozpostartymi skrzydłami.
- I co? Jesteś pokonany... - podsumowała Furia.
- Oszukiwała! - krzyknął Jack.
- Właśnie, ona ma skrzydła! - Tay już się za nim wstawiła.
- Słyszałeś tego malucha? - zwróciłem się do brata, chciałem pocisnąć Jack'owi.
- Uważaj bo się popłaczesz! - zawołał Odyn w jego kierunku.
- Maluch nie umie przegrywać! - zawołaliśmy obaj.
- Sami się zaraz popłaczecie! - szarpnął się.
- Aha, już się boimy - miałem ochotę mu strzelić kolcem z ogona.
- Drugi raz mnie nie będziesz bił, jasne? - powiedziała do niego ostro Furia.
- Na pewno - odpowiedział ironicznie: - Złaź ze mnie - odepchnął ją tylnymi kopytami.
- Może już się pobawmy normalnie? - zaproponowała Furia. Odeszliśmy grupką od Jack'a, została tam tylko Tay.

- To co proponujecie? - zapytała Jofridd.
- Hm? Ganiany już był, siłowanie też... - zastanowił się Odyn, wszyscy się zastanowiliśmy, chciałem wymyślić coś super, coś co nikomu się nie znudzi za szybko. Wtem Jack zaatakował znów Furie, tym razem jej unik był fenomenalny, dosłownie zrobiła go w ułamku sekundy, a on tracąc równowagę, przeturlał się po ziemi i walnął w drzewo. Coś jakby mu chrupnęło. Wzdrygnąłem się odruchowo na ten dźwięk. Jack niezdara, podniósł się szybko, nogi mu drżały i przez chwilę rozsuwały na boki.
- Czyżbyś uczył się od nowa chodzić? - odezwałem się złośliwie. Znów zaszarżował, miał cały bok od krwi.
- Ej, ej, spokojnie - zasłoniła mu Furie, Herdis, sami chcieliśmy to zrobić, ale ona stała bliżej: - Już walczyliście, jak dla mnie starczy.
- Nie broń jej! - próbował ją wyminąć. 
- Bo dojdzie do czegoś poważnego, już jesteś ranny, odpuść, przegrałeś, trudno.
- Tak? - popatrzył po reszcie wściekły, co za głupek, odpuścić nie umie. Jak on tu jest to nigdy nie da się spokojnie pobawić, byłem przekonany że mój brat też tak myśli.
- Idziemy - zawrócił.
- Do kogo ty to mówisz? - zapytałem rozbawiony, nikt za nim nie poszedł, obejrzałem się w kierunku Tay. Oho, chyba się z nią pokłócił, szła w stronę stada. Jakoś nie było mi go szkoda, jak odchodził kulejąc, to nawet się cieszyłem na normalną zabawę, zniknął za krzakami.
- Jack, tam nie wolno iść - zawołała za nim Herdis.
- Bawimy się? - zapytałem, uśmiechając się do Furii, to straszne, ale ona mi się bardzo podoba, nie chciałem by moje relacje z bratem przez to ucierpiały, jesteśmy przecież nierozłączni, do tego najlepsi kumple, czułem się już teraz rozdarty. Czemu tak bardzo chce by mnie lubiła?

Jack

Nie mogłem przeboleć że przegrałem z Furią i jeszcze to naśmiewanie się ze mnie, kretyni. Tay też nie lepsza, chciała pomóc, ale ta jej pomoc strasznie mnie zirytowała i musiałem chyba powiedzieć parę słów za dużo, bo nigdy się na mnie nie fochnęła, do teraz. Gdyby nie Herdis to walczyłbym tak długo, aż bym wygrał, a jakby uciekła to i tak byłbym górą. Innej możliwości nie było.
Od tego uderzenia w drzewo, z jej winny oczywiście, to ona zaczęła, coraz bardziej mnie bolało, ale przeżyje, zawsze radziłem sobie sam. Nie to co Odyn i Fiero, szczęściarze, mają obojgu rodziców, dlatego tak bardzo ich nie znosiłem, między innymi. Też bym chciał by moi żyli, nawet ich nie pamiętałem, może trochę mamę. I jeszcze chcą rządzić, to ja tam rządzę, nie? Tak łatwo im tego nie oddam. Zaszedłem już dość daleko.
- Co się gapisz? - parsknąłem do obcego konia, patrzył jak coraz bardziej utykam, jakbym miał upaść. 
- Uważaj mały, bo ci się skończy to pyskowanie - ostrzegł. Ziemia z każdym krokiem była coraz bliżej, aż w końcu zleciałem z nóg, bolało już tak bardzo że odpuściłem sobie wstawanie, najwyżej tu poleżę, aż przejdzie. 
Obcy do mnie podszedł, nagle zorientowałem się kto to... Mama mi mówiła jak wyglądał, nad okiem miał charakterystyczną bliznę w kształcie trójkąta, zgadzało się. Normalnie się nie boje, ale teraz mocno się wystraszyłem. To on zabił mi tatę, którego w ogóle przez niego nie poznałem. Mama przez niego umarła...
- Ratunku! - krzyknąłem z całych sił.
- Miło że ci o mnie opowiadała - uśmiechnął się do mnie złośliwie, poderwał kopyto, zamierzałem walczyć, nie oddam swojego życia tak szybko, problem w tym że nie dałem rady wstać, więc i uciec też nie. To jasne że chciał mnie zabić, słyszałem kiedyś jak mama mówiła do innej klaczy, tak, podsłuchiwałem, mówiła że chciał się mnie pozbyć z jej brzucha, jak jeszcze się nie urodziłem... Nie wiedziałem wtedy o co chodzi, ale teraz już się zorientowałem...

Lalite

Zaczęło się dziać jeszcze dziwniej, tata nie tylko przytulił mnie do siebie, ale jeszcze powiedział coś, a te słowa chyba coś dla mnie znaczyły... Mogłam sobie to ubzdurać, albo to było, tylko bardzo słabe. Czułam się dziwnie, zareagowałam wtuleniem w niego, po prostu stwierdziłam że tak powinno to wyglądać. Nigdy się tak nie zachowywał w stosunku do mnie. Aż, to chyba dobrze, łatwiej mi było zepchnąć te typowo złe emocje głębiej w siebie, przestać je czuć w stosunku do niego. 
Nie widziałam nigdy sensu w zabawie, może gdybym mogła czerpać z niej przyjemność? Bardzo bym chciała, brat ostatecznie mnie zachęcił do wygłupów.
I ponownie radość taty wywołała u mnie zdziwienie, co więcej bawiliśmy się z Andy'm, nigdy bym nie pomyślała. Ganiałam ich, i tylko ja niczego nie okazywałam, nie chciałam udawać że coś czuję, śmiać się na siłę, tylko na prawdę poczuć radość, jak tata, jak Andy. 
Dali mi się złapać, a skoro ich zberkowałam to oznaczało że ja teraz uciekam, a oni gonią, nie, tata goni, musi być jeden berek. Nie wiem, chyba jakoś tak. Nieco się przestraszyłam, to tylko zabawa, więc raczej nic mi nie zrobią, a i tak ogarnął mnie strach, gdy słyszałam tętent kopyt za sobą. Nie byłam już pewna czy są przeciwko mnie, chyba nie są, nie są?... To zwykła zabawa.
Nagle poczułam, kawałek stąd, nadchodzącą śmierć obcego, w pobliżu łąki... Przez co się zatrzymałam, a tata dotknął mojego boku: - Berek - zawołał, mijając mnie: - Lalite, szybko, bo Andy nam ucieknie! - jego głos brzmiał tak radośnie... Tamto było takie silne, nie ruszałam się z miejsca, lecz jak teraz pobiegnę to wszystko stracę, chyba... Chyba było już blisko, przestałam czuć do nich nienawiść, więc musiało być... Ruszyłam za tatą, tylko oczy mi się przemieniły na te demoniczne, może nie zauważył, szybko go minęłam i cofnęłam przemianę oczu, zanim wpadłam na brata. Rozproszyłam się i nie wyhamowałam... Już się przestraszyłam że Andy będzie na mnie zły, ale wyglądał na rozbawionego, nawet nie zauważyłam że leże na ziemi. I stało się coś dziwnego, bo zorientowałam się że się uśmiechnęłam, tak, po prostu... Trwało to kilka sekund, zlękłam się, bo nigdy tak się nie uśmiechałam, nie w ten sposób, pozytywny sposób, ale przecież o to chodziło, prawda? Dlaczego się tego boję? Bo wciąż nie czuję? Zrobiłam to mimowolnie?

Aron

Od tej chwili kiedy się przebudziłem, nie mogłem zasnąć, choć na prawdę się starałem. Postanowiłem zaczekać na rodziców. Jak tata pobiegł za mamą, to byłem prawie pewien że za chwilę wrócą. Usłyszałem kroki, podniosłem się ucieszony, wybiegając z jaskini, im na przeciw, ale to nie byli rodzice...
Zastygłem w bezruchu, z przerażeniem w oczach, kładąc po sobie uszy... Oni byli przerażający... Nie widziałem jeszcze takich koni, bo nigdy nie widziałem zwłok. Zanim się otrząsnąłem, chcąc uciekać już mnie otoczyli.
- Idziesz z nami wnuczku - pochyliła się nade mną straszna klacz, było ich czworo, równie strasznych, próbowałem być dzielny, nie zdążyłem, porwali mnie tak szybko że nie byłem w stanie choć krzyknąć. Jedynie uleciało mi kilka łez z oczu, nim stamtąd zniknąłem, tak szybko ze mną pędzili... Obraz w tym tempie rozmazywał się przed oczami, widziałem tylko smugi, zamknąłem oczy, na pewno już minąłem znane mi miejsca... Chciałem do domu, do rodziców, do brata, bardzo się bałem, jednak nie umiałem być dzielnym. Trzymali tak mocno, że przebili mi skórę zębami...

Szakra

Patrzyłam na niego, zła i poirytowana...
-Kier..
-Szakra błagam..- klęczał nadal przede mną, patrząc na mnie błagalnie
-Ehhh...gdyby nie to że cię kocham...
-Czyli dasz mi jeszcze szansę?
-Dam...ale ogarnij się choć trochę, synowie potrzebują ojca a nie kolegi, a ja partnera...a nie trzeciego źrebaka
-Zrobię wszystko, na prawdę, będę poważniejszy, obiecuję
-Zobaczymy na jak długo będzie ta obietnica...- odwróciłam się, chcąc już odejśc
-Szakra poczekaj- zatrzymał mnie stając przedemną
-Tak?
-Pójdziemy może razem? no wiesz, na spacer
-Sprawdzę tylko co u synów
-Bawią się, chodźmy
-No obym nie żałowała..

Odyn

Nie ukrywam, byłem pod jej wrażeniem, była inna..jej ruchy i zachowanie także, żaden normalny koń, nawet pegaz, nie wykonuje takich ruchów, jej nawet inaczej stawy pracowały niż u normalnego konia...
-Odyn no chodź!- szturchnął mnie brat odbiegając już odemnie
-Ej no poczekajcie!- pobiegłem za nimi, nawet nie słuchałem co wcześniej mówili- w co się bawimy?
-Będziemy skakać przez powalone drzewo
-Zobaczymy kto będzie pierwszy!- zaśmiałem się wyprzedzając juz wszystkich, biegłem już na przodzie, kiedy naglę przewrócił mnie podmuch wiatru, przeturlałem się kilka metrów
-Wybacz- obok mnie wylądowała Furia
-To byłaś ty?
-No...zapomniałam się trochę
-Nawet cię niezauważyłem..
-Heh no jakoś...tak- widocznie się zestresowała, błądziła wzrokiem
-To było niezłe- podniosłem się uradowany
-Serio?
-No pewnie, nikt nie lata tak szybko
-No...podobno nie
-Jakiej ty jesteś rasy?
-Wiesz, kiedyś ktoś do mnie krzyknął nocny pegaz, więc chyba jest to nocny pegaz
-Wow
-Hm?
-Brzmi niesamowicie
-A ty? i twój brat?
-My? my jesteśmy mieszańcami, nasz tata to normalny koń, a mama to pegaz zbrojny północnik, tak samo niesamowita jak ty, zupełnie inna i jedyna w swoim rodzaju
-Ale ja jestem normalna, znaczy...chyba, nie wiem
-Nie no, przecież żaden normalny koń się tak szybko nie porusza, i to jak się poruszają twoje stawy, po prostu wow
-Nie mówmy już może o mnie? co?
-Ej no o czym wy tak gadacie?- przerwał nam Fiero
-A tak sobie rozmawiamy- poszedłem już do przodu, zwalniając jednak po chwili wyrównując się ze wszystkimi

Furia

Te pytania trochę mnie krępowały, nie wiedziałam co mam o tym myśleć, zazwyczaj dlatego każdy uciekał przedemną...nawet drapieżniki. Jestem kimś niebezpiecznym? mam się bać samej siebie? kiedy ja nawet nie wiem kim jestem, do tego zauwazyłam że zaczynają mi wypadać powoli pióra, a co gorsze, nie odrastają, sierść się zmienia, ogon nawet staje się inny, może tego narazie nie widać, ale ja to czuję, zauważyłam że i z niego mi wypadają włosy...
Pobiegłam za resztą, chwilę się zamyśliłam i stanęłam w miejscu. Doszliśmy na miejsce, pierwsza zaczęła skakać Herdis, a po niej bliźniaczki, wszyscy się zaczęli wygłupiać, tylko ja stałam z boku, coś dobiegało do moich uszu, czułam też wibracje pod kopytami
-Ej Furia, teraz twoja kolej!- krzyknął Odyn, nie zwróciłam zbytnio na to uwagi
-Furia?- spytali wszyscy
-Słyszycie to?
-Nie? a co?- zerwałam się do lotu, wyleciałam ponad drzewa i zaczęłam obserwować okolice, ktoś wołał o pomoc, poleciałam w to miejsce, to był Jack...i teraz się zawachałam, stanęłam w miejscu. Zaszedł mi za skórę, chciał mi dać popalić, ale jednak...potrzebuje teraz pomocy, mam go zostawić na pastwę tego ogiera? ale też...co ja mogę, jestem jeszcze mała...w końcu się zdecydowałam, zaczęłam pikować w dół, prosto na ogiera, uderzyłam w niego, o dziwo, udało mi się go przewrócić. Podniosłam się szybko
-Dawaj wstawaj!- podbiegłam do Jack'a
-Łatwo powiedzieć- parsknął na mój widok
-Ty gówniaro!- wrzasnął ogier, cofnęłam się o krok, zawachałam się, chciałam uciec, ale teraz jak go zostawię to może go zabić, stanęłam jednak przed ogierem, unosząc skrzydła
-Uważaj bo się wystraszę- zakpił, ruszył na mnie, odruchowo podleciałam do góry lądując już za nim
-Nawet mnie nie denerwuj...- parsknął, widziałam jaki jest wściekły, znów na mnie ruszył, tym razem podciełam mu nogi skrzydłem, gdyby nie to że mam je silne to niezbyt fajnie by się to skończyło..
-Uciekamy..- podniosłam na siłę Jack'a, nawet nie był taki ciężki
-Zostaw, poradzę sobie!
-Jasne- przerzuciłam go przez grzbiet i wzbiłam się w powietrze, aż krzyknął.

Odyn

-To było dziwne..- stwierdziliśmy
-Szkoda że my nie możemy jeszcze latać
-No..- przytaknął bratu, ciekawe właśnie kiedy mama nas nauczy...

Przerwaliśmy zabawę, czekaliśmy teraz raczej na to czy Furia się pojawi..i pojawiła się, po chwili z kimś na grzbiecie, z Jack'iem?!
-A ten tutaj czego?- parsknęliśmy równo, ja i brat
-Był w niebezpieczeństwie, nie mogłam go tak zostawić na pastwę losu
-A zasłużył
-Trzeba mu pomóc
-My na pewno tego nie zrobimy
-Fiero, Odyn- spojrzeliśmy na nią, miała zbyt stanowczą minę aby zrezygnować...
-No dobra...

Danny

Doniosłem Zimę do jaskini, trzęsła się przez całą drogę, ale czy z bólu albo strachu, tego nie wiem, z zimna na pewno nie, jest ciepło w końcu..
-Odpoczywaj kochanie- położyłem ją na ziemi, ale chwila...czegoś mi tutaj brakuje, to...nie...
-Danny nie ma Arona
-Pewnie wyszedł nas szukać- nie chciałem aby ukochana zaczęła się martwić
-A jeśli coś mu się stanie, a jeśli..
-Pewnie nie, leż tutaj spokojnie, możesz mi to obiecać?
-Tak..
-Niedługo z nim wrócę- wybiegłem, wręcz spanikowany, czego oni jeszcze chcą od mojego syna?! mało im?! Uderzyłem kopytem o ziemię, ryjąc ją. Popędziłem przed siebie, nie mogli daleko uciec, chyba

Elliot

Spojrzałem na córkę, uśmiechnęła się..ona się uśmiechnęła, w końcu. Podbiegłem do niej
-No dawaj, gonisz- zaśmiałem się
-Dawaj siostra, jak mnie złapiesz to coś odemnie dostaniesz- przeskoczył przez nią i zaczął uciekać, ganialiśmy się jeszcze długo, tylko Feliza nie chciała do nas dołączyć, więc ja przerwałem zabawę i do niej podszedłem.
-Coś nie tak skarbie?
-Nie, nie, wszystko jest w porządku
-Na pewno, czemu sie do nas nie przyłączysz?
-Jakoś nie mam nastroju na zabawy
-Nie chcesz się z nią bawić, prawda?
-To nie o to chodzi
-Feliza doskonale wiem że o to
-No dobra, może trochę
-Popatrz na nią, mówię ci że ona się zmieni, ja się nie mylę co do koni, do tego jaki ktoś jest..

Andy

Dałem się złapać siostrze, specjalnie się nawet przewróciłem na bok kiedy mi na niego skoczyła przednimi kopytami.
-No brawo, należy się nagroda- podniosłem się otrzepując z pyłu, zsunąłem wisorek który wisiał na mojej szyji, naciągnąłem trochę sznurek i założyłem go siostrze 
-A po co on?
-Spójrz...widzisz ten klejnot?
-No...
-Jak się mieni na błekitno, w środku jakby się coś poruszało..- siostrza zaczęła na niego patrzeć, przyglądała się z uwagą, chyba nadal nie rozumiała
-No tak, ale co on daje?
-Zamknąłem tam część swojego płomienia, przyda ci się, szczególnie w opanowaniu nerwów, obiecaj tylko że nigdy go nie ściągniesz i będziesz pilnować jak oka w głowie, dobrze? bo jeśli trafi do kogoś innego, może nie być za wesoło, jest on tylko i jedynie przeznaczony dla ciebie, jest tam nawet pierwsza litera twojego imienia, to część ciebie od dzisiaj, nie możesz tego stracić, rozumiesz? Obiecujesz mi to?

Lalite

- Obiecuje - popatrzyłam jeszcze na wisiorek w zamyśleniu. Podobał mi się, czułam to, choć słabo. A ten płomień w środku jakby mi pomagał... Czyli brat nie chciał mnie skrzywdzić, mam nadzieje, nie, na pewno nie, bo to nie miałoby sensu. Pierwszy raz coś dostałam i chyba... Chyba nie tylko wisiorek, ale też... Ich miłość? Miłość taty, brata... Tak jak to bywa w rodzinie. Albo przynajmniej przyjaźń, bo na takie przywiązanie chyba było za wcześnie, nie wiem... Bądź razie jednak im na mnie zależało. U mamy nie mogłam na to liczyć.
Stała z boku, rozmawiała z tatą, co chwilę zerkając ukradkiem na mnie, jak na problem, którego trzeba się pozbyć. Myślała że nie zauważę, chciałam jej odpłacić pięknym za nadobne, na szczęście Andy odwrócił moją uwagę.
- To co teraz porobimy? - zapytał.
- Pobawimy się jeszcze? - bardziej poprosiłam niż spytałam, wciąż zmieszana i trochę zagubiona w nowej sytuacji, ale chyba... Podobało mi się? Chciałam czuć, a byłam prawdopodobnie bliżej osiągnięcia celu, nie mogłam się tego bać, ani poddać... Wszystkim jest lepiej, są szczęśliwi, gdy odczuwają dobro, nawet demonom. 

Zima

Denerwowałam się już, Danny nie wracał tak szybko jakbym chciała, a co jeśli... Nie, nie. Po prostu nie, to nie możliwe.
Zwijałam się co chwilę w nasilającym bólu, nawet gdybym chciała nie mogłam poruszyć nogami, tak mocno były spuchnięte, a co dopiero wstać. Pocieszałam się myślą że w jaskini jest nadal stado i nie jestem zupełnie sama. Źle się z tym czułam, to ja powinnam była odpowiadać za ich bezpieczeństwo, a nie oni za moje. Wyczerpana bólem w końcu usnęłam, przebudzając się w półśnie i znów zasypiając, nie mając sił się wybudzić i nawet ochoty, póki nie wróci Danny, wolałam spać.

Podczas jednego takiego przebudzenia, przez wpółprzymknięte oczy widziałam że już zrobiło się późno i prawdopodobnie została garstka koni w jaskini, albo wszyscy są już na zewnątrz. Zaniepokojona, poderwałam głowę, było strasznie późno... Wieczór. I tak na dobrą sprawę nie zostało tu kilka koni, ale weszło przed chwilą do środka, ułożyli się do snu, jeszcze rozmawiając ze sobą. Niektórzy kładli się wcześniej spać, niż inni.
- Danny... - chciałam wstać, ale nic z tego, tylko jęknęłam z bólu, opadając z powrotem na bok. Zacisnęłam oczy, miałam złe przeczucia, powinni wrócić już dawno... Gdzie on był? Co z naszym synem?
- Mamo? - usłyszałam głos Tori, przez chwilę zapominając że ona... 
- Córeczko... - ...nie żyje. Jak ją zobaczyłam wszystko wróciło, jej ciało było w stanie rozkładu, brzuch zapadał się do środka, a pod cienką warstwą skóry, wyżartej gdzieniegdzie widać było narządy i one wyglądały na martwe, nawet nie biło jej serce. Uciekłam wzrokiem ku jej oczom, tym samym oczom i głosie... Z początku się przeraziłam, wyglądała identycznie jak oni... Tak bardzo za nią tęskniłam, tak bardzo bolała mnie jej strata, że mimo wszystko, chciałam ją odzyskać...
- Tori... To na prawdę ty? - łzy zebrały mi się w oczach: - Tori, córeczko...
Podeszła do mnie, przytuliłam ją do siebie, zamykając oczy, by ignorować strach, nawet drżałam na ciele, ale ona nie może mnie skrzywdzić, nawet tak wyglądając to nadal moja córka. 
- Wiesz może gdzie jest Aron? - szepnęła mi do ucha, wtulając się we mnie, mocno.
- Twój tata poszedł go szukać - powiedziałam przez łzy. Nagle coś wbiło mi się w szyję w różnych miejscach, z bólu odjęło mi mowę, nie mogłam poruszyć głową. Zastygłam w przerażeniu i bólu z szeroko otwartymi oczami i pyskiem, z którego przed chwilą wydobył się krótki krzyk. Ledwo poruszyłam okiem. Coś czarnego, mogłabym powiedzieć że już to widziałam, czarne "macki" odchodziły od pyska Tori i utknęły wbite w mojej szyi. Z tyłu za mną wybuchła panika, chyba dopiero teraz zauważyli Tori, konie rozpychały się między sobą, wybiegając w popłochu na siebie. Czułam jak to coś wyciąga ze mnie siły życiowe.
- Tori... Proszę... - mój głos był prawie niesłyszalny, znów bardziej bolała psychika... Zaczęłam wszystkiemu zaprzeczać, ale to na nic się zdało. Ten koszmar dział się tu i teraz.
- Wiesz może gdzie jest Maja, mamo? - zapytała, a mi głowa opadła na ziemie. Chciałam błagać by zostawiła moją córkę, by nie robiła siostrze krzywdy, ale... Po prostu nie miałam już żadnej energii, powietrze cudem dostawało mi się do płuc. "Macki" wciąż tkwiły, głęboko pod skórą, Tori zaczęła mnie ciągnąć za sobą, za ich pomocą, oczy zaszły mi mgłą... Wolałabym umrzeć, niż to przeżywać... Wyciągnęła mnie z jaskini, czułam ból, taki na granicy wytrzymałości, czułam jak "macki" zaciskają się na moich kręgach szyjnych, na kości... To ostatnie co pamiętam.

Feliza

- Obyś miał racje - odpowiedziałam zerkając krzywo w kierunku córki, w ogóle nie wierzyłam w jej wewnętrzną przemianę, zawsze będzie tą złą. Przekonają się.
- Na pewno ją mam, wszystko idzie ku lepszemu, chodź, daj jej szanse.
- Teraz? Niech się wygłupiają, zostawmy ich i chodźmy gdzieś tylko we dwoje - zmieniłam szybko temat.
- Mówiłaś że spróbujesz...
- Nie masz ochoty? - przerwałam mu.
- Oczywiście że mam, kochanie, ale najpierw chodź, jesteś jej matką...
- Wiem, wiem - przewróciłam oczami, dłużej już nie mogłam udawać że wszystko mi pasuje, bo nie pasuje: - Nie widzicie tego? Ona chce was nabrać. Udaje. Elliot, wiem co zaraz powiesz, ja nie chcę kłótni, wierzycie jej, nie mam nic przeciwko, postaram się ją tolerować, po prostu uważam inaczej...
- To źle uważasz. Ja się zmieniłem, ty też i co? Nikt nie dał ci szansy?
- Ja... - nie wiedziałam co mu odpowiedzieć, westchnęłam ciężko: - Może masz racje? A może ja potrzebuje czasu? - miałam na myśli Dolly, ale jakbym miała wypowiadać jej imię to chyba by mnie krew zalała: - Żeby ją zaakceptować - dodałam, całkiem szczerze.
- Czujesz to? - coś wisiało w powietrzu, raczej nie demon, jakaś zła energia, podobna do tamtej w górach, ale jednak inna.
- Chyba... Tak.
- Za długo nam dopisywało - skomentowałam z ironią, rozglądając się wokół. Nic się nie działo. Na razie. Tylko, podobnie jak my, nasz syn i Lalite też przerwali wygłupy, jakby coś wyczuwając. Lalite się zmieniła w demoniczną postać, podejrzewałam że to ona będzie tym zagrożeniem, zmierzyłam ją wzrokiem, a ona mnie. Wiedziałam, pełno w tym było nienawiści. Niech tylko się rzuci a... Usłyszałam za sobą śmiech, bardzo znajomy śmiech, ale to... W ogóle nie miało sensu. Obejrzeliśmy się za siebie.
- Ty?! - wyrzuciłam z siebie w rosnącym gniewie, ale też szoku. 
- Tak, ja, ja... Twoja ukochana córunia wróciła, cieszysz się? - zaśmiała się tym doprowadzającym mnie do białej gorączki śmiechem. Nie tylko mnie.
- Nie na długo! - zawołał Andy: - Nie wiem jakim cudem wróciłaś, ale zgładzę cię raz jeszcze i jeszcze raz jak będzie trzeba, wiesz o tym.
- Tylko że ja nie mam duszy, ani czegoś co by miało ją zastąpić - zachichotała Dolly: - To czysta czarna materia, tak na prawdę nie istnieje, więc nie możecie mnie zniszczyć.
To na prawdę nie miało sensu.

Lalite

Szybko zaczynałam rozumieć kto to, biło od niej zło i w pewien sposób przyciągało do siebie, nie chciałam tego czuć, w jednej chwili straciłam wszelkie i tak słabe, ale pozytywne emocje, albo dopiero zalążki tych uczuć. Nie mogłam się powstrzymać i nie zmienić się w demoniczną formę. 
Nie odrywałam od niej wzroku, opierając się z wielkim trudem pokusie, zaczęło doprowadzać mnie to do frustracji, może gdyby nie ten wisiorek już stałabym u jej boku, przeciwko własnej rodzinie, nie chciałam tego. To silniejsze, niż ciągnięcie do umierających koni, łaknienie ich dusz. 
Uświadamiałam sobie że to Dolly, ale wszyscy mi mówili że to nie możliwe by tu była, bo nie istnieje, okłamali mnie, grozili żeby... Mieć nade mną kontrole? 
Dolly to mój najgorszy wróg. I to na niej chciałam rozładować te wszystkie emocje, które ciężko było mi teraz kontrolować, musiałam przekierować je w przeciwną stronę, przeciwko niej. 
Rzuciłam się na nią, nie czułam bólu, a ilekroć atakowałam to raniłam się o nią... Ona sama nie ponosiła ran, tylko śmiała się, napędzając mnie do kolejnych ataków, brat próbował mnie złapać, ale zwinie mu uciekałam, atakując wciąż i wciąż, wykorzystując całą swoją siłę i nawet jej nie osłabiłam... W kilka sekund padłam na ziemie i rzucałam się jeszcze, nie mogąc się podnieść przez obrażenia, a mimo to chcąc ją załatwić, leżałam wręcz we własnej krwi.

Kier

No, wszystko w porządku, mogłem już odetchnąć z ulgą i ogólnie wyluzować, teraz tylko spełnić prośbę Szakry, które to już podejście? "Trzeci źrebak" - straszne że tak o mnie myślała, na prawdę jestem ciapa. Spuściłem nieco łeb, szliśmy w milczeniu, podziwiając ładne widoczki. To szkolenie to była kompletna klapa, a wycisnęło ze mnie siódme poty, chociaż kondycja nieźle mi się poprawiła. 
- Hej... Mój kwiatuszku, pobiegamy? - skoczyłem przed Szakre wesolutki. Coś palnąłem? Chciałem poprawić jej humor. Zachowałem się jak małolat? Znowu. Kiepski start.
- Noga.
- Aaa... - dopiero teraz sobie przypomniałem, że tak jakby nie mogła jeszcze biec: - Przepraszam kochanie.. Zapomniało mi się - uśmiechnąłem się z lekka nerwowo, wycofując do tyłu, nagle wpadł mi na myśl jeszcze jeden pomysł. Teraz spokojnie, nie mogę tego zawalić, to łatwe, zbyt proste właściwie by to zawalić.
- Skarbie, pomyślałem że w ramach przeprosin zabiorę cię gdzieś gdzie normalnie oniemiejesz z zachwytu, na pewno w życiu tam nie byłaś.
- To daleko? Nasi synowie...
- Doskonale się razem bawią, nie wplątali się w żadne bójki, to grzeczne źrebaczki... - czasami się im zdarza, prawda?
- To jak? Jakbyś się zmęczyła to polecisz, albo cie poniosę - dodałem szybko, spłynęła mi kropelka potu po czole to byłby niezły wysiłek, ale dla mojej Szakry wszystko. Piękna jaskinia, z białymi tymi..."Kolcami" wiszącymi z sufitu i paroma wystającymi z podłoża kto by tam pamiętał jak to się nazywa? To nie wszystko oczywiście, pośrodku oczko wodne z mnóstwem gładkich, białych kamieni, a na dolę w dość głębokiej wodzie mieniące się kryształy, jeziorko obrastał fiolet, znaczy fioletowe kwiaty, a klacze uwielbiają kwiaty, a jaki mają zapach. Spodoba się jej. Przez sufit wpadają strugi światła i wszystko błyszczy w kropelkach rosy o poranku, oczywiście teraz było później, więc pewnie inaczej to trochę wygląda. A wejście porastają jeszcze przepyszne jaskrawozielone pnącza, te mają czerwone... Nie, chyba jednak pomarańczowe, a może żółte kwiaty? Trochę mi się zapomniało. Byłem tam dawno, na prawdę dawno temu, oby nic się tam nie zmieniło, bo wtedy ta wyprawa będzie klapą.

Fireo

Nie wierzyłem w to co robimy, zamiast sprać mu zad, pomagaliśmy mu opatrzyć rany. I może nie byliśmy w tym mistrzami, ale widzieliśmy już jak mniej więcej zakładać opatrunki, w końcu mama była ranna i często musiała zmieniać opatrunek.
- Uważajcie łamagi - syknął w bólu, specjalnie za mocno owinąłem, a niech sobie pocierpi.
- No co ty, zabolało? - zapytałem ironicznie.
- Zrobiłeś to specjalnie!
- Idź poskarżyć się mamusi, a... Ty jej nie masz, a to...
- Fiero to nie było miłe - zwrócił mi uwagę brat.
- Co? - tym razem, o dziwo go nie zrozumiałem.
- Odpuśćmy... - wskazał ukradkiem na Furie, przygotowywała zioła, pytając się nieco dorosłych koni, gdzie jakie rosną na przykład, więc była wystarczająco daleko, by niczego stąd nie słyszeć. Chociaż wtedy my nie słyszeli tego co ona, więc...
- A no tak - szepnąłem do brata: - Racja.
Chyba myślał o tym samym co ja, bo przyspieszył równo ze mną, jeszcze kilka opatrunków i nie będziemy ani słyszeć pyskówek Jack'a, ani znosić jego durnej osoby. 

- I gotowe, idziemy już? - zapytał Odyn, Furia już doszła, a my skończyliśmy.
- Zostajesz tu czy... - jeszcze zwróciła się do Jack'a.
- Sam sobie dalej poradzę - stwierdził, więc w końcu odeszliśmy.
- Furia - zawołał ją jak już byliśmy kilka kroków od niego. Popatrzyliśmy na siebie z bratem z niezadowoloną miną.
- Idźcie, ja dojdę za chwilę - Furia po krótkim wahaniu, zawróciła, a my patrzyliśmy za nią. Ja bym olał Jack'a łamagę, w końcu już "sam sobie poradzi", sam tak powiedział.

Jack

- Co chcesz? - spytała. Nie fajnie się czułem w roli tego pokonanego i potrzebującego pomocy, i dłużej nie chciałem być od nich zależny. Zależny od wrogów, wolne żarty. Zawsze radziłem sobie sam.
- No... Doceniam co dla mnie zrobiłaś i... - to był trudny moment, chciałem ją przeprosić, z samej wdzięczności, mimo wszystko gdyby mnie nie uratowała to bym nie żył. Ale gdybym przeprosił to nie uznałaby mnie za słabego? Powiedziałem tylko to drugie: - Dziękuje.
- Odynowi i Fiero też należą się podziękowania.
- Ta? Oni nawet nie ruszyliby się gdybyś im nie kazała.
- Dlaczego jesteś taki?
- Jaki?
- Wredny?
- Po prostu lubię mieć wszystko pod kontrolą, wtedy jestem kimś - uśmiechnąłem się na samą myśl, to dopiero daje poczucie własnej wartości, jak zależą od ciebie inni i widzą w tobie kogoś wielkiego... Tak było, póki się tu nie zaleźliśmy, a dokładnie kiedy nie pojawili się Odyn i Fiero.
- I nie cierpię przegrywać, zwłaszcza z klaczkami, to obciach - dodałem sam nie wiem dlaczego, z wdzięczności byłem szczery? Pewnie i tak. Nie okazywałem tego, a nawet źle ją potraktowałem, ale byłem jej bardzo wdzięczny. I całkiem nieźle walczy, jakby spojrzeć na to inaczej, niż przez moje własne upokorzenie.
- Ale drugi raz poradzę sobie sam - dodałem: - Jak zawsze. A i musimy powtórzyć walkę jak nieco wydobrzeje, zobaczysz że wygram, wtedy to po prostu byłem dla ciebie zbyt delikatny - nie byłem wcale delikatny, ale chyba mógłbym postarać się jeszcze bardziej, na pewno. A jak dorosnę, jeszcze się zemszczę na zabójcy mojej matki, pożałuje tego.

Fiero

Oglądaliśmy się za siebie, ciekawe czemu robił to Odyn? Nie, nie zamierzałem być zazdrosny o Furie, możemy po równo się z nią przyjaźnić, wszystkim się dzielimy. Tylko nurtowało mnie jedno pytanie, czy on też czuje to co ja?
- Odyn, a ty lubisz Furie, ale tak trochę bardziej niż normalnie?

Odyn

-Co to za pytanie?- chodziło mu o to czy się w niej podkochuję?
-No takie tam...no więc?
-Możeee
-Czyli tak?
-A ty?
-Ja?
-No co? też chyba mogę spytać
-No to też może
-Ej ale chyba nas to nie podzieli?
-No co ty, w końcu jesteśmy braćmi, najlepszymi kumplami
-I tak narazie jesteśmy za młodzi
-Racja, no...a jak będziemy starsi? no wiesz, że dorośli?
-Zobaczymy...

Furia

-No jasne- zaśmiałam się ironicznie- jakbyś nie zauważył, to i tak jestem większa od ciebie- odwróciłam się zamachując się skrzydłem i ogonem, tuż przed jego nosem
-Taaaa...
-Pozwolisz że już sobie pójdę, chyba że masz coś jeszcze mi do powiedzenia?
-Nie..
-No wiec pa- pobiegłam do chłopaków, czekali w końcu na mnie
-No więc jak? gdzie idzemy?
-W góry może?
-Fiero pamiętasz jak się to ostatnio skończyło- zwrócił uwagę Odyn
-Oj tam, teraz umiemy się bronić, a może potrafimy tak jak mama?
-Wiesz, wątpię w to
-Oj tam, ty jak zwykle sceptyczny, Furia, idziesz?
-Możemy, jakby co to wtedy polecę po waszych rodziców
-Chyba raczej tylko po mamę- zaśmiał się Fiero
-Przestań- szturchnął go brat
-Oj no co
-Zaczynasz
-Co znowu?
-Dobrze wiesz
-Nie dramatyzuj już

Szakra

Kier prowadził mnie gdzieś, nawet nie chciał powiedzieć, no niech mu już będzie, jestem bardzo ciekawa co on takiego wymyślił..
-Kier poczekaj- zawołałam, jak zwykle się zapomniał i przyśpieszył
-Oj wybacz, zapędziłem się, może odciążysz troszeczkę nóżkę?
-Nie trzeba, po prostu idź wolno
-Tak, tak, może pomóc?
-Kier..- przystanęłam 
-Tak?
-Poradzę sobie, jedyne czego chcę, to żebyś zwolnił, i tyle
-Dobrze skarbie...

Andy

-Lalite!- krzyknąłem na nią, zabrałem ją na bok i przytrzymałem
-Zostaw!- wrzasnęła, wyrywała się nadal do niej
-Uspokój się!- spojrzała mi w oczy, ochłonęła, widać było też po części strach 
-Zostań tutaj- cofnąłem się i skierowałem łeb ku Dolly
-No witaj- zaśmiała się
-Pozbyłem się ciebie raz, to pozbędę i drugi...- zapłąnąłem chodząc dookoła niej
-Głuchy byłeś co mówiłam? ja nie istnieję, jestem tylko waszą chorą wyobraźnią, jestem w waszych głowach, to wy mnie kształtujecie
-Nie znasz mnie jeszcze do końca kochana- zmieniłem się, w tą swoją dobrą postać, płomień rozszedł się po ziemi, na wszystkie strony, otoczył ją, a z niej coś zaczęło wychodzić i iść do mnie, ale zatrzymało się, tuż przed moim pyskiem
-Dalej...- odszedłem na bok
-Nie myśl że to koniec..- rozpłynęła się, rozstawiając po sobie tylko czarną maź na ziemi

Elliot

-Lalite..- podbiegłem do córki, zmieniła się już w normalną klaczkę, miała mnustwo ran...
-To ona...okłamaliście mnie..- wędrowała po nas wzrokiem, po każdym, czasami zmieniając tęczówki na czerwone
-Nie okłamaliśmy- podszedł Andy- zabiłem ją raz, myślałem że na dobre
-Jakim cudem...- dopiero teraz pojąłem, klątwa..znowu się za nami ciągnie- musimy iść do jaskini..
-Po co znowu?- zatrzymała mnie Feliza
-Jest tam reszta mojej rodziny, to coś to pewnie nie tylko Dolly, to cały czas ta klątwa, może ich zobaczyć każdy- ruszyłem galopem do stada, po drodze minąłem spłoszone stado
-Ej ej chwila!-zatrzymałem kogoś- co się dzieje?
-Tam w jaskini, coś zaatakowało twoją matkę, dziwna postać..
-Cholera...uciekajcie, słuchajcie się zastępcy- jeszcze bardziej przyśpieszyłem, pędziłem jak nigdy, przeskakując przez każdą przeszkodę.

-Tori...- stanąłem za nią, doskonale ją poznałem
-Braciszek..- uśmiechnęła się odwracając łeb na swój grzbiet- ten co chciał mojej śmierci
-I szkoda że tego nie zrobiłem odrazu- parsknąłem- zostaw mamę
-Każdy w was zasłużył na śmierć
-Tak? twoja siostra także? która opiekowała się tobą do końca? tata który tkwił i nosił cię wszędzie, dbał o twoje odleżyny, mama która łkała dniami i nocami bo ty nie chciałaś żreć?! 
-To ona zapoczątkowała tą klątwe! zasługuje
-Sam noszę na sobie tą klątwę, dawaj! chodź tutaj, a mamę zostaw...

Andy

Zabrałem siostrę na grzbiet, i ruszyłem w ślady taty, zapomniałem nawet obejrzeć się za mamą, ale liczyłem że pobiegła za mną, a jednak się pomyliłem, bo gdy się zatrzymałem, nie było jej...a jeśli Dolly się pojawiła, ale z drugiej strony tata...
-Lalite- musiałem zobaczyć czy z nią wszystko dobrze, byłem rozerwany pomiędzy tym, gdzie mam iść, w którą stronę się ruszyć, musiałem zrobić to inaczej...
Wszedłem w umysł najpierw mamy, patrząc jej oczami, na szczęście, nic jej nie spotkało, szła powoli w stronę w którą ja pobiegłem. Mogłem więc spokojnie pobiec za tatą

Szakra

W końcu dotarliśmy na miejsce, ledwie się tutaj dowlokłam, ale pod jaskinię już podleciałam, nie byłabym wstanie tutaj wejść, teraz czekałam tylko aż Kier się tutaj dowlecze.
-To jak?- spytałam gdy już do mnie podszedł
-Zapraszam do środka- uśmiechnął się, kazał mi zamknąć jeszcze oczy i wprowadził mnie za sobą
-Otwórz- powiedział uradowany, otworzyłam najpierw jedno z oczu, a kiedy zobaczyłam gdzie jestem, to i drugie, rozglądając się dookoła
-I jak skarbie?
-No zaskoczyłeś mnie, nawet bardzo zaskoczyłeś- uśmiechnęłam się, nie ukrywam, dosyć szeroko, tu jest po prostu pięknie..

Lalite

Miałam taki mętlik w głowie, nie wiedziałam czy mówią mi prawdę czy kłamią, czy powinnam im ufać czy wręcz przeciwnie? W dodatku, nie do końca wiedziałam co się dzieje... Trzymałam się kurczowo, podczas gdy Andy biegł, potrząsało boleśnie moim ciałem, przez te wszystkie dość rozległe rany, normalnie nie czułabym bólu. Tylko przypominały mi o tym że niemal sama doprowadziłam do swojego końca...
- Trzymasz się? - spytał brat, patrząc przelotnie na mnie, przytaknęłam, zaciskając bardziej zęby na jego grzywie i nogi na bokach by nie zlecieć. Byliśmy już prawie na miejscu, widziałam coraz wyraźniejsze sylwetki taty i czegoś, czegoś jeszcze... Przez myśl przeszła mi Dolly, choć to coś... To nie ona i Andy już się jej pozbył... Po raz kolejny?... Nienawidziłam jej najbardziej, ale też się jej bałam... Zwłaszcza kiedy zaczęłam odczuwać czające się zło w pobliżu nas...
- Andy... - i puściłam grzywę brata, szybko lądując na ziemi, turlając się kawałek, zatrzymał się gwałtownie.
- Lalite nic... - podniósł wzrok na kogoś za mną.
Zaśmiała się, stawiając po moich bokach swoje kopyta: 
- No proszę, wróciłam szybciej niż myślałam.
Momentalnie poznałam ten głos i odruchowo ugryzłam ją w nogę, już po przemianie, odczuwając ból, który ona powinna czuć. Spojrzałam nienawistnie w jej oczy, w jej było coś w rodzaju... Rozbawienia? Szaleństwa? Nie wiem... Puściłam, cofając się kawałek, dalej przesunął mnie do siebie Andy.
- Co tam braciszku? - spytała Dolly.
- Nie nazywaj mnie tak!
- Ależ się złościsz - zachichotała: - To dzięki naszej siostrzyczce tu jestem...
- Na pewno nie! - parsknęłam.
- Tak, tak kruszynko, to przez twój strach, rosnę tylko w siłę, a pomyśleć że nie istnieje - zbliżyła się, wydając mi się większa, starałam się przekształcić cały strach w nienawiść, ale to na nic, była dla mnie zagrożeniem, a ja nie mogłam jej jakkolwiek skrzywdzić i nie pojmowałam jak mogła tu jednocześnie być i nie istnieć...
- Twój ruch braciszku - dodała, uśmiechając się szyderczo i szeroko zarazem. 

Feliza

Po prostu zabrakło mi na to wszystko słów, przyspieszyłam nieco kroku, by nie wlec się aż tak z tyłu, choć raczej wątpiłam by była tam nagle potrzebna, Elliot i Andy w zupełności sobie poradzą. 
Minęłam się z jakąś klaczą, wydała mi się znajoma, obejrzałam się za siebie, nie bardzo rozumiejąc co widzę. Ta klacz wyglądała jak jedno z moich wcieleń, ba, nawet pamiętałam które - córka Melindy. 
- Co jest? - zmrużyłam oczy w niedowierzaniu, a ona zrobiła to samo, odwzorowała każdy ruch, jakbym widziała swoje odbicie, ale ono nie stałoby na przeciwko mnie, a tym bardziej nie przechodziło obok. Spojrzałam w bok, dostrzegając kontem oka koński cień na ziemi, kolejne moje wcielenie? Tym razem to ostatnie - Ignis. Zaczęło robić się jeszcze dziwniej, gdy pojawiały się znikąd następne, odzwierciedlając nawet najmniejszy szczegół, jak taki oddech, na który nie zwróciłabym uwagi, dosłownie robiły to bezbłędnie. Doprowadziły mnie o zawrót głowy.
- Co?... - rozejrzałam się wokół, słysząc mój głos powtórzony przez wszystkie w tym samym czasie, w którym ja to wypowiadałam. Parsknęłam pod nosem w podirytowaniu, to ta klątwa? Przecież to chore. Może pobiegnę razem ze swoimi wcieleniami i załatwimy resztę wrogów? Ciekawe kto następny się pojawi? Dolly już była, teraz może... Na szczęście nie byłam aż taka głupia, coś musiało tu być nie tak. 
Jak tylko się zorientowałam, to one rzuciły się na mnie, byłam silniejsza od każdej swojej poprzedniej wersji i z łatwością je zabijałam, rozpływały się wtedy w powietrzu, znikały bez śladu. Wtem zdałam sobie sprawę że z kolejną następną zabitą, osłabiam też siebie, musiałam przestać, bo pewnie będzie jak z Lalite, wszyscy widzieliśmy... 
Spróbowałam czegoś innego, pochłonąć je wszystkie, kilkadziesiąt "wersji siebie". Zamknęłam oczy, traktując je jak duchy, o dziwo zadziałało, czułam tylko przepływającą energie i znikającą równie szybko jak ją odczułam. Wokół mnie pozostała czarna maź, ta sama co po Dolly... O co tu chodzi? 
Ruszyłam gwałtownie śladami syna, teraz lepiej się nie rozdzielać...

Zima

Ocknęłam się, słysząc krzyk Tori, leżałam na ziemi, całe ciało paraliżował mi ból, otworzyłam szeroko oczy, widząc już przez te wpółprzymknięte syna i... Córkę jak... Jak uderzał w nią płonącymi kopytami, a ona leżała bezradnie na ziemi, wyglądała już normalnie. Nie umiałam ocenić co było prawdziwe, a co nie, zaczęłam się zastanawiać czy ona w ogóle umarła... Może ona żyła... A teraz...
- Nie działają na mnie te sztuczki! - krzyknął Elliot.
- Bo nie mają działać na ciebie... - uderzyła w niego, słyszałam jak złamał jej kości, wbijając w ziemie.
- Nie... - wymamrotałam, nie może jej zabić, musimy jej pomóc, ale nie zabić: - Elliot! Elliot synku, proszę... - załkałam, starając się do nich doczołgać, jakoś podniosłam się na dygoczące przednie nogi, na tylne już nie mogłam, wlekłam je za sobą.
- Zostań tam mamo - uderzył siostrę w pysk, gdy próbowała dosięgnąć jego szyi. 
- Tori... - podczołgałam się kawałek, ugryzła go z całej siły, uciekając do mnie.
- To nie jest Tori, nie ufaj jej - ostrzegł mnie Elliot, przytuliła się do mnie, już pędził ku nam.
- Zostaw moją mamę w spokoju! 
Chciałam się jakoś obrócić i ją osłonić, ale skoczyła za mnie, jednocześnie pozbywając mnie równowagi, chyba... Chyba złamałam nogę... A kość przebiła mi skórę. Uderzyłam spodem pyska o ziemie, wypluwając mnóstwo krwi, potem ból rozszedł się po całym moim ciele, gdy wbiła kopyto w mój kręgosłup, wypalając mi dziurę w skórze, kwas pociekł mi po bokach otwierając kolejne ranny, po nim to krew zaczęła zalewać mój grzbiet i ciało. Nie byłam w stanie się poruszyć, ani złapać porządnie powietrza, obraz stał się na chwilę czarny.
- Zostań, bo się wykrwawi, a ja odwiedzę teraz Maje - usłyszałam głos Tori, słysząc jak ruszyła, zacisnęłam zęby, zanosząc się silnym szlochem i tylko sobie przez to pogarszając...
- Ratuj Ma-je... - wymamrotałam, patrząc synowi w oczy, widziałam jak przez gęstą mgłę i nie byłam pewna czy oby na pewno patrze na niego: - Ta... Ta kląt-wa nie-e da mi umrzeć... - pokryłam sobie lodem najgorszą ranę, zatrzymując krew, choć i tak wypływała ze mnie obwicie, z innych ran. Po tym wysiłku zemdlałam, przerażona co zrobi Elliot... Chyba pękłoby mi serce, gdyby nie pomógł teraz Maji, tylko mi... Wolałabym zginąć, żeby tylko nikt nie umarł z moich źrebaków, ani rodziny... A tym bardziej Danny, co z nim? Gdzie on teraz jest? On musi wrócić... Musi...

Feliza

Biegłam zbyt szybko, by móc nagle zahamować, a jak na złość pojawiło się coś małego przede mną, potknęłam się, przewracając na ziemie. 
- Cudownie... - parsknęłam ironicznie, chciałam wstać, ale to coś wskoczyło mi na grzbiet, przygniatając.
- Teraz ja wgniotę cię jak robaka! - zaśmiał się ni to histerycznie, ni złowrogo, gdyby nie te słowa to nawet nie poznałabym że to synulek Hiry, Remzes. Zrzuciłam go z siebie.
- Nie wydaje mi się... - zaczęłam się do niego zbliżać, mając wrażenie że za chwilę ona się tu pojawi, albo tuż po tym jak go załatwię, powtórka z rozrywki? Bał się mnie, pewnie stąd tamten dziwny śmiech.
- Elliot ma przekichane z tą klątwą... - mruknęłam pod nosem, zdając sobie sprawę że skoro należę do jego rodziny... To mnie to też dotyczy. Przecież to oczywiste. Mały nagle się uśmiechnął, już bez cienia strachu, szyderczo, cały wyglądał jak żywy trup, myślał że mnie przestraszy? 
Zalała mnie znienacka fala wody, znalazłam się już pod nią, starając się wynurzyć, nad sobą dostrzegłam potwora, z łbem o drobinę przypominającym kształtem głowę konia, o wydłużonym pysku uzbrojonym w rekinie zęby i kilkaset par oczu, miał jedynie przednie kończyny, na końcu z płetwami i przytwierdzonymi do nich pazurami i ogromny wężowaty ogon. Znów coś chciało mnie udusić. 
Zamiast walczyć, zdecydowałam się uciekać, miało zbyt wiele energii, tej dziwnej energii. Z jednej strony wolałabym walczyć, zgładzić to coś, ale to by mnie przerosło, po co miałam dać się bezmyślnie pokonać. Wynurzyłam się z wody, wyskakując na brzeg i zderzając się z czymś, myślałam że dostanę szału...
- Wiedziałam, po prostu wiedziałam... - parsknęłam na widok Hiry: - Co ty tu robisz?! Do cholery!
- Nie wiem... - wyglądała na zdezorientowaną.
- Brawo - parsknęłam ironicznie i obejrzałam się za siebie, potwór już czekał, odepchnęła mnie stając przed tym czymś, zanurzyło się na powrót we wodzie.
- To te dusze które kiedyś pochłonęłaś, chcą zemsty... - wyjaśniła.
- Nie obchodzi mnie to... - rzuciłam się do biegu, ziemia zaczęła się trząść, a z pęknięć znów napływać woda, przyspieszyłam, Hira dorównała mi kroku.
- Zostaw mnie!
- Mnie to nie dotyczy, nic mi nie zrobią, mogę osłaniać ciebie.
- Jesteś pewna? - zapytałam ironicznie: - A może ty jesteś kolejnym wrogiem? - popchnęłam ją w bok.
- Nie jestem... Zresztą nie jestem tu z własnej woli, pojawiłam się od tak, przez to... Coś.
- Nawet ty nie wiesz co to? - zawołałam, bo już przyspieszyłam, pozostawiając ją z tyłu: - Coś nowego, zawsze lubiłaś się wymądrzać... - zniknęła mi z oczu, dobiegając do mojego boku i przewracając nagle na ziemie.
- Tak?! To chciało pewnie mnie nabrać... To dla ciebie zabiłam syna... Wiedziałam że to nie on, ale... To tak jakbyś miała zabić...
- Nawet tego nie wypowiadaj! - nie dopuszczałam do myśli że Andy mógłby być zły, albo w ogóle... Nie i koniec. Co to za głupie porównywanie?!
- Chyba się pomyliłam... - stwierdziła nagle, ziemia się rozpadła, a z niej zaczął wyłaniać się ten stwór. Ona poleciała w bok, na bezpieczne podłoże, do przewidzenia, tylko mnie to coś oplotło ogonem i porwało na powrót do wody, starałam się pochłonąć niby te duchy, w wewnątrz tego, ale stawiały wyraźny opór jakby połączyły się ze sobą nawzajem... Czyli jednak to one... 

Fiero

Poszliśmy w góry, żałowałem że troszkę się posprzeczaliśmy z powodu taty. Ech, w tym jednym nie rozumiałem Odyna. 
Miałem ochotę, ale nie rywalizowałem z bratem, po to by popisać się przed Furią, wspinałem się razem z nim. Ja na pewno nie doprowadzę do tego by to nas podzieliło lub cokolwiek innego, obiecałem to sobie i Odynowi, ale tylko w myślach, wolałem dotrzymać słowa, niż składać obietnice na głos. Jakby się nie udało to... Nie, dlaczego miałoby się nie udać? Nigdy nie zdradzę brata, nic nas nie poróżni, przysięgam.
- Fiero, zamyśliłeś się? - zauważył Odyn.
- Tak trochę... Myślałem o... No wiesz... - wskazałem dyskretnie na Furie, chyba załapał że to nie o to tym razem chodziło, o dziwo.
- Idziecie? - zawołała Furia, już dosyć wysoko, nie używała skrzydeł, a i tak lepiej się wspinała. 
- Jasne - zaczęliśmy biec pod górę. 
- Widzisz, możemy się tutaj pobawić bez obaw - stwierdziłem.
- Nie wiem, pamiętasz co było ostatnio?
- E tam...
- Puma...
- Furia puma! - zauważyłem ją też sam, kryła się w krzakach.
- To tylko kocię - stwierdziła Furia, jak obaj nastawiliśmy już ogony: - Nic nam nie zrobi.
- Ale jak dorośnie, to będzie mogła, nie? - zauważyłem, chcąc podręczyć drapieżnika, przecież to nasi wrogowie, prawda? Pumy zabijają konie, polują na nie, to nie lepiej je wytępić?
- Myślisz o tym co ja? - popatrzyłem na brata, mając nadzieje że uzna ten pomysł za fajny, a nie za kolejny z moich głupich pomysłów.

Kier

Podskoczyłem aż, pełen euforii, przy okazji obrywając głową o sufit.
- Nic ci nie jest?
- Jasne że nie kochana... - podbiegłem do jeziorka, zrywając te wszystkie fiolety i wplątując kwiatki w grzywę Szakry, nie były zbyt duże, za to zapach, chyba też jej się podobał, sądząc po minie. Uśmiechaliśmy się do siebie nawzajem, a radość aż od nas biła, normalnie byłem w siódmym, nie ósmym niebie.
 - Chodź tutaj, musisz to zobaczyć! - znów podskoczyłem, moja biedna głowa... Kolejne spotkanie ze sufitem, nie był wcale niski, ale te wiszące sta... Coś tam. Kamienne kolce po prostu, to to samo, dobrze że nie były ostro zakończone, bo nie miałbym drugiego guza do kolekcji, a gorszą rankę, ale przy mojej Szakrze, teraz już szczęśliwej, oczarowanej wręcz tym miejscem, pękałem ze szczęścia i mógłbym złapać nogę, a bym tego nie odczuł.
- Widzisz te kryształy? - zapytałem, jak wpatrywała się w tafle wody.
- Tak... Są cudowne.
- A... - przypomniałem sobie nagle, ile tu atrakcji: - Smakowałaś już? Ta zieleninka na zewnątrz jest genialna, wygląda nie pozornie, ale przepyszna mówię ci skarbie - ruszyłem szybko, zrywając parę pnących łodygach z liśćmi na zewnątrz jaskini, omal nie sturlałem się w dół, jak małe kamyki, które zrzuciłem po drodze kopytami. Popędziłem do Szakry, jeszcze wynurzę jej może kilka kryształów z tej wody? Co z tego że głęboka, ale przynajmniej szczelina wąska, więc nie ma mowy bym wpadł do środka, co najwyżej utknąłbym tam... 
Potknąłem się, lecąc prosto na Szakre, dosłownie. Zero szansy by jakoś przerwać ten lot na jej tył.
- Kochanie!... - i dalej nie zdołałem krzyknąć tej drugiej ważniejszej części "uważaj!". Jak ta woda rozprysła... A ja poczułem kilka kolców w ciele z ogona Szakry, pewnie taki odruch, zaraz stoczyłem się się na obok, chcąc jej pomóc wydostać się z tego oczka wodnego, ale zrobiła to sama, cała ociekała wodą, a ja byłem cały czerwony na pysku, ze wstydu i zażenowania swoją ułomnością. Tak dobrze mi szło, tak dobrze...
- No to jestem skończony... - stwierdziłem szeptem, dobity, leżąc na grzbiecie i już zaczynając ją przepraszać: - Wybacz mi kochanie, na prawdę przepraszam, to był wypadek, bo widzisz zamyśliłem się, a przez te liście to ja nic nie widziałem i tak, tak jakoś... Boli cię? Bo jak boli to ja mogę coś poradzić, wszystko, dosłownie wszystko... Tylko mnie nie porzucaj, nie zabijaj naszej miłości przez to niefortunne potknięcie... - mówiłbym tak jeszcze długo, gdyby mi nie przerwała... No co? Wpadłem w histerie, nie mogę jej stracić.

Szakra

Nie ukrywam, zirytowało mnie to, ale gdy tak na niego patrzyłam...W tej swojej niezdarności był uroczy, co ja się oszukuję, przecież ja go kocham, nie potrafiłabym tak bez niego żyć, mimo wszystko...
-Kier, przestań- podeszłam do niego
-Na prawdę nie chciałem
-Wiem..- położyłam się obok niego
-Nie jesteś zła?
-Kocham cię Kier, nawet jeśli byłabym zła, nie potrafiłabym cię porzucić
-Mimo że jestem taki no...
-Tak...nawet jeśli jesteś taki a nie inny, wiem że podobam się nie jednemu, ale zapamiętaj jedno skarbie, jestem i będę tylko twoja, a ty mój...nie zostawię cię, a ta wpadka teraz, przywykłam- uśmiechnęłam się- nie boli cię?- zwróciłam uwagę na rany po kolach
-A to nic takiego, lekko tylko drasnęłaś...Na prawdę Szakra? nie zostawisz mnie?
-Nie, nie potrafiłabym
-Kocham cię- naglę wtulił się we mnie, tak mocno że po chwili już leżeliśmy razem na ziemi. Przytuliłam go do siebie skrzydłem, plus taki że po chwili moja sierść i futro wyschły, wytwarzając przy tym więcej ciepła niż normalnie, tak mój gatunek ochraniał się przed lodowatą wodą.
-Ja ciebie też..- wyszeptałam, tuląc go jeszcze mocniej do siebie i ogrzewając ciepłem swoich skrzydeł
-A gdybyśmy postarali się o kolejnego malucha?- spytał przekręcając się na bok
-Możemy, ale nie teraz skarbie, jeszcze za wcześnie abym zachodziła w ciążę, musi trochę minąć od urodzenia naszych synów
-Oj no tak, zapomniałbym, a gdy podrosną?
-To pewnie, ale chyba sobie poradzisz, prawda?
-No w końcu już będę wiedział jak
-Pomogę ci- wsadziłam pysk pod jego grzywę, w końcu bez kłótni, bez sporów, mogliśmy razem spędzić czas...

Furia

Podeszłam do malucha, skulił się przedemną
-Hej, nie bój się, nic ci nie zrobię- powiedziałam łagodnie, nawet drapieżniki zawsze przede mną uciekały- zgubiłeś się?
-Powiedzmy...
-Ej Furia!- krzyknął Fiero
-Hmm?
-Ty jesteś pewna tego co robisz?
-Pewnie że tak
-Tylko że no, ten..to drapieżnik
-Małe kocię, nic nam nawet nie zrobi
-Ale jego mama jak tutaj przyjdzie już tak
-Wątpię...- to powiedziałam już ciszej, szczerze wątpiłam aby coś nam zrobiła, kiedyś, nawet jak byłam dużo młodsza, to puma z młodymi uciekła jak najdalej ode mnie
-Ja tam bym się nią pobawiiił
-Fiero- odwróciłam się nieco zbulwersowana
-Oj dobra no...żartowałem
-Poszukać razem z tobą twojej mamy?
-Noo...jakbyś mogła, ale oni chyba mnie nie lubią
-Nie patrz na nich, chodź za mną

Odyn

-Ej ona chyba ciutkę zwariowała- szturchnął mnie brat
-Przestań, ma po prostu dobre serce
-Ta, a jego mamusia nas później zje
-Oj tam, mamy się czym bronić
-Ta, no niby tak, ale zobacz jakby fajnie bylo się tak pobawić tym małym drapieżnikiem
-Fiero...
-No co?
-Pomyśl sobie co by ci mama teraz powiedziała
-Ale jej nie ma
-Ale zawsze mogę jej powiedzieć
-No chyba nie nakablujesz na własnego brata?
-Narazie nie
-Jak to "narazie"
-Normalnie
-Kabel!
-Fiero nie zaczynaj
-A co? nie jest tak bracie?
-Ej no idziecie czy nie?- krzyknęła Furia
-Pewnie...że już idziemy- spojrzałem na brata, wkurzył mnie teraz, ja kabel. ha! śmieszne...

Furia

Przeszliśmy przez połowę gór, zaszliśmy w bardziej te zaśnieżone partie
-Furia!- krzyknęli naglę oboje, przede mnie naglę wskoczyła puma, zgarniając kocię pod siebie, patrzyła na mnie, szczerząc zęby, byłam gotowa do ucieczki, ale z drugiej strony nie mogę zostawić Odyna i Fiero, rozłożyłam więc skrzydła aby wydać się większa i silniejsza..

Elliot

Byłem rozwścieczony, uderzyłem z całej siły w ziemię, aż się rozeszła w tym miejscu..
-Pozbędę się ciebie..- parsknąłem, nie mogłem w takim stanie zostawić mamy, nie i już, dałem jej więc siły z jednego z demonów, aby choć trochę ją podleczył i dał jej siły, i pobiegłem ratować siostrę, jeśli ta jej coś zrobi...to nie ręczę za siebie.
Wbiegłem w przerażone stado, nikt nie wiedział co się dzieje, i w tym tłumie udało mi się odnaleźć Maję, udało mi się to zrobić przed Tori
-Maja szybko...
-Co się dzieje Elliot?
-Tori cię szuka, zabije cię jeśli cię dorwie, musimy iśc szybko do mamy
-Nie rozumiem...
-Wytłumaczę ci po drodze, szybko...

Andy

Zacząłem krążyć dookoła Dolly, ona z resztą też, nie zamierzałem odpuścić
-Nie boję się ciebie- przemieniłem się, rozpalając swój grzbiet
-Oj jak mi tego brakowało
-Uwierz..że mi też- ogień roszedł się dookoła, byliśmy w nim tylko by oboje
-Bo na pewno robi to na mnie wrażenie- zaśmiała się
-Nie miało...- rzuciłem się w jej stronę, niby nie istnieje, a jednak, przewróciłem ją, i to z taką siłą uderzyła o ziemię że aż ją w nią wgniotło, kopnęła mnie w brzuch, próbując opleść tymi mackami, tylko że za każdym razem gdy mnie dotykały, obumierały
-Zdziwiona?- zaśmiałem się
-Lalite chodź tutaj- zawołałem- dokończysz...

Danny

Kręciłem się po ciemnym, obcym mi lesie, nawoływałem syna, i co chwilę przed moimi oczami przemykały czarne zjawy. Nawoływałem syna, zdzierałem sobie głos powoli, gdy naglę gdzieś z oddali, usłyszałem nawoływania, nie wiem czy to moja wyobraźnia czy na prawdę.
Liczyłem na to że to prawda, że na prawdę zaraz odzyskam syna.
Wbiegłem między nich, ale oni...zniknęli..zostawiając tylko mojego syna
-Aron...synku, spójrz na mnie- był jakby nieobecny, przerażony ale w transie, patrzył na mnie, bez wyrazu
-Co oni ci zrobili?- zacząłem go przeglądać, może coś mu założyli, coś odali, nie wiem, cokolwiek...
-Wszyscy...muszą..zginąć- wypowiedział naglę wbijając we mnie wzrok
-Aron co ty...
-To kara...- spojrzał znów w ziemię- wszyscy tutaj zginą
-O czym ty mówisz?
-Pomogę wam- odezwał się naglę głos za mną...aż podskoczyłem, gdzie nigdy mi się to nie zdarzało
-Kim ty? to przecież tylko legenda- ujrzałem ośmionogiego konia..dokładniej, ogiera...aż mnie zmurowało
-Nie ważne kim ja jestem, chcę tylko aby nie każdy mnie widział, zaprowadź mnie do swojej partnerki
-Nadal nie wierzę że...
-Szkoda czasu, prowadź...sami nic nie zdziałacie, ani twój syn, ani wnuk, nie mają takiej mocy, są potężnymi demonami, ale nie posługują się magią, szaman który rzucił to na twoją partnerkę, posługiwał się magią, i tylko ktoś kto także się nią posługuje, może to cofnąć, i ktoś, kto nie jest zwykłym koniem...

Kier

Czułem przyjemne ciepło, ciepło miłości, nawet było bardziej ciepłe niż zwykle, cudowne. Chyba w końcu jesteśmy na etapie pogodzenia się. No, nie licząc moich małych wpadek, mogłem być z siebie dumny, chyba. 
Ten zapach, wcale nie mam tu na myśli kwiatów, co prawda dość słodko pachniały i podkreślały atmosferę naszego małego raju, ale to nie ich zapach jest najcudowniejszy, a mojej ukochanej. W dodatku kwiaty, wyglądają jak zwykłe chwasty na tle Szakry, ale chyba sobie oszczędzę tych komplementów, jeszcze przypadkiem bym zepsuł. 
Łatwiej to to było improwizować i proszę, rozmowa o źrebaczku wyszła całkiem nieźle. Fajnie by było mieć tak całą gromadkę... Właśnie, no przecież... Chyba jestem szalony, ale gdybyśmy tak z Szakrą mieli całe stado źrebaków, ogromną rodzinkę, w życiu byśmy się nie czuli samotni... 
Zrobiło się jeszcze milej, gdy tak sobie rozmawialiśmy, a ona wsunęła pysk pod moją grzywę, otuliłem ją łbem, zamykając oczy i uśmiechając się, aż promieniowałem szczęściem.
- A potem może następne maluszki? - szepnąłem jej do ucha.
- Zobaczymy, nie wybiegajmy tak w przyszłość - przejechała pyskiem po mojej szyi, a ja uśmiechnąłem się jeszcze bardziej w rozkoszy i skubnąłem ją pieszczotliwie, mierzwiąc nieco jej grzywę, by potem obdarować jej szyje paroma muśnięciami, łaskotało ją, a mi jeszcze bardziej sprawiało frajdę. Śmialiśmy się oboje, ona bo ją gilgotałem, a ja bo to było zabawne.
- Kier... - starała się opanować śmiech: - Przestań...
- Ale że na pewno?
- Głuptasie... - zaśmiała się, uśmiechając się do mnie tak pięknie, mówiłem że to raj? Teraz ja wtuliłem w nią swój pysk, objeliśmy się oboje łbami, tak sobie po prostu leżąc i słuchając swoich oddechów i bicia serc, i burczenia w brzuchu, a nie, to akurat mój brzuch...
- Nie zwracaj uwagi... - zaśmiałem się, dotknąłem jej pyska swoim, zapatrzony jak zaczarowany w jej oczy, miałem nadzieje że ona w moje też, z takimi samymi magicznymi wrażeniami. 
- Zgłodniałeś?
- Przy tobie? Głód się mnie nie ima... - wtuliłem się w nią, a ona we mnie, znów zamykając oczy.
- Ja tam marzę o dużej, ogromnej rodzince, największej w całym stadzie... - nie otwierałem oczu, tylko wyobrażałem sobie naszą grupkę źrebaczków, jak każde mówi przed wyjściem "cześć tato, cześć mamo", a ja mylę ich imiona, albo nie pamiętam jak który ma na imię, bo tak ich dużo mamy. Oczywiście w mojej wyobraźni, póki co. Czy to nie piękne?... Aż straciłem wątek i nie słuchałem Szakry, dodałem tylko, pomijając tę kwestie że kompletnie nie wiem co mówiła.
- O tak, chciałbym tak... dwadzieścia źrebaków... - otworzyłem oczy, ciekaw miny ukochanej, pewnie była tak samo pełna fantazji co ja. To byłby rekord i na pewno byśmy się nie nudził. A w życiu. Przy tylu źrebakach? Nauczyłbym się być najlepszym spośród najlepszych tatów na świecie, a ile byśmy mieli wnuków. Szakra byłaby ze mnie dumna...

Fireo

Może Furia była od nas starsza i większa, ale się o nią i tak bałem, już chcieliśmy wkraczać z bratem by jej pomóc, kiedy puma po prostu uciekła z kocięciem w pysku.
- Mówiłem że nie było się czego bać - stwierdziłem, podchodząc do Furii, chciałem jej się przypodobać.
- Ty mówiłeś? - zbliżył się do nas Odyn.
- Znaczy... Pomyślałem, później, po naszej rozmowie - poprawiłem się, patrząc na brata porozumiewawczo, wcale nie chciał mnie jednak poprzeć, niestety. Cofnął uszy, zirytowany.
- Aha - stwierdził ironicznie: - Mam powiedzieć co chciałeś zrobić?
- Dobra! Przepraszam, okej? - powiedziałem szybko i nerwowo.
- Wracajmy już lepiej - wtrąciła Furia. Wokół było tyle śniegu, a tym samym tyle okazji i pomysłów do zabawy.
- Tak szybko? Tu jest nawet fajnie, możemy się w coś pobawić, co ty na to? Odyn? - nie chciałem się już kłócić z bratem, wolałem jak jesteśmy zgranym duetem. 
Nagle dobiegł do nas jakiś warkot, spojrzałem odruchowo w stronę dźwięku. Na stoku góry stało kilkanaście pum, warczały na nas jeżąc sierść i machając wściekle ogonami, tuż przed tym jak zaczęły pędzić na nas.
- Chyba myślą że coś zrobiliśmy temu małemu... - zgadywałem wystraszony, uciekając już w inne partie góry, wraz ze mną i lecącą nad nami Furią.
- Ciekawe dlaczego? - zapytał ironicznie brat, znów mi wypominał ten mój pomysł. A on właściwie nie był taki zły, nie uciekalibyśmy teraz przed stadem pum...

Zima

Ocknęłam się, nie widząc nigdzie syna - pobiegł ratować siostrę, to mnie uspokoiło. Czułam się odrobinę lepiej, nie wiedziałam czemu, ale też byłam zbyt senna...
- Jaka szkoda że nie zdążyłam, mamo... - znienacka dotarł do mnie głos Tori, podniosłam nieznacznie głowę rozglądając się szybko, stała już obok mnie, jakby dopiero co się tam pojawiła.
- Nie mów tak... - wymamrotałam, zachowywała się: -...jak nie ty... - głos znacząco mi osłabł, wiedziałam że za kilka sekund zemdleje.
- A może ja wcale nie byłam idealna, jak to sobie wyobrażałaś? - ledwo usłyszałam jej zdanie do końca, a znów pogrążyłam się w ciemności, głowa opadła mi na ziemie...

Dobudził mnie szept, najdziwniejsze że czułam się tak jakbym stała na nogach, bo stałam... Na półce skalnej, w dole co chwile buchała lawa, zaledwie kilka metrów od nas, sam dym sprawiał że się dusiłam.
- Tori... - wymajaczyłam, opierałam się o nią nie mogąc stać o własnych siłach. Byłm tylko ja i ona.
- To ty jesteś wszystkiemu winna, gdyby nie ty nie urodziłabym się chora, nikt by nie zginął, Elliot też byłby normalny... - wyszeptała mi do ucha, miałam wrażenie jakbym to już słyszała: - Niedługo zginą kolejni i kolejni, aż zostaniesz całkiem sama...
- Nie możesz...
- To wszystko przez ciebie...
- Wiem... Ale niech inni nie cierpią... - załkałam: - Proszę... Zostawcie moją rodzinę... 
- Jest jeden sposób... Skacz... Jak się zabijesz wszystko minie - uśmiechnęła się dziwnie, popychając mnie ku krawędzi skały. Byłam już tak zdruzgotana że mogłam to zrobić, byleby ten koszmar dobiegł końca. Zamknęłam oczy, przez głowę przeleciało mi milion wspomnień, starałam się zachować te dobre, przeprosiłam w myślach Danny'ego, co z tego że nie mógł mnie usłyszeć, nie miałam innej możliwości. Nie chciałam mu tego robić, ale jeśli klątwa ma minąć... Musiałam. 
Skoczyłam w wrzącą lawę, widząc jak rozpuszcza odłamki skały, które wpadły tam przede mną... Najpierw uderzyło we mnie ciepło, aż zabrakło mi tchu, a ciało szybko pokryło się potem, i światło, które raziło mnie w oczy, później odczułam lęk, który pogłęnił przerażający śmiech Tori.
- Ale ty jesteś naiwna matko! Zginą wszyscy, a ty zadasz im jeszcze większy ból, dołączysz do nas...

Uderzyłam o coś twardego, słysząc gruchot własnych kości, siła z jaką spadłam odbiła mnie od podłoża i przeturlałam się kawałek, próbując oddychać. Zorientowałam się co się stało dopiero kilka minut później - w ostatniej chwili, jak już miałam się spalić w lawie, użyłam mocy, nie mogłam tylko odgadnąć czy zrobiłam to odruchowo czy dlatego że do mnie dotarło o co chodziło Tori...
Miałam mroczki przed oczami, nie czułam się na siłach by po raz kolejny użyć mocy, zresztą nie na Tori. Już szła w moją stronę, a lód pod jej kopytami pękał i napływała na niego lawa, topniał, poruszyłam się, a właściwie tylko łbem i przednią nogą. Nagły ból i brak możliwości poruszania pozostałymi kończynami uświadomił mnie że miałam je złamane, wraz z żebrami, cudem nie przebiły płuc i serca. Z jedną sprawną nogą nie miałam jak się przesunąć, w dodatku ślizgała się po lodzie.
- Liczyłam na to mamusiu - odezwała się Tori, już tylko parę kroków ode mnie, resztę słów szepcząc złowrogo: -...że będę mogła cię dobić...

Lalite

Podniosłam się z ziemi, przemieniając. Strach nie zniknął, ale nienawiść do Dolly wzrosła na sile i pewność że nic mi nie zrobi. Nie wiem czy mogłam to nazwać zaufaniem, ale w tym momencie ufałam bratu i z nie mijającym pragnieniem, złapałam za szyje Dolly, wykrzywiając tak głowę by połamać jej nie tylko kark, ale pastwić się jeszcze, miażdżąc po kolei wszystkie siedem kręgów szyjnych i słuchając bez jakiegokolwiek wzruszenia jej krzyków, nie wiem dlaczego, ale pomieszanych z jej śmiechem. Chyba nawet normalny koń nie śmiałby się w takim momencie? W moich oczach była wyłącznie nienawiść, cała się tak nakręciłam że miałam ochotę zrobić coś jeszcze. Najgorsze że wszystko wokół mnie na moment się wyciszyło, widziałam jak Dolly rozpada się w czarną, obślizgłą ciecz i wsiąka w ziemie. Po czym moje spojrzenie powędrowało na klacz, miała cały ranny bok, jakby na niego skądś zleciała. Rzuciłam się, kompletnie się wyłączając, chciałam jej duszy, silnej duszy... Rozrywałam już jej mięśnie, dostając się do kości...
- Lalite przestań! - krzyknął Andy, odrywając mnie nagle, wokół było mnóstwo krwi, a ta klacz w niej leżała... Skuliłam się, wracając do postaci zwykłego źrebaka i nie mając odwagi spojrzeć bratu w oczy: - Wybacz mi... - wymamrotałam, drżąc na ciele: - Nie wiem... Co... Co się stało... - spojrzałam na swoją szyję, nie czując klejnotu od brata, zobaczyłam kawałek wisiorka jak wsiąka w ziemie, tam gdzie zginęła Dolly i od razu się zerwałam.
- Nie... Nie! - grzebałam już w niej kopytami, musiała mi go zerwać, a ja nie zauważyłam, miałam go pilnować, on na prawdę mi pomagał... 
- Feliza... - wydusiła z siebie klacz, odwracając moją i Andy'ego uwagę, który zresztą stał już za mną. Spojrzeliśmy na nią, podniosła się z ziemi, pomimo głębokiej rany jaką jej zrobiłam, cała się trzęsła w bólu, krwawiąc obficie: - Musisz jej pomóc... - i upadła...

Aron

Widziałem tatę i konia z ośmioma nogami, a nie mogłem się ocknąć i mamrotałem dziwne rzeczy, sam nie wiem co dokładnie. Okropnie się bałem, a przecież starałem się być odważny jak Elliot, ale te straszne konie i tak...
- Chodź synku... - tata wziął mnie na grzbiet, nie mogłem się nawet chwycić, miałem wrażenie jakby mnie tu nie było, że utknąłem gdzieś w środku siebie. Bałem się i bardzo chciałem przytulić się do taty, albo złapać mocno jego grzywy, cokolwiek, a by mi ulżyło. Bałem się że mnie znów zabiorą i będę wciąż powtarzać te straszne rzeczy i zadawać ból, i mieszać w głowie... Przez drogę wciąż powtarzałem że wszyscy zginą, z coraz bardziej widocznym lękiem... Coś kazało mi tak mówić...

Feliza

Nie mogłam się uwolnić, a to coś ciągnęło mnie wciąż w dół, głębiej w wodę, zaczęło brakować mi powietrza, nie wiedziałam jak długo wytrzymam. Klęłam w myślach, marnując coraz więcej energii na nieskuteczną walkę, żaden gniew i tak nie chciał tu zaradzić. Nie zamierzałam tak odejść... Skupiłam się już tylko na tym by się wyrwać, nie starając się więcej pochłaniać tych duchów, byleby temu uciec...

Danny

Nie wiem czemu, ale ufałem mu, legenda jednak okazała się prawdą, on istnieje, i możliwe że nam pomoże...
-Jak mogliście ściągnąć na siebie coś takiego?- zapytał naglę
-Ja...ehh nie wiem- zerknąłem kątem oka na syna
-To z czym igracie jest silniejsze nawet od twojego syna i wnuka, nieliczni są na to odporni, niektóre gatunki koni, smoki nie są na to podatne, tak jak i ja, albo inaczej, ja posługuję się magią, mocą którą nikt inny nie posiada, nie jestem zwykły jak widzisz, jestem dzieckiem bogów, pozostawionym na ziemi by pilnować porządku, aby nikt nie doprowadził do swojej zagłady, odpowiadam za świat zwierząt, nie ingeruję w wiele rzeczy, w końcu selekcja naturalna i prawa natury rządzą się swoimi prawami, ale jeśli ktoś zaczyna igrać z mocami wyższymi...
-Tak, wiem...to było skrajnie nieodpowiedzialne, ale długo nic się nie działo
-Dział, cały czas, problemy waszego syna, choroba córki, problemy z jego synem i teraz córką, fatum spada na każdego kto jest związany z waszą rodziną
-A gdy to wszystko cofniesz...co się zmieni?
-To że będziecie mieli spokój od klątwy, każdy zostanie taki jaki jest, nie będę odbierał twojemu synowi, wnukowi i wnuczce tego co zyskali dzięki klątwie, wszystko się po prostu uspokoi, zdrowie fizyczne i psychiczne twojej partnerki głównie, i te wybuchy złości u wnuczki, i problemy senne u synka
-Skąd ty..
-Tyle o was wiem? Wiem wszystko o każdym, dosłownie, nie widzicie mnie, ale jestem wszędzie i widzę wszystko

Andy

-Mama..- wiedziałem odrazu że coś jest nie tak, udało mi się przebić przez tą dziwną moc i przed oczami zobaczyć gdzie jest
-Lalite za mną- pchnąłem siostrę, aby się ruszyła, gdy to zrobiła pobiegłem i ja, las ciągle sie zmieniał, próbując zmylić mi drogę i cały czas upodabniając do siebie każde drzewo i krzak.
-Mamo!- krzyknąłem, coś mnie poprowadziło, światełka które zaczęły ukazywać drogę, czyżby to kolejna gierka? Ale zaryzykuję...poszedłem wraz z siostrą tym szlakiem, i to mnie doprowadziło do miejsca, skały...skalne podłoże a pod nimi krzyki i uderzenia, ze szczelin wypływała woda..
-Mamo! Lalite pomóż!- zmieniłem się i zacząłem z całych sił uderzać w ziemię, pomogła mi siostra, również się przemieniając. Ziemia zaczęła pękać, rozpalałem ją do czerwoności i uderzałem z coraz to bardziej zdwojoną siłą.
W końcu ziemia pękła, spadła w dół wpadając do wody...woda? tutaj? pod skałami, wręcz niemożliwe.
Wskoczyłem do niej, rozświetlając wszysto dookoła, na dnie zobaczyłem mamę, coś ją oplatało, macki, ona chyba tego nie widziała, ale przez te macki od mamy do tego czegoś przepływała energia. Skierowałem się w tą stronę, kiedy naglę coś mnie chwyciło na tylne nogi, odwróciłem się gwałtownie. Ogromna paszcza, milion małych i ostrych zębów, ogromne smocze, ale czerwono- żółte oczy, bez źrenic. Trzymało mnie swoim językiem, który również przypominał macki. Rozpaliłem jeszcze bardziej swój płomień, aż czułem jak woda zaczyna wrzeć, stwór wrzasnął z bólu, odpłynął w samo dno.
Popłynąłem do mamy, złapałem ją za grzywę próbując wyciągnąć z macek tego czegoś, przytknąłem nawet tylne kopyta do tych macek aby go poparzyć, ale nawet nie zareagował, zostało mi tylko użyć czegoś więcej niż tylko siły i ognia, ściągnąłem wszystkie demony, które jakoś mi pomogły i pochłonęły połowę dusz które się tutaj znajdowały, osłabiając tym samym potwora.

Elliot

Odprowadziłem siostrę w bezpieczne miejsce i zawróciłem, prosto do lasu, wyciegłem zza drzew i naglę na kogoś wpadłem, tyle że tylko ja wylądowałem na ziemi, spojrzałem w górę, i moim oczom ukazał się ogromny, ośmionogi potężny ogier...
-Elliot co z mamą?- dopiero zwróciłem uwagę na to że jest tutaj tata
-Nie wiem...właśnie nie wiem- wstałem- kto to?...
-Nie ważne kim jestem, ważne po co, i ważne że potrafię to odwrócić, wiem gdzie jest, chodźcie...- tata za nim poszedeł, ja się dopiero otrząsnąłem po chwili, nie mogłem uwierzyć własnym oczom, ośmionogi koń? przecież każdy mówił że to legenda, nie myślałeś że to faktycznie prawda

Danny

Ledwie nadąrzałem za nim, pędził w stronę wulkanów, a może mi sie wydawało że pędził a biegł po prostu swoim zwykłym tempem, tylko ze względu na ilość nóg szło mu to szybciej.
Elliot zrównał się z nim, ja ze względu na syna który był na moim grzbiecie, zwalniałem nieco.
Wbiegliśmy na szczyt, ogier zeskoczył w dół, aż mnie przez chwilę zamurowało, dopiero gdy dobiegłem do krawędzi, a na dole leżała Zima, a nad nią stała Tori, z pod jej kopyt wylewała się lawa która dopływała powoli do Zimy.
-Zabiję cię jak ją tkniesz!- wrzasnął Elliot, w tym momencie Tori się odwróciła, i stanęła tuż przed ośmionogim
-Niespodzianka, spróbuj się z kimś innym

Szakra

-No chyba zwariowałeś- chyba mu odbiło, albo poniosła go zbytnio wyobraźnia
-Czemu? nie chciałabyś mieć tyle maluszków
-Po pierwsze, klacz może urodzić góra 2 źrebaki, w moim gatunku góra 3 z tego mało kiedy rodzą się wszystkie, jedno zawsze umiera. Po drugie, jeśli są trojaczki to jest zagrożone życie klaczy. Po trzecie, nie mogę sobie od tak zachodzić w ciążę po każdym urodzeniu źrebaka, wiesz jaki to jest wysiłek dla klaczy, wiesz jak organizm na tym cierpi? każde byłoby dorosłe zanim urodziłabym następne...Kier, pomyśl najpierw zanim coś wymyślisz, nigdy się nie zgodzę zachodzić w ciążę co ruje

Furia

To się porobiło...bezpośredniego kontaktu nigdy nie miałam z drapieżnikiem, to znaczy, żaden nigdy na mnie nie polował.
-Przyśpieszcie, są tuż za wami- zleciałam niżej, naglę jedna z pum skoczyła, i to prosto na mnie, uderzyłam o skały, i wraz z pumą sturlałam się po skałach. Wylądowałam na twardej ziemi, a puma obok mnie, jej udało się wyjść bez szwanku, a ja jednak nabawiłam się kilka zadrapań, bolesnych zadrapań...Zaczęła mnie obchodzić dookoła, podniosłam się, unosząc skrzydła, byłam gotowa do ucieczki.
-Furia!- krzyknął któryś z bliźniaków, nie wiedziałam w tym momencie który, dudniło mi w uszach...koło pumy wylądował jeden z kolców, puma zaryczała, spojrzałam w górę i wtedy oberwałam z łapy pumy, rozcięła mi cały polik. Wzbiłam się odruchowo w górę, krwawiłam, i to dosyć obficie...

Odyn

-Fiero zwiewamy stąd- pchnąłem brata, nawet się nie zastanawiał, uciekliśmy razem, w partie gór gdzie lepiej sobie radziliśmy niż pumy...
-I co? fajny był pomysł aby tutaj przyjść?- wkurzyłem się na niego
-Nie przesadzaj, żyjemy
-Tak, i znowu ledwie z tego wyszliśmy
-Nikomu nic się nie stało takiego
-Nie no, a rana Furii to nic, prawda?- o wilku mowa, akurat obok nas wylądowała, połowę pyska miała we krwi
-Trzeba ci to opatrzyć
-Zagoi się...
-Watpię że samo się od tak zagoi
-Zagoi..nic mi nie będzie
-A bardzo boli?- spytał Fiero
-Nie to, tylko ją lekko szczypie, ma rozwalone pół pyska bo tobie zachciało się drażnić pumy
-Ale tego nie zrobiłem
-Ale chciałeś, myślisz że drapeżniki nie czują tego że ktoś chce zrobić coś złego?
-Przesadzasz
-Nie Fiero...
-Ej no nie kłóćcie się, wracajmy za to może już do stada, niezbyt tutaj bezpiecznie a w stadzie też można się pobawić
-Widzisz co narobiłeś...- szturchnąłem brata mówiac do niego szeptem, gdy Furia nieco odeszła od nas
-Przestań mnie już obwiniać o wszystko, jeszcze nie dawno się tak nie kłóciliśmy
-No widzisz...niedawno

Feliza

Straciłam już dawno powietrze. Nie wiedziałam jak długo wytrzymam, korzystałam już z własnej energii, żeby utrzymać się przy życiu i przytomności, walczyłam coraz słabiej, nie mogąc się oderwać od dna, to coś nie chciało puścić. Brak tlenu przyćmiewał mi racjonalne myślenie, tępił zmysły, utrudniał ruch, za chwilę i tak miałam zemdleć... 
Do oczu jeszcze dotarł blask światła, drganie ziemi i widok spadających sporych odłamków, tylko czego? Widziałam jedynie duże zamazane plamy, jedna układała się w znajomy kształt, kształt konia, otworzyłam pysk... Ten kolor sierści i... Po prostu czułam że to mój syn. Chciałam go ostrzec, przed kolejnym stworem, który nadpłynął znienacka, z ciemności, wprost na niego... Nalało mi się tylko mnóstwo wody do płuc, a oczy zaszły mrokiem, czułam jak serce zwalnia, a ciało wiotczeje, miałam jeszcze trochę energii, ale już chyba tylko na to by uciec z ciała, albo... Poczułam obecność mnóstwa demonów, Andy złapał mnie za grzywę, wykorzystałam resztkę energii by utrzymać się przy życiu, dopóki nie wypłyniemy... Straciłam przytomność...

Odzyskałam ją dopiero na powierzchni, dusząc się, kaszląc, wypłynęła we mnie cała ta woda, bordowa, chyba zmieszana z krwią. Wreszcie zaczęłam oddychać, ale byłam już całkiem wyczerpana, musiałam odzyskać siły... Powoli się zregenerować.
- Synku... Dziękuje - jeszcze wtuliłam w niego głowę, podnosząc się nieznacznie, po tym zemdlałam, pewnie teraz to wszystko prześpię, może i dobrze... Obym nie obudziła się w kolejnym koszmarze, bo nie wyrobie...

Lalite

Podbiegłam szybko do brata i mamy. Wiedziałam że żyła i nic jej nie jest, była teraz jedynie łatwym celem, całkowicie opadnięta z sił, wyczerpała prawie całą energie, prawie zginęła, czułam to i chyba brat też to czuł, byłam w tym momencie silniejsza od niej... Cofnęłam się szybko, nie chciałam ulegać pokusie. Wszystko bym zaprzepaściła.
- Andy... Naszyjnik, Dolly go zabrała... - spojrzałam na brata z niemą prośbą, chciałam go odzyskać, dzięki niemu czułam się lepiej, bezpieczniej i jakoś bardziej panowałam nad tym złem wewnątrz siebie, teraz miałam prawie nieodpartą chęć wykończyć matkę, dlatego zrobiłam jeszcze kilka kroków do tyłu by być jak najdalej niej. 

Zima

Byłam pewna że zginę, patrząc w oczy córki, w oczy potwora jakim się stała, tak bardzo za nią tęskniłam, tak wiele wycierpiała, nie umiałam tego przeboleć... Co się stało z moją córeczką? Co stanie się ze mną? Już nie będę taka sama jeśli mnie zabije... Nie chciałam skrzywdzić własnej rodziny, tak jak teraz ona, nie mogę umrzeć, bo skończę jak oni... 
Nagle przybyło wsparcie, zobaczyłam ukochanego, obu synów i... Ośmionogiego konia, myślałam że śnie... Nigdy nie sądziłam że on istnieje na prawdę. Za Tori pojawiły się inne zjawy, cała moja zmarła rodzina stanęła przeciwko niemu. Zaczęła się walka, zjawy wirowały wokół sleipnira, uwięził je w przeźroczystym polu, z którego już nie miały wyjścia. Gładził każdą po kolei z odgłosami przeraźliwej agonii, gdy tylko ją trafił. Ośmionogi, sprawił że podłoże się odbudowało, a lód zmienił w litą skałę.
- Uważajcie, coś ją zaatakuje - powiedział niespodziewanie, gładząc przedostatnią zjawę. Elliot skoczył ku mnie, ale już nie zdążył... Coś oderwało się od ściany wulkanu. Odłamek zaschniętej, wygasłej już magmy, trafił prosto w mój grzbiet, przygniótł do ziemi z impetem, słyszałam trzask i zabarwiłam podłoże krwią, kontem oka widząc Ventusa, a później już tylko czując jak wchodzi we mnie i próbuje w kilka sekund rozedrzeć mi dusze... 

Kier

Słuchałem i tak słuchałem na moją ukochaną, wcale nie głupie te argumenty... Nie, to ja jestem kretynem, żeby mieć aż tak głupie fantazje i odwalić coś takiego. Cóż, chciałbym mieć dużą rodzinę, dużo kochających źrebaczków, dużo miłych chwil... Ale palnąłem i przegiąłem z tą liczbą. Widziałem ja w ogóle gdzieś tyle źrebaków? To w ogóle możliwe? Nie musiałem się przecież znać za dobrze na ciąży, ale... Zrobiłem z siebie kompletnego wariata, idiotę, aż strach pomyśleć co musiała o mnie pomyśleć. I jak musi się czuć mając takiego durnia zamiast prawdziwego ogiera. I jakie jeszcze głupie pomysły wpadną mi do łba? Lepiej tego nie sprawdzać.
Milczałem długo, aż w końcu się podniosłem i poszedłem w stronę wyjścia, Szakra się nieźle zdziwiła.
- Kier, dokąd ty teraz niby idziesz? - zapytała, nic nie odpowiedziałem i wyszedłem. Tak o. Po chwili wyszła za mną, schodziłem już w dół. 
- Kier, chyba się nie obraziłeś? O coś takiego masz do mnie pretensje? Chyba nie chcesz mi powiedzieć...
- No nie. Nie... Widzisz, poniosło mnie, mówiłem ci, najpierw działam potem myślę i trochę przedobrzyłem i w ogóle i tak dalej... - a już sobie odpuściłem to denne tłumaczenie: - Moja wina, chyba się nie nadaje...
- Do czego znowu?
- Ogółem, jestem kiepskim ojcem, partnerem, wygaduje głupoty i zachowuje się jak kretyn, także... - westchnąłem, czułem jak mi się robi ciężko na sercu i jak niby mam jej to powiedzieć?
- Tylko dlatego że pomyślałeś...
- No same problemy na ciebie ściągam i naszą rodzinę, bardzo cię kocham i synków także, dlatego... Nie mogąc spełnić twoich oczekiwań - przełknąłem ślinę, no powiedź to, dawaj, tak będzie lepiej, lepiej dla Szakry gorzej dla mnie, ale to ona jest tu najważniejsza: - Może lepiej będzie jak ułożysz sobie życie z innym ogierem, rozsądnym, odpowiedzialnym, takim jakim ogier powinien być, a nie jakiś dzieciak jak ja - przerwałem jej, dodając już ciszej: - Tak to jest jak się nie ma ojca... - westchnąłem, ale z ulgą, o tak, długo mi to leżało na sercu, ale więcej jej chyba nie powiem. Nie będę z siebie ofiary robił, jeszcze gorszej niż jestem.
Także. Szakra by chyba nie była zadowolona z jakim mięczakiem się związała i do tego obibokiem i "źrebakiem". Aż cud że w ogóle próbowałem się angażować i zmieniać, bez miłości to to w ogóle bym nie próbował, tyle że nie wyszło. Niech to... 
Także nie miałem ojca, bo sobie od nas odszedł, w sensie ode mnie i od matki, no a ona lubiła się zabawić i ja też, żyliśmy zabawą, od początku miałem sporo luzu i rozrywkowe życie, i zero odpowiedzialności. I raczej nazwałbym ją koleżanką niż matką, jak tak teraz patrze na moją Szakre, o tak, mogłem podziwiać ukochaną i też bym tak chciał być rodzicem, a nie kimś od rozrywek, nie miałem za dobrego przykładu, cóż. I tak sobie egzystowałem, robiąc co sobie chcę, a gdy wyrosłem i wyprzystojniałem zabawiając się z klaczami, dopóki się nie zakochałem, to była najszczęśliwsza chwila w moim życiu i nadal kocham Szakrę, do szaleństwa. Tylko jest małe ale - mój największy wróg, który rozłożył mnie na łopatki - dorosłość i odpowiedzialność, i powaga. 

Fiero

- To też niby moja wina? - zapytałem z wyraźną pretensją w głosie. 
- A czyja? 
- Ja tam nie chciałem się kłócić to ty ciągle się czepiasz i kłócisz, a moglibyśmy żyć w zgodzie, zgrany duet, pamiętasz? - oburzyłem się, nie będzie tak że wszystko na mnie, bo nie. Mogli się nie zgadzać na moje pomysły, skoro są według niego głupie, znaczy Odyn nie musiał, jakoś Furia się mnie nie czepiała.
- Fiero serio nie rozumiesz? Przez ciebie wpadamy ciągle w kłopoty. A rana Furii? To twoja wina.
- Puma ją zraniła, nie ja. 
- No a przez kogo?
- Dobra, w ogóle nie będę niczego wymyślał, przynajmniej próbowałem nam zapewnić rozgrywkę, a nie nudzić się w stadzie - rzuciłem, odsuwając się od brata.
- Rozgrywkę? - niby udał zdziwionego, ale to była ironia, wyglądał jakby się miał nerwowo zaśmiać.
- Zobaczymy jak ty sobie poradzisz, no? Co będziemy teraz robić? - rzuciłem mu wyzwanie.
- Znów się kłócicie? - zawołała do nas Furia.
- Nie powinnaś tego jednak czymś opatrzyć? - upewniłem się, martwiłem się o przyjaciółkę, chyba mogłem ją tak nazwać. I chciałem odwrócić jej uwagę od naszych spraw, sami je rozwiążemy jak brat z bratem.
- My ci pomożemy - dodał Odyn, przytaknąłem.
- Nic mi nie będzie, za chwilę będziemy już na miejscu.
- To co? Co teraz będziemy robić? - wróciłem do tematu, ciekaw co wymyśli brat, jak coś nudnego to będę marudził, nie łatwo wymyślić coś super i nie wpaść w tarapaty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz