-Zima! zrób coś! ona nie może umrzeć!- krzyczałem, byłem bezradny, całkowicie bezradny, patrzyłem tylko jak moja ukochana się wykrwawia, jak coś rozszarpuje ją od środka. Sleipnir podszedł do niej, otoczyło ją coś, coś błękitnego, jakby małe połomyczki, skakały dookoła, coś radośnie śpiewały, nie znałem tego języka. Ośmionogi chodził dookoła, coś mówił pod nosem, przy tym coś wydostawało się spod jego kopyt. Zima krzyknęła naglę w niebogłosy, na całą wyspę, wszystko zaczęło z niej wychodzić, wszystkie złe byty, krzyczały, odgrażały się, każdy umierał gdy tylko był kilka metrów dalej.
W końcu wszystko ucichło, Zima leżała, oddychała spokojnie, nie miała ran, żadnej, ani jednej.
-Już po wszystkim, już koniec z waszymi problemami- Sleipnir obszedł raz jeszcze Zimę dookoła, aż w końcu stanął na przeciwko mnie
-Ja...nawet nie wiem jak mam ci dziękować
-Nie musisz..mam tylko prośbę, nie mówcie nikomu o mnie, dla innych niech nadal pozostanę legendą, i nie pakujcie się już w takie rzeczy, widzicie jak to potrafi zniszczyć...- Ośmionogi rozpłynął się, jakby był tylko zjawą, i w tym samym momencie obudziła się Zima.
-Danny..gdzie jestem?- spytała całkowicie zdezorientowana, rozglądała się na boki
-Nie ważne skarbie, ważne że już po wszystkim, zabiorę cię
-Poczekaj tato, ja wezmę mamę...
-Nie trzeba, poradzę sobie
-Sam jesteś przemęczony, wezmę mamę- nie upierałem sie przy swoim, syn wziął matkę na grzbiet, wyszliśmy stąd po skalnych półkach.
-Wracajmy w końcu do domu...pewnie juz na nas czekają...
Elliot
Ogromny kamień z serca mi spadł, w końcu się to wszystko skończyło, ta cholerna klątwa, nie ma jej już, nie ma i nie będzie...już nigdy
Doszliśmy do stada, córka, syn i Feliza już na nas czekali.
-Jak to się stało że..- zaczęła
-Obiecajcie że nikomu nie powiecie- zaczął tata, i opowiedział im o ośmionogim
-A więc ta legenda, o której mi kiedyś mówiłeś, gdy zobaczyliśmy te płomyki w lesie. To prawda?-spytałą Feliza gdy odesziśmy nieco od rodziny
-No jak widać tak...
-I wszystko się już skończyło?
-Wszystko, z Lalite też już teraz będzie lepiej, to wszystko było przez tą cholerną klątwę- Feliza spojrzała w stronę córki, która, o dziwo, uśmiechała się przy rozmowie ze swoimi dziadkami i z bratem- Teraz będzie już tylko lepiej- przytuliłem ją, tak dawno już tego nie robiłem, tak prosty gest a jak bardzo potrzebny..
Odyn
-Jak narazie, to proponuję wrócić do stada
-Jaki ty jesteś sztywny- dogadał mi brat
-Radzę ci być już cicho, bracie
-To zabrzamiało jak groźba
-I bardzo dobrze- minąłem go
-Ej no czekaj- dogonił mnie
-Możecie juz przestać i po prostu w spokoju wrócić do stada?
-Z ogromną chęcią w końcu do niego wrócę- stwierdziłem idąc już obok niej
-Nie podlizuj się bracie- po drugiej jej stronie szedł już Fiero
-Uciszycie się już czy mam wam pomóc?
-Nie trzeba, ja się produkować już nie będę...
Furia
A bo ja głupia, doskonale wiedziałam że ciągle idzie im o mnie, jak nie jeden sie chce przypodobac, to drugi, i tak na zmianę, aż się to robi nudne, jeszcze do tego ten polik, lepiej być już nie mogło...
Szakra
-Kier stój- zatrzymałam go
-Hmm?
-Przestań tak mówić, ja chcę tylko ciebie, rozumiesz? nie chcę nikogo innego tylko ciebie, jesteś inny, owszem, ale ojcostwa się nauczysz, jesteś ojcem dopiero parę miesięcy, synowie dają ci w kość, to normalne że sobie nie radzisz, ale zobaczysz że się nauczysz, bądź dla nich jak kumpel, ale także bądź dla nch ojcem który trzyma się reguł, nie radzisz sobie, przyjdź po mnie
-Kiedy chciałbym w końcu sobie radzić sam...a oni..nawet nie biorą mnie na serio...do tej pory mi się mylą, moi własni synowie
-Oh Kier- przyciągnęłam go do siebie skrzydłami- wiesz że cię kocham
-Wiem skarbie..wiem, ja ciebie też- wtulił się we mnie, wiedziałam że jest bardzo załamany, nie chciałam też już zerkać i coś mówić, ale wyraźnie czułam jego łzy na swojej sierści. Staliśmy jeszcze tak długo, zanim w ogóle się ruszyliśmy.
-Chodźmy już może do stada, co?
-A ten dzień który mieliśmy tak spędzić?
-Będzie jeszcze wiele okazji, a tym czasem zajmiemy się czymś ciekawym
-O a czym?
-Nauczę synów latać, a ty mi będziesz towarzyszył
-Tylko że ja, no wiesz, skrzydeł nie mam
-Ale to nic, przecież możesz być i wspierać ich jak ojciec
-No..tak
-No to nie czekajmy, mam tylko nadzieję że znowu się gdzieś nie zapodziali
Furia
Wróciliśmy do stada, na szczęście, w ciszy bo ta dwójka już ze sobą nie rozmawiała
-Na pewno nie potrzebujesz tego opatrzyć?- spytał Fiero
-Samo się zagoi
-Wiesz, widziałem jak tata robił taki opatrunek mamie, jesteś pewna?
-Tak Fiero, jestem, nie jest to bardzo głęboka rana
-No jak uważasz, ale jakby co to mów
-Jasne
-A więc Odyn, co robimy?- Fiero podszedł do brata
-Może udawana walka, co?
-Ale wiesz, Furia jest ranna więc
-Ona będzie sędzią, co ty na to Furia?
-No może być
-Dobra, a kto wygra to co z tego będzie miał?- i tutaj Odyn już wyszeptał coś bratu do ucha
-Haa zgoda- i zaczęli się przepychać, jedyne do mnie zaczęło niepokoić to to, że to w pewnym momencie nie wyglądało na udawanie...
Odyn
Tak, miała to być tylko udawana walka, ale chęć rywalizacji wygrała i po prostu zaczęliśmy na prawdę się ze sobą bić, oczywiście, uważaliśmy aby nie zrobić sobie jakiejś dużej skrzywdy, ale wiadomo było odrazu że to nie udawanie.
-Ej przestańcie juz może?!- krzyknęłą Furia, jednak ani ja ani Fiero nie zamierzaliśmy przestań, walczyliśmy w końcu o prawo do Furii
Szakra
Doszliśmy do stada, spokojnie, rozmawiając po drodze o wielu sprawach, tłumacząc sobie dużo.
Zapowiadało się tak fajnie, gdyby nie jeden fakt gdy dotarliśmy na miejsce..
-Fiero, Odyn!- krzyknęłam widząc synów jak walczą, wleciałam między nich szybko ich rozdzielając
-Kier pomóż mi- zawowałam, odrazu podbiegł trzymając jednego z synów
-Co wy wyrabiacie?!- krzyknęłam
-Sam chciał- stwierdził Odyn
-A ty zaproponowałeś!
-Miało być udawane, ale ty chyba nie znasz takiego pojęcia!
-Sam się nakręciłeś!
-Stop! cisza..o co wam poszło?- spytałam
-O nic..
-Odpowiadajcie jak mama się was pyta- Kier mnie zaskoczył swoją stanowczością w głosie, aż się uśmiechnęłam do niego
-O prawo do Furii...- powiedzieli spuszczając łby
-Do kogo?- i dopiero teraz zauważyłam klaczkę stojącą za nami, i to..nie wierzyłam własnym oczom, ta rasa przecież wyginęła
-Że co?- spytała podchodząc do nas
-Chłopcy to prawda?- upewniłam się
-No tak...w końcu oboje jej mieć nie możemy, co nie?
-Jak mogliście potraktować mnie tak przedmiotowo!- krzyknęła wściekła, warknęła pod nosem i z impetem wzbiła się w powietrze
-No doskonale to załatwiliście- powiedziałam oburzona, oboje odrazu położyli uszy po sobie
Zima
Budziłam się w nocy i Danny musiał mnie czasami uspokajać, ciągle miał przeze mnie zmartwienia, w dodatku niepokoiłam naszego młodszego synka, raz nawet przyszedł do nas Elliot sprawdzić dlaczego krzyczałam, gdy któryś raz budziłam się z koszmaru, cała zalana potem. Choć było już po wszystkim.
Kilka godzin przed świtem, przebudziłam się ostatni raz, bo już nie zasnęłam. Nie chciałam, wracać do tych koszmarów i walczyłam by nie zmrużyć oka. Przy okazji ukochany i reszta rodziny, i stada mieli dzięki temu spokojny sen.
Odsunęłam się ostrożnie od ukochanego i syna, czekając chwilę, by upewnić się że nikt z nich się nie obudził, potem dopiero po cichu wyszłam z jaskini.
Przynajmniej zacznę wcześniej obchód, dzięki czemu będziemy mieli mniej do zrobienia i więcej czasu dla siebie. Stęskniłam się już za tymi chwilami. Wczoraj jeszcze dochodziłam do siebie. Także nie mieliśmy z Danny'm jak miło spędzić czasu we dwoje, czy w gronie najbliższych. Prawie przespałam cały wczorajszy dzień.
Teraz już doszłam do siebie, oprócz odczuwania zmęczenia, nic mi nie było. Weszłam do lasu, chciałam go przejść i obejść na około, wokół panował jeszcze mrok i niepokojąca cisza. Jak znalazłam się w połowie lasu, została gwałtownie przerwana, ptaki zerwały się do lotu, a zza drzew wyskoczył jakiś jasnosiwy koń, wpadając zbyt szybko na mnie bym mogła go lepiej zobaczyć, oboje przewróciliśmy się, porywając za sobą mech i łamiąc po drodze gałązki.
Zerwałam się z ziemi wraz z obcym... Obcą. To też stanęliśmy na przeciwko siebie. Od razu, na mój widok, urwał jej się szybki oddech, choć przed chwilą gnała przez las. Byłam pewna że to sen, albo przewidzenia, ale wtedy nie czułabym lekkiego bólu, spowodowanego upadkiem.
- Kim... jesteś? - spytałam wciąż w szoku, zaczęła mi się całej przeglądać. Wyglądała dokładnie jak ja, nie mogłam dostrzec żadnej różnicy. To nie możliwe żeby mama...
- To nie możliwe... Nie, ja wszystko zbyt dobrze pamiętam i nie zapomniałabym że... - urwała. Najgorsze że miałyśmy identyczny głos, zrobiło mi się słabo, może to przez klątwę... Nie, jej już nie ma, to musi... Być jakoś inaczej wytłumaczalne.
- Twoja matka to... - nie dokończyłam, ona miała to zrobić.
- Olvida...
- A ojciec?
- Flimb.
- Jesteś pewna?
- Tak, w mojej rodzinie każdy miał... - podrzuciła łbem odsłaniając szyję: - Taką ciapkę, ty też ją masz?
- Nic nie widzę - podeszłam bliżej niej.
- Przyjrzyj się, jest bardzo mała.
Rzeczywiście znalazłam czarną łatkę, blisko miejsca, w którym wyrastała grzywa, zupełnie nie rzucała się w oczy i była widoczna tylko z bardzo bliska. Sama odsłoniłam swoją szyję, patrząc po sobie, dla pewności.
- Ty tego nie masz... Potrafisz tak? - pokryła ziemie szronem, zamilkłam ze zdziwienia, później jej przytaknęłam.
- Ile masz lat? - to ostatecznie by zaważyło na tym czy jesteśmy bliźniaczkami czy nie.
- Siedem...
Ulżyłoby mi, gdyby ona nie wyglądała zupełnie jak ja i gdyby nie miała tego samego głosu. Czy możliwy jest aż taki zbieg okoliczności? Jak to w ogóle możliwe?
- A ty? - zapytała.
- Jestem od ciebie starsza, nie możemy być bliźniaczkami... Co tutaj... - przerwałam, kiedy ni z tego ni z owego ruszyła momentalnie w kierunku z którego przyszłam. Wystartowałam za nią.
- Stój! Nie... - ktoś złapał mnie za grzywę, szarpiąc w tył. Obcy odciągnęli mnie w głąb lasu... Krzyczałam, ale to ich nie powstrzymywało, zmusili mnie do pójścia z nimi... Nawet moc na nich nie podziałała...
Tabby
Siedziałam w krzakach, ledwo ich wtedy usłyszałam, nie zdążyłam poprosić jej o pomoc, a może wcale by mi nie pomogła. Nikt nie mógł. Nie mogą mnie znaleźć... Złapali ją, słyszałam. Źle się z tym czułam, ale... I tak nie mogłabym nic zrobić, pomylili nas.
Przymykałam już oczy, biegłam kilka dni z zbyt krótkimi przerwami żeby odpocząć, ale nie mogłam ich zmrużyć, krew zmroziło mi w żyłach na tętent kopyt, nieuchronnie zbliżającego się ku mnie konia. Oni nie wiedzieli o moim znamieniu, jedynie ona, a jak im powiedziała?
- Zima... - zatrzymał się przy mnie, dopiero teraz zorientowałam się że nie ukryłam się zbyt dobrze. Na szczęście to nie był żaden z nich.
- Co się stało? - odsłonił krzaki i mnie, byłam tak wystraszona że ani drgnęłam, ani nie spojrzałam na niego.
- Co ci jest? - pytał dalej, szturchnął mnie nawet.
- Mamo - przybiegł kolejny ogier. Mamo?... Musiałam złapać parę oddechów i... Jeśli to syn, a ten izabelowaty jest od niego starszy i zna, w domyśle, jej imię to...
- Skarbie, co ci jest? Co tutaj robisz? - położył się przy mnie, nie powinnam, ale wtuliłam się w niego. Zmuszali mnie do gorszych rzeczy niż oszukiwanie... Kompletnie go nie znałam, nic do niego nie czułam, ale co absurdalne, poczułam się bezpieczna od bardzo długiego czasu. Zacisnęłam oczy, z których zaczęły cieknąć łzy. Od zawsze pamiętałam każdy szczegół. Dlatego przypominałam sobie każdy gest klaczy, jaki zdołałam zobaczyć przez nasze krótkie spotkanie, jak stawiała kopyta, ustawia łeb, napina mięśnie, w jakim rytmie oddycha, jej wyraz pyska, spojrzenie, mogłabym to powtórzyć choćby w minimalnym stopniu, ale to za mało. I nie sprawdziłoby się w każdej sytuacji.
- Kochanie, już wszystko dobrze... - przytulił mnie do siebie. Oby nie zauważył w tym żadnego fałszu, ona na pewno inaczej go przytulała, mogłam tego nie robić.
- Czyli mogę wracać, poradzicie już sobie? - zapytał młodszy ogier.
- Tak... - izabelowaty pomógł mi wstać, choć nie potrzebowałam tego, poszłam z nim do jaskini, nie mogłam odczuwać przed nim strachu, toteż lęk pozostał jedynie wewnątrz mnie.
Widok tylu nieznajomych koni już mnie przerósł. Jakiś mały źrebak do nas podbiegł, bardzo podobny do ojca, tak, to na pewno jego ojciec... Nie kryłam swoich odczuć, nie tym razem, jakoś musiałam to rozwiązać.
- Mamo, znów coś złego ci się śniło? - zapytał.
- Wszystko dobrze? - spytał troskliwie ogier. Przytaknęłam. Konie zaczęły wychodzić na zewnątrz.
- Dziwnie się zachowujesz... Milczysz...
- Bo... - urwałam: - Ja... - jeszcze chyba szok mi nie minął.
- Co robiłaś sama w lesie?
- Nie wiem...
- Zima, proszę cię...
- Naprawdę nie wiem... - dodałam już rozpaczliwie, bardzo bym chciała komuś powiedzieć... O tym co mnie spotkało.
- Mogę pójść do Elliot'a? - wtrącił mały. Nie wiedziałam o kogo chodzi i chyba było widać to zagubienie, jak błądziłam wzrokiem, nie mogąc nic powiedzieć, bo wszystko by mnie zdradziło, zupełnie nikogo tu nie znałam, równie dobrze ten źrebak nie musiał być jej źrebakiem.
- Skarbie, spójrz na mnie - ogier podniósł mi łeb swoim, miałam w oczach łzy, a żeby się nade mną zlitował, jak się to wyda to...
- Wiesz jak mam na imię?
- Nie... - wyłkałam już.
- A on?
Znów zaprzeczyłam, powstrzymując drżenie, a moje ciało chciało się trząść, chciało pogrążyć się w silnej rozpaczy i błagać o pomoc, choćby jego, ale umiałam to zachować w sobie, ukryć głęboko emocje. Tylko ja wiedziałam co działo się w moim wnętrzu i pokazywałam tylko tyle ile chciałam pokazać.
- To nasz syn, nie pamiętasz go?
- Nie...
Zabrał mnie nad wodospad, na prawdę tu przepięknie, uśmiechnęłam się na widok tego wszystkiego i kojący szum wody, ulżyło mi i nabrałam pewności. A jednocześnie teraz już nie mogłam tym bardziej im niczego powiedzieć, uznaliby mnie za oszustkę, za wroga...
Wydali by mnie im, albo zabili, nie, wydaliby im, żeby pomóc Zimie. Jak bardzo bolało mnie sumienie, że pozwoliłam żeby ona... Jestem okropna, nie mniej niż oni. Tak bardzo nie powinnam do tego dopuścić, spróbować jej pomóc, ale wtedy Danny i reszta jej rodziny się ode mnie odwróci, uzna za wroga...
- Pięknie... - zapatrzyłam się na wodę.
- Przychodziliśmy tu wiele razy kochanie, nie wydaje ci się tu nic znajomego?
- Nie wiem... - rozejrzałam się, w naszą stronę szedł ten drugi ogier, którego zobaczyłam w lesie, jej starszy syn z... Chyba swoją rodziną.
- Jak się czujesz, mamo? - zapytał.
- Elliot... - zaczął izabelowaty, położyłam uszy po sobie, domyślnie ze wstydu przed swoją "dolegliwością". Tak się o nią martwią, a ja... Myślą że to ja jestem nią...
- Mama straciła pamięć? - dokończył za niego, przytaknął, a jego syn dodał - Wiem, Aron mi powiedział, dlatego przyszliśmy... - zaczął mi wszystkich przedstawiać po kolei i nieco o nich mówić.
Feliza
Po nas przyszła siostra Elliot'a z Aronem, który miał zawołać resztę rodziny, wolałabym ten czas spędzić tylko z Elliot'em, ale nie narzekałam.
Oczywiście, musiało się coś stać, choć utrata pamięci Zimy, wydawała się przy tym wszystkim błahostką. Może nawet lepiej że nie pamiętała, skończą się te wszystkie krzyki po nocach. Doszli też inni, dużo opowiadali Zimie, a ja tymczasem odeszłam z ukochanym na bok.
- Zachowuje się jakoś nieswojo, nie wiem... - powiedział zamyślony.
- Bo straciła pamięć... To normalne.
- Jeszcze to, a już było po wszystkim - westchnął.
- Nie przejmuj się, szybciej czy później ją odzyska, albo pozna wszystko od nowa - wtuliłam się w niego: - I co ważniejsze, nie pamięta co się działo, więc nie będzie tego przeżywać.
- Fakt, ale ona nie pamięta też nas, niczego...
- Chodźmy gdzieś się przejść, dość już się nacierpieliśmy, teraz czas skupić się na naszym szczęściu i nie myśleć o problemach - zaproponowałam uśmiechając się do niego tajemniczo, już on wiedział co miałam na myśli.
- Albo chodźmy dokądś w czwórkę - dodałam, byleby w końcu się sobą porządnie nacieszyć, wczoraj mi nie wystarczyło.
- To jak? - dotknęłam jego pyska swoim, wpatrując mu się namiętnie w oczy.
Fireo
I w ten sposób obaj straciliśmy Furie. Byłem o to zły na brata, a on na mnie, obojgu nam było głupio. Chciałem szybko za nią pobiec, gdzieś na pewno bym ją znalazł, tylko mama by raczej na to nie pozwoliła, albo brat.
- Przepraszamy - odpowiedzieliśmy razem.
- Nie mnie przepraszajcie, tylko Furie.
- To możemy iść? - zapytałem.
- Nie, na razie niech trochę ochłonie, a was...
- Czeka kara - dokończyliśmy smętnie, zapadła chwilowa cisza, rodzice spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
- Mama nauczy was latać, a ja będę wam dopingował - powiedział radośnie tata, przewróciłem oczami, chociaż zaraz dotarło do mnie że... Będziemy latać! Podskoczyłem radośnie.
- Idziemy już? - zapytał Odyn, ciesząc się razem ze mną, choć jak na siebie wpadliśmy, od razu spojrzeliśmy na siebie krzywo. Stało się, pokłóciliśmy się ze sobą tak na poważnie, choć jakbyśmy dokończyli walkę, problem by się rozwiązał i konfliktu by między nami nie było. Tak myślę.
- I nie będzie żadnej kary? - zapytał Odyn.
- Myślę że macie już wystarczającą nauczkę - odpowiedziała mama.
- No - spuściliśmy głowy, miałem nadzieje że Furia nie będzie się na nas długo gniewać i że od razu jak ją przeprosimy to nam wybaczy.
- Wiesz... Trzeba było się jej spytać, którego z nas woli - szepnąłem do brata z pretensją: - A ty wymyślasz jakiś...
- A jak by powiedziała że obu? - przerwał mi.
- Na pewno nie... - miałem nadzieje że wybrałaby mnie, a jeśli nie? To nie wiem... Nie chciałbym być zazdrosny o brata i tak patrzyliśmy teraz na siebie wilkiem.
Kier
Entuzjazm naszych synów chyba zbyt szybko spadł, a ja się cieszyłem i to jeszcze jak... No, wiadomo teraz zamierzałem się tak bardzo starać, a dzięki radą ukochanej szło nieźle. Układałem sobie słowa w głowie nim coś powiedziałem i próbowałem być poważniejszy... Tak, ale też miałem zachować trochę luzu... Nieźle pogmatwane, grunt że Szakra będzie mnie wspierała i że kocha mnie tak bardzo... Jak dobrze że ją mam. Aż miałem ochotę podarować jej... Calutki świat, o i nawet mogłem, w przenośni, ale mój świat... Ale chyba nie musiałem, bo znała mnie przecież doskonale.
- Nie cieszycie się? - spytałem w końcu trącając jednego z nich, a którego to nadal, niestety, nie miałem pojęcia, jak Szakra ich odróżnia? Są jak dwie krople wody, no, może poza charakterkiem, chyba że to też mi się pomyliło?
- Bardzo, tylko Furia.
- Oj tam, ile razy ja coś palnąłem i co? Wasza mama wciąż mnie kocha, co nie znaczy że macie tak robić - przestrzegłem ich, no, całkiem nieźle mi szło, chyba.
- Lepiej się uczyć na błędach, nie ma co ich powielać, nie? - dodałem, patrząc na ukochaną, przytaknęła mi.
- Już jesteśmy? - spytał jeden z synków.
- Za chwilę będziemy - powiedziała Szakra.
Jack
Beznadzieja, wszyscy się pokłócili i nie było się z kim bawić. Ani wpadać w bójki, bo bliźniaków i Furii też nigdzie nie widziałem. A Tay to ja miałem dość, znów się do mnie uczepiła i musiałem jej wyperswadować że nie mam ochoty na jej irytujące towarzystwo. Dobra, wiem że jestem genialny i uwielbiam pochwały, ale jej podziw dla mnie był o drobinę zbyt natarczywy i męczący. Wcinała mi się w rozmowy z tym swoim "właśnie", albo wielokrotnie powtarzała że drugi raz wygram z Furią, albo z Odynem, Fiero, nie ważne. Raz czy dwa podobało mi się że mi tak schlebia, ale kilkadziesiąt?!
Kopnąłem kamyk, podbiegając do niego jeszcze raz i zobaczyłem Furie. Też wyglądała na zdenerwowaną, chociaż ja już aż tak nie byłem, raczej zirytowany i znudzony, tyle.
- Co? Bliźniaki doprowadzili cię do szału? - zagadałem, uśmiechając się złośliwie.
- Żebyś wiedział - parsknęła, chociaż bardziej przypominało to warknięcie: - Walczyli sobie o mnie.
Gdyby nie była aż tak nerwowa to wątpię by mi powiedziała, przecież się nie lubimy.
- Zresztą nie twoja sprawa - dodała. O, teraz lepiej.
- Wiedziałem, trzeba było się bawić ze mną, ale wolałaś tych debili - położyłem się, a ona poderwała się z ziemi, mignęła mi jej rana, już miała się wzbić, ale ją złapałem za grzywę, odepchnęła mnie skrzydłem, chyba myślała że to atak czy coś.
- Ej, a co ci się stało w policzek?
- Nie ważne.
- Któryś cię uderzył? - zdziwiłem się, to trochę do nich nie podobne, ale kto wie.
- Oni w przeciwieństwie do ciebie klaczy nie biją.
- Daj spokój, zresztą nie wyglądasz mi na bezbronną klaczkę, a i...
- Co?
- A nic, aż taki miły nie jestem, żeby przepraszać - parsknąłem kpiąco, ale mimo wszystko udało mi się zdradzić co chciałem zrobić. Chociaż duma mi nie pozwalała, bo jak przepraszasz to przecież przyznajesz się do słabości, prawda? Mimo to przemyślałem to sobie i należały się jej przeprosiny, uratowała mi życie, tylko... Czy zrozumie aluzje? Zrozumie, albo się na mnie wkurzy, a że była już wściekła to podwójnie. No nic.
Furia
-No tak, tylko słabi nie przyznają się do winy- zakpiłam, i tak już wystarczająco bardzo byłam wściekła
-Że co? ja słaby- zaśmiał się
-A w ogóle to daj mi święty spokój
-Typowa klacz, focha strzela o byle co
-Mogę ci zaraz pokazać tą typową klacz, nie jestem słaba- rozpostarłam skrzydła, gotowa by już odlecieć. Nie mogłam doczekać się kiedy już będę dorosła, bo z dnia na dzień byłam coraz bardziej pewna i świadoma swojej siły, widziałam różnicę między sobą a innymi źrebakami, odstawałam od nich, i było to widać, mój sposób poruszania się, nie robiłam tego tak jak normalny koń, a raczej jak...puma? Mniej więcej tak...
Odyn
Doszliśmy na dosyć spore wzniesienie, gdzie wiał zazwyczaj mocny wiatr.
-To od czego zaczynamy?- zapytaliśmy obaj, odrazu patrząc na siebie
-Stancie po obu moich stronach- mama podeszła do spadku, wzniesienie było takie, że z jednej strony było łagodne wejście a z drugiej skarpa.
-Rozłóżcie skrzydła, już są dostatecznie duże by was ponieść- zrobiliśmy tak samo jak mama- poczujcie jak wiatr wieje wam pod skrzydła...gdy go poczujecie, machnijcie mocno i odbijcie się od ziemi, o tak- zademonstrowała nam mama, patrzyliśmy na nią zachwyceni, gdy tylko poczułem jak wiatr podwiewa pod moje skrzydła zamachnąłem się, podleciałem nieco do góry, ale na tym się skończyło, upadłem i zleciałem ze skarpy, prosto na żwir, tata pobiegł za mną
-Nic się nie stało?
-Nie...- podniosłem się, gdy zobaczyłem że bratu się udało, przeszedł mnie gniew, tupnąłem kopytem
-Nie przejmuj się, zaraz ci się uda- tata pchnął mnie pod górę, wszedłem na nią już zniechęcony
-Chodź Odyn, spóbujemy jeszcze raz
-No dawaj braciszku, nie tchórz!- zaśmiał się brat z góry, wygłupiał się w najlepsze...parsknąłem pod nosem, uderzając ogonem o ziemię, i on też nam urósł, robił się coraz to dłuższy
-Nie przejmuj się, to że jemu odrazu się udało, nie znaczy że jesteś gorszy- próbowała pocieszyć mnie mama, jednak jedyne o czym teraz myślałem, to, to aby wzbić się już w powietrze i pokazać bratu kto tu jest lepszy
-A mamo, a jak już będziemy oboje latać, to nauczysz nas odrazu polować?
-Pewnie, jak tylko ci się uda to odrazu pójdziemy na plażę, albo i lepiej, w góry- spojrzała na tatę
-Tam gdzie prawie dostałem zawału?- zaśmiał się
-A owszem- odwzajemniła uśmiech, po czym sturchnęła mnie w bok- no, dawaj- naśladowałem mamę, robiłem dokładnie do samo co ona, po czym znowu wylądowałem na żwirze ździerając sobie cały pysk. Wszedłem na górę już na prawdę wściekły, przy czym brat się głupio naśmiewał, uderzyłem wściekły kopytami i po prostu odbiłem się tylnymi nogami od ziemi, i jakoś tak..samo poszło, a jednak prostrze to niż myślałem, wystarczyło włożyć w to trochę siły, dołączyła do nas mama przelatując między nami niczym strzała i wracając w kilka sekund na ziemię
Szakra
Byłam dumna z synów, jedyne co mnie martwiło to ta ich złość na siebie, nasza rasa jest buntownicza, dominująca, szczególnie ogiery, do tego jest między ogierami częsta chęć rywalizacji, nawet między źrebakami, a jeśli chodzi o klacz to już w szczególności, liczy się to, kto jest silniejszy.
Przeszliśmy się w góry, w to samo miejsce gdzie wtedy pierwszy raz byłam z Kierem.
-Teraz słuchajcie mnie- zaczęłam gdy byliśmy już na miejscu, stanęłam przed synami- lecicie za mną, patrzycie na to, co robię, jak zobaczycie zdobycz, możecie albo złapać ją w pysk jeśli wam się uda, lub wycelować w nią kolcem, kiedy już złapiecie odrazu wylatujecie z wody, liczy się czas po złapaniu ofiary, inne drapeżniki mogą wyczuć zapach świeżej krwi ryby, a wtedy może nas już tylko uratować szybkość.
Zeskoczyłam z klifu spadając prosto do wody, gdy w niej już byłam, upewniłam się że synowie są za mną
Odyn
Nawet teraz rywalizowaliśmy, kto szybciej wleci do wody i kto szybciej upoluje rybę.
Zszedłem odrazu niżej do wody, może tam będą jakieś duże to wtedy będę lepszy od brata, a przy okazji mama i tata mnie pochwalą.
Upatrzyłem sobie rybę, zwolniłem aby jej nie spłoszyć, była na prawdę duża, nie chciałem więc ryzykować że ją spłoszę, i najeżyłem kolce na ogonie, wycelowałem wręcz idealnie, trafiłem, przebiło ją aż na wylot, i już miałem po nią płynąć kiedy naglę coś...a raczej ktoś mi ją sprzątnął sprzed nosa..a kto? Fireo...Wyleciał za nim
-Ej co ty odwalasz?!- podleciałem do niego od boku i pchnąłem go, łapiąc za rybę i próbując mu ją wyrwać
-Kto pierwszy ten lepszy! byłeś za wolny!- krzyknął ponownie łapiąc za zdobycz i wyszarpując mi ją, a mnie odpychając od siebie tak, że uderzyłem grzbietem o skały i spadłem tracąc przez chwilę czucie w skrzydłach...
Obudziłem się już na górze, wykasłałem wodę, ledwie widziałem na oczy, wszystko było rozmazane...
-Odyn, Odyn już jest okey?- usłyszałem głos mamy, podążyłem za nim, bo i tak ledwie widziałem
-Ledwie widzę na oczy- potrząsnąłem łbem, polepszył mi się, i kto mi się odrazu rzucił w oczy...
-Ty gnojku!- krzyknąłem rzucając się w stronę brata
-Odyn uspokój się- złapała mnie mama, w ostatniej chwili, ogon miałem już cały najeżony
-Nie przesadzaj, nic ci nie jest
-Nic?! zabić mnie chciałeś czy co?- parsknąłem, a wręcz warknąłem, tak jak to mama robi
-Ta ryba była moja...
-Spokój, wyjaśnimy to w stadzie- zadecydował tata, coś ostatnio bardzo stanowczy się zrobił
-Dokładnie, Odyn, dasz radę polecieć
-Nie wiem...- poruszyłem skrzydłami, zabolały- Boli...- jeśli coś mi on zrobił, to mu tego nie popuszczę
-Ja go wezmę, wy polecicie- zaoferował się tata, w sumie bardziej mi to pasowało, przynajmniej będę z dala od niego. Kto by pomyślał że kiedyś będziemy do siebie tak wrogo nastawieni
Danny
Utrata pamięci przez Zimę mnie załamała, ona nic nie pamięta, nikogo z nas, a już się tak dobrze układało, i teraz znowu wszystko od nowa.
-Andy, a ty?- spytał Elliot
-Nie będę jej się przedstawiał- powiedział oschle
-Andy- szturchnął go
-Andy od kiedy ty się tak odnosisz do swojej babci?- spytałem zdziwiony
-Dorosły jestem, nieprawdaż?- spojrzał po nas wszystkich, a po chwili odszedł na bok. Elliot odszedł gdzieś z Felizą a ja starałem się przekonać synka że mama po prostu nas nie pamięta, nie chciałem aby czuł się w tej sytuacji źle...
Andy
Na prawdę każdy był taki ślepy? nawet mój ojciec z matką tego nie widzą? moja siostra? O nie, nie...jeśli ona myśli że ja się nabiorę...Niech tylko zostanie sama
-Zima może gdzieś razem pójdziemy? pokażę ci różne miejsca
-Chciałabym odpocząć...
-Zostanę z tobą
-Nie...nie trzeba, chcę chwilę być sama- zakryła się grzywką
-No dobrze, tylko proszę, nie oddalaj się zbytnio, bądź blisko stada
-Dobrze...
-Chodź Aron, mama musi odpocząć- no i poszedł, rodzice też, siostra poszła za dziadkiem do stada.
Obca poszła gdzieś w krzaki, poszedłem za nią niezauważony. Chwyciłem ją za grzywę, odwróciłem i przycisnąłem do drzewa
-Myślisz że jestem głupi?- parsknąłem, wypuszczając powietrze w jej pysk
-Nie wiem o co...ci chodzi- zakasłała łapiąc powietrze
-Nie?...gdzie moja babcia? co jej zrobiłaś? chcesz przejąć stado czy co?- podłoże pokrył lód, głupia, myśli że to mi coś zrobi, rozpaliłem ogień po kopytami
-Jakieś jeszcze sztuczki?- zaśmiałem się, dawno już we mnie nie wstąpiła taka złość
-Proszę...- poleciały jej łzy, zacisnęła je
-Nikt się o tym nie dowie...że zniknęłaś, zaprowadzisz mnie do mojej babci
-Ale ja nie wiem gdzie ona jest...pomylili nas
-Kto?
-Ja...
-Mów!- kopyta zaczęły mi płonąć, podniosłem jedną z nóg, byłem od niej dużo większy więc i gdy podniosłem nogę to do pyska miałem niedaleko
-Nie..błagam
-Zaprowadzisz mnie tam, skąd przyszłaś
-Ja się do wszystkiego przyznam, na prawdę...ale puść, proszę...nie oddawajcie mnie im, błagam- załkała, czemu brak we mnie litości? nie wiem, może dlatego że mi tego brakowało, zbyt długo przewyższała moja dobra strona, pora na tą złą
-Jasne, już..
-Błagam
-Jeszcze jedno słowo a na prawdę pożałujesz że się tutaj znalazłaś- uśmiechnąłem się znacząco, patrząc po niej
Furia
Odeszłam już od Jack'a. Poszłam gdzieś w las, popatrzyłam za siebie, za mną były wszędzie moje pióra, dosłownie, spojrzałam na nie, były prawie łyse, czarne jak noc i przypominały skrzydła nietoperza, mój ogon też robił się coraz dziwniejszy, gubiłam sierść na nim coraz bardziej, zostawała tylko ta część gdzie są kości, a i ona była coraz dłuższa i grubsza, sierść na nim zanikała zamieniając się jakby w taką twardą skórę...co się ze mną dzieje? niedługo to zostanę wykluczona ze stada przez tą swoją odmienność, a inni to już w ogóle będą mnie omijać wielkim łukiem, jak już teraz to robią...Położyłam się pod krzakami, okrywając się cała skrzydłami.
-Sama tak będziesz tutaj leżała, z dala od wszystkich?- nie odwracałam nawet łba, wiedział kto to..Jack
-Nudzi ci się czy co? Że za mną łazisz?
-A mam coś innego do roboty?
-A prosiłam się o towarzystwo?
-Ej a z twoim ogonem to co? niedawno jeszcze taki nie był, a skrzydła?...
-Już?...
Jack
Z tą Furią to było coś nie tak, kto tak dziwnie wygląda? Nigdy nie widziałem takiego pegaza. Chociaż przez to co się z nią działo wydała mi się ciekawsza niż inne konie. Czemu by nie poznać czegoś innego, nudzi mi się.
- Co? Pytasz czy już skończyłem? - zapytałem zadziornie, z nutką ironii, żeby nieco ją podrażnić.
- Odczep się - rzuciła niedbale w moją stronę, już się podnosząc, szybko skoczyłem przed nią. Chyba nie wzleci z takim skrzydłami, wyglądały jakby ktoś połączył ptasie skrzydła z tymi od nietoperza. Pewnie jak pióra jej zupełnie odpadną to już zostaną tylko te od nietoperza.
- Dokąd się wybierasz? Jesteś chora czy co? - nie liczyłem na jej odpowiedź, lubiłem po prostu kogoś pozaczepiać.
- Nie chcę twojego towarzystwa, nie rozumiesz?
- I co z tego? Z chęcią sobie popatrzę jak zmieniasz się w bezmyślne monstrum - zaśmiałem się, nie wierzyłem że tak może być, pewnie łysieje czy coś. Albo serio to jakaś choroba, tak czy inaczej i tak miałem ochotę popatrzeć, zawsze to coś nowego.
- Nie zmieniam się w żadne monstrum.
- To w co?
- Nie wiem.
- Czyli to ja mam rację - uśmiechnąłem się jej na złość: - Nie martw się, nie rozmawiam póki co z innymi, więc nikomu nie wypaplam... Na razie - zagroziłem, ubóstwiałem mieć nad kimś przewagę, chociaż teraz to się zdziwi, jak to powiem, ale najpierw jeszcze trochę zamierzałem ją podrażnić: - A tak w ogóle, pomóc ci doczepić piórka? - zaśmiałem się, dodając szybko: - Dobra, na poważnie, pomóc ci to czymś zakryć, coś wymyślimy, jakieś gałązki albo, na plaży jest mnóstwo porozrzucanych rzeczy, tych od ludzi... - zaproponowałem, sam nie wiem czemu, a tak może z wdzięczności, nie chciałem być dłużny: - Albo znajdziemy lepszą kryjówkę niż te krzaczki, co? - chyba byłem już trochę zbyt miły, trzeba będzie to naprawić, nie jestem jakimś uczynnym źrebakiem.
Tabby
Nic na niego nie zadziałało, jakby nie miał litości, zostałam znów bezbronna, moja moc nawet się nie sprawdziła... Oni też byli odporni, ba, potężniejsi ode mnie. Dlaczego nie mogli zabijać sami? W wielkim skrócie. Potrafiliby zrobić wszystko to, do czego mnie zmuszali z jeszcze większą łatwością, niż ja. Nie miał pojęcia jak się czułam, tak bardzo bezsilna i pozbawiona własnej woli, nie mogę tam wrócić, po prostu nie mogę... Nie chciałam też zostawiać tam Zimy, ale bardziej niż o nią, musiałam to w końcu przyznać, martwiłam się o siebie... Czy ja nie zasługuje na godne życie?
Wpadłam w jego pułapkę, skąd mogłam wiedzieć... Nie wiedziałam tu nic o nikim, tylko tyle ile się ze mną podzielili. Gdybym nie została wtedy sama... A chciałam tylko odetchnąć, odpocząć, zostać sama z własnym sumieniem, bo to wcale nie tak, że mnie nie dręczyło - zawsze nie dawało mi zapomnieć. Ilekroć chciałam coś zmienić to albo własny strach, albo świadomość że mi się to nie uda, albo zrządzenie losu to udaremniało. Ile jeszcze razy będę uciekać? Kiedyś stracę możliwość ucieczki i już nigdy się od nich nie uwolnię. On mi nie pomoże... Wiem że to niedługo, może nawet teraz jak mnie złapią, jak on mnie im dostarczy, w zamian za swoją babcie...
Przez chwilę pomyślałam że chciałabym zostać na jej miejscu, przeżyć to co ona, na pewno miała łatwiejsze życie, rodzinę, kochającego partnera, stado - normalne życie, z przywilejami. Czego mogłaby chcieć więcej? Miał racje, choć nieświadomie dążyłam do tego, by przejąć tu władzę, nieświadomie i niezamierzanie, niczym skutek uboczny naszej zamiany. Straciłam czujność, naiwnie sądziłam że to się uda, iż zostanę tutaj, w końcu bezpieczna, wolna...
Wpatrywałam się w niego z przerażeniem, ale ujawnienie tutaj mojego strachu było daremne. Znałam to doskonale - wykonywanie poleceń bez gadania. Przytaknęłam na jego słowa, od tej pory milcząc, jeszcze parę łez wypłynęło mi z oczu.
- Nie próbuj uciekać, bo pożałujesz - puścił, póki mogłam, złapałam porządnie powietrze do płuc.
- Prowadź - popchnął mnie, tak gwałtownie że znów zakasłałam. Jeszcze dobrą chwilę czułam jego potężny nacisk na moje ciało, ruszyłam z łzami w oczach, nie chciałam tego ukrywać, może jak zobaczy że to przeżywam odpuści, zlituje się... Wątpię, nie wyglądał na takiego, wzbudzał jedynie strach i nie kryłam się z tym że się boję.
Przez całą drogę pozwoliłam emocją wypłynąć na zewnątrz, nasilały się, czym byliśmy bliżej ich kryjówki, tym coraz bardziej niepewnie stawiałam kroki, łkałam już, przez łzy trudniej było oddychać, acz i tak łatwiej kiedy nie dusiłam tego w sobie. Zatrzymałam się w pewnym momencie, patrząc na ogiera i spuszczając łeb, zachowałam się jak wystraszone źrebie, na które czyha śmierć z jego strony.
- Proszę... - wymajaczyłam: - Ja tylko chciałam się ratować... Pozwól mi uciec...
- Nic z tego i radzę ci mnie nie drażnić - jak wcześniej pozostawał nieugięty i okrutny.
- Przepraszam, wiem że źle zrobiłam... Wiem... Pozwól mi tylko uciec stąd... Tylko tyle, nigdy mnie już nie zobaczysz... - głos mi drżał raz po raz.
- Idziemy teraz po moją babcie, rusz się - jego kopyta znów zapłonęły.
- Błagam... Nie chcę do nich wrócić...
Nagle przewrócił mnie na ziemie... Jeszcze się tak nigdy nie rzucałam, nakręcał mnie ból, dołowił dym, jak przypalał mi brzuch do żywego mięsa, krzyczałam wniebogłosy, zacisnęłam oczy, chwilami nie oddychałam w ogóle, krztusiłam się, szlochałam, zwijając się w bólu, a właściwie nawet nie, każdy ruch tylko go pogłębiał. Poruszałam się więc mozolnie, w ciągłym wahaniu na który bok opaść, jakby to miało złagodzić cierpienie. Spojrzałam na niego, całego we mgle - kiedy źrenica spotkała się z kroplami łez wszystko stawało się zamazane. Miałam wrażenie że zemdleje z bólu.
- Jeszcze coś? - zapytał. Opadłam na prawy bok. Rzuciłam mu przelotne wrogie spojrzenie. Zakrztusiłam się jeszcze dymem, zgadzając się ze sobą w duchu że mam dość...
- Tak, możesz mnie zabić. Tu i teraz, no dalej, zadaj mi najwięcej bólu jak potrafisz! - kaszlnęłam znów, nie odrywając wzroku od jego przerażających oczu, o swoim lęku wiedziałam jedynie ja w tej chwili: - Bo nie zamierzam cię tam zaprowadzić, nigdy nie odzyskasz swojej babci - powiedziałam to takim tonem, że nie mógł pomyśleć inaczej - iż od początku miałam złe zamiary. Choć tak na prawdę próbowałam go sprowokować... I będę próbować do skutku. Moja odporność na ból była nikła, w ten sposób mnie zabije, umrę w męczarniach, wycieńczona, ale wreszcie wolna...A swoją babcie i tak ocali, miał niedaleko. Znajdzie ją w inny sposób... Nie widziałam już dla siebie szans, po co dłużej to ciągnąć?
Albo ulegnę, bo znów nie zniosę bólu, oszukiwałam się, ale... Tym razem muszę wytrzymać.
Zabijać, znęcać się w różnoraki sposób, manipulować i oszukiwać, wszystko po to żeby inni cierpieli bo oni tak chcieli, zmuszali mnie do takich zachowań, każda ofiara wycierpiała niewyobrażalne katusze, a ja pamiętałam każdy szczegół... Nie odpuszczali nawet źrebiętom, nie wiem po co i dlaczego to robili, może dla nich to była rozgrywka - jak robię coś wbrew własnej woli i naturze, jak staje się zła z konieczności, z przymusu, jak sumienie z dnia na dzień mi odmawia i zaczynam popadać w paranoje, zaczynam nienawidzić samej siebie, a wszystko to trzymałam zawsze w sobie i wydzierało mnie od środka. I jakimś sposobem wiedzieli... Starałam się od tego uciec i od każdego koszmaru, spojrzenia którego nie dało się zapomnieć, przepełnionego bólem, strachem i błaganiem o litość. A gdy mi się udawało od tego uciec wracało ze zdwojoną siłą, tak jak teraz, kiedy starałam się go rozjuszyć, doprowadzić do tego by mnie zabił, chwilami chciałam pozwolić uwolnić się tym wszystkim emocją... Może stąd moje zachowanie stawało się coraz bardziej butne, chciałam go porządnie zranić by nie potrafił zapanować nad swoim gniewem.
- I z tego co wiem pewnie już nie żyję - uśmiechnęłam się złośliwie, zaśmiałam się wrednie: - Nie masz pojęcia co jej zrobili... Myślałeś że ją uratujesz? - odsłoniłam specjalnie swoją plamkę na szyi: - Na pewno szybciej niż wy i twoja rodzina poznali że to nie ja - dodałam kpiąco: - To... - spojrzałam na swój poparzony brzuch: - To nic z porównaniem do tego do czego są zdolni - przez myśl przebiegły mi setki tortur, wybrałam te najgorsze: - Najpierw ją zamkną, tak na dobry początek, w zupełnej ciemności. Przez szpary w skałach, a zniekształcają one głos, zaczną szeptać, czasami podwyższając ton, tak by wydawało jej się że słyszy głosy, których nie ma... Te "głosy" zaczną ją za wszystko obwiniać, wmawiać coś czego nie zrobiła, a gdy moc już wymknie jej się z pod kontroli, oświetlą tunel, z trupami, które ponoć zabiła. Po doprowadzeniu jej do szaleństwa wyciągną ją stamtąd, całą unieruchomią i zaczną zadawać jej ból, ranić ciało, tak żeby ją oszpecić i wmawiać że jest nikim... Zamkną w ciasnym pomieszczeniu, w którym co chwilę będzie ją coś atakowało, a to języki ognia, a to coś się w nią wbije, nie chcę mi się wymieniać... - powiedziałam lekceważąco: - Nie będzie wiedziała jak i kiedy, ani z której strony coś ją zaatakuje, towarzyszą temu gwałtowne dźwięki, ogłuszające wręcz, podobne do burzy, czasem następuje po nich atak, a czasem są fałszywe, wszystko po to by oszalała zupełnie... Później będą jej podawać zioła, po których występują koszmary, całe ciało zalewa się potem i nieruchomieje, przestaje się cokolwiek czuć w kończynach... - w końcu mi przerwał i tak przetrzymał to dość długo...
Zima
Nie wiedziałam co mam robić. Próbowałam im wytłumaczyć że mnie pomylili, ale kończyło się to ich śmiechem. Nie miałam szans by z nimi wygrać w walce, ani uciec... Martwiłam się co dzieje się teraz w stadzie, nie znałam tamtej klaczy, nie wiedziałam co zamierza, nie potrafiłam znieść myśli że jest teraz obok Danny'ego, a on myśli że to ja. Jak się do niego przymila, przytula, uśmiecha...
Popchnęli mnie, zupełnie załamaną, miałam dość tego wszystkiego, ledwo skończył się ten koszmar co trwał latami, a teraz jeszcze to. Żałowałam że wyszłam wtedy z jaskini, chciałam dobrze, a tylko wpakowałam się w kłopoty... Zresztą klątwa też była wyłącznie moją winą. Może minęła, ale dla mnie wciąż była żywa, pozostawiła tyle spustoszenia, zabrała ze sobą moją córeczkę... Sprawiła że moja zmarła rodzina... Oni nigdy przecież nie byli źli. Cierpiała zresztą cała rodzina, przeze mnie, nie potrafię sobie wyobrazić ile musieli znieść, w tym miejscu jeszcze bardziej nie mogłam o tym zapomnieć... Już straciłam nadzieje że zaczną mnie szukać...
Zmusili mnie bym weszła na coś twardego we wodzie, dostrzegłam łuski, więc to musiał być grzbiet smoka.
- Tego się nie spodziewałaś, co Tabby? - jedna klacz uśmiechnęła się do mnie szyderczo, stając obok, pozostali też już wchodzili, ci którzy się nie zmieścili zajęli grzbiety innych wodnych smoków... Płynęły w kierunku jakieś małej wyspy.
- Jestem Zima... - poprawiłam ją.
- Jak tam chcesz. Już nie przepłyniesz wody, bo one ci na to nie pozwolą. No i jej nie zamrozisz, te smoki od razu stopią lód... - obejrzała się na któregoś z ogierów, trzymał skrępowane sznurami źrebie na grzbiecie.
- Czego ode mnie chcecie?
- O, jak prędko kwapisz się do pracy, chcesz już mieć to z głowy? - roześmiała się, patrząc jakoś dziwnie na ogiera.
- Nie... Nie jestem jedną z was, pomyliliście mnie, jest klacz która...
- Zamknij się. To już zaczęło robić się nudne, nigdy od nas nie uciekniesz, nie tym razem - odezwał się jeden z ogierów zupełnie poważnym tonem, wypranym z emocji. Poczułam przepływ bólu w głowie, ugięłam się, patrząc na niego, to on to powodował. Każdy dźwięk, dopływ światła stawał się nie do zniesienia, krzyknęłam wniebogłosy, wciskając już łeb w przednie nogi.
- Dość, zabijesz ją... - przerwała mu klacz.
- Przyznaj że zrobisz co ci każemy... - zwrócił się ostro do mnie, aż zahuczał w moim łbie: - Coś wyjątkowo długo się opiera, już dawno wiłaby się z bólu...
- Przyznaj! - nasilił ból.
W końcu na prawdę upadłam, zagrozili że ból nigdy się nie skończy, słuchając na klacz dowiedziałam się że jestem już na skraju śmierci i życia, mimo że nie miałam żadnych ran to coś rozrywało i ściskało mnie w środku, powodując że zaczęłam zaciskać zbyt mocno zęby, chciałam gryźć choćby ziemie, kopać ją z całych sił, ale oni nie pozwolili mi drgnąć, unieruchomili mnie... Ból powodował też omamy, widziałam Tori, tą złą Tori, wiedząc że jej tu tak na prawdę nie ma, ale i tak to przeżywałam... Nie mogłam tego wszystkiego znieść, chyba nikt nie zniósłby takiego cierpienia... Wypłakałam że się zgadzam...
Na samym początku kazali zaprzyjaźnić mi się z źrebakiem, zdobyć jego zaufanie, później miałam powoli się nad nim znęcać, tak by był tego nieświadomy, żeby przy końcu zdradzić że to ja jestem jego "wrogiem"... Mogłam mieć tylko nadzieje że do tego czasu coś się stanie, bo inaczej oszaleje, nie zniosę tego... Nie chcę tego... To tylko niewinne źrebie, dlaczego mam być jego oprawcą? Nie byłam już pewna czy będę w stanie im odmówić, mogli zrobić wszystko żeby mnie do tego zmusić... Już rozumiałam dlaczego tamta klacz uciekała i zamieniła się ze mną miejscami...
Fireo
Wystraszyłem się kiedy Odyn stracił przytomność, to było nie chcący, po prostu chciałem za wszelką cenę mieć tą rybę, pierwszy ją złapałem. Ale nic mu się nie stało, dramatyzował tylko. Dwa do zera, dla mnie oczywiście, byłem najlepszy i w locie, i polowaniu. W walce pewnie też, ale o tym nie mogliśmy się przekonać.
Wylądowałem już z mamą na miejscu i czekaliśmy na tatę oraz brata, no to sobie poczekamy. Tata jest powolny, bo nie ma skrzydeł. Nieswojo się czułem tak samemu, bez Odyna, o dziwo aż tak się nie denerwowałem jak wtedy gdy byliśmy młodsi, teraz liczyła się tylko rywalizacja, o niczym innym nie myślałem. Strasznie dziwnie że tak skończyliśmy, przecież byliśmy nie tylko braćmi, ale też kumplami, zgrani jak mało kto.
Kier
Szakra już poleciała z... Chyba Fireo, kurcze, nie byłem pewien. Ale to będzie Fireo, bo jakby tu był to wiadomo że by mi odpyskował czy coś. Ruszyłem więc z Odynem, spacerkiem, a żeby się nieco rozluźnił, zrelaksował. Rywalizacje to ja już miałem dawno za sobą, kiedyś to się tam chciało popisać, ale żeby aż tak walczyć? No tak, mają geny Szakry.
Na prawdę się nie spieszyłem, aż żal było na to patrzeć jak moi synkowie się biją... Znaczy nie, jeszcze nie. Choć jakbyśmy ich nie rozdzielili... Chyba trochę przesadzam, przecież by się nie pozabijali, no nie?
- Co wy się tak pokłóciliście? - zagadałem do syna.
- To wina Fiero, myśli że jest lepszy.
- Oboje dajecie radę...
- Tato, a ty kogo z nas wolisz? Fireo cię nie lubi, więc...
- Na to już ci nie odpowiem - w sumie kochałem ich po równo, ale taka odpowiedź chyba by go nie usatysfakcjonowała, na pewno wolałby żebym powiedział że jego i miałem ochotę nawet to zrobić, ale na szczęście tym razem nie odwaliłem głupoty. Aż strach pomyśleć jakbym nie pomyślał nad tym co chciałem odpowiedzieć, wtedy bym ich dopiero skłócił. A powiem mu prawdę.
- Albo zmieniłem zdanie, obaj jesteście moimi synka... Ehem... Synami i na obu mi zależy, tak właśnie jest, myślę że wasza mama ma tak samo.
- A nie drażni cię Fiero.
- No... Trochę tak... Trochę. Ale tylko wtedy jak mi napyskuje... - byłem nieco spocony, zmęczyłem się, trudna jest rola rodzica, trochę jeszcze pogadaliśmy, aż dotarliśmy na miejsce.
- Co tak długo? - rzucił Fiero.
- A ty co? Ciężko ci było zaczekać? - dodał Odyn. Póki stoją w jednym miejscu mi się nie pomylą, gorzej będzie jak zaczną się przemieszczać.
- Ej ej - rozdzieliła ich już Szakra, zdążyli już skoczyć na przeciwko siebie i pogrozić sobie ogonami, całymi uzbrojonymi w kolce.
- Posłuchajcie, ja wiem że rywalizujecie i jeszcze na dodatek dojrzewacie, więc pewnie to się nasili, tak już ma nasza rasa, ale są pewne granice. Przeproście się.
Fiero
- No ja go przepraszał nie będę - uparłem się, brat zresztą też.
- Powiedziałam - nalegała mama: - Przeproście się i żeby to było ostatni raz jak się na siebie rzucacie.
- No dobra, przepraszam - powiedziałem od niechcenia i nie szczerze, patrząc na brata porozumiewawczo, jak zostaniemy sami to to będzie się działo, oj będzie.
- Ja też - odpowiedział, zbliżyliśmy się do siebie.
- To co, rozejm? Ty jesteś ode mnie lepszy - skłamałem, brat też kłamał że to ja jestem lepszy, przez krótką chwilę wykłócaliśmy się o to kto jest lepszy, ale tym razem jeden nalegał na drugiego, chęć rywalizacji była zbyt silna, nawet teraz.
- No dobra, to obaj? - przerwał to w końcu Odyn, już mama chciała się odezwać.
- Hej! Możemy latać, pobawimy się? - poderwałem się do lotu: - Jeszcze się nie bawiliśmy w powietrzu!
Odyn też się rozkręcił i poleciał za mną, ganialiśmy się, posyłając sobie ukradkiem wrogie spojrzenia, chcieliśmy to załatwić między sobą. Wreszcie rodzice zajęli się rozmową, a my oddaliliśmy się.
- To teraz walczymy - stwierdziłem, wzbijając się i naskakując wprost na brata, wypuścił z ogona kolce, wbiły mi się w ciało, syknąłem, nie czując tak tego, obojga napędzała nas adrenalina i ból tak jakby zszedł na drugi plan. Sam też strzeliłem kolcami i to z bliska...
Kier
- Chodźmy do nich, pewnie za chwilę się pozabijają - westchnęła Szakra, nie widząc ich już nad nami: - Nie powinniśmy ich w ogóle spuszczać z oka.
- Oj tam, pogodzili się - uspokoiłem ukochaną, przecież nie było już czym się niepokoić. A może jednak?
- Nie widziałeś jakie to było sztuczne? Coś obaj wykombinowali, pewnie teraz walczą... - Szakra już poszła.
- Przecież nie zaczną od razu strzelać do siebie kolcami...
- Kolce... - teraz to już się wzbiła, stałem tak chwilę zdezorientowany. Dobrze że się po paru sekundach ogarnąłem i sam ruszyłem z kopyta. No i dotarliśmy... No pięknie, to ja zagadałem ukochaną i teraz mam efekty, jak zwykle jestem nie mądry, chyba nie zostanę ojcem roku, a tak się starałem... Minęło zaledwie parę sekund, jak spuściliśmy ich z oczu, a oni już zdążyli się przebrać za jeża... No może ciupkę przesadziłem, aż tylu kolców sobie nie powbijali, na szczęście...
Odyn
-Gdyby nie mama...- parsknąłem w jego stronę gdy byliśmy już bo obu stronach mamy
-No dawaj, dokończ- doskoczył do mnie
-Dość! jeszcze raz a sama wam tyłki spiorę- mama zamachnęła się ogonem, nie ukrywam, że trochę się przestraszyłem gdy to powiedziała
-Sam zaczął...
-Że ja?!- krzyknąłem oburzony, jeszcze bezczelnie kłamie
-Na ziemię, już- skoro mama każe...zlecieliśmy, tata już na nas czekał, przynajmniej on jest po mojej stronie, w końcu mnie lubi i kocha bardziej niż Fiero
-A wy znowu swoje?- zbliżył się nieco do nas
-Nie będę mu ulegał, za żadne skarby świata- odwróćiłem się od brata
-Pfff ja tak samo
-Może ta Furia by wam w głowach poustawiała, brat słów, rozumiem że dorastacie ale żeby próbować się pozabijać?
-Oj tam odrazu pozabijać, trochę tylko narobić sobie siniaków- odezwałem się
-Odyn...
-No dobrze, przepraszam...
-Do stada, już
-Ale mamo..- powiedzieliśmy oboje stając już przed nią
-Nie, do stada, już, mam was sama tam zaciągnąć?
-Nie...
Szakra
Byłam taka wkurzona...nosz cali się pokaleczyli, jak wrócę z nimi do stada to pewnie wzrok wszystkich zawieśnie na nich
-Nie traktujesz ich za surowo?- spytał Kier
-Czasami trzeba, to ogiery, dorastają, to tego są takiej rasy, jakiej są, pomimo że są braćmi, będą chcieli ze sobą walczyć, dlatego trzeba być dla nich nieuległymi i czasami surowymi, inaczej zrobią sobie samowolke
-Niby tak, trochę trudno będzie mi ich tak karać jak ty
-Dlatego skarbie, to, zostawimy mi- szturchnęłam go- jeden problem masz z głowy, to ja się będę musiała z nimi użerać
Furia
-Nie potrzebuję niczyjej pomocy, a tym bardziej...twojej- odwróciłam się od niego, chcąc już odejść, ale oczywiście, musiał mnie zatrzymać
-Ej no nie obrażaj się
-Zejdź mi łaskawie z drogi
-Ja tu próbuję być miły i ci pomóc a ty taka wredna, nie ładnie
-Wiesz, nie ładnie się tak komuś naprzykrzać
-A czy ja się naprzykrzam?
-Nie no...wcale
-No właśnie
-To była ironia, debilu
-Ej ale bez takich- cofnął uszy do tyłu, oburzając się na to, co powiedziałam
-Ta twoja mina wygląda raczej śmiesznie...
-Ej nie no dobra, no daj sobie pomóc
-Ogłuchłeś czy co?- warknęłam podlatując do góry, schowałam się wśród gałęzi
-Ej ty, supeeeer- podskoczył nieco
-Fajnie, a teraz daj mi spokój
-Ty na pewno jesteś normalna?
-Skończ! nie jestem, jestem inna od was, silniejsza od ciebie, nie wiem kim jestem, nic nie wiem, nie wiem co się ze mną dzieje wiec łaskawie przestań o tym do mnie mówić, nawet nie znam swoich rodziców....- schowałam się, pomyślałam znowu o tym i zebrało mi się kilka łez w oczach....nic o sobie nawet nie wiem, kim jestem, skąd jestem, jak wyglądali moi rodzice...Skryłam się, nie słuchając już co mówi do mnie Jack, olałam go, chciałam tylko świętego spokoju, usnęłam....
Andy
-Zamknij się!- uderzyłem ją w pysk, aż się przekręciła na drugą stronę a z nozdrzy pociekła krew
-Nie znajdziesz jej...- zaśmiała się, szczerząc się głupio
-Ty myślisz że ja głupi jestem?- zacząłem chodzić dookoła niej- nie wiesz kim jestem, nie wiesz nawet gdzie jesteś głupia, beznadziejna klaczko- dookoła niej rozpaliłem ogień, który z jednej strony powoli się do niej zbliżał- ja doskonale poradziłbym sobie sam aby znaleźć moją babcię, i ciesz się że nie ma tu jeszcze mojego ojca, jest gorszy ode mnie- zaśmiałem się- bezwględny, ale dużo odziedziczyłem po nim, hmmm ciekawa jesteś jak wyglądają moje tortury? wiesz jak to jest być rozrywanym powoli od środka, gdy twoja dusza krzyczy, rozrywa się na kawałeczki, krwawisz bez ran, chyba że wolisz być opętana, lepsze wrażenia niż jakby mieli ci tylko to wmawiać- jeden z płomieni doszedł do niej, chciała już odskoczył ale chwyciłem ją za grzywę i jeszcze przystawiłem zadem do niego, wrzeszczała i się szarpała, palił jej się cały ogon i zad
-Proszę..przestań- wyłkała, puściłem ją a ogień zniknął
-Jeszcze raz się odezwij na ten temat, a cię wypatroszę na żywca, rozumiesz?
-Tak...
-Nie słyszę!
-Tak- skuliła się, dawno nie czułem takiej satysfakcji z tego że ktoś się mnie tak boi
Podniosła się po dłuższej chwili, sam jej wlec nie będę, najwyżej dostanie po nogach jak zwolni
Wyszliśmy poza tereny Zatopi, byliśmy już daleko, gdzieś w jakimś ciemnym lesie iglastym, do tego położonym na skałach, więc trzeba było co chwilę się wdrapywać i skakać
-Znasz to miejsce?
-Może...
-Znasz czy nie?!
-Tak...- cofnęła się- lepiej rób to co każę, inaczej skończysz tak jak ci, których niedługo dorwę
Weszliśmy w wąwóz, złożony głównie ze skał, ta niedorajda ciągnęła się za mną. Naglę zapadła dziwna cisza, i w tym momencie oberwałem w głowę, nie straciłem przytomności, jednak byłem mocno zamroczony, odrazu po tym rozpaliłem swoje kopyta
Furia
Obudziłam się dopiero następnego dnia, słońce padał wprost na mnie, wyciągnęłam się, rozprostowując skrzydła, spojrzałam za siebie i oniemiałam....ja mam...ogon? zbliżyłam go do siebie, był dłuższy ode mnie samej, z dwiema lotkami na końcu, dosyć sporymi, mogłam je składać, rozkładać i kierować na różne strony. Poleciałam prędko nad wodospad, aby się sobie przyjrzeć. Nachyliłam się nad taflą wody, byłam cała kruczo czarna, jedynie na oku zostalo mi moje białe znamię, ale i tak dużo mniejsze, moje skrzydła także zrobiły się dużo większe, na prawdę dużo większe, jakby nietoperza, do tego ten ogon...z jakby wypustkami które szły wzdłóż niego, bałam się nieco..ale spojrzałam też na swoje zęby, i pojawiły się też nawet małe, jakby kły, nie ja u na przykład pumy, ale okrągłe kły, sierść też mi się zmieniła...I to wszystko w jedną noc? kim ja jestem? co się ze mną dzieje?
Usłyszałam głosy...ktoś ze stada szedł, odwróciłam się, była to grupka koni, próbowałam jakoś schować ogon, jakoś wziąć go na bok, ale był tak długi że go nie ogarniałam. Próbowałam się wycofać, aby nie było widać że tutaj w ogóe byłam, ale jednak mnie dostrzegli
-Ej co to za dziwactwo?- zatrzymali się, jeden z ogierów zmierzył mnie wzrokiem, po chwili uderzył przednimi kopytami o ziemię- Precz stąd!- nie zastanawiałam się długo, wzbiłam się w powietrze, co mnie zaskoczyło, zrobiłam to jeszcze szybciej niż zwykle, może by tak wypróbować ten ogon? do czegoś służyć musi.
Wylądowałam gdzieś koło lasu, liczyłam tylko na to że nikogo tutaj nie będzie, a jednak...byli...i to wszystkie źrebaki i kilku dorosłych..
Tabby
Dławiący dym uwiązł mi w płucach, przez co chwilami robiło mi się niedobrze, zad i brzuch palił jakby wciąż żywym ogniem... Mogłam dziękować losowi za posiadanie mocy, bo teraz, choć nieznacznie, łagodziła ból. Ochładzałam sobie lodem rany, który co jakiś czas, nieodnowiony, ściekał ze mnie, wraz z krwią, uwalniając drażniący zapach spalonej sierści, skóry... W końcu ogona.
Wiedziałam że zostaną mi po tym blizny do końca życia... I... I jakoś nie obchodziło mnie jak wyglądam, jak będę wyglądać, wnętrze już miałam popsute, ba, nawet nie wiedziałam jaka na prawdę jestem. Wygląd miał najmniejsze znaczenie w tej czy innej chwili...
A miałam umrzeć - nie wytrzymałabym bólu. I tak się właśnie stało, nie wytrzymałam...
Wlokąc się za nim uznałam to za beznadziejną sytuacje, powinnam była się poddać, ale ja zamiast tego... Obmyślałam plan. Moją jedyną przewagą była doskonała znajomość terenu, pamiętałam każdy skrawek.
Nie chciałam dłużej tak żyć, mogłam zapłacić najwyższą cenę, byleby tam nigdy już nie wrócić. Nie kryłam się specjalnie ze strachem, ale trzymałam w sobie ten najgorszy - co mnie czeka jak znów się nie uda?...
I tak zaryzykowałam. Zaczekałam na dogodny moment i z całej siły uderzyłam go w głowę kopytami, niestety nie stracił przytomności... Ale i tak udało mi się pobiec w dół wąwozu, na wcześniej pokonaną ścieżkę, kontem oka zobaczyłam jego płonące kopyta, już doszedł do siebie? Miałam zbyt mało czasu na ucieczkę... Skręciłam między gęste drzewa, przeciskając się przez młode świerki, to go spowolni.
Dostałam się wprost na stromę zboczę, pokrywając je dodatkowo lodem. To było szalone i niebezpieczne, a mimo to skoczyłam...
Prawie od razu znalazłam się tam gdzie teren przez krótki odcinek znów był płaski, w połowie drogi na dół. I tam straciłam ostatecznie równowagę, przeturlałam się kawałek, blisko kolejnej krawędzi wywracając się boleśnie na grzbiet. Poderwałam się, czując rwący ból w tylnej części ciała. Nic z tego...
- Nie... - zacisnęłam zęby, moja odporność na ból jak zwykle nic mi nie ułatwiała. Był już blisko, kilka kroków, naprawdę wściekły, z płonącymi żywo kopytami. Nie wiem co gorsze, to co teraz zrobię, czy to co zrobiłby mi on...
Odbiłam się od skałki wystającej z ziemi, zacisnęłam oczy nim sturlałam się po ostrych kamieniach, dalej w dół. Innego zejścia nie było, a już na pewno kiedy nie mogłam wstać...
Krzyczałam, wręcz szlochałam, czując jakby te skały wbijały mi się w ciało i robiły w nim dziury, a ja tylko się o nie obijałam, brudząc krwią, najgorzej jak trafiały na świeże oparzenia, wtedy tamto porównanie mogło być całkiem trafne... Drugi raz bym tego nie zrobiła i może nie będę już miała okazji, bo zwątpiłam że to przeżyje... Zemdlałam z bólu już na samym początku...
Kier
Odetchnąłem z ulgą i to głośnio. Jeden problem z głowy, nie będę musiał być tym surowym rodzicem, jak dobrze. Nie chciałem żeby przypadkiem synkowie mnie znielubili, a i pamiętałem jak to było jak smok mnie wyszkolił. Chociaż tego akurat to to ja bym wolał nie pamiętać.
- Nawet nie wiesz jak...
- Ci ulżyło? - dokończyła za mnie Szakra.
- Skąd wiesz? - wiedziałem że szybciej czy później coś palne, przecież to było po mnie widać, jasne i oczywiste, po co to pytanie? Po jej minie wywnioskowałem że wciąż jest zła na naszych synów. Musiałem ją nieco uspokoić: - Jak już dotrzemy to zrobię ci masaż - zaoferowałem: - Zrelaksujesz się, może zdrzemniesz...
- A tymczasem oni znowu...
- Będę miał na nich oko, nic się nie martw moja najdroższa. A w razie czego to ci powiem, jakby coś się działo. Tak jak ustaliliśmy - puściłem do niej oczko, zdobyła się na uśmiech, specjalnie dla mnie. Mam największy skarb na ziemi - moją rodzinę i za nic go nie oddam.
Jack
Wybałuszyłem oczy, oba uszy kierując w stronę stwora. Mea już zwiała, Tay skryła się za mną, a Mo nawet łba nie poderwał, śpiąc sobie niedaleko nas. Za to dorośli obserwowali to coś, pewnie zaraz się zacznie. W sumie to wyglądało jak Furia, a pewnie to nawet ona. Cisza ciągnęła się w nieskończoność, więc zbliżyłem się do Furii.
- No nieźle, chyba jednak miałem racje i zmieniasz się w potwora - popatrzyłem na nią z wrednym uśmiechem. Wkurzyła mnie wczoraj. To ja się o nią martwię, nadal nie mogę w to uwierzyć, ale tak, martwiłem się. Dobrze wiem jak to jest kiedy można liczyć tylko na siebie, a Furia dodatkowo dziwaczała. To już nie było z wdzięczności, po prostu szkoda mi się jej zrobiło, śmieszny jestem, też mi coś... Parsknąłem cicho pod nosem.
- Wyglądasz gorzej niż bliźniaki - dogryzłem jeszcze, kręcąc z udawanym zakłopotaniem łbem i znów uśmiechając się do niej w ten sam sposób. Nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo jak wygląda, ale chciałem się odegrać za wczoraj, kompletnie mnie wtedy zignorowała, potraktowała jak powietrze. Naprawdę chciałem jej wczoraj pomóc? Chyba mi się coś we łbie poprzewracało.
- Skończ, dobra?! - parsknęła. Za mną już stali dorośli, otoczyli ją, sam nie wiem po co. Naprawdę byli tak głupi by jej nie rozpoznać?
- Nie dajcie jej uciec, zaraz będą tu przywódcy - powiedział jeden z ogierów.
- Masz niezłe kłopoty, to ja sobie popatrzę - stanąłem obok jakieś klaczy, żeby za bardzo nie rzucać się w oczy, jak przyjdą tu przywódcy. Miałem lekkie wyrzuty sumienia, ale to ona zaczęła, chciałem być miły, a jak jej się nie podoba to trudno, nie będę się wysilał.
Fireo
Przez wczorajszy wybryk mama cały czas nas obserwowała, obaj się nudziliśmy, bo ze sobą nie chcieliśmy się bawić. Poćwiczyłem sobie latanie i strzelanie kolcami w krzaki. Miałem mnóstwo śladów po wczorajszym, małych ranek. Napalałem się podczas tych ćwiczeń coraz bardziej, brat latał w tą i we wte i też strzelał. Nie mogliśmy walczyć, więc chociaż rywalizowaliśmy na odległość, który jest lepszy.
- Może niech się chociaż pobawią z innymi - dobiegł do mnie głos taty, Odyn nawet nie wiem kiedy, a już przy nim był, lizus.
- No nie wiem...
- Oj tam, będziemy ich pilnować, a jak coś przeskrobią to tak... Hm? Kilka miesięcy będą siedzieć w jaskini - zażartował, jakoś nikogo to nie rozbawiło, zmierzyłem tylko tatę wzrokiem, rozgniewany, jeżąc kolce na ogonie.
- Fireo - mama od razu zauważyła i już mnie ostrzegła, sam wzrok wystarczył i ton głosu, położyłem po sobie uszy, ogon już nie był uzbrojony.
- Przez ciebie dalej będziemy się nudzić - dodał Odyn.
- Chyba przez ciebie.
- Spokój - mama podniosła głos, popatrzyła po nas tak że obaj woleliśmy być raczej ulegli.
- Chodźmy, może chociaż wam przejdzie na chwilę jak zajmiecie się czymś innym - poleciała, a my z nią, tata biegł pod spodem. Korciło mnie żeby wyrzucić ukradkiem kilka kolców w stronę brata, nadal nie ustaliliśmy który z nas jest silniejszy, a to ciągle i ciągle mnie dręczyło. Nie chciałem, a jednocześnie musiałem z nim rywalizować, miałbym odpuścić? Furia byłaby jego.
Nagle zobaczyliśmy ją w dolę, bardzo zmienioną, teraz jeszcze bardziej mi się podobała. Zanurkowałem, nie bacząc na wołania mamy i jej groźby, otoczyli ją. Jak tylko wylądowałem wszystkich potraktowałem swoimi kolcami, raniąc tak każdego, jak się obracałem zauważyłem że brat też już tu się znalazł, byliśmy gotowi bronić Furii na śmierć i życie, jednocześnie się przepychając, wciąż rywalizowaliśmy...
Furia
-A wy co odwalacie?- spytałam zniesmaczona
-Bronimy cię
-Właśnie, nie pozwolimy im ciebie skrzywdzić
-Potrafię się przecież bronić sama...
-Chłopcy!- konie ze stada rozeszły się na bok, a skrzydła ich matki rzuciły na nas cień, wylądowała uderzając ogonem o ziemię
-Kolejne dziwadło...- odezwał się ktoś z tłumu
-Jeszcze słowo!- warknęła na innych pokazując swój naszpikowany kolcami ogon
-Jest tylko przywódca- dobiegł ktoś, a przywódca już szedł w naszą stronę
-Teraz wam się oberwie, dziwadła...
-Zobaczymy- ich mama osłoniła nas skrzydłami i zawinęła dookoła nas ogon
-O co znów chodzi?- zrobili przejście dla przywódcy, wszyscy odrazu jak na zawołanie się uciszyli
-Chodzi o to...coś
-A więc mała, powiesz mi, skąd ty się tutaj wzięłaś?
-Jestem tutaj w stadzie od dawna, to ja, Furia....trochę zmieniona ale Furia
-I tyle było zachodu o nią?- spojrzał na wszystkich
-Ale przecież ona wygląda jak...
-Normalnie, po swojemu...ile razy mam wam powtarzać to samo? akceptacja, nie będzie tu żadych samosądów bo nie podoba wam się czyjś wygląd, jeszcze raz będzie taka sytuacja a inaczej z wami porozmawiam, skończyłem, nie martw się mała, tak to już niestety jest...
-Zauważyłam...- zmierzyłam wzrokiem Jack'a, ten mały gnojek jeszcze pożałuje za te swoje odzywki...
Odyn
-Wiecie jakie to było nieodpowiedzialne?
-Wiemy mamo...ale no...
-Żadne ale, nie jesteście jakimiś wybawcami ani herosami, ostatni raz mi tak zrobiliście, zamiast jeszcze przeprosić Furię to jak widać, bardziej się na was zdenerwowała, to nie jest ten typ klaczy która sobie nie poradzi, jej gatunek, jest silniejszy nawet od nas- kiedy mama to powiedziała, aż mi się iskierki w oczach zrobiły, Furia wyglądała teraz cudownie, po prostu idealnie, już wcześniej była piękna ale teraz...teraz wygląda jak piękny, czarny cud
-To my już pójdziemy
-Idźcie...ale bez wybryków
-Dobrzeee- pierwsze co, to pobiegłem do Furii, jak teraz jej nie przeproszę, to już okazji nie będzie
-Furia!- podbiegłem do jej boku
-Co?
-Wiesz no, przepraszam cię bardzo za tamto, głupio wyszło
-Ej chwila, chwila braciszku- no musiał się wtrącić no...parsknąłem wściekły w stronę Fiero
-Tylko nie zaczynajcie- Furia odsunęła się od nas, znowu przez niego...
-Zostaw ją w spokoju- nastroszył się, bo myśli że ja się wystraszę? po moim trupie
-Ha! bo co? nie jest twoja
-Ani twoja!- no i znowu się na siebie rzuciliśmy
Furia
No to już jest szczyt wszystkiego, chyba sama to załatwię bo inaczej nic do nich nie dotrze
-Ej! spokój!- wskoczyłam między nich, uderzając jednego i drugiego skrzydłem, przez przypadek któryś wystrzelił we mnie kolcem, prosto w skrzydło, ale jedyne co się stało, to odbiło się od niego. Podniosłam skrzydła do góry, oplotłam się ogonem lotki trzymając w górze przy sobie, zawarczałam wściekle mierząc jednego i drugiego wzrokiem, nie jestem niczyją własnością, i nikt nie będzie sobie o mnie walczył bo chce mnie jako swoje trofeum
Odyn
Oboje się cofnęliśmy, widok Furii tak wściekłej nie ukrywam, nieco nas wytraszył, jej źrenice aż się zwężyły, wyglądały jak u tego smoka co go kiedyś wkurzyliśmy...
-Nie jestem waszą ani niczyją własnością!- krzyknęła, nie ukrywam, nieco się speszyłem, miała racje, my sobie tutaj o nią walczymy jakby była jakąś rzeczą, a może ona w tym czasie nie chce żadnego z nas?
Danny
Chodziłem ciągle poddenerwowany, już drugi dzień nie ma Zimy...coś tu nie gra...Andy też naglę się zapadł pod ziemię.
-Tato?
-O Elliot...właśnie miałem cię o coś spytać
-O Andy'ego? ja właśnie też, i o mamę
-Zapadli się oboje jakby pod ziemię...
-Wiesz co...nie chciałem cię martwić ale od początku Andy był źle nastawiony do mamy, wiesz..pamiętasz o tym że on widzi więcej nawet ode mnie?
-No tak ale co ty sugerujesz?
-A jeśli mama to nie była mama?
-Przestań, poznałbym przecież gdyby to nie była Zima
-A jeśli nie tato?
-Nie, na pewno nie
-Feliza też miała te podejrzenia
-Przestań!- nie mogłem tego dłużej słuchać, to nie mogłoby być możliwe że Zima, to nie była Zima.
-Poszukajmy ich chociaż
-Jeśli jest z Andy'm, to chyba nic się nie stanie, przyprowadzi ją
-Tato rozumiesz że Andy był źle nastawiony i myślę że miał jakieś podejrzenia? Co jeśli to on stoi za tym że być może mama, zaginęła?
-Mówiłeś że jest już dobry...
-To w połowie demon tato, zawsze będzie wygrywać jego zła strona jeśli zagości u niego nienawiść, poszukajmy ich, wezmę jeszcze Felize
-Może i masz rację
-Na pewno mam rację, zaraz przyjdę, pójdę po nią...
Andy
Zbiegłem do niej na dół, głupia, myślała że jak spróbuje się zabić to ucieknie ode mnie? o nie, nie, nieee. Zasklepiłem połowę jej ran, zostawiłem tylko te, które nie będą zagrażać jej życiu ale będą zadawać jej ból, zmusiłem ją też do tego aby się ocknęła. Wypluła krew, kasłała dusząc się nią, kiedy już się uspokoiła spojrzała na mnie.
-Nienawidzę cię...- zapłakała zwijając się z bólu, rany na zadzie jej zostawiłem, niech się pomęczy
-Tak mnie to ruszyło, że az mi niedobrze...Jeśli myślisz że ode mnie uciekniesz, to się mylisz, nawwt śmierć cię ode mnie nie uchroni, podnoś się, idziemy dalej
-Nie...
-Co przepraszam?
-Nigdzie nie pójdę..
-Chcesz cierpieć bardziej? nie zapominaj że mogę cię skutecznie przytrzymać przy życiu, i znęcać się nad tobą tak, jak nikt inny
-Ej patrzcie tam!- krzyknął ktoś z góry
-To oni..błagam, błagam nie wydawaj mnie im, błagam- przykleiła się do mojej nogi, wyrwałem ją jej uderzając przy tym w pysk, pochyliłem się nad nią
-Nie jestem do końca bez serca, nie dam cię im, ale nie ukrywam że jeszcze mi się przydasz. Złap się grzywy- podniosłem ją wdrapując się do góry, tego, co tutaj krzyczał i stał wcześniej, nie było, ale za to, było dziwnie cicho, jedyne co widziałem, co przemieszczające się dusze między drzewami, któe na mój widok, uciekały i krzyczały, ruszyłem więc w głąb lasu, jedną z dusz zmusiłem aby do mnie się zbliżyła.
-Uspokój się bo rozwerwę twoją nędzną duszę. Pewnie coś wiesz o tych co się tutaj kręcą, ją pewnie też kojarzysz
-E ty!- o! o wilku mowa, odwróciłem się w stronę tego, co raczył się do mnie odezwać- czego tutaj?- zbliżył się, zza drzew wyszła jeszcze czwórka innych ogierów
-A co cię to interesuje?
-Jesteś na naszym terenie...a co tam masz na sobie?
-Nie przypominam sobie żebym musiał ci na cokolwiek odpowiadać
-Intruzi nie mają tutaj wstępu- odwróciłem się, za mną, na skale, stał duży, cały w biznach ogier, stawiam że ich jakiś przywódca, ale jakoś nie robił na mnie wrażenia, nadal byłem od niego potężniejszy, a co najważniejsze, młodszy i silniejszy
-Z tego co wiem, macie kogoś kto należy do mojej rodziny, i radzę wam ją oddać po dobroci bo nikt z was nie wyjdzie z tego żywy- zaśmiali się, wręcz kpili z moich słów i ze mnie
-Chyba trochę nas za dużo na ciebie jednego- z głębi lasu wyłoniło się ich więcej, no to zaczynamy zabawę...
Jack
Obserwowałem sobie całą akcje, tym razem zza drzewa, bo wszyscy już się zmyli, została jedynie Furia i bliźniaki. Bawiło mnie jak ci idioci się o nią biją, ale cóż, za bardzo nie mogłem się śmiać, bo by wiedzieli że tu jestem. Nie żebym nie dał im rady, ale nie miałem na to po prostu ochoty, wolałem popatrzeć.
Zabawa niestety się skończyła. Uśmiechnąłem się pod nosem, jeszcze bardziej rozbawiony, kiedy zaczęli ją przepraszać.
Fireo
Cisza się przedłużała, obojgu było nam zwyczajnie głupio.
- Masz racje - przyznał po jakimś czasie Odyn, ja też chciałem to powiedzieć, ale wciąż byliśmy skłóceni to tylko spojrzałem przepraszająco na Furie, tak jak mój brat.
- Przepraszam - wciąłem mu się w słowo.
- Ja też przepraszam - przez chwilę popatrzył na mnie krzywo, a ja na niego. Wiedziałem co chciał powiedzieć, chciał przeprosić pierwszy. No tak, wtedy mu przerwałem, bo chciał ją zagarnąć dla siebie, tak się nie robi. Nie bratu. Ale... Furia nie była rzeczą i jakoś inaczej musieliśmy to teraz rozwiązać, tylko jak? Nie chciałem żeby się dłużej, przynajmniej na mnie, wściekała, bo tak to mi się nawet opłacało żeby wściekła się na mojego brata.
- Nadal będziemy się przyjaźnić? - zapytałem.
- Nie wiem czy zasługujecie.
- Obu nam się podobasz, to nie nasza wina - próbowałem się tłumaczyć: - I my chcieliśmy się tylko tobie przypodobać - teraz cały się zarumieniłem.
- To miało mi się podobać?! - odeszła zagniewana, jak wzbiła się w niebo i to jeszcze jak szybko, szybciej niż kiedykolwiek, to aż zaparło nam obu dech w piersiach. Jak ja bym chciał żeby mnie lubiła, tak jak mama tatę... Znaczy kochała.
- Maminsynki - usłyszałem głos z lasu, od razu go poznając, najeżyłem ogon, brat postąpił tak samo.
- Mamusi słuchają, to teraz jeszcze dziewczyny... A, zapomniałbym, ona nie jest waszą dziewczyną, co za porażka - zaśmiał się Jack: - Ani się obejrzycie, a będziecie latać tam i z powrotem na usługach Furii.
- Bardzo śmieszne - powiedział ironicznie Odyn, wystrzelił kilka kolców pod jego kopyta, ja poszedłem o krok dalej i nie bawiłem się w ostrzeżenia, strzeliłem mu prosto w ten głupi pysk, odskoczył aż. Oczywiście nie zdążył i kolec utknął mu pomiędzy chrapami.
- Zwariowałeś?! - krzyknął na cały głos: - Mogłeś mi przebić oko ty głupku!
- Sam jesteś głupek! Spadaj stąd!
- Zaraz wam obu pokaże z kim zadarliście - zaczął tupać kopytem w ziemi, śmiałem się z niego, na siłę, bo byłem wściekły, ale chciałem mu dopiec.
- Serio mogłeś przekuć mu oko - zauważył Odyn.
- Weź przestań, chodź, damy mu popalić...
- Ja tam wolę poszukać Furii...
- Nie ma... - nie dałem rady dokończyć, Jack skoczył prosto na mnie obaj się przeturlaliśmy, zrzuciłem go z siebie, kopnął mnie, a ja opadłem na jego głupi łeb przednimi nogami, zmuszając by upadł na przód ciała, parę kolców wbiłem mu w zad. Szamotał i skakał jak nienormalny, miałem ubaw z tego malucha.
- Jack oferma... - wyrecytowałem, puszczając, przywalił o ziemie, podcinając mi nagle nogi. Zderzyłem się z glebą, spodem pyska, czując solidny ból w szczęce, co tylko podsyciło emocje. Chyba go zabije...
- I co teraz? Co?! - kopnął mnie, dureń. Wystrzeliłem kolejne kolce z ogona i kolejne, właściwie okładałem go już nim.
- Ej! Odbiło ci?! - skoczył w krzaki, zobaczyłem mnóstwo krwi na ziemi i trochę się wystraszyłem, to wyglądało całkiem poważnie.
- Zasłużył - spojrzałem na brata. Wściekły poszedłem już szukać Furii, chciałem najpierw coś dla niej znaleźć na kolejne przeprosiny. Wzbiłem się momentalnie, żeby nikt nie mógł mnie dogonić.
Jack
My to jeszcze dokończymy, a wtedy popamięta. Cały byłem w kolcach i krwi, syknąłem z bólu. Zacząłem je sobie wyciągać, wzdrygałem się, każdy pozostawiał nieprzyjemną i dość głęboką ranę. Nagle przyszedł mi pewien pomysł do głowy, wybiegłem szybko z kryjówki, miałem farta, bo Odyn jeszcze nie odleciał.
- Ej... - zawołałem do niego, upewniając się że ten debil nie podsłuchuje. Odyn chyba był jednak lepszy, bardziej myślący od brata, o mały włos, a gnojek by mnie oślepił. Na pewno specjalnie tak wycelował.
- Co byś powiedział żeby ośmieszyć Fireo na oczach Furii? Ja bym ci pomógł. Byłaby twoja, jakby wyrobiła sobie złe zdanie o tym twoim porąbanym bracie - dopowiedziałem idąc ku niemu, to jak, będzie tymczasowy sojusz? Chciałem się zemścić na Fiero, jakby nie wierzył to go przekonam.
Lalite
Ciężko ostatnio było zostać samemu, wszędzie były konie, trafiałam też na rodziców, ale nie brata, więc nie mógł mi pomóc, a im nie miałam odwagi powiedzieć, zresztą Andy też będzie o to zły... Musiałam znaleźć wisiorek od niego, który przepadł w odmętach ziemi, podczas unicestwiania Dolly. Doszłam już w miejsce jej zagłady. Tyle czasu już minęło, myślałam że jakoś się pojawi, skoro wszystko wróciło już do normy...
Upewniając się że jestem tu sama. Zaczęłam dłubać w ziemi kopytami, przemieniłam się, miałam więcej siły by móc przebić twardą ziemie, stopić ją magmą ze swojego wnętrza. Dostawałam się głębiej i głębiej, a po wisiorku ani śladu. Andy mówił że nie może się do niego dobrać inny koń... A ja bardzo chciałam odzyskać podarunek od brata, wiele dla mnie znaczył. Wpadłam w końcu w podziemny tunel. Przeszłam się po nim, wyczułam czyjąś śmierć i to... Tutaj... Nagłą, kilku sekundową śmierć... Mroczny koń zabił drugiego, stał nad jego ciałem, był nienaturalnie duży i silny... I miał naszyjnik, który dostałam od mojego brata.
- Oddaj mi wisiorek - powiedziałam całkiem poważnie, przeszywając go wzrokiem.
- Źrebak? Czym ty jesteś? - okrążył mnie, chwyciłam za naszyjnik, jak mnie uderzył poleciałam na ścianę. Przecież byłam demonem, a demony są silniejsze od mrocznych koni, chciałam go rozszarpać, lecz klejnot na jego szyi odparł mnie swoją energią i rzucił ponownie na ścianę.
- Już nie jestem zwykłym mrocznym koniem... - zaczął się zmieniać, jego kły i szpony stały się większe i grubsze, oczy większe i bardziej wyłupiaste, pysk dłuższy, a kopyta podzieliły się w pół, tworząc racice... Musiałam za wszelką cenę odzyskać swój wisiorek, nawet jeśli się bałam...
Tabby
Znaleźli mnie, czy mogłam ufać słowom Andy'ego? Jeszcze niedawno chciał im mnie wydać. To moja ostatnia nadzieja...
Położył mnie na ziemi, w takim stanie nie mogłam się ruszyć. Nie zdawał sobie sprawy co potrafią, otoczyli go, łącząc swoje moce, teraz pewnie sprawią że będzie miał wrażenie że czaszka pęka mu w pół, dodatkowo zaczęli wypowiadać jakieś zaklęcie na demony... Poznali różne sposoby na pokonywanie różnych istot, działali razem... Obawiałam się jaki będzie tego finał. Jeden z koni zakradł się tymczasem do mnie...
- Na co czekasz? Walcz z nim, użyj mocy - kazał, zmrużyłam oczy, zaciskając zęby przez dodatkowy ból, który powoli zaczynał mi zadawać.
- Nie... - sprzeciwiłam się, chcąc użyć mocy nie na Andy'm, a na nim. Mimowolnie spojrzałam w górę, zwijając się z coraz większego bólu, to na niego nie działało... Skały, w wyższej partii gór... Zaczęłam wypełniać luki w skałach lodem, aby się na niego stoczyły, z trudem, nie wiedziałam nawet że mogę to robić podczas działania tej ich mocy. Jakimś cudem tego nie przewidział. Po raz pierwszy zabiłam tak jednego z nich - Skała stoczyła się wprost na niego, przygniotła, przerywając jego oddziaływanie na mnie i życie... Odetchnęłam z trudem, pozostałe skały zaczęły spadać ku mi, Andy'emu i całej reszcie...
Feliza
Ruszyliśmy całą trójką na poszukiwania i Andy'ego, i Zimy, najpierw najpewniej znajdziemy tę fałszywą.
- Wciąż nie wierzysz? - spytałam Danny'ego.
- To nie możliwe...
- A jednak, tato - dodał Elliot. Nagle dostrzegłam coś błyszczącego w słońcu, poszłam w tamtą stronę, okazało się że to lód: - Ell... - chciałam zawołać, ale ukochany stał już za mną, razem z przywódcą.
- Możliwe że to mama... - Elliot poszedł tym śladem, ruszyłam za nim, a za mną Danny, szliśmy obok lodu w tak wąskiej ścieżce że nie dało się iść obok siebie, po lodzie pewnie byśmy się ślizgali. Dalej było jeszcze ciekawiej, krew zastygnięta w lodzie, później całe ciało konia i... Zima, pytanie tylko która...
- Zima... - Danny już chciał pobiec, ale go zatrzymałam: - To może być pułapka, poszło zbyt łatwo... - rozejrzałam się z ukochanym dookoła, nic, ani nikt nie przykuł naszej uwagi. Praktycznie mogliśmy podchodzić. Zima, albo i nie, sama się ocknęła, spojrzała na nas dziwnym wzrokiem, bo samymi białkami, jej oczy były wywrócone do góry, a mimo to jakimś cudem nas widziała i zaatakowała...
Zima
Przeżywałam wszystko na nowo, cały ten koszmar jaki nas spotkał, próbując uświadomić sobie że to nie dzieje się naprawdę, ale wszystko było takie prawdziwe, czułam prawdziwy ból... Prawdziwy był również widok jak cała moja rodzina umierała... A ja nie mogłam nic zrobić, to sprawiło że moje serce już tego nie wytrzymało i stanęło...
Ocknęłam się otoczona tymi końmi, wciąż kuło mnie w piersi.
- To nie Tabby - oznajmił jeden z nich.
- Więc musiała uciec... Spróbuj użyć na tej nowej mocy, jest już wystarczająco osłabiona, a ty przy okazji poćwiczysz...
Mdlałam za każdym razem, budząc się w obcych miejscach, raz dowiadywałam się że z kimś rozmawiałam i zdobyłam jego sympatie, innym razem ten sam koń leżał już przede mną zabity, moją mocą... Oni musieli jakoś mnie kontrolować... Musieli jakoś kierować moim ciałem, najgorsze że nie mogłam nic zrobić, bo od razu traciłam przytomność i budziłam się już po fakcie... Aż zupełnie przestałam się budzić, nie wiedząc co dzieje się wokół mnie, nie mając żadnych snów, ani świadomości jestem... Całkowicie uśpiona...
Aron
Wciąż się z nikim nie bawiłem, wolałem spędzać czas z rodziną, akurat słuchałem różnych historii dziadków. Wkrótce wszystkie dobiegły końca, pobiegłem do Elliot'a, miałem taki zamiar, ale nigdzie go nie znalazłem, rodziców też nie, a Andy zniknął już z dwa dni temu? I mama chyba też... Została mi już tylko siostra, albo Lalite, ewentualnie ciocia Florencja. Szukając któreś z nich liczyłem jeszcze że natrafię na brata. Niestety nie...
Ale znalazłem siostrę, chyba nie robiła nic konkretnego, może nawet nudziła się jak ja?
- Maja, porobimy coś razem? - zapytałem, może się ze mną pobawi, wiedziałem że już jest dorosła, ale... Z innymi źrebakami nie chciałem się bawić, tylko przy bliskich byłem taki odważny i czułem się bezpieczny, zwłaszcza po tamtych ostatnich przeżyciach. Na szczęście teraz nic się takiego nie działo, miałem nadzieje...
Furia
Cudownie, po prostu super, czy oni mogliby się ode mnie po prostu odwalić? Ale nie...
-Furia...- odwróciłam się niechętnie, za mną stał Fireo, z kwiatem w pysku, błękitnym- Chciałem przeprosić
-I myślisz że ten kwiatek wszystko załatwi?
-No...nie ale wiesz, no...Trochę się zapomnieliśmy, zauroczyłaś mnie jak i Odyna
-Mam rozumieć że wy...zakochaliście się we mnie?
-No tak...tak jakby
-Nie można było odrazu powiedzieć? Lubię ciebie jak i Odyna, ale weźcie pod uwagę to, że jesteśmy jeszcze za młodzi
-No tak, tak, wiem
-Wesz co...mam propozycję, chodźmy po twojego brata
-Po niego? po co?
-Pogodzicie się- wzbiłam się już w powietrze, czekając tylko aż Fireo dołączy
Odyn
-No ty chyba żartujesz sobie?
-Skądże, no weź, chyba nie chcesz stracić w jej oczach
-I tak już straciłem
-Ale możesz to naprawić, jedynie Fireo trzeba się pozbyć
-Nie zamierzam z tobą współpracować- odwróciłem się, mimo że byłem na brata na prawdę zły, to jednak potrafiłem rozsądnie myśleć, mama raczej nie byłaby zadowolona a jej wolę się słuchać
-Tak jak myślałem, tchórz, jeden z drugim, nawet klaczki się boją- zaśmiał się
-Zamknij ten swój paskudny pysk!- uderzyłem go skrzydłem gdy się odwracałem, przycisnąłem go kopytami do ziemi, dusząc go tym samym
-Ej..no...dobra- próbował mnie odepchnąć tylnymi kopytami, jednak ja nie zamierzałem odpuścić
-Odyn!- krzyknął ktoś z tyłu, po chwili już ktoś mnie odciągnął od niego
-Nie wtrącaj się w naszą rodzinę bękarcie
-Żadnego z was i tak nie będzie chciała- wstał łapiąc oddech, uciekł w las nie oglądając się nawet za siebie, dopiero teraz zauważyłem że zrobiłem mu rany na szyi...no tak, nasze kopyta są dość ostre
-To jak?- Furia spojrzała na Fireo
-Ehh...przepraszam cię bracie
-Huh ty tak na prawdę?- zdziwiłem się, Fireo i przepraszanie? aż normalnie niemożliwe
-No tak
-Przestańcie, jesteście rodziną, nie wypada się tak traktować...sama jej nie mam no ale...raczej tak się nie traktuje kogoś bliskiego, co nie?
-No prawda...
-To jak? bracie?
-Zgoda- oświadczyłem
Andy
Jeden wielki huk, skały leciały w naszą stronę po drodze rozbijając kolejne
-Zatrzymaj to!
-Nie potrafię...
-Wszystko muszę robić sam..- uderzyłem przednimi kopytami o ziemię, skała się rozeszła, powstała w niej dziura do której wpadły wszystkie skały zapełniając ją
-Łapać ich! na co czekacie?!
-Po moim trupie- zaśmiałem się, z moich kopyt buchnął ogień na kilka metrów do przodu i w górę, przemieniłem się, myślą że te ich śmieszne czary na mnie podziałają, oni nie wiedzą kim jestem i z kogo powstałem i jak, nie znają mojej drugiej potężniejszej strony która daje siłę tej złej, uodparnia ją...
-Rusz się- podniosłem ją siłą, ci obcy się rozproszyli, przynajmniej na chwilę, uciekliśmy głębiej w las, coś czułem że po nas wyruszyli, obym ich w miarę szybko znalazł
-Kim ty jesteś?- spytała naglę ciągnąc się za mną?
-Ja? pół demonem i w połowie aniołem, moja potężniejsza strona to ta druga, ale ona daje też siłę tej pierwszej, jeśli wpadnę w furię niszczę wszystko dookoła...- dookoła panowała cisza, mrok lasu jeszcze bardzie nadawał temu klimat, zacząłem śpiewać...
LINK/BVB- WAKE UP
Elliot
-Mamo...- zbliżyłem się, spod jej kopyt uwalniała się jakby mgła, a pod nimi był lód
-Wycofujemy się...-zacząłem się cofać
-Że co? nie...nie zostawię jej- tata wyszedł na przód, zatrzymałem go
-Nie, wyprali jej mózg, nie widzi cię, chodź, musimy znaleźć Andy'ego, on może wejść w jej głowę, z resztą trzeba poszukać tych, co mamie to zrobili
-I chcesz ją tak tutaj zostawić?
-A mamy wszyscy zginąć? Nie wiadomo co jej zrobili
-Ja tutaj zostaję
-Tato...
-Nie! nie zostawię jej, jestem jej to winny, gdybym nie pomylił jej z tamtą klaczą...
-Zabije cię, nie rozumiesz tego?
-Ufam jej, nie zrobi tego
-Tato! zrozum że mama nie jest teraz sobą, każdy ruch może ją sprowokować...
Jack
Co za... Jeszcze może pomyślał że uciekłem, też coś! Nie jestem tchórzem, teraz się policzymy, obaj warci siebie, idioci. Pędziłem przez las, głupie drzewa, co chwilę jakaś gałąź biła mnie po pysku, nie mogłem wyrobić z zakrętami, tak gnałem. W końcu złapałem za jedną z gałęzi, wyhamowując gwałtownie, zacząłem ją szarpać zębami i uderzałem kopytami, wreszcie łamiąc, zabrałem się za resztę gałęzi, tak byłem wściekły że normalnie bym zniszczył cały las. Mech zresztą też wszędzie latał, gdy kręciłem się w kółko jak szalony orząc w nim kopytami, aż trafiłem w ten sposób na jeża, zaraz mi się skojarzył z tymi kretynami, kopałem w niego tak długo, aż stał się całkiem wiotki, i wtedy chyba się uspokoiłem.
Osunąłem się na ziemie, tak się zmęczyłem że ledwo co mogłem zaczerpnąć powietrze. Jeszcze im pokarze, ze mną się nie zadziera, nie będą się dłużej ze mnie wyśmiewać!
Sapałem tak szybko że chyba ktoś mnie usłyszał, natychmiast umilkłem, wpatrując się w stronę zbliżającego się konia czy źrebaka, pomyślałem sobie że to jeden z bliźniaków i już przybrałem morderczy wyraz pyska. Okazało się że to Tay, aż się wystraszyła cofając o krok.
- To tylko ja...
- Przecież widzę - parsknąłem, podnosząc się z ziemi, podrzuciłem ogonem, tupiąc obiema tylnymi nogami.
- Co ci się stało? Jack?
- Co tak się motasz? Boisz się mnie? Przecież się przyjaźnimy... - podszedłem do niej.
- Racja - przytaknęła uśmiechając się do mnie.
- Mam pomysł... - zanim miałem to powiedzieć, musiałem zebrać się w sobie. Oho, teraz będzie, Jack potrzebuje pomocy, bo nie może pokonać dwóch głąbów, Jack już nie jest tak silny i super... Dobra, byleby się teraz doigrali.
- Słuchaj Tay, potrzebuje twojej pomocy i najlepiej jeszcze kogoś, może byśmy namówili Mo?
- Serio? - ucieszyła się.
- Wpędzimy ich w takie kłopoty że własna matka ich nie pozna... - musiałem chwilę pomyśleć, a potem resztę wyszeptałem jej na ucho, Tay mnie nie zdradzi, tego jestem pewien na sto procent, co do Mo to nie byłby taki pewien, więc lepiej go jednak wykluczyć.
Fireo
W sumie to mi ulżyło, w końcu to mój brat i mimo wszystko nie chciałem mu zrobić krzywdy. Wreszcie skończyliśmy tą głupią rywalizacje i choć trochę myślałem o tym z którym z nas będzie Furia, to chyba ma racje i mamy do tego jeszcze mnóstwo czasu.
- To co teraz? Pobawimy się? - zaproponowałem.
- Tylko zero rywalizacji, ok? - upewniła się Furia.
- Ej, przecież się pogodziliśmy - troszkę się uraziłem że ma do tego wątpliwości, teraz już było wszystko dobrze.
- Zabawa w powietrzu? - zaproponował Odyn, właśnie to samo miałem na myśli, już mieliśmy się wzbić do lotu, kiedy przybiegła Tay.
- Pomóżcie... - prosiła: - Moja mama jest ciężko ranna...
- Przecież ty nie masz mamy - zauważył Odyn.
- Mam, wróciła i ja nie wiem co zrobić... Strasznie się wykrwawia... - wyglądała na wystraszoną, pobiegła kawałek, oglądając się za nami.
- Zawołajmy kogoś dorosłego - zaproponowała Furia.
- Nie! - krzyknęła Tay: - Mama... Ona nie może... Boi się... Bo ona nie może tu być i by ją wyrzucili...
Popatrzyliśmy po sobie, trochę to brzmiało podejrzanie, jakby właśnie to wymyśliła.
- Proszę... Musimy się pospieszyć... - pobiegła już dalej: - Proszę... - powtórzyła żałośnie, kuląc uszy, kawałek od nas.
Jack
Czekałem w krzakach na to jak Tay ich tu przyprowadzi. Z naciągniętą gałęzią pod swoim ciałem, wystarczy że lekko się uniosę, a wystrzeli do góry, trafi w gniazdo, wtedy na nich spadną jajka, a rodzice niewyklutych piskląt chórem zaczną ich dziobać - znałem te ptaki i były bardzo agresywne, zwłaszcza jak chodzi o jajka. W dodatku na drzewie była cała ich chmara, atakują całym stadem, to będzie piękne, normalnie się od nich nie odgonią, są jak takie pszczoły czy osy, tyle że większe i bardziej natrętne. Ale się będę śmiał, już teraz miałem chrapkę zaśmiać się złowieszczo. Tylko coś Tay z tą bandą głupków się nie pojawiała...
Miałem nadzieje że wymyśli tylko jakąś dobrą historyjkę, w którą jej uwierzą. Jak się nie postara to koniec naszej przyjaźni i tyle. A przynajmniej pogniewam się na nią na jakiś czas, jakoś nie umiałem jej tego zrobić żeby zakończyć naszą przyjaźń, no ale będzie tak myślała. Zresztą wszystko się uda...
Tabby
Nie pokazywałam tego po sobie, choć byłam pod wrażeniem jego siły i mocy czy jakkolwiek by to nie nazwać. Pod wrażeniem i w większym strachu jednocześnie, ale i tego nie okazywałam. Zamiast tego szłam za nim na tyle na ile miałam sił... Ból mnie powoli pokonywał, wlokłam nogę za nogą, wiedząc że za chwilę upadnę, nie wiedziałam tylko dokładnie kiedy, każdy kolejny krok przypłacałam coraz większym wysiłkiem, mój niski próg bólu dawał o sobie znać, znowu. I jeszcze on zaczął... Sama nie wiem, nigdy nie słyszałam czegoś podobnego, stuliłam uszy, zaraz je nastawiając i słuchając na słowa, który wydobywały się z niego... Nie wiem, pierwszy raz doświadczałam czegoś takiego... Ale to chyba nic dziwnego że nie znałam niektórych rzeczy, oni izolowali od świata tak naprawdę, pozwalając kontaktować się z innymi na ustalony przez nich sposób, na ich warunkach, gdyby wiedział o wszystkim nie dziwiłby się mojej desperacji.
Upadłam, nie dając rady zmusić się do dalszego marszu, westchnęłam cicho, bezradnie.
- Czekaj... - zawołałam niepewnie, oddalił się już na parę metrów, przerwałam mu w tym co robił.
- Nie dam rady iść sama...
- Mam ci pomóc, tak? - zbliżył się.
- Gdybyś mógł... Będę cię słuchała, zrobię dokładnie wszystko co zechcesz... Na miarę swoich możliwości... - zapewniłam, mógł mnie od nich uwolnić raz na zawsze, niedługo znów przypuszczą atak, z zwiększoną siłą, oni nigdy nie odpuszczali.
- Proszę - błagałam, wziął mnie znów na grzbiet.
- Co robiłeś poprzednio? - zapytałam po chwili marszu, próbując nawiązać zwykłą rozmowę, może gdybyśmy jakoś się poznali, byłby łagodniejszy w stosunku do mnie. W końcu wiem już że jest też aniołem, nie tylko demonem. A ja nie miałam złych zamiarów.
- Chodzi ci o śpiewanie? - zdziwił się.
- Chyba tak... Nigdy tego nie doświadczałam... - przyznałam, na razie wokół nas panowała wyjątkowa cisza, cisza przed burzą, poznali już co potrafi i na pewno zaatakują go silniejszą mocą niż poprzednia, albo zaczną szantażować...
Feliza
Podczas gdy Elliot przekonywał swojego ojca do najrozsądniejszego wyjścia, obserwowałam Zime. Ani nie była opętana, ani nic, Elliot miał rację, wyprali jej mózg. Cudownie, klątwa była najwyraźniej zbędna i ona ma po prostu szczęście by wpadać w podobne kłopoty, aż dziw że jeszcze żyje.
- Zostaje i koniec - Danny minął mnie zbliżając się do Zimy. Lód od razu go dosięgnął, cudem udało mi się skoczyć wprost na przywódce żeby go odepchnąć, było to dość brutalne, ale inaczej nie mogłabym przyjąć ciosu na siebie. Poczułam jak lód wnika mi do ciała, na moment mnie sparaliżowało z bólu, później uderzyłam w lód kopytami odcinając go od siebie i regenerując całkiem głęboką, normalnie śmiertelną ranę, gdyby nie to że byłam demonem.
- Nadal uważasz że nic ci nie zrobi? - zapytałam, mierzyłam przez chwilę wzrokiem Zime, normalnie nie mogłabym sobie pozwolić, wiem, teraz raczej nie wygada bo nie jest świadoma że patrzyłam na nią jak na wroga. Ale atak na nią to już Elliot by mi nie wybaczył. Chociaż może nie byłby to zły pomysł gdybyśmy ją obezwładnili, nie da się jej inaczej kontrolować, ani przywrócić do normalnego stanu.
- Wszystko dobrze tato? - zapytał Elliot, Danny już wstał. Nagle oddzieliły nas lodowe ściany, każdego z osobna, dodatkowo zerwał się wiatr, pojawiła śnieżyca i mgła, zaczęło tak świstać że nie słyszałam ani Elliot'a, ani Danny'ego.
Andy
Zdziwiłem się że nie wiedziała co to śpiew, aż tak jest zacofana? Aż taką jej sieczkę z mózgu zrobili? Mam nadzieję że mojej babci mózgu nie wypiorą...
Z nieba zaczął naglę lecieć śnieg, tak z nikąd
-To twoja sprawka?
-Nie..
-Więc co to?...- i naglę sobie uświadomiłem, babcia...Zerwał się wiatr, jakby z nikąd pojawiła się gęsta mgła
-Masz tą samą moc, cofnij to
-Ja...nie wiem, nie umiem
-No to kurde próbuj!
-Nie potrafię...
-Nosz do cholery- pobiegłem, wiatr wiał tak mocno, że aż świstało w uszach, nogi w niektórych momentach odrywały mi się od ziemi, gdyby nie to, że jestem demonem, już dawno by mnie gdzieś porwało i rzuciło na drzewa.
Elliot
Uderzałem w lód, już nawet się przemieniłem i próbowałem go rozstrzaskać, płomienie sięgały już prawie samej góry ale nawet to nie pomagało
-Tato! Feliza!- krzyknąłem, ale wszystko zagłuszał ten wiatr
Andy
Przede mną ukazały się ogromne lodowe mury, to od nich to wszystko wychodziło, a w centrum? w samym centrum moja babcia.
-Zostań tutaj- położyłem ją na ziemię
-Nie..poczekaj, proszę
-Co znowu?
-Nie zostawiaj mnie, proszę, oni mogą tutaj być
-Bywa
-Obiecałeś!- krzyknęła gdy już odbiegałem, musiałem zajść babcię od tyłu aby to jakoś przerwać, przez ten lód było widać tatę, mamę i dziadka...
Zrobiłem jedno kółko, szukałem odpowiedniego miejsca aby móc skoczyć, w końcu wybrałem, stałem zaraz za babcią, już się przemieniłem, przygotowywałem się do skoku, kiedy naglę na swojej szyi poczułem zaciskającą się pętlę, upadłem na ziemię
-Trzymać mocno! to demon, na wszystko go stać- powiedział jeden z nich, największy ogier, zaśmiałem się, oni chyba nie wiedzą na co się piszą. Babcia odwróciła się w moją stronę, w ogóle nie miała źrenic, tęczówek..nic..tylko białka.
-Zabij go- rozkazał babci jeden z nich, ten duży przy tym coś tam wypowiadał w moją stronę, spętali mnie, a raczej ta lina sama to zrobiła
-No zabij!- wrzasnął
-Obudź się! babciu! To oni ci zrobili sieczkę z mózgu!- parsknąłem wściekły, rzucając się, próbowałem przepalić te liny, ale ku mojemu zdziwieniu, nie udało mi się. Naglę jeden z kolców wyszedł z ziemi i wbił się prosto we mnie, co dziwne...poczułem okropny ból, osłabienie...czy ja?...nie, jestem nieśmiertelny, nie można mnie zabić
-Andy! Nie!!!- przez ten świst w końcu usłyszałem tatę, płomień wręcz rozstrzaskał lód w którym byli uwięzieni
-Andy...- mamę wręcz zamurowało, a ja traciłem na sile, zauważyłem że powoli się zmieniam w normalną swoją postać, a krew ścieka po lodowym kolcu
-A...Andy...- babcia się naglę obudziła, patrzyła na mnie przerażona
-Popatrz na swoje dzieło- zaśmiali się
-Zabiję was!- tata wręcz wleciał w nich wściekły, ale i jego po chwili powalili
-Ty się nawet nie zbliżaj- zagrozili mojej mamie, trzymając przy szyi taty metalowy szpikulec.
Oczy zaczęły mi się zamykać, walczyłem...walczyłem aby tylko nie umrzeć, nie...ja nie mogłem, to nie możliwe...Zamknąłem oczy, pomimo walki. Po chwili ciemności coś mnie oślepiło, niebieskie światło, obraz dopiero po chwili się wyostrzył, przede mną stała klacz, piękna, wysoka na nogach, smukła, o długiej, białej brzywie i ogonie, zaplecionej w warkocz, o pół przezroczystych skrzydłach.
-Kim jesteś?- spytałem, nie mogłem oderwać od niej wzroku
-Tą od której pochodzisz, twoim przodkiem
-Aniołem...
-Owszem, zapamiętaj jedno, nasz gatunek nigdy nie jest i nie będzie martwy, nosisz połowę mnie w sobie, w tej postaci jesteś najsilniejszy, niezniszczalny i nic, żadna magia, tego nie zmieni, znajdź w sobię tą jeszcze silniejszą cząstkę ciebie, nie pozwolę umrzeć swojemu pobratymcowi, jesteś pierwszym od tysięcy lat, wcześniej nikt nie był tego godzien, nie było okazji, walcz! Pomogę ci- naglę się obudziłem, ona stała przede mną, a inni wgapieni w nią jak i we mnie
-Walcz...- rozpłynęła się, zamknąlkem oczy, musiałem użyć ostatnich swoich sił aby móc się zamienić w tą dobrą wersję siebie, i się udało, kolec się ułamał, wręcz wyleciał ze mnie a rana błyskawicznie zarosła, a siła wzrosła mi kilkukrotnie.
-Zdziwieni?- zaśmiałem się patrząc na te biedne przerażone miny, jakby pierwszy raz coś takiego widzieli
Furia
Cała nasza trójka pobiegła za tą małą smarkulą, coś podejrzewałam że kłamie, no ale niech jej będzie, zobaczymy co myśliła. Odyn i Fireo biegli jako pierwsi, kiedy już byliśmy w lesie, naglę usłyszeliśmy huk, na bliźniaków coś pospadało a pochwili w naszą stronę leciał cały tabun wściekłych ptaków.
-Wstrętne ptaszyska- najeżyli ogony, ale ptaki i tak ich zaatakowały, dziobiąc wszędzie bez opamiętania, w końcu wskoczyłam w to całe zamieszanie i warknęłam a wręcz...zaryczałam...pierwszy raz chyba w życiu, przeraziło mnie to, normalny koń tak nie potrafi. Ptaki spłoszyły się błyskawicznie
-Spokojnie byśmy sobie dali radę- stanęli dumnie
-Tak, tak- uśmiechnęłam się- wolałam pomóc
-Ej fajne to były tak w ogóle
-Ale co?
-No to jak zaryczałaś, niczym jakiś smok
-No ostatnio zauważyłam że potrafię wydawać takie gardłowe dźwięki...
-Świetne to
-Mieli być bez ten całej Furii!- krzyknął ktoś, ale po chwili już wszyscy wiedzieliśmy kto, odsłoniłam krzaki, a tam kto? No oczywiście że Jack
-Ty gnojku- bliźniaki momentalnie wyskoczyły zza mnie rzucając się na Jacka
-Ej! ej dobra spokój!- krzyczałam próbując ich oddzielić
Zima
Tuż po przemianie Andy'ego, oprócz ogromnej ulgi, poczułam obcy, silny ścisk w klatce piersiowej. Łzy mimowolnie wypłynęły z moich oczu, nie mogłam oddychać... Otwierałam pysk i nawet nie potrafiłam zakasłać...
- Jednak, radzilibyśmy ci się poddać - powiedział jeden z nich, wyłaniając się zza koni. Spojrzał na mojego wnuka z nienawiścią, bez cienia strachu, przeszedł mnie zimny dreszcz, błagałam w myślach by mojej rodzinie nic się nie stało. Ciało ogiera niemal całe pokrywały blizny. Nawet przez jego pysk przechodziło mnóstwo szram. Ten był najgorszy... Spowodował że moje ciało zaczęło drżeć, co po chwili zmieniło się w coraz mocniejsze drgawki, aż mną rzucało. Nie kontrolowałam tego, stawiałam desperacko opór, ale nawet nie było tego widać, traciłam tylko świadomość z braku powietrza.
- A ja radziłbym wam przestać - ostrzegł Andy, osłaniając mnie, czułam jego energię, ale z jakiegoś powodu na mnie nie działała. Nagle z pyska wyleciał mi gęsty strumień krwi, straciłam przytomność...
Jack
Furia miała niezłe wyzwanie, bo ja sam się na nich rzucałem, a oni na mnie. Tacy oni sprawiedliwi, dwoje na jednego. Idioci, czemu te głupie ptaki ich nie zadziobały? Niespodziewanie Furia tak gwałtownie rozpostarła skrzydła że i ja i oni znaleźliśmy się na ziemi brzuchami do góry.
- Ani mi się ważcie - ostrzegła, kiedy prawie równocześnie poderwaliśmy się z ziemi, gotowi ponownie się na siebie rzucić. Oni, może, ale to może, o ułamek sekundy wcześniej niż ja.
- I co teraz? Zamierzacie się jej słuchać maminsynki? - parsknąłem, mierząc ich wzrokiem, zaśmiałem się, przez co Furia musiała zatrzymywać skrzydłem Fiero. Nieźle, udało mi się go jeszcze bardziej rozzłościć, sam już wcześniej się tam wyładowałem, choć niestety powoli bliski byłem tej wściekłości co w lesie.
- Ty też się jej właśnie słuchasz geniuszu - odpyskował Fiero.
- Ładnie to tak mówić o swojej dziewczynie? - uśmiechnąłem się krzywo.
- O co ci chodzi kretynie?
- Jak to o co? Tak to powiedziałeś jakbyś ją miał za nic.
- Wcale nie.
- Czyli jednak masz ją za nic...
- Skończcie - coś tam powiedziała Furia.
- Jedynym, którym ma ją za nic jesteś ty - wtrącił Odyn.
- Obaj macie - stwierdziłem, ciesząc się że mogłem im dokuczyć: - Bo ładnie byście teraz odpuścili i się jej posłuchaliście, jak na maminsynki przystało - uśmiechnąłem się złośliwie. Chciałbym zobaczyć jak Furia daje im w kość, muszę się postarać ich z nią skłócić, ale tak porządnie, to będzie mój plan B.
Furia
Próbowałam pohamować się, pohamować swoją wściekłość co powoli mi się nie udawało...
-Zamknij się w końcu!- krzyknęłam uderzając z całej siły w Jack'a, aż uderzył w drzewo, podeszłam do niego jeszcze gdy osunął się w dół, położyła kopyto na jego szyi a ogon zadarłam do góry, prostując swoje lotki
-Jeszcze słowo, na mój temat, to zrobię tak, że nie będziesz mógł się podnieść z ziemi- ostrzegłam zostawiając go, wróciłam do Odyna i Fiero- No co?
-Nic, nic ale...jaką ty masz siłę
-Co to jest uderzyć takiego chudzielca jak on?...Chodźmy stąd, mam go serdecznie dość- parsknęłam, w sumie nie czekałam jakoś specjalnie na bliźniaków, miałam dosyć dzisiejszego dnia, ten Jack już wystarczająco bardzo mnie zdenerwował.
-Należało mu się, może teraz przestanie tak cwaniakować- odezwał się jeden z bliźniaków
-Odyn? Fiero?- odwróciliśmy się wszyscy, za nami stała ich mama, skąd ona się tu wzięła?
-Tak mamooo?
-A wam co się znów stało?- podeszła do nich, oboje mieli mnóstwo niewielkich ranek
-Aj tam, to nic takiego- zaczął Fiero
-Ja już wiem co oznacza to wasze "nic takiego", to stada, marsz...przez kolejne dni nawet nie odstępujecie mnie i ojca na krok
-No ale mamo noooooo...bez przesady, to na prawdę nic takiego
-A możemy się chociaż bawić z Furią?- ich mama spojrzała na mnie, zamyśliła się na chwilę.
-Możecie, ale pod moim okiem, idźcie już...no już, do przodu
Szakra
Nie bez powodu pogoniłam synów do przodu, chciałam zagadać do Furii, o coś ją spytać
-Furia?
-Tak proszę pani?
-Skąd ty się tutaj dokładnie wzięłaś?
-Sama nie wiem, na prawdę
-A wiesz kim jesteś?
-Powoli zaczynam chyba rozumieć, czuję coraz większą siłę, im starsza jestem tym bardziej to czuję
-Nie chcę ci zdradzać, chciałabym żebyś sama to odkryła...ale doskonale znam twój gatunek, jak będziesz miała jakieś pytania, przyjdź, może w czymś cię nakieruję, powiem ci co się dzieje, jesteś niezwykłym gatunkiem pegaza, nie wiem czy nie ostatnim...dawno ich już nie widziałam, a ostatni raz był jak...
-Jak co?- spytała podnosząc nieco głowę do góry
-Chcesz wiedzieć? Na pewno?
-Tak
-Wyłapywali was, od zawsze na was polowano, każdy się was bał, w połączeniu ze smokami które posiadają podobne umiejętności, i prawdopodobnie też wyginęły, sialiście postrach w wioskach ludzkich, polowano na was, chciano wybić co do jednego, nie tylko z powodu zagrożenia, ale także dla skóry...sama widzisz że twoja jest całkowicie inna, trochę jak moja ale wasza jest jeszcze doskonalsza...- przerwałam na chwilę- Mój gatunek pewnie czeka to samo, sama też byłam w niewoli, dla kolców, które są jednymi z najtwardszych w świecie zwierząt, do tego zawierają truciznę, ogólnie w ogonie posiadam truciznę, także chcieli to wykorzystać
-Czyli że...moich rodziców...wymordowali?
-Zapewne tak
-Zawsze myślałam że mnie porzucili czy coś...
-Zapewne chcieli cię ukryć, uratowali cię
-Teraz już to wiem...- posmutniała nieco- Przywykłam do tego że jestem sama i inna, boją się mnie...
-Miałam to samo, w sumie nadal mam, to nic, jesteś silna, potężna i niezależna, odporna na wiele rzeczy, sprytna jak nikt inny, sama widzisz po swoich ruchach
-Na prawdę tak jest?
-Oczywiście, sama się o tym przekonasz, ale w swoim czasie, musisz dorosnąć, osiągnąć ten odpowiedni wiek
Furia
Polubiłam ich mamę, tak dużo wie o moim gatunku, tyle się od niej dowiedziałam, do tego powiedziała że mogę ją o wszystko pytać jak będę potrzebować i...jak ja zazdroszczę im że mają rodziców, na prawdę, nigdy swoich nie poznałam, nie no...pewnie poznałam ale ich nie pamiętam, kompletnie...
Andy
Myślał że wygrał, ale on jeszcze nie wie, kim jestem...pozabijam wszystkich, co do jednego.
-Zostaw ją- błękitny ogień podpalił ziemię, tworząc przy tym dym w tym samym kolorze
-Myślisz że wygrasz? Kim ty jesteś? Słabą jednostką która nie może nic- wyszedł z szeregu, stanął kilka metrów ode mnie
-Jeszcze nie wiesz, kim jestem- zaśmiałem się, powłoka zaczęła go otaczać, przez chwilę udawało mu się ją rozgonić, ale poddał się po pewny, momencie, teraz był coraz bardziej wściekły
-A wy co tak sterczycie?!- wrzasnął na tych z tyłu
-Co? Biedny się wystraszyłeś- spojrzałam kątem oka w stronę babci, drgawki ustały, leżała na ziemi ciężko sapiąc
-Chyba sobie kpisz!- rzucił się na mnie, nawet powłoka nie podziałała, na szyi miał jakiś medalion, metalowy szpikulec, z diamentami i na złotym sznurku, lśnił co jakiś czas.
Wgryzłem mu się w szyję, ale za każdym razem gdy zadawałem mu jakieś śmiertelne rany, one zarastały, a on zyskiwał na sile, w końcu na coś wpadłem...Złapałem kłami za jego medalion, szarpnął się w tył i w tym momencie medalion zamienił się w proch.
-Nie!- wrzasnął, naglę zrobił się jakiś zakłopotany, rozglądał się nerwowo, tamci zaczęli się cofać
-Czyżbym coś ci zniszczył?- zaśmiałem się podnosząc z ziemi- Ta twoja śmieszna moc pochodziła z tego śmiesznego wisioreczka? Jak przykro że go już nie ma
-Wy...jeszcze mnie popamiętacie, zobaczycie w niedługim czasie!- zniknął w lesie tak samo jak ci jego towarzysze, wszyscy odrazu podbiegliśmy do babci, nadal była nieprzytomna...
Odyn
Wróciliśmy posłusznie do stada, jak zwykle oberwało nam się przez tego idiotę, mam nadzieję że jeszcze tam leży i się zwija z bólu.
-Odyyyn
-Hmm?
-Co robimyyy?
-Nudno, co nie?
-I to jak- brat przekręcił się na grzbiet, zaczął się tarzać
-Jak zwykle wszystko przez tego idiotę- parsknął
-O wilku mowa- Jack szedł w stronę stada, kulał na tylną nogę i miał niewielkie rozcięcie na boku i obity pysk
-Oj jak mi go przykro- zaśmiałem się wraz z bratem, w tym też momencie przyszła do nas Furia
-Zobacz no kto idzie
-Najlepiej nie zwracajcie na niego uwagi- położyła się
-Ale nieźle mu dałaś popalić
-Aj tam odrazu popalić- wyciągnęła się przekręcając na drugi bok
-Ej nie chcę nic mówic ale...rodzice idą z zastępcą- zauważyłem
-Pewnie się poskarżył, idiota- Fiero wstał, ja zaraz za nim
-My do Furii- zaczął zastępca
-Do mnie?- zdziwiła się
-Jack do mnie przyszedł
-I pewnie się poskarżył- spojrzeliśmy z bratem po sobie- to my powiemy jak było, ten idiota sam na nas nastawił pułapkę, skąd mamy niby te zadrapania? A Furia tylko nas i siebie broniła, wyzywał nas i atakował
-Oni kłamią- i odezwał się on, wyszedł zza zastępcy
-Sam jesteś kłamcą! Nie raz ty nas atakowałeś! Nie raz wyzywałeś Furię i to ty zrobiłeś na nią nagonkę, parszywy kłamco
-Spokój, Jack, nie ukrywajmy że tak było
-No było, ale nigdy nic takiego nie zrobiłem
-Nie no, wcale...
Tabby
Zostawił mnie tu, widziałam z oddali jak walka dobiega końca, wypatrując Andy'ego, łudziłam się że wróci, zanim oni mnie znajdą. No właśnie, łudziłam się. Byli wściekli, zerwałam się z ziemi, w desperackiej próbie ucieczki, zabrakło mi siły, a oni zadali mi dodatkowo ból. Naprawdę byli wściekli, dodatkowo jeden z silniejszych, należący do "tytanów" - tak nazywali konie, które miały najsilniejsze moce i najlepiej były ich wyuczone; stracił swój medalion. Jednak... Jednak można ich pokonać...
- Pomocy! - krzyknęłam najgłośniej jak się dało, nim doprowadzili mnie do utraty przytomności...
Stało się coś dziwnego, bo nigdy nie budziłam się w trakcie, a wtedy kiedy oni tego chcieli. Otworzyłam w połowie oczy, by zobaczyć gdzie jestem - w ich nowej kryjówce, na małej wyspie, oddzielonej wodą, w której pływały smoki, kontrolowali je. Położyli mnie na ziemi, zamknęłam oczy, starałam się płycej oddychać, żeby się nie domyślili, potrafili odczytać moje myśli, ale tylko wtedy gdy chcieli, nie przez cały czas, wolałam w to wierzyć. Przyszedł jeden z tytanów, ten który nigdy nie wyruszał z innymi, zawsze siedział w kryjówce i zawsze mnie to zastanawiało, poznałam go po głosie.
- Doskonale... Zróbcie jej to co tamtej, tylko lepiej... Najwyżej zginie, już nie jest nam potrzebna - zaśmiał się: - Dzięki temu że ich zaatakuje zyskamy na czasie... - powiedział do reszty: - Nim sprowadzimy jego sobowtóra...
Co? Sobowtóra? Co?! To nie możliwe, jak? Skąd? O czym oni...
- To zbyt niebezpieczne, jest tak samo potężny, nie damy rady go kontrolować... - zauważyła jedna z klaczy.
- Zapominasz o tym że mamy do dyspozycji wiele wymiarów, a ja potrafię mieszać w ich czasoprzestrzeni, udam się w podróż... Porwę go jak był mały, wychowam po swojemu w wymiarze, w którym czas leci znacznie szybciej, jeden dzień tam to u nas rok... - przerwał, miałam szczęście że potrafiłam utkwić w sobie emocje, chociaż teraz było to trudniejsze niż kiedykolwiek. Czy ja... Czy to co wiedziałam do tej pory jest kłamstwem?
- Przygotuj medalion, który uchroni mnie przed nagłym starzeniem... - tytan zwrócił się do kogoś innego: - Na czym skończyliśmy?
- Już wszystko jasne, wrócisz z nim dorosłym, pewnie wpoisz mu że jest twoim synem czy coś...
- Nie... Że ten oryginalny Andrew zabrał mu ten wymiar i musi go odzyskać...
- I co wtedy...
- Miejmy nadzieje że unicestwią się na raz, a potem zabierzemy się za resztę, gotowe? - odszedł kawałek, zostawili mnie, bo nagle ucichło, otworzyłam oczy, zdezorientowana, próbowałam sobie coś przypomnieć, albo raczej przypomnieć te prawdziwe wspomnienia, nie te które wsadzili mi do głowy, mogli tak zrobić, bądź nie, już sama nie wiedziałam. Powinnam ostrzec Andy'ego i jego rodzinę? Jak niby miałabym ich ostrzec? Muszę się stąd wydostać, zanim zrobią mi pranie mózgu... Chociaż nigdy się im nie udawało przez moją pamięć, pamiętałam każdy szczegół swojego życia... A co jeśli było ono fałszywe? Nie mogło...
- Chcesz poznać prawdę? - zapytał mnie jakiś ogier, obejrzałam się momentalnie, bez pokazywania emocji, choć czułam przerażenie.
- Więc chodź... - skinął mi łbem, on był tu nowy.
- Ostrzeżesz ich, pomogę ci się uwolnić, w zamian dowiesz się jak to było i mnie nie zdradzisz, Andy musi ich pokonać, zapobiec katastrofie... A teraz chodź - szepnął, przemierzaliśmy ciemne korytarze, ich kryjówka rozciągała się też do podziemnych tuneli wyspy, niektóre w połowie zalewała woda, płynęliśmy przez nie...
Feliza
Nie czułam się komfortowo w roli ofiary, choć to mało powiedziane. Z jakiegoś powodu byli od nas silniejsi, sama bym ich z chęcią rozszarpała. Zwłaszcza za to co chcieli zrobić mojemu synowi. Na całe szczęście Andy po raz kolejny nas zadziwił, pokonał ich, udało mu się, a mi ulżyło... Po wszystkim podbiegłam od razu do niego, upewniając się czy aby na pewno nic mu jest, wiem że nie, ale dręczyła mnie ta obawa mimo wszystko.
Coś będziemy musieli z nimi zrobić, razem, nie puszczę tym razem syna samego, nie wiem jak Elliot, ale ja nie chcę aby walczył sam, sam na wszystkich naraz. Nie chciałam przyznać, zwłaszcza że wiem że sobie poradzi, ale martwiłam się o niego...
Chyba jedyna nie byłam zbytnio zainteresowana stanem Zimy, martwiłam się bardziej jak przeżywa to Elliot, w końcu to jego matka. Zima nie chciała się obudzić, Elliot wziął ją na grzbiet i ruszyliśmy w drogę powrotną.
- Jestem ciekawa kiedy w końcu skończy się ta zła passa - odezwałam się do ukochanego: - Mam wrażenie że trwa w nieskończoność.
- Babcia musi odpocząć - oznajmił Andy Danny'emu, rozmawiał z nim na przodzie, a my szliśmy z tyłu, marzyłam o tym żeby odpocząć, choć raczej nie liczyłam na to, pewnie niedługo coś się znowu wydarzy, a i tamtych trzeba się pozbyć.
Fiero
- Oczywiście że nie! - wykłócał się dalej Jack: - Tylko się odpłacałem im pięknym za nadobne, ale to nic co oni mi zrobili, to oni mnie prześladują! - no ja nie mogę, jeszcze kłamał prosto w oczy zastępcy. Najlepiej, wszystko to nasza wina, sam zaczynał! I to on ciągle nas zaczepiał i wnerwiał!
- Chyba za mocno uderzyłeś się w tą pustą głowę! - parsknąłem, co za głupek.
- Strach cię obleciał, żeby powiedzieć jak było naprawdę?! - weszła mu w słowo Furia: - Twoje ego ucierpi, prawda?
- To co ja zrobiłem to nic w porównaniu z tym jak ty mnie wyrzuciłaś w to drzewo! Chciała mnie zabić...
- Spokój! - podniósł głos zastępca: - Powiem tak, póki sprawa się nie rozwiąże, macie zakaz zbliżania się do siebie, ciebie Jack też to dotyczy - podkreślił.
- Co ja niby zrobiłem?! To Furia mnie poturbowała, a bliźniaki ciągle napastują - poszedł za nim.
- Weź skończ kłamać! - krzyknął Odyn.
- Mówię poważnie - powiedział zastępca, zabierając go od nas, zaśmiałem się jak Jack się mu zapierał, a on z łatwością go przesuwał po ziemi, a ten jeszcze próbował go przekonać do swoich racji, żałosne.
- A i Furia, będę chciał z tobą później porozmawiać - zawołał jeszcze zastępca.
- Tylko po co? My wiemy jak było! - dodałem oburzony, w ogóle nie chciał wysłuchać żadnej ze stron.
- Z wami też, z każdym osobno, najpierw ochłońcie - i poszedł, nie miałem już zbytnio ochoty na cokolwiek, poprawka, miałem ochotę tak porządnie przywalić Jack'owi, lepiej, powbijać w niego wszystkie kolce, jak ja go nie znosiłem. Nie może się zająć sobą?
- Do bani z nim - powiedział Odyn.
- Dokładnie, może teraz chociaż sobie odpuści na chwilę.
- Wiecie co, wątpię - stwierdziła Furia: - Może na dzisiaj sobie odpuści, ale na więcej bym nie liczyła - westchnęła, wszyscy byliśmy już tym zmęczeni.
- Ja bym zrobił tak żeby go wyrzucili ze stada.
- I tak tego nie zrobią, bo to źrebak, tak jak my zresztą.
- Ej, a co będzie jak dorośniemy? Myślicie że nas wyrzucą przez niego?
- Naszej mamy nie wyrzucili, nas też nie ruszą... Niby za co?
- A jeśli? Przez tego kretyna? - widziałem jak stado potraktowało ostatnio Furie i to przez Jack'a, dla mnie była niesamowita, wciąż ją podziwiałem, jest cudowna... Jak będą chcieli ją kiedyś wyrzucić to my im na to nie pozwolimy, co to to nie, szybciej Jack stąd wyleci. Bardzo chciałem jej bronić, brat pewnie też, chcieliśmy się jej przypodobać, nawet jak sama sobie radziła i to bardzo dobrze, naprawdę jest niezwykła, strasznie trudno zrobić na niej wrażenie...
Jack
Przez nich znów wpadłem w szał. Jak tylko zastępca mnie zostawił, pognałem do lasu, ryjąc kopytami w korzę drzewa, dopóki jej solidnie nie zniszczyłem, to ja jestem ten najlepszy, jak ja ich nienawidzę! Przez nich tylko się ze mnie śmieją!
Nie ważne. Zaszkodzę im choćbym nie wiem co, za to co mi zrobili. Tak, choćbym miał na tym ucierpieć, zresztą i tak teraz wszyscy mają mnie za zero! Obróciłem się momentalnie, aż walnąłem prosto w Tay, co stała za mną, nieźle ją przewróciłem, zobaczyłem aż łzy w jej oczach.
- W porządku? - pomogłem jej wstać: - Po co podchodzisz cichaczem i jeszcze stajesz za mną, jak niby miałem cię zauważyć? - starałem się nie krzyczeć, nie chciałbym stracić jedyną prawdziwą przyjaciółkę. Tylko ona jeszcze się nie odwróciła ode mnie, a pomyśleć że wcześniej to ja byłem w centrum, wszystkie źrebaki mnie podziwiały, zjawia się taki jeden z drugim, gnojki...
- Dlaczego zabiłeś tego jeża? - szepnęła Tay.
- Jakiego jeża?
- Tego w lesie...
- To przez bliźniaków i Furie, musiałem się wyżyć... - wyjaśniłem, miażdząc grudki ziemi, tuż po tym jak wygrzebywałem je kopytem.
- Ale on nic ci nie zrobił.
- Oj przestań! Już niczego nie zabiłem i nie zabije, zadowolona?
- Nie wiem...
- Czemu się mnie boisz? - zdziwiłem się wcześniej tak dziwnie się nie zachowywała, jakbym zabił co najmniej konia, a nie jakiegoś małego zwierzaka.
- Jesteś na mnie zły?
- E tam, z nimi to się nie da... Zapomni że na ciebie krzyczałem, przyjaźnimy się co nie? - trochę się bałem tego co wpadło mi do głowy, ale to genialny plan, tylko Tay nie może teraz polec.
- Przepraszam... - wydusiłem, ale należało się jej, uśmiechnęła się do mnie, rzucając się i przewracając na ziemie, bawiliśmy się chwilę, tak jak kiedyś. Goniąc się i wywracając co chwilę. No, nawet mnie rozbawiła, oczywiście wygrałem w tej naszej zabawie, ale zemsta ważniejsza...
- Mam plan... Wchodzisz w to?
- A muszę?
- Nikt inny mi nie pomoże tylko ty... Tylko tym razem nie może nic pójść nie tak... Chodźmy nad wulkany.
- Chyba nie...
- Chodź, szybko... - wziąłem w pysk gałązkę, wręczając jej drugą i pobiegliśmy...
Tabby
- To na pewno zaboli - uświadomił mnie: - Ale wszystko będziesz wiedziała, gotowa?
- Mogę ci ufać? - bo nie ufałam.
- A masz wyjście? - założył mi na oczy opaskę, prowadząc dokądś już na oślep. Jak tylko się zatrzymaliśmy, znów musiałam znosić ból, zakneblował mnie, zanim zaczęłam krzyczeć, zwijałam się, rzucałam, cała zalałam potem, wszelkimi siłami starając się zachować przytomność, a i to nie sprawiało że coś widziałam, wkrótce i tak zemdlałam...
Widziałam... Widziałam swoich rodziców, w dodatku mieli całkiem inne imiona, rozmawiali z jakimiś końmi, z nimi, zapraszając ich w końcu do stada, mama była w ciąży... W ciąży ze mną. Wszystko wyglądało jak sen. Nagle przeszłam do momentu, w którym zapadła noc, porwali ich, przeszli przez dziwną świecącą dziurę... Wyprali im mózgi... Wcisnęli im zupełnie inne wspomnienia i sprawili że sierść na ich szyi przebarwiła się w jednym miejscu na małą czarną kropkę... Resztę historii już znałam, przyszli po mnie, zabijając moich rodziców...
- Uciekaj! - ledwo przebił się głos ogiera, ocknęłam się podrywając się z ziemi, zerwał mi opaskę z oczu i to było ostatnie zrobił, padł martwy. Mnie także zatrzymali.
- Jak widzisz, z powodzeniem zajęłabyś jej miejsce - powiedział jeden z nich: - Cóż... Zdecyduj czy wolisz po dobroci czy...
- To się nie uda, już próbowałam... - cofnęłam się.
- Coś żałośnie ci to szło...
- Nie... Andy po prostu wiedział...
- A więc tak... Powiesz wszystko co o nim wiesz, to nie jest zwykły demon... Chyba nie jesteś na tyle głupia żeby nie zrobić tego po dobroci, zresztą czy on cię nie zostawił?
Chciałam im to powiedzieć prosto w oczy "wy jesteście o wiele gorsi", zabrali mnie do świata do którego nie należę... Nie miałam tak naprawdę nikogo, wszystko im powiedziałam, zresztą wyciągnęliby to i tak z moich myśli i wspomnień...
Jack
Spieszyliśmy się żeby wrócić zanim zrobi się ciemno, bliźniaki siedzieli jeszcze z Furią, podpatrzyłem z daleka. No to tylko wprowadzić mój genialny plan w życie, z tego to się tak łatwo nie wywiną. Najpierw jeszcze się upewniłem że nie ma świadków i... Rzuciłem w trawę palącą się gałązkę, tak kilka metrów dalej, żeby ogień, aż tak szybko do mnie nie dotarł, od Tay też wziąłem ogień i zrobiłem to samo, bo bała się jak nie wiem co.
- Dobra, teraz mnie ogłusz, kopnij tak porządnie w głowę i pobiegniesz do zastępcy, powiesz że to Furia mi zrobiła, a bliźniaki spowodowali pożar... Chcieli mnie spalić... Dawaj...
- Nie mogę...
- No dawaj! Chcesz żebym naprawdę zginął?! Czym szybciej tym lepiej, ogłuszaj mnie, możesz też poturbować dla lepszego efektu! Dawaj! - miałem dziwny zaciesz, już widziałem jak obrywają. To będzie coś.
- Dawaj Tay! Uderz mnie! Bo za chwilę...
- Ale ja nie chcę... - miała już w oczach łzy.
- Bo sam to zrobię, pospiesz się! - wreszcie ją przekonałem, była zbyt delikatna i musiałem ją dalej przekonywać, ogień się ładnie rozniósł i jak już mnie ogłuszyła, otoczyły nas z jednej strony, dalej nie widziałem... Tę sekundę przed utratą przytomności bałem się jak nigdy, zdążyłem jeszcze dostrzec jej zamazaną pędzącą już sylwetkę... Zaraz przyjdzie pomoc, a na nich wreszcie się odegram!
Lalite
Wróciłam z wisiorkiem, chociaż cała poobijana, to mimo wszystko czułam że jestem silniejsza niż wcześniej i będę silniejsza wraz z wiekiem. Udało mi się rozszarpać mrocznego konia na kawałki, uwięziłam też jego duszę w sobie, przecież był zły, więc raczej mogłam?
Zastanawiałam się tylko gdzie podział się teraz Andy i rodzice, nigdzie ich nie było. Podrzuciłam naszyjnik do góry, tak by z powrotem znalazł się na mojej szyi, szkoda że nie mogłam się porozumieć dzięki niemu z bratem, może poproszę go aby go trochę udoskonalił, żebyśmy mogli się kontaktować na odległość.
Przyszedł mi do głowy dziwny pomysł, zapragnęłam chociaż spróbować poznać inne źrebaki,
W końcu sama jestem jeszcze źrebakiem, one się raczej bawią, a nie walczą, to tylko świadczyło o tym że nie jestem normalnym źrebakiem i raczej nigdy nie będę. To może się za dobrze nie skończyć, ale chciałam tylko spróbować zabawy z nimi, mogło mi się spodobać...
Wybrałam sobie trójkę pegazów, oni różnili się od wszystkich, więc może z nimi będzie łatwiej się zaprzyjaźnić... Kompletnie nie znałam się na przyjaźni, to może chociaż poznać? Ruszyłam ku nim, kiedy nagle moją uwagę odwróciła czyjaś zbliżająca się śmierć, przy okazji dostrzegłam kłęby dymu i zaczęło mnie tam ciągnąć, jak zawsze gdy ktoś umierał, ten ktoś miał najwyżej kilkanaście minut, a potem... Wiedziałabym kto, ale nie chciałam tego czuć zbyt mocno, po uwięzieniu ducha mrocznego konia, łaknęłm więcej duchów i zwyczajnie wolałam stłumić tą swoją zdolność, a przede wszystkim tam nie iść, zaprzepaściłabym jeszcze relacje z rodziną, nie chciałam żeby było tak jak kiedyś, gdy praktycznie się ich bałam, a oni mnie nie znosili... Mama chyba do tej pory miała do mnie uraz. Podeszłam tak jak chciałam do bliźniaków i czarnej pegazicy, nie znałam ich z imienia, ale... Żadnego źrebaka nie znałam z imienia, poza Aronem, bo to rodzina, choć z nim też się jeszcze nigdy nie bawiłam, ani nie rozmawiałam.
- Widzieliście ten pożar? - odwróciłam ich uwagę, nie najlepiej rozpoczęta rozmowa, ale chyba nie powinnam tego całkiem ignorować, a i tak nie wiedziałam co mam powiedzieć, zazwyczaj prawie nic nie mówiłam.
Furia
Odwróciliśmy się momentalnie wszyscy, gdyby nie ta klaczka to bym nawet niezauważyła tego pożaru...chyba nawet wiem czyja to sprawka
-Poczekajcie tutaj- powiedziała idąc już w tamtą stronę
-Ej poczekaj- Fiero pobiegł za mną, jego brat zaraz za nim
-Co?
-Pójdziesz tam? Sama? To pewnie pułapka zastawiona przez tego idiotę
-Nic mi się nie stanie, z resztą jeśli to jego sprawka a jest tam, to przy okazji mu się oberwie, poczekajcie tutaj i proszę, nie idźcie za mną, chociaż ten jedyny raz- odbiegłam, z daleko zauważyłam Tay, biegła do stada...ciekawe co ta dwójka zaplanowała.
Wleciałam w płomienie, rozglądałam się, to nie mógł być od tak sobie taki pożar, no i w końcu dostrzegłam, tego idiotę w krzakach, co mu do łba strzeliło? I może jeszcze na nas chciał zgonić? Z oddali było słychać już jak ktoś biegnie, krzyki i coś jeszcze..Złapałam go za grzywę i wyleciałam ponad płomienie, wylądowałam za tymi wszystkimi końmi.
-Tay co tu się wydarzyło?- zapytał zastępca
-Tutaj...ja...- spojrzała w moją stronę, kłamcy, ona nic nie powie, będzie się bała
-Furia!- Odyn, Fiero i ta nowa którą poznaliśmy niedawno, biegli już tutaj, do tego całego zamieszania
-Jest okey, tylko ten idiota nie wiem co tam robił, ciekawe Tay? Prawda?- zbliżyłam się nieco do niej
-Bo to oni zrobili...- powiedziała cicho
-Kto?- zapytał drugi koń, który stał obok
-No...- uniosła wzrok spotykając się z moim- ja nie wiem nic...
-Dobra, niech Jack się obudzi to nam powie
-Pewnie znowu coś wymyślił- skomentowały bliźniaki
-Bo to oni- odezwała się naglę ta nowa
-Lalite? A skąd ty to wiesz?- zdziwił się przywódca
-Po prostu to wiem- spojrzała na niego, wszyscy spojrzeli po sobie i przytaknęli
-Ona mówi prawdę
-Skąd masz taką pewność?
-Dobrze wiecie co potrafi, Lalite to córka Felizy i Elliota, jej przeczuciom bym nie wątpił
-W sumie masz rację
-Niech tylko przyjdą przywódcy, to że mają swoje problemy to jeszcze to- zastępca widocznie się zirytował, innym udało się już nieco dogasić płomienie, dobrze że nie były takie duże, jakby zajął się las to nie byłoby za fajnie...
Odyn
Idiota to za mało powiedziane, powinen dostać niezłe manto, ha! jeszcze chciał nas w to wrobić, ciekawe jaką teraz by historyjkę wymyślił...
-Ej...to jeśli już jest praktycznie po wszystkim, to może poznajmy się i pójdzmy pobawić? Co? Ja jestem Lalite
-Córka syna przywódców?
-Yhhm
-Miło poznać, ja jestem Odyn, a to mój brat Fiero, a tutaj jest Furia, że tak powiem, jesteśmy swego rodzaju odmieńcami w tym stadzie
-Ale za to doskonale chyba się zrozumiemy...Też jestem inna no i w ogóle
-Lubisz zapasy?
-Jasne
-No to super!- Fiero pierwszy pobiegł na łąkę, wszyscy za nim ruszyliśmy i zaczęła się zabawa, najpierw się ganialiśmy, wywracając i siłując, co jak co ale...Furia wygrywała nad nami, co chwilę lądowaliśmy przez nią na ziemi z bratem, ale dla niej...to ja bym dał się nawet jej pobić. Lalite i Furia zaczęły bawić się między sobą, teraz było dwóch na dwóch, one razem i ja z Fiero, nieźle zaczęły się dogadywać...
-Odyn
-Hmmm?
-Ładna ta Lalite
-Nie mówisz tak bo jest z rodziny przywódców?
-No co ty...No ale zobacz, ładna jest
-No masz rację, a co? Już się odkochałeś w Furii?- zaśmiałem się popychając lekko brata
-A co?
-Hmmm bo w sumie, jeśli tobie podoba się Lalite
-Ej nie powiedziałem że mi się podoba
-Powiedziałeś że jest ładna
-Ale nie że mi się podoba
-Na jedno wychodzi
-Wcale nie
-Nie marudź
-Nie marudzę!
-Maruda! Maruda!- wskoczyłem na niego, siłując się
-Zobaczymy z czasem- zerknął na nią kątem oka, może jeszcze jest szansa że Furia będzie moja...
Andy
Miałem dosyć ostatnich kilku dni, teraz marzyłem aby wrócić do domu, położyć się na słońcu, na naszej pięknej łące i najzwyczajniej w świecie odpocząć.
-Andy, my się zajmiemy już babcią, idź odpocznij, należy ci się...
-Wiem tato...spotkamy się wieczorem w jaskini
-Pewnie, idź
-Ja będę musia wrócić do obowiązków, niech Zima zostanie na łące, ładna pogoda, będę miał na nią oko, wy też pójdzcie odpocząć
-Jesteś pewny tato?
-Na sto procent, idźcie, ileż można mieć problemów na głowie...- położyliśmy babcię na łącę, dziadek przy niej został, później rozmawiał z przywódcą, w końcu trochę ich nie było a w stanie będzie wiele się wydarzyło...
-Andy...mam prośbę- podszedł tata
-Tak?
-Bądź teraz ostrożny, dobrze? Mam przeczucie że oni coś kombinują
-Tatooo nie musisz się o mnie przecież martwić
-Jesteś moim synem, powinienem, martwię się, wiem że jesteś silny i potężny, ale oni mogą być zdolni do wszystkiego
-Wiem, wiem...dam sobie radę
-Liczę na to
Elliot
Wróciłem od syna, w końcu trochę spokoju, zapewne nie na długo ale chociaż trochę.
-To jak skarbie?- smyrnąłem pyskiem szyję Felizy- może się gdzieś przejdziemy?- wyszeptałem do ucha
-Jeszcze pytasz- przytuliła się, w końcu czas spędzony tylko i wyłącznie ze sobą, później jak wrócimy to zerkniemy do córki, chyba sobie jakoś bez nas poradziła...
Zabrałem ukochaną nas wodospad, a raczej za niego, w miejsce gdzie pnącza z kwiatami opadały z sufitu jaskini aż do ziemi, a w środku pełno miękkiego mchu i kwiatów.
-Brakowało mi tego
-A czego dokładnie skarbie?- podszedłem od tyłu pieszcząc ją po grzbiecie
-Nas obojga, razem, w ciszy i bez nikogo- odwróciła się do mnie
-Wiesz że jesteś najpiękniejsza?
-A Ty wiesz że jesteś najprzystojniejszy i najmężniejszy? I uwielbiam się w ciebie wtulać?
-Wiem skarbie- przytuliłem ją do siebie
Szakra
I znowu to samo, jak już usłyszałam słowo "bliźniaki", "pożar", "Jack" to mi się już odechciało wszystkiego, dobrze że chociaż szybko się wyjaśniło co i jak, ale postanowiłam się wybrać do tego Jacka, leżał na łące, jakby obrażony na cały świat.
-Jack- stanęłam za nim, odwrócił nieznacznie głowę w moją stronę
-Tak?...
-Powiedz ty mi, czy tobie nie przejdały się już te docinki?
-Nie wiem o czym Pani mówi...
-Doskonale wiesz, słuchaj ty mnie, to że jesteś źrebakiem, to narazie cię usprawiedliwia, ale odpuść w końcu i daj spokój moim synom, sam widzisz czym to się kończy, sam się w końcu do piachu wpędzisz przez te swoje wybryki, wiem że nie masz rodziców i nie ma kto cię nakierować, ale zacznij już myślej racjonalnie, niedługo będziesz już stawał się ogierem, dorosłym ogierem a nadal będziesz sie zachowywał jal rozwydrzony bachor? Pomyśl nad swoim zachowaniem...
Jack
Mamusia przyszła ich bronić, mówiłem że to dwaj maminsynki. Wcale nie podobało mi się to że próbowała mnie pouczyć, zawsze radziłem sobie sam, wiem chyba co dla mnie dobre, nie? Nikt nie musi mnie nakierowywać. No ale nic jej nie odpyskowałem, bo w końcu do starszych trzeba mieć jakiś szacunek, z małymi wyjątkami. Choćby minimalny, a tak bardzo mnie korciło. Sam nie wiem po co i dlaczego, ale tego zdążyła mnie nauczyć mama, zapamiętałem to lepiej niż to jak wyglądała, więc to musiało być dla niej ważne. Właściwie to w ogóle nie pamiętałem jak wyglądała.
I na pewno nie będę się zachowywał jak bachor, raczej jak silny ogier, któremu nic nie jest straszne, a własnej śmierci to ja się nie bałem, tylko jakieś cieniasy by się bały. Może trochę, ale nikt nie musi o tym wiedzieć.
- To nie moja wina, sami się prosili, zajęli moje miejsce i ciągle mnie ośmieszają, a to ja byłem tym najlepszym, a przez nich wszyscy ze mnie drwią - odpowiedziałem w miarę grzecznie, wręcz chciałem porozmawiać, ale tak na spokojnie. Może w końcu ktoś mnie zrozumie.
- Zawsze znajdzie się ktoś lepszy w czymś od nas, to nie jest najważniejsze w życiu, nie musisz być najlepszym we wszystkim aby cię lubili, o wiele bardziej polubią kogoś kto się nie wywyższa nad innymi i nikomu nie szkodzi.
Ja miałem inne zdanie, wolałem być podziwiany, a nie tak jak Tay, która może i jest dobrą kumpelą, ale poza tym nic nie potrafi.
- Pomyśl nad tym co zrobiłeś, mogłeś tam zginąć i co? A jak pożar by się rozprzestrzenił, pomyśl co by się stało... - dodała Szakra już trochę spokojniej, chociaż wciąż wydawało mi się że jest na mnie wściekła, zawsze to ich matka, nie?
- Inni by ucierpieli - stwierdziłem po zastanowieniu: - No ale... Ja muszę być najlepszy, przecież ja tam rządziłem, byłem kimś - to oczywiste, lubiłem jak na mnie polegali, sam poprowadziłem grupkę źrebaków do stada, prawda? Z niewielką pomocą jakiegoś dziwoląga, ale jak oni by sobie poradzili wtedy beze mnie, baliby się jeszcze bardziej.
- I myślisz że to sprawia że będą cię bardziej lubili? Jak dalej będziesz się tak zachowywał to w końcu nikt nie będzie chciał z tobą rozmawiać, a jak dorośniesz to długo nie pobędziesz w stadzie, przemyśl to dobrze...
Może miała racje, może. Zginąłbym w głupi sposób i stado mogłoby oberwać, gdyby ogień się rozprzestrzenił, może to nie było zbyt mądre, ale... Chciałem być po prostu kimś, a nie jakimś zerem, jak zresztą teraz. Nie mogłem ich pokonać, a kiedy ja muszę pokazać wszystkim i sobie samemu że jestem coś wart. Dobra, postanowiłem teraz... Bronić słabszych, pokaże wszystkim jaki jestem dobry... Tylko przed czym ich bronić? Zawsze znajdzie się jakieś zagrożenie, tylko trzeba by było pomóc losowi... Tym razem jakieś drobne, a dobra, dam sobie spokój, szybciej czy później coś się samo trafi i wtedy się wykaże. Zmieniamy taktykę, będę uchodził za obrońce, tak... Muszę to omówić z Tay i koniecznie zaczniemy od razu czuwać nad stadem.
- Dobrze... Nie będę już tak robił... Ale nie mam zamiaru ich przepraszać, nie lubimy się i nie chcę z nimi rozmawiać, będę ich ignorował, zgoda, proszę pani?
Zima
Dostałam się w niezwykle ciepłe miejsce, w którym szczęście silnie na mnie oddziaływało, stanowiło nieodłączną jego część. Spotkałam wszystkich zmarłych bliskich, byli tam razem, szczęśliwi, czekali na mnie, teraz kiedy się budziłam pamiętałam to wszystko jak przez mgłę... A świadomość tego co się wydarzyło wracała do mnie.
Danny coś załatwiał z zastępcą, zaczęłam się powoli podnosić, moje ciało zdradzało zmęczenie, a mimo to czułam się mocno pobudzona, energia wręcz ze mnie kipiała, jakbym znów była taka młoda kiedy to poznaliśmy się wraz z Danny'm i pełna sił.
Przybiegłam do niego, przytulając się mocno na powitanie, nie zwracając uwagi że nie wypada, ku jego i nie tylko jego zaskoczeniu.
- Kochanie... - uśmiechnął się do mnie, odwzajemniłam to, w oczach tańczyły mi wesołe iskerki i nie czułam się z tym dziwnie, ani nieswojo.
- Wszystko dobrze? - spytał zaniepokojony.
- Lepiej niż kiedykolwiek... - odparłam z dużym entuzjazmem, patrząc z miłością w jego oczy.
- To o co chodzi? - odwróciłam się do zastępcy, gotowa wrócić do obowiązków.
- Powinnaś odpocząć skarbie, wszystkim się zajmę - stwierdził Danny.
- Jesteś kochany... - trąciłam go pyskiem, może nie powinniśmy tego robić przy zastępcy, ale nie chciałam się powstrzymywać, za bardzo się cieszyłam na jego widok.
- Ale nic mi nie jest... Prawie... - dodałam, popatrzyłam po sobie, nie wyglądałam najlepiej, a czułam się znakomicie.
- Może nie będę wam na razie przeszkadzał - wtrącił zastępca.
- Nie przeszkadzasz, słuchamy... Co się wydarzyło w stadzie pod naszą nieobecność?
- Wolałbym żebyś odpoczęła - dodał troskliwie Danny, martwił się o mnie zupełnie nie potrzebnie.
- Zastąpię was - zaoferował zastępca.
- Naprawdę nie trzeba - uśmiechnęłam się oblewając się rumieńcem, zrobiło mi ciepło w środku że się tak o mnie martwią.
- Chodźmy kochanie, spędzimy trochę czasu razem... - Danny poprowadził mnie bardziej na ubocze.
- Wiem że to wymówka... - wtuliłam głowę w jego grzywę: - Kocham cię... - zamykając oczy: - No dobrze, wygrałeś. A skoro odpuściliśmy sobie nasze obowiązki to... Pościgajmy się! - nie potrafiłam ustać dłużej w miejscu, nogi aż same rwały mi się do biegu, zupełnie nie czułam że coś mnie boli, a chyba powinnam? Sądząc po ranach. Nie ważne.
- Zima stój! - ruszył za mną, biegłam szybciej niż kiedykolwiek, strasznie sapałam, zatrzymałam się w końcu nie chcąc go martwić, łapałam ledwo oddech, chyba przesadziłam, posłałam mu uśmiech na znak że nic mi nie jest.
- Nic mi nie jest... Jestem ranna, ale nie czuje bólu, może nie będziemy biegać, a pospacerujemy?
- Nie wiem czy to dobrych pomysł, cała drżysz... - zauważył, nawet o tym nie wiedziałam, czułam się tak błogo. Pozbawiona wszystkiego co złe i przygnębiające, nie potrafiłam wręcz martwić, nawet gdy pomyślałam o tym co się ze mną działo, cieszyłam się zwycięstwem Elliota i że znów jesteśmy razem.
- Widziałam Tori - uroniłam kilka łez ze wzruszenia, z lekkim uśmiechem na pysku, nie mówiłam w końcu o niczym złym: - Kiedyś zobaczymy ją oboje i już zawsze będziemy razem, wszyscy będziemy razem, bez żadnych problemów i zmartwień... W sumie nie mamy się o co martwić, już nigdy... Czeka na nas coś pięknego... - mówiłam oczarowana tamtym miejscem, tak odległym, a bliskim...
Lalite
Nie sądziłam że będzie tak przyjemnie, poznać kogoś i się razem bawić. Podobało mi się i zaczęło mi zależeć na, chyba dopiero kiełkującej przyjaźni? Nie znałam się na tym zbyt dobrze, ale polubiłam całą trójkę, mam nadzieje że mnie także polubili, wydaje mi się że tak.
Podczas siłowania się z Furią, sprawdzałam ile siły mogę w to włożyć żeby nie zrobić jej przypadkiem krzywdy, w sumie nie musiałam się przejmować, była o wiele silniejsza od innych źrebiąt. Sama zresztą zauważyła że ja także. Chciałyśmy się lepiej poznać, to trochę zaczęłyśmy mówić o sobie, dowiedziałam się między innymi tego że nie ma rodziców, Odyn i Fiero się w niej podkochują, dobrze że bawili się niedaleko i tego nie słyszeli, nie wiem jakby zareagowali, a także o różnych umiejętnościach Furii, te które już odkryła.
- Co miałaś na myśli mówiąc że też jesteś inna? Bo wyglądasz jak zwykły źrebak, oprócz tego że twoimi rodzicami są demony i że jesteś silniejsza od innych źrebiąt - aż w końcu padło to pytanie, bałam się że mogę wszystko zaprzepaścić jak jej powiem.
- Właściwie tylko to i... Widzę jeszcze duchy... - dlatego wolałam nic nie wspominać o przemianie, a tym bardziej o "pożeraniu dusz": - Ale chciałabym móc latać, to musi być rewelacyjne - ani się obejrzałam a skupiłyśmy się bardziej na rozmowie niż zabawie.
- Mogłabym cię unieść, chcesz? - akurat jak spytała, Odyn z Fiero już do nas podeszli.
- Może kiedy indziej. A jak u was z pływaniem?
- Dobrze, a co? - odpowiedział Odyn.
- Może popływamy? - zaproponowałam.
- Pokażemy ci jak łowimy ryby - powiedział Fiero, nieco się zdziwiłam.
- A tak, jemy jeszcze ryby - dopowiedziała Furia: - Ale nie musimy ich łapać, jeśli nie chcesz.
- Chcę to zobaczyć... A wy jakie macie umiejętności? - zagadałam do bliźniaków, byłam ciekawa. Nieco się po tym speszyłam, jeszcze nie mówiłam tak wiele naraz, ale dobrze się czułam w ich towarzystwie. Rozmawialiśmy całą drogę.
Poszliśmy pływać, a właściwie nurkować, co robiłam chyba pierwszy raz, starałam się dość długo wytrzymać pod wodą aby zobaczyć ich łowy, doskonale sobie radzili, Fiero i Odyn rywalizowali ze sobą, ale tak dla zabawy, tak przynajmniej mówili. Nie mieli pojęcia ile w wodzie było duchów, tych co tu utonęli, ignorowałam ich obecność, i tak wszystkie pouciekały ode mnie. Mogłam miło spędzać czas z nowymi znajomymi.
Później, jak zjedliśmy, oni ryby, a ja trawę, zrobiliśmy zawody - kto dłużej wytrzyma pod wodą. Dobrze się bawiłam, choć byłam w tym najsłabsza, ale to nie miało znaczenia, później bawiliśmy się we wodnego berka, ciągle im uciekałam na powierzchnie by zaczerpnąć oddech, nie zanurzali się aż tak bardzo by były równe szanse. Nauczyłam się nieco dłużej wytrzymywać pod wodą. Ani się obejrzeliśmy, a nastał niestety późny już wieczór i musieliśmy wracać. Chciałam tylko poszukać rodziców, dlatego nie poszłam z nimi od razu do jaskini, tam gdzie reszta stada... Już nie mogłam się doczekać jutra.
Feliza
W końcu, nikt nam nie przeszkadzał, nic złego się nie działo, o dziwo już kilka godzin. Cud. Miałam wrażenie że za chwilę ktoś przybiegnie i powie że coś się dzieje z Zimą, albo nas atakują, albo cokolwiek... Na szczęście nie. Odprężyłam się, nie wiem na jak długo, oby to trwało bardzo długo. Obojgu należał nam się odpoczynek.
Leżałam wtulona w Elliota, przyjmując jego pieszczoty, z rozmarzonym uśmiechem na pysku, go też nimi obdarowałam. Oboje czuliśmy się cudownie, tak powinno być. Tylko my i nasza miłość, a potem może spędzimy przyjemnie czas z rodziną.
Nie spieszyliśmy się, każdy dotyk był wyjątkowy, wsłuchiwaliśmy się w szum wodospadu, zapatrywaliśmy w siebie, rozmawialiśmy o mało ważnych rzeczach, jak któreś z nas tylko zaczynało schodzić na temat problemów, natychmiast się uciszaliśmy wzajemnie pocałunkami.
Opuściliśmy nasz mały kącik już w półmroku młodej nocy.
- Opłaca się teraz wracać? - uśmiechnęłam się znacząco do Elliota, muskając go po szyi, z niebywałą przyjemnością.
- Powinniśmy, wiesz? - bardziej się ze mną drażnił dla zabawy, niż mówił na poważnie, najwyraźniej oboje mieliśmy dość ciągłych problemów.
- Poradzą sobie - popchnęłam go z powrotem do jaskini, prawie już weszliśmy oboje, kiedy (nie mogłoby być inaczej) usłyszeliśmy kroki.
- Zno... - urwałam, widząc syna.
- Andy, a już myślałam że się coś stało - specjalnie tak powiedziałam, sugerując że nie chcę złych wieści, nie teraz, było zbyt przyjemnie by to psuć, Elliot znalazł się przy moim boku.
- Niestety się stało - powiedział Andy, wyglądał na nerwowego, przewróciłam oczami podirytowana, wzdychając.
- Chodźcie szybko, znów zaatakowali... - pobiegł. No tak, powiedziałam mu że będziemy mu pomagać i dobrze zrobiłam, nie chcę by został z tym sam, ruszyłam wraz Elliotem już bez marudzenia, czym szybciej ich załatwimy tym lepiej. Tylko trochę się dziwiłam, bo znając naszego syna, pomimo mojej prośby wolałby to załatwić sam... Poza tym dziwnie się zachowywał, może to zmęczenie, może mi się tylko wydawało, chociaż miałam przeczucie jakby go podmienili. Głupota, czy powinnam brać to pod uwagę?
- Gdzie są? - spytał Elliot, zatrzymaliśmy się na drugim krańcu lasu, bez jakiegokolwiek śladu że ktoś tu był. Nagle ogłuszono nas od tyłu i to skutecznie... Nie mieliśmy czasu na reakcje.
Fiero
Trochę myślałem nad słowami brata, Lalite mogłaby mi się podobać? Była ładna, ale to raczej Furia mi się podoba... A może bym spróbował? Przecież to nic złego, przed chwilą się z nią rozeszliśmy to jeszcze ją dogonię.
- Pokaże ci że nie miałeś racji, odprowadzę kawałek Lalite - szepnąłem ukradkiem do brata, żeby Furia nas nie usłyszała, wzbijając się w powietrze, tak będzie szybciej.
- Dokąd on leci? - spytała Furia.
- Odprowadzić Lalite, podoba mu się... - odpowiedział mój brat, no jak mógł? No...
- Wszystko słyszałem! - zawołałem: - Mówiłem tylko że jest ładna! - i już oddaliłem się na tyle że ledwo jeszcze usłyszałem jak się śmiali. A niech im będzie. Sami zobaczą.
Wypatrzyłem ją jak weszła do lasu, wylądowałem chcąc podbiec do niej. Wtem z krzaków wyskoczyła puma, wprost na nią, dobrze że tu byłem, nastroszyłem kolce i... Zobaczyłem jak Lalite się w coś przemieniła, rozszarpując na moich oczach drapieżnika. Byłbym pod wrażeniem gdyby nie to że wydało mi się to dość upiorne, w dodatku w tej postaci wyglądała jak istny demon, jeszcze prześwitywały jej jakoś dziwnie kości przez czarną skórę? Sam nie wiedziałem jak to nazwać, zobaczyłem ducha pumy i konia, unoszących się w jej dymie, a potem ich po prostu... Miała złączony pysk, który się rozerwał, rozwarł się do nienaturalnych rozmiarów, to było takie dziwne. Wycofałem się po cichu, słysząc huczące w uszach jęki martwych. Doleciałem do Furii i brata, akurat wchodzili do jaskini.
- I jak? - spytał Odyn.
- Gdzieś mi zniknęła - odpowiedziałem nieźle rozkojarzony, wolałem mu na razie nie mówić.
Lalite
Pumę opętał jakiś duch, zmuszając ją do ataku na mnie, uwięziłam w sobie zarówno tego ducha jak i ducha drapieżnika, nie mogłam się opanować, ale to były złe duchy to chyba mogę je krzywdzić... Dzięki temu dowiedziałam się że ktoś specjalnie wysłał go na mnie, wyczułam że jak dalej pójdę to czeka mnie śmierć, dlatego zawróciłam, widząc czyjeś ślady na ziemi, źrebaka... Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać.
Pobiegłam na łąkę, wszyscy już się zbierali, przestraszył mnie Andy podchodząc mnie od tyłu, gdybym nie była taka zamyślona, na pewno bym go usłyszała.
- Gdzie byliście? - spytałam.
- To długa historia, chodźmy spać, mama i tata postanowili pobyć ze sobą sami, wrócą później.
Przytaknęłam, wyglądał na zmęczonego to postanowiłam opowiedzieć mu jutro o moich nowych znajomych, napomknęłam tylko o czymś dziwnym w lesie, w ogóle nie był zaskoczony. Jak zasypiałam już, Andy akurat gdzieś wyszedł... Zawahałam się czy pójść za nim, ale nie chciałam sprawiać problemów, specjalnie nie dawał mi znać że coś się działo, w lesie przecież czyhało jakieś niebezpieczeństwo... Poradzi sobie, wiem to.
Fiero
Mama chciała z nami porozmawiać z samego rana, ale tata wstał przed świtem i zrobił jej niespodziankę, jak na mój gust zbyt słodką, tyle kwiatów co on nazrywał to musiało mu to zająć cały dzień, można w nich utonąć. Przeprawiliśmy się jakoś przez nie, tata nakrzyczał na każdego innego konia, który je naruszył, musieli chodzić na około, ale miałem ubaw z bratem, widząc ich miny. Polecieliśmy bawić się z Furią, tym razem w powietrzu.
- Tata się postarał co? - zagadał do mnie Odyn.
- Też kiedyś musimy zrobić niespodziankę Furii - szepnąłem: - Może złapiemy jej dzisiaj ryby... Poszlibyśmy znów popływać.
- Pewnie, ale najpierw zaczekajmy na Lalite.
- Dobra... - zgodziłem się mniej entuzjastycznie, wylądowaliśmy na ziemi, akurat przyszła, cóż trochę jej unikałem. W końcu gdy zagadała się z Furią, wziąłem na bok brata i opowiedziałem mu o wszystkim co widziałem, kto jak kto, ale my nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic.
- Powiemy Furii? - szepnąłem, sam nie wiedząc co z tym zrobić. Czy w ogóle jest bezpiecznie się z nią zadawać? Może jest zła, nie wiem, te jęki duchów mimo wszystko były przerażające. Ciekawe czy brat mi w ogóle uwierzył...
Odyn
-Wiesz...w sumie, co tu się dziwić, każdy w stadzie wie kim są jej rodzice, każdy zna syna i wnuka przywódców...
-No tak, ale ja widziałem co ona zrobiła, myślisz że nie zrobiłaby tego samego nam? Gdyby tylko miała okazję...
-O nas też tak mówili
-Ja bym jednak powiedział o tym Furii, lepiej aby wiedziała
-Jak chcesz, ale powiesz jej to sam
-A ty?
-Ja nie jestem pewny czy dobrze postępujesz, zobacz jak się dogadują
-Ale może jej grozić niebezpieczeństwo
-No rób jak chcesz...
Furia
Rozmawiałam z Lalite, potrzebowałam chyba takiej koleżanki, o wszystkim mogę jej powiedzieć, porozmawiać, taka przyjaciółka która mnie zrozumie i wysłucha.
-Ej Furia- naszą rozmowę przerwał Fiero, jakoś tak niepewnie podszedł do nas
-Tak?
-Mogę cię na chwilkę? Dosłownie na sekundkę?
-A to coś ważnego?
-No...tak trochę
-To mów teraz
-Wolałbym w cztery oczy, to trochę delikatna sprawa
-No dobrze, skoro tak mówisz...Za chwilkę przyjdę Lalite
-No więc co jest takie ważne?
-No bo...- i zaczął opowiadać, zdziwło mnie to, i to mocno, ale w sumie...każdy w stadzie mówił o jej rodzicach, o jej bracie, czego można było się spodziewać? Więc to ukrywała...może po prostu bała się odtrącenia?...
-Nie przesadzasz odrobinkę?
-Ja? No co ty...Sama słyszałaś, na pewno jest zła, jakby miała okazję to pewnie już by nas zabiła
-Fiero przesadzasz, nie zapominaj jaką opinię mają o nas...O mnie, wyglądam jak jakiś demon, tak mi mówią inni, boją się mnie w nocy, nie raz przez przypadek o mały włos ktoś przeze mnie nie dostał zawału, w ogóle zobacz- podniosłam skrzydła- rosną mi dodatkowe skrzydła, łączą się z ogonem...
-Ale ty to co innego, ty jesteś zwykłym pegazem tylko innego gatunku, a ona jest demonem na prawdę
-Ja bym jej nie skreślała, na prawdę fajnie mi się z nią rozmawia...
-Ja bym lepiej na nią uważał
-Jak chcesz Fiero, ja chciałabym mieć przyjaciółkę...a chyba ją powoli zdobywam...- wróciłam, myślałam nad tym co mi powiedział, ale nie mogę jej skreślić, tylko dlatego że urodziła się taka, a nie inna...
-Lalite mam propozycję
-Jaką?
-Mówiłaś że chciałabyś zobaczyć jak to jest latać
-No...
-To chcesz? Wyspa jest piękna z góry, jakbyś się źle poczuła, no wiesz, inne ciśnienie i temperatura mogą źle wpłynąć na samopoczucie, to mów
-Jeju...na prawdę? Ale...uniesiesz mnie?
-Bez problemu, wskakuj, jakby co to bez problemu cię złapię, póżniej pokażę ci co niedawno u siebie odkryłam...
Andy
Coś mi nie pasowało, dziwnie się czułem, miałem też co chwilę jakieś obrazy przez oczami, coś nie gra...Oni wrócili...
Elliot
Ocknąłem się, nie mogłem uwierzyć własnym oczom...Oni i...Andy? Nie...to nie możliwe
-Andy?
-Zdziwieni?- obok niego stanął ten ich cały przydówca, szarpnąłem się, ale no oczywiście, musieli mnie czymś spętać...Do tego blokowało mnie
-Feliza? Gdzie jest Feliza?!- wrzasnąłem wyrywając się
-Niedaleko, jeszcze nam się przyda- okrążył mnie
-Co ty mu zrobiłeś?- spojrzałem na syna, ale chwila...coś mi tutaj nie pasuje, nie te oczy...- Dranie! Niech tylko mój syn was znajdzie- parsknąłem, wściekły jak cholera, nie mogłem nic zrobić, nawet się ruszyć, całkowicie bezradny...Czułem się z tym okropnie, zawsze myślałem że jestem najsilniejszy, wytrzymały i pokonam każdego, że nic mnie nie zatrzyma, a tutaj naglę pojawiają się oni i...
-Co? nie poznajesz swojego syna? Trochę się cofnąłem i udało mi się go wam porwać, wyprałem mu mózg...
-Andy cię w końcu znajdzie, zabije cię raz na zawsze
-Nadal nie rozumiesz? On zacznie znikać
-Co?
-Nie będzie już waszego Andy'ego, zniknie, nie będzie istniał, zostanie tylko on- uderzył mnie, zacząłem krwawić z pyska, normalnie bym to zregenerował...ale nie teraz
Furia
Leciałyśmy nad wyspą, Lalite była wręcz wniebowzięta
-Ej zobacz, to mój brat- spojrzała w dół- zlecimy?
-Jasne
-Andy!- krzyknęła
-Lalite? Nowa koleżanka?
-Tak, to Furia- zbiegła z mojego grzbietu
-Hej- podeszłam nieco nieśmiało, ale nieźle się zdziwłam gdy się okazało że sięgam mu do połowy a moje skrzydła są już nawet większe od niego, a jest on ogromnym ogierem
-Gdzie idziesz?
-Wiesz...ehhh co ja będę cię okłamywał, są problemy, czuję że znowu coś jest nie tak, nie ma nigdzie rodziców a ja...czuję się jakoś słabo, jak nigdy
-Mogę pomóc?
-Nie...oni cię wykorzystają, a na to nie pozwolę
-Chcę pomóc i już, to też moi rodzice
-Mogę pójść z wami?
-Nie chcę i ciebie narażać...
-Podobno mój gatunek jest wyjątkowy, wiele rzeczy na nas nie działa
-A...magia?
-Podobno nie, jestem odporna na działanie demonów, duchów, magii, szamanów, jestem szybka, odporna na ogień, dobrze pływam, nie widać mnie w ciemności a poruszam się jak kot, dziwny ze mnie gatunek, wiem...
-Wiecie co...nie powinienem ale...chodźcie
-Na prawdę możemy?
-Tak Lalite, ale proszę, bądźcie ostrożne, nie chcę aby was wykorzystali
Andy
Nie wiedziałem czy dobrze robię że je zabieram, ale Lalite jest silna, mimo że jest jeszcze źrebakiem, ale jest wyjątkowa, Furia...nie znam jej do końca, jest inna, to widać, mam nadzieję tylko, że ich nie narażam na śmierć...
Przeszliśmy już spory kawałek, kierowałem się w to samo miejsce co wtedy, i wtedy zacząłem widzieć...oczami jakby kogoś innego, widziałem tą zgraję, tatę...Tego ogiera który zwracał się do mnie "synu"?, o co tu do jasnej cholery chodzi?
-Andy...Coś nie tak?- zapytała siostra
-Sam nie wiem...słabo mi- stanąłem, po chwili upadłem na przednie nogi na chwilę tracąc oddech
-Andy! Wstań, proszę- siostra położyła się przede mną, w co ja je wpakowałem...
-To nic siostrzyczko
-To ich wina, prawda?
-Tak...- podniosłem się, z trudem, obiecuję...a wręcz przysięgam że ich wszystkich wymorduję
Furia
Wiedziałam że piszę się na niebezpieczeństwo, ale to jest może ta okazja aby sprawdzić na co mnie tak na prawdę stać? Podobno moja rasa kryje wiele tajemnic, że w kryzysowych sytuacjach staje się niebezpieczna i każdy schodzi im z drogi, ile w tym prawdy?...Nie wiem, tak pragnę poznać kogoś takiego samego jak ja, pokazał by mi wszystko, wytłumaczył, miałabym żywy przykład tego, kim tak na prawdę jestem. Postaram im się jakoś przydać, może instynkt zadziała? Może będę wiedziała co mam zrobić? A przy okazji...zobaczę kim tak na prawdę jest Lalite.
Lalite
Dotarliśmy na miejsce, poznałam to po tym że nas zaatakowali. Furia całkiem dobrze radziła sobie w walce. Ja już miałam nieco pod górkę, bo nie chciałam się całkiem przemienić, nie chciałam żeby zobaczyła mnie w pełni jako demona, jedynie moje oczy zabarwiły się na czarno, a źrenice przybrały czerwony odcień, grzywa i ogon zmieniły się w dym, dzięki połowicznej przemianie stałam się silniejsza, a jednocześnie nie ryzykowałam zachwiania naszych relacji. Nie chciałam stracić przyjaciółki, którą dopiero co zdobywałam.
Atakowali nas najróżniejszymi mocami, Andy pomagał jak mógł, ale słabł z każdą chwilą, wkrótce straciłam go z oczu. I już nie mogłam się wycofać, ani zawrócić. Otoczyli mnie.
Jeśli całkiem się nie zmienię to zginę, ich przybywało z każdą chwilą, jeśli się zmienię to Furia może nie chcieć mnie znać... Ale tu chodziło o moją rodzinę... Nie mam innego wyjścia. Zrobiłam to... Przemieniłam się, od razu załatwiając kilkoro naraz.
- Andy, pokaż co umiesz, synu - usłyszałam głos jakiegoś ogiera, po czym rzucił się na mnie sobowtór mojego brata. Odskoczyłam do tyłu, cofnęłam się przerażona, miał dokładnie taką samą energie jak Andy, jak Andy w pełni sił, był potężny. Wiem że nie mam z nim szans.
- Ktoś tu tchórzy? - doskoczył do mnie, w desperackiej próbie obrony, zaatakowałam go prosto w szyję, przebiłam mu tchawicę, ale on ją z łatwością odbudował, dostrzegłam rany na szyi mojego prawdziwego brata, leżał z tyłu za mną.
- Przepraszam... - puściłam.
- Lalite walcz z nim! - krzyknął Andy, ten drugi odrzucił mnie od siebie na parę metrów, trafiłam prosto w skałę, połamał mi kości. Nim się zregenerowałam docisnął mnie do ziemi, czułam jak rozdziera mi duszę, że umrę za kilka minut... Nagle Furia zrzuciła go ze mnie, nadlatując. Zagrożenie nie minęło, nie wiem dlaczego, ale śmierć ciągle czyhała i miała nadejść niedługo.
- Mówiłam że jestem odporna na demony - zmierzyła go wzrokiem gotowa z nim walczyć. Minął ją, kiedy niespodziewanie nadleciał jakiś smok, pikując prosto na nią, odskoczyła. Myślałam że wyczułam jej zbliżającą się śmierć, a tymczasem, to mnie przebiło na wylot. Ten ogier, który nazywał fałszywego Andy'ego "synem", zabił mnie kolcem smoka...
Zima
- Zima, dokąd idziesz? - Danny poszedł za mną, nie potrzebnie, od kiedy się ocknęłam byłam dobrej myśli, cokolwiek się stanie i tak będzie dobrze i tak trafimy do tamtego miejsca, wszyscy razem, szczęśliwi... Tymczasem coś mnie przyciągało, nie umiałam tego określić, ale nie mogłam się powstrzymać od pójścia tam.
- Stój... - Danny złapał mnie za grzywę: - Jesteś wyczerpana, powinnaś odpocząć.
- Coś mnie wzywa - oznajmiłam, w głębokiej półświadomości podążając wciąż na przód. Nagle w naszą stronę wystrzeliły lodowe sople, w ostatniej chwili osłoniłam nas ścianą lodu. Opadłam na ziemie, zmęczenie uderzyło we mnie z całą siłą, nie miałam siły nawet drgnąć, cudem powstrzymałam się by nie zasnąć. Danny znalazł się przy mnie. Jakbym się ocknęła z pięknego snu, zbyt pięknego, ogarnął mnie ogromny niepokój. Ktoś cofnął ścianę z lodu - lolejny koń, który wyglądał jak ja, z tą różnicą że to ogier... Danny mnie osłonił, tamten uśmiechnął się... Przyjaźnie? Obok niego stanęła żeńska wersja Danny'ego.
- Myślałem że jesteście wrogami... Czas połączyć siły, tamci kompletnie zaburzyli naszą i waszą czasoprzestrzeń...
Lalite
Moje ciało najpierw rozsypało się w pył, co nie powinno chyba tak wyglądać... Nikt już tego nie widział, musiałam jakiś czas leżeć tu martwa. Teraz przybrałam formę ducha, ale nie do końca, bardziej... Dymu? Mogłam się swobodnie przemieszczać, wnikać w szpary... Latać... Czułam się wyjątkowo lekko, odrodziłam się i zyskałam nową zdolność.
- Jak to możliwe? Nie możesz ich kontrolować! - krzyknęła Furia, dwa ze smoków ją pilnowały.
- Bo one wcale nie są pod wpływem magii, czy jakieś innej mocy, walczą u naszego boku z własnej woli, to nasi sojusznicy... - ogier uśmiechnął się zwycięsko: - A ty mała, jesteś wyjątkowa, szkoda by było cię zabijać - popatrzył w kierunku mojego ciała, którego już tam nie było: - Gdzie ta smarkula? - spytał jednego ze swoich. Przemieściłam się dalej, szukając brata i rodziców, uwięzili go i ich... Mamę utrzymywali w jakimś transie...
Prześlizgnęłam się niepostrzeżenie, naprawdę mało kto zwracał uwagę na dym, który nie dostawał się im do chrap, a ciemność, jaką dawała noc dodatkowo mi pomagała. Właściwie nikt nie wiedział o mojej obecności.
- Zabierzmy resztę z ich stada - powiedział któryś z koni, zakładając naszyjnik na szyję, z diamentowym krążkiem z wystającym ze spodu kolcem, kiedy go odwrócił, przemienił się w... Smoka... Jedyny ślad po zastosowaniu tego to tylko kryształ na czole bestii...
Zbliżyłam się do drugiego konia, który chciał zrobić to samo, przemieniłam się z dymu w swoją demoniczną formę, odgryzłam mu głowę, bo tak mocno mogłam rozedrzeć pysk, połykając medalion, a resztę wypluwając, dzięki temu, miałam nadzieje że tak się stanie i miałam racje, przemieniłam się w smoka, bez widocznego kryształu. Pewnie gdy się je zniszczy, zmienią się z powrotem w konie...
Jako smok posiadałam czarne łuski, przebarwione w połowie krwistą czerwienią, zwłaszcza ostry grzebień od łba aż po ogon, spód ciała odznaczał się jasnoszarą barwą. Z pyska ciekła mi lawa. Niestety wszystko widzieli. Nie czekając poleciałam prosto na tę dwójkę pilnującą Furii, wycelowałam szponami z całej siły w kryształy na łbach gadów, od razu podziałało, ogiery leżały już na ziemi z bezużytecznymi medalionami, lądując zgniotłam ich oboje, zmiatając ogonem grupę szarżujących na mnie wrogów i wypluwając lawę prosto na to czym spętali moją rodzinę. Podziałało. Szło tak łatwo...
Dostrzegłam kilka tych samych medalionów, położyłam je przed rodzicami i bratem, nie jestem pewna czy wiedzieli że to ja. Niespodziewanie któryś ze smoków dopadł do mojej szyi, drasnęłam go w kryształ, wrócił do swojej końskiej postaci i zginął już w mojej paszczy, połknęłam go... Sama nie wiem dlaczego tak się zachowałam, ale smak krwi zrobił swoje i zapragnęłam go więcej...
Wzbiłam się w powietrze, swoje nagłe pragnienie kierując na wrogów... Chyba poczułam się naprawdę smokiem... Wszystko byłoby dobrze gdyby był to zwykły smok, ale ten był demoniczny, już przybrałam tę drugą formę, kompletnie tracąc nad tym kontrolę. Moje ciało teraz składało się z pancerzu z czarnych kości, z grzbietu spływała magma, która w kontakcie z innymi smokami, spalała im całe tkanki...
Furia
Spojrzałam w górę nie mogąc uwierzyć w to co widzę, Lalite wpadła w jakiś obłęd, zaatakowała nawet mnie gdybym jej nie uniknęła to zabiłaby i mnie...
-Lalite!- krzyknęłam wybiegając jej na przeciw- Nie chcesz tego...
-Co ty możesz wiedzieć czego ja chcę!- zaśmiała się i swoim łapskiem uderzyła w ziemię przedemną, zachwiałam się z lekka ale podparłam się skrzydłami
-Ja to załatwię...- obok mnie przeszedł Andy, kulał i był ranny, szukał kogoś, naglę Lalite znowu mnie dostrzegła i teraz zaczęła gonić, wzbiłam się prędko w powietrze, liczyłam na to że będę od niej szybsza...Zionęła ogniem wypluwając przy tym lawę, zawróciłam przelatując nad jej łbem, uderzyła mnie wtedy ogonem i odwróciła się w moją stronę, chwyciła mnie i już otwierała swój pysk kiedy naglę...Nawet nie wiem skąd i jak na czystym gwieździstym niebie pojawiły się czarne chmury a pioruny uderzyły w Lalite...zaczęła spadać przez co mnie wypuściła, pioruny...Jakby kierowały się za mną, przez chwilę moje kolce grzbietowe błyskały na niebiesko, ale kiedy ochłonęłam z tego co się właśnie wydarzyło, wszystko wróciło jakby do normy...Dziwne...Poleciałam do Lalite, nie była już smokiem, a jakimś cudem była znowu w końskiej postaci, z tego całego kurzu wyłonił się Andy...
-Już będzie po wszystkim...chyba- upadł, podbiegłam do niego podnosząc skrzydłem jego łeb...
Andy
Zabiłem go, zabiłem tą parszywą podróbę mnie, ale przepłaciłem to swoją siłą i...chyba zdrowiem, byłem słaby, nie mogłem się podnieść i czułem jak słabnę, otworzyłem na chwilę oczy, Furia stała nademną, przyglądała mi się, naglę podniosła łeb i nastawiła uszy po czym przykryła mnie i siebie skrzydłami, usłyszałem kroki i czyjś głos, ciężko mi było określić do kogo on należał.
Danny
Zdecydowaliśmy się z nimi współpracować, mieli nawet te same moce co my tylko odwrócone i tak jakby silniejsze, dotarliśmy co całkowitego pobojowiska, wszędzie ciała i krew, dym unosił się w powietrzu.
-Mamo, tato...- odwróciliśmy się, Elliot i Feliza też tutaj już tutaj biegli- Kto to?- zatrzymali się obok nas
-Nasze przeciwieństwo z innego świata, wymaru...Coś takiego, co tu się stało?
-Sami nie wiemy...Ale...Lalite!- Elliot przebiegł między kłodami dobiegając do naszej małej wnuczki, przed nami też naglę pojawiła się Furia i Andy, uniosła skrzydło spoglądając na nas
-Źle z nim...- zerknęła na niego po czym znowu na nas
-Andy...- Zima była przy nim pierwsza, po chwili też Feliza
-Zabiłem go...Zrobili kopię mnie, nawet nie...Nie kopię, cofnęli się do mojego dzieciństwa i mnie porwali, ale już go nie ma
-On słabnie, zabierajcie ich, trzeba stąd uciekać, nie jesteśmy tutaj bezpieczni a to miejsce źle działa na wszystkich, wiemy co zrobić...
Elliot i ja wzięliśmy Andy'ego, Feliza niosła Lalite, miałem tylko nadzieję że będą żyć, Andy nigdy nie był tak słaby, ten zawsze silny ogier teraz ledwie oddychał...
Furia
Szłam za nimi, spojrzałam w niebo, latały po nim smoki, czułam dziwną więź z nimi i gdy wtedy tamci się przemienili, jakoś dziwnie się ich nie bałam, nawet gdy Lalite mnie zaatakowała nie czułam tego co odczułby inny...Czyli strach, wręcz przeciwnie, poczułam dziwny przypływ energi który przechodził przez całe moje ciało...Naglę klacz, ta która była podobna do naszego przywódcy, odwróciła się w moją stronę, przyjrzała mi się...
-Przeklęty pomiot burzy, każdy się go boi, koński krewniak smoczego odpowiednika, wasza historia jest bardzo ciekawa, sporo się jeszcze zmienisz mała, jeszcze nawet nie wiesz jak duża będziesz, jak wielkie będą twoje skrzydła, co będziesz potrafiła zrobić...- "Pomiot burzy"?...Czyli te pioruny nie były przypadkowe?...Ten mój grzbiet no i...sama nie wiem co mam już myśleć
Feliza
Jak to w ogóle możliwe że mogli doprowadzić do takiego stanu naszego syna? Andy'ego. Tego samego Andy'ego, który potrafił zawsze cało wyjść z opresji, pokonać niemożliwe. Gdybym mogła rozszarpałabym ich wszystkich, poddała długim i bolesnym cierpieniom, już wtedy uświadamiając ich że nie tylko umrą, ale też znikną raz na zawsze, tyle że byli już martwi i jedyne czym mogłabym się zadowolić to ich szczątkami, bądź już dawno zbiegłymi duchami. Ale nie do tego stopnia popadałam w gniew, co się martwiłam o syna. Na razie.
Zatrzymaliśmy się w jaskini i tam położyli Andy'ego, Elliot dodał mu nieco energii od siebie i ja chciałam to zrobić, ruszyłam na tyle szybko że Lalite spadła mi z grzbietu. Ocknęła się od razu po upadku, wstając dość gwałtownie, a jednocześnie bezszelestnie, jak cichy zabójca. Przez sekundę miała czarne białka i czerwone źrenice, co tylko to podkreślało. Kto powiedział że jej ufam? Tolerancja to nie jest zaufanie. Na szczęście nikt tego nie zobaczył, nikt nie zauważył że nadal jestem zrażona do córki. Że dopiero sobie o niej przypomniałam. Zdałam sobie sprawę że zupełnie się o nią nie martwiłam. Wręcz wolałam by była w takim stanie co Andy, zamiast niego. Miałam wrażenie że ona to wie, choćby połowicznie. Mimo wszystko upewniłam się że nic jej nie jest, tak by sama nie mogła się zorientować - kiedy podbiegła do brata.
- I co teraz? - spytał Danny, obcych z innego wymiaru.
- Musimy z wami porozmawiać i to jak najszybciej, najlepiej na osobności - odpowiedział ogier podobny do Zimy: - Wasz wnuk dojdzie do siebie, wnuczka już ma się lepiej. Już to przerabialiśmy.
On i żeński odpowiednik Danny'ego wyszli po chwili wraz z przywódcami.
Zima
- Wasz i nasz świat jest zachwiany, co może spowodować jego koniec, oni nie zdają sobie z tego sprawy, albo ich to nie obchodzi, za każdym razem kiedy naruszają czasoprzestrzeń... Sprawiają... Że światy i sam czas stają się kruche... Może nastąpić koniec, którego nikt nie będzie w stanie przerwać i nie jestem pewna czy przetrwać... - wyjaśniała klacz, zdumiewająco podobna do Danny'ego. Przez to wszystko co działo się wokół mnie, sama już nie wiedziałam czy to wszystko dzieje się naprawdę czy to sen. Ledwo pojmowałam jej słowa.
- Innymi słowy nastąpi wymieszanie i połączenie wymiarów, a wkraczanie jednej rzeczywistości do drugiej może ją zgładzić bądź zniekształcić... - dopowiedział ogier.
- Ale co z naszymi wnukami? Mieliście wiedzieć co zrobić... - aż zakręciło mi się w głowie. Mówili że nic im nie będzie, ale Andy nadal był słaby... Zawsze szybko wracał do siebie.
- Wiemy co zrobić żeby powstrzymać zbliżającą się zagładę - sprostował ogier.
- Najpierw musimy ich wszystkich przekonać by przestali, w najgorszym wypadku zabić, ale wtem wyciągnąć informacje o koniach, które nie są z waszego świata i odesłać wszystkich do swoich wymiarów, potem zniszczyć wszystkie przedmioty za pomocą których się przenosili... Dopiero wtedy wszystko wróci do ładu...
Lalite
Nie mogłam nic zrobić by pomóc Andy'emu, albo nie mam takiej umiejętności jak rodzice do przekazywania energii, którą miał w sobie każdy demon, albo jeszcze nie potrafię, chyba że... Co się stało z tym kamieniem? Pamiętałam jedynie że oszalałam w formie mrocznego smoka i straciłam kontrole nad tym co robię... Przez co teraz unikałam wzrokiem Furii, pewnie już nie chciała mnie znać. Nie mam pojęcia co robiłam, czy ją zaatakowałam... Pamiętam tylko bolesny upadek... Kamień wyleciał mi wtedy z pyska i wróciłam do swojej... Demonicznej postaci... Zabrałam go... Chyba... Wysiliłam się by sobie to dokładniej przypomnieć, odchodząc na moment od rodziców i brata... Chyba go pochłonęłam... Nie... Uwięziłam w ciele... Tak... Jakoś przyciągnęłam kamień do siebie i on powoli wszedł w moją łopatkę, przez skórę... Nie mam pojęcia jak to zrobiłam i po co.. Potem zmieniłam postać na zwykłą i... Pustka... Musiałam stracić przytomność, którą odzyskałam dopiero tu... Przy mamie, nadal miałam przed oczami jej pełne żalu spojrzenie, nie o mnie, nie było tam niczego z rozpaczy, z mojego powodu... Myślałam że mamy to za sobą...
Wymknęłam się z jaskini, omijając rozmawiających przywódców w formie cienia, za jaskinią przeszłam w swoją demoniczną postać, nie chciałam by Furia mnie taką widziała, chociaż widziała w już w smoczej postaci podobnej do tej... To głupie... Ale wolałam by nie oglądała jak wyrywam sobie ten kamień z ciała, nie bolało, raczej było ono do tego dostosowane i od razu jak go wyjęłam rana się zrosła. Moja krew zmieniała konsystencje na magmę, była czymś pomiędzy zwykłą krwią, a magmą.
Dostałam się tak samo do jaskini, tylko weszłam już w normalnej postaci z kamieniem na szyi. Nadal miałam też wisiorek od brata, może on też byłby w stanie pomóc, jeśli nie kamień to wisiorek od niego...
- Gdzie byłaś? - spytała mama, normalnym tonem, może mi się wydawało że mnie tu nie chce?
- Po to... - wskazałam kamień: - Jest w stanie przemienić w smoka to pewnie ma mnóstwo energii... Może to pomoże Andy'emu? - podałam kamień tacie.
- Albo wisiorek... - dodałam, ściągając i go, położyłam go obok brata.
- Zobaczymy - powiedział tata. Wszyscy mieliśmy nadzieje, a przynajmniej ja.
- Sprawdź co u dziadków... - poleciła mama, domyśliłam się że chciała się mnie pozbyć, a jednak... Bałam się jej wchodzić w drogę, mogłabym zrobić coś złego wobec niej, nawet o tym nie myślałam, lecz przez tą przemianę w smoka wiem że mam w sobie mnóstwo pokładów zła, jak to demon... I... Gdybym jej coś zrobiła, nieświadomie, bądź z premedytacją, cała rodzina znów mogłaby się ode mnie odwrócić... Podeszłam do Furii, kuląc uszy, dość niepewnie zresztą.
- Przykro mi z powodu twojego brata... - odezwała się pierwsza.
- Przepraszam... Za wszystko, pewnie coś ci zrobiłam... Pewnie atakowałam wszystkich jak leci... I przepraszam... Za zawracanie głowy, pewnie nie chcesz się przyjaźnić z potworem... Który jest zły z natury... Bo w końcu jestem demonem, w pełnym znaczeniu tego słowa... - spuściłam głowę... I zrobiłam to... To głupie, wciąż ukrywać swoją naturę, skoro już wszystko stracone... Pokazałam się jej jako demon, zmieniając się po dłuższej chwili z powrotem w zwykłego źrebaka. Chciałam już odejść do rodziców i brata, ale Furia mnie zatrzymała...
Furia
-Ej poczekaj- zatrzymałam ją, odwróciła niepewnie głowę w moją stronę
-Nic się nie stało, przecież ja to całkowicie rozumiem, jesteś inna, nie tylko ty bo ja także, wtedy...Stało się coś dziwnego, to przeze mnie chyba spadłaś wtedy na ziemię
-Wiesz...Mało co pamiętam co się wtedy działo...
-Nie mam ci tego za złe
-Na...Na prawdę?
-Tak, chcę się z Tobą przyjaźnić, nie mam żadnej przyjaciółki, wiesz jak na mnie reagują inni...Co z Twoim bratem?
-Też chcę być Twoją przyjaciółką, na prawdę cię lubię i nie chciałam cie skrzywdzić i nie chcę, na prawdę...A z moim bratem, nie wiem, nadal jest słaby
-Jest silny, dajcie mu kilka dni, na pewno się mu polepszy
Danny
-Kochanie...A jest przecież ta mała- zwróciła się naglę ta klacz do ogiera, spojrzeli po sobie
-O kim mówicie?- Zapytałem
-O tej pegazicy
-Jest jeszcze za młoda, nie da rady bo nawet nie będzie wiedziała co ma zrobić
-Ale o czym wy mówicie?- dopytywała Zima
-Chodzi o to, że gatunek pegaza, którym jest ta mała, potrafiłby ich skutecznie zniszczyć, ale...Czekaj, to chyba te albinosy potrafiły otwierać drzwi do innego wymiaru i świata...
-To też, ale wszystkie to potrafią...Oni są magami, w brew pozorom magowie są bardzo delikatni i zabójcy są od nich dużo silniejsi i sprytniejsi, wystarczy że zabójca jest odporny na magię...
-Więc co sugerujecie? Nie możemy wykorzystywać źrebaka...
-No nie ale...Narazie się wszystko uciszyło, długo może być spokój więc poczekajmy aż dorośnie, wasza wnuczka też się przyda, ale muszą być dorosłe...Może znajdą się też inni zabójcy, no wiecie, chodzi o konkretne gatunki, typowo magiczne stworzenia, ale "magiczne" które są odporne na magię i cechują się sprytem i doskonałą techniką mordowania...My w tym czasie wrócimy do siebie i będziemy działać u siebie, wrócimy za jakiś czas, nie mówcie małym narazie o tym, dowiedzą się jak będą wystarczająco dorosłe, miejmy nadzieję że do tego czasu oni nie wrócą...
Elliot
Czuwaliśmy przy naszym synu, wydawało się że jest nieco lepiej ale nadal był osłabiony...Zapadła noc, położyliśmy się już do snu, nie był już tylko tej dwójki co jest podobna do moich rodziców, było mi szkoda naszej córki...Też była poszkodowana w całej tej sytuacji, do tego zachowanie Felizy...Teraz leżała z Furią, cieszyłem się że córka znalazła sobie przyjaciółkę, nie będzie osamotniona...Usnęliśmy...Naglę ze snu wszystkich wyrwał krzyk, ale nie krzyk bólu czy strachu, tylko wściekłości, to był Andy, stał na środku jaskini, dobrze że byliśmy tej w lesie
-Andy, synku- Feliza wstała jako pierwsza, Andy stał wpatrzony w wyjście jaskini, jego oczy były całkowicie czarne, pysk miał otwarty, ciężko oddychał a z pyska wyciekała mu krew, w mroku dojrzałem jak jego ciało otacza czarny dym, poruszał się blisko po jego sierści.
-Andy?...- Feliza szturchnęła go w bok, ale on stał niewzruszony
-Furia? Nie ma Furii- zauważyła Lalite, naglę pojawiła się w wejściu, właśnie wchodziła, Andy zawiesił na niej wzrok
-Nie ruszaj się- powiedziałem widząc swojego syna, był jak w transie, Furia wycofała się nieco w mrok znikając całkowicie, naglę Andy ruszył tam gdzie ona była
-Nie! Stój!- Feliza wybiegła za nim
-Furia!- Lalite też się zerwała, za nimi wybiegła reszta...Andy zdążył ją złapać, szamotali się, on się przemienił i spod kopyt wydobywał się ogień, po chwili zajęło się wszystko dookoła
-Zima chodź- tata chciał zabrać mamę, ta jednak się upierała...Chciała pomóc
-Użyję swojej mocy aby to zatrzymać...
-Najpierw trzeba uspokoić Andy'ego, to może go jeszcze bardziej zdenerwować...
Furia
Kompletnie nie wiedziałam czemu Andy się na mnie rzucił, wyszłam tylko na stronę i żeby się napić a gdy wróciłam on...Nie wiedziałam jak mam się bronić, zdążył mnie złapać jak chciałam odlecieć, teraz uciekałam i próbowałam go unikać, wiedział że nie działają na mnie uroki i demony, dlatego chciał zabić inaczej, wskoczyłam na drzewo, płomienie je zajęło, i naglę jakby ktoś włączył mi coś w głowie...Zaczaiłam się na niego i gdy sie odwrócił..Rzuciłam się na jego grzbiet, kątem oka zauważyłam jak moje blaszki na grzbiecie i sam grzbiet świecą się na niebiesko. Andy rzucił się na grzbiet chcąc mnie zrzucić, spadliśmy oboje na ziemię, wstałam szybko strosząc się, próbując go odstraszyć, czułam jak przez moje ciało przechodzi energia, silna energia, spojrzałam po sobie, widać było zarys moich żeber, to miejsce też się świeciło. Kiedy Andy ruszył w moją stronę, zadziałałam odruchowo, nawet za bardzo nad tym nie panowałam, po prostu robiłam to co podpowiadał mi instynkt, mój pysk się nienormalnie mocno otworzył, jakbym miała go ogromny, jakby koniec mojej paszczy sięgał uszu, z mojego pyska wydobyło się intensywnie niebieskie światło, uderzyło w Andy'ego a on...Upadł, zakryłam się skrzydłami, cały ogień ucichł, zrobiło się też strasznie zimno...Patrzyłam na wszystkich spod skrzydeł
-Coś ty mu zrobiła!- jego matka ruszyła na mnie, podskoczyłam do góry i ukryłam się w gałęziach
-Feliza zostaw ją- ojciec Andy'ego odciągnął ją, widziałam jej wściekłość, wszyscy na mnie patrzyli a ja chowałam się w gałęziach...Poczułam się teraz tak jak Lalite, jak jakiś potwór, nie wiedziałam kompletnie co się ze mną stało, więc dlatego każdy mi mówił że mój gatunek jest postrachem?...
Andy
Upadłem, tylko tyl pamiętma z tego całego zamieszania, ocknąłem się po chwili, prawie wszyscy nade mną stali
-Andy...synku- mama była chyba najbliżej, nieźle chyba w łeb dostałem bo strasznie mnie bolał a wszystko dookoła się kręciło, ustało dopiero jak się otrząsnąłem
-Co się stało?- rozejrzałem się po wszystkich
-Bo ta..- mama już zaczęła ale tata jej przerwał
-Straciłeś przytomność, dużo by tu opowiadać, byłeś słaby po tym wszystkim co się wydarzyło, jak się czujesz?
-Lepiej- podniosłem się
-To nieźle on oberwał- odezwał się tata do dziadka
-O czym wy mówicie?- dopytywałem
-O niczym
-Bałam się o ciebie braciszku- Lalite przedarła się do mnie i wtuliła się w mojego nogi
-A z Tobą siostrzyczko wszystko dobrze?
-Tak, a to czasami nie Twoje?- zerknąłem na naszyjnik który jej podarowałem
-No moje, dałam ci go abyś się lepiej poczuł
-No to chyba już mogę ci go zwrócić, co?
-No...Na pewno?
-Tak, w końcu to prezent ode mnie i ma ci pomagać- wrzuciłem wisor na jej szyję, zaświecił się lekko
-Wracajmy do domu...- mama podeszła do mnie przytulając się, chyba na prawdę musiało być ze mną źle, wszystko co pamiętam jest jak przez mgłę...
Furia
Oni się już wracali, kiedy byli dosyć daleko, zeskoczyłam z drzewa, położyłam uszy po sobie, zerknęłam na to miejsce gdzie uderzyło to "światło", była tutaj dziura i jakby nadpalona trawa...Poszłam w swoją stronę, gdzieś przed siebie, tak też doszłam nad wodospad, było jeszcze ciemno i tylko księżyć oświetlał co nieco, odbijał się w wodzie...
-Furia?...- odwróciłam szybko głowę, to była Lalite...
Lalite
Wróciliśmy do środka, ignorując się wzajemnie z mamą. Andy pytał o to co się stało, milczałam podczas gdy tata streścił wszystko oprócz tej sytuacji z Furią, pewnie nie chciał go tym martwić, lepiej by Andy doszedł całkiem do siebie. Wkrótce zasnęliśmy, choć ja tylko udawałam że śpię, mama najwyraźniej też, bo wyszła na zewnątrz. Chciałam spotkać się z Furią, ale teraz ruszyłam za mamą, nieco obawiając się jej reakcji, nie chciałam zmieniać jej neutralnego nastawienia do mnie na wrogie.
- Co robisz? - odezwałam się dopiero po pokonaniu kilkunastu metrów z tyłu za nią. Nie zauważyła mnie, wyraźnie się zdziwiła na mój widok.
- Dlaczego się za mną skradasz? - popatrzyła na mnie podejrzliwie.
- Chyba nic nie chcesz zrobić Furii?...
- Nic cię nie obchodzi że mogła zabić twojego brata? Oczywiście że nie, czekasz na odpowiedni moment...
- Nieprawda... - miałam w oczach łzy i to autentyczne, bo wypowiedziała to z takim jadem, jakby wcale nie byłam jej córką, tylko najgorszym wrogiem, jej oczy zabłysły czerwienią.
- Tylko się broniła... - mimowolnie moje także zmieniły się na te demoniczne. Nie tylko ona mi nie ufała, ja jej także, choć w głównej mierze bałam się jej.
- Mogła uciec.
- A co jeśli Andy by się wtedy z tego nie ocknął?
- Wcale nie myślisz o bracie...
- Skąd możesz to wiedzieć? - przetarłam łzy, a moje oczy wróciły do zwykłego stanu, położyłam po sobie uszy, zerkając na wisiorek, miałam nadzieje że przypomni sobie że ja równie mocno martwiłam się o brata...
- Powiedz swojej przyjaciółce że lepiej by się nie zbliżała do naszej rodziny... I lepiej na nią uważaj - minęła mnie, zawracając do jaskini. Stałam tak przez chwilę, nie rozumiejąc dlaczego mnie ostrzegała... Bo nie zależało jej na mnie? Chciałam jeszcze dodać że Furia nie jest naszym wrogiem, ale wolę powiedzieć to tacie na osobności, może on to zrozumie, a może wcale nie myśli tak jak mama... Wcale nie obwinił o nic Furii...
Przemieściłam się w formie dymu, bardzo szybko się dzięki temu przemieszczając w dodatku bezszelestnie i w ten sposób zjawiłam się zza Furią, wracając do fizycznej postaci: - Furia?...
- Ja... Nie chciałam by twojemu bratu coś się stało... To było instynktowne...
- Wcale nie myślałam inaczej... - położyłam uszy po sobie, kładąc się obok przyjaciółki i nie mając pojęcia jak jej to powiedzieć co chciała ode mnie mama
- On nie był wtedy sobą, sama nie wiem co mu się stało... - dodałam, nieco zaniepokojona tym jak wtedy wyglądał i zachowywał się Andy, jak gdyby coś lub ktoś kazał mu zabić Furie.
- Widzisz, a ja nie mam pojęcia co dzieje się ze mną... Wcześniej tak nie umiałam, ciągle się zmieniam wraz z tym jak dorastam...
- Wiem jak to jest... Ja... - moje ciało rozsypało się na małe drobinki unosząc się nad Furią już w formie dymu: - ...też tak nie umiałam... - potem już wróciłam do normalnej postaci: - A to się stało jak... Chyba umarłam? - sama nie wiem czy rzeczywiście wtedy umarłam? Zapadła chwila ciszy, Furia chyba wciąż się obwiniała, a co najmniej nad czymś rozmyślała.
- Nie martw się o to co się stało... Andy'emu nic nie jest i... Może tylko dzięki tobie się ocknął... - odezwałam się ponownie.
- Nieźle się dobrałyśmy - powiedziała po chwili Furia.
- No... - uśmiechnęłam się, ciesząc się że zyskałam przyjaciółkę i mimo tego co się stało jej nie straciłam. Ostatecznie nie przekazałam jej wiadomości od mamy... Bałam się i jak tylko mogłam zwlekałam z powrotem do domu, bo wiem że to nie będzie łatwe... Muszę powiedzieć o wszystkim tacie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz